Staszek Alcatraz
Tak jak Pan Janusz powiedział
- 2 794
- 8 467
Zaś komuchy wciąż dążą do centralizacji
Mój pomysł na Europę
Valéry GISCARD D'ESTAING
Prezydent Francji w latach 1974–1981, długoletni minister i deputowany, założyciel Unii na rzecz Demokracji Francuskiej.
Valéry Giscard d’Estaing zainicjował 11 kwietnia 2018 r. w Brukseli think tank Re-Imagine Europa. Wśród założycieli są prezes AXA Henri de Castries, eurodeputowany Alain Lamassoure i były premier Włoch Enrico Letta. Były francuski prezydent proponuje, aby zmierzać w stronę europejskiej konfederacji grupującej kilka państw wokół wspólnej polityki fiskalnej i wspólnego skarbu.
Isabelle MARCHAIS – Inicjuje pan think tank „Re-Imagine Europa”. Czym będzie się on zajmował?
Valéry GISCARD D’ESTAING – To zupełnie nowa struktura. Głównym jej zadaniem będzie przyjrzenie się obecnemu funkcjonowaniu Europy oraz wskazanie kierunku, w którym powinna ona podążać i w jaki sposób. Pomysł wziął się stąd, że ci, którzy stali za pierwszymi projektami zjednoczonej Europy, to znaczy Schuman i Monnet, ale także Adenauer i De Gasperi, widzieli w nich początek trajektorii, której zakończeniem miała być konfederacja. I w tym kierunku zmierzano, robiąc rzeczy wcześniej nie do pomyślenia, jak na przykład strefa Schengen i wolny ruch. Około 1975 roku zrozumieliśmy z Helmutem Schmidtem, że następnym etapem będzie wspólna waluta. Decyzje w tej kwestii zostały podjęte 15 lat później. Projekt powinien być kontynuowany, ale zatrzymaliśmy się w pół drogi. A dziś, w momencie historycznych zawirowań, kompletnie zdezorganizowana Europa zmierza ku zatraceniu.
– Jak pan wyjaśnia zatrzymanie tej dynamiki?
– Trajektoria została przerwana przez konsekwencje wywołane upadkiem imperium sowieckiego, a także rozszerzeniem z 2004 roku, które zakłóciło system i sprawiło, że stracił on swój sens. Mając grupę 27 czy 28 państw, od najmniejszych do największych, z takim samym prawem głosu, nie da się prowadzić polityki ekonomicznej. Tamto rozszerzenie było źle przygotowane; nowe kraje weszły po prostu z myślą, że uzyskają dostęp do niektórych ułatwień finansowych oraz że dostaną ochronę militarną od NATO. Celem jest więc powrót do projektu początkowego – dążenia do konfederacji europejskiej, którą ja nazywam EUROPA.
Dynamika Europy została przerwana rozszerzeniem Unii Europejskiej z 2004 roku.
– Jak ta konfederacja miałaby wyglądać?
– Grupowałaby te państwa, które zgodziłyby się na powierzenie niektórych kompetencji wspólnym instytucjom działającym w ich imieniu. Federacja wiąże się z transferem władzy. Obecnie jest to niemożliwe, gdyż żaden kraj tego nie zaakceptuje. Natomiast niektóre państwa byłyby w stanie zaakceptować transfer pewnych kompetencji. To, co proponuje EUROPA, to ciąg decyzji, które byłyby podejmowane na wysokim szczeblu i dotyczyły wszystkich zainteresowanych krajów.
– Według jakich kryteriów dobrano by te państwa?
– Trzeba myśleć o państwach, które mogłyby z jednej strony same tego chcieć, a z drugiej być do tego zdolne. Tak wracamy do krajów założycieli Wspólnoty Europejskiej, to znaczy po pierwsze Niemiec i Francji, a także Włoch i krajów Beneluksu. Moglibyśmy również dołączyć te kraje, które nie zostały dopuszczone do Wspólnoty w 1950 roku ze względu na panujące w tych krajach reżimy, to znaczy Hiszpanię i Portugalię. Ale nie należy dawać do zrozumienia, że pozostałe kraje się nie liczą. Trzeba im wyjaśnić, że będą mogły dołączyć do konfederacji, kiedy będą na to gotowe. Przystąpienie do konfederacji powinno być bardzo mocnym aktem politycznym i zostać przyjęte w referendum z większością ustaloną na poziomie 60 – 65%.
Ostatnim wielkim przewodniczącym Komisji Europejskiej był Delors. Miał swoją wizję, swoją koncepcję Europy. Po nim mianowano na to stanowisko ludzi, którzy byli absolutnie niezdolni do pełnienia tej funkcji.
– Proponuje pan, aby działania były prowadzone etapami…
– Tego nie da się przeprowadzić od razu. Trzeba zacząć od systemu podatkowego. Będzie to polegało na zamianie istniejących systemów podatkowych na jeden nowy system, który zostanie przyjęty przez wszystkie kraje i będzie dostosowany do nowych potrzeb. Obecne systemy bowiem są dziewiętnastowieczne, stworzono je przed pierwszą wojną światową. Moim zdaniem na wdrożenie nowego systemu, obejmującego zarówno podatek od osób fizycznych, jak i podatek od przedsiębiorstw, potrzeba 6 – 10 lat. Trzeba dążyć do tego, by w każdym kraju była jedna stawka, żeby wszyscy płacili podatki, z wyjątkiem ludzi naprawdę ubogich, i żeby systemy podatkowe poszczególnych państw powoli dostosowywały się do tego nowego systemu europejskiego. Później należy rozwiązać problem długu poprzez stworzenie jednego europejskiego skarbu, mogącego emitować wspólny dług. Można sobie wyobrazić, że poszczególne państwa zachowają możliwość emisji długu krajowego, ale w takiej sytuacji nie będą mogły oczekiwać pomocy od Europy. Za tym kryje się inna kwestia, o której rzadko się mówi: solidarność między bogatszymi i biedniejszymi regionami i państwami. Musimy powiedzieć ludziom mieszkającym w uboższych regionach, że Europa uzupełni im brakujące środki.
– Trwają liczne prace nad usprawnieniem funkcjonowania unii gospodarczej i walutowej. Co pan sądzi o propozycjach Emmanuela Macrona w kwestii budżetu strefy euro?
– Nie jest to dobry pomysł; dobrym pomysłem jest konfederacja. W konfederacji są zadania wspólne i zadania, które wciąż można wykonywać samemu, w duchu pełnej wolności. Natomiast system zarządza wszystkim, co zostało do niego przekazane. Trzeba zatem stworzyć instytucję zarządzającą strefą euro, która byłaby instytucją polityczną. Wracamy w ten sposób do pojęcia dyrektorium, ale rozumianego bardziej nowocześnie niż to, które istnieje obecnie. Dyrektorium – to znaczy pionowa grupa kilkunastu osób, wymienianych według kreatywnych zasad, reprezentujących rozmaite specjalizacje i funkcje. Na jej czele stanęliby przewodniczący i jego dwóch zastępców. Przewodniczącym dyrektorium powinien zostać ktoś, kto pełnił funkcję prezydenta jednego z państw założycieli, i moim zdaniem powinna to być kobieta. Musi też mieć sekretarza generalnego, i dobrze byłoby, gdyby był on Francuzem. Francja bowiem nie przewodniczy ani EBC, ani Komisji, ani Parlamentowi, ani Radzie Europejskiej.
– Jak wyglądałby podział ról między tym ciałem zarządzającym, o którym pan mówi, a instytucjami już istniejącymi?
– Instytucje europejskie muszą uznać, że priorytetem jest zarządzanie wielkim rynkiem, a nie uprawianie klasycznej polityki, jak robią to państwa członkowskie. Minęło ponad sześćdziesiąt lat od przemówienia Jeana Monneta, poszliśmy daleko do przodu, ale instytucje polityczne nie zostały dostosowane i dlatego Komisja, powołana do czynności zarządczych, traci czas na domaganie się większej władzy dla siebie. To jednak nie jest jej rolą, władzy nie może sprawować 27 czy 28 osób, wybranych bez rzeczywistego współzawodnictwa. Ostatnim wielkim przewodniczącym Komisji Europejskiej był Delors. Miał swoją wizję, swoją koncepcję Europy. Po nim mianowano na to stanowisko ludzi, którzy byli absolutnie niezdolni do pełnienia tej funkcji. System więc, zamiast wciąż iść do przodu, wyhamował, a po Maastricht zupełnie ugrzązł. Dzisiejsi euroentuzjaści to ludzie, którzy sądzą, w dobrej wierze, że Europa w obecnym kształcie może funkcjonować pozytywnie. A tymczasem Europa żywotnie wymaga reform i przekształceń.
– Emmanuel Macron umieścił Europę w centrum swojego programu. Jest mu pan za to wdzięczny?
– Emmanuel Macron jest bez wątpienia euroentuzjastą. Jest pierwszym francuskim prezydentem po mnie, i w jakiejś niewielkiej części po Mitterrandzie (choć z komplikacjami), opowiadającym się za Europą. Wszyscy prezydenci pomiędzy nie byli proeuropejscy – ani Chirac, ani Sarkozy, ani Hollande. Mamy więc we Francji znów prezydenta proeuropejskiego i jest to bardzo istotne. Musimy jednakże przyjrzeć się projektowi europejskiemu pod kątem przyszłości. Jego reforma nie będzie prostą sprawą, bo idea początkowa była wspaniała, ultranowoczesna i wyjątkowej jakości.
Emmanuel Macron jest bez wątpienia euroentuzjastą. Jest pierwszym francuskim prezydentem po mnie, i w jakiejś niewielkiej części po Mitterrandzie, opowiadającym się za Europą. Wszyscy prezydenci pomiędzy nie byli proeuropejscy – ani Chirac, ani Sarkozy, ani Hollande.
– Czy sądzi pan, że Emmanuel Macron i Angela Merkel mogą dać drugie życie francusko-niemieckiemu tandemowi?
– Wysiłki w tym kierunku muszą zostać poczynione. Ostatnimi laty tandem ten był raczej w defensywie i starał się unikać inicjatyw i decyzji, które dezorganizowałyby Europę. Musi teraz przyjąć postawę ofensywną. Jeśli chodzi o Angelę Merkel, to ona zawsze akceptowała każdy ruch do przodu. Po francuskim referendum w 2005 roku, które było historycznym absurdem i które zachwiało reputacją Francji w Europie na długie lata, negocjacje trwały dalej, gdyż to referendum dotyczyło jednego kraju. Dopiero półtora roku później traktat konstytucyjny przybrał formę Traktatu lizbońskiego. Wszelkie pochwały należą się Angeli Merkel, bo to ona obstawała przy fundamentalnych wyborach traktatowych. Francuzi niestety nie.
– Aby liczyć się w Europie, Francja musi dobrze funkcjonować. Czy według pana odzyskała ona swoją wiarygodność?
– Patrząc na elementy ekonomiczne, to znaczy na wielkość długu, całościowy okres pracy, wiek przejścia na emeryturę, trzeba powiedzieć, że Francja wiarygodności jeszcze nie odzyskała. Sądzę jednak, że prezydent Macron jest zdeterminowany, by iść w tym kierunku, i życzę mu powodzenia.
Mój pomysł na Europę
Valéry GISCARD D'ESTAING
Prezydent Francji w latach 1974–1981, długoletni minister i deputowany, założyciel Unii na rzecz Demokracji Francuskiej.
Valéry Giscard d’Estaing zainicjował 11 kwietnia 2018 r. w Brukseli think tank Re-Imagine Europa. Wśród założycieli są prezes AXA Henri de Castries, eurodeputowany Alain Lamassoure i były premier Włoch Enrico Letta. Były francuski prezydent proponuje, aby zmierzać w stronę europejskiej konfederacji grupującej kilka państw wokół wspólnej polityki fiskalnej i wspólnego skarbu.
Isabelle MARCHAIS – Inicjuje pan think tank „Re-Imagine Europa”. Czym będzie się on zajmował?
Valéry GISCARD D’ESTAING – To zupełnie nowa struktura. Głównym jej zadaniem będzie przyjrzenie się obecnemu funkcjonowaniu Europy oraz wskazanie kierunku, w którym powinna ona podążać i w jaki sposób. Pomysł wziął się stąd, że ci, którzy stali za pierwszymi projektami zjednoczonej Europy, to znaczy Schuman i Monnet, ale także Adenauer i De Gasperi, widzieli w nich początek trajektorii, której zakończeniem miała być konfederacja. I w tym kierunku zmierzano, robiąc rzeczy wcześniej nie do pomyślenia, jak na przykład strefa Schengen i wolny ruch. Około 1975 roku zrozumieliśmy z Helmutem Schmidtem, że następnym etapem będzie wspólna waluta. Decyzje w tej kwestii zostały podjęte 15 lat później. Projekt powinien być kontynuowany, ale zatrzymaliśmy się w pół drogi. A dziś, w momencie historycznych zawirowań, kompletnie zdezorganizowana Europa zmierza ku zatraceniu.
– Jak pan wyjaśnia zatrzymanie tej dynamiki?
– Trajektoria została przerwana przez konsekwencje wywołane upadkiem imperium sowieckiego, a także rozszerzeniem z 2004 roku, które zakłóciło system i sprawiło, że stracił on swój sens. Mając grupę 27 czy 28 państw, od najmniejszych do największych, z takim samym prawem głosu, nie da się prowadzić polityki ekonomicznej. Tamto rozszerzenie było źle przygotowane; nowe kraje weszły po prostu z myślą, że uzyskają dostęp do niektórych ułatwień finansowych oraz że dostaną ochronę militarną od NATO. Celem jest więc powrót do projektu początkowego – dążenia do konfederacji europejskiej, którą ja nazywam EUROPA.
Dynamika Europy została przerwana rozszerzeniem Unii Europejskiej z 2004 roku.
– Jak ta konfederacja miałaby wyglądać?
– Grupowałaby te państwa, które zgodziłyby się na powierzenie niektórych kompetencji wspólnym instytucjom działającym w ich imieniu. Federacja wiąże się z transferem władzy. Obecnie jest to niemożliwe, gdyż żaden kraj tego nie zaakceptuje. Natomiast niektóre państwa byłyby w stanie zaakceptować transfer pewnych kompetencji. To, co proponuje EUROPA, to ciąg decyzji, które byłyby podejmowane na wysokim szczeblu i dotyczyły wszystkich zainteresowanych krajów.
– Według jakich kryteriów dobrano by te państwa?
– Trzeba myśleć o państwach, które mogłyby z jednej strony same tego chcieć, a z drugiej być do tego zdolne. Tak wracamy do krajów założycieli Wspólnoty Europejskiej, to znaczy po pierwsze Niemiec i Francji, a także Włoch i krajów Beneluksu. Moglibyśmy również dołączyć te kraje, które nie zostały dopuszczone do Wspólnoty w 1950 roku ze względu na panujące w tych krajach reżimy, to znaczy Hiszpanię i Portugalię. Ale nie należy dawać do zrozumienia, że pozostałe kraje się nie liczą. Trzeba im wyjaśnić, że będą mogły dołączyć do konfederacji, kiedy będą na to gotowe. Przystąpienie do konfederacji powinno być bardzo mocnym aktem politycznym i zostać przyjęte w referendum z większością ustaloną na poziomie 60 – 65%.
Ostatnim wielkim przewodniczącym Komisji Europejskiej był Delors. Miał swoją wizję, swoją koncepcję Europy. Po nim mianowano na to stanowisko ludzi, którzy byli absolutnie niezdolni do pełnienia tej funkcji.
– Proponuje pan, aby działania były prowadzone etapami…
– Tego nie da się przeprowadzić od razu. Trzeba zacząć od systemu podatkowego. Będzie to polegało na zamianie istniejących systemów podatkowych na jeden nowy system, który zostanie przyjęty przez wszystkie kraje i będzie dostosowany do nowych potrzeb. Obecne systemy bowiem są dziewiętnastowieczne, stworzono je przed pierwszą wojną światową. Moim zdaniem na wdrożenie nowego systemu, obejmującego zarówno podatek od osób fizycznych, jak i podatek od przedsiębiorstw, potrzeba 6 – 10 lat. Trzeba dążyć do tego, by w każdym kraju była jedna stawka, żeby wszyscy płacili podatki, z wyjątkiem ludzi naprawdę ubogich, i żeby systemy podatkowe poszczególnych państw powoli dostosowywały się do tego nowego systemu europejskiego. Później należy rozwiązać problem długu poprzez stworzenie jednego europejskiego skarbu, mogącego emitować wspólny dług. Można sobie wyobrazić, że poszczególne państwa zachowają możliwość emisji długu krajowego, ale w takiej sytuacji nie będą mogły oczekiwać pomocy od Europy. Za tym kryje się inna kwestia, o której rzadko się mówi: solidarność między bogatszymi i biedniejszymi regionami i państwami. Musimy powiedzieć ludziom mieszkającym w uboższych regionach, że Europa uzupełni im brakujące środki.
– Trwają liczne prace nad usprawnieniem funkcjonowania unii gospodarczej i walutowej. Co pan sądzi o propozycjach Emmanuela Macrona w kwestii budżetu strefy euro?
– Nie jest to dobry pomysł; dobrym pomysłem jest konfederacja. W konfederacji są zadania wspólne i zadania, które wciąż można wykonywać samemu, w duchu pełnej wolności. Natomiast system zarządza wszystkim, co zostało do niego przekazane. Trzeba zatem stworzyć instytucję zarządzającą strefą euro, która byłaby instytucją polityczną. Wracamy w ten sposób do pojęcia dyrektorium, ale rozumianego bardziej nowocześnie niż to, które istnieje obecnie. Dyrektorium – to znaczy pionowa grupa kilkunastu osób, wymienianych według kreatywnych zasad, reprezentujących rozmaite specjalizacje i funkcje. Na jej czele stanęliby przewodniczący i jego dwóch zastępców. Przewodniczącym dyrektorium powinien zostać ktoś, kto pełnił funkcję prezydenta jednego z państw założycieli, i moim zdaniem powinna to być kobieta. Musi też mieć sekretarza generalnego, i dobrze byłoby, gdyby był on Francuzem. Francja bowiem nie przewodniczy ani EBC, ani Komisji, ani Parlamentowi, ani Radzie Europejskiej.
– Jak wyglądałby podział ról między tym ciałem zarządzającym, o którym pan mówi, a instytucjami już istniejącymi?
– Instytucje europejskie muszą uznać, że priorytetem jest zarządzanie wielkim rynkiem, a nie uprawianie klasycznej polityki, jak robią to państwa członkowskie. Minęło ponad sześćdziesiąt lat od przemówienia Jeana Monneta, poszliśmy daleko do przodu, ale instytucje polityczne nie zostały dostosowane i dlatego Komisja, powołana do czynności zarządczych, traci czas na domaganie się większej władzy dla siebie. To jednak nie jest jej rolą, władzy nie może sprawować 27 czy 28 osób, wybranych bez rzeczywistego współzawodnictwa. Ostatnim wielkim przewodniczącym Komisji Europejskiej był Delors. Miał swoją wizję, swoją koncepcję Europy. Po nim mianowano na to stanowisko ludzi, którzy byli absolutnie niezdolni do pełnienia tej funkcji. System więc, zamiast wciąż iść do przodu, wyhamował, a po Maastricht zupełnie ugrzązł. Dzisiejsi euroentuzjaści to ludzie, którzy sądzą, w dobrej wierze, że Europa w obecnym kształcie może funkcjonować pozytywnie. A tymczasem Europa żywotnie wymaga reform i przekształceń.
– Emmanuel Macron umieścił Europę w centrum swojego programu. Jest mu pan za to wdzięczny?
– Emmanuel Macron jest bez wątpienia euroentuzjastą. Jest pierwszym francuskim prezydentem po mnie, i w jakiejś niewielkiej części po Mitterrandzie (choć z komplikacjami), opowiadającym się za Europą. Wszyscy prezydenci pomiędzy nie byli proeuropejscy – ani Chirac, ani Sarkozy, ani Hollande. Mamy więc we Francji znów prezydenta proeuropejskiego i jest to bardzo istotne. Musimy jednakże przyjrzeć się projektowi europejskiemu pod kątem przyszłości. Jego reforma nie będzie prostą sprawą, bo idea początkowa była wspaniała, ultranowoczesna i wyjątkowej jakości.
Emmanuel Macron jest bez wątpienia euroentuzjastą. Jest pierwszym francuskim prezydentem po mnie, i w jakiejś niewielkiej części po Mitterrandzie, opowiadającym się za Europą. Wszyscy prezydenci pomiędzy nie byli proeuropejscy – ani Chirac, ani Sarkozy, ani Hollande.
– Czy sądzi pan, że Emmanuel Macron i Angela Merkel mogą dać drugie życie francusko-niemieckiemu tandemowi?
– Wysiłki w tym kierunku muszą zostać poczynione. Ostatnimi laty tandem ten był raczej w defensywie i starał się unikać inicjatyw i decyzji, które dezorganizowałyby Europę. Musi teraz przyjąć postawę ofensywną. Jeśli chodzi o Angelę Merkel, to ona zawsze akceptowała każdy ruch do przodu. Po francuskim referendum w 2005 roku, które było historycznym absurdem i które zachwiało reputacją Francji w Europie na długie lata, negocjacje trwały dalej, gdyż to referendum dotyczyło jednego kraju. Dopiero półtora roku później traktat konstytucyjny przybrał formę Traktatu lizbońskiego. Wszelkie pochwały należą się Angeli Merkel, bo to ona obstawała przy fundamentalnych wyborach traktatowych. Francuzi niestety nie.
– Aby liczyć się w Europie, Francja musi dobrze funkcjonować. Czy według pana odzyskała ona swoją wiarygodność?
– Patrząc na elementy ekonomiczne, to znaczy na wielkość długu, całościowy okres pracy, wiek przejścia na emeryturę, trzeba powiedzieć, że Francja wiarygodności jeszcze nie odzyskała. Sądzę jednak, że prezydent Macron jest zdeterminowany, by iść w tym kierunku, i życzę mu powodzenia.