Piractwo to kradzież?

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 980
15 141
Po prostu uważam, że wolność osobista kończy się w miejscu, kiedy robi to komuś krzywdę.

I świetnie. Ale, gdy ja gwałcę czyjeś "prawa" autorskie, to nikomu nie dzieje się krzywda. Żaden autor na świecie nie jest w stanie stwierdzić, że właśnie jest "krzywdzony". Kopiowanie nie jest wyrządzeniem nikomu krzywdy. Użycie dzieła (idei) nikogo nie krzywdzi, chyba że jest to idea jak komu wyrządzić krzywdę. Przez naruszenie IP nie dzieje się żadna krzywda, ba nawet to naruszanie nie jest odczuwalne przez kogokolwiek. Kuriozalnym znajduję koncept, że podzielenie się z kimś ideą może być krzywdzące - wszakże obaj jesteśmy po tym procesie bogatsi o ideę.

Fakt, że komuś jest smutno, bo myślał, że dostanie ode mnie kasę, a nie dostał, to nie jest krzywda. On miał zupełnie nieuzasadnioną nadzieję, że przez sam fakt, że coś stworzył, a inni z tego skorzystali, powstaje materialne zobowiązanie. Nie powstaje. Sam sobie wyrządził krzywdę.

naruszeniem wolności tego autora

Nie, autor ma wolność zachowania swej idei w głowie, albo podzielenia się ze wszystkimi. Gdy wybierze bramkę numer 2, nie da się już tego cofnąć.

ich warunki należy uszanować.

Wcale nie. Ja chciałbym, aby każdy, kto napisał coś na tym forum, pocałował mnie w pierścień. Uważam, że należy to uszanować, bo tak chcę. Autor może sobie chcieć, co tam zechce, problem w tym, że jego żądania muszą mieć uzasadnienie. Stworzenie czegoś (a faktycznie przetworzenie często rzeczy istniejących) nie daje mu żadnego prawa do posiadania zachcianek, które trzeba uszanować. Znaczy, zachcianki może mieć dowolne, ale nie oznacza to, tak będzie.

Przyczyną buntu nie jest to, że autorzy to kułactwo i burżuazja, tylko to, że skoro można płacić albo mieć za free, ludzie wolą mieć za free.

Problem w tym, że zaprezentowana tu alternatywa (czyli nie będziemy płacić, ma być free) jest fałszywa. Okazuje się, że tak nie jest - znane są badanie, że piraci są najlepszymi klientami. Każdy z nas ma takie doświadczenia - ja od czasów Napstera do 2013 roku na muzykę nie wydałem nic, bo byłem bardzo sprawnym muzycznym piratem. Teraz wydaję te skromne 120 zeta rocznie, bo pojawił się serwis, który oferuje to, czego oczekuję w bardzo przystępnej cenie. Ten model biznesowy wygrał w rynkowym starciu o mnie. Podobne rozwiązania działać będą przy braku praw autorskich (i inne, które wymyślą przedsiębiorczy ludzie).

OK, załóżmy że najwięcej hajsu artysta by miał, gdyby rozdawał swoją robotę za friko, ale np. kasował milion dolarów za stawanie do selfie z fanami. Czy gdyby mimo tego wolał wystawić swoje obrazy na aukcję lub grać biletowane koncerty, uważasz, że nie ma do tego prawa, albo że publika olać jego wolę, bo wie lepiej, co dla niego dobre?

Nie musimy tego zakładać, bo to wiemy: https://www.miasik.net/archive/2009/03/z-czego-zyja-gwiazdy/

Natomiast mają prawo ze swoimi dziełami robić co chcą. Nie mają jednak prawa decydować, co inni robią z ich dziełami, gdy już je puszczą w świat. Tak, jak ja nie mam prawa decydować, co ty robisz, np. wieczorami. A przecież, jako właściciel tego forum, mógłbym sobie rościć prawo do interesowania się życiem swoich userów i domagać się uszanowania się tego prawa. Wszakże jestem specjalny.

Tak jest, ale nieliberalnie i niesprawiedliwie jest korzystać z jego pracy na innych zasadach, niż zaproponował.

Zgadza się. Tyle tylko, ja nie zmusiłem nikogo do wykonania tej pracy. Nie ja zgadzałem się na proponowane zasady. Została wykonana i czy ja z niej pośrednio skorzystam, czy też nie, nic nie zmieni. Tak jak lekarz, który mnie wyleczy nie może domagać się tantiem za moje zdrowe życie (tylko za leczenie), choć mogę wtedy zostać milionerem, a on nędzarzem, co może wydawać się niesprawiedliwe, wszak to on zapewnił mi zdrowie, a pośrednio i dostatek. Należy się płaca za pracę. Nie należy się płaca za idee.

Nie mam też nic do tych, którzy sobie tego nie życzą i którym takie coś nie robi. Jak autora nie podnieca, że został spiratowany, to ja bym został na pozycji "jego prawo" niż tłumaczył, jaki z niego ignorant.

Ale mnie nie obchodzi samopoczucie autorów (tak, prawa autorskie to trochę takie artystyczne welfare, niestety), tylko chcę dyskutować o faktach. Fakty są takie, że piractwo jest miarą sukcesu, a jak ktoś jest z tego powodu nieszczęśliwy, to jest idiotą (i ignorantem) i nie jest mi go żal. Jest idiotą także wtedy, gdy widząc duże piractwo myśli, że gdyby go nie było, to ci wszyscy ludzie zapłaciliby mu pieniądze.

IP jako prawnie usankcjonowany, stworzony i egzekwowany anty-rynkowy monopol nie jest ani liberalne, ani sprawiedliwe. Nie ma żadnego moralnego usprawiedliwienia.

Dobra, możemy się jeszcze przepychać, ale idzie weekend, więc polecam poczytać, co przez dekadę na ten temat napisałem czy znalazłem: https://www.miasik.net/archive/category/infoanarchizm/
 

jkruk2

A fronte praecipitium a tergo lupi
828
2 386
O! W końcu prawie mogę się zgodzić. Jeżeli wiedziałeś, że ktoś wcześniej utwór wbrew woli autora udostępnił, to jednak jesteś be. Jeśli nie miałeś pojęcia, to raczej luz.

A gdzie uzasadnienie? Nie chodzi o to, żeby powiedzieć, że np. "ludzie powinni jeść azbest", tylko żeby powiedzieć "ludzie powinni jeść azbest bo..."

Co do twoich punktów, to pomieszanie z poplątaniem, niby o mojej wypowiedzi, a w istocie o swoich wyobrażeniach. Jak użyłem słowa "umowa", to twoim obowiązkiem jako interlokutora jest zapytać, o co mi chodzi, a nie zmyślanie o jakiś "umowach o nieagresji". Oczywiście o ile chcesz się dogadać z drugą osobą, bo jak nie to możesz równie dobrze mówić do ściany.

Kradzież to zabranie komuś czegoś np. krążka z filmem. W momencie jak możliwe jest skopiowanie struktury atomów, na nowe atomy to mamy dwa różne krążki i nikt niczego nikomu nie kradnie. "Są dwa krążki" - to nie jest stwierdzenie normatywne tylko deskryptywne. Technika zmienia realia, tzw. "prawo własności intelektualnej" to prawo rodem z epoki kamienia łupanego, a rzeczywistość ciągle się zmienia.

Prawda jest taka, że twórcy wolą rozciągnąć pojęcie kradzieży na nowe zjawiska, niż zmienić model biznesowy na inny. Do tego potrzebują trzeciej strony - rządu (typowe partnerstwo publiczno-prywatne). Twórcy chcą zmusić innych, żeby zachowywali się tak jak oni chcą, ograniczając prawo własności, mówiąc komuś, co może zrobić ze swoim krążkiem na swoim. Jeżeli ktoś twierdzi, że ma prawo zarządzać określoną strukturą atomową w Kosmosie, w oderwaniu od energomaterii to jest to ewidentnie absurdalne. Pomyśl, jakie koszta alternatywne pociąga takie działanie ze sobą. Marnuje się energię i czas na ściganie niewinnych ludzi, którzy "kradną oczami". Do tego dochodzi inflacja prawa, wzrost biurokracji (na tej samej zasadzie, co koszta ściągalności podatków).

Każdy autor/twórca jak coś sprzedaje np. samochód może żądać w umowie cywilno-prawnej, że np. ja ci sprzedaję samochód, ale możesz nim sobie jeździć tylko w poniedziałki. Wówczas, kiedy podpiszemy taką umowę, to nie mamy faktycznie pełnego prawa własności do samochodu (podobnie jak w leasingu). I to wszystko. Najlepiej nie podpisywać takiej umowy i nie będzie potem problemu. Każda zakup w przestrzeni prawnej sprowadza się do jakiejś umowy. Jak idziemy do lekarza, to często nie wystawia on nam paragonu, wiadomo, że nie idziemy po to żeby nas truł.

Z tego wszystkiego wynika, że nie należy wchodzić w konszakty ze zwolennikami "własności intelektualnej" i moralnym obowiązkiem jest masowe kopiowanie wszystkiego co nam wpadnie w ręce, na pohybel tym skurwesynom. Tak mi dopomóż Bóg. Ave więcej już nie będę zawracał gitary w tym wątku.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
A gdzie uzasadnienie? Nie chodzi o to, żeby powiedzieć, że np. "ludzie powinni jeść azbest", tylko żeby powiedzieć "ludzie powinni jeść azbest bo..."

Co do twoich punktów, to pomieszanie z poplątaniem, niby o mojej wypowiedzi, a w istocie o swoich wyobrażeniach. Jak użyłem słowa "umowa", to twoim obowiązkiem jako interlokutora jest zapytać, o co mi chodzi, a nie zmyślanie o jakiś "umowach o nieagresji". Oczywiście o ile chcesz się dogadać z drugą osobą, bo jak nie to możesz równie dobrze mówić do ściany.

Kradzież to zabranie komuś czegoś np. krążka z filmem. W momencie jak możliwe jest skopiowanie struktury atomów, na nowe atomy to mamy dwa różne krążki i nikt niczego nikomu nie kradnie. "Są dwa krążki" - to nie jest stwierdzenie normatywne tylko deskryptywne. Technika zmienia realia, tzw. "prawo własności intelektualnej" to prawo rodem z epoki kamienia łupanego, a rzeczywistość ciągle się zmienia.

Prawda jest taka, że twórcy wolą rozciągnąć pojęcie kradzieży na nowe zjawiska, niż zmienić model biznesowy na inny. Do tego potrzebują trzeciej strony - rządu (typowe partnerstwo publiczno-prywatne). Twórcy chcą zmusić innych, żeby zachowywali się tak jak oni chcą, ograniczając prawo własności, mówiąc komuś, co może zrobić ze swoim krążkiem na swoim. Jeżeli ktoś twierdzi, że ma prawo zarządzać określoną strukturą atomową w Kosmosie, w oderwaniu od energomaterii to jest to ewidentnie absurdalne. Pomyśl, jakie koszta alternatywne pociąga takie działanie ze sobą. Marnuje się energię i czas na ściganie niewinnych ludzi, którzy "kradną oczami". Do tego dochodzi inflacja prawa, wzrost biurokracji (na tej samej zasadzie, co koszta ściągalności podatków).

Każdy autor/twórca jak coś sprzedaje np. samochód może żądać w umowie cywilno-prawnej, że np. ja ci sprzedaję samochód, ale możesz nim sobie jeździć tylko w poniedziałki. Wówczas, kiedy podpiszemy taką umowę, to nie mamy faktycznie pełnego prawa własności do samochodu (podobnie jak w leasingu). I to wszystko. Najlepiej nie podpisywać takiej umowy i nie będzie potem problemu. Każda zakup w przestrzeni prawnej sprowadza się do jakiejś umowy. Jak idziemy do lekarza, to często nie wystawia on nam paragonu, wiadomo, że nie idziemy po to żeby nas truł.

Z tego wszystkiego wynika, że nie należy wchodzić w konszakty ze zwolennikami "własności intelektualnej" i moralnym obowiązkiem jest masowe kopiowanie wszystkiego co nam wpadnie w ręce, na pohybel tym skurwesynom. Tak mi dopomóż Bóg. Ave więcej już nie będę zawracał gitary w tym wątku.
A licencja którą wyklikujesz w instalatorze?
 

TFN

Member
63
4
Rozumiem, że piractwo jest niemoralne, ale dlaczego?
Po prostu zakładam, że utwór jest własnością autora. Rozporządzanie utworem w sposób, którego autor zabronił, jest rozporządzaniem jego własnością wbrew jego woli. Jeśli uznajemy, że jednostka ma prawo do własności, prywatności i samodecydowania o swoim majątku, to piractwo jest be.
 

Gie

Libnetarianin
219
490
Czy uważasz, że ochrona praw autorskich powinna obowiązywać tylko przez określony czas, na przykład do śmierci autora, czy do końca świata? Jeżeli to pierwsze, to czy uważasz, że prawo własności z czasem wygasa? Czy 30 lat po śmierci rodzica jego majątek powinien stać się dobrem publicznym zamiast własnością jego spadkobierców?
 

TFN

Member
63
4
A gdzie uzasadnienie? Nie chodzi o to, żeby powiedzieć, że np. "ludzie powinni jeść azbest", tylko żeby powiedzieć "ludzie powinni jeść azbest bo..."
Nie sądziłem, że to wymaga uzasadnienia. OK, tłumaczę: piractwo jest be, bo przekraczanie granic licencji, udostępnionych przez autora, jest aktem agresji. Nieznajomość zasad licencji jest w tym momencie okolicznością łagodzącą. Hope it helps.

Kradzież to zabranie komuś czegoś np. krążka z filmem. W momencie jak możliwe jest skopiowanie struktury atomów, na nowe atomy to mamy dwa różne krążki i nikt niczego nikomu nie kradnie.
1: Kradzież nie odnosi się tylko do fizycznych rzeczy. Przejazd autobusem bez biletu, włam na czyjeś konto bankowe, zhackowanie komuś kompa i przerzucenie sobie jego plików, podpięcie się pod przesył prądu, etc.
2: Nie rozmywajmy tematu. Nośnik to nie utwór. Wiadomo, że nie chodzi o stan magazynowy wytłoczonych płyt CD, tylko o to, że wbrew woli autora/dysponenta praw autorskich majątkowych, ktoś dany utwór "obrabia" nie nabywając do tego praw na drodze przewidzianej licencją.

"Są dwa krążki" - to nie jest stwierdzenie normatywne tylko deskryptywne. Technika zmienia realia, tzw. "prawo własności intelektualnej" to prawo rodem z epoki kamienia łupanego, a rzeczywistość ciągle się zmienia.
Powiedziałbym, że na odwrót. W epoce kamienia łupanego (i wielu późniejszych), utwór nie mógł istnieć bez nośników. Odtwarzanie utworów bez woli właściciela nośnika/autora również było w zasadzie niemożliwe. Interes twórcy był więc niezagrożony. Podejmowano więc działania, zmierzające do tego, aby dzieło, po wstępnej komercjalizacji, upowszechnić na bardziej dogodnych zasadach - mecenas zamawiał u artysty utwór, płacił za wykonanie, a następnie jeśli miał taką ochotę, udostępniał publiczności (obrazy i rzeźby w świątyniach, zapis nutowy utworów muzycznych).

Prawda jest taka, że twórcy wolą rozciągnąć pojęcie kradzieży na nowe zjawiska, niż zmienić model biznesowy na inny.
Pisałem to już wcześniej: a czemu autor miałby nie mieć prawa do popełniania biznesowych błędów? Oferujesz ludziom dostęp do swojego utworu za np. 2 zł. Czy to daje ludziom prawo wykradania tej treści i udostępniania innym za darmo, bo w ich ocenie masz zły biznesplan?
I ok, jeśli jesteśmy fanami gospodarki planowanej i własności kolektywnej, to powiedz jaki to jest ten nowy, lepszy "model biznesowy".

Twórcy chcą zmusić innych, żeby zachowywali się tak jak oni chcą, ograniczając prawo własności, mówiąc komuś, co może zrobić ze swoim krążkiem na swoim.
Nie mieszajmy w chronologii. Najpierw autor coś tworzy, później upowszechnia wraz z warunkami licencji (mówi, ile za to chce). Nie tykają własności swoich odbiorców, ani nie mówią im, co oni mogą/nie mogą z tym robić. Nie spotkałem się z tym, żeby jakiś zespół mówił - płać nam za to, że masz w domu czystego CD-Ra, chujku! Problem następuje w sytuacji, kiedy ktoś, nie nabywając do tego uprawnień, ripuje płytę i wrzuca ją za friko do sieci, ew. udostępnia za kasę z jakichś smsów, reklam, itd. Nie widzę tu opisanej przez Ciebie sytuacji. Dany autor nie mówi, co możesz zrobić sobie z płytą, mówi jedynie "nie zgadzamy się na zgrywanie tych numerów na czyste płyty, wrzucanie ich do sieci, itd.". To normalna umowa licencyjna, identyczną zawierasz w knajpie, zamawiając piwo.


Jeżeli ktoś twierdzi, że ma prawo zarządzać określoną strukturą atomową w Kosmosie, w oderwaniu od energomaterii to jest to ewidentnie absurdalne. Pomyśl, jakie koszta alternatywne pociąga takie działanie ze sobą. Marnuje się energię i czas na ściganie niewinnych ludzi, którzy "kradną oczami".
W tym jednak rzecz, że utwór stoi ponad strukturą atomową. Atomy są tylko medium do jego rozpowszechniania. Przynajmniej w niektórych wypadkach. Uznając częściowo Wasz argument o tym, że dzieło to "informacja, ciąg jedynek i zer", nie da się przełożyć np. wiersza czy muzyki na atomy, co więcej, można bez zmiany treści samego dzieła zmieniać strukturę nośnika czy sposób jego zapisu. Wiersz Herberta zapisany Arialem będzie miał inną formę "cyfrową" niż zapisany Helvetiką, inaczej będzie wyglądał jego zapis do formatu .rtf, a inaczej do .docx.

Marnotrawstwem czasu jest w mojej ocenie raczej wykręcanie kota ogonem i próba narzucenia ludziom poglądu, że o tym, co i jak robić z ich dorobkiem, mogą sobie decydować typowe Sebastiany z bloku, bo nie zaakceptowali umowy, bo utwór to nie ziemniak, itd. Spójrz na to z perspektywy społecznej, ale od strony twórców. Autor nawet najchujowszego zdjęcia może liczyć na to, że dostanie ile chce za to, że ktoś je np. wstawił na swoim blogu, czy w gazecie. Ma więc kasę, którą m.in. może zainwestować w sprzęt, kursy, itd. i robić lepsze rzeczy. Ponieważ każda własność intelektualna jest chroniona, ludzie próbują czasami stworzyć własną - widząc, ile się trzeba przy tym napierdolić, aby efekt był jako-taki, z większym zrozumieniem płacą tym, którzy robią to na stosownym poziomie.

Każdy autor/twórca jak coś sprzedaje np. samochód może żądać w umowie cywilno-prawnej, że np. ja ci sprzedaję samochód, ale możesz nim sobie jeździć tylko w poniedziałki. Wówczas, kiedy podpiszemy taką umowę, to nie mamy faktycznie pełnego prawa własności do samochodu (podobnie jak w leasingu).
To weź teraz pod uwagę, że dzieła praktycznie nie da się kupić. Samochód jako zbiór śrubek i kabli - jasne. Dzieła w postaci np. znaku graficznego już nie. Umowy tego typu z reguły mówią o licencji na wykorzystywanie - szczegółowy opis, co możesz z tym zrobić, czasem nawet z obostrzeniem na jakim terytorium, przez jaki czas, itd. Kupujesz więc licencję/dostęp do czegoś, ale nie to coś. Dość boleśnie przekonała się o tym Energa kiedyś. Zamówili identyfikację wizualną dla siebie i sponsorowanej drużyny koszykówki. Po jakimś czasie wykonawcy przyszli i powiedzieli "hola, a kiedy nastąpiło przekazanie praw do np. drukowania tych materiałów?" i skonczyło się grubą aferą, słonym odszkodowaniem i wyjebką całego działu prawnego w Enerdze, który puścił taką umowę bez przekazania stosownych pól eksploatacji.

W praktyce wygląda to tak: "kupujesz" Photoshopa. Z licencji wynika jasno, że nie zostajesz właścicielem tego programu, nie możesz nim handlować, masz go przypisać do 1 kompa i możesz sobie na nim pracować, Adobe się nie wtrąca w to, ile złotówek zarobisz dzięki ich narzędziu. To nie jest nigdy Twój program i licencja wyraźnie mówi, że np. nie masz prawa wrzucać tego software do sieci, udostępniać innym do pobrania, itd. Możesz przyjąć, że każda lepsza treść jest obwarowana jakimiś obostrzeniami. Są treści, które ich nie posiadają i z reguły są...no, widać wyraźnie, czemu są za friko.

Z tego wszystkiego wynika, że nie należy wchodzić w konszakty ze zwolennikami "własności intelektualnej" i moralnym obowiązkiem jest masowe kopiowanie wszystkiego co nam wpadnie w ręce, na pohybel tym skurwesynom.
Po drugiej stronie barykady masz Sebixów, którzy na swoich twardych dyskach mają skopiowane na lewo więcej treści, niż byliby w stanie przetworzyć w ciągu kilkunastu lat. Część z nich na tym zarabia, jak swojego czasu warezowcy z akademików, cwaniacy na giełdach komputerowych, właściciele różnych P2P/sharingowych serwisów, streamingowcy przycinający na reklamach, itd. Problem tych ziomków polega jednak na tym, że dobrych treści bedzie stopniowo ubywać, albo będzie coraz ciężej ją uzyskać. Każde kolejne ściągnięcie powoduje, że wydawca może przerzucić sprzedaż danego dzieła na wyłączność do jakiejś zamkniętej wspólnoty. Już kilka lat temu iPhone'y miały praktycznie zablokowaną możliwość wgrywania muzyki z zewnątrz. iTunes albo śmierć. W takim kierunku to zmierza.
 

TFN

Member
63
4
Czy uważasz, że ochrona praw autorskich powinna obowiązywać tylko przez określony czas, na przykład do śmierci autora, czy do końca świata? Jeżeli to pierwsze, to czy uważasz, że prawo własności z czasem wygasa? Czy 30 lat po śmierci rodzica jego majątek powinien stać się dobrem publicznym zamiast własnością jego spadkobierców?
Jeśli chodzi Ci o moje zdanie, to dla mnie najlepsza byłaby pełna swoboda dysponenta praw. To trochę słabe, że w zasadzie każdy może wydać dzieło do którego nigdy nie nabył praw, ot po prostu zestarzały się odpowiednią ilość lat i już każdy może wydać "Krzyżaków" czy pierwszą płytę Elvisa własnym sumptem. Jeśli komuś udało się stworzyć coś ponadczasowego, to nie byłoby głupie, gdyby kasa za reedycje szła do jego rodziny, spadkobierców, wskazanej przed śmiercią fundacji, itd. W przypadku braku takiej dyspozycji, utwór powinien faktycznie być przypisywany do licencji CC lub podobnej - aby ocalić przed zapomnieniem.
 

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
Nie zrobię, ale też nikt nie nagra przypadkowo takiego samego numeru, podobnie jak nieprawdopodobne jest, że sam sobie nagrałeś idealną kopię jakiegoś serialu.
[/quote
edyta górniak :p
A czemu mam bulić? Przecież to w ramach licencji. Poza tym, nie róbmy sobie jaj - większość aktywnych kapel sama udostępnia pokaźne fragmenty muzyki na bandcampach i myspaceach. Myślisz, że wytwórnia pozwie Cię za to, że puszczasz kumplowi ten sam numer, który oni wrzucili do sieci?
A no właśnie, bandcampy, soundcloudy, YT (gdzie masz za darmo demko w sensie jakość w obrzydliwym 128mpbs)... nowe formy modelu biznesowego. Ale jak już nie bulisz za ściąganie z torrenta to bee. Logiczne w chuj.

Mylisz dwa przypadki. Jednym jest złamanie warunków licencji (np. ściągasz muzykę z torrentów), a innym - kontakt z dziełem którego praktycznie nie możesz uniknąć, bo twórca nie jest w stanie Cię od tego odgrodzić, ew. nie może stworzyć warunków do jakiejś regularnej dystrybucji.
I to jest własnie sedno informacji. Nie można być bolkiem (wyjątek to itunes i inne szmiry od apple, ale też nie jest to wcale odgrodzone całkiem od świata i obsługują tą empetrojkę na przykład). Żeby je sprzedać, trzeba zainwestować w m.in. reklamę. Jak utwór dobry to i wydawdca kosz ponosi mniejszy bo piraci zrobią mu go za darmo. Patrz metro 2033, sam autor udostepnia za darmo tom pierwszy książki.

jeżeli publiczność uzyskuje darmowy dostęp do dzieła, autor nie zarabia lub zarabia mniej.
POTENCJALNE ZAROBKI, kurwa jak ja to lubię (ironia).
Wyobraź sobie świat, w którym możesz ściągnąć za darmo program, który za niewielką kwotę i minimalne fee dla właściciela drukarki 3D wystruga Ci świetne meble, dom, samochód, samolot, czy coś. Wyobraź sobie, że jednocześnie coraz więcej firm pada, bo ludzie nie chcą ich produktów - chcą tanich lub darmowych kopii. Prędzej czy później dochodzimy do punktu, w którym alternatywny rynek tworzą ci ułatwiacze życia, którzy obrabiają cudzy pomysł, aby odsprzedać go dalej za zwrot kosztów i "na piwo"
[/quote]
Gdzieś mi się obiło o uszy że była stronka z darmowymi bądź nie, modelami narysowanymi w blenderach do ściągnięcia. Ale nie mam ohchoty szukać tego.

po za tym że chińskie produkty podupadną, to nic się nie stanie. Będą produkty lepszej jakości, a gówno będzie zjeżdzać z taśm drukarskich 3D.

Powiedziałbym, że na odwrót. W epoce kamienia łupanego (i wielu późniejszych), utwór nie mógł istnieć bez nośników. Odtwarzanie utworów bez woli właściciela nośnika/autora również było w zasadzie niemożliwe. Interes twórcy był więc niezagrożony. Podejmowano więc działania, zmierzające do tego, aby dzieło, po wstępnej komercjalizacji, upowszechnić na bardziej dogodnych zasadach - mecenas zamawiał u artysty utwór, płacił za wykonanie, a następnie jeśli miał taką ochotę, udostępniał publiczności (obrazy i rzeźby w świątyniach, zapis nutowy utworów muzycznych).
Ale żenada. Może jeszcze powiesz że nie próbwali robić plagiatów znanych dzieł... oczywiście interesem autora jest to żeby nikt się o nim nie dowiedział....


Pisałem to już wcześniej: a czemu autor miałby nie mieć prawa do popełniania biznesowych błędów? Oferujesz ludziom dostęp do swojego utworu za np. 2 zł. Czy to daje ludziom prawo wykradania tej treści i udostępniania innym za darmo, bo w ich ocenie masz zły biznesplan?
Jeszcze lepiej. masz prawo popełniać błędy, ale nie takie, które powoduje że będzie za nie płacił każdy, tylko nie ty. Darwin do cholery, lepiej przystosowany na rynku wytrzymie niż wypierdek z IP.

dobra dosyć, ten antywolnościowiec wyssysa ze mnie wszystkie siły.
 

TFN

Member
63
4
Gdzieś mi się obiło o uszy że była stronka z darmowymi bądź nie, modelami narysowanymi w blenderach do ściągnięcia. Ale nie mam ohchoty szukać tego.

po za tym że chińskie produkty podupadną, to nic się nie stanie. Będą produkty lepszej jakości, a gówno będzie zjeżdzać z taśm drukarskich 3D.
No i co z tego, że ktoś udostępnia coś za darmo? On za darmo, a ktoś chce stówę. Ten drugi nie może chcieć tej stówy?
Co do przykładu z Chińczykami, to nie wiem skąd Twoja pewność, że komuś się będzie chciało robić produkty lepszej jakości. Wg mnie byłoby to bezsensem - nie dość, że koniec końców i tak to wyląduje gdzieś w sieci jako free stuff, to jeszcze 6 tysięcy Azjatów będzie utrzymywać, że to ich.


Ale żenada. Może jeszcze powiesz że nie próbwali robić plagiatów znanych dzieł... oczywiście interesem autora jest to żeby nikt się o nim nie dowiedział....
Przy ówczesnych technologiach wykonanie plagiatu było średnio możliwe i bardzo pracochłonne.
Co do interesów autora, wydaje mi się że wolnościowo byłoby powiedzieć, że to jego sprawa, po ile goni swoje utwory, niż twierdzić, że się wie lepiej i mu się pomoże :)

Jeszcze lepiej. masz prawo popełniać błędy, ale nie takie, które powoduje że będzie za nie płacił każdy, tylko nie ty. Darwin do cholery, lepiej przystosowany na rynku wytrzymie niż wypierdek z IP.
Bez sensu, kompletnie. Jeśli zbyt wysoka cena jest błędem, to konsekwencją powinien być niski poziom sprzedaży, a nie niski poziom sprzedaży+ogólna dostępność za friko. I twierdzenie, że w takiej sytuacji konsekwencje nie swojego błędu ponosi pirat...Absurd.
BTW, jesteś z Żywiecczyzny?

dobra dosyć, ten antywolnościowiec wyssysa ze mnie wszystkie siły.
Heh, uważasz że Twoje postulaty są wolnościowe? W sensie: każdy ma prawo do traktowania czyichs cen i warunków sprzedaży, jak mu się podoba? Dla mnie to czysta komuna, kolektywna własność, interes i wola jednostki niczym, itd.
 

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
No i co z tego, że ktoś udostępnia coś za darmo? On za darmo, a ktoś chce stówę. Ten drugi nie może chcieć tej stówy?
Co do przykładu z Chińczykami, to nie wiem skąd Twoja pewność, że komuś się będzie chciało robić produkty lepszej jakości. Wg mnie byłoby to bezsensem - nie dość, że koniec końców i tak to wyląduje gdzieś w sieci jako free stuff, to jeszcze 6 tysięcy Azjatów będzie utrzymywać, że to ich.
Przy wysokim poziomie technologii drukarek 3D zapewne zniknąłby rynek seryjny, na rzecz przedmiotów robionych ręcznie. Jak np. jest z netflix czy podobnym streamingiem, gdzie na początku dawali wszystkie popularne filmy jak leci, ale zaczęli konkurować z HBO i zrobili swoje własne seriale. Czyli nie ilość, ale jakość, zmiana oferty na bardziej ekskluzywną.
W sensie: każdy ma prawo do traktowania czyichs cen i warunków sprzedaży, jak mu się podoba?
Tego nie powiedziałem, choć niemal każdy Ci mówi że nikt nie chce cierpieć z powodu złego modelu dystrybucji (patrz DRM). Klient woli mieć pełną wolność w dysponowaniu nośnikiem, który nabył. Co w przypadku gdy się cokolwiek stanie z płytą CD? Co będzie, jeśli z jakiegoś powodu klient nie dostał tego czego chciał bo nawaliło u nich bądź u siebie - kiedyś pierwszy raz w życiu zakupiłem prenumeratę w jakimś internetowym kioksu. Po przelaniu kasy wszystkie numery się pojawiły, ale po jakimś czasie był problem z samym oprogramowaniem i reinstalki nie pomogły... no a stówka przepadła... bo supportu brak...
Jeśli zbyt wysoka cena jest błędem, to konsekwencją powinien być niski poziom sprzedaży, a nie niski poziom sprzedaży+ogólna dostępność za friko. I twierdzenie, że w takiej sytuacji konsekwencje nie swojego błędu ponosi pirat...Absurd.
są ludzie którzy płacą abonament na jakimś spootify, ipli czy innym netflixie, gdzie mają pełny dostęp do serwisu. Jest reddit goal i tak dalej...
Co do interesów autora, wydaje mi się że wolnościowo byłoby powiedzieć, że to jego sprawa, po ile goni swoje utwory, niż twierdzić, że się wie lepiej i mu się pomoże
No cóż, na forum ktoś postował jakąś kapelę, gdzie na byk pisało "piraćcie ile wlezie - dla nas to darmowa reklama. A jak ci sie spodoba to przyjdź na koncert". Tylko skotnialcy są za IP, gdzie nie idą duchem postępu, więc Ci którzy wypadają z gry idą w stronę łamania NAP... i prześwietlania wszystkiego i wszystkich.
 

TFN

Member
63
4
Aktem agresji jest sankcjonowany przez państwo prawny monopol nadający autorom pseudo-własność do rzeczy, które nie mogą być przedmiotem własności. Piractwo jest odpowiedzią na tę agresję.
Skoro nie mogą być przedmiotem własności to "nie Twoje, nie ruszaj" :)
A na poważnie: ja nie wiem, Ty piszesz serio? Jak jakiś młody kuc sobie ściągnię płytę Slayera, to jest to celna riposta na zakusy tego zespołu, próbującego sprzedać mu coś, co nie powinno mieć ceny?
Szkoda, że nie znałem Twoich poglądów wcześniej. Nie uległbym agresji i przegrałbym Robbo od kolegi :D
 

TFN

Member
63
4
Tego nie powiedziałem, choć niemal każdy Ci mówi że nikt nie chce cierpieć z powodu złego modelu dystrybucji (patrz DRM). Klient woli mieć pełną wolność w dysponowaniu nośnikiem, który nabył.
Bądźmy poważni. Ktoś inwestuje w produkcję powiedzmy, pół bańki. I teraz ma wystawić płytę z serialem/programem za pół bańki, żeby nie być w plecy? No bo idąc Twoją logiką, mogę kupić Photoshopa na płycie i już mam prawo go kopiować i rozdawać po złotówce, no bo przecież zapłaciłem :)

Co w przypadku gdy się cokolwiek stanie z płytą CD? Co będzie, jeśli z jakiegoś powodu klient nie dostał tego czego chciał bo nawaliło u nich bądź u siebie
I to jest argument za czymkolwiek? Bo jeden wydawca się nie popisał?

są ludzie którzy płacą abonament na jakimś spootify, ipli czy innym netflixie, gdzie mają pełny dostęp do serwisu. Jest reddit goal i tak dalej...
No, są. Chociaż ponoć model dostępowy jest przestarzały i w ogóle z czym do ludzi :)
I teraz weź pod uwagę trzy rzeczy:
- na Spotify nie ma wszystkich kapel i płyt - niektórzy wydawcy mają w dupie ten super świetny model dystrybucji.
- mimo, że Spotify jest w zasadzie darmowe (peklujesz tylko za brak reklam i ew. możliwość surfowania po albumie), to i tak ludzie piracą płyty tam dostępne
- Spotify nigdy na siebie nie zarobiło, z roku na rok rosną obroty, ale i strata, aktualna wynosi 150 mln euro.
Więc jak? Nawet jak jest za darmo, to i tak zły model dystrybucji i za drogo?

No cóż, na forum ktoś postował jakąś kapelę, gdzie na byk pisało "piraćcie ile wlezie - dla nas to darmowa reklama. A jak ci sie spodoba to przyjdź na koncert".
W okresie demówkowym to normalne, że kapela niemal każdemu wciska swoją muzę, także za darmo. Ja przecież nie jestem przeciw, mogą to sobie robić nawet po 15 płycie, o ile to ich pomysł na życie, a nie że pół świata sobie tłucze ich muzykę na lewo.

Tylko skotnialcy są za IP, gdzie nie idą duchem postępu, więc Ci którzy wypadają z gry idą w stronę łamania NAP... i prześwietlania wszystkiego i wszystkich.
Nie wiem w takim razie, kto jest postępowy, na to wychodzi. Żeby było zabawniej, znajomy prowadzi mini-wytwórnię. Nie dla kasy, ale dla idei. Mówił mi, że ostatnio coraz więcej monet ma z tego, wciąż mało oczywiście, ale sytuacja że całe nakłady są sold out, nie jest w ogóle rzadkością. Najprawdopodobniej w tych niszowych gatunkach albo ludzie piracą na potęgę, bo "przekaz" i musi dotrzeć wszędzie, albo na tyle szanują robotę artystów, że nie ściągają i nie szerują akurat ich płyt.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 980
15 141
Szkoda, że nie znałem Twoich poglądów wcześniej. Nie uległbym agresji i przegrałbym Robbo od kolegi

Ale zdajesz sobie sprawę, że sprzedawałem swoje gry w czasie, gdy nie było w Polsce praw autorskich na programy komputerowe? I dało się na tym całkiem nieźle zarabiać.

Jak jakiś młody kuc sobie ściągnię płytę Slayera, to jest to celna riposta na zakusy tego zespołu, próbującego sprzedać mu coś, co nie powinno mieć ceny?

Nie, to jest potraktowanie idea w naturalny dla niej sposób. Ten "kuc" (zauważ, że piracenie nie jest domeną wyznawców określonej ideologii, ale zjawiskiem powszechnym, bez względu na płeć, wiek, czy poglądy polityczne) nawet nie zdaje sobie sprawy, że kopiowanie może nieść ze sobą jakieś problemy natury etycznej. On działa tak, jak chce tego natura, podobnie, gdy ogląda się za ładną dupeczką, to nie zdaje sobie sprawy, że w oczach pewnych pojebów to jest seksizm, mikroagresja czy wręcz napastowanie seksualne. Nie dajmy się takowym pojebom zwariować.

 

Gie

Libnetarianin
219
490
Jeśli chodzi Ci o moje zdanie, to dla mnie najlepsza byłaby pełna swoboda dysponenta praw. To trochę słabe, że w zasadzie każdy może wydać dzieło do którego nigdy nie nabył praw, ot po prostu zestarzały się odpowiednią ilość lat i już każdy może wydać "Krzyżaków" czy pierwszą płytę Elvisa własnym sumptem. Jeśli komuś udało się stworzyć coś ponadczasowego, to nie byłoby głupie, gdyby kasa za reedycje szła do jego rodziny, spadkobierców, wskazanej przed śmiercią fundacji, itd. W przypadku braku takiej dyspozycji, utwór powinien faktycznie być przypisywany do licencji CC lub podobnej - aby ocalić przed zapomnieniem.
Ok, jesteś konsekwentny przynajmniej.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Jak jakiś młody kuc sobie ściągnię płytę Slayera, to jest to celna riposta na zakusy tego zespołu, próbującego sprzedać mu coś, co nie powinno mieć ceny?
Jak jakiś kuc ściągnie sobie płytę Slayer'a, to najprawdopodobniej będzie jej słuchać, lub też udostępni ją innym. W czasie słuchania Slayer'a nie będzie słuchał żadnej innej muzyki, będzie odporny na promocje, nawet darmowe. Udostępniając Slayer'a, będzie promował tę kapelę.

Czym to może poskutkować? Według mnie:
  • słuchanie pirackiego Slayer'a poskutkuje tym, że:
  1. być może kupi sobie oryginalną płytę
  2. być może pójdzie na koncert
  3. być może udostępni Slayer'a dalej i kolejna osoba zrobi to samo
No to zastanówmy się, kto na tym traci.
Pirat typu 1 który ściąga i potem nie kupuje i tak by nie wydał na Slayer'a ani centa. Po prostu by go nie słuchał.
Pirat typu 2 który jednak zdecyduje się kupić płytę lub iść na koncert, to i tak by wydał na Slayer'a gdyby nie było piracenia. Więc Slayer na piraceniu jego płyt, może jedynie zyskać.
Reasumując, Slayer ma niegwarantowany zysk. Strat zero.
W takim razie kto na tym traci?
Otóż tracą na tym wszystkie inne kapele, bo w czasie konsumowania Slayer'a, one konsumowane nie są. Ale dokładnie to samo zjawisko występuje na normalnym rynku, konkurencja powoduje potencjalne straty u innych konkurentów. Reasumując, w interesie finansowym Slayer'a jest to, by być jak najbardziej kopiowanym!

Na marginesie. W czasie gdy w internecie najbardziej piraconym pisarzem był Sapkowski, to przeciw piraceniu najbardziej protestowali inni. Ale oni piraceni nie byli. Rynek pirackiej książki nie chciał ich nawet troszeczkę piracić.


Więc w czym problem?

W tym powyższym rozumowaniu pominąłem problem pośredników, pomiędzy zespołami i słuchaczami.

Bo problem jest w tym, że wydawcy muszą zrezygnować ze swojej polityki promocji. No i dobrze. Niech kurwa wreszcie wydawaniem płyt zajmują się ci, co znają rynek i znają się na muzyce. Tak jak było za starych dobrych czasów. Lenserzy i pitrololki niech nie psują rynku swymi zjebanymi gustami, niech nie promują gówna, a jak nie - to niech spierdalają na drzewo.
A przy okazji... Rządowe kurwy nie będą miały na kogo naciskać, by wypromować artystę - który zasłużył się dlań, kablując na innych z branży, głosząc z góry zlecone poglądy polityczne, czy też okazując odpowiednie sympatie wobec wskazanych polityków.

I teraz wszystko jest jasne. Bo za wprowadzeniem majątkowych praw autorskich na świecie lobbowali niemal wyłącznie wydawcy i rządzący. Autorów było niewielu i ich głos w tej sprawie się nie liczył.
 
Ostatnia edycja:

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
Bądźmy poważni. Ktoś inwestuje w produkcję powiedzmy, pół bańki. I teraz ma wystawić płytę z serialem/programem za pół bańki, żeby nie być w plecy? No bo idąc Twoją logiką, mogę kupić Photoshopa na płycie i już mam prawo go kopiować i rozdawać po złotówce, no bo przecież zapłaciłem :)
No oczywiście. Jak kupie bułkę to nikt nie interesuje się czy ją zjem, czy dam bezdomnemu czy rozpieprze o asfalt albo dam za pół darmo właśnie. Twoimi słowami: Dlaczego jeden przedsiębiorca ma mieć mniejsze prawa niż inny?" (tu bym jednak zamienił słówko "mniejsze" na "większe", bo IP chce nadużywać swoich uprawnień).

gdyby kopiowanie materii byłoby tak łatwe jak nie-materii pewnie jeszcze doszłoby u Ciebie spierdolenie pt. "technologiczne bezrobocie".

I to jest argument za czymkolwiek? Bo jeden wydawca się nie popisał?
Nie, ale daje obraz tego że wszystko się może zdarzyć (także na rynku materialnym). W przypadku nie-materii jest tu nieco gorzej bo trudno czasem wyegzekwować reklamację czy cuś... najczęściej przeszkodą są nieskończone pokłady informacji o sobie (tzw. weryfikacja) i inne duperele, które robią z klientów chochoły (tj. piraci których wrzucasz do jednego wora, kolejne zabezpieczenia do kolejne wyzwanie, cierpi na tym tylko klient. Światek warezowy jest nieco szerszy, na kurierach się nie kończy, choć każdy jak potrafi, to dostanie swoją działkę).

No, są. Chociaż ponoć model dostępowy jest przestarzały i w ogóle z czym do ludzi :)
I teraz weź pod uwagę trzy rzeczy:
- na Spotify nie ma wszystkich kapel i płyt - niektórzy wydawcy mają w dupie ten super świetny model dystrybucji.
- mimo, że Spotify jest w zasadzie darmowe (peklujesz tylko za brak reklam i ew. możliwość surfowania po albumie), to i tak ludzie piracą płyty tam dostępne
- Spotify nigdy na siebie nie zarobiło, z roku na rok rosną obroty, ale i strata, aktualna wynosi 150 mln euro.
Więc jak? Nawet jak jest za darmo, to i tak zły model dystrybucji i za drogo?
1. I wcale nie musi być. Każdy może wybrać odpowiedni dla siebie model, mało tu bandcampów, youtuberów?
2. Taka jest natura informacji lewaku, o czym już wcześniej mówiłem
Tak jak poprzednicy, samą muzyką człowiek nie żyje, tak jak jest tzw. złota era gier acrade myślę że podobnie jest ostatnio z winylówkami, koncerty czy inne masówki, licencja w radiu... trzeba być ograniczonym żeby zarabiać tylko i wyłącznie na cedekach. W grach model freemium sprawdza się bardzo dobrze, czasami tylko doskwiera pay to win, ale to już zależy od chełpliwości autora. Wiedźmin stara się jak może by mieć możliwie jak najlepszą reputację.
 

TFN

Member
63
4
Ale zdajesz sobie sprawę, że sprzedawałem swoje gry w czasie, gdy nie było w Polsce praw autorskich na programy komputerowe? I dało się na tym całkiem nieźle zarabiać.
Zapewne. Pamiętam, że był jakiś hype na polskie giery o fantazyjnych tytułach w rodzaju "Mózgprocesor", "Fred" czy "Problem Jasia". Nie zmienia to faktu, że same gry były jakoś tam zabezpieczone przed kopiowaniem, o ile pamiętam. To, czy wówczas istniała ochrona prawna, czy nie, nie ma znaczenia w obliczu tego, że stan faktyczny zabezpieczał interesy wydawcy i autorów (zabezpieczenia nie do przejścia dla zwyczajnego gracza). Teraz jest odwrotnie, niby prawo chroni, ale ogarnięcie sobie dowolnego tytułu to kwestia paru stuknięć w klawisze.

On działa tak, jak chce tego natura, podobnie, gdy ogląda się za ładną dupeczką, to nie zdaje sobie sprawy, że w oczach pewnych pojebów to jest seksizm, mikroagresja czy wręcz napastowanie seksualne. Nie dajmy się takowym pojebom zwariować.
Oczywiście, że on tak działa, ponieważ jesteśmy egoistami i lubimy wygodę oraz korzyści. Ściągnięcie softu z sieci zamiast peklowania kilku tysięcy złotych w sklepie to korzyść - co nie zmienia faktu, że etycznie można na to różnie patrzeć. Nie ma jednak sensu przerzucać się z Tobą wciąż tymi samymi argumentami. Proponuję ożywić temat i stąd prośba: napisz o tych nowych modelach biznesowych, które jak twierdziłeś wcześniej, nie opierają się o IP, a gwarantują twórcy wyższe dochody.
 

TFN

Member
63
4
Pirat typu 1 który ściąga i potem nie kupuje i tak by nie wydał na Slayer'a ani centa. Po prostu by go nie słuchał.
W obecnym modelu-masz rację. W modelu, gdzie piracenie nie jest takie proste, nabywca ponosi pewne ryzyko, oceniając płytę po wyrywkach, okładce, opiniach kumpli, itd. I tak to wiele lat hulało na scenach niezależnych, dostawałeś flyera, z którego wynikało, że jakiś tam zespół z Singapuru napiera brutal death i że za 3$ mogą Ci przegrać swój materiał na taśmę. Ponieważ nie miałeś jak ziomków sprawdzić, ponosiłeś ryzyko i peklowałeś. To oczywiście nie jest model idealny z punktu widzenia odbiorcy, ale dość powszechny, np. w knajpach nie stosuje się zwykle zwyczaju "płać, ile uważasz, a jak było niesmaczne, to na koszt firmy".

który jednak zdecyduje się kupić płytę lub iść na koncert, to i tak by wydał na Slayer'a gdyby nie było piracenia. Więc Slayer na piraceniu jego płyt, może jedynie zyskać.
Pytanie, czy więcej niż wtedy, gdyby ziomek sprawdził promo stuff, wystawiony na Myspace, bandcampie, soundforge itd. Przecież to już niemal standard, że kapele wsuwają tam praktycznie pełne płyty. Bo wiesz, trąci trochę absurdem, kiedy kapela wrzuca np. po minucie z każdego numeru, albo pół płyty, a gość "żeby sprawdzić" ciśnie z netu całą płytę. Te parę minut nuty więcej robi mu taką różnicę, że nie może się powstrzymać?

Reasumując, Slayer ma niegwarantowany zysk. Strat zero.
Ja bym nie szedł w ocenianie, co dla kapeli jest stratą. Materialnie to w ogóle nawet przy obrobieniu magazynu ich płyt oni nic nie tracą, bo pengę im płaci wydawca, zapewne nie jest to 100% success fee...
Kolejny przykład: ostatnio parę kapel (chyba Aerosmith) zaczęło się rzucać do Trumpa, że wykorzystuje ich muzykę w swoich spotach. Idąc Twoją logiką - nic nie stracili, a mogą zyskać, bo może Donald kupi ich płytę? Albo taki np. Mezo, miał kiedyś jakiś taki smętny "hit", który później wykorzystało SLD - czy gdyby sobie wzięli ten numer bez zapłacenia mu hajsu bez licencji, to on dalej nie byłby stratny?

Otóż tracą na tym wszystkie inne kapele, bo w czasie konsumowania Slayer'a, one konsumowane nie są. Ale dokładnie to samo zjawisko występuje na normalnym rynku, konkurencja powoduje potencjalne straty u innych konkurentów. Reasumując, w interesie finansowym Slayer'a jest to, by być jak najbardziej kopiowanym!

Początek wywodu jest strasznie karkołomną tezą. To już lepiej zostać przy założeniu, że jak na 1000 piratów jest 20 nabywców, to opłaca się być spiraconym przez miliony, bo koniec końców styknie na bułkę.

Na marginesie. W czasie gdy w internecie najbardziej piraconym pisarzem był Sapkowski, to przeciw piraceniu najbardziej protestowali inni. Ale oni piraceni nie byli. Rynek pirackiej książki nie chciał ich nawet troszeczkę piracić.
Kwestia skali chyba. Dla Ziemkiewicza jak 10 osób zkseruje jego książkę, to musi być dramat i hekatomba, Sapkowski może na to wyłożyć śledzia. Podobnie ze Slayerem, 50 milionów zapiraci, ale 500 tysięcy jednak kupi płytę, koszulki czy bilety na koncert, a jeszcze parę firm zapłaci, żeby sygnowali jakiś model gitarki czy talerzy.​

Bo problem jest w tym, że wydawcy muszą zrezygnować ze swojej polityki promocji. No i dobrze. Niech kurwa wreszcie wydawaniem płyt zajmują się ci, co znają rynek i znają się na muzyce. Tak jak było za starych dobrych czasów. Lenserzy i pitrololki niech nie psują rynku swymi zjebanymi gustami, niech nie promują gówna, a jak nie - to niech spierdalają na drzewo.
Tyle, że akurat wartość muzyki jest z reguły odwrotnie proporcjonalna do wyników sprzedaży. Przy efekcie skali kapele niszowe nie mają szans się dłużej utrzymać, bo z definicji ich grono fanów jest niewielkie, jeśli oni piracą, to kapela nie ma komu sprzedawać.
 
Do góry Bottom