Piractwo to kradzież?

Hitch

3 220
4 876
No, idąc tym tokiem myślenia, to każdy może wszystko każdemu zrobić, o ile wcześniej nie podpisał papieru, że się zrzeka takiej opcji

Nie może. Informacje śmigają po świecie "niedotykalnym". Robienie innym rzeczy np. pobicie, morderstwo, kradzież to realne, fizyczne czynności. Nie potrzebujesz umowy z nikim, żeby było wiadomo, że twoja własność jest twoja i nie uznajesz agresji na nią. Informacji nie możesz dotknąć, ani chwycić - nie możesz jej mieć. Rozróżnianie świata materialnego i niematerialnego to elementarna kwestia, która pomaga zrozumieć naturę własności.

Nie dyskutujemy przecież o info w rodzaju "Anka jest ładna" czy "dzisiaj środa". Mówimy tu o dziełach, czyli tworach dość skomplikowanych i wyróżniających się oryginalnością

Ale każda informacja jest właśnie tego typu informacją. Jej oryginalność i złożoność to kwestie czysto subiektywne. Sama litera A jest tyle samo warta co cała książka (jako informacja, nie przedmiot). Dla jednego napisanie jej może być tak samo trudne, co dla drugiego i nie wolno wmawiać ani jednemu, ani drugiemu, że źle ocenia swój wysiłek. Ale oni też nie mogą narzucać na innych obowiązku opłaty tego wysiłku.

gdyby było jak piszesz, nie obowiązywałaby nas Konstytucja, obowiązki podatkowe, składki ZUS, obowiązek szkolny, etc

Całego zło tego świata polega na tym, że właśnie NIE jest tak jak mówię, że powinno być. Nie ma wolności, jest jedna chujnia. Ja leję na to jak prawo to postrzega, bo nikt się mnie nie pytał, czy to prawo ma tak wyglądać. Z nikim nie podpisywałem umowy na przestrzegania tego prawa. Piszę z pozycji liba.

Nie przestaje, ale dla szkody nie ma to żadnego znaczenia. Choćby moralnej - autor może nie chcieć publikacji czegoś, albo może po prostu chcieć, żeby za żadne skarby to coś nie trafiło w ręce jakiegoś Zenka.

Ma ogromne znaczenie dla szkody, gdyż zachodzi ona wtedy, kiedy ktoś w wyniku agresji traci jakąś swoją własność. Jeśli autor nie chce publikacji czegoś to niech tego nie publikuje. Internet to ziemia niczyja, w dodatku zawieszona w niematerialnym świecie. Wszystko co tam trafia, technicznie nie ma właściciela. Jak tam trafiło - to już problem autora. Jeśli podpisał z kimś umowę o niekopiowanie - niech ściga jego. Ale ci co powielili ową kopię w dalszej kolejności nic autorowi nie zrobili.
 
Ostatnia edycja:

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
Żaden model biznesowy nie spowoduje, że legalnie wyprodukowany egzemplarz będzie w lepszej cenie niż kopia, albo że autorowi opłaci się tworzyć za friko. To gra do pustej bramki.
Większość kodu (~80%) pisanego przez programistów, jest pisana na zamówienie do konkretnych rozwiązań. Jest to np. oprogramowanie przemysłowe, do kontroli ABS w autach, do różnych sterowników itd. Użycie kopii takiego oprogramowania wymaga skopiowania czy to linii produkcyjnej, czy to konkretnego auta itd. Te programy bez źródeł są praktycznie bezużyteczne.

Jeśli idzie o oprogramowanie masowe, czyli do kompów, tabletów i fonów, to w przypadku braku uznawania praw autorskich, ludzie będą chcieli mieć program czysty, czyli bez wirusów, bez malware itd. Stąd będą kupować softy u zaufanych sprzedawców, a ci z braku możliwości darmowego kopiowania, wcześniej czy później zwrócą się do autorów i im będą płacić. Ja pamiętam jak działał rynek softu w latach 80-tych i na początku 90-tych. Na giełdach komputerowych było pełno sprzedawców oprogramowania. Jednak wcześniej czy później większość kupujących kupowała drożej ten sam program, bo kupowała go z dobrego źródła, czyli kogoś kto miał dostęp do lepszych (np. zamkniętych) BBS-ów (wtedy nie było internetu, a z BBS-ami łączono się przez modemy). Potem wraz z nagonką na piratów, występowały masowo plagi wirusów.

Co do książek i muzyki. W dawnych czasach płacono słono za prawo pierwodruku lub za udział w premierze. Byron i inni nie narzekali na brak kasy, mieli jej relatywnie więcej od podobnie popularnych dzisiejszych pisarzy. Kiepscy pisarze przymierali głodem. Muzycy i kompozytorzy też mieli się dobrze.

Mem o grze do pustej bramki, jest frazesem bez pokrycia w historii.

Już dziś deweloperzy jądra Linuksa i projektów Mozilli, nie pracują za darmo, chodź zarówno kod jak i binaria można kopiować do woli. Stanisław Michalkiewicz umieszcza swe teksty za darmo, licząc na dobrowolną dotację i czyni to od lat. Wielu muzyków nie popiera IP Gestapo, żyjąc wyłącznie z koncertów i sprzedanych płyt. Nawet dziś jest to możliwe.

Oczywiście, że pozwala...
Mówimy tu o dziełach, czyli tworach dość skomplikowanych i wyróżniających się oryginalnością. Przy czym dzieła, jeśli już koniecznie nazywać je informacjami, to zbiory tysięcy permutacji różnych danych.
Im więcej twórców tym większe prawdopodobieństwo kolizji. Tym bardziej, że dziś łatwiej różne osoby mogą mieć podobną inspirację.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_dnia_urodzin

Wracając do przykładu z serialem. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś rozpisze scenariusz do całego sezonu serialu, który będzie w 95% zgodny z 1 sezonem "Breaking Bad" czy "The Wire"?
Całego znikome, ale poszczególnych wątków jest bliskie 1.
 
Ostatnia edycja:

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
Czy kiedyś masowo ktoś umarł od czytania, słuchania muzyki, oglądania filmów, albo grania w gry?
@up pytanie retoryczne? wystarczy przecież jeden przeciek nagich fotek jakieś ladacznicy z chmury burzowej... i co zrobisz? gówno bo zawsze pojawi się efekt streinhead.

jeśli chcesz żeby twoje dane były bezpieczne, najlepiej schowaj je w piwnicy na płytce, odpalaj na komputerze bez dostępu do neta. Dlaczego się do tego nie odniosłeś? Odpowiem za Ciebie: materiał z natury służy do publicznego jego wyrażania, zwłaszcza coś takiego jak muzyka. I pewnie dlatego nie dałbyś rady schować swojego szajsu głęboko w dupę. (a sory, już ktoś na to zwrócił uwagę...)

tylko z powodu istnienia technicznej możliwości ominięcia kwestii płacenia na jej warunkach, Mariola sobie nie zarobi tyle, ile by wynikało z jej popularności. Piszesz, że miliardy twórców nie potrzebują praw autorskich. Spoko. A co z tymi, którzy potrzebują, bo np. muszą najpierw zainwestować grubą kasę, żeby w ogóle mieć nadzieję, że wyjdą na zero?
Dotainware. Mówi to panu coś? Jeśli ktoś jest fanem, zawsze się znajdzie osoba chętna do sfinansowania jego pomysłów. Patrz kickstarter.... gdzie dają kasę za stworzenie albumu (np. anamanaguchi - endless fantasy). I jeśli nie zarobili na tym potem to nic nie szkodzi. W pierwszych wątkach była porównanie ze stolarzem, poszukaj.

NIe kumam, jak na wolnościowym forum mogą lecieć takie teksty. Podstawą wolności jest IMHO to, że na czyjś teren wchodzisz za jego zgodą. Jeśli ktoś pisze "zabraniam kopiowania i udostępniania", a Ty to robisz, to nie łamiesz umowy dwustronnej między Wami (bo jej nie było), ale naruszasz wolę tej osoby co do jakiegoś tam wytworu jej pracy. Sprowadzanie przestrzegania norm społecznych do każdorazowego zawierania/akceptowania umów to jakiś bezsens zupełny. Nie mogę na swojej posesji zawiesić tabliczki "wstęp wzbroniony", tylko mam Ci wysyłać do akceptu umowę, że obiecujesz się powstrzymać od deptania mi trawnika?
deptany trawnik istnieje w materii, komuchu (normy społeczne, też ci się zachciało). Wola jest wolą, umowa to umowa. Tak

tajemniczość korenspondencji jak dla mnie może być respektowana tylko wtedy jeśli zostało to wyraźnie zaznaczone. Nie widzę in

Problem jest inny. Większość zwolenników IP, chce funkcjonowania tego niemoralnego modelu biznesowego. Oni nie myślą o zarabianiu na pisaniu programów, tylko o zarabianiu w tym niemoralnym systemie prawnym.
Nie niemoralny, tylko ustanowiony przemocą. Bardzo nie lubię tego słowa [moralność]. Tylko ci własnie SJWowcy i cała reszta czerownki tym chcą wszystko usprawiedliwiać.

Nie jestem fanem systemu prawnego w PL, ale gdyby było jak piszesz, nie obowiązywałaby nas Konstytucja, obowiązki podatkowe, składki ZUS, obowiązek szkolny, etc.
I bardzo dobrze, w akapie dzieci (nie tylko nastolatkowie) zarabiały by na rodziców od najmłodszych lat :)

a tak na serio, właśnie wyszło z Ciebie szydło z worka. Może poczytaj co libertarianie sądzą o tych tfu "insytucjach" (zwłaszcza pod kwestią gospodarczą) a jeśli ich nie przyjmujesz do wiadomości to oficjalnie będziesz dla mnie komuchem.

Wyobrażasz sobie sytuację, że na każdym skrzyżowaniu wysiadasz z fury i idziesz podpisywać z innymi umowę, że akceptują ruch prawostronny i zobowiązują się używać kierunkowskazów?
Są kraje gdzie nie istnieje w ogóle kodeks ruchu drogowego. Jak dla mnie liby co gadajo że będą tam jakieś regulacje dróg w tej kwestii po za bramkami to chyba mit. Bo dróg nie będzie w akapie :p

Oni są akurat złym przykładem, bo tu nie ma w ogóle nielegalnego kopiowania. Oni sami to wrzucają na YT i zachęcają do share'owania, oglądania, itd. Nawet jak zaembedujesz u siebie, to to się mieści w licencji. No i rzecz podstawowa - oglądanie ich jest darmowe, więc ew. kopista nie jest w stanie zażądać niższej kwoty. Natomiast jeżeli przenosimy rozmowę na filmy, gry, książki, płyty - tu widać wyraźnie, że legalny producent poniżej pewnych kosztów nie zejdzie, a kopista może zjechać nawet kilka razy niżej.
Właśnie nie. To jest po prostu jeden z nowych modeli biznesowych. Gdzie tym tak zwanym wydawcą jest YouTube (udostępnia swoje zasoby a że jest popularny...) i jeśli chcesz możesz z nimi podpisać umowę na zarabianiu z reklam. Tych o których mówisz to skostniali archaicy którzy nie weszli w XXI wiek. Ja bym na przykład ściągnął taką empetrójkę z YT, ale jeśli mi się spodoba to kupię płytę lub FLACa na bandcampie by słuchać w 16-24khz.

Każdy startup może tam zabłysnąć, był np. Hollywood undead który swoje kawałki dawali na MySpace na przykład. Slipknot daje natomiast świetne koncerty. i tak dalej.
 

TFN

Member
63
4
Większość kodu (~80%) pisanego przez programistów, jest pisana na zamówienie do konkretnych rozwiązań. Jest to np. oprogramowanie przemysłowe, do kontroli ABS w autach, do różnych sterowników itd. Użycie kopii takiego oprogramowania wymaga skopiowania czy to linii produkcyjnej, czy to konkretnego auta itd. Te programy bez źródeł są praktycznie bezużyteczne.
To fajnie, ale:
- mówimy o serialu. Ew. o muzyce, grach, itd. IP w przemyśle to zupełnie inna kategoria.
- to, co napisałeś, potwierdza to, co zasugerowałem wcześniej. Piractwo pewnych treści występuje dlatego, że jest relatywnie łatwe i się opłaca.

Na giełdach komputerowych było pełno sprzedawców oprogramowania. Jednak wcześniej czy później większość kupujących kupowała drożej ten sam program, bo kupowała go z dobrego źródła, czyli kogoś kto miał dostęp do lepszych (np. zamkniętych) BBS-ów (wtedy nie było internetu, a z BBS-ami łączono się przez modemy). Potem wraz z nagonką na piratów, występowały masowo plagi wirusów.
Myślę, że teraz jest podobnie. Jakieś zamknięte torrenciarnie są bardziej cenione niż te powszechnie znane źródła. Tyle tylko, że one podobnie jak komercyjne firmy, muszą na rynku konkurować m.in. zakresem oferty. A to się kiedyś przestanie rozwijać, bo zwyczajnie ludzie nie będą kupować, lub nie będzie im się chciało robić ripów i nimi dzielić.

Co do książek i muzyki. W dawnych czasach płacono słono za prawo pierwodruku lub za udział w premierze. Byron i inni nie narzekali na brak kasy, mieli jej relatywnie więcej od podobnie popularnych dzisiejszych pisarzy. Kiepscy pisarze przymierali głodem. Muzycy i kompozytorzy też mieli się dobrze.
Po pierwsze nie wszyscy. Po drugie, te dobre zarobki wynikały m.in. z tego, że bycie autorem było dość elitarnym i czasochłonnym zajęciem, a ew. kopiowanie bardzo trudne lub nieopłacalne.

Mem o grze do pustej bramki, jest frazesem bez pokrycia w historii.
Skoro chcesz rozmawiać o sofcie, ok. Pamiętasz pewnie felietony w Top Secret i Secret Service o piractwie - te argumenty czytelników, że gry są za drogie, że za mało developerzy wciskają do pudełka, itd. No i dożyliśmy czasów, że z jednej strony jakieś gry (stare, kultowe, albo jakieś takie absolutne suchary) możesz kupić byle gdzie w cenie arbuza. Dawny problem dystrybucji nie istnieje - masę gierek można kupować legalnie w necie. Wersje kolekcjonerskie gier - z figurkami, książkami, koszulkami, kubkami, rajtuzami - są. I mimo tego piractwo jest dalej, bo jakieś 30 złotych za gierkę to wciąż drożej niż ściągnięcie z Pirate Bay, bo łatwiej wstukać tytuł w wyszukiwarce torrentów, niż sprawdzić cenę w sklepie, itd., itp. To miałem na myśli - że dla jakiegoś pirata nie jest problemem wystawić czyjąś własność w sieci za friko, albo sprzedać o złotówkę taniej, niż dystybutor.

Już dziś deweloperzy jądra Linuksa i projektów Mozilli, nie pracują za darmo, chodź zarówno kod jak i binaria można kopiować do woli. Stanisław Michalkiewicz umieszcza swe teksty za darmo, licząc na dobrowolną dotację i czyni to od lat. Wielu muzyków nie popiera IP Gestapo, żyjąc wyłącznie z koncertów i sprzedanych płyt. Nawet dziś jest to możliwe.
No i fajnie, ja przecież nie twierdzę, że każdy ma brać kasę za swoje utwory. Wolność w tym wypadku pojmuję tak, że każdy rozdaje owoce swojej pracy (twórczej) na takich zasadach, jakie mu pasują. Ktoś chce za darmo-spoko. Ktoś za milion-też spoko, może fani się skuszą. Grunt, żeby ktoś kto mimo wszystko chce siano, nie wchodził do tej gry na z góry przegranej pozycji - 'film obejrzało tysiąc osób, zapłaciła jedna".

Im więcej twórców tym większe prawdopodobieństwo kolizji. Tym bardziej, że dziś łatwiej różne osoby mogą mieć podobną inspirację.
Nie sądzę. Patrząc od strony matematyki, serial czy utwór muzyczny to kilkadziesiąt różnych ścieżek, lecących jednocześnie. Ta ilość koincydencji, która spowodowałaby, że w serialu X dzieje się to samo, co w Y, albo że jakaś kapela przypadkowo nagrywa niemal riff w riff "Master of puppets" Metalliki, idzie w jakieś setne części promila. Nie mówię tu oczywiście o podobieństwie typu "Maciek z Klanu się zaciął w łazience, a Indiana Jones w piramidzie Azteków".

Całego znikome, ale poszczególnych wątków jest bliskie 1.
Wątków rozumianych jako pojedyncze wydarzenie (ktoś zgubił klucz do chaty, albo dostał oklep pod blokiem) tak. Wątków jako serii wydarzeń dotyczących pewnej grupy bohaterów, którzy posiadają własną historię i charakterystykę, a ich losy się przeplatają w określony sposób - już raczej nie. Żeby mówić o podobieństwie, zbliżone musiałoby być nie tylko konkretne rozwiązania, ale także ich kontekst, budowany kolejnymi wątkami, itd.
 

TFN

Member
63
4
Nie potrzebujesz umowy z nikim, żeby było wiadomo, że twoja własność jest twoja i nie uznajesz agresji na nią. Informacji nie możesz dotknąć, ani chwycić - nie możesz jej mieć. Rozróżnianie świata materialnego i niematerialnego to elementarna kwestia, która pomaga zrozumieć naturę własności.
Nie potrafię wczuć się w Twoją argumentację, albo po prostu nie odnalazłem wyjaśnienia, dlaczego nie można posiadać dóbr niematerialnych. Nie można, bo...nie można ich dotknąć? Idziesz do teatru - płacisz za co? Za jakiś przywilej, coś w rodzaju "prawa do oglądania". Czy to "prawo do oglądania" można chwycić, uczesać, albo umyć mu plecy?

[/QUOTE]Ale każda informacja jest właśnie tego typu informacją. [/QUOTE]
"Informacja jest tego typu informacją" - Paulo Coelho. :)

[/QUOTE]Jej oryginalność i złożoność to kwestie czysto subiektywne. Sama litera A jest tyle samo warta co cała książka (jako informacja, nie przedmiot). [/QUOTE]
No, nie powiedziałbym. Idiotyzm w postaci prac magisterskich sprawdza się programem do wykrywania plagiatów - jest to do bólu subiektywny test oryginalności. Tak samo możesz rozebrać na części pierwsze każdy utwór i sprawdzić, jak wiele/niewiele rzeczy się pokrywa. Takie np. fantasy jako gatunek literacki czy filmowy jest do bólu oklepane, ale jednak jaka jest szansa, że komuś wyjdzie jota w jotę któryś tam tom Wiedźmina?

Dla jednego napisanie jej może być tak samo trudne, co dla drugiego i nie wolno wmawiać ani jednemu, ani drugiemu, że źle ocenia swój wysiłek. Ale oni też nie mogą narzucać na innych obowiązku opłaty tego wysiłku.
Problemu, jaki omawiasz, w zasadzie nie ma, przynajmniej nie w branży rozrywkowej. Czy się jakiś Marian spoci przy kamerce/gitarce mniej lub bardziej, to nie zmienia faktu, że identyczny utwór mu za cholerę nie wyjdzie. Te sprawy, gdzie ktoś komuś próbuje wmówić plagiat, to super rzadkość i z reguły okazuje się, że Ci poszkodowani zachowują się, jakby tylko oni mogli zagrać C zaraz po F, itd.

Mi się nawet wydaje, że chcąc skopiować danego artystę (nie w sensie mechanicznym przegrać płytę, czy zrobić ksero książki) trzeba się nieźle napocić, a i tak masa ludzi powie, że bez Ozzy'ego to chuj a nie Black Sabbath na przykład.

Ma ogromne znaczenie dla szkody, gdyż zachodzi ona wtedy, kiedy ktoś w wyniku agresji traci jakąś swoją własność. Jeśli autor nie chce publikacji czegoś to niech tego nie publikuje.
Pewnie. Jak ktoś nie chce włamu, niech nie kupuje chaty. Jak kobieta nie chce być zgwałcona, niech nie wychodzi z domu, albo zainwestuje w zbroję płytową. Nie kumam, jak można stwierdzić, że komuś nie należy się ochrona tego, co uznaje za cenne.

[/QUOTE]Internet to ziemia niczyja, w dodatku zawieszona w niematerialnym świecie. [Q/UOTE]
Nie sądzę. Lokalizacja serwera to bardzo konkretny adres, zawieszony w zupełnie materialnym świecie. Sam komp ma właściciela. Teoretycznie za np. oszustwo w necie są takie same konsekwencje, jak za oszustwo w realu. Jakoś ciężko to wybronić opowieściami o niematerialnych nibylandiach.

Wszystko co tam trafia, technicznie nie ma właściciela.
Właściciela ma zawsze. Domyślnie jest to autor. Jeżeli nie-autor coś tam wrzuca, to może za to odpowiadać.

Jak tam trafiło - to już problem autora.
Bardziej wrzucającego.

Jeśli podpisał z kimś umowę o niekopiowanie - niech ściga jego. Ale ci co powielili ową kopię w dalszej kolejności nic autorowi nie zrobili.
I znowu wracamy do umów...strasznie to naiwne. "Nie podpisałem, że nie będę - to znaczy, że mi wolno".
Co do kopii kopii - jeśli przyjąć tezę o "utraconej korzyści", to każdy kolejny nielegalny user ją zwiększa. Jak z wejściem na mecz przez dziurę w płocie - nie tylko organizator traci, że nie sprzedał komuś biletu, ale traci również przez to, że ci którzy weszli legalnie mają ciut mniej miejsca, jest dłuższa o jedną osobę kolejka do kibla, itd. Przy jednej osobie to oczywiście nie ma żadnego znaczenia, przy setce albo tysiącu - już tak. I nie ma znaczenia, czy ktoś sam tę dziurę wygryzł, czy skorzystał po kimś. Efekt jest identyczny dla obu przypadków.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
Po drugie, te dobre zarobki wynikały m.in. z tego, że bycie autorem było dość elitarnym i czasochłonnym zajęciem, a ew. kopiowanie bardzo trudne lub nieopłacalne.
Za samą elitarność, żaden wydawca nastawiony na zysk nie zapłaci centa.
Kopiowanie było wtedy droższe, ale dystrybucja była tańsza.
Po prostu wygrywali wydawcy, którzy znali gusta czytelników oraz umieli się wstrzelić w rynek z taką wielkością nakładu i ceną, by wydanie które zeszło za pierwszym razem, dało maksymalny zysk. Dzięki tamtemu modelowi istniały dwie rzeczy:
  1. anonimowe publikacje (pamflety i dzieła polityczne) oraz trudności w cenzurowaniu metodą blokowania przez prawa autorskie (przykłady z Polski: Mein Kampf, czy dzieła Mackiewicza)
  2. bardzo trudne możliwości wywierania nacisków na wydawców
Prawa autorskie wprowadzono nie dla ochrony autorów, a właśnie w celu cenzury, identyfikacji opozycjonistów i możliwości lansowania pewnej linii politycznej i wartości. Na rynku wydawniczym zamiast agresywnych wydawców-ryzykantów, pojawiły się ludzkie spierdoliny uległe władzy.

Pamiętasz pewnie felietony w Top Secret i Secret Service o piractwie - te argumenty czytelników, że gry są za drogie, że za mało developerzy wciskają do pudełka, itd.
To nie ma znaczenia. Jak się komuś nie opłaca produkcja gier niech ich w ogóle nie produkuje.
Prawa autorskie są złe nie dla tego, że się coś opłaca lub nie, a dla tego, że są niemoralne i naruszają normalną własność.

jakaś kapela przypadkowo nagrywa niemal riff w riff "Master of puppets" Metalliki, idzie w jakieś setne części promila.
Nie zupełnie. Mogą mieć tę samą inspirację. Ja często słyszałem podobne riffy u różnych kapel.
 

TFN

Member
63
4
Prawa autorskie wprowadzono nie dla ochrony autorów, a właśnie w celu cenzury, identyfikacji opozycjonistów i możliwości lansowania pewnej linii politycznej i wartości. Na rynku wydawniczym zamiast agresywnych wydawców-ryzykantów, pojawiły się ludzkie spierdoliny uległe władzy.
Ciekawa teza, ale ciężka do udowodnienia od strony technicznej. Jeżeli ja chcę wydać antyrządową książkę, nikt mnie nie zablokuje, a jeśli nawet - to nie przez prawa autorskie. W kwestii "Mein Kampf" raczej nie chodzi o prawa autorskie, a o "propagowanie treści".

To nie ma znaczenia. Jak się komuś nie opłaca produkcja gier niech ich w ogóle nie produkuje.
Bez sensu. Gdyby ludzie płacili zgodnie z prawem, to by się opłacała/opłacała bardziej.

Prawa autorskie są złe nie dla tego, że się coś opłaca lub nie, a dla tego, że są niemoralne i naruszają normalną własność.
Co jest niemoralnego w tym, że ktoś chce za swoją pracę jakieś pieniądze? I w czym to narusza własność odbiorców? Pani Zofia sprzedaje ciasta i to jest ok, ale jak wyda książkę z przepisami i będzie chciała 10 zł za nią, to już będzie kułakiem i wyzyskiwaczem?

Nie zupełnie. Mogą mieć tę samą inspirację. Ja często słyszałem podobne riffy u różnych kapel.
No i to jest normalne, ale ile identycznych utworów słyszałeś? Albo przynajmniej takich, gdzie 3 riffy pod rząd są takie same?
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Ciekawa teza, ale ciężka do udowodnienia od strony technicznej. Jeżeli ja chcę wydać antyrządową książkę, nikt mnie nie zablokuje, a jeśli nawet - to nie przez prawa autorskie
Wcale nie ciężka - wystarczy poznać historię praw autorskich.
Krótką:

Albo długą.


Generalnie własność intelektualna działa jako państwowy monopol - ojej, ale po co państwo miałoby w ogóle wprowadzać coś takiego - na pewno nie dla własnego interesu... :rolleyes:

TFN, jeśli już chcesz bronić twórców, to wymyśl instytucję, która przetrwałaby upadek państwa i byłaby kompatybilna z klasycznym, materialnym prawem własności i nie stała z nim w sprzeczności.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
Ciekawa teza, ale ciężka do udowodnienia od strony technicznej.
Udowodnił to prof. Lawrence Lessig, byli też i inni. Po to właśnie dawno temu wprowadzono prawa autorskie w Wielkiej Brytanii.

Jeżeli ja chcę wydać antyrządową książkę, nikt mnie nie zablokuje, a jeśli nawet - to nie przez prawa autorskie.
Zablokują. Oskarżą, po czym komornik przejmie prawa autorskie do treści.
Właśnie dla tego, by ominąć ten mechanizm wymyślono licencje CC.

Gdyby Mackiewicz wiedział jak będzie w przyszłości wyglądać kwestia praw autorskich, to pewnie zmieniłby wydawcę.

W kwestii "Mein Kampf" raczej nie chodzi o prawa autorskie, a o "propagowanie treści".
Przeciw wydawcom nie użyto żadnych praw odnoszących się do treści.

Gdyby ludzie płacili zgodnie z prawem,
Gdyby tak SS-mani mordowali zgodnie z prawem, to byłoby więcej trupów.

ale jak wyda książkę z przepisami i będzie chciała 10 zł za nią, to już będzie kułakiem i wyzyskiwaczem?
Jak będzie żądać zakazu kopiowania, a zwykłą umowę kupna/sprzedaży obłoży jakimiś warunkami, na które strona kupująca nie wyraziła zgody, to będzie oszustką.

No i to jest normalne, ale ile identycznych utworów słyszałeś?
Sporo. Jednak niewiele mi przychodzi do głowy. Ale chcesz przykładu, to Tiamat (se) i Proletariat (pl), gdzie motyw muzyczny niemal identyczny. Generalnie w bluesie, jazzie, punku czy muzyce ludowej jest wiele identycznych motywów.
 

TFN

Member
63
4
TFN, jeśli już chcesz bronić twórców, to wymyśl instytucję, która przetrwałaby upadek państwa i byłaby kompatybilna z klasycznym, materialnym prawem własności i nie stała z nim w sprzeczności.
Nie bardzo widzę możliwość. Mi prawo osób do decydowania o własnej twórczości wydaje się być absolutnie naturalne, więc nie wiem co mam Ci napisać - że na każdym rogu ulicy ma stać patrol "intelektualnych propertystów" i trzepać ludziom smartfony? Nie wiem, man. Generalnie to słabo to widzę, tzn. łatwość piractwa powoduje zmniejszenie zysków w branży, a więc wycofywanie się ludzi z tego biznesu, promocja miernoty, itd. Koniec końców - słabsze prace po prostu.
 

TFN

Member
63
4
Zablokują. Oskarżą, po czym komornik przejmie prawa autorskie do treści.
Właśnie dla tego, by ominąć ten mechanizm wymyślono licencje CC.
Nie nadążam. Jak napiszę pamflet na Kaczora, to przyjdzie Zaiks i powie...no właśnie, co powie, jak się do tego mają prawa autorskie? Mogą mi fikać, jeśli to będzie plagiat twórcy, którym się opiekują, ale dopóki ktoś nie zarejestruje zwrotu "Jarosław Polskęzbaw", to prawem autorskim nie da mi się zabronić używania tego.

Gdyby Mackiewicz wiedział jak będzie w przyszłości wyglądać kwestia praw autorskich, to pewnie zmieniłby wydawcę.
Przeciw wydawcom nie użyto żadnych praw odnoszących się do treści.
Nie znam tego case'a, albo nie oceniam go jak Ty. Rozwiniesz myśl?

Jak będzie żądać zakazu kopiowania, a zwykłą umowę kupna/sprzedaży obłoży jakimiś warunkami, na które strona kupująca nie wyraziła zgody, to będzie oszustką.
To jak widzę powszechna na tym forum argumentacja. Ta umowa z niewyrażeniem zgody...Tyle, że to nie jest jakaś rzadkość w przyrodzie. Normalna umowa przez domniemanie: pozwalamy Ci wykonać czynność X, ale wówczas podlegasz pewnym zasadom. Wykonanie czynności/uzyskanie przywileju=akceptacja warunków lub co najmniej przyzwolenie na konsekwencje. Chociażby ruch drogowy, czy wejście na basen. Odpalasz silnik, wchodzisz na obiekt=akceptujesz zasady właściciela drogi/obiektu.


Sporo. Jednak niewiele mi przychodzi do głowy. Ale chcesz przykładu, to Tiamat (se) i Proletariat (pl), gdzie motyw muzyczny niemal identyczny. Generalnie w bluesie, jazzie, punku czy muzyce ludowej jest wiele identycznych motywów.
Ten pierwszy zespół od Astral Sleep po Deeper Kind of Slumber mam nieźle opanowany, Proletaryat (bo tak się chyba pisało nazwę tej hordy :p) kojarzę z raptem 2 numerów, ale byłbym w ciężkim szoku, jakbyś pokazał mi jakieś podobieństwa, bo ten drugi ansambl grał chyba punk/rock, a później próbował grać jak Biohazard bez większego sukcesu. I, oczywiście nie mam na myśli pojedynczego riffu, bo idąc tą drogą to "Tata dilera" Kazika też można uznać za skróconą wersję "Sleeping beauty" Tiamatu właśnie, tylko o nieuświadomioną kopię całego numeru albo jego przeważającej części - riffy, aranże, teksty, brzmienie, barwa wokalu, frazowanie, praca sekcji, skala, tonacja, kadencje, progresje, etc.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Mi prawo osób do decydowania o własnej twórczości wydaje się być absolutnie naturalne

Tak, ma prawo zadecydować czy utwór upowszechnić, czy też nie. To są wszystkie jego naturalne prawa i nikt nie może mu ich odebrać, ani też nie chce.

Natomiast, gdy już zdecyduje się na upowszechnienie, więcej praw nie ma, bo nie może mieć. Nie może decydować, co inni zrobią ze zdobytą wiedzą/ideą. W szczególności nie może "wyjąć" im tej wiedzy z głów (chyba że jesteśmy w powieści Dicka).
 

TFN

Member
63
4
Aha, w ogóle trudno mówić o jakiejś uczciwości w przypadku własności intelektualnej, skoro warunki umowy są zmieniane w trakcie jej obowiązywania...
Naciągany wniosek. Idąc forumową logiką: jeśli George Lucas nie podpisał z kimś tam umowy, że mu pozwala kręcić "Star wars', to znaczy, że z nim jej nie podpisał, a nie że sobie ją zmienia. Inna sprawa, że to przechodzenie praw po śmierci to niezły burdel w tej chwili.
 

TFN

Member
63
4
Tak, ma prawo zadecydować czy utwór upowszechnić, czy też nie. To są wszystkie jego naturalne prawa i nikt nie może mu ich odebrać, ani też nie chce.
A może sobie zadecydować, że za każde odtworzenie swojego numeru chce np. 10 groszy, czy to już bezczelność? A może zastrzec, że np. Sebie nie wolno udostępniać jego piosenki/wiersza/gry/czegoś tam, czy to raczej Seba będzie decydował?

Natomiast, gdy już zdecyduje się na upowszechnienie, więcej praw nie ma, bo nie może mieć. Nie może decydować, co inni zrobią ze zdobytą wiedzą/ideą. W szczególności nie może "wyjąć" im tej wiedzy z głów (chyba że jesteśmy w powieści Dicka).
No nie może wyjąć z głowy, więc jak już ktoś wszedł w posiadanie danej treści (piosenki, filmu, itd.), to przymusza się go do wyrównania tego, co miał zabulić za swoje prawo dostępu do danego utworu. Wydaje mi się to równie intuicyjne jak niepisana umowa, że wchodząc komuś do chaty z drzwiami trzeba liczyć się z konsekwencjami, mimo że nie podpisało się umowy z właścicielem, która by precyzowała konsekwencje takiego wtargnięcia.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
A może sobie zadecydować, że za każde odtworzenie swojego numeru chce np. 10 groszy, czy to już bezczelność?

Może sobie zażyczyć gwiazdkę z nieba, czy to już bezczelność? Jak wyegzekwuje to życzenie? Nawet zakładając, że nie znika monopol państwa na przemoc?

Odpowiadając na resztę pytań - zakres uprawnień autora zdefiniowałem jednym zdaniem: ma prawo zadecydować czy utwór upowszechnić, czy też nie. Nie mam sensu pytać o pozostałe uprawnienia autora, bo nie istnieją. Tak, jak nie istniały przed 1710 rokiem, gdy powstał ten sztuczny prawno-autorski monopol. I nic się specjalnego tego roku nie wydarzyło - nie było objawienia i nowych tablic z przykazaniami prawa autorskiego.
 

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
No nie może wyjąć z głowy, więc jak już ktoś wszedł w posiadanie danej treści (piosenki, filmu, itd.), to przymusza się go do wyrównania tego, co miał zabulić za swoje prawo dostępu do danego utworu. Wydaje mi się to równie intuicyjne jak niepisana umowa, że wchodząc komuś do chaty z drzwiami trzeba liczyć się z konsekwencjami, mimo że nie podpisało się umowy z właścicielem, która by precyzowała konsekwencje takiego wtargnięcia.
W przypadku terenu, to kwestia wyraźnych tablic ostrzegawczych. W muzyczce nie zrobisz tradermarka...

a co w przypadku gdy twój znajomy polecić ci jego ulubiony zespół i przepuści przez słuchawki? też bulisz? Co to za arbitralność, jestem na nią strasznie uczulony.

Najśmieszniejsze, że najbardziej walczy się o tą właśnie muzykę bo to ona ma największą naturalną że tak powiem skłonność, do bycia rozpowszechnianym. Tekstu nie pokażesz kilkuset osobom, trzeba często osobno, muzykę można słuchać w kilku tysięcy osób równocześnie w tej samej przestrzeni. Oni też bulą, choć nie przyszli na koncert i mają pozamykane okna?

IP gestapo walczy nie ze złodziejstwem, ale z naturą. Tak jak lewactwo. Trudno mi cokolwiek więcej dodać
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
ale dopóki ktoś nie zarejestruje zwrotu "Jarosław Polskęzbaw", to prawem autorskim nie da mi się zabronić używania tego.
Kurwa albo gadamy o rejestracji krótkich haseł reklamowych albo o całych tekstach? Otóż prawa własnościowe autorskie tak samo jak podlegają sprzedaży, tak samo podlegają konfiskacie czy zajęciu komorniczemu. Więc kurwa w większości państw sąd może zablokować każdy dłuższy tekst. Co więcej nie musi konfiskować, wystarczy że zabroni. A potem innych się będzie ścigać za naruszenie praw autorskich. W przypadku publikacji utworu na licencji CC, sądy w większości państw mają chuja do gadania. Każdy może powielać na warunkach CC. Sądy jedynie mogą zabronić rozpowszechniania w swoim kraju, ale muszą to nazwać cenzurą.

Nie znam tego case'a, albo nie oceniam go jak Ty.
To pogooglój.

Rozwiniesz myśl?
Właścicielem praw autorskich staje się osoba zależna od służb, czy innego lobby. Autor w momencie zawierania umowy, zawierał ją albo z inną osobą, albo na innych warunkach (np. wygaśnięcie praw autorskich po 15 latach). Zarówno autor jak i jego odbiorcy po wygaśnięciu praw które były w czasie umowy, mogą czuć się oszukani, bo prawa się w międzyczasie zmieniły.

Normalna umowa przez domniemanie:
Umowa kupna-sprzedaży ma mieć takie same domniemane warunki, jakie miała wieki temu. Zmienianie pojęć i znaczeń umów, jest zwykłym oszustwem na masową skalę. Ja z czystym sumieniem jestem w stanie pozabijać wszystkich tych oszustów (lobbystów, prawodawców, egzekutorów i zleceniodawców tej szopki) wraz z ich rodzinami i będę po tym wszystkim spał dobrze.

tylko o nieuświadomioną kopię całego numeru albo jego przeważającej części
A jak udowodnić, czy to jest kopia uświadomiona, czy nieuświadomiona?
 
Do góry Bottom