Piractwo to kradzież?

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 504
To jest kwestia tego, co kto c lubi. "Właściciel" koncesji na taksówkę walczy z "nieuczciwą" konkurencją, "właściciel" informacji walczy z jej kopiowaniem używając słowa "kradzież". Oba takie same "właściciele" :)
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
a) liczby, cyfry i litery są w powszechnym obiegu i nigdy nie były chronione więc trudno nagle zacząć to robić gdy wszyscy ich używają od tysiącleci.

b) najważniejsze - losowe cyfry są tylko jednostakami pojęciowym, ale nie dziełem czy utworem (definicja ku pomocy, za nieszczęsną ustawą - "każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia)

Naprawdę trzeba to non stop sprowadzać do absurdu?

Jeśli czegoś nie rozumiesz, to nie znaczy, że jest to absurd. Koncept IP to nie jest coś, co można dyskutować jedynie na konkretnych wyselekcjonowanych przykładach. Albo ten koncept broni się uniwersalnie, albo wystarczy jeden przykład negatywny, aby go obalić. Ja nie chcę dyskutować o konkretnych przykładach, ale o błędności tego konceptu jako całości.

Zgodziłeś się, że nie można posiadać liczb. Nie sposób ocenić, czy dana liczba jest losowa, czy jest utrwalonym przejawem działalności. Dla przykładu, poniższy ciąg bitów jest cyfrową reprezentacją pewnego tekstu, który ma indywidualny i twórczy charakter.

1001101 1100001 1111000 100000 1010011 1110100 1101001 1110010 1101110 1100101 1110010 100000 1101010 1100101 1110011 1
110100 100000 1100111 1110101 1110000 1101001

Niestety, patrząc na niego, nie sposób stwierdzić, jakie to dzieło i do kogo może należeć. Może też wydawać się kompletnie losowy.

Bo to zależy od tego, jakiego mechanizmu reprodukcji użyjemy do przekształcenie tego ciągu bitów na stosowną reprezentację. Oczywiście, gdy będziemy analizować coraz bardziej unikatowe ciągi bitowe, łatwiej będzie przypisać je do konkretnej reprezentacji, ale znów nie jest to funkcja jednoznaczna. I tu przy okazji kolejny przykład - steganografia, czyli używanie ciągu bitów do przekazywania dwóch różnych typów informacji, z których każda może być osobny dziełem w punktu widzenia prawa autorskiego. Kto wtedy jest właścicielem takiego ciągu bitów?

Nie zgadzam się z koncepcją, że można posiadać liczby. Uważam, że liczby nie mogą być przedmiotem prawa własności. Tak samo jak idee.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Hmm myślałem, że twierdzisz iż można przypadkowo wygenerować ciąg który jest cudzym utworem (dajmy na to "Damą z łasiczką"). Jeżeli chodzi o fakt użycia takich samych cyfr, bądź liter alfabetu - to jest to zarzut bez sensu, z dwóch powodów
a) liczby, cyfry i litery są w powszechnym obiegu i nigdy nie były chronione więc trudno nagle zacząć to robić gdy wszyscy ich używają od tysiącleci.
b) najważniejsze - losowe cyfry są tylko jednostakami pojęciowym, ale nie dziełem czy utworem (definicja ku pomocy, za nieszczęsną ustawą - "każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia)
Naprawdę trzeba to non stop sprowadzać do absurdu? Po co posługiwać sie nierealnymi konstruktami skoro piszesz, że istnieje "nieskończenie wiele" takich możliwości, a każde dzieło zawiera sie w liczbie PI. Zatem pytam - pokaż realny przypadek naruszenia praw autorskich przez fakt przypadkowego wygenerowania cudzego utworu?
https://libertarianizm.net/threads/muza.598/page-69#post-123455

Sądzę, że w wielu wypadkach ten fragment "Kanonu D" Johanna Pachelbela został wygenerowany przypadkowo. Gdyby autor żył (i jego pracę chroniłyby obecnie istniejące przepisy, spokojnie mógłby ścigać te wszystkie kapele za plagiat albo nieautoryzowane odtworzenie jego pracy. Przecież korzystały z jego dzieła bez jego zgody.

- to z kolei jest plagiat kołysanki z tekstem "A,a,a - kotki dwa, szarobure obydwa" - korzystanie z cudzej pracy jak najbardziej. To samo zresztą z coverami.

Nie znam takiego przypadku i nie umiem przestać się dziwić, że twierdzicie iż jakieś zjawisko w PA jest powszechne ale nie znacie realnego przypadku jego zaistnienia - (sprzedaż działki na księżycu która nie należy do sprzedawcy, losowe wygenerowanie ciągu trzech cyfr, zawłaszczenie przez PA światła słonecznego itp) Takie koncepcje nigdy nie zaistniały w żadnym PA na świecie - mimo to non stop twierdzicie, że PA do nich prowadzi. Całkowity bezsens. Pokaż gdzie?

http://kultura.dziennik.pl/artykuly/189521,ex-beatles-chce-odzyskac-prawa-do-swoich-utworow.html

Z tym powiązana była sprawa, że jakiegoś grajka ulicznego śpiewającego piosenki Beatlesów zgarnięto z ulicy, bo nie miał praw do wykonywania utworów, tak samo zresztą jak McCartney. Dla mnie to była zła wiadomość, bo ja w niektórych przypadkach wolę adaptacje czy interpretacje tworzone przez nieoryginalnych artystów, którzy czasem z tego samego utworu potrafią wydobyć o wiele więcej niż zrobił to jego twórca.
Zaś gdybyś ty czytał co napisałem - zobaczyłbyś, że jest to aspekt PA którego nie bronię i nie zgadzam się z nim. W dalszej części poprzedniego posta napisałem nawet, że żałuję iż idee nie są całkiem wolne. Jednocześnie dalej napisłaem też, że wg mnie ta akurat strona czyli korzystanie z cudzego utworu do zrobienia swojego jest tylko ułamkiem malutkim piractwa.
Ale ten aspekt będzie stale obecny - idee nie mogą być wolne, skoro stanowią integralne części dzieła chronionego PA. W teorii, jeśli jesteś właścicielem przedmiotu materialnego - każdy jego atom stanowi również Twoją własność. Gdy przykłada się tę samą konstrukcję własności do przedmiotów niematerialnych, rodzą się absurdy, bo wiele utworów może składać się z tych samych elementów.

Mylnie utożsamiasz utwór z ideą i jest to fałsz. Bardzo wymierny - idea nie kosztuje i wcale realizowana być nie musi. Mogę mieć ideę akapu? Mogę. Ale jak Patri Friedman ją zrealizuje w postaci Seasteadu, aby na nim zamieszkać będziesz musiał zapłacić.
Akap - idea (nic nie kosztuje)
Seastead - realizacja idei - odpowiednik utworu - aby z niego skorzystać musisz ponieść koszt.
To tak nie działa. W końcu wykonanie piosenki przez zgarniętego grajka nie było tą samą realizacją idei co wykonanie na płycie Beatlesów. Zresztą nawet skopiowanie płyty Beatlesów jest już inną realizacją idei ich utworu. Do każdego utworu można dodać sekundę szumu z przodu i z tyłu no i będziemy mieli zupełnie inną ideę.
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 775
4 721
Jeżeli się z czymś nie zgadzam, automatycznie twierdzisz, że ja tego nie rozumiem. Nieprawda po prostu nie zgadzam sie na twoje widzenie rzeczy, które uważam za brak odwagi cywilnej do przyznania się że jazda na cudzym jest nie w porządku. Możesz tak robić jeśli chcesz, ale nie wmówisz mi, że to jest moralne. Równie dobrze mogę powiedzieć, że Ty zupełnie nie rozumiesz istoty własności.
Absurdem wg mnie jest podawanie wydumanych punktów do polemiki i stwierdzenie, że obrazują one powszechną nieżyciowość PA - przy czym jednocześnie nie jesteś w stanie pokazać na czym ta nieżyciowość polega bo przytoczony przykład nie ma zastosowania w rzeczywistości. Tak, to imho absurd.
Dla Ciebie wszystko jest liczbą lub "informacją" która jest z liczbą tożsama. Faktycznie liczby same w sobie nie są podstawą własności. Lecz tutaj tkwi kość niezgody między nami i wg mnie zasadniczy błąd Twojego rozumowania - bo zanim owa liczba powstanie konieczne jest jeszcze coś. Artyzm, kunszt, praca, koszt, inteligencja, indywidualność i wysiłek - te rzeczy z liczbami nie mają nic wspólnego. Gdybyś miał rację zamiast wyprodukować utwór starczyłoby zapisać dowolną liczbę - i stałaby się ona utworem. Koszt wyniósłby zero lub prawie zero - istniałby generator który wytwarzałby dzieła z zestawu liczb i już. Jednak tak to sie nie odbywa, zawsze zaczyna sie od pomysłu, pracy i związanych z tm kosztów. Zawsze potrzeba indywidualności i człowieka. Komputer wygeneruje dowolną liczbę, ale nie stworzy dzieła sztuki. Nie zastanowiło Cię dlaczego? Dlaczego musisz najpierw mieć dzieło by zamienić je w liczbę, a nie odwrotnie? Gdyby dzieło było tożsame z liczbą czemu nie można wygenerować liczby która zostanie danym dziełem?
Mylisz się i to zasadniczo - utwór to nie przypadkowa liczba, zresztą to w ogóle nie jest liczba. Fakt, że można go na liczbę zamienić nie ma tu żadnego znaczenia. Aby zrobić kopię potrzebujesz utworu, sama liczba jest nic niewarta bo - jak sam zauważyłeś słusznie - liczba jako taka może być właściwie dowolna, zależnie od użytego przekształcenia.. Utwór nie jest liczbą, nie jest nią nawet wtedy gdy da się go zapisać w postaci liczb.
Pośrednio pokazuje to niemożność podania przykładu wytworzenia utworu z liczb - Pachelbel zapewne wpadł na utwór przypadkiem, ale to nie znaczy że da się przypadkiem wygenerować automatycznie cudzy utwór. Bo ktoś musi na niego wpaść. Nie generator tylko artysta.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Skoro utwór to nie liczba, to właśnie zatoczyliśmy koło i wracamy do istoty - to jest idea, która tylko czasem przyjmuje postać liczby. Skoro nie można posiadać liczby z powodów, które podałem, nie można też posiadać idei, z tych samych powodów. To są nie są rzadkie dobra, w przypadku których posiadanie wymaga kontroli i wykluczania.

Możemy sobie do usranej śmierci dyskutować o konkretnych przypadkach i zawsze znajdzie się jakiś nowy, który będzie koncept IP rujnował. Jeśli zgodzimy się, że można posiadać konkretne ciągi znaków, to czy ta własność rozciąga się na ciągi różniące się jednym bitem? A jednym bajtem? Czy mogę skopiować bezkarnie dzieło, o ile będzie różniło się jednym znakiem, i uznać je za swoje? Nie, to iloma znakami ma się różnić? Kiedy stanie się dziełem samoistnym, a kiedy pozostaje utworem zależnym? Ten koncept jest dziurawy jak durszlak.

Nieprawdą jest, że do posiadania "własności indywidualnej" potrzebny "artyzm, kunszt, praca, koszt, inteligencja, indywidualność i wysiłek". Jedynym warunkiem jest "indywidualny charakter", cała reszta potrzebna jest do stworzenia dzieła lepszego jakościowo, co jednak nie ma nic wspólnego z IP. Była niedawno kontrowersyjna sprawa zdjęcia zrobionego przez małpę - trwała dyskusja czy jest objęte prawami autorskimi (czyimi, bo na pewno nie małpy?). Naprawdę można produkować dzieła maszynowo - to jest kwestia rozwoju technologicznego. Na razie lepiej robią to ludzie, ale wkrótce już nie koniecznie.

Również poniesienie kosztu, czy wykonanie jakiejś pracy nie jest warunkiem wystarczającym, aby coś było przedmiotem własności.

I znów, jeśli postęp technologiczny doprowadzi nas do replikatorów rodem ze Star Treka, zniknie koncept własności rzeczy materialnych, bo będzie można tworzyć je dowolnie z energii (tylko energia stanie się dobre rzadkim, wymagającym prawa rozstrzygającego ewentualne konflikty w dostępie do energii).

W ogóle ta dyskusja jest bez sensu, jak większość dyskusji o IP. Wyobraź sobie, że istnieje świat bez koncepcji IP (jeszcze 400 lat temu taki istniał, a 100 lat temu IP obejmowało jedynie wąski zakres działalności twórczej). Teraz przekonaj mnie, że potrzebujemy takiego konceptu. Bez używania argumentów utylitarystycznych, tylko tak czysto, ideowo (deontologicznie, powiedziałbym). Najlepiej w oparciu o NAP. Good luck.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Dla Ciebie wszystko jest liczbą lub "informacją" która jest z liczbą tożsama. Faktycznie liczby same w sobie nie są podstawą własności. Lecz tutaj tkwi kość niezgody między nami i wg mnie zasadniczy błąd Twojego rozumowania - bo zanim owa liczba powstanie konieczne jest jeszcze coś. Artyzm, kunszt, praca, koszt, inteligencja, indywidualność i wysiłek - te rzeczy z liczbami nie mają nic wspólnego. Gdybyś miał rację zamiast wyprodukować utwór starczyłoby zapisać dowolną liczbę - i stałaby się ona utworem. Koszt wyniósłby zero lub prawie zero - istniałby generator który wytwarzałby dzieła z zestawu liczb i już. Jednak tak to sie nie odbywa, zawsze zaczyna sie od pomysłu, pracy i związanych z tm kosztów. Zawsze potrzeba indywidualności i człowieka.
Gdyby taki komputer powstał, wtedy podobne do ciebie typki postulowałyby jego zniszczenie, bo przecież odbiera pracę i pozycję z nią związaną człowiekowi a jego talent, artyzm, kunszt, pracę, inteligencję i indywidualność czyni trywialnymi jak pracę mięśni sprzątacza. A sztuka i tworzenie dzieł artystycznych przecież ma pozostać pracą nieporównywalnie wyższą, trudniejszą oraz ma dawać powszechny szacunek, kupę admiratorów i innych fapowaczy. O ile wyręczenie człowieka przez maszynę sprzątającą jest w porządku, o tyle wyręczenie go w pracy twórczej byłoby odebrane jako atak na jego człowieczeństwo i specjalny status. To jest zresztą temat A.I. - co jeśli powstaną roboty zdolne do tego, co do tej pory było dostępne jedynie ludziom? Może trzeba będzie zabronić tworzenia takich robotów, aby nie profanowały pracy artystów?

Masz problem z rozumieniem całego problemu własności intelektualnej i praw autorskich, bo jak sądzę, jesteś procesualistą. Kawałek o tym z pisanej przeze mnie, nieopublikowanej jeszcze noty:

W ramach antropicznej teorii form różnice między indywidualizmami tłumaczyć będziemy rzecz jasna różnicami somatycznymi ich twórców czy też zwolenników. W powyższym przypadku głównym czynnikiem różnicującym jest podejście do zadań. Mianowicie - ludzi pod tym względem dzieli dychotomia procesualność-rezultatowość. Procesualiści zwracają uwagę i afirmują przede wszystkim wykonywanie samych działań, mniejszą troskę poświęcając ich skutkom. Rezultatyści skłonni są postępować odwrotnie - najpierw bardzo dokładnie określają interesujący ich cel, a następnie dobierają środki, jakie uznają za niezbędne do jego osiągnięcia.

Charakterystyczną różnicę między tymi podejściami można obserwować chociażby z okazji pojedynków w lidze angielskiej między Arsenalem a Chelsea: ich managerowie bowiem są skrajnymi przeciwieństwami pod tym względem. Arsène Wenger jest typowym procesualistą - kupuje młodych, utalentowanych zawodników - nieoszlifowane diamenty i pracując z nimi latami, wpajając swój etos i styl „hoduje” kolejne swoje drużyny. Sukcesy (a ostatnio ich brak) bywają efektem ubocznym jego pracy. José Mourinho z kolei swoje zespoły buduje w oparciu o piłkarzy w głównej mierze kompletnych, o jakich sądzi, że już teraz są gotowymi elementami do układanki zapewniającej sukces - jego nie interesuje pedagogika ani nie cieszą postępy młodych graczy, a jedynie samo zwycięstwo, do jakiego czasem wspomniane bywają środkiem. W uproszczeniu: procesualistów interesuje głównie gonienie króliczka a rezultatystów - jego złapanie.

Piszę, iż można to zaobserwować, gdyż style myślenia obu managerów przekładają się wprost na wrażenia wizualne: ogólną estetykę prowadzonej przez ich zespoły gry. Drużyny Arsenalu zawsze sprawiają organicystyczne wrażenie, widać u nich akcent postawiony na płynności rozgrywania akcji i pewien piłkarski pozytywizm - wychodzenie przeciw każdemu z myślą, by pokonać go swoim sposobem. Chelsea to raczej fragmentaryczne systemy budowane reaktywnie, żerujące wobec słabości rywali, z jakimi przyjdzie się mierzyć: przeciwnik jest powolny - wypuścimy przeciw niemu kogoś szybkiego, przeciwnik jest słabszy fizycznie i nie radzi sobie z siłową grą, wypuścimy osiłków, etc - nie ma jednego, głównego, osobistego planu gry - dopasowany jest on do okazji, tak by zadać jak najwięcej bobu temu, komu przyjdzie się z nim mierzyć.

Pośród pracy filozofów również widoczne są te charakterologiczne tendencje. Jaś Skoczowski ostatnio przypomniał mi o tym swym tekstem o dwóch sposobach rozumienia błędu [http://mrotchnypontchushzagwady.wordpress.com/2014/08/20/o-dwoch-sposobach-na-rozumienie-bledu/]. Opisał on w nim nic innego jak właśnie te dwie perspektywy - procesualistów i rezultatystów, tyle że na gruncie epistemologicznym. Jak sam przyznaje, skłania się do pierwszej z nich. Moją osobę z kolei charakteryzuje postawa rezultatysty, co z kolei jest doskonale widoczne na przykładzie wyprowadzonej teorii sztuki. Swój przedmiot definiuje ona jako intencjonalny wpływ na czyjś umysł. Co jest jednak bardziej znamienne - kryteria jej oceny są ściśle zorientowane na rezultat - zgodność zamiaru artysty z wrażeniem odbiorcy. Dobra sztuka to taka, która wprowadza obcującego z nią człowieka w dokładnie taki stan, jaki zaprojektował i chciał wywołać artysta - jeśli jedno rozmija się z drugim, należy ocenić ją negatywnie. Jest to ewidentnie kryterium poczynione przez rezultatystę.

Chociaż jesteśmy w stanie zrozumieć oba nastawienia, to i tak jesteśmy bardziej przywiązani do jednego spośród nich, tylko jedno jest bowiem natywne dla naszej osobowości - przynajmniej jeśli wierzyć modelom socjonicznym.

Etyka DIY jest stanowiskiem przemawiającym do procesualistów - podobnie zresztą jak laborystyczna teoria wartości, wolnorynkowy kapitalizm natomiast przekonuje rezultatystów. Mnogość indywidualistycznych stanowisk przestaje dziwić, jeśli uświadomimy sobie, że wśród samych indywidualistów, znajdują się przecież odmienne pod względem budowy psychicznej jednostki. Koncepcje kładące nacisk, albo na uczestnictwie, albo na jego efektach, znajdują po prostu swój elektorat odbiorców, których umysłom są natywnie bliższe i lepiej hołdują ich metabolizmowi informacyjnemu.

Zobacz również: socjonika, [http://socjonika.pl/] tabele dychotomii Reinina, opis dychotomii trzeciego rzędu [http://socjonika.pl/#Dychotomie_Reinina_trzeciego_rzędu]

Skupiasz się przede wszystkim na działaniach, a nie ich efektach. Stąd bierze się przekonanie, że działania są nieporównywalnie ważniejsze od ich produktów i wszystkie powinny być chronione. Że trzeba je za wszelką cenę zabezpieczać. Tutaj: podobnie wynagradzać, w ten sam sposób chronić ich owoce, bez względu na to, co jest ich efektem. Praca materialna jest chroniona? Więc tak samo powinno być z pracą intelektualną. A to, że skutki są w obu przypadkach inne, masz już w dupie kompletnie - to jest właśnie ta procesualistyczna ślepota. Prędzej pojawią się roszczenia i pretensje do rzeczywistości wraz z siłowym jej naginaniem do swojej wizji, niż uznanie, że sama działalność człowieka nie jest żadnym celem samym w sobie, nie będzie stawiana na piedestale, a pewne jej rodzaje generują coś, czego nie da się zabezpieczyć, ani tym bardziej określić tego wartości materialnej (bo trudno określić wartość materialną czegoś niematerialnego, all pun intended).

Mylisz się i to zasadniczo - utwór to nie przypadkowa liczba, zresztą to w ogóle nie jest liczba. Fakt, że można go na liczbę zamienić nie ma tu żadnego znaczenia. Aby zrobić kopię potrzebujesz utworu, sama liczba jest nic niewarta bo - jak sam zauważyłeś słusznie - liczba jako taka może być właściwie dowolna, zależnie od użytego przekształcenia.. Utwór nie jest liczbą, nie jest nią nawet wtedy gdy da się go zapisać w postaci liczb.
Pitagorejczycy sądzili inaczej. Wszystko jest liczbą, jeżeli do liczby da się sprowadzić. I co teras? Niby czemu mamy wierzyć Twojej intuicji a nie ich?

Pośrednio pokazuje to niemożność podania przykładu wytworzenia utworu z liczb - Pachelbel zapewne wpadł na utwór przypadkiem, ale to nie znaczy że da się przypadkiem wygenerować automatycznie cudzy utwór. Bo ktoś musi na niego wpaść. Nie generator tylko artysta.
Ależ artysta to po prostu generator liczb - jak każdy inny, kto operuje na przedmiotach niematerialnych. Wygenerował? To wygenerował. Jeśli chciał, aby jego praca była chroniona prawami własności, powinien zostać rzeźbiarzem, bo malarzy przecież też kopiują (fałszują) - i to nie cyfrowo. Jeśli wolność fałszerza bazgrzącego kopie jakichś oryginałów miałaby być zagrożona, to proponuję symetrycznie ograniczyć wolność autora oryginału. Zabronić w ogóle jakiejkolwiek twórczości - pełny ikonoklazm - i będzie spokój z tym całym bólem dupy dotyczącym praw autorskich. Nikt nie będzie kopiował niczyich dzieł, bo nie będzie żadnych dzieł. Albo wszyscy będą mogli robić dowolne rzeczy ze swoimi farbkami, strunami czy twardymi dyskami, albo nikt nie będzie mógł robić żadnych. Domagasz się, aby zniszczyć komuś reprodukcję albo cyfrową kopię "twojej" pracy a jego samego ścigać? OK, zniszczymy je, ale wraz z "Twoim" oryginałem i Ciebie też pościgamy. Reszta rozwiązań jest niesprawiedliwą niekonsekwencją i arbitralnym faworyzowaniem wybrańców, zazwyczaj w postaci RIAA, ZAIKS i innych takich.
 
Ostatnia edycja:

MaxStirner

Well-Known Member
2 775
4 721
Masz problem z rozumieniem

Nie mam żadnego problemu - czemu akurat ja mam go mieć a nie Ty? Skąd wiadomo kto ma problem?

ma pozostać pracą nieporównywalnie wyższą,

Nie wyższą. Taką samą. Idealnie taką samą. Sprzątaczowi zgadzasz sie zapłacić za pracę (ok efekt pracy ale niech będzie że jestem procesualistą, nie przeszkadza mi to) mięśni tak? Czemu twórca ma być gorszy i nie chcesz mu płacić za rezultat pracy umysłu? Bo w pierwszym przypadku rezultat nie jest liczbą a w drugim można go zapisać liczbowo? Nie widzę różnicy.
 
Ostatnia edycja:

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 504
Sprzątaczowi zgadzasz sie zapłacić za pracę (ok efekt pracy ale niech będzie że jestem procesualistą, nie przeszkadza mi to) mięśni tak? Czemu twórca ma być gorszy i nie chcesz mu płacić za rezultat pracy umysłu? Bo w pierwszym przypadku rezultat nie jest liczbą a w drugim można go zapisać liczbowo? Nie widzę różnicy.

Odpowiedź jest najprostsza w świecie: bo łączy nas umowa. Jeśli ktoś zamiecie mi chodnik bez zlecenia, to do żadnego obowiązku zapłaty poczuwać się nie muszę.
 

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 504
Jeżeli się z czymś nie zgadzam, automatycznie twierdzisz, że ja tego nie rozumiem. Nieprawda po prostu nie zgadzam sie na twoje widzenie rzeczy, które uważam za brak odwagi cywilnej do przyznania się że jazda na cudzym jest nie w porządku.

Jestem w stanie zrozumieć to odczucie. Określony utwór często ma taką postać, że nie ma wątpliwości, że jest czyimś swoistym dziełem. Jego autor używać może określenia "mój" utwór i czuć krzywdę, gdy ktoś ten utwór bez jego zgody wykorzystuje.

Natomiast próba implementacji tej "mojości" do systemu opartego na własności, to próba pogodzenia dwóch sprzecznych systemów.

Jak się piractwo ma do moralności? To jest dobre pytanie. Chyba tak samo, jak w przypadku kogoś, kto sprząta bez zlecenia z naszą cichą korzyścią. Czasem wypada jakoś się adekwatnie odwzajemnić. Chyba. Choć podstaw do obowiązku w tym względzie być nie powinno.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Nie mam żadnego problemu - czemu akurat ja mam go mieć a nie Ty? Skąd wiadomo kto ma problem?
Sądzę, że stąd, iż ja mam całkiem niezły wgląd w sposoby myślenia różnych ludzi, a nie tylko w swój własny. Co więcej - miałem i wciąż funduję sobie niezłą wprawkę w postaci filozofii - uprawianej przez naprawdę odmiennych osobników, których czytam, podpatruję ich warsztat, obserwuję z czego się składa i wyciągam na jego temat wnioski, starając się ocenić jego przydatność w różnych kwestiach. Każdy ma jakąś "martwą strefę", jest ślepy w pewnym zakresie i nie sprawdza się w jakichś zastosowaniach ze swoimi schematami myślenia. I albo może zorientować się w jakich to "rewirach" jest nogą i starać się w nich podciągnąć, obserwując jak robią to inni, pod tym względem naturalnie utalentowani albo krzyczeć, że ma w dupie autorytety i swego zdania nie zmieni. A to ostatnie nie jest moją postawą, więc podejrzewam, że to nie ja mam problemy z rozumieniem.

Żeby nie było, że uważam procesualistów za jakichś podludzi - uznaję raczej, że do pewnych zadań nadają się lepiej. Na przykład są o niebo lepszymi nauczycielami. Ponieważ nie wprowadzają presji wyniku, a skupiają się na samych działaniach, mogą być bardzo pomocni przy wyrabianiu u kogoś od zera jakichś umiejętności. Rezultatystę, który ma już wypracowany pewien ideał skutku, jakim powinna zakończyć się dana praca i widzi jak newbie ten ideał kaleczy, daleko od niego odbiegając, na dłuższą metę chwyci kurwica i nigdy nie będzie w stanie wykazać się i poświęcić tyle cierpliwości, ile będzie w stanie zapewnić uczniowi procesualista. Procesualiści o ile tworzą jakieś ideały, to są to ideały samego działania i dążenia w nim do jakiegoś optimum - efekty zewnętrzne są dla nich drugorzędne. To są pasjonaci samego działania, już bycie zaangażowanymi w ich wykonywanie na ogół sprawia im przyjemność i dzięki temu mogą tym zarażać. Mają też lepszą świadomość pewnej długoterminowości wypracowywania nawyków i doskonalenia. Jako perfekcjonistyczny rezultatysta, doceniam te cechy i potrafię znaleźć dla nich takie zastosowanie, które da coś, co uznam za zajebisty skutek, ale przecież nie wszędzie. Procesualiści mogą mieć problemy z przewidywaniem konsekwencji, zwłaszcza gdy gwałtownie zmienią się zewnętrzne okoliczności, bo oni działają zgodnie z wypracowanym wzorem i trochę może potrwać, zanim dotrze do nich, że stary sposób przestał działać i trzeba go zmienić, nawet jeśli się go polubiło. Albo - jak widać na Twoim przykładzie - gdy zmieni się lub zostanie przestawiony jakiś nawet drobny aspekt, ale zmieniający diametralnie skutki - jak w przypadku podziału na materialne i niematerialne. Procesualista jest zwierzęciem przyzwyczajenia i postępowania na jedno kopyto, bywa nieelastyczny.

Nie wyższą. Taką samą. Idealnie taką samą. Sprzątaczowi zgadzasz sie zapłacić za pracę (ok efekt pracy ale niech będzie że jestem procesualistą, nie przeszkadza mi to) mięśni tak? Czemu twórca ma być gorszy i nie chcesz mu płacić za rezultat pracy umysłu?
No właśnie. To jest właśnie laborystyczna teoria wartości, która po procesualistycznemu uznaje, że praca ma wartość ze względu na nią samą i jej wykonanie, że liczą się wysiłki, trud i udział - że za to trzeba wynagradzać. Tym zafiksowaniem na działaniu żyła klasyczna ekonomia i Marks - praca jest nośnikiem wartości i im ktoś więcej jej wkłada, tym więcej coś jest lub powinno być warte. Ale przyszli niedobrzy, marginalistyczni rezultatyści i zauważyli, że nawet rzeczy, nad którymi nikt nie pracował są coś warte a z drugiej strony są też takie, nad którymi pracowano bardzo długo, ale nie są wiele warte, więc to nie pracy zawdzięczają swą równowartość. I się skończyła złota era ekonomicznych procesualistów, zapanował paradygmat rezultatystów z ASE. Przynajmniej wśród kumatych.

Twórca intelektualny nie ma być gorszy, bo ktoś się na niego uwziął albo jest jakimś przeciwnikiem, któremu chce się dopiec, tylko po prostu ma tego pecha, że pracuje na informacjach. A informacje mają to do siebie, że bardzo szybko i łatwo się namnażają przez co tracą swą rzadkość, więc jednocześnie i wartość. Innymi słowy, wartość rezultatu jego pracy, nawet gdyby uznać, że da się ją jakoś wycenić, i tak zawsze będzie dążyła do zera. Druga sprawa jest taka, że praktycznie nie da się nad nimi zapanować, gdy straci się nań wyłączność. Gdy się tę wyłączność już straci, aby skutecznie zapanować nad tymi informacjami, trzeba również panować nad tymi, którzy nimi dysponują - rodzi się z tego zamordyzm i IP-gestapo, co nie jest fajnymi konsekwencjami. Nie dość, że naprawdę nie działa, nie jest w stanie skutecznie pomagać w niczym twórcom, to jeszcze jest upierdliwe dla wszystkich pozostałych a może być przyczynkiem do intelektualnego zniewolenia.

A czemu nie chcę płacić za rezultat pracy umysłu? Bo mogę ten sam rezultat osiągnąć z innego źródła, mniejszym kosztem energii albo nakładów. Rezultat osiągam ten sam, z mniejszą stratą dla siebie. Tak jak mówił Tosia - jak chcesz żebym kupował oryginały, niech one wyraźnie przebiją ofertę piratów i mnie zachęcą, abym je wybrał i chciał je mieć. Niech ja dostanę zajebiste kolekcjonerskie wydanie w ładnej, klimatycznej skrzyneczce z ręcznie wykonanymi zdobieniami. Niech ja dostanę jakieś interesujące bonusy w postaci dokumentów albo innych figurek czy ręcznie podpisanego autografu. Albo przynajmniej aby to było chociaż jakoś ciekawie dostarczone - niech pamięć USB z nagraniem przyniesie w cipie dziwka-hostessa albo ją wysra i wygłosi przy tym podziękowania od producenta i autora, że kupiłem to gówno. Chociażby dla takiego show, kupię, zapłacę.

Jeżeli wydaję kasę, to nie za czyjąś pracę i trud, a jej efekt. Na przykład chętnie ją wydaję na koncerty i uczestnictwo w nich, bo wrażeń z nich nie da się skopiować, trzeba być na miejscu, w materialnym świecie gdzie liczba miejsc jest ograniczona i trzeba się postarać, aby się tam znaleźć, w dodatku o określonym przez kogo innego czasie. Ale to są unikalne przeżycia i za coś takiego warto jest sypnąć groszem, ruszyć dupę, zobaczyć i docenić występ na żywo. Kupę kasy wydaję na koncety czy festiwale. Wydaję też kasę na niektóre winyle, zwłaszcza jeśli ich okładki stanowią małe dzieła sztuki i fajnie trzymać je w ręku - ale to znowu płacę za materialne przedmioty i ich wykonanie, a nie ich niematerialną, informacyjną zawartość. Niematerialna zawartość jest warta 0 złociszy, bo jest niematerialna. Jak czegoś nie mogę wziąć do łapy, to z reguły za to nie płacę, chyba, że jest to taka informacja, której nie sposób wziąć z alternatywnego źródła a jest bardzo potrzebna. Ktoś jako jedyny coś wie, potrzebna mi jego wiedza, to nie mam wyjścia, płacę.

Jest to dość prosta zależność - ludzie są skłonni kupować przede wszystkim przedmioty materialne, więc jeśli chcesz sprzedawać informacje, jakąś metodą jest ich powiązanie z przedmiotami materialnymi i uczynienie ich atrakcyjnymi. Rezultat wypuszczenia płyty za jaką trzeba płacić a dostaje się ją w niematerialnej postaci cyfrowej, dokładnie takiej samej jak ściągnięcie z ruskiego torrenta, za którego płacić nie trzeba, generalnie nie jest tak bardzo przekonujący, aby sypać kasą. A już tym bardziej, jeśli amatorzy robią ripa w wyższej jakości niż oficjalne wydanie.

Bo w pierwszym przypadku rezultat nie jest liczbą a w drugim można go zapisać liczbowo? Nie widzę różnicy.
Przestań opowiadać głupoty. Oczywiście, że widzisz różnicę, skoro jesteś sam w stanie ją w jakiejś formie wyszczególnić, chociażby tak jak zrobiłeś to w powyższym zdaniu. Po prostu wolisz ją zbyć i zignorować, uznając, że taka różnica nie jest wystarczająco poważna albo i tak powinna ugiąć się pod Twoim moralnym postulatem traktowania wszystkich "działaczy" jednakowo. Komu Ty tu chcesz wcisnąć kit? Jeśli tylko sobie samemu, by utrzymać się przy swoim pierwotnym zdaniu to OK, Twoje złudzenia - Twoja sprawa, ale to już się baw bez mojego udziału.

Natomiast tak, to co wypisałeś, można uznać za jeden z praktycznych aspektów tej różnicy.
 

Otwieracz_do_piwa

Active Member
50
97
Nie wyższą. Taką samą. Idealnie taką samą. Sprzątaczowi zgadzasz sie zapłacić za pracę (ok efekt pracy ale niech będzie że jestem procesualistą, nie przeszkadza mi to) mięśni tak? Czemu twórca ma być gorszy i nie chcesz mu płacić za rezultat pracy umysłu? Bo w pierwszym przypadku rezultat nie jest liczbą a w drugim można go zapisać liczbowo? Nie widzę różnicy.

Masz rację. Ja posiadam 4 hektary lasu, który pielęgnuję, sadzę ciągle nowe drzewa, wkładam w to dużo pracy. Jak powszechnie wiadomo drzewa dostarczają tlen. Rozumiem, że oddychasz tlenem. Korzystasz zatem z efektu(czy jak wolisz: pracy) wytworzonego przeze mnie . Liczę na chojną zapłatę
(adres btc: 1BJpNow8ncRQeYbmjS5CsZkzsx37vokQ7U ) może być w formie co rocznego abonamentu. Dzięki mnie oddychasz, więc należy się zapłata za moją pracę. :D
 

workingclass

Well-Known Member
2 134
4 153
A jak to jest z bibliotekami, czy płacą jakieś haracze pisarzom(od czytelnika)?
Czy to juz jakieś wyższe cele i sa zwolnione?
 

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 504
Nie rób zdjęć wieży Eiffla nocą, a przez całą dobę - brukselskiemu Atomium, zwłaszcza jeśli chcesz pochwalić się nimi na Facebooku - zaalarmował portal informacyjny EUobserver specjalizujący się w tematyce unijnej. Powodem są prawa autorskie chroniące budynki lub... ich oświetlenie.
Okazuje się, że tak samo chronione są gmachy Parlamentu Europejskiego zarówno w Brukseli, jak i w Strasburgu. Publiczne pokazywanie ich zdjęć - chociażby na stronach internetowych europosłów - może być niezgodne z prawem.

Jakieś sk....syny chciały zarobić na pracy Gustawa Eiffela i twórców oświetlenia. Ja chcesz robić zdjęcia to sam se zbuduj swoją wieżę nierobie!
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Wardędze coś tam odpierdala...

Wiralne wideo? Tylko z oficjalnego źródła, bo inaczej to „kradzież”
17.11.2014 13:01
Sylwestra Wardęgi polskim użytkownikom YouTube specjalnie przedstawiać nie trzeba – autor ogromnie popularnych, prześmiewczych klipów zarabia ogromne pieniądze na wpływach z reklam. Miesiąc temu magazyn Forbes podał, że najpopularniejszy z jego klipów, materiał o psie-pająku, przyniósł Wardędze ok. 400 tys. złotych. Twórca tych filmików uważa, że mógłby zarabiać więcej, gdyby tylko nie był „okradany”.

W sporach o ochronę praw autorskich zwykle oskarżonymi są osoby prywatne, a poszkodowanymi wielcy medialni producenci. Tym razem sytuacja się odwraca. W zeszłym tygodniu Wardęga oskarżył portal Wirtualna Polska o to, że relacjonując sukces filmu z psem-pająkiem nie umieściła wideo w odtwarzaczu z jedynego słusznego źródła, czyli kanału na YouTube, lecz z serwisu Wrzuta.pl, należącego do Grupy Wirtualna Polska. Odtwarzanemu z tego źródła klipowi towarzyszyły inne reklamy, z których autor nic nie miał.

Autor filmów uznał takie działania za kradzież – Wirtualna Polska miała przywłaszczyć sobie jego klip i zarabiać na nim. Inne serwisy, tak polskie jak i zagraniczne, zachowały się tymczasem poprawnie, osadzając oficjalny odtwarzacz YT z klipem z jego kanału, co zwiększało oficjalną liczbę odtworzeń (dziś już przekraczającą 109 milionów).

Reakcja Wirtualnej Polski na sprawę była przewidywalna. Portal skasował cały tekst o sukcesie Wardęgi z serwisu finanse.wp.pl, a następnego dnia usunął klip z Wrzuty.pl. Rzecznik portalu stwierdził, że usunięcie było standardową reakcją na informację o naruszeniu praw autorskich.

Komercjalizacja tego typu produkcji, która stała się możliwa wraz z umasowieniem YouTube i towarzyszącego mu systemu reklamowego, postawiła na głowie dotychczasowe oczekiwania twórców wiralnych filmików w Internecie. Jeszcze w poprzedniej dekadzie cieszono się z publikacji klipów wideo w kolejnych serwisach, wychodząc z założenia że każdy nowy kanał dystrybucji to większa sława dla autora – dzisiaj niezależni „youtuberzy” chcą, by dostęp do ich treści był możliwy tylko na ich warunkach. Niczym się to nie różni od postawy dużych producentów treści, niechętnych koncepcji data must flow (dane muszą płynąć).

Zarzuty stawiane przez Wardęgę Wirtualnej Polsce (a wcześniej Facebookowi, gdzie wrzucanie stworzonych przez niego klipów do Facebook Playera jest dość częstym zjawiskiem) nie uwzględniają jednak pewnej istotnej kwestii. Autor popularnych filmów zapomina, że swoją popularność uzyskał nie tylko dzięki artystycznym zaletom, ale może przede wszystkim dzięki popularności serwisu YouTube. Tymczasem decydując się publikować swoje materiały w YouTube, w dużym stopniu tracimy kontrolę nad tym, co się będzie z nimi działo.

Mówi o tym standardowa licencja YouTube, na której Sylwester Wardęga publikuje swoje filmy. Punkt 8.1 stanowi, że zamieszczając w YouTube swoje treści udzielamy każdemu użytkownikowi tego serwisu nieograniczonej terytorialnie, niewyłącznej, bezpłatnej licencji na dostęp do jego Treści za pośrednictwem Usług oraz na korzystanie z takich Treści, ich powielanie i rozpowszechnianie, opracowywanie na ich podstawie utworów zależnych, oraz ich wystawianie bądź wykonywanie w ramach zespołu funkcji oferowanych przez Usługi oraz w granicach dozwolonych na podstawie niniejszych Warunków. To, czy wgranie przez użytkownika Wrzuty.pl klipu wideo z YT na swoje konto w serwisie jest naruszeniem powyższych warunków, musieliby już rozstrzygnąć prawnicy – ale bez sądowego wyroku w tej sprawie, oskarżanie innego serwisu o „kradzież” w tym kontekście jest nadużyciem.

Fajnie, że DP piszą o kradzieży w cudzysłowie.
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 775
4 721
Popieram Wardęgę. Te filmiki są gorzej niż kiepskie, ale skoro ktoś musi je oglądać - i zarabiać na kliknięciach niech płaci twórcy albo produkuje własne disco-polo. Niektórzy tak robią, np o ile wiem gazownia wstawia klipy z "Matura to bzdura" do własnego playera, ale za zgodą autora. I to jest ok.
 

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 504
Nic w tym dziwnego - zgodnie z pojebaną logiką ip-geszefciarzy nie wolno ci ugotować pierogów wg cudzego przepisu, zrobić fotki Wieży Eiffela itd. Nie dziwi mnie, że autor jakiegoś gówna rzuca się o swoje "prawa". Każdy leń marzy o tym, żeby zrobić sobie jakiś monopol i żyć z renty :)

Jest tylko jeden drobiazg - licencja YT, czyżby facio chciał korzystać z darmowego medium i łamał zasady, które właściciel medium ustalił? :) Kolejny hołdys? :)
 
Do góry Bottom