Co po Kościele?

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Jakiemu ludobójstwu w czasach współczesnych winny jest, pana zadaniem, Kościół?

Ludobójstwu w Rwandzie w 1994 roku. 800 tys. ludzi wymordowano w 100 dni z powodu działalności Kościoła, który napuszczał Hutu na Tutsi, tłumacząc im, że Tutsi to robactwo. Nienawiść kościoła do Tutsi brała się z tego, że oni mieli swoich bogów i nie uznawali zwierzchnictwa papieża. To, co Kościół robił od wieków, zrobił również w Rwandzie. Wszystko dlatego, że nigdy nie został rozwiązany. Chociaż ta najgorsza, nazistowska komórka, czyli jezuici, już raz została skasowana. Nikt ich nie mógł znieść, ponieważ byli czymś na wzór SS w armii hitlerowskiej - niszczyli wszystko, co nie jest katolickie i dążyli do podporządkowania sobie całego świata. Dopóki świat, a szczególnie katolicy będą zgadzali się na to, by Kościół podlegał innym prawom niż zwykli ludzie, a papież był osobą ponad innymi, to ta zaraza będzie się rozchodziła po świecie.
http://wiadomosci.dziennik.pl/opini...onkordatu-polska-bedzie-chlewem-kosciola.html

Rwanda: Biskupi przepraszają za udział Kościoła katolickiego w masakrze
Świat
Dzisiaj, 21 listopada (10:51)

Konferencja Biskupów Katolickich w Rwandzie w specjalnym przesłaniu przeprosiła w niedzielę za rolę Kościoła katolickiego w ludobójstwie Tutsich i Hutu w 1994 roku. Oświadczenie hierarchów to ważny krok ku pojednaniu - pisze w poniedziałek agencja AP.

"Przepraszamy za wszelkie krzywdy wyrządzone przez Kościół. Przepraszamy w imieniu wszystkich chrześcijan za wyrządzone przez nas zło w każdej formie. Żałujemy, że przedstawiciele Kościoła złamali przysięgę posłuszeństwa wobec Bożych przykazań" - głosi przesłanie, które zostało w niedzielę odczytane w parafiach w całym kraju.

"Prosimy o przebaczenie za zbrodnię, która polegała na okazywaniu nienawiści naszym bliźnim z powodu ich przynależności etnicznej. Nie pokazaliśmy, że jesteśmy jedną rodziną, lecz zabijaliśmy się nawzajem" - dodano.

W oświadczeniu rwandyjscy biskupi przyznają, że członkowie Kościoła planowali i dopuszczali się zbrodni podczas masakr, w których z rąk radykałów z plemienia Hutu zginęło ponad 800 tys. Tutsich, stanowiących w kraju mniejszość, i umiarkowanych Hutu.

Po masakrze Kościół katolicki w Rwandzie przez lata opierał się próbom podejmowanym przez rząd i stowarzyszenia ocalałych, które chciały zmusić go do przeproszenia za swoją rolę w tej tragedii. Według oficjalnego stanowiska przedstawiciele Kościoła, którzy dopuszczali się zbrodni, działali w pojedynkę.

Z relacji części ocalałych wynika, że wiele ofiar zginęło z rąk katolickich duchownych i zakonnic; rwandyjski rząd twierdzi ponadto, że wiele osób zabito w kościołach, gdzie szukały schronienia.

Przesłanie biskupów zostało celowo zaplanowano na minioną niedzielę, ponieważ tego dnia oficjalnie dobiegł końca ogłoszony przez papieża Franciszka Rok Miłosierdzia - poinformował rzecznik Kościoła katolickiego w Rwandzie bp Phillipe Rukamba.
 
D

Deleted member 4683

Guest
Przypomniała mi się odpowiedź waldensów na przeprosiny papieża:

"W waszej prośbie o przebaczenie odczytujemy jasno wyrażoną wolę otworzenia nowego rozdziału w historii relacji z naszym Kościołem. Nasze Kościoły są gotowe aby rozpocząć pisanie na nowo tej historii, ale jednak ta nowa sytuacja nie pozwala nam na zastąpienie tych, którzy zapłacili swą krwią bądź innymi cierpieniami za świadectwo swej ewangelicznej wiary i nie mamy mocy przebaczenia w ich imieniu".
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Szlęzak: Eklezjalna równia pochyła (w dół)
9 stycznia 2018
Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego podał dane na temat praktyk religijnych katolików w Polsce za 2016 rok. Odnotowano wyraźny spadek chodzących w niedzielę do kościoła. W wielu mediach napisano o tym ze złośliwą satysfakcją. Mnie te fakty ani nie martwią, ani nie cieszą. Kościół w Polsce raz wolniej, raz szybciej, ale cały czas rozpada się. Rozpada się głównie doktrynalnie. Takiej otwartej krytyki nauczania papieża z jaką spotyka się papież Franciszek jeszcze w Polsce nie było. Podobnie jest ze stanowiskiem części biskupów co do przyjmowania imigrantów. Podziały w Kościele mniej więcej pokrywają się z politycznymi podziałami wśród Polaków. Tej sytuacji Kościół jest sam sobie winien. Pisałem już o tym. Kościół staje się instytucją, która obciąża polską politykę niepotrzebnymi sporami. Sprawy, które powinny być rozstrzygane tylko na linii Kościół hierarchiczny – wierni są upolityczniane, bo pojawia się pokusa, żeby wykorzystać silę państwa do zmuszania wszystkich obywateli do stosowania się do kościelnych postulatów czy nakazów. Można mówić chyba o pewnej prawidłowości. Polega ona na tym, że wtedy, kiedy Kościół mocno “przytula” się do rządzącej ekipy, niemal stając się częścią aparatu państwa – od 1989 roku nigdy tak bardzo tego nie było widać jak obecnie – rośnie liczba porzucających praktyki religijne. Przewiduję, że podziały w całym Kościele i Kościele w Polsce będą się pogłębiać. Może nawet podziały w Kościele będą nasilać podziały polityczne. Czy wyłoni się z tego jakiś “autokefaliczny” polski kościół katolicki? Może nie tak szybko, ale nie należy tego wykluczyć.

Obecnie Kościół katolicki w Polsce jest bardzo upolityczniony. Swoje wpływy w społeczeństwie i wpływy na społeczeństwo coraz bardziej opiera na wpływach politycznych. Z czasem gdy liczba wiernych będzie nadal spadać, to uzależnienie od polityki będzie się powiększać. Że będzie to zgubne dla Kościoła, to nie moja sprawa. Martwi mnie, że to kolejny bardzo duży problem dla Polski. Zbliża się czas w którym tacy jak ja będą musieli dokonać daleko idącej rewizji cały czas fundamentalnego stwierdzenia Romana Dmowskiego, że katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości. Pewnie katolicyzm nie będzie zgubą polskości, ale jej problemem na pewno. Nie zawadzi zadać jeszcze pytania, który katolicyzm, bo to, że obecny się rozpadnie uważam za pewne.
A Państwo uważacie, że Kościół w przyszłości będzie nadzieją czy też problemem dla Polski?

Andrzej Szlęzak
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
A wiecie już, że to chrześcijaństwo odpowiada za Holocaust? :) Szybko rozmontowują swój autorytet, to należy im oddać...

Abp Ryś: Zagładę stworzyli ludzie, których wychowywały Kościoły chrześcijańskie
Polska Dzisiaj, 30 sierpnia (16:10)
"Zagładę stworzyli ludzie, w dużej mierze – trzeba to powiedzieć z bólem serca i przyznaniem się do winy – ludzie, których Kościoły chrześcijańskie wychowywały też na swoich nabożeństwach" – powiedział podczas obchodów 74. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto metropolita łódzki abp Grzegorz Ryś.

"Dziś od rana modlę się za tych, którzy zginęli. Bo to jest rzecz w jakiejś mierze niewyobrażalna, że z 230 tysięcy Żydów, którzy żyli w Łodzi przed wojną, zostało kilkuset, a jeszcze trzeba dodać 20 tysięcy Żydów z Europy przywiezionych do łódzkiego getta - to mamy ćwierć miliona ludzi. To jest jedno wielkie miasto, które zniknęło z powierzchni ziemi" - powiedział abp Ryś dla internetowej telewizji Archidiecezji Łódzkiej.

Zaznaczył, że tragiczne wydarzenia sprzed ponad 70 lat miały miejsce w środku Europy, w środku cywilizacji, którą - jak mówił - "dumnie nazywamy chrześcijańską".

"I to, co trzeba pamiętać w tych dniach, to, że to jest powtarzalne. Jeśli się już to wydarzyło, to znaczy, że może się wydarzyć powtórnie. Zagładę stworzyli ludzie, w dużej mierze - trzeba to powiedzieć niestety, z bólem serca i przyznaniem się do winy - ludzie, których Kościoły chrześcijańskie wychowywały też na swoich nabożeństwach" - podkreślił hierarcha.

Metropolita łódzki razem z rabinami żydowskimi modlił się za ofiary łódzkiego getta i II wojny światowej podczas oficjalnych obchodów 74. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto. Ich najważniejsza część odbyła się w środę na Stacji Radegast, gdzie w latach 1941-44 przywożono Żydów z Europy do getta w Litzmannstadt (nazwa nadana Łodzi przez okupantów). Z tego miejsca ruszały także transporty z ludnością żydowską do obozów zagłady. Przyjmuje się, że ostatni transport został odprawiony z Łodzi do niemieckiego obozu KL Auschwitz 29 sierpnia 1944 r.

Wcześniej uczestnicy obchodów, w tym m.in. ocaleni z getta i ich rodziny oraz przedstawiciele władz państwowych, samorządowych, Kościołów i związków wyznaniowych, modlili się na Cmentarzu Żydowskim, skąd w Marszu Pamięci przeszli na dawną stację kolejową. Na terenie Memoriału Radegast złożono kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym ofiary getta.

Litzmannstadt Getto zostało utworzone przez Niemców w lutym 1940 r. Było drugim co do wielkości w Polsce - po warszawskim - i najdłużej istniejącym gettem na ziemiach polskich. Początkowo zamknięto w nim 160 tys. osób. Później trafiło do niego wielu żydowskich intelektualistów z Czech, Niemiec, Austrii i Luksemburga oraz 5 tys. Romów z Austrii. Łącznie w getcie znalazło się około 220 tys. osób.

Przez pięć lat z głodu i wyczerpania zmarło prawie 45 tys. osób. W styczniu 1942 r. rozpoczęły się masowe deportacje mieszkańców getta do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, gdzie zamordowano 70 tys. osób, a następnie do Auschwitz-Birkenau.

Całkowita likwidacja Litzmannstadt Getto nastąpiła w sierpniu 1944 r. Według różnych źródeł, ocalało z niego jedynie od 7 do 13 tys. osób.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Ale tytułowe stwierdzenie jest w zasadzie prawdziwe. Co tam, nawet Stalin codziłdo jakichś prawosławnych szkół czy coś.

Bez kontekstu całej wypowiedzi to jest to tylko tania sensacja.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Można mówić rzeczy brutalnie prawdziwe, niepokojące albo odpychające. Tyle tylko, że bez odpowiedniego równie mocnego, optymistycznego kontrapunktu sprawisz, że ludzie się od Ciebie odwrócą, bo skojarzą z tymi wyłącznie przykrymi sprawami.

Tutaj zdecydowanie brakuje wyciągnięcia wniosków, jakiejś pozytywnej konkluzji o uczeniu się na błędach czy czegokolwiek innego, co zmieniłoby sens tej wypowiedzi na inny, niż uderzanie we własną tożsamość i obrzucanie ją błotem [nawet jeśli prawdziwym].

Być może taki kontrapunkt się pojawił, tylko media go już nie przytoczyły, bo były zainteresowane tylko częścią krytyczną, nie wiem.

Przekaz poszedł w świat w takiej postaci.
 
D

Deleted member 4683

Guest
( połowa I w n.e. ) Św. Paweł:: Abyście się stali bez zarzutu i bez winy jako nienaganne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Między nimi jawicie się jako źródła światła w świecie.

2018 r. dokument p.t. "Normy ochrony dzieci i młodzieży oraz zasady praktyk duszpasterskich w Diecezji Warszawsko-Praskiej": "w przypadkach w których duchowny miałby przebywać sam na sam z dzieckiem zatroszczyć się należy o transparentność - przeszklone drzwi lub ściany pomieszczenia, obecność innych osób w bezpośrednim pobliżu, itp."

Wyraźnie widać, że coś poszło nie tak :D


.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Christians have lost the culture wars. Should they withdraw from the mainstream?
By Katelyn Beaty March 2, 2017
Conservative Christians in America are enjoying fresh winds of political favor. In his first month in office, President Trump upheld his promise to nominate a conservative Supreme Court justice. Last week, his administration rescinded former guidelines allowing transgender students to use the public school bathrooms of their choice. And evangelical leaders report having direct access to the Oval Office. For all his clear foibles, Trump seems to be heeding concerns that drew much white evangelical and Catholic support during the 2016 election.

So it’s an interesting time for conservative Christians — traditional Orthodox, Catholic, and evangelical Protestants — to consider withdrawing from American public life.

And yet in the coming weeks and months, expect to hear a lot about the Benedict Option. It’s a provocative vision for Christians outlined in a new book by Rod Dreher, who has explored it for the past decade on his lively American Conservative blog. To Dreher, Trump’s presidency has only given conservative Christians “a bit more time to prepare for the inevitable.” He predicts for traditional Christians loss of jobs, influence, First Amendment protections and goodwill among neighbors and co-workers. Even under Trump, says Dreher, the future is very dark.

The Benedict Option derives its name from a 6th-century monk who left the crumbling Roman Empire to form a separate community of prayer and worship. Benedict of Nursia founded monasteries and a well-known “Rule” to govern Christian life together. By many accounts, Benedictine monasteries seeded the growth of a new civilization to blossom throughout Western Europe after Rome’s fall. In his book for a mainstream publisher (Penguin’s Sentinel), Dreher insists that conservative Christians today should likewise withdraw from the crumbling American empire to preserve the faith, lest it be choked out by secularism, individualism and LGBT activism.

Dreher draws on the work of Alasdair MacIntyre, a philosopher who said the modern West is in “the new dark ages” and that those who want to lead a traditional life of virtue will have to form countercultural communities. “We are waiting . . . for another — doubtless very different — St. Benedict,” MacIntyre famously wrote in “After Virtue” (1981). In many ways, says Dreher, conservative Christians today should be little Benedicts, investing in churches, schools, and other institutions that will incubate their faith against a corrosive mainstream culture.

In many ways, the Benedict Option is simply a call for Christians to invest in the communities that sustain historical faith, or the church. Leah Libresco Sargent, an atheist turned Catholic, is quoted in the book: “This is just the church being the church. But if you don’t call it the Benedict Option, people aren’t going to do it.” Dreher laments that many contemporary churches act in attendees’ lives like a mall or a pep rally: God exists to make you feel happy and good about yourself. This is what sociologist Christian Smith described as moralistic therapeutic deism in 2005. The Benedict Option calls Christians to root themselves in time-honored theology and spiritual disciplines, such as prayer, fasting and confession.

But beyond a call for Christians to be Christians, the Benedict Option is also, it appears, a call for Christians to be culture warriors, albeit via stealth defense tactics. Dreher at once laments that “the culture war as we knew it is over.” He says conservatives “are being swept to the political margins” by activists who want them to be treated the same as racists under law.

Yet Dreher also encourages readers to “get active at the local and state level.” He writes, “Don’t fight the culture war . . . on meaningless and needlessly inflammatory gestures,” and elsewhere, “We can no longer rely on politicians and activists to fight the culture war alone on our behalf.” Elsewhere, Dreher calls Christians to build Christian institutions “that can outwit, outlast, and eventually overcome the occupation.” “The Benedict Option” is nothing if not embattled. Readers are left to wonder if military metaphors are the best way for Christians to think of relating to non-Christians — that is, their neighbors.

On the national level, at least, the political engagement Dreher advocates for extends primarily to the concerns of conservative Christians. He is pessimistic about such Christians having much influence in Washington and despairs that Washington politics can stop America from sliding farther into post-Christian decadence. Yet he insists that conservative Christians must keep defending religious liberty. Religious liberty here is framed as important insofar as it lets traditional Christians be traditional Christians, not because it’s core to American democracy or because Muslims, say, deserve the same freedom as Christians to practice their faith in peace.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Meanwhile, Dreher overlooks the importance of Christians working in mediating institutions that protect the most vulnerable from being crushed by violence or greed. Take groups such as World Relief, an evangelical relief agency that has resettled more than a quarter million refugees in the United States since 1975. Most of the refugees are women and children who have uprooted their lives to flee violence and persecution. World Relief and other faith-based resettlement agencies receive grants from the State Department to do the difficult work of compassion that few Americans can do.

And conservative Christian leaders have been some of the most prominent to speak out against Trump’s recent executive order on travel. Dreher writes, “Nothing matters more than guarding the freedom of Christian institutions to nurture future generations in the faith . . . other objectives have to take a back seat.” But what if “other objectives” are protecting and defending members of marginalized groups who can’t speak for themselves?

To be sure, the Benedict Option encourages Christians to show hospitality and charity to those outside the faith. But in many cases, vulnerable people need more than charity — they need advocacy. They need not a handout but a hand up toward a life of economic and cultural flourishing. And they need traditional Christians investing in national politics, not just to protect their own rightful freedoms, but also to protect the livelihoods of those who cannot speak up for themselves.

And this leads to the most glaring omission of the Benedict Option: its utter lack of engagement with the African American church. (Of note: Throughout the book, Dreher quotes only one person of color, an Indonesian monk living in Italy.) White traditional Christians who have lost cultural power can look back through history for models of resistance. But they also have models in their very midst: black Christians, who have lived for hundreds of years under state-sanctioned violence, who have their houses of worship vandalized, who continue to be victims of racially motivated shootings — and who attest to the enduring power of the gospel to heal divisions, forgive and live with countercultural hope.

Black Christians today share many of the same concerns as their white counterparts on matters of sexual ethics and religious liberty. But they are generally not mourning the loss of cultural power, and entertaining withdrawal, because they have never enjoyed much cultural power to begin with. The witness of the black church in this country has always come from the margins. And yet from the margins, black Christianity has provided the wind in the sails of civil rights gains in American history.

There is a reason that faith-based groups such as International Justice Mission, Catholic Charities, Bread for the World and countless others choose to be headquartered in Washington. They recognize that national politics, however imperfect, messy and frustrating, are sometimes the most effective means for loving neighbors on a scalable level. All Christians should certainly take up the Benedict Option’s vision of loving and serving flesh-and-blood people in their neighborhoods, through acts of charity and hospitality. But some Christians are wise to remain engaged in post-Christian politics, lest victims of sex trafficking, chronic hunger and a broken foster-care system fall through the cracks.

The image Dreher uses most to talk about Christian life in our modern dark age is that of the Ark (you know, Noah’s big boat). In the Bible, in the Book of Genesis, the Ark is where the righteous survive as the whole world is destroyed in a great flood. To extend the metaphor, Christians today may very well need to build Arks, or institutions, that help them preserve the faith in a culture that easily washes it away. The difference between now and the days of Noah centers on God’s promise in the Bible: He will never let a great flood destroy all of life.

Christians living in a post-Christian nation could withdraw to their Arks, waiting for their neighbors and their cultures to be destroyed in a flood of moral chaos. But if they believe God’s promises in Scripture, then they’ll get busy building communities that throw their neighbors a line of real hope amid the coming tide.

Katelyn Beaty is editor at large at Christianity Today magazine and author of “A Woman’s Place: A Christian Vision for Your Calling in the Office, the Home, and the World” (Simon & Schuster).
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
"Doktrynalna pożywka" Ensora znowu na czasie.
M2007_6.jpg



Episkopat Polski rozgrywa ten ostatni skandal chyba najgorzej, jak tylko się da. Byle tak dalej, a Kościół tutaj uzyska pozycję podobną jak w Irlandii.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
I żeby potwierdzić moją opinię:

Pomorskie: Seanse filmu braci Sekielskich pod okiem policji
Pedofilia w Kościele
55 minut temu
Jak dowiedział się portal tvn24.pl, funkcjonariusze z woj. pomorskiego mają obowiązek zbierać informacje o planowanych seansach filmu "Tylko nie mów nikomu" braci Sekielskich. Nakaz ten dotyczy projekcji m.in. w restauracjach czy na fasadach kościołów.

Tvn24.pl przytacza polecenie komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku generała Jarosława Rzymkowskiego, które mieli otrzymać wszyscy jego podwładni.

"Polecam informować niezwłocznie o wszelkich doniesieniach odtwarzania filmu Tomasza Sekielskiego 'Tylko nie mów nikomu' dyżurnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Dotyczy to odtwarzania zarówno w miejscach publicznych, jak i w klubach, restauracjach itp." - brzmi nakaz Rzymkowskiego.

Tvn24.pl usiłował uzyskać w tej sprawie komentarz od generała, jednak bezskutecznie. Udało się to natomiast w przypadku rzecznika komendanta głównego policji Mariusza Ciarki. - Chodzi wyłącznie o zapewnienie bezpieczeństwa, by nie doszło do niekontrolowanych wydarzeń - tłumaczył Ciarka.

Jak czytamy, po wydarzeniach w Warszawie, kiedy to skonfiskowano rzutnik mający służyć do wyświetlenia filmu braci Sekielskich na fasadzie budynku przylegającego do stołecznej Katedry Polowej Wojska Polskiego, zabroniono funkcjonariuszom podobnych czynności.

Jeden z policjantów w rozmowie z portalem przyznał jednak, że służby mają nowe zadanie - monitorowanie w internecie zapowiedzi i prób wyświetlania filmu "Tylko nie mów nikomu" w miejscach publicznych.

O komentarz do tych doniesień poproszono Tomasza Sekielskiego.

- Chcę wierzyć, że chodzi tylko o względy bezpieczeństwa, ale dziwi mnie taka nadzwyczajna troska policji - powiedział w rozmowie z tvn24.pl.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Lewicki: Prawosławie w Rosji i likwidacja chrześcijaństwa na Zachodzie
14 czerwca 2019
O różnicach miedzy prawosławiem, szczególnie w Rosji, a Zachodem można by rozprawiać długo, gdyż wielość poziomów i kontekstów jest przeogromna. Dziś jednak nadeszły takie czasy, że dla chrześcijaństwa najważniejsza jest perspektywa przetrwania w otoczeniu coraz bardziej otwarcie nieprzyjaznym, co widać ostatnio nawet w Polsce.

Całe dziesięciolecia, to w ZSRR aktywnie zwalczano chrześcijaństwo, tak samo zresztą jak wszelką religię. Dziś sytuacja wydaje się być całkiem odmienna i to na Zachodzie wszelkie religie, a szczególnie katolicyzm, są spychane na coraz węższy margines, eliminowane i stygmatyzowane, zaś w Rosji prawosławie się rozwija i korzysta ze wsparcia państwa. Ten rozwój widać także w ilości czynnych i budowanych na nowo cerkwi. Ostatnio Patriarcha moskiewski i całej Rusi Cyryl, odwiedził Strasburg gdzie wyświecił nową Cerkiew Wszystkich Świętych. Przy tej okazji powiedział: „Dziś my budujemy trzy cerkwie w każdą dobę, w 24 godziny. 30 tysięcy świątyń w czasie dziesięciu lat. I nie dlatego, że mamy za dużo pieniędzy i nie wiemy co w nimi robić. Nasz Naród, który przeszedł przez lata ateizmu, zrozumiał, że bez Boga niczego się nie osiągnie. Bez Boga nie można zbudować szczęśliwego życia i dlatego my budujemy trzy świątynie każdej doby”.

Tak jest dziś w Rosji. A jak jest na Zachodzie? Myślę, ze tam także można by mówić o trzech kościołach ma dobę, ale nie budowanych, a niszczonych, zamykanych, profanowanych i desakralizowanych. Zapewne jest ich nawet więcej niż trzy w ciągu każdej doby. Tylko w jednej Holandii od roku 1985 „zamknięto ponad tysiąc kościołów zarówno protestanckich jak i katolickich – w najbliższych 10 latach przeznaczono do zamknięcia następne 1100 kościołów, około jednej czwartej wszystkich kościołów w Niderlandach. W roku 2013 zlikwidowane zostanie 100 kościołów z powodu braku wiernych”.[ii] W innych krajach nie jest wcale lepiej. W Niemczech, w najstarszej diecezji w Trewirze, postanowiono zlikwidować 868 z 903 parafii, czyli prawie wszystkie.[iii] Widać, że skala i szybkość tego procesu uprawnia do twierdzenia, że chrześcijaństwo na Zachodzie jest dziś w stanie upadku, wprost zagraża mu likwidacja. Kiedyś to z Zachodu szło wparcie dla prześladowanych chrześcijan w ZSRR. Dziś sytuacja jakby się odwróciła i patriarcha Cyryl wyraził w Strasburgu przekonanie, że jest konieczne, aby ludzie tu powrócili do wiary: „wierzymy w to, że i na Zachodzie … nastąpi ten moment, kiedy ludzie znowu uświadomią sobie konieczność tego, by życie duchowe stawało się coraz silniejsze i silniejsze.”[iv] W ten sposób, to pokutujące jeszcze w Polsce przekonanie o obronie zachodnich wartości przed Moskwą jawi się jako szczególny rodzaj absurdu. Można zrozumieć, gdy takie przekonania wyrażają siły lewicowe, którym mocno przeszkadza to, że w Rosji nie można urządzać parad równości i wszelkie propagowanie homoseksualizmu jest zakazane. Ale jeśli coś takiego powtarza ktoś usiłujący uchodzić za człowieka prawicy, to od razu widać, że jest to przypadek posługiwania się fałszywą flagą.

Patrząc na to z pozycji Polski, być może sytuacja chrześcijaństwa nie wygląda aż tak dramatycznie, ale i w Polsce ostatnio nie jest najlepiej i coraz bardziej wszystko zmierza w takim kierunku jak w Irlandii, gdzie w ciągu życia jednego tylko pokolenia nastąpiła praktycznie całkowita dechrystianizacja tego kraju. Jeszcze 20 lat temu był to kraj jednoznacznie katolicki, a dziś wprowadzono tam „małżeństwa” homoseksualne z adopcją dzieci, aborcję, a czekają w kolejce referenda, zapewne będą wygrane, w sprawie „szybkich” rozwodów i eutanazji. A zaczęło się to wszystko, trzydzieści lat temu, od wprowadzenia permisywnej edukacji seksualnej do szkół. Ci edukatorzy, w tym szerzący akceptację dla LGBT, tak się szybko uwinęli, że ich wychowankowie, gdy dorośli, zmienili całkowicie prawo i konstytucję i wyrzucili stamtąd wszelkie ograniczenia płynące z chrześcijaństwa. Polska jest już dziś na tej samej drodze, co widać też na coraz bardziej agresywnych, wobec ludzi wierzących, różnych imprezach, gdzie pojawiają się także politycy i ten trend nakręcają i na nim starają się wypłynąć. Dziś wydaje się jeszcze, że słowa patriarchy Cyryla w Strasburgu wzywające do umacniania życia duchowego, nie są skierowane do nas, bo u nas jest pod tym względem jakby lepiej niż w starych krajach Unii . Ale jak długo jeszcze tak będzie?

Stanisław Lewicki

https://www.gazeta.ru/social/2019/05/26/12377599.shtml?updated
[ii] https://www.wiatrak.nl/10949/holenderski-kosciol-w-likwidacji
[iii] https://www.tysol.pl/a8668-Najstarsza-diecezja-w-Niemczech-planuje-zlikwidowac-868-z-903-parafii
[iv] https://ria.ru/20190526/1554924738.html
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
"Przegląd": Kraj pustych kościołów
Świat
Dzisiaj, 5 września (05:00)
Nigdzie w Europie dechrystianizacja nie przebiegała tak szybko jak w Holandii.
Dziennikarze katolickiego tygodnika "The Tablet" ustalili, że w Holandii przeciętnie co tydzień są zamykane dwa kościoły. Kraj plasuje się na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o sekularyzację.

- Corocznie zamyka się u nas 100 kościołów, czyli w ostatnich 10 latach zlikwidowano ok. 1 tys. świątyń - martwi się kard. Willem Jacobus Eijk, arcybiskup Utrechtu i prymas Holandii. Pustych obiektów sakralnych jest dziś mnóstwo i nie zawsze wiadomo, co z nimi zrobić. Znaczna część wyposażenia, w tym relikwie, została przeniesiona do funkcjonujących jeszcze świątyń w kraju bądź wywieziona za granicę. Dziś holenderskie akcesoria religijne można odnaleźć w kościołach na całym świecie: w Dominikanie, w Kongu, w Indonezji, na Filipinach czy na Ukrainie. Wraz z postępującą sekularyzacją Holandia została więc także liderem w eksporcie przedmiotów sakralnych. "Po raz pierwszy od wieków desakralizacja stanowi część gospodarki holenderskiej", zauważa "The Tablet". Jak doszło do tego, że Holandia w stosunkowo krótkim czasie stała się europejskim cmentarzem kościołów?

Na sprzedaż
Po II wojnie światowej społeczeństwo holenderskie opierało się przez długi czas na trzech filarach - protestantyzmie, katolicyzmie i laicyzmie. Katolik rodził się w katolickim szpitalu, chodził do katolickiej szkoły, czytywał katolickie gazety (np. "De Volkskrant") i słuchał katolickiego radia (RKK), wybierał katolickie partie. Po 1945 r. Holandia uchodziła jeszcze za kraj niezwykle religijny, przy czym niektóre jej rejony, choćby obszar tzw. pasa biblijnego (Bijbelgordel), wciąż pozostają pod silnym wpływem kalwinizmu lub katolicyzmu. Mimo to z roku na rok staje się coraz bardziej świecka. - Stosunkowo niedawno katolickie parafie w Holandii cieszyły się największą liczbą wiernych w Europie, ok. 90 proc. Dzisiaj do kościoła chodzi tylko 10 proc. - tłumaczy jezuita Jan Stuyt z Nijmegen.

W 2013 r. rząd premiera Marka Ruttego postanowił znieść obowiązkowe lekcje religii w szkołach podstawowych, wspierając się argumentem nieuchronnych cięć budżetowych. Na początku Rutte obawiał się, że część jego wyborców ruszy na barykady, ale wkrótce zauważył, że brak religii w szkołach właściwie nikomu nie przeszkadza. - Oszczędzać trzeba tam, gdzie najmniej boli - cieszył się szef holenderskiego rządu.

W granicach Holandii znajduje się siedem tys. obiektów sakralnych, z których ok. cztery tys. podlega prawu o ochronie zabytków. Z pozostałymi trzema tys. nie zawsze wiadomo, co zrobić. Te budynki, które nie zostają zburzone, albo stoją puste, albo zmieniają przeznaczenie. Tylko w latach 1970-2008 zburzono ponad 200 katolickich kościołów, a ok. 150 zdesakralizowano, zmieniono w księgarnie, restauracje, mieszkania czy hale sportowe, lub oddano do użytku muzułmanom, którzy po odpowiednich modyfikacjach korzystają z nich w celach religijnych.

- Protestanckie i katolickie parafie, które nie przeszły jeszcze desakralizacji, liczą maksymalnie po 100 osób. Im mniej wiernych, tym większe pustki w kościołach. W końcu znikną także te ostatnie - przewiduje Jan Stuyt. Ci, których na to stać, mogą nabyć taki pusty budynek. Niektórzy holenderscy handlarze nieruchomości skupili się dziś wyłącznie na intratnym obrocie kościołami i klasztorami. Owe obiekty, określane przez holenderskie media mianem umarłych kościołów, można kupować m.in. na popularnych stronach www.redres.nl albo www.reliplan.nl.

Rewolucja Schillebeeckxa
Historia holenderskiego chrześcijaństwa to pasmo cezur, rewolucji oraz sprzeczności. Pierwsze objawy kłopotów tamtejszego Kościoła katolickiego w XX w. można umiejscowić w czasach, gdy spora część wierzących znalazła się w kręgu silnego oddziaływania teologa Edwarda Schillebeeckxa. Podczas Soboru Watykańskiego II w połowie lat 60. ten belgijski dominikanin zwrócił na siebie uwagę jako rzecznik La Nouvelle Théologie, która zakwestionowała wiele założeń firmowanych przez Rzym. Schillebeeckx zaskarbił sobie wtedy sympatię licznych katolików. Mieć na pieńku z Watykanem było wówczas przejawem pewnej mody, zwłaszcza gdy słowa krytyki padały z ust zasłużonych często katolików. Dziś już mało kto w Holandii lub Belgii przypomina sobie to nazwisko, być może dlatego, że coraz mniej obywateli interesuje się religią, porzucając wraz z wiarą lekturę pism teologa z Antwerpii. A jego katoliccy krytycy nie kryją zadowolenia, bo w latach 60. ostrzegali, że odbiorcy tekstów zamiast zreformować katolicyzm, pogrążą się w ateizmie.

Głosicielem nowej teologii na sesjach soborowych w Watykanie był wówczas także ówczesny arcybiskup Utrechtu kard. Bernard Jan Alfrink, obok Schillebeeckxa i Pieta Schoonenberga jeden z głównych autorów tzw. katechizmu holenderskiego, poruszającego również kwestie feminizmu i marksizmu. Holenderscy biskupi otworzyli się w nim na kontrowersyjne tematy, takie jak homoseksualizm, aborcja i zniesienie celibatu. Ale na tym nie koniec - katechizm podał w wątpliwość właściwie wszystkie najistotniejsze dogmaty Kościoła katolickiego, choćby grzech pierworodny (zdaniem holenderskich biskupów nabyty dopiero poprzez życie w społeczności) czy niepokalane poczęcie Maryi.

Członkowie Kongregacji Nauki Wiary nie kryli oburzenia. Natomiast Holendrzy dostrzegli w ostrej reakcji Watykanu tylko potwierdzenie tezy o autorytarnych zapędach Stolicy Apostolskiej i nie zamierzali się wycofać z wcześniejszych sformułowań. W Amsterdamie padły wtedy nawet tak ciężkie słowa jak faszyzm watykański. Ostrość konfliktu między Alfrinkiem a kard. Alfredem Ottavianim, w latach 60. prefektem Kongregacji Nauki Wiary, jeszcze dzisiaj bije ze stron ówczesnych gazet. Jednak nie wszyscy holenderscy duchowni stanęli murem za Alfrinkiem, co doprowadziło także do konfliktu w tamtejszym Kościele katolickim. Mimo to w 1970 r. holenderska Rada Pastoralna w większości poparła projekt zniesienia celibatu. Papież Paweł VI uznał to za afront, gdyż zaledwie dwa lata wcześniej w encyklice sam podkreślał jego znaczenie.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Religijne wojny domowe

W latach 60. XX w. w rzymskich świątyniach znów zaczęły krążyć ponure anegdoty o holenderskiej schizmie i holenderskich rozłamowcach. Tamtejsi duchowni byli bowiem zawsze nieco bardziej liberalni niż ich odpowiednicy w innych krajach.

Według ustaleń amsterdamskiego dziennika "Trouw" obecnie co szósty protestancki ksiądz w Holandii jest ateistą albo agnostykiem. Głównym wyrazicielem linii tego "nowego świeckiego kleru" był zmarły w 2018 r. reformowany pastor Klaas Hendrikse, który w 2007 r. zyskał sławę stwierdzeniem, że "trudno wierzyć w Boga, który nie istnieje". - Bóg nie jest istotą, ale pojęciem na określenie pewnej relacji - oświadczył, ściągając na siebie falę krytyki wielu protestantów. Hendrikse odrzucał również pojęcie "życia po życiu" i zmartwychwstanie Jezusa. Mimo to nigdy nie zamierzał rozstawać się z Kościołem.

Socjolog religii Hijme Stoffels z Wolnego Uniwersytetu w Amsterdamie tłumaczy, że chrześcijaństwo w holenderskim wydaniu to dzisiaj "przedziwny konglomerat różnych wyznań i religii, doprawiony sporą dawką agnostycyzmu i ezoteryki". - Katolicyzm u nas też się otworzył na tego rodzaju synkretyzmy - przekonuje naukowiec. Toteż np. we wschodnim Nijmegen zaistniało nawet coś w rodzaju Kościoła demokratycznego, w którym nieznoszący się niegdyś kalwiniści i katolicy odprawiają wspólne nabożeństwa. Co paradoksalne, niektórzy historycy dostrzegają przyczyny dzisiejszej dechrystianizacji w Holandii właśnie w owym konflikcie kalwinistów i katolików.

W pierwszej połowie XVI w. cesarz Karol V z dynastii Habsburgów próbował zdusić protestantyzm w zarodku, m.in. poprzez palenie pism Lutra i powołanie Inkwizycji w 1522 r. Na północy Europy kalwinizm znajdował jednak coraz więcej wyznawców, podczas gdy np. Belgia pozostawała w znacznej mierze katolicka. Ponieważ Karol V był także królem Hiszpanii, Niderlandy znalazły się pod hiszpańskim berłem. W 1568 r. niderlandzcy kalwiniści powstali przeciwko hiszpańskiej hegemonii, żądając tych samych praw, które przyznano luteranom w innych krajach. Protestancko-katolicki konflikt zakończył się dopiero w połowie XVII w., a gdy Holandia została wkrótce niepodległym państwem, kalwiniści poczuli żądzę zemsty, prześladując odtąd katolików.

Antykatolicyzm trwał właściwie aż do końca XIX w., więc trudno się dziwić, że w XX w. ludzie mieli już dość religijnych wojen domowych. Na względne wyparcie Kościoła z ich życia wpłynęły w minionym wieku także zmiany w społeczeństwie. Holandia pozostaje jednym z największych krajów migracyjnych, w którym obok 17 mln Holendrów żyje niemal 1 mln muzułmanów. W samym Amsterdamie znajduje się jakieś 30 meczetów.


Przyszłość Boga
Po wydaniu w 1966 r. holenderskiego katechizmu zaczęła też spadać liczba chętnych do podjęcia zawodu księdza lub pastora. W 1968 r. tylko jedna osoba przyjęła święcenia kapłańskie. Już wtedy ławki w seminariach były puste. Z ustaleń dziennika "Trouw" wynika, że w latach 1960-2010 liczba absolwentów seminariów duchownych spadła o prawie 50 proc. Dechrystianizacja w Holandii dotknęła przede wszystkim Kościół katolicki, choć większość w kraju stanowili protestanci. Zresztą niepodległość Holandii wynikała w sporej mierze właśnie z przewagi wyznawców kalwinizmu. W 1830 r. było jeszcze ok. 35 proc. katolików i 65 proc. protestantów. Do 1958 r. liczba katolików wzrosła do 42 proc. Tyle że pełzającej dechrystianizacji ulegli najpierw liczni protestanci, którzy dziś często nie czują już przynależności do żadnej konfesji, dlatego statystyki podają obecnie większą liczbę katolików.

Oficjalnie w Holandii mieszka ok. 25 proc. katolików i tylko 15 proc. protestantów. Co roku Kościół protestancki traci 60 tys. wiernych. "Jeśli ten trend się utrzyma, w 2050 r. wspólnota ewangelicka będzie się ograniczała do małych grup kalwinistów, osiadłych w południowym pasie biblijnym", pisze "Trouw". Najliczniejszą grupę tworzą aktualnie buitenkerkelijk, czyli bezwyznaniowi, zamieszkujący nawet tradycyjnie katolickie okolice, np. Limburgię.

Zagadnienia związane z religią nie zniknęły jednak całkowicie z holenderskich głów, choć przeszły z czasem niepostrzeżenie w nurty alternatywne. W wydanej w 2013 r. książce "De Toekomst van God" ("Przyszłość Boga") niderlandzki teolog Willem Ouweneel pisze m.in. o holenderskich firmach, których pracownicy rozpoczynają pracę w amerykańskim stylu od wspólnej modlitwy, mimo że nie są ani katolikami, ani ewangelikami. "Holendrzy są kreatywni, tworząc namiastki życia religijnego w postaci duchowych grup i prywatnych kościołów", pisze Ouweneel.

Zainicjowana przez Alfrinka i Schillebeeckxa rewolucja w holenderskim Kościele katolickim osiągnęła symboliczne apogeum podczas podróży apostolskiej Jana Pawła II w maju 1985 r. Gdy papież przejeżdżał papamobilem ulicami Utrechtu, uchodzącego za katolicką stolicę Holandii, powitała go garstka wiernych. Znacznie więcej okrzyków wznosili wtedy jego krytycy, którzy oprotestowywali papieską wizytę. "W 2030 r. liczba katolików w Holandii będzie już wynosiła zaledwie kilka procent", przewiduje Ouweneel.


Nowe treści
Jan Paweł II starał się powstrzymać falę sekularyzacji, np. poprzez wysyłanie z Rzymu do holenderskich klasztorów duchownych mających tchnąć w nie nowe życie - nadaremnie. Ówczesny trend raczej przybrał na sile, pozostawiając coraz więcej pustych kościołów, które należałoby wypełnić nowymi treściami. A trzeba przyznać, że Holendrzy wykazali się tu niemałą kreatywnością.

Kościół św. Piotra w miejscowości Vught funkcjonuje od 2018 r. jako nowoczesna biblioteka. Pomysł umieszczania w świątyniach czytelni lub księgarni jest ostatnio dość modny, bo nie ingeruje w ich architekturę. Wnętrze nadal wygląda jak klasyczny kościół, choć dobudowano oczywiście kilka ułatwień dla klientów. Czytając książki, można jednak nadal podziwiać oryginalne freski i obrazy. Zauważalne jest jedno - architekci i projektanci z reguły decydują się na lekkie tylko modyfikacje, nie naruszając historycznych aranżacji. Tak jakby nowa funkcja budynku była chwilowa i pozwalała w razie potrzeby wrócić do jego pierwotnej funkcji. Popularne są też zamiany nieużywanych obiektów sakralnych w hotele, mieszkania, sklepy i restauracje, ale w tym przypadku furtek do powrotu do minionych czasów jest już znacznie mniej. W Amsterdamie można się wybrać do kościoła na imprezę.

Przekształcanie budynków sakralnych w bary i kluby Watykan wielokrotnie potępiał, ale znacznie łagodniej podchodzi do umieszczania w nich muzeów, bibliotek i księgarń, które niekiedy faktycznie przeistaczają się w godne swojej nazwy świątynie umysłu. W Zwolle w XVI-wiecznym kościele powstała księgarnia Waanders In de Broeren, a w Maastricht sakralnym urokiem uwodzi jedna z najpiękniejszych księgarń na świecie - Selexyz Dominicanen. Z kolei w kościele św. Józefa w Arnheim znajduje się skate park. Nawa główna wypełniona jest rampami, po których młodzi ludzie jeżdżą na deskorolkach.

Problem pustych kościołów dotyczy nie tylko Holandii, lecz również innych krajów, choćby Polski, nadal uporczywie zwanej przedmurzem chrześcijaństwa. W Świnoujściu w budynku sakralnym mieści się kawiarnia. Z kolei już w latach 90. w mediach pojawiła się nikomu nieznana nazwa wsi Wieldządz, nieopodal Wąbrzeźna na Kujawach. A to za sprawą popularnej dyskoteki, która działała tu przez wiele lat. Miejsce ołtarza i ambony zajął DJ, na chórze powstał bar, a zakrystia zamieniła się w szatnię. A jednak próby desakralizacji Kujaw niebawem dobiegły końca. Od jakiegoś czasu ewangelicki kościół pod Wąbrzeźnem ponoć znów stoi pusty i czeka na nabywcę.

Wojciech Osiński
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 410
4 438
I chciał zbudować jakiś fundament pod moralność niezwiązaną z religią, widząc zagrożenie popadnięcia społeczeństwa w pusty materializm i nihilizm bez wiary religijnej, a teraz sam jest postrzegany jako nihilista i materialista.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Lisicki: Generałem jezuitów jest człowiek de facto niewierzący

Generał jezuitów o. Arturo Sosa Abascal powiedział niedawno, że diabeł nie istnieje. W jego ocenie diabeł "jest tylko konstruktem myślowym mającym symbolizować zło". – Jak to możliwe, żeby generałem jezuitów był człowiek de facto niewierzący? To tak, jakby powiedzieć, że objawienia chrześcijańskie są bez znaczenia i mamy do czynienia z symbolem. Właściwie chrześcijaństwo nie różniłoby się od bajek, jeśli usunie się szatana – mówił w programie "Wierzę" red. naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki w telewizji wSensie.tv.
Paweł Lisicki zwrócił uwagę, że generał jezuitów o. Arturo Sosa Abascal wypowiedział tę myśl po raz kolejny. – Dokładnie to samo powiedział dwa lata temu, gdy mówił, że na szatana trzeba patrzeć jak na symbol. Wszystko jest rzeczą niebywałą. Wtedy trochę się jednak z tego wycofał, a teraz nawet już tego nie robi. Nastąpiła reakcja. Związek egzorcystów napisał do generała jezuitów – wskazywał.

Zdaniem redaktora naczelnego "Do Rzeczy" cała sprawa ma kilka wymiarów. – Pierwszy, najłatwiejszy do uchwycenia, to kwestia kościelna. Jak to możliwe, żeby generałem jezuitów był człowiek de facto niewierzący? To tak, jakby powiedzieć, że objawienia chrześcijańskie są bez znaczenia i mamy do czynienia z symbolem. Właściwie chrześcijaństwo nie różniłoby się od bajek, jeśli usunie się szatana. Pytanie brzmi, jak to możliwe, aby ktoś taki zajął stanowisko? To nam mówi z kolei o dwóch rzeczach. Po pierwsze o sytuacji w Kościele. Drugi problem wiąże się z zakonem jezuitów. Pamiętajmy, że te wypowiedzi generała cieszą się poparciem dużej części zakonników. Trzecia rzecz, to kwestia teologiczna. Co wiemy o obecności złego ducha? Co wynika z objawień, Pisma Świętego, tradycji Kościoła? Być może jeszcze czwarta rzecz, czyli w jaki sposób możemy myśleć, że ten udział diabła jest obecny w naszych czasach? Widzę cztery tematy, które są związane z tą jedną wypowiedzią – tłumaczył.

 
Do góry Bottom