Co po Kościele?

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Kościół wobec migracji – dobre serce nie wystarczy
1 października 2019 Piotr Ślusarczyk
Kościół Katolicki w sprawie uchodźców i imigrantów zachowuje się tak, jakby nie istniały ograniczenia wynikające z rzeczywistości społecznej i ekonomicznej.

Mało tego – stosunek do imigracji ma być nie tylko testem na „bycie prawdziwym katolikiem”, ale także miarą człowieczeństwa.

Utopia świata bez granic
29 września Kościół obchodził 105 Dzień Migrantów i Uchodźców. Z tej okazji zaproponował szereg inicjatyw. Jedne – takie jak pomoc humanitarna – cieszą, inne zaś w dużej mierze są w istocie uwzniośleniem oraz swoistą sakralizacją idei stworzenia świata bez granic.

Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji piórem biskupa Krzysztofa Zadarko wystosowała list do wiernych. Oprócz przesłania ewangelicznego, możemy w nim znaleźć wyraźne sugestie polityczne. Z dokumentu przebija się apel o przyjmowanie do Polski większej liczby migrantów, a także – co charakterystyczne dla narracji zwolenników otwartych drzwi – brak dostatecznego rozróżnienia pomiędzy migrantem ekonomicznym a uchodźcą, który musi opuścić swój kraj z powodu prześladowań.

To właśnie masowa migracja z Afryki i Bliskiego Wschodu zatarła granicę między tymi migrantami, którym zgodnie z prawem należy się ochrona międzynarodowa, a tymi, którzy szukają lepszych warunków życia. O ile w pierwszym przypadku odmówienie pomocy osobie prześladowanej uznać należy za niemoralne, o tyle próba stworzenia świata bez granic stanowi prosty przepis na katastrofę – zarówno humanitarną, jak i polityczną.

„Kościół - a przynajmniej jego zwierzchnicy - w obliczu kryzysu migracyjnego zachowuje się rażąco nieodpowiedzialnie i niezrozumiale naiwnie”
Doświadczenia po kryzysie 2015 roku pokazują, że Europa nie radzi sobie ani z przyjmowaniem imigrantów, ani z ich integracją. W dodatku z dnia na dzień rośnie opór społeczeństw przeciwko masowej migracji z krajów kulturowo tak odmiennych, że o rzeczywistej integracji nie może być mowy.

Ewangeliczne przesłanie czy „pięknoduchostwo”?
We wspomnianym liście czytamy, że „wyzwania, jakie stwarzają migranci i uchodźcy stanowią okazję do refleksji nad naszym chrześcijańskim życiem i naszym humanitaryzmem. Spotkanie z uchodźcami odsłania nasze człowieczeństwo lub jego niedojrzałość, gdy nasze relacje, zdominowane przez niewiedzę, nacechowane są nieuzasadnionym lękiem, jakże często sztucznie wywoływanym dla celów populistycznych. Papież zmusza do refleksji nad lękiem przed imigrantami: ‚Zauważamy to szczególnie dzisiaj, w obliczu przybycia migrantów i uchodźców, którzy pukają do naszych drzwi w poszukiwaniu opieki, bezpieczeństwa i lepszej przyszłości (…). Problemem nie jest fakt, że mamy wątpliwości i obawy. Problem pojawia się wówczas, gdy te lęki determinują nasz sposób myślenia i działania do tego stopnia, że sprawiają, iż stajemy się nietolerancyjni, zamknięci, a może nawet – nie zdając sobie z tego sprawy – stajemy się rasistami. W ten sposób lęk pozbawia nas pragnienia i zdolności do spotkania się z bliźnim, osobą inną niż ja; pozbawia mnie szansy spotkania się z Panem’ (homilia podczas mszy św. w Światowym Dniu Migranta i Uchodźcy, 14 stycznia 2018 r.)”.

Przyjęty przez dostojników Kościoła ton razi retoryką moralnego szantażu, a także tworzy zupełnie fałszywy obraz problemu migracji. I tak, po pierwsze zarzut „nieświadomego rasizmu” trudno traktować poważnie. Używając tej samej retoryki można by powiedzieć, że papież „nieświadomie” zdradza ideały kultury europejskiej lub po prostu bezwiednie dąży do jej zniszczenia. Jeśli stawia się komukolwiek tak poważny zarzut, należy bezwzględnie dysponować żelaznymi argumentami.

Po drugie, lęki związane z migracją nie są, jak chce tego papież Franciszek, jedynie wymysłem populistów. Oficjalne statystyki ONZ i UE mówią o geometrycznym przyroście ludności w Afryce. Do 2030 roku na Czarnym Kontynencie przybędzie 400 milionów ludzi, czyli tyle, ile wynosi ludność całej Unii Europejskiej (wyjąwszy Wielką Brytanię). Przeludnienie będzie stymulowało migrację. Do 2030 będzie to 9 milionów osób z Afryki, zaś do 2050 aż 25 milionów.

Te miliony przybyszów z Afryki na trwałe zmienią krajobraz kulturowy Starego Kontynentu, który zmaga się z rosnącą przestępczością grup imigranckich, przemocą uwarunkowaną kulturowo (polityczny islam) oraz daleko idącymi napięciami społecznymi, które miejscami przywołują widmo masowych zamieszek na tle religijnym czy etnicznym. Doświadczenie wojny na Bałkanach powinno ostudzić szlachetne, lecz utopijne zapędy tych, którzy chcą budować wielokulturowy raj.

Problemy z migracją nie są wymysłem, są faktem. Niedostrzeganie tego stanowi jaskrawy przykład pięknoduchostwa. Kościół – a przynajmniej jego zwierzchnicy – w obliczu kryzysu migracyjnego zachowuje się rażąco nieodpowiedzialnie i niezrozumiale naiwnie. Czy rzeczywiście Kościół chce rozwoju w Europie równoległych społeczeństw, które odrzucają demokrację i prawa człowieka wyrosłe z idei ludzkiej godności? Czy Kościół nie dostrzega przerażających konsekwencji przeludnienia w Afryce? Czy w końcu Kościół wierzy nadal, że Europa, mówąc językiem kanclerz Niemiec, da radę przyjąć wszystkich, którzy chcą tu przybyć?

Wielkie słowa, takie jak humanitaryzm, słyszymy od dawna, od lat powtarzają się także argumenty odnoszące się do rasizmu, populizmu i ksenofobii, a jednocześnie cały czas problem migracji pozostaje nie tylko nierozwiązany, lecz narasta. Można obawiać się tego, że gdy będzie ciągle nabrzmiewał, zagrozi humanitaryzmowi oraz rzeczywiście obudzi demony rasizmu.

Źródło: https://episkopat.pl
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Watykan: Kryzys w Kościele. Z roku na rok coraz mniej powołań
Świat
Dzisiaj, 19 października (12:04)
Według statystyk upublicznionych przez Stolicę Apostolską przed niedzielnym Światowym Dniem Misyjnym Kościół mierzy się z gigantycznym kryzysem powołań. Co roku coraz mniej osób wstępuje do zakonów i seminariów. Jednocześnie coraz bardziej angażują się świeccy.

Najnowsza statystyka ogłoszona przez watykańską agencję misyjną Fides na podstawie danych z 2017 roku wskazuje, że na świecie jest prawie 415 tysięcy księży. Największy spadek ich liczby zanotowano w Europie i Oceanii. Wzrost dotyczy zaś Afryki, Ameryk i Azji.

Piąty rok z rzędu zmniejszyła się o ponad tysiąc liczba zakonników. Jest ich 51,5 tysiąca. Spadki dotyczą wszystkich kontynentów z wyjątkiem Afryki.

Podobnie, jak w poprzednim roku spadła liczba zakonnic; jest ich blisko 649 tysięcy, łącznie mniej o 10,5 tysiąca. Największy spadek dotyczy Europy, gdzie liczba ta zmniejszyła się o 8 tysięcy. Zakonnic przybywa natomiast w Kościele w Afryce i Azji.

Drugim odnotowanym w kościelnej statystyce zjawiskiem jest wzrost zaangażowania świeckich. Jest ich 355 tysięcy, więcej na wszystkich kontynentach niż wcześniej. Zwiększyły się też, o 34 tysiące, szeregi katechetów przekraczając liczbę 3 milionów. Mniej o trzy tysiące jest ich tylko w Europie.

W niedzielę w bazylice Świętego Piotra papież Franciszek odprawi mszę z okazji Światowego Dnia Misyjnego.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Figurka „pachamamy” czczona w jednym z kościołów w Rzymie. Otoczono ją świecami
#SYNOD AMAZOŃSKI #PACHAMAMA #KRYZYS W KOŚCIELE #WATYKAN #RZYM #SYNOD PANAMAZOŃSKI #AMAZONIA #DIANE MONTAGNA


W kościele Santa Maria w Traspontina w Rzymie miało miejsce zaskakujące zdarzenie. W sobotę po południu ustawiono w nim figurkę amazońskiej „pachamamy”, którą otoczono świecami. Najbardziej jednak zaskakuje, że oddawano jej „cześć”, będąc tyłem do Najświętszego Sakramentu.

Jak informuje Diane Montagna, rzymski korespondent portalu LifeSiteNews.com, do szokującego zdarzenia doszło w kościele Santa Maria in Traspontina. Podczas popołudniowej modlitwy kończącej obrady Synodu Amazońskiego, zaaranżowano spotkanie modlitewne. W jego centrum znalazła się amazońska figurka „pachamamy” tzn. inkaskiej bogini ziemi, która ma zapewniać żyzność pól i płodność, a także dbać o dobre żniwa.

„26 października, ostatniego dnia Synodu Amazońskiego, „Pachamama” została otoczona świecami pośrodku kościoła Traspontina w pobliżu Watykanu” – pisze Diane Montagna.

Najbardziej szokujące w całym zdarzeniu jednak jest to, że podczas „modlitwy”, krzesła w kościele były tak odwrócone, że część wiernych siedziała tyłem do Najświętszego Sakramentu. Figurka „pachamamy” była otoczona świecami. Wokół niej ułożono również zdjęcia różnych osób. Diane Montagna informuje, że to „męczennicy” ziemi i sprawiedliwości społecznej.

Warto dodać, że wbrew pojawiającym się doniesieniom, figurki "pachamamy" nie były obecne podczas Mszy świętej, sprawowanej przez papieża na zakończenie Synodu Amazońskiego. Także te i inne "artefakty" nawiązujące symboliką do Amazonii, zniknęły z rzymskich kościołów wraz z zakończeniem obrad synodu.


Synod amazoński widzę udany. Uroki ekumenizmu. Wkrótce katolicy zaczną składać ofiary z ludzi Quetzalcoatlowi przy kolejnym Mundialu.:)
 

tolep

five miles out
8 585
15 482
Z tego co czytałem jacyś przytomniejsi parafianie wzięli sprawe w swoje ręce i po prostu wyjebali tą całą Paczamame w pizdu do Tybru



Pytanie kto tu jest przytomniejszy. Prezes upadającej korporacji który rozpaczliwie próbuje przedłuzyć jej istnienie np. przez akwizycje i poszukiwanie nowej klenteli, czy też ci z dotychczasowych klientów, którzy zupełnie na serio wierzą w srare slogany reklamowe i bronią dotychczasowego wizerunku marki.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Franek już wszystkich przeprosił, stwierdził, że policja je wyłowiła i może wrócą na jakąś mszę.

Czy na Synodzie Amazońskim miał miejsce pogański rytuał poświęcony Pachamamie?
Opublikowano dnia 01.11.2019 12:47

W ubiegłym tygodniu zakończył się watykański Synod ds. Amazonii. Nikt jednak nie spodziewał się, że w centrum medialnej dyskusji nie staną postanowienia Synodu, a kontrowersje związane z... indiańskim bożkiem.


W dokumencie końcowym Ojcowie Synodalni proszą o spokojne, zgodne z dotychczasowym nauczaniem Kościoła, przeanalizowanie konkretnych postulatów takich jak m.in. rozszerzenie posług dla kobiet, przyszłe święcenia prezbiteratu dla diakonów stałych, zdefiniowanie „grzechu amazońskiego” czy opracowanie odrębnego rytu dla ludów amazońskich.

Jednak to wszystko zostało zaćmione… przez indiańską boginię Pachamamę.

4 października w Ogrodach Watykańskich, z udziałem samego papieża Franciszka, odbył się dość nietypowy obrządek - grupa Indian, wraz z zakonnikiem odprawiła rytuał, w którym modlili się i bili pokłony wokół maty z rozłożonymi na niej przedmiotami. Wśród tych przedmiotów były dwa posążki nagich ciężarnych kobiet.



Trzy dni później figurki poniesiono w procesji do Bazyliki św. Piotra, a następnie do Sali Synodalnej, gdzie zostały ustawione na honorowym miejscu. Potem przeniesiono je do kościoła Santa Maria in Traspontina, gdzie zostały wystawione na widok publiczny.

Sytuacja ta wywołała dyskusję w katolickich środowiskach. Głównym zarzutem było to, że rytuał z figurką miał charakter pogański, a papież przez swoją obecność go autoryzował. Wielu dopatrzyło się w figurkach postać Pachamamy, inkaskiej bogini ziemi i płodności.

Innego zdania byli watykańscy urzędnicy, którzy jednym głosem twierdzili, że figurki o naturze kobiecej reprezentowały życie i nie warto dopatrywać się w nich pogańskich symboli.

21 października doszło do sytuacji, w której dwaj nieznani sprawcy wynieśli z kościoła Santa Maria in Transportina posążki, które następnie wrzucili do Tybru.

Po czterech dniach głos zabrał w końcu sam Papież Franciszek, który przyznał (wbrew temu, co mówili watykańscy urzędnicy), że figurki przedstawiały Pachamamę.

– Chciałbym powiedzieć kilka słów o posążkach Pachamamy usuniętych z kościoła Santa Maria in Traspontina (…) Przede wszystkim wydarzyło się to w Rzymie i jako biskup diecezji proszę o przebaczenie ludzi, których ten akt obraził
– powiedziała głowa Kościoła.

Franciszek poinformował również, że posążki zostały wyłowione i powrócą do kościoła.

Słowa papieża zostały skrytykowane przez innych duchownych, takich jak m.in. kardynał Walter Brandmüller czy biskup Athanasius Schneider, którzy stwierdzili, że mężczyźni nie dopuścili się kradzieży, ale „dokonali symbolicznego aktu”.



Ja bym raczej uważał na tych Indian, bo mogą wrócić z Pachatatą...
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Pytanie kto tu jest przytomniejszy. Prezes upadającej korporacji który rozpaczliwie próbuje przedłuzyć jej istnienie np. przez akwizycje i poszukiwanie nowej klenteli, czy też ci z dotychczasowych klientów, którzy zupełnie na serio wierzą w srare slogany reklamowe i bronią dotychczasowego wizerunku marki.
No ciekawe kogo przyciągnie do tej korporacji takim działaniem. Orzechy przeciw dolarom, że nikogo. Poklepią go po pleckach ci co by chcieli, żeby jego korpo znikneło najlepiej z powierzchni ziemi, albo samo straciło sens istnienia bo dzięki temu tak się stanie.
 
Ostatnia edycja:

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Franek już wszystkich przeprosił, stwierdził, że policja je wyłowiła i może wrócą na jakąś mszę.

Czy na Synodzie Amazońskim miał miejsce pogański rytuał poświęcony Pachamamie?
Opublikowano dnia 01.11.2019 12:47

W ubiegłym tygodniu zakończył się watykański Synod ds. Amazonii. Nikt jednak nie spodziewał się, że w centrum medialnej dyskusji nie staną postanowienia Synodu, a kontrowersje związane z... indiańskim bożkiem.

W dokumencie końcowym Ojcowie Synodalni proszą o spokojne, zgodne z dotychczasowym nauczaniem Kościoła, przeanalizowanie konkretnych postulatów takich jak m.in. rozszerzenie posług dla kobiet, przyszłe święcenia prezbiteratu dla diakonów stałych, zdefiniowanie „grzechu amazońskiego” czy opracowanie odrębnego rytu dla ludów amazońskich.

Jednak to wszystko zostało zaćmione… przez indiańską boginię Pachamamę.

4 października w Ogrodach Watykańskich, z udziałem samego papieża Franciszka, odbył się dość nietypowy obrządek - grupa Indian, wraz z zakonnikiem odprawiła rytuał, w którym modlili się i bili pokłony wokół maty z rozłożonymi na niej przedmiotami. Wśród tych przedmiotów były dwa posążki nagich ciężarnych kobiet.



Trzy dni później figurki poniesiono w procesji do Bazyliki św. Piotra, a następnie do Sali Synodalnej, gdzie zostały ustawione na honorowym miejscu. Potem przeniesiono je do kościoła Santa Maria in Traspontina, gdzie zostały wystawione na widok publiczny.

Sytuacja ta wywołała dyskusję w katolickich środowiskach. Głównym zarzutem było to, że rytuał z figurką miał charakter pogański, a papież przez swoją obecność go autoryzował. Wielu dopatrzyło się w figurkach postać Pachamamy, inkaskiej bogini ziemi i płodności.

Innego zdania byli watykańscy urzędnicy, którzy jednym głosem twierdzili, że figurki o naturze kobiecej reprezentowały życie i nie warto dopatrywać się w nich pogańskich symboli.

21 października doszło do sytuacji, w której dwaj nieznani sprawcy wynieśli z kościoła Santa Maria in Transportina posążki, które następnie wrzucili do Tybru.

Po czterech dniach głos zabrał w końcu sam Papież Franciszek, który przyznał (wbrew temu, co mówili watykańscy urzędnicy), że figurki przedstawiały Pachamamę.

– powiedziała głowa Kościoła.

Franciszek poinformował również, że posążki zostały wyłowione i powrócą do kościoła.

Słowa papieża zostały skrytykowane przez innych duchownych, takich jak m.in. kardynał Walter Brandmüller czy biskup Athanasius Schneider, którzy stwierdzili, że mężczyźni nie dopuścili się kradzieży, ale „dokonali symbolicznego aktu”.



Ja bym raczej uważał na tych Indian, bo mogą wrócić z Pachatatą...

To to chuj, śledzę trochę kato świat i pogańskie rytuały przy sadzeniu dębu w ogrodach watykańskich to dopiero była jazda, której papa się po prostu z czułością przyglądał.
 

Fraans

Well-Known Member
201
441
Wczoraj zrozumiałem że bufor od zmian w Kościele Katolickim prawicowi i katoliccy Polacy mają dzięki youtuberom prawicowym, Braunowi, wrealu, cep powiśle. Dzięki tym mediom zdają sobie sprawę że innym katolikom też nie podoba się papież franciszek. Jestem u rodziny i wujek mocny katolik i prawicowiec (głosował na Konfederacje tak jak ja) nie lubi paciamamy i franciszka a jednak identyfikuje się z Kościołem Katolickim i chodzi na msze często itp. Jest w takim wieku że mógłby być moim ojcem a jednak zamiast oglądać telewizje to słucha/ogląda polonia christiana czy te kanały które wcześniej wymieniłem. Jak o tym myślę to Międlar mi przychodzi do głowy, ponoć go aresztowali. Chciałbym żeby polski Kościół się odłączył ale póki co robią to małe sekty tylko. Niestety większość jak wiadomo to lemingi a nie ludzie na serio traktujący wiarę.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Aneta Liberacka
28 lipca 2020, 07:33
Świat wartości chrześcijańskich umiera na naszych oczach, wypala się jak kolejne katedry we Francji, a my nie wiemy kompletnie, co z tym począć. Uciekać, czy gasić pożar? Pyta Aneta Liberacka, redaktor naczelna portalu Stacja7.pl

Moja przyjaciółka Alina Petrowa napisała na Stacji7 tekst pt. “Ja zostaję“, który był odpowiedzią na deklarację Sławomira Jastrzębowskiego, że on “wychodzi z Kościoła”. Niezwykle bolesna wymiana zdań przyczyniła się jednak do tego, że rozgorzała bardzo ważna dyskusja: czy jest sens zostawać w takim Kościele, w którym obok pięknych postaw ludzi zdarzają się zachowania skandaliczne, bolesne, przestępcze.
Z tej dyskusji wyłoniło się wiele pytań:
Czym tak naprawdę jest Kościół? Co jest naszym krzyżem? Do kogo zgłaszać krytykę? Jaki mamy wpływ na to, by było lepiej? Co każdy z nas może zrobić? Dlaczego biskupi milczą? Czy każdy ma ratować tylko siebie, czy to nie grzech zaniechania?
Każdemu z nas wyrywa się serce, boli rozgorączkowana głowa, szarpią się nerwy i jednocześnie czujemy niemoc. Przecież każdy czuje, że robi się coraz trudniej, że świat wartości chrześcijańskich umiera na naszych oczach, wypala się jak kolejne katedry we Francji, a my nie wiemy kompletnie co z tym począć. Uciekać czy gasić pożar?
Każdy zachodzi w głowę, jak to się stało, że mamy społeczeństwo, które łatwiej przekonać, że tolerancja i miłość bliźniego to szacunek do wyboru płci a trudniej do tego, że świętością jest godność i życie najsłabszych: nienarodzonych, schorowanych, starych.
Jak to się stało?
Oczywiście, że lata zaniedbań duszpasterskich, zaniedbań wiary, nauki, mylenia przez niektórych księży i hierarchów roli namiestnika Chrystusa z rolą przywódcy i rządcy przyczyniły się także do tego stanu rzeczy.
Przyczyn tego, że nasza “katedra płonie”, upatrywałabym jednak o wiele dalej i znacznie szerzej. Tak naprawdę, kiedy świat porwał nas w wir dobrobytu, wszyscy zaczęliśmy tańczyć ten chocholi taniec i tańczyliśmy go tak długo, aż obudziliśmy się w świecie, w którym nowe pokolenie nie rozumie naszych wartości.
Każdy zachodzi w głowę, jak to się stało, że mamy społeczeństwo, które łatwiej przekonać do tego, że tolerancja i miłość bliźniego to szacunek do wyboru płci a trudniej do tego, że świętością jest godność i życie najsłabszych: nienarodzonych, schorowanych, starych. Podzieliliśmy się na dwa zwalczające się plemiona i chyba sami już zapomnieliśmy, o co się kłócimy.
Czego nie zrobiliśmy?
Wszystko dlatego, że nie potrafiliśmy młodemu pokoleniu przekazać Pana Boga, a i sami gdzieś po drodze Go zgubiliśmy. Nie potrafiliśmy przekazać piękna Jego miłości, troski, przebaczenia. Przekazać szacunku do drugiego człowieka, którego Jezus uczył nas we wszystkich swoich przypowieściach, błogosławieństwach i swojej postawie. Przekazać umiejętności pokonywania trudności i cierpień, które wpisane są w życie. Przekazać piękna Krzyża, który jest jedyną drogą do zbawienia, do nadziei, do prawdziwego życia. Nie przekazaliśmy nowemu pokoleniu prawdziwego sensu istnienia – jedynej drogi do Prawdy i Życia, do Jezusa.
Zawiniliśmy wszyscy, gotując sobie świat, w którym liczy się siła, spryt, zabezpieczenie materialnych potrzeb, wygoda, a gdzieś daleko, daleko w tyle został drugi człowiek, zwłaszcza ten, z którym się różnimy.
Kto zawinił?
Zawiniły rodziny, które ofiarując własnym dzieciom “wszystko”, zapomniały ofiarować Najważniejszego – Boga. Nawoływania Jana Pawła II o to, by bardziej “być” niż “mieć”, dawno gdzieś uciekły w niepamięć. Próśb Prymasa Wyszyńskiego, by szukać tego, co nas łączy, a nie tego, co dzieli, w tej zaciekłości całkiem już nie pamiętamy. Ciągle krzyczymy: ale oni, tamci, inni, my byśmy się poprawili, ale niech też oni się poprawią…
Zawinili niektórzy księża i biskupi, którzy nam nie pomogli w kształtowaniu nowego pokolenia a jeszcze bardziej ci, którzy zbrukali nasz Kościół okropnymi czynami i ich tuszowaniem.
Zawiniła edukacja, która systematycznie odchodzi od piękna, kultury, literatury, rozbudzania wrażliwości a staje się systemem testów, punktów i osiągów, czym ani uczy ani tym bardziej wychowuje.
Zawinili mężczyźni, którzy coraz bardziej skupieni na sobie zapomnieli, że są wychowawcami narodu, obrońcami rodzin, godności kobiet, nauczycielami szacunku dzieci, nauczycielami modlitwy, wzorem do naśladowania.
Zawiniły kobiety, które tak się zapamiętały w walce o równouprawnienie, że zapomniały o dziedzictwie swoich poprzedniczek, które za tę równość oddawały życie, ale ta równość nie oznaczała zapomnienia, kim jest kobieta, jaka jest jej rola w świecie i jakie najcenniejsze atrybuty.
Zawinił rozwój technologiczny, który odwrócił naszą uwagę od źródeł, od fundamentów i poszliśmy drogą relacji wirtualnych, pseudo-społeczności, nowinek technicznych, seriali, gier, możliwości… zostawiając gdzieś daleko w historii relacje międzyludzkie, prawdziwe emocje, uczucia, troskę, litość, miłość, miłosierdzie.
Zawiniliśmy wszyscy, gotując sobie świat, w którym liczy się siła, spryt, zabezpieczenie materialnych potrzeb, wygoda, a gdzieś daleko, daleko w tyle został drugi człowiek, zwłaszcza ten, z którym się różnimy. Choć wydaje nam się, że jesteśmy tak czuli, bo przecież wpłacamy datki na różne organizacje, “adoptujemy” dzieci gdzieś tam na innych kontynentach, “adoptujemy” zwierzęta (sic!)… Uspokajamy swoje sumienie… Właśnie, a może to o tyle dobrze, że świadczy o tym, że jeszcze, gdzieś tam głęboko je mamy. Sumienie, które się gubi w ferworze tego świata tak jak my i szuka fundamentów na których mogłoby się odbudować.
Potrzeba nam wiary. Potrzeba wierzących księży i biskupów, potrzeba wierzących rodzin. Musimy się obudzić i zacząć wierzyć Bogu.
Jedynym fundamentem, na którym możemy się odbudować, jest Chrystus
Nasz Kościół żyje. Ciągle jesteśmy wspólnotą. Jesteśmy wspólnotą modlitwy i wspólnej wiary. Przecież wszyscy nawzajem za siebie odpowiadamy. Wystarczy poczytać Dzienniczek Siostry Faustyny, by wiedzieć, jak wielkie znaczenie mamy dla siebie nawzajem.
Potrzeba nam wiary. Potrzeba wierzących księży i biskupów, potrzeba wierzących rodzin. Musimy się obudzić i zacząć wierzyć Bogu.
Mamy siebie – ludzi wierzących. Mamy sprawiedliwych księży, którzy znaleźli się w sytuacji jeszcze bardziej tragicznej niż nasza. Fałszywie oskarżani, wrzucani do jednego worka z przestępcami, już nie liczą na odbudowę sponiewieranych autorytetów, liczą na wspólnotę wiernych, na to, że razem uda się pociągnąć nas wszystkich w stronę Chrystusa.
Nie rezygnujmy z modlitwy, nie rezygnujmy z Kościoła, nie rezygnujmy z Pana Boga. Gdy Jezus pyta “czy i wy chcecie odejść?”, możemy odpowiedzieć jak wtedy apostołowie – “Panie, do kogo pójdziemy”?
Eucharystia jest cudem, w którym możemy brać udział codziennie, modlitwa jest taką więzią, której nie znajdziemy nigdzie. Chrystus i Jego Słowo zawarte w Ewangeliach, jest jedynym drogowskazem, który może pokazać nam drogę do drugiego człowieka i do nas samych. Nie rezygnujmy z tego, co dla nas najlepsze. Nie rezygnujmy z Chrystusa.
Proszę, zostańmy w Kościele. Przecież mamy tylko Pana Boga i siebie. “Do kogo pójdziemy?”
Podobał mi się ten zbiorowy rachunek sumienia, tylko szkoda, że poza biciem się w piersi i darciem szat, w gruncie rzeczy wciąż brakuje refleksji na temat tego, jaka powinna być rola Kościoła w społeczeństwie, ani na czym polega zasadniczy błąd jego samego, powielany w kółko, doprowadzający do jego marginalizacji.


Zrzut ekranu z 2020-08-01 23-37-05.png
 

Boomer

Well-Known Member
94
295
Nie jestem ekspertem w sprawach religii i kościoła ale z tego co rozumiem to celem kościoła ( przynajmniej teoretycznie ) jest zachowanie i rozprzestrzenianie chrześcijaństwa. Z kolei chrześcijaństwo nakazuje wyzbycie się miłości własnej i zastąpienie jej miłością do innych. Wyzwanie kogoś na pojedynek z powodu obrazy tak naprawdę oznacza, że jestem gotów zabić w obronie miłości własnej - czyli stanowi całkowite zaprzeczenie chrześcijaństwa. Podobnie należy ocenić sytuację osoby przyjmującej wyzwanie na pojedynek czyli również gotowej do zabicia w imię zachowania reputacji. W związku z tym ekskomunika dla pojedynkowiczów jest całkowicie zrozumiała i racjonalna ( z punktu widzenia ideałów głoszonych przez kościół ). Nie można wpierdalać schabowych i jednocześnie być veganinem, podobnie z pojedynkami i chrześcijaństwem. Natomiast zupełnie inaczej moim zdaniem wygląda sprawa z pojedynkiem o cudzy honor - np. kobiety. Pomijając, że to białorycerstwo na pełnej kurwie to jednak ma jakiś sens polegający na obronie honoru kogoś kto sam nie może go obronić i tego typu pojedynki kościół powinien dopuszczać.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Nie jestem ekspertem w sprawach religii i kościoła ale z tego co rozumiem to celem kościoła ( przynajmniej teoretycznie ) jest zachowanie i rozprzestrzenianie chrześcijaństwa. Z kolei chrześcijaństwo nakazuje wyzbycie się miłości własnej i zastąpienie jej miłością do innych. Wyzwanie kogoś na pojedynek z powodu obrazy tak naprawdę oznacza, że jestem gotów zabić w obronie miłości własnej - czyli stanowi całkowite zaprzeczenie chrześcijaństwa. Podobnie należy ocenić sytuację osoby przyjmującej wyzwanie na pojedynek czyli również gotowej do zabicia w imię zachowania reputacji. W związku z tym ekskomunika dla pojedynkowiczów jest całkowicie zrozumiała i racjonalna ( z punktu widzenia ideałów głoszonych przez kościół ). Nie można wpierdalać schabowych i jednocześnie być veganinem, podobnie z pojedynkami i chrześcijaństwem.

Zgadza się. Ale to oznacza, że w praktyce KK ze swoimi ideałami jest niekompatybilny z etyką cnót. I kiedy jej brakuje w otoczeniu, tak jak dziś, gdy wszystko zostało zbiurokratyzowane, KK nie jest w stanie nijak wywalczyć dla niej żadnej przestrzeni w ładzie publicznym.

Jeżeli osobiste wymierzanie sprawiedliwości jest już samo w sobie uznane za sprzeczne z ideałem miłości do innych i ludzi się od tego odstręcza, pozostaje tylko opcja nieosobistego wymierzania sprawiedliwości przez państwo (która nie wiedzieć czemu, już sprzeczna z tym ideałem miłości nie jest, mimo, że przez przyjęcie takiego rozwiązanie ogół już nie musi się zastanawiać nad tym, co sprawiedliwe, bo decyzja podejmowana jest wyłącznie przez władzę, więc karleje moralnie). Może więc i KK kocha człowieka, ale samych cnót to już nie bardzo.

Można jeszcze rozważyć ewentualną kwestię sankcji. KK mogło się nie podobać, że w wypadku pojedynków sankcja była potencjalnie zbyt surowa, bo rozstrzygnięcie sporu mogło się wiązać potencjalnie z trwałym kalectwem albo śmiercią. Ale czy w takim razie KK dążył na rzecz zastąpienia jednej formy pojedynku inną, mniej dotkliwą, bez pozbawiania stron komponentu DIY ("zrób to sam") w dążeniu do sprawiedliwości? Czy zaproponował jakieś odmienne rozwiązanie, nie skutkujące ostatecznym i jednoznacznym przeniesieniem odpowiedzialności w tym zakresie na władzę państwa?

No, nie.

Zatem KK nie jest tak naprawdę źródłem etyki cnót w społeczeństwie, mimo że samo jego nauczanie pro forma zdaje się z niej czerpać. W praktyce jednak, przez rezygnację i odżegnywanie się od "amatorskiego", prywatnego egzekwowania sprawiedliwości, pozbawia faktycznej potrzeby treningu moralnego, jaki mógłby się okazać niezbędny w praktyce życia w społeczeństwie, w którym trzeba liczyć się z opcją, że kiedyś być może trzeba będzie stanąć na wysokości zadania i wziąć udział w postępowaniu honorowym, odpowiadając za swoje słowa lub czyny.

Dlatego właśnie w praktyce źródłem etyki cnót jest szlachecka forma organizacji społecznej, która w naturalny sposób wymaga przyjęcia takiego sposobu działania. KK skłania się i skłaniał raczej do zabiegania o względy nizin społecznych, zazwyczaj i tak tradycyjnie wykluczonych z grona osób cieszących się jakąkolwiek zdolnością honorową.
 
D

Deleted member 6564

Guest
1 października 2019 Piotr Ślusarczyk
Kościół Katolicki w sprawie uchodźców i imigrantów zachowuje się tak, jakby nie istniały ograniczenia wynikające z rzeczywistości społecznej i ekonomicznej.
Mało tego – stosunek do imigracji ma być nie tylko testem na „bycie prawdziwym katolikiem”, ale także miarą człowieczeństwa.
Utopia świata bez granic
29 września Kościół obchodził 105 Dzień Migrantów i Uchodźców. Z tej okazji zaproponował szereg inicjatyw. Jedne – takie jak pomoc humanitarna – cieszą, inne zaś w dużej mierze są w istocie uwzniośleniem oraz swoistą sakralizacją idei stworzenia świata bez granic.
Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji piórem biskupa Krzysztofa Zadarko wystosowała list do wiernych. Oprócz przesłania ewangelicznego, możemy w nim znaleźć wyraźne sugestie polityczne. Z dokumentu przebija się apel o przyjmowanie do Polski większej liczby migrantów, a także – co charakterystyczne dla narracji zwolenników otwartych drzwi – brak dostatecznego rozróżnienia pomiędzy migrantem ekonomicznym a uchodźcą, który musi opuścić swój kraj z powodu prześladowań.
To właśnie masowa migracja z Afryki i Bliskiego Wschodu zatarła granicę między tymi migrantami, którym zgodnie z prawem należy się ochrona międzynarodowa, a tymi, którzy szukają lepszych warunków życia. O ile w pierwszym przypadku odmówienie pomocy osobie prześladowanej uznać należy za niemoralne, o tyle próba stworzenia świata bez granic stanowi prosty przepis na katastrofę – zarówno humanitarną, jak i polityczną.
„Kościół - a przynajmniej jego zwierzchnicy - w obliczu kryzysu migracyjnego zachowuje się rażąco nieodpowiedzialnie i niezrozumiale naiwnie”
Doświadczenia po kryzysie 2015 roku pokazują, że Europa nie radzi sobie ani z przyjmowaniem imigrantów, ani z ich integracją. W dodatku z dnia na dzień rośnie opór społeczeństw przeciwko masowej migracji z krajów kulturowo tak odmiennych, że o rzeczywistej integracji nie może być mowy.
Ewangeliczne przesłanie czy „pięknoduchostwo”?
We wspomnianym liście czytamy, że „wyzwania, jakie stwarzają migranci i uchodźcy stanowią okazję do refleksji nad naszym chrześcijańskim życiem i naszym humanitaryzmem. Spotkanie z uchodźcami odsłania nasze człowieczeństwo lub jego niedojrzałość, gdy nasze relacje, zdominowane przez niewiedzę, nacechowane są nieuzasadnionym lękiem, jakże często sztucznie wywoływanym dla celów populistycznych. Papież zmusza do refleksji nad lękiem przed imigrantami: ‚Zauważamy to szczególnie dzisiaj, w obliczu przybycia migrantów i uchodźców, którzy pukają do naszych drzwi w poszukiwaniu opieki, bezpieczeństwa i lepszej przyszłości (…). Problemem nie jest fakt, że mamy wątpliwości i obawy. Problem pojawia się wówczas, gdy te lęki determinują nasz sposób myślenia i działania do tego stopnia, że sprawiają, iż stajemy się nietolerancyjni, zamknięci, a może nawet – nie zdając sobie z tego sprawy – stajemy się rasistami. W ten sposób lęk pozbawia nas pragnienia i zdolności do spotkania się z bliźnim, osobą inną niż ja; pozbawia mnie szansy spotkania się z Panem’ (homilia podczas mszy św. w Światowym Dniu Migranta i Uchodźcy, 14 stycznia 2018 r.)”.
Przyjęty przez dostojników Kościoła ton razi retoryką moralnego szantażu, a także tworzy zupełnie fałszywy obraz problemu migracji. I tak, po pierwsze zarzut „nieświadomego rasizmu” trudno traktować poważnie. Używając tej samej retoryki można by powiedzieć, że papież „nieświadomie” zdradza ideały kultury europejskiej lub po prostu bezwiednie dąży do jej zniszczenia. Jeśli stawia się komukolwiek tak poważny zarzut, należy bezwzględnie dysponować żelaznymi argumentami.
Po drugie, lęki związane z migracją nie są, jak chce tego papież Franciszek, jedynie wymysłem populistów. Oficjalne statystyki ONZ i UE mówią o geometrycznym przyroście ludności w Afryce. Do 2030 roku na Czarnym Kontynencie przybędzie 400 milionów ludzi, czyli tyle, ile wynosi ludność całej Unii Europejskiej (wyjąwszy Wielką Brytanię). Przeludnienie będzie stymulowało migrację. Do 2030 będzie to 9 milionów osób z Afryki, zaś do 2050 aż 25 milionów.
Te miliony przybyszów z Afryki na trwałe zmienią krajobraz kulturowy Starego Kontynentu, który zmaga się z rosnącą przestępczością grup imigranckich, przemocą uwarunkowaną kulturowo (polityczny islam) oraz daleko idącymi napięciami społecznymi, które miejscami przywołują widmo masowych zamieszek na tle religijnym czy etnicznym. Doświadczenie wojny na Bałkanach powinno ostudzić szlachetne, lecz utopijne zapędy tych, którzy chcą budować wielokulturowy raj.
Problemy z migracją nie są wymysłem, są faktem. Niedostrzeganie tego stanowi jaskrawy przykład pięknoduchostwa. Kościół – a przynajmniej jego zwierzchnicy – w obliczu kryzysu migracyjnego zachowuje się rażąco nieodpowiedzialnie i niezrozumiale naiwnie. Czy rzeczywiście Kościół chce rozwoju w Europie równoległych społeczeństw, które odrzucają demokrację i prawa człowieka wyrosłe z idei ludzkiej godności? Czy Kościół nie dostrzega przerażających konsekwencji przeludnienia w Afryce? Czy w końcu Kościół wierzy nadal, że Europa, mówąc językiem kanclerz Niemiec, da radę przyjąć wszystkich, którzy chcą tu przybyć?
Wielkie słowa, takie jak humanitaryzm, słyszymy od dawna, od lat powtarzają się także argumenty odnoszące się do rasizmu, populizmu i ksenofobii, a jednocześnie cały czas problem migracji pozostaje nie tylko nierozwiązany, lecz narasta. Można obawiać się tego, że gdy będzie ciągle nabrzmiewał, zagrozi humanitaryzmowi oraz rzeczywiście obudzi demony rasizmu.

"Podróżnych w dom przyjąć' nie oznacza "zmusić braci żeby żyli z imigrantami",
tak jak "głodnych nakarmić" nie oznacza "obrabować braci i rozdać ich hajs".

Jak powiedział Rothbard: "Łatwo jest być "współczującym", kiedy inni są zmuszeni za to płacić"
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

Boomer

Well-Known Member
94
295
Zgadza się. Ale to oznacza, że w praktyce KK ze swoimi ideałami jest niekompatybilny z etyką cnót. I kiedy jej brakuje w otoczeniu, tak jak dziś, gdy wszystko zostało zbiurokratyzowane, KK nie jest w stanie nijak wywalczyć dla niej żadnej przestrzeni w ładzie publicznym.

Jeżeli osobiste wymierzanie sprawiedliwości jest już samo w sobie uznane za sprzeczne z ideałem miłości do innych i ludzi się od tego odstręcza, pozostaje tylko opcja nieosobistego wymierzania sprawiedliwości przez państwo (która nie wiedzieć czemu, już sprzeczna z tym ideałem miłości nie jest, mimo, że przez przyjęcie takiego rozwiązanie ogół już nie musi się zastanawiać nad tym, co sprawiedliwe, bo decyzja podejmowana jest wyłącznie przez władzę, więc karleje moralnie). Może więc i KK kocha człowieka, ale samych cnót to już nie bardzo.

Można jeszcze rozważyć ewentualną kwestię sankcji. KK mogło się nie podobać, że w wypadku pojedynków sankcja była potencjalnie zbyt surowa, bo rozstrzygnięcie sporu mogło się wiązać potencjalnie z trwałym kalectwem albo śmiercią. Ale czy w takim razie KK dążył na rzecz zastąpienia jednej formy pojedynku inną, mniej dotkliwą, bez pozbawiania stron komponentu DIY ("zrób to sam") w dążeniu do sprawiedliwości? Czy zaproponował jakieś odmienne rozwiązanie, nie skutkujące ostatecznym i jednoznacznym przeniesieniem odpowiedzialności w tym zakresie na władzę państwa?

No, nie.

Zatem KK nie jest tak naprawdę źródłem etyki cnót w społeczeństwie, mimo że samo jego nauczanie pro forma zdaje się z niej czerpać. W praktyce jednak, przez rezygnację i odżegnywanie się od "amatorskiego", prywatnego egzekwowania sprawiedliwości, pozbawia faktycznej potrzeby treningu moralnego, jaki mógłby się okazać niezbędny w praktyce życia w społeczeństwie, w którym trzeba liczyć się z opcją, że kiedyś być może trzeba będzie stanąć na wysokości zadania i wziąć udział w postępowaniu honorowym, odpowiadając za swoje słowa lub czyny.

Dlatego właśnie w praktyce źródłem etyki cnót jest szlachecka forma organizacji społecznej, która w naturalny sposób wymaga przyjęcia takiego sposobu działania. KK skłania się i skłaniał raczej do zabiegania o względy nizin społecznych, zazwyczaj i tak tradycyjnie wykluczonych z grona osób cieszących się jakąkolwiek zdolnością honorową.

Rzeczywiście. Moralność nakierowana na osiągnięcie osobistej świętości propagowana przez kościół w pewnym momencie rozjechała się z moralnością arystokracji opartej na kodeksie wojowników. Co więcej, wydaje mi się, że ten proces "rozjeżdżania" wcale nie zakończył się na cnotach rycerskich ale postępuje obejmując cnoty kolejnych warstw społeczeństwa. Obecnie, od dobrych stu lat lat moralność kościelna zaczyna się coraz bardziej rozjeżdżać z moralnością mieszczaństwa. Tradycyjne cnoty mieszczaństwa takie jak pracowitość, oszczędność, rozsądna jałmużna i zasada "kto nie pracuje niech także i nie je" również powoli idą w odstawkę - i również te cnoty są korumpowane przez państwo przy aplauzie kościoła.
 
Do góry Bottom