Piractwo to kradzież?

TFN

Member
63
4
Może sobie zażyczyć gwiazdkę z nieba, czy to już bezczelność? Jak wyegzekwuje to życzenie? Nawet zakładając, że nie znika monopol państwa na przemoc?
Gwiazdka z nieba nie powstała dzięki temu komuś. Co do egzekucji - fakt, ciężko piractwo powstrzymać. Co nie znaczy, że jest słuszne, fajne, etc.

Nie mam sensu pytać o pozostałe uprawnienia autora, bo nie istnieją. Tak, jak nie istniały przed 1710 rokiem, gdy powstał ten sztuczny prawno-autorski monopol. I nic się specjalnego tego roku nie wydarzyło - nie było objawienia i nowych tablic z przykazaniami prawa autorskiego.
Nie istnieją, bo...? Jeżeli autor nie ma innych praw do swojego dzieła niż decyzja o upublicznieniu - to by znaczyło, że od strony komercyjnej ma takie same szanse, jak osoba która nie przyłożyła ręki do powstania dzieła ani nie wydała na nie złotówki. Klasyczny przykład jeżdżenia na cudzej dupie. Jest to dla mnie brak konsekwencji w myśleniu - autor ma do czegoś prawo, ale jak tylko pokaże to coś na zewnątrz - to już wszyscy mają do tego prawo, ew. nikt do tego nie ma praw, bo to informacja, rzecz ulotna, etc. Tak na logikę, co takiego dzieje się wraz z upublicznieniem dzieła po raz pierwszy, że już sekundę po tym każdy Zenek może sprzedać to za 10 zł mniej niż autor?

Co do zmian po 1710 - warto zauważyć, że kiedyś pewne problemy po prostu nie istniały, np. ze względu na ograniczony dostęp do informacji, technologii odtwarzania czy kopiowania treści, itd.
 

TFN

Member
63
4
W przypadku terenu, to kwestia wyraźnych tablic ostrzegawczych. W muzyczce nie zrobisz tradermarka...
Nie zrobię, ale też nikt nie nagra przypadkowo takiego samego numeru, podobnie jak nieprawdopodobne jest, że sam sobie nagrałeś idealną kopię jakiegoś serialu.

a co w przypadku gdy twój znajomy polecić ci jego ulubiony zespół i przepuści przez słuchawki? też bulisz? Co to za arbitralność, jestem na nią strasznie uczulony.
A czemu mam bulić? Przecież to w ramach licencji. Poza tym, nie róbmy sobie jaj - większość aktywnych kapel sama udostępnia pokaźne fragmenty muzyki na bandcampach i myspaceach. Myślisz, że wytwórnia pozwie Cię za to, że puszczasz kumplowi ten sam numer, który oni wrzucili do sieci?

Tekstu nie pokażesz kilkuset osobom, trzeba często osobno, muzykę można słuchać w kilku tysięcy osób równocześnie w tej samej przestrzeni. Oni też bulą, choć nie przyszli na koncert i mają pozamykane okna?
Mylisz dwa przypadki. Jednym jest złamanie warunków licencji (np. ściągasz muzykę z torrentów), a innym - kontakt z dziełem którego praktycznie nie możesz uniknąć, bo twórca nie jest w stanie Cię od tego odgrodzić, ew. nie może stworzyć warunków do jakiejś regularnej dystrybucji.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Gwiazdka z nieba nie powstała dzięki temu komuś.

Nic nie powstaje w izolacji, w kreatywnej próżni. Wszystko powstaje dzięki dorobkom wielu pokoleń - czy trzeba płacić wszystkim? Czy każdy ma prawo domagać się swojej części gwiazdki z nieba? Czy to roszczenie kiedyś wygasa?

Inaczej, dlaczego wkład intelektualny, jakikolwiek by nie był, jest automatycznym roszczeniem w stosunku do własności innych ludzi?
 

TFN

Member
63
4
Kurwa albo gadamy o rejestracji krótkich haseł reklamowych albo o całych tekstach? Otóż prawa własnościowe autorskie tak samo jak podlegają sprzedaży, tak samo podlegają konfiskacie czy zajęciu komorniczemu. Więc kurwa w większości państw sąd może zablokować każdy dłuższy tekst. Co więcej nie musi konfiskować, wystarczy że zabroni. A potem innych się będzie ścigać za naruszenie praw autorskich. W przypadku publikacji utworu na licencji CC, sądy w większości państw mają chuja do gadania. Każdy może powielać na warunkach CC. Sądy jedynie mogą zabronić rozpowszechniania w swoim kraju, ale muszą to nazwać cenzurą.
Zaprzeczasz sam sobie. Prawa autorskie mogą być przejmowane i wymyślono to dla kontroli, ale w sumie po chuj ta kontrola, skoro można normalnie zabronić, ale licencja CC jest lekiem na całe zło, no chyba że sąd przyzna, że to cenzura.

Właścicielem praw autorskich staje się osoba zależna od służb, czy innego lobby. Autor w momencie zawierania umowy, zawierał ją albo z inną osobą, albo na innych warunkach (np. wygaśnięcie praw autorskich po 15 latach).
Właściciele praw autorskich (majątkowych?) to ogromna i bardzo zróżnicowana grupa, w polskim prawie np. każda firma, która ma stanowiska 'umysłowe" czy "biurowe". Zakładanie, że wszyscy są pod wpływem służb jest, ehem, mało sensowne.
I dalej, mało który autor podpisuje umowę jak wyżej. Ograniczanie praw w czasie nie opłaca się nikomu. Oczywiście majątkowych, bo osobistych nie można się zrzec, zbyć, ani nie wygasają.

Zarówno autor jak i jego odbiorcy po wygaśnięciu praw które były w czasie umowy, mogą czuć się oszukani, bo prawa się w międzyczasie zmieniły.
Nie wiem, czy rozumiem. Strony podpisały umowę na jakiś określony czas i czują się oszukani, bo zgodnie ze swoimi zapisami przestała obowiązywać?

Umowa kupna-sprzedaży ma mieć takie same domniemane warunki, jakie miała wieki temu.
Tzn. jakie miała kiedy dokładnie? W 1410, 1632, 1246 p.n.e? I dlaczego właśnie wtedy? I dlaczego umowa, jaką zawierał jakiś ziutek 200 lat temu, ma wpływać na to, jaką umowę chce sobie zawrzeć dzisiaj kompletnie inna osoba na kompletnie inne dzieło?

Zmienianie pojęć i znaczeń umów, jest zwykłym oszustwem na masową skalę
. Ja z czystym sumieniem jestem w stanie pozabijać wszystkich tych oszustów (lobbystów, prawodawców, egzekutorów i zleceniodawców tej szopki) wraz z ich rodzinami i będę po tym wszystkim spał dobrze.
W ogóle mam wrażenie, że jesteś w stanie zabić wszystkich, odjebać razem z rodzinami, itd. i wierzę, że będziesz po tym świetnie spał. Tyle, że mało to ma wspólnego z prawem autorskim.

A jak udowodnić, czy to jest kopia uświadomiona, czy nieuświadomiona?
Pewnych rzeczy nie da się po prostu zrobić niezależnie, bez kontaktu z oryginałem. Z kolei skanowanie, ripowanie, nagrywanie coveru, nagrywanie komórką w kinie, itd. - nie może zostać wykonane nieświadomie. Nieuświadomiona kopia może zajść np. wtedy gdy wprowadzono Cię w błąd odnośnie praw danego utworu, uniemożliwiono dostęp do warunków licencji, itd. Np. dostajesz w pracy kompa i masz na nim jakiś zestaw fontów, nie sprawdzasz dokładnie jakich. Pewnego razu ktoś mówi: "ej, wyślij mi tę czcionkę, bo fajna, a nie mam takiej", po czym się okazuje, że to nie jest natywny font dawany z Windowsem, ani darmowy font z Google, tylko jakiś produkt Linotype, którego nie miałeś prawa udostępniać osobom trzecim, ale nie wiedziałeś - nabywca nie poinformował Cię o tym ograniczeniu.
 

TFN

Member
63
4
Czy gdy ktoś sprzedaje lub oddaje książkę, którą wcześniej kupił od samego jej autora i przeczytał, to jest to według Ciebie niemoralne?
Pewnie, że nie. Zresztą, tu nie chodzi o to, co mi się wydaje, co mówi o tym jakiś związek wyznaniowy, czy filozof z pustelni. To autor decyduje o zakresie i warunkach przyznawania licencji. Dostawałem kiedyś płyty do recenzji - zawsze miały adnotację "not for sale", ale niektóre wytwórnie zastrzegały, że w każdej chwili mogą poprosić o zwrot, inne - że nie ma ograniczeń w dalszym rozpowszechnianiu, o ile jest darmowe, itd.
 

TFN

Member
63
4
Nic nie powstaje w izolacji, w kreatywnej próżni. Wszystko powstaje dzięki dorobkom wielu pokoleń - czy trzeba płacić wszystkim? Czy każdy ma prawo domagać się swojej części gwiazdki z nieba? Czy to roszczenie kiedyś wygasa?
Fajnie filozoficznie postawiony problem, ale rzeczywistość jest o wiele bardziej prozaiczna...

Inaczej, dlaczego wkład intelektualny, jakikolwiek by nie był, jest automatycznym roszczeniem w stosunku do własności innych ludzi?
Ależ nie jest. Ja pewnie jestem jakoś ukształtowany przez to, z kim rozmawiałem, czego słuchałem i co czytałem. To jednak nie znaczy, że mam autorowi fajnej książki ciągle płacić - nabyłem od niego licencję raz i mi wystarczyło, żeby jakoś tam się rozwinąć. Nie mówimy przecież o absurdalnych wypadkach typu wpada do Ciebie na chatę prawnuczek Sienkiewicza i mówi "oddawaj samochód, bo bez "Krzyżaków" nie doszedłbyś do tego, do czego doszedłeś".
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
Zaprzeczasz sam sobie.
Sam masz problemy z elementarną logiką.

Prawa autorskie mogą być przejmowane i wymyślono to dla kontroli, ale w sumie po chuj ta kontrola, skoro można normalnie zabronić, ale licencja CC jest lekiem na całe zło, no chyba że sąd przyzna, że to cenzura.
Bo w przypadku bezpośredniej blokady wszyscy wiedzą, że jest cenzura i co jest na indeksie.
W przypadku blokady przez przejęcie praw autorskich kurwy będą kręcić i tak się często dzieje.
Poza tym w różnych krajach są różne systemy prawne, licencje CC zostały zrobione pod prawo USA, kraju gdzie najprawdopodobniej jest największa wolność słowa.

I dalej, mało który autor podpisuje umowę jak wyżej. Ograniczanie praw w czasie nie opłaca się nikomu.
Bzdura. Nawet w Polsce można znaleźć przykłady wielu wykonawców, którzy nagle muszą płacić za wykonywanie własnych utworów. W momencie podpisywania umowy byli przekonani, że po 15 latach nie będą musieli nikomu płacić. Oni zostali bezczelnie oszukani i są aktualnie rabowani. Długi okres praw autorskich chroni wyłącznie miernoty i spierdoliny.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Ależ nie jest. Ja pewnie jestem jakoś ukształtowany przez to, z kim rozmawiałem, czego słuchałem i co czytałem.

I cieszę się, że dochodzimy do porozumienia. Wkład intelektualny, kreacja, odkrycie itp nie daje żadnych roszczeń do własności innych ludzi. Rezultat pracy intelektualnej bez szkody dla nikogo może być powielany i wykorzystywany przez wszystkich - to jest coś, co różni idee (ogólnie ujmując) od materialnych (i nie) rzeczy rzadkich. Nie ma konfliktu, jest nieskończona obfitość - to są cechy, które powinny zostać wykorzystane, a nie zaprzeczone, co próbuje czynić system IP. Uzasadniając to wyłącznie kwestiami ekonomicznymi.

IP nie jest ani wystarczającym, ani też koniecznym warunkiem zarabiania na pracy umysłowej. Czas się pozbyć tego archaicznego konceptu.
 

inho

Well-Known Member
1 635
4 516
Sama litera A jest tyle samo warta co cała książka (jako informacja, nie przedmiot).
Aaaaaa aaa aaaaa aaa a aaaaaaaa, aaaaa aaaa aaaaaa aa aaaaaaa aaa a aaaa aaaaaaaa. A aa aa aa aa aaaaa? Aaaaaaa, aa aaaaa aaaaa aaaaa aaaaa a aaa aaaaaa, aa aaaaaaa aaaaa aa aaa aaa aaaaaaaa a aaaaa aaaa aaaaaaa aa aa aaaaaaaa? ;)
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Pewnie, że nie. Zresztą, tu nie chodzi o to, co mi się wydaje, co mówi o tym jakiś związek wyznaniowy, czy filozof z pustelni. To autor decyduje o zakresie i warunkach przyznawania licencji. Dostawałem kiedyś płyty do recenzji - zawsze miały adnotację "not for sale", ale niektóre wytwórnie zastrzegały, że w każdej chwili mogą poprosić o zwrot, inne - że nie ma ograniczeń w dalszym rozpowszechnianiu, o ile jest darmowe, itd.
Zaraz... ale gdzie ściągając z torrentów wyrażam zgodę na przestrzeganie warunków licencji?
 

TFN

Member
63
4
I cieszę się, że dochodzimy do porozumienia. Wkład intelektualny, kreacja, odkrycie itp nie daje żadnych roszczeń do własności innych ludzi.
Oczywiście.

Rezultat pracy intelektualnej bez szkody dla nikogo może być powielany i wykorzystywany przez wszystkich - to jest coś, co różni idee (ogólnie ujmując) od materialnych (i nie) rzeczy rzadkich.
O tym, czy bez szkody, powinien decydować twórca. Chce rozdawać za friko - spoko, chce dopłacać odbiorcom - fajnie, chce stówę za określoną licencję - trzeba to uszanować. I nie widzę tu żadnego powodu, by inaczej traktować dzieła niż rzeczy materialne. Ktoś sprzedaje obrazy, ktoś bilety na koncert, a ktoś ziemniaki. Dlaczego jeden przedsiębiorca ma mieć mniejsze prawa niż inny?

Nie ma konfliktu, jest nieskończona obfitość - to są cechy, które powinny zostać wykorzystane, a nie zaprzeczone, co próbuje czynić system IP. Uzasadniając to wyłącznie kwestiami ekonomicznymi.
Podwójne veto. Konflikt jest i nie ma obfitości: jeżeli publiczność uzyskuje darmowy dostęp do dzieła, autor nie zarabia lub zarabia mniej. Z czasem może dojść do wniosku, że to się nie opłaca i pójść do normalnej pracy. Kolejny skutek: ponieważ ROI jest niższe niż zakładane, kolejne dzieła powstają przy mniejszym nakładzie kosztów: gorsze narzędzia, krótsze terminy, itd. Obniża się jakość. Nie ma więc mowy o obfitości, a generalny poziom spada. Prawa rynku zostają odwrócone, autor nie może konkurować jakością czy ceną, tylko liczyć na "co łaska". Mało to liberalne i sprawiedliwe jakoś.

Powołujesz się na ekonomiczną motywację IP. Dla mnie to żaden zarzut - skoro elektryk zarabia na życie robieniem elektryki :), to czemu muzyk nie miałby żyć z robienia muzyki? Co w tym złego? A jak ma własny odrzutowiec i 15 rezydencji - świetnie, widocznie jest dobry, należy mu się. Myślę jednak, że podstawowa motywacja IP to nawet nie kasa, tylko szacunek dla woli twórcy. Czy on chce coś udostępnić i na jakich warunkach, to jego święte prawo.

Największym problemem dla IP jest demotywująca siła piractwa. Po prostu, robienie czegoś dobrze nie jest gwarantem otrzymania właściwego wynagrodzenia, bo ktoś podrobi, albo nielegalnie skopiuje, udostępni innym za darmo. Nie opłaca się niczego zrobić dobrze, bo albo i tak nie uzyskasz zapłaty na sensownym poziomie, albo dostaniesz grosze, a będziesz widział, że ci którzy kradną Twoją pracę, mają się doskonale, że pracujesz na nich. Wyobraź sobie świat, w którym możesz ściągnąć za darmo program, który za niewielką kwotę i minimalne fee dla właściciela drukarki 3D wystruga Ci świetne meble, dom, samochód, samolot, czy coś. Wyobraź sobie, że jednocześnie coraz więcej firm pada, bo ludzie nie chcą ich produktów - chcą tanich lub darmowych kopii. Prędzej czy później dochodzimy do punktu, w którym alternatywny rynek tworzą ci ułatwiacze życia, którzy obrabiają cudzy pomysł, aby odsprzedać go dalej za zwrot kosztów i "na piwo". Praca twórcza przestaje się opłacać, wydatki na R&D czy podnoszenie jakości dzieła nie mają sensu. Najwięcej hajsu mają nie ci, którzy najwięcej tworzą, czy ci, którzy najwięcej inwestują w sztukę/naukę, tylko ci, którzy mają największe archiwum skopiowanych dzieł, gotowych do półdarmowej dystrybucji. Tak wyglądał np. biznes pirackich kaset magnetofonowych.

IP nie jest ani wystarczającym, ani też koniecznym warunkiem zarabiania na pracy umysłowej.
Tu bardziej chodzi o łatwość omijania tego prawa niż jego niedoskonałość, czy jakąś tam ideologiczną skazę. Oczywiście, że można działać bez tego, grunt żeby to był czyjś świadomy wybór, a nie sytuacja wymuszona z zewnątrz.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Konflikt jest i nie ma obfitości: jeżeli publiczność uzyskuje darmowy dostęp do dzieła, autor nie zarabia lub zarabia mniej.

Popełniasz typowy błąd zwolennika IP - że kontrola dostępu do dzieła jest źródłem dochodu. To jest błędne założenie całego systemu IP - ograniczanie dostępu jako jedyna metoda zarabiania na twórczości.

Z praktyki wiemy, że nie jest to ani jedyna metoda zarabiania, ani też kontrola dostępu nie gwarantuje zarobku. Koncept ten powstał w wieku 18, gdy kontrola wydawała się dobrym pomysłem, a obfitość nie była jeszcze oczywista, bo wymagała nakładów na maszyny i materiały. Ale mamy 21 wiek i obfitość jest faktem. Powielanie idei nie kosztuje nic. Kosztowne jest czasem jest wytworzenie, ale to nie oznacza, że koncept (model biznesowy) z 18 wieku dalej ma sens. Bo każdy widzi, że nie ma.

Z czasem może dojść do wniosku, że to się nie opłaca i pójść do normalnej pracy.

I świetnie. Zostaną tylko ci, którzy będą wiedzieli jak na tym zarobić. Zawsze tacy byli, i byli niezłymi beneficjentami swojej przedsiębiorczości. Polecam poczytać o autorach działających w czasach, gdy nie było praw autorskich - wieli z nich żyło z pisania znacznie lepiej niż "normalnej pracy". Generalnie polecam poczytać jak funkcjonowały wiele dziedzin dziś objętych IP, gdy nie wszędzie zaimplementowano dobrodziejstwa IP.

Kolejny skutek: ponieważ ROI jest niższe niż zakładane, kolejne dzieła powstają przy mniejszym nakładzie kosztów: gorsze narzędzia, krótsze terminy, itd. Obniża się jakość.

To jest założenie, że można produkować tylko tak, jak się to robi obecnie. To jest argument za tym, że trzeba utrzymać niewolnictwo, bo inaczej będzie mniej bawełny, będzie droższa, gorszej jakości i ROI będzie niższe niż zakładano. Nie dość, że zniesiono niewolnictwo, bo było to słuszne, to jeszcze okazało się, że sytuacja z bawełną nie tylko się nie pogorszyła, ale jest znacznie lepiej.

Rynek znajduje rozwiązania takich problemów, dzięki konkurencji. Ci, którzy dziś muszą robić pewne rzeczy za setki milionów, zostaną wyparci przez tych, którzy będą potrafili robić rzeczy alternatywne za ułamek tych kwot.

Prawa rynku zostają odwrócone, autor nie może konkurować jakością czy ceną, tylko liczyć na "co łaska". Mało to liberalne i sprawiedliwe jakoś.

Właśnie w sytuacji rynkowej (IP to nie jest wytwór wolnego rynku, ale sztuczny anty-rynkowy monopol) wzrośnie konkurencja i nagrodzi tych, którzy potrafią. Kurde, pierwszą grę sprzedawałem bardzo dobrze wtedy, gdy nie było praw autorskich, bo zaproponowałem dobry rynkowy produkt.

Autor musi liczyć na to, na co musi liczyć każdy z nas, gdy potrzebuje pracy - że znajdzie się ktoś, kto mu za tę pracę zapłaci. Bycie autorem nie zwalnia z obowiązku zapewnienia sobie wynagrodzenia za pracę, na drodze umowy z kimś, kto dobrowolnie zdecyduje się nam za tę pracę zapłacić. Tak jest liberalnie i sprawiedliwie.

Największym problemem dla IP jest demotywująca siła piractwa.

A to jest akurat zupełna nieprawda. Dla większości znanych mi autorów, skala piractwa jest oznaką uznania oraz jakości ich pracy. Wiedzą, że im większa skala piractwa, tym większa szansa na przekonwertowania piratów na płacących klientów. Uwierz mi, nie ma nic smutniejszego niż autor, którego nikt nie piraci.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
I nie widzę tu żadnego powodu, by inaczej traktować dzieła niż rzeczy materialne.
Powód jest zasadniczy, jest to powód natury fizycznej. Dzieło niematerialne nie może istnieć bez materialnego lub energetycznego nośnika. Z punktu widzenia fizyki, dzieło niematerialne jest jedynie atrybutem konkretnej materii.

Ktoś sprzedaje obrazy, ktoś bilety na koncert, a ktoś ziemniaki.
No właśnie, sprzedaje jasno określoną materię. Obraz można sobie skopiować, ziemniaki jak są smaczne to można zasadzić i się rozmnożą, a i bilety skopiować też można. Oszustwem jest jedynie sprzedawania kopii jako oryginałów lub używanie kopii celem wejścia na imprezę.
 

jkruk2

A fronte praecipitium a tergo lupi
828
2 387
O tym, czy bez szkody, powinien decydować twórca. Chce rozdawać za friko - spoko, chce dopłacać odbiorcom - fajnie, chce stówę za określoną licencję - trzeba to uszanować. I nie widzę tu żadnego powodu, by inaczej traktować dzieła niż rzeczy materialne. Ktoś sprzedaje obrazy, ktoś bilety na koncert, a ktoś ziemniaki. Dlaczego jeden przedsiębiorca ma mieć mniejsze prawa niż inny?

Ktoś nagra film i chce go sprzedawać i - finalnie - z kupującym sprzedającego połączy umowa kupna i jeżeli w tej umowie jest napisane, że ma nie kopiować i nie puszczać w net filmu, to jak kupujący to zrobi wbrew umowie to będzie be, ale jak ja ściągnę ten utwór z neta to nie będzie be, gdyż ja nie zawierałem umowy z kupującym.

Sytuacja pomiędzy wirtualem, a realem różni się tym, że film można skopiować wiele razy a np. samochód już nie. Sytuacja zmienia się nieco w kontekście drukarek 3D, gdyż widać gołym okiem, że chodzi o specyficzne uporządkowanie materii. Czy autor ma prawo żądać żeby wszyscy, z którymi nie podpisał umów zachowywali się tak a nie inaczej, kiedy tylko ich zachowanie nie odpowiada mu? Czy można kraść oczami, patrząc na film? Wg mnie 2x nie.
 

TFN

Member
63
4
Ktoś nagra film i chce go sprzedawać i - finalnie - z kupującym sprzedającego połączy umowa kupna i jeżeli w tej umowie jest napisane, że ma nie kopiować i nie puszczać w net filmu, to jak kupujący to zrobi wbrew umowie to będzie be, ale jak ja ściągnę ten utwór z neta to nie będzie be, gdyż ja nie zawierałem umowy z kupującym.
O! W końcu prawie mogę się zgodzić. Jeżeli wiedziałeś, że ktoś wcześniej utwór wbrew woli autora udostępnił, to jednak jesteś be. Jeśli nie miałeś pojęcia, to raczej luz.

Czy autor ma prawo żądać żeby wszyscy, z którymi nie podpisał umów zachowywali się tak a nie inaczej, kiedy tylko ich zachowanie nie odpowiada mu? Czy można kraść oczami, patrząc na film? Wg mnie 2x nie.
1. To odwracanie kota ogonem. Wyobraź sobie taki porządek społeczny, gdzie każdy może każdemu wykręcić dowolny numer, powołując się na to, że nie spisali umowy o nieagresji, czy czymś tam. To tak nie działa i nie ma prawa zadziałać. Mówimy o zupełnie innej sytuacji: ktoś oferuje jakiś towar/usługę na określonych warunkach. Nie jest wymagana zgoda drugiej strony - po prostu zakłada się, że spełnienie warunku jest równoznaczne z jego akceptacją. Złamanie tych warunków to agresja, a korzystanie z tego, że ktoś wcześniej te warunki złamał, a nie my bezpośrednio, nie czyni nas lepszymi.
To nie autorowi nie odpowiada zachowanie jakichś osób. To te osoby robią mu coś, co on wyraźnie wcześniej określił jako niepożądane. Retoryka "nie podpisałem z nim umowy" tu nie ma zastosowania.
2. W pewnym sensie-można. Obcowanie z utworem jest produktem, który ma swoją cenę rynkową. Pozyskując go nielegalną drogą, np. wchodząc na koncert przez płot, zyskujesz jakiś przywilej, za który inni muszą zapłacić. Co oczywiste, gdyby znaczna ilość widzów zrobiła tak samo, organizator by splajtował, a ci, którzy nabyli przywilej legalnie (kupując wejściówkę) mogliby mieć mniejszy komfort obcowania z utworem. Nie widzę tu wielkiej różnicy w stosunku do normalnej kradzieży, poza tą, że liczba magazynowa utworów jest dalej taka sama.
 

TFN

Member
63
4
Powód jest zasadniczy, jest to powód natury fizycznej. Dzieło niematerialne nie może istnieć bez materialnego lub energetycznego nośnika. Z punktu widzenia fizyki, dzieło niematerialne jest jedynie atrybutem konkretnej materii.
Ładnie sformułowane, ale nie do końca prawdziwe. Dla utworów nośnik jest rodzajem medium. V symfonia Beethovena nie umrze, jeśli ktoś połamie płytę z jej zapisem. Utwór może funkcjonować w kognicji bez kontaktu ze swoimi nośnikami, choć są one chyba niezbędne przy odtwarzaniu. Powiedziałbym więc, że jest odwrotnie niż w Twoim ostatnim zdaniu: winyl albo CD jest atrybutem danej piosenki, a nie piosenka atrybutem płyty CD.

No właśnie, sprzedaje jasno określoną materię. Obraz można sobie skopiować, ziemniaki jak są smaczne to można zasadzić i się rozmnożą, a i bilety skopiować też można.
Tu należy pamiętać o charakterze transakcji. Jeśli kupujesz ziemniaki, dostajesz ziemniaki. Jeśli kupujesz "wejście na wystawę malarstwa", to dostajesz do ręki papierek. Nie on jest głównym przedmiotem transakcji, przy niektórych transakcjach tego typu nie dostajesz go w ogóle, albo jest zastępowany jakąś inną formą oznakowania, że jesteś nabywcą przywileju (pieczątka, opaska, etc.). Kopia biletu nie oznacza kopii przywileju.
 

TFN

Member
63
4
Popełniasz typowy błąd zwolennika IP - że kontrola dostępu do dzieła jest źródłem dochodu. To jest błędne założenie całego systemu IP - ograniczanie dostępu jako jedyna metoda zarabiania na twórczości.
2 x Nie. Nie jestem "zwolennikiem IP". To tak jakby napisać, że jestem zwolennikiem niegwałcenia kobiet czy entuzjastą tajemnicy korespondencji. Po prostu uważam, że wolność osobista kończy się w miejscu, kiedy robi to komuś krzywdę. Jeżeli ktoś mówi: zrobiłem coś, dam Ci dostęp za 10 zł, to ominięcie tej bramki jest naruszeniem wolności tego autora. I nie sądzę, aby "system IP" (jakkolwiek to rozumieć) twierdził, że to jedyna forma zarabiania na twórczości. Prawa autorskie koncentrują się na tym zagadnieniu, bo jest najbardziej goracym aspektem. Wiadomo, że np. zespół muzyczny może czasami kasować znacznie więcej siana z koncertów i sprzedaży merchu, niż ze sprzedaży płyt. Jak któryś postanowi tak robić - ok. Ale jeśli nie postanowił, to ich warunki należy uszanować.

Powielanie idei nie kosztuje nic. Kosztowne jest czasem jest wytworzenie, ale to nie oznacza, że koncept (model biznesowy) z 18 wieku dalej ma sens. Bo każdy widzi, że nie ma.
Myślę, że ma. To, że negujesz ten model, wynika gł. z tego, że jak sam przyznałeś - kopiowanie nic nie kosztuje, jest na wyciągnięcie ręki. Przyczyną buntu nie jest to, że autorzy to kułactwo i burżuazja, tylko to, że skoro można płacić albo mieć za free, ludzie wolą mieć za free.

Sens modelu dostępowości pokazał trend social media. Z jednej strony - masowość, błyskawiczna wymiana informacji, pełen dostęp do utworów różnego typu, itd. Z drugiej - oczekiwanie, że każda potrzeba zostanie zaspokojona już, natychmiast, itd. iTunes to bardzo hermetyczne środowisko, ale ludzie korzystają i płacą, bo tak jest im wygodniej. I płacą za dostęp, za nic innego. Mobilne sklepy z appkami, muzą, itd. sprzedają błyskawiczny dostęp do utworów danego typu. Konsolowi gracze w zamian za gwarancję na sprzęt, znizki, jakies tam serwerowe teamy i jakieś tam inne bonusy, z reguły nie grają na piratach. Tak jakbyś nie kupował już combo utwór+nosnik, ale dostawał w pakiecie jeszcze jakiś fajny kontekst (bo jest szybko, bo sa bonusy, bo możesz poczuć się lepszym, itd.).

Polecam poczytać o autorach działających w czasach, gdy nie było praw autorskich - wieli z nich żyło z pisania znacznie lepiej niż "normalnej pracy". Generalnie polecam poczytać jak funkcjonowały wiele dziedzin dziś objętych IP, gdy nie wszędzie zaimplementowano dobrodziejstwa IP.
Poleć coś. Chciałem odrobić lekcje i dziobałem w Google za konfiskata praw autorskich i nie mogłem nic znaleźć.

To jest założenie, że można produkować tylko tak, jak się to robi obecnie. To jest argument za tym, że trzeba utrzymać niewolnictwo, bo inaczej będzie mniej bawełny, będzie droższa, gorszej jakości i ROI będzie niższe niż zakładano.
OK, załóżmy że najwięcej hajsu artysta by miał, gdyby rozdawał swoją robotę za friko, ale np. kasował milion dolarów za stawanie do selfie z fanami. Czy gdyby mimo tego wolał wystawić swoje obrazy na aukcję lub grać biletowane koncerty, uważasz, że nie ma do tego prawa, albo że publika olać jego wolę, bo wie lepiej, co dla niego dobre?

Ci, którzy dziś muszą robić pewne rzeczy za setki milionów, zostaną wyparci przez tych, którzy będą potrafili robić rzeczy alternatywne za ułamek tych kwot.
W sztuce? Ciężko. W tym sensie, że jeśli jakimś zrządzeniem losu porywasz tłumy i masz patent na zarabianie, to ludzie kupują Cię dla Twojego produktu, a nie dlatego, że Twój CD był najtańszy w MediaMarkt na półce z mongolskim jazzem. Konkurencja cenowa raczej nie ma tu szczególnego zastosowania.

Kurde, pierwszą grę sprzedawałem bardzo dobrze wtedy, gdy nie było praw autorskich, bo zaproponowałem dobry rynkowy produkt.

Acha, a ludzie ją kupowali, bo chcieli Cie nagrodzić, czy była zabezpieczona przed kopiowaniem? Bycie autorem nie zwalnia z obowiązku zapewnienia sobie wynagrodzenia za pracę, na drodze umowy z kimś, kto dobrowolnie zdecyduje się nam za tę pracę zapłacić. Tak jest liberalnie i sprawiedliwie.
Tak jest, ale nieliberalnie i niesprawiedliwie jest korzystać z jego pracy na innych zasadach, niż zaproponował.

A to jest akurat zupełna nieprawda. Dla większości znanych mi autorów, skala piractwa jest oznaką uznania oraz jakości ich pracy.
No cóż, ludzie są różni. Analogicznie, kibice się podniecają tym, że ludzie się ich boją, a niektórym kolesiom robi się miło, jak pół osiedla czyni propozycje ich kobiecie. Nic do tego nie mam. Nie mam też nic do tych, którzy sobie tego nie życzą i którym takie coś nie robi. Jak autora nie podnieca, że został spiratowany, to ja bym został na pozycji "jego prawo" niż tłumaczył, jaki z niego ignorant. Tak jest chyba liberalnie i sprawiedliwie.

Wiedzą, że im większa skala piractwa, tym większa szansa na przekonwertowania piratów na płacących klientów. Uwierz mi, nie ma nic smutniejszego niż autor, którego nikt nie piraci.
Jest to na bank jakaś tam forma wsparcia rozpoznawalności marki. Jak masz i tak nie kupić, to chociaż zdobądź i opowiedz innym, jakie to zajebiste - może oni kupią. Lepiej nie zarobić, ale mieć szanse na zysk, niż nie zarobić i nie mieć szans, ALE: święta jest wola twórcy. Jak sobie nie życzy, trzeba by to uszanować.
 

ingosr

Member
40
76
To tak jakby napisać, że jestem zwolennikiem niegwałcenia kobiet czy entuzjastą tajemnicy korespondencji. Po prostu uważam, że wolność osobista kończy się w miejscu, kiedy robi to komuś krzywdę.
Dobrze, ale cały czas tego nie uzasadniasz. Rozumiem, że piractwo jest niemoralne, ale dlaczego?
 
Do góry Bottom