Kevin Carson: Ekonomia polityczna mutualizmu

OP
OP
Trikster

Trikster

Active Member
361
26
No tak, chodzi system, w którym jednostka może wybrać z pewnego zakresu systemów politycznych bez konieczności zmiany miejsca swojego zamieszkania, zwany panachią, zaś filozofia polityczna, która ten system zrodziła, zwiemy panarchizmem. Manifest panarchizmu jest jednym z dzieł, które chcę przetłumaczyć, ale jakoś nigdy mi się nie składa.
I nie, to nie akap, a wytłumaczenie tego przekracza niestety granice mojej cierpliwości i powinno być uwłaczające dla tego, komu bym to tłumaczył. Więc nie.

No i na wiki coś się jebło, bracia Gordin założyli Związek Pananarchistyczny. A i zwrócić uwagę należy, że nie tylko oni korzystali z terminu pananarchizm, więc wtopa wiki podwójna.
 

Att

Manarchista
286
495
I nie, to nie akap
Jak to nie! Przecież:
Akap to system polityczny, w którym istnieją współpokojowo różne formy ustrojowe.
Teoria akapu zakłada, że ludzie mają rozmaite poglądy i preferencje co do tego, jak się organizować. Każda grupa, zamiast próbować zdobyć władzę w celu narzucenia wszystkim swoich poglądów i upodobań, organizuje się sama i pozwala robić innym to samo. Nawet ludzie dzielący to samo terytorium geograficzne mogą posiadać zdecydowanie odmienne poglądy na organizację społeczeństwa i żyć odmiennie, podobnie jak w społeczeństwach zezwalających na pewną wolność religijną współistnieją różne religie.
Na danym terytorium istniałyby zatem obok siebie obszary zamieszkane przez anarchistów i państwowców. Różnicą pomiędzy anarchistami a państwowcami byłby brak u tych pierwszych najwyższej władzy ustanawiającej reguły, którym wszyscy muszą być posłuszni. wymagałoby to od każdego poszanowania wyborów innych i powstrzymania się od używania przymusu i przemocy. Anarchiści robiliby swoje, a ci, którzy chcieliby dalej dobrowolnie podporządkować się jakiemuś rządowi, też mogliby to robić.
Ja osobiście wolę definicję pampaliniego ("Prawo towarem nie prawem"), ale ta też pasuje.
 
  • Like
Reactions: Alu
OP
OP
Trikster

Trikster

Active Member
361
26
Nie no, według JAKIEJŚ definicji panarchizm jest też solniczką, zjadłem i zielony, ale ja pozostanę przy definicji podanej przez założycieli ruchu (niezależnie czy mowa o panarchizmie, czy anarchokapitalizmie).
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
OK, do tego miejsca mogłem się zgodzić:

"Skupmy się teraz na pojęciu wolności Koncepcja C, żeby uznać ją za meta-teorię, posługiwać się musi meta-terminologią, co oznacza, że sama nie może zawierać właściwej sobie definicji wolności, bo najzwyczajniej stanie się koncepcją a'la A (straci swój status meta-koncepcji), tylko musi opisywać wolność zawartą w koncepcji A i koncepcji B poprzez porównanie ich ze sobą według pewnych przyjętych kryteriów. I wreszcie dochodzimy do wniosku, do którego chcę dojść. Mam wrażenie, że artykułujesz pewne stwierdzenie na temat koncepcji B z punktu widzenia koncepcji A i ten koncepcje ze sobą „porównujesz”, przyjmując punkt widzenia koncepcji A, a nie jakiejś koncepcji C (meta-koncepcji).

No, OK. Czyli jeśli uznamy, że koncepcja A jest libertarianizmem, koncepcja B jest komunizmem, koncepcja C jest stanowiskiem ocennym, to pokaż mi gdzie artykułuję pewne stwierdzenie porzucając koncepcję C na rzecz libertarianizmu. I gdzie miałbym to robić?
Robisz to dokładnie w tym momencie, w którym opisujesz swój meta-ład – Twój „meta”-ład jest alternatywą w stosunku do libertarianizmu i anarchizmu (to, czy pojemniejszą, nie jest istotne), nie zaś czymś, co je obejmuje. Bo zwyczajnie objąć ich nie może: (pozostając na gruncie wolności) definicje wolności w tych dwu koncepcjach są na tyle różne, że nie da się ich pogodzić, z czym, jak sądzę, również się zgadzasz (w sensie: nie ma mowy o współmierności językowej).

Kiedy opisuję swój "meta"-ład, to wprowadzam Koncepcję C', w sporej mierze opartą na C, a nie wracam do Koncepcji A, Triksterze. I nie zgodzę się, że Koncepcja C' nie może objąć Koncepcji A i B. Może, bo jest warunkowo neutralna względem zarówno definicji wolności w obu pozostałych i pozwala na ich wygenerowanie w swoich ramach. To, że jest pojemniejsza (jeśli jest) jest tu właśnie najbardziej istotne.
W tym sensie do pewnego momentu zachowujesz się jak naukowiec i mówisz: „w ładzie A jest więcej dostępnych działań niż z ładzie B”. Z tym stwierdzeniem – na gruncie teoretycznym przynajmniej – nie będę się kłócić, bo masz tu jak byk koncepcję C, a więc poziom meta wobec A i B. Przedstawiasz opis koncepcji A i B. Mój sprzeciw pojawia się w chwili, gdy wyciągasz wniosek: „a naszym celem powinno być znalezienie takiego meta-ładu, w którym będzie można wygenerować najwięcej poszczególnych ładów”. W tym momencie, paradoksalnie, cofasz się i nie może być nawet mowy o meta-ładzie, bo Twój „meta”-ład na gruncie normatywnym zrównuje się z A i B. I tym samym wróciliśmy do pięknego podziału na opisowe i normatywne.

No, OK rozumiem. Dla Ciebie poziom meta jest zarezerwowany do wyłącznie opisowej płaszczyzny i przejście od opisu do postulatu przekreśla poziom meta. Jasne. Różnice w terminologii po prostu. Dla mnie poziom meta istnieje także w sferze normatywnej - kontekstowo. I może odnosić się na przykład w przypadku programów komputerowych do emulatorów. I tak jak emulator jest też programem komputerowym, zupełnie jak systemy operacyjne, który może jednocześnie emulować, może być nadrzędnym dla nich środowiskiem, w jakim będą uruchamiane.
Z tego punktu widzenia, idąc dalej, nie dojdzie do „niesprzecznego wygenerowania największej liczby pochodnych ustrojów”, bo „niesprzeczność” odnosi się i odnosić się tylko może do Twojego „meta”-ładu. Nie osiągniesz niesprzeczności koncepcji (ładu) A z koncepcją (ładem) B, bo żeby taka niesprzeczność miała miejsce musiałoby dojść do uzgodnienia słowników, lecz w momencie, gdyby do takiego uzgodnienia doszło owe koncepcje zatraciłyby swoje właściwości i przestały być odpowiednio A i B i stałyby się czymś zupełnie innym. A niesprzeczność Twojej koncepcji z Twoją koncepcją jest czymś danym, a z związku z tym czymś zupełnie nieinteresującym.

No właśnie. To jest ciekawa sprawa. Czy faktycznie byłoby tak, że koncepcje A i B zatraciłyby swoje właściwości i na gruncie Koncepcji C' stałyby się odpowiednio jakimiś A' i B', nietożsamymi z A i B? Wracając do powyższego przykładu, czy jeśli uruchomisz jednocześnie Windowsa i Linuksa w jakimś emulatorze, instalując je z posiadanych płyt, to te systemy operacyjne przestaną być ze sobą tożsame, w porównaniu z sytuacją, w jakiej bezpośrednio stanowiłyby osobne, jedyne i nadrzędne otoczenie? Nagle zmieni się ich kod?
No i Twój „meta”-ład nie jest meta z jeszcze jednego powodu. Ciebie interesuje tylko jeden aspekt poszczególnych ładów, które chciałbyś objąć: to, czy „w zgodzie z zasadami jednego systemu - bez ich łamania, można dokonać w jego ramach takich posunięć, które wytworzą wszystkie elementy i wszelką dynamikę między nimi, przynależną do innego systemu”. Stosujesz w ten sposób straszny redukcjonizm: nie tyle działasz w zgodzie z zasadami ładu A czy ładu B, lecz wyłącznie z zasadami Twojego „meta”-ładu. No bo te reguły postępowania zarówno w ładzie A, jak i w ładzie B nie będą takie same, przynajmniej na tyle, żeby można powiedzieć, iż się od siebie nie różnią, jako że opierają się na zupełnie różnych definicjach, i stoją za nimi zupełnie odmienne presupozycje. Ty jedyne, co robisz, to bierzesz na warsztat pewne efekty tych koncepcji i dostosowujesz je do swojej „meta”-koncepcji. Wytłumacz mi proszę: Ty w końcu chcesz te łady zrównać czy porównać?

Jedno i drugie, a w zasadzie - najpierw drugie, a potem pierwsze. Może i stosuję redukcjonizm, ale ideologie polityczne do tego się właśnie sprowadzają, że coś mają robić, jakoś organizować świat i ludzi. Są czymś funkcyjnym. Zachować je, to zachować efekty ich istnienia. Drugorzędną kwestią są definicje, presupozycje i cały poziom językowy.

Czemże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równieby pachniało...
Ale to nie jest raczej możliwe. System wynikły z danych przekonań” nie może wygenerować sam z siebie innego systemu, tak samo Twój system nie wygeneruje innego systemu z tego powodu, że system jest pewnym holistycznym konstruktem, które determinuje poszczególne elementy tego systemu. System kopernikański nie jest zgodny z systemem ptolemejskim, ani jeden nie może wyniknąć z drugiego. Gdyby był system ptolemejsko-kopernikański, system taki – znowuż – byłby pewnym systemem i wchodziłby z dyskurs interteoretyczny z innymi systemami, w tym kopernikańskim i ptolemejskim, ale z żadnym z tych systemów nie byłby zgodny. Twierdzenie, że „zwolennik systemu A może wprowadzić w życie system A w systemie B”, a więc, że, według Twojej terminologii, „system wynikły z przekonań B może wygenerować system A”, jest moim zdaniem pozbawione sensu; np. libertarianin nie będzie mógł praktykować libertarianizmu w systemie komunistycznym, bo system komunistyczny nie opiera się na zasadzie samoposiadania, zaś komunista nie będzie mógł praktykować komunizmu w systemie libertariańskim, gdyż system libertariański jest klasowy, itp. Tych podejść nie uzgodnisz ze sobą, a wyłożone powyżej pojęcia są kluczowe dla tożsamości każdego z tych systemów.

Nie sądzę. Znaczenia tych pojęć organizują jakieś zachowania, sposoby myślenia, działania. Tyle. I dokładnie tak jak jest w przypadku programów komputerowych, można postarać się o sformułowanie propozycji określającej reguły postępowania, umożliwiającej istnienie wielu z nich obok siebie. Jeśli na bazie komunizmu nie można praktykować libertarianizmu, a na bazie libertarianizmu nie można praktykować komunizmu, to znaczy to jedynie tyle, że żadna z tych ideologii nie nadaje się do tej roli.​
I swoje obiekcje zgłaszam przede wszystkim wobec powyższym fragmentów Twoje wypowiedzi. Zgadzam się zaś z Twoimi sentymentami dotyczącymi swobody wyboru, pluralizmu, itd., ale chcę tylko zwrócić uwagę, że każda ideologia pociąga za sobą pewien koszt, czego Ty – mam wrażenie – nie chcesz dostrzec lub zapominasz.
Nie, nie zapominam. Meta-ład też miałby swoje wady, wynikłe właśnie z pluralizmu jaki by dopuszczał, ale jeżeli zabezpieczałby przed przymusowym monopolem jakiejś ideologii ludzi, którzy nie chcą jej podlegać i się na nią nie godzą, znajdując sposób na ich istnienie poza nią, to przynajmniej ja jestem gotowy je znosić. I skoro znajdujemy się w świecie, na który oddziałała tak mocno szkoła frankfurcka i ludzie boją się i nie ufają ideologiom jako takim, sądzę, że nie tylko dla mnie takie stanowisko byłoby atrakcyjne. Bo skoro jesteśmy skazani na ideologie, tak czy owak, to warto wybrać taką, co traktuje pozostałe raczej inkluzywnie, znajdując dla nich miejsce, aby nie obudzić się z ręką w nocniku, bo oto pojawił się jakiś nazizm 2.0. A pojawi się z całą pewnością, bo nie zostały przedsięwzięte żadne pozytywne środki, aby się nie pojawił lub by ograniczyć jego zasięg. Ludzie będą domagali się jakiejś nowej, wielkiej, epickiej narracji i wszystko się powtórzy.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Nie no, według JAKIEJŚ definicji panarchizm jest też solniczką, zjadłem i zielony, ale ja pozostanę przy definicji podanej przez założycieli ruchu (niezależnie czy mowa o panarchizmie, czy anarchokapitalizmie).

Chętnie bym się więcej dowiedział o tej panarchii i o tym, czym ona się różni od akapu. Ale jak nie, to nie. Sygnalizuję tylko. Nie byłoby to dla mnie raczej uwłaczające (chyba że wyłożenie tej definicji wymaga na przykład zwyzywania mnie, wtedy owszem).
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Ach, jeszcze jedno, bo o tym zapomniałem:
Zrównanie można by określić mianem wspólnego mianownika. I widzę, że ja użyłem tego pojęcia w trochę innym znaczeniu, co Ty, a to doprowadziło z kolei do nieporozumienia. Dla mnie wspólny mianownik jest zwyczajnie punktem, z którego spogląda się na coś innego, owym poziomem meta, o którym pisałem powyżej. Dla Ciebie z kolei on jest istotnie „wspólny” w tym sensie, że, jak rozumiem, ma godzić pewne elementy odrębnych systemów/ładów/koncepcji. Ale to nie jest raczej możliwe. System wynikły z danych przekonań” nie może wygenerować sam z siebie innego systemu, tak samo Twój system nie wygeneruje innego systemu z tego powodu, że system jest pewnym holistycznym konstruktem, które determinuje poszczególne elementy tego systemu. System kopernikański nie jest zgodny z systemem ptolemejskim, ani jeden nie może wyniknąć z drugiego. Gdyby był system ptolemejsko-kopernikański, system taki – znowuż – byłby pewnym systemem i wchodziłby z dyskurs interteoretyczny z innymi systemami, w tym kopernikańskim i ptolemejskim, ale z żadnym z tych systemów nie byłby zgodny. Twierdzenie, że „zwolennik systemu A może wprowadzić w życie system A w systemie B”, a więc, że, według Twojej terminologii, „system wynikły z przekonań B może wygenerować system A”, jest moim zdaniem pozbawione sensu; np. libertarianin nie będzie mógł praktykować libertarianizmu w systemie komunistycznym, bo system komunistyczny nie opiera się na zasadzie samoposiadania, zaś komunista nie będzie mógł praktykować komunizmu w systemie libertariańskim, gdyż system libertariański jest klasowy, itp. Tych podejść nie uzgodnisz ze sobą, a wyłożone powyżej pojęcia są kluczowe dla tożsamości każdego z tych systemów.
W przypadku nauki jest faktycznie tak jak piszesz. Zwłaszcza przy gwałtownych zmianach paradygmatu. Ale nauka ma swoją naturę i opiera się, a przede wszystkim dąży do trafnych predykcji i jest przez nie weryfikowana. Ma być opisowa. W przypadku myśli politycznej tak wcale być nie musi i częstokroć przecież nie jest.

Może część ideologii powstaje w taki sposób, że jest próbą uchwycenia panującego gdzieś i kiedyś ładu - na przykład konserwatyści sformułowali konserwatyzm post factum, był opisem panujących relacji, wytworzonych organicznie, bez specjalnego planu. Ale inna część jest ewidentnie konstruktywistyczna i w tym sensie podwójnie normatywna: najpierw jest formułowana i projektowana, a później narzucana na rzeczywistość. Generalnie jednak koncepcje polityczne stanowią zbiory jakichś dyrektyw, regulują zachowania. Ideologie, czy na niższym poziomie doktryny, są właśnie takimi ich zestawami. Mówią jak mamy działać, w jaki sposób oceniać zjawiska czy zachowania i generalnie służą do tego, by w sobie zachowywać jakąś strukturę czy preferowany model władzy, która w dodatku często ma czemuś tam jeszcze służyć.

I skoro to są zestawy dyrektyw, to jak najbardziej zasadne jest rozebrać je na części i sprawdzić na ile pozwalają działać, a na ile nie. I według tych zakresów je szeregować. Bo one coś wykrawają z rzeczywistości - jakieś czyny mają za zadanie eliminować, jakieś preferować i promować. Więc o ile w przypadku nauki przyznam Ci w dużej mierze rację, o tyle w przypadku myśli politycznej już nie. Bo ideologie nie są w gruncie rzeczy teoriami naukowymi i nie obchodzi ich predykcja, mają części wspólne, tam gdzie pozwalają uskuteczniać te same zachowania. A skoro tak, to można szukać i takiej, która ma największą część wspólną z jak największą liczbą innych ideologii.

O ile bezsensowne byłoby tworzenie "meta"-teorii naukowej, o tak ogólnej treści "może być jakkolwiek", która jest bardzo pojemna i mieści w sobie wszystkie opcje, ale nie pomoże w przewidzeniu czegokolwiek, to w przypadku ideologii, poszukiwanie i sformułowanie najogólniejszego zestawu dyrektyw, pozwalającego realizować największą liczbę innych zestawów dyrektyw i bronić je przed nimi samymi, nie pozwalając na dominację żadnej z nich, nie jest pozbawione sensu.

No właśnie - i tym głównie różni się moja koncepcja od innych. Zazwyczaj gdy czytasz jakichś ideologów, to oni poza wytyczeniem tych swoich partykularnych zestawów dyrektyw nie zakładają nawet istnienia innych ideologii oraz tego, co powinniśmy robić przy spotkaniu z ludźmi korzystających z innego ich zestawu. Najczęściej więc dochodzi do konfliktu i zastępowania jednej ideologii drugą, bo to jest domyślne rozwiązanie. A mój metaład właśnie te najogólniejsze reguły ma ustalać i w tym sensie jest "świadomy" istnienia innych ideologii, są one przedmiotami dla jakich on poniekąd istnieje, generując je i zabezpieczając je wzajemnie od nich samych, swą strukturą implikując jakiś arbitraż. I pod tym względem jest wobec nich meta.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Zazwyczaj gdy czytasz jakichś ideologów, to oni poza wytyczeniem tych swoich partykularnych zestawów dyrektyw nie zakładają nawet istnienia innych ideologii oraz tego, co powinniśmy robić przy spotkaniu z ludźmi korzystających z innego ich zestawu. Najczęściej więc dochodzi do konfliktu i zastępowania jednej ideologii drugą, bo to jest domyślne rozwiązanie. A mój metaład właśnie te najogólniejsze reguły ma ustalać i w tym sensie jest "świadomy" istnienia innych ideologii, są one przedmiotami dla jakich on poniekąd istnieje, generując je i zabezpieczając je wzajemnie od nich samych, swą strukturą implikując jakiś arbitraż. I pod tym względem jest wobec nich meta.

Ale Twój ład się zachowuje pod tym względem tak samo. Jeśli, na przykład, jestem radykalnym ekoterrorystą i uważam, że trzeba zmniejszyć emisję CO2 do minimum, wtedy i tak wejdę w konflikt z Twoim ładem. Twój ład nie wchodzi w konflikty jedynie z ideami, które mogą być implementowane lokalnie, którym można wykroić określony teren.

Nie mówiąc już o idei, której podstawowym zapisem jest wchodzenie w konflikt z innymi ludźmi. ;)
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Ale Twój ład się zachowuje pod tym względem tak samo. Jeśli, na przykład, jestem radykalnym ekoterrorystą i uważam, że trzeba zmniejszyć emisję CO2 do minimum, wtedy i tak wejdę w konflikt z Twoim ładem. Twój ład nie wchodzi w konflikty jedynie z ideami, które mogą być implementowane lokalnie, którym można wykroić określony teren.
Oczywiście. I w ten sposób broni je przed innymi, agresywnymi chcącymi je zastąpić.
Nie mówiąc już o idei, której podstawowym zapisem jest wchodzenie w konflikt z innymi ludźmi. ;)
Znowu rzecz zasadza się na lokalności. Lokalnie będziesz mógł wchodzić w konflikt z innymi ludźmi. Chodzi o zakres. Metaład gryzie się z ideami, które chcą eliminować pozostałe idee i dla takich nie znajduje miejsca. Nie ma problemu w tym, że jakaś idea zdobędzie popularność i 98% ludzi będzie ją uznawać. Grunt by pozostałe 2%, które chce być od niej wolne, mogło formalnie rzecz biorąc, być gdzieś od niej wolnym.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Ah, teraz się skapnąłem, że Ty nie odnosisz się do jakichś teoretyków marksizmu czy kapitału, tylko do jakichś krzykaczy, których zapewne nie potrafisz za bardzo zidentyfikować. Cóż, mnie to za bardzo nie interesuje.

Na łamach Centrum Informacji Anarchistycznej pojawił się tekst Ewy Balcerek i Włodka Bratkowskiego "Zaślepienie teoretyczne". W sumie zasadza się na obronie marksizmu przed marksistami i porzucaniem przez nich "wartości dodatkowej". Wrzucę ciekawy fragment:

Sprawa jest tym dziwniejsza, że płace są właśnie tym, co stanowi kość niezgody między kapitalistą a robotnikiem. Czyli jest to element trudny do przeoczenia w analizie. Niezauważenie tego, że wartość dodana i wartość dodatkowa różnią się między sobą elementem płac jest więc co najmniej zastanawiające. Musi za tym stać jakieś zaślepienie teoretyczne, które nie pozwala na zauważenie tak elementarnego błędu.​
Warto w tym kontekście zauważyć, że kwestia wartości z pracy oraz koncepcja wartości dodatkowej od początku wydawały się nieco problematyczne w marksizmie. Już krytyka E. Boehm-Bawerka, „apostazja” E. Bernsteina czy kłopoty, jakie miała choćby R. Luksemburg z narzuceniem percepcji ekonomii marksowskiej jako teorii operacyjnej w rzeczywistości, ilustrują najlepiej brak przekonania w łonie samego marksizmu do owych koncepcji. Nie były one traktowane poważnie przez spadkobierców marksizmu i uważane za narzędzie „taniej” propagandy przeznaczonej dla mas robotniczych, a nie dla ludzi wykształconych, którzy liznęli nieco z ekonomii szkoły liberalnej i zostali przekonani do jej krytyki marksizmu.​
Ostracyzm, z jakim spotkała się R. Luksemburg, a jej myśl nawet po jej śmierci, w szeregach działaczy partii komunistycznych epoki Stalina, nie dodał niemrawej walce o dziedzictwo marksizmu wigoru. Ale nie tylko stalinizm, także socjaldemokracja przeszła konsekwentną drogę, w trakcie której ostatecznie odrzuciła teorię Marksa jako podstawę swego działania. Jak widać, oba odłamy ruchu robotniczego nie miały żadnej motywacji, aby przechować i rozwijać tradycję marksowską. Stalinizm zadowolił się skostniałą doktryną sprowadzoną do kilku wytartych frazesów traktowanych jako prawdy niepodważalne, urągające dialektyce.​
Sukces socjaldemokracji w okresie po II wojnie światowej sprzyjał pozostawieniu myśli Marksa wraz z koncepcją teorii wartości opartej na pracy w zaciszu lamusa, dzięki czemu przedstawiciele szkoły liberalnej – po dyskomforcie dyskusji lat 30-tych – wreszcie odczepili się i przestali kłuć socjaldemokratów w oczy utopijnością i absurdalnością konceptów starca z Trewiru. Bynajmniej nie z tego względu, że w Związku Radzieckim zwyciężył komunizm, ale dlatego, że socjaldemokracja przeżywała w Europie Zachodniej swe trzydzieści lat chwały.​
W gruncie rzeczy żaden z ekonomistów marksistowskich nie zdołał zoperacjonalizować wniosków wynikających z teorii wartości opartej na pracy. Liczenie wartości w jednostkach czasu pracy było mniej praktyczne niż opieranie się na zapisach ksiąg rachunkowych kapitalisty, a pojęcie wartości dodatkowej było w oczywisty sposób mniej przydatne w gospodarce rynkowej niż pojęcie zysku. Stopniowo sprawa przycichła i nikt nie powoływał się na teorię wartości opartej na pracy poza sytuacją, kiedy zajmowano się historią minioną marksizmu. Było to pojęcie szacowne, ale nie bardzo wiedziano do czego miałoby ono służyć działaczom ruchu robotniczego. Stało się więc domeną historyków ruchu, poczciwym przeżuwaczom dawno minionej świetności tego ruchu.​
Po upadku „realnego socjalizmu” nie było więcej zapotrzebowania na pozostałości starej doktryny udającej jeszcze, że blok ten nie uległ w nierównej walce z propagandą „zachodniej cywilizacji” i potrzebującej dla tego celu jakichś odrębnych, wyróżniających pojęć.​
Nowa radykalna lewica na Zachodzie już wcześniej zrezygnowała z pojęć, które kojarzyły się jej ze skostniałym systemem ideologicznym stalinizmu, z głupim oporem wobec modernizacyjnych procesów, którym został poddany marksizm w ramach wysiłków w celu odnowienia jego nośności dzięki poddaniu go zabiegom eklektyzującym.​
Radykalizm na dzisiejszej lewicy nie łączy się w żadnym intymnym związku z fundamentalnymi koncepcjami oryginalnego marksizmu. Teoria wartości oparta na pracy została ostatecznie odesłana do lamusa i nikt nie uronił nawet jednej łzy w związku z tym. Życie toczy się dalej!​
Nie ma tu zresztą żadnego wielkiego przełomu, nieoperacyjna kategoria wartości dodatkowej umarła śmiercią naturalną, po cichu, w odosobnieniu, a nie w świetle jupiterów.​
Dlatego nie było potrzeby wymazywania pojęcia ze słownika marksistowskiego, żadnych efektownych samokrytyk – po prostu przyjęto pojęcie wartości dodanej, które na pierwszy rzut oka i na intuicję nie różni się niczym od pojęcia wartości dodatkowej. A brzmi nowocześniej i nie wywołuje ciągłego wrzasku wściekłości i sprzeciwu ze strony liberałów, którzy szukają byle pretekstów, aby znęcać się nad przegranym partnerem ponad stuletniego sparingu ideologicznego. Marksiści wreszcie pozbyli się niewygodnego balastu u nóg, konieczności ciągłego tłumaczenia się w jakich warunkach wartość dodatkowa ma sens i wykazuje się przydatnością.​
Taka brzmiałaby skrócona psychoanaliza przegranego marksisty.​

Więc nic dziwnego, że ja mam problem z rozróżnieniem marksisty-teoretyka od marksisty-krzykacza, skoro nawet oni nie wiedzą czy mają traktować pojęcia, którymi się posługują: serio lub nie. Więc jeśli są skłonni traktować część swojej idei jako tanią propagandę, to nie wiem czego się spodziewasz po mnie. Dla mnie marksizm w ogóle jest czymś obskuranckim, siermiężnym, mało lotnym i dlatego znakomicie nadaje się właśnie do taniej propagandy, zatem i jego teoretycy są na ogół krzykaczami.
 

cojaturobie

Member
91
91
Odkopuję :D

Pojawiły się wątpliwości, jeżeli chodzi o to czym jest panarchizm - czy to przypadkiem nie akap, czy może jednak nie. Sprawa jednak nie została jak dotąd wyjaśniona, głównie dzięki wspaniałomyślności Trikstera, który nie chciał nikomu tutaj uwłaczać (no offence). Szkoda, bo Trikster wyjaśniłby to wszystko lepiej, w końcu zna się na tych wszystkich ideologiach z <<archizmem>> w nazwie, w przeciwieństwie do mnie - laika. No ale jak się nie ma, co się lubi - to się lubi, co się ma. Tak więc macie mnie. ;)

Najpierw może zapodam linka do artykułu na panarchy.org, gdzie Bellis coś na ten ten temat napisał. Niestety (głównie dla mnie) artykuł ten nie jest przetłumaczony na polski, no ale jak się nie ma, co się lubi... To według mnie najbardziej interesujące kawałki opisujące panarchię*:

- " many governments freely chosen by the individuals can co-exist side by side in the same territory and supply more efficiently and cheaply all those services that are now provided (very often ineffectively and costly) by a monopolistic territorial state";

- "John Zube defines Panarchy as
<<The realization of as many different and autonomous communities as are wanted by volunteers for themselves, all non-territorially coexisting, side by side and intermingled, as their members are, in the same territory or even world-wide and yet separated from each other by personal laws, administrations and jurisdiction, as different churches are or ought to be.>>";

- "Another body of ideas and practices on which to rely is that of world liberalism as developed by Bastiat, Lord Acton, von Mises, Hayek, Rothbard and others.

What is lacking in those ideas is the full expression of the principle of aterritorialism.";

Czyli to co rozróżnia akap od panarchii (czym z grubsza jest panarchia/panarchizm napisał wyżej Trikster - nie będę zanim powtarzał tego samego) , to właśnie ten aterrytorializm (nie wiem czy takie pojęcie istnieje w j.polskim). Jasne, w akapie też mogą pokojowo współistnieć różne ustroje, czy raczej quasi-ustroje, ale tu podstawą jest własność - najogólniej rzecz biorąc właściciel może robić na swoim terenie, co mu się podoba, oczywiście o ile nie łamie aksjomatów. A w panarchii podstawą jest umowa, przynajmniej tak to rozumiem.

Na koniec odsyłam jeszcze do innego wątku o panarchizmie - Panarchizm i inne, uciążliwe choroby skórne (co to za tytuł...). Długo się wahałem czy powinienem to robić i czy w ten sposób nie będę szerzył herezji lewackiego libertarianizmu, który przecież w pocie czoła udało się z tego forum wytępić (polecam przeczytać ten wątek ;)). Jednak odesłałem, ale tylko dlatego, że musiałem to zrobić jako osoba referująca - to coś a' la kronikarski obowiązek. Ja musiałem, ale pamiętajcie, że Wy nie musicie tam wchodzić! Pamiętajcie, że ja ostrzegałem!

*wyboldowałem co najistotniejsze, coby było widoczne na pierwszy rzut oka :)
 
Do góry Bottom