Czy dzieci są własnością?

Status
Zamknięty.

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
Mój IMO najlepszy tekst o własności dzieci z innego tematu: https://libertarianizm.net/threads/...li-doktryna-polityczna.1242/page-8#post-34763

A z tymi oskarżeniami o nieposiadanie dzieci to pojechaliście. Ciemne masy bez kapitału popierały komunizm czyli upaństwowienie kapitału. Spójrzcie dziś na liczbę dzieci całego postępowego świata. Za prawami dzieci wrzeszczą najwięcej tam gdzie nikt ich nie ma, chyba że imigranci, którzy uznają władzę rodzicielską. Z posiadaniem broni to samo.
 

military

FNG
1 766
4 727
Ale czym dziecko różni się od dorosłego i kiedy staje się osobą dorosłą? Są dzieci, które w wieku 15 lat są dojrzałe, są dorośli którzy po 40-stce zachowują mentalność nastolatka. Jeśli chcesz podchodzić do dzieci w inny sposób niż do ludzi, musisz wyznaczyć jakąś granicę między dzieckiem a człowiekiem. Kto jest wykwalifikowany do jej wyznaczenia? Może jakaś komisja specjalna? Może komitet pedagogiczny opracuje test, który przymusowo będą wypełniać kandydaci na dorosłych, a po zdaniu którego dostanie się dowód dojrzałości i wyjdzie się z posiadania rodziców?
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
To do mnie? Bo mógłbym zadać to samo i 100 razy więcej pytań zwolennikom praw dzieci. Jak dla mnie to dowolna wartość z zakresu 15-18 lat jest dobra. Albo wyznaczona przez komisję specjalną, czyli rodziców danego dziecka.

I wcale nie muszę traktować dzieci innych inaczej niż bym traktował ich rodziców czy w ogóle innych ludzi. Nie mogę zabić cudzego dziecka, porwać go itd. Mogę za to cudzemu dziecku sprzedać broń, narkotyki i co mi się podoba, jak przyjdzie i będzie chciało kupić.
A zwolennicy praw dzieci? Mogą porywać, muszą rozkminiać czy mogą dziecku coś sprzedać itd.
Edit: lol, sorry, przecież to zaprzeczyło właśnie całej korzyści z własności dzieci. Oczywiście musiałbym mieć pozwolenie rodziców na sprzedaż takich rzeczy. Przyznaję, że czasem mogę coś głupiego napisać XD
 

Att

Manarchista
286
495
problem nie polega na tym, czy dzieci są własnością czy nie są, bo jest oczywiste, że nikt nie ma prawa posiadać żadnego innego człowieka (a z pewnością bez zgody tego człowieka).

...ludzi po prostu zawłaszczać nie można; nikt nigdy nie może tego uczynić, pod żadnym
pozorem. Ale to jest zwyczajna bujda: libertarianie sami bowiem, jak widać, nie odrzucają
przecież wymiaru sprawiedliwości i używania środków przymusu. Uznają, że jednak będzie
można zmusić człowieka do przesiadywania w więzieniu albo zabrać część jego majątku, bądź
nawet cały, a może i zabić jego samego, jeśli popełni określone czyny. A to przecież wyczerpuje
znamiona bycia czyjąś własnością.
Spór więc nie dotyczy tego, czy ludzi można czynić swoją własnością, czy też nie – bo jest
już jasne, że można.
:)
Co Ty w ogóle lebiediew wypisujesz? O jakich normalnych ludziach piszesz? Gdzie byli ci normalni ludzie, kiedy Abraham podnosił rękę na swojego syna? Od zawsze ludzie traktują cudze dzieci jako własność ich rodziców. Jeśli dzieci nie są własnością rodziców, to wszystko, co robią rodzice, jest agresją. Wszystko: karmienie, zabawianie, karcenie, posłanie do przedszkola...
Do przeciwników własności dzieci, którzy pytają, od kiedy dzieci miałyby stawać się samoposiadaczami: to samo pytanie można zadać wam: od kiedy dziecko jest samoposiadaczem? od zapłodnienia? czy może pojedynczy plemnik też się samoposiada?

Tak w ogóle to ta dyskusja jest strasznie głupia. Padają tu takie określenia jak "ludzie, którzy uznają, że dzieci są własnością rodziców". Hehe, to brzmi tak jakby istniał jakiś taki niezależny byt jak własność i my ludzie staramy się odkryć jego naturę. Tymczasem cały libertarianizm opiera się właśnie na odrzucaniu istnienia tego typu bytów.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Self-ownership is indispensable to freedom. We teach our kids that they own themselves and that they alone dictate what happens to them. Any force, aggression, or coercion against them is unacceptable. They own themselves; this is non-negotiable.

But how to teach this to a toddler or an infant? Words are relatively ineffective when they're very young, so we show them. We allow them to be as free as possible. If we're holding our toddler and she starts wiggling, wanting to be put down, we'll set her down. Now, I know someone's going to say, 'Well, what about if she wants put down in front of a moving train?' Obviously, we'll set her down within reason. Not in front of an oncoming locomotive, not on a hornet's nest, and not in front of a rattlesnake.

We keep aggression against them to a minimum. They don't want to eat right now? They don't want a nap? They don't want to do something we think they should be doing? Generally, unless they're going to be harmed or harm someone else, we'll let them go. We try to let them control their own lives.

Even as infants, this is possible. Know how friends and family will play "pass the baby around"? If baby is fine with this, then it's cool. But if baby is upset - and a parent (especially a mother) knows when they are - then it stops. Baby comes back to Mama. Sometimes Daddy is holding baby and baby clearly wants Mama. She goes back to Mama, if possible. By honoring their requests, even the non-verbal cues of infants, we show them that they have control over their lives.

The most crucial thing for infants and toddlers is this: do not force them to accept unwanted touching from others. If they are uncomfortable being held, touched, hugged, or kissed - by anyone - then forcing them to submit shows them that they do not have control over their lives. Teaching them self-ownership at such a young age is done by simply acknowledging their desires and, if at all possible, granting them.

Cytat z jakiegoś dzisiejszego RSSa.
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
To samo można robić bez samoposiadania i nie ma ryzyka, że ktoś się do czegoś dowali, bo będzie miał inne poczucie "zdrowego rozsądku".
 
648
1 212
Mnie cytat w którym każdy akapit przeczy kolejnemu nie przekonuje.

A największy problem widzę w tym, kto (i dlaczego oni) będą decydowali o tym, w jakich sytuacjach rodzice powinni interweniować, gdzie samoposiadanie się dzieci ma granicę, co mogą, a czego nie mogą rodzice itd. Co będzie im dawać prawo do władzy nad cudzymi dziećmi i ich rodzicami? "Umowa rodzicielska"?

Wiadomo, że jak dziecko idzie pod tramwaj, to trzeba je powstrzymać, bo sobie szkodzi. Ale szkodzi sobie także jak zafajczy albo nażre się fast-foodów. Jak się pozwoli komuś decydować o tym za nas, to nie minie długo zanim się okaże, że dzieci szkodzą sobie także, gdy nie przyjmują odpowiednich szczepień i nie uczą się odpowiednich rzeczy. Moim zdaniem to furtka do syfu.

Nie może w tym chodzić o dobro dzieci, bo ankap byłby takim samym rajem dla zwyrodnialców jak propertarianizm. Dzieci psycholi rodziłyby się w happy-fritzl szpitalach, które dbają mocno o prywatność albo domach. Nie byłoby żadnego rejestru nowonarodzonych. Nie byłoby żadnych ustaw zakazujących wysokich i grubych murów oraz dźwiękoszczelnych ścian. Nie możnaby łatwo wejść na kogoś teren. Więc chodzi tylko o "spokój sumienia".
 

military

FNG
1 766
4 727
A największy problem widzę w tym, kto (i dlaczego oni) będą decydowali o tym, w jakich sytuacjach rodzice powinni interweniować, gdzie samoposiadanie się dzieci ma granicę, co mogą, a czego nie mogą rodzice itd. Co będzie im dawać prawo do władzy nad cudzymi dziećmi i ich rodzicami? "Umowa rodzicielska"?

Nie skodyfikujesz zdrowego rozsądku - możliwych sytuacji i wyjść z nich jest tak wiele, że po prostu nie da się załatwić tego spisaniem umowy. Oczywiście próbuje się to robić. UE próbuje usilnie skodyfikować zdrowy rozsądek, mówiąc ci, kiedy masz zapalać światła w samochodzie, zapinać pasy, jak często chodzić na przegląd. Próbują spisać w umowie (narzuconej siłą, ale przecież twojej "umowy dziecięcej" też ktoś może nie chcieć przestrzegać), kiedy, gdzie, kto i jakie grzyby może zbierać. Ile litrów napoju może kupić, jakie posiłki może jeść. Bo przecież nie można czegoś zostawić po prostu zdrowemu rozsądkowi - na wszystko musi być paragraf, podpisik i pieczątka, tak?
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
Skodyfikowane przepisy to tylko jedna strona władzy. Drugą może być... decyzja uznaniowa urzędnika. No to dżuma czy cholera?
 
L

lebiediew

Guest
Zasadniczo istnieją dwie metody argumentacji za własnością dzieci: aksjomatyczna i utylitarystyczna.

Aksjomatyczna mówi, że dzieci są własnością rodziców i koniec. Z argumentacją aksjomatyczną nie można i nie ma sensu dyskutować.

Utylitarystyczna mówi, że jest lepiej, jeśli dzieci są własnością rodziców. Główny argument wygląda mniej więcej tak: jeśli dzieci nie będą własnością rodziców, osoby trzecie będą mogły bezustannie wtrącać się w to, jak i czy w ogóle rodzice mają prawo wychowywać swoje dzieci. To grozi sytuacją, w której rodzicom będzie się zakazywać różnych „naturalnych” form wychowania albo gorzej – odbierać dzieci. Ponieważ pachnie to totalitaryzmem, jedyne co możemy zrobić, to oddać dzieci na własność rodzicom, wychodząc z założenia, że rodzice nie będą krzywdzili swoich własnych dzieci.

Argumentacja utylitarystyczna jest błędna na wielu poziomach. Wynika z zerojedynkowego myślenia jej propagatorów, którzy obrażają się na świat, że nie jest przystosowany do ich prostych schematów moralnych i wolą zaryzykować świat (w tym przypadku dzieci) niż utratę prostoty swoich teorii.

Zwolennicy posiadania dzieci wolą oddać rodzicom absolutne prawo nad dzieckiem (prawo do bicia, katowania, znęcania się psychicznego, gwałcenia i zabójstwa), z lęku przed tym, że jeśli nie oddamy im tego prawa, to dana społeczność może popełnić błąd i bezprawnie odebrać dziecko rodzicom. Ale to tak, jakby myśleć, że ponieważ nie wiadomo jaka kara za kradzież jest sprawiedliwa – czy odebranie własności, czy odebranie 10-krotności własności, czy kara śmierci (albo – nigdy nie mamy 100% pewności, że kradzież nastąpiła) to kradzież powinna być ... dozwolona. Zamiast myśleć o tym, jak uniknąć tych sytuacji – np. spróbować doprecyzować warunki, w których takie odebranie dziecka byłoby sensowne (np. wolno odebrać dziecko w wyniku długotrwałego fizycznego znęcania, gdy dziecko samo nie chce wrócić do rodziców itd.), chcą oddać całkowitą władzę rodzicom – bo tak będzie po prostu prościej. Oczywiście prostota rozwiązania jest złudna, ponieważ pojawia się problem, kiedy dziecko nabywa prawo do samoposiadania, który jest tak samo arbitralny jak problem, kiedy wolno interweniować, gdy rodzic krzywdzi dziecko. Być może dziecko na zawsze pozostaje własnością rodziców? Zwolennicy prawa do posiadania dzieci z lęku przed zakłóceniem czystości ich teorii moralnej uznają, że nikt nie ma prawa interweniować, gdy jacyś rodzice biją, katują, gwałcą swoje dziecko. Osoby, które głoszą ten pogląd nie tylko nie pomogłyby 5- latkowi gwałconemu przez ojca lub 10 letniej dziewczynce brutalnie pobitej przez matkę, ale również żądaliby ukarania ciebie za to, że próbowałeś pomóc tym dzieciom. Jest to pogląd moralnie obrzydliwy, który zrodzić może się albo w głowach ludzi złych i okrutnych, albo ludzi, którzy za wszelką cenę chcą bronić spójności swoich poglądów i pozwolą na zabijanie innych ludzi, byleby nie naruszyć czystości swoich teorii. Dlatego piszę, że normalni ludzie, nie mogliby wpaść na taki pomysł, bo normalni ludzie stawiają życie innych ludzi ponad własne sofizmaty. Uznanie dzieci za własność rodziców jest jaskrawo sprzeczne z NAP i wyklucza propagatorów tego poglądu z grona libertarian, ba, czyni ich potencjalnie bardziej niebezpiecznymi niż duża liczba propaństwowców.
 

Lancaster

Kapłan Pustki
1 168
1 115
Zakładając, że w akapie będzie istniała własność dzieci, zawsze znajdą się metody walki z tymi, którzy jej nadużywają. Więc jakby się pojawiła np. jakaś dzieciobójczyni to można np. nakręcić porno z nią w roli głównej (grafika komputerowa i takie tam), grę komputerową w której będzie dzieci zjadać (ona się skompromituje i będzie z tego zysk), czekać na nią na niczyim terenie i wyzywać ją od kurew, a jak zajebie z plaskacza, porządnie przyjebać (w akapie jak ktoś cię uderzy można nawet wynająć Pudzianowskiego, żeby mu oddał) , bojkotować ją, tam gdzie się pojawi, a właściciel tego nie zabrania wyzywać ją i upokarzać tak, aż się załamie psychicznie i używać innych "psychicznych" metod, by doprowadzić ją do samobójstwa. Może nawet w akapie wykształcą się specjalne jednostki PAO zajmujące się "agresją" psychiczną.

Poza tym sprawy aborcji i własności dzieci zależą w dużej mierze od światopoglądu np. dla satanistów (laveyańskich) i katolików aborcja jest czymś złym (chociaż satanizm uznaje kilka wyjątków), satanizm także zakazuje znęcania się nad dziećmi i zwierzętami (wyjątek głód, lub samoobrona). Jeśli uznać wersję w której dzieci nie są własnością i nie można dokonywać aborcji, to w pewnym sensie narzuca się komuś światopogląd. Dla mnie sprawa własności dzieci jest sprawą drugorzędną, chociaż nie chciałbym, żeby jakieś kutasy decydowały jak mam wychowywać dzieci.

W kwestii tego kiedy dziecko można uznać za dorosłe, to według mnie kiedy samo świadomie (jeśli jedyne słowa, które dziecko zna to "jestem dorosły", to nie jest świadomie) uzna się za dorosłe i będzie w stanie ponieść tego konsekwencję (będzie zarabiać na siebie i/lub zaakceptuje to, że może opuścić dom rodzinny). Gdyby wynaleźć maszynę do czytania w myślach, ludzi i zwierząt, to można by stwierdzić kiedy dana istota niemówiąca, chce ukarania jej oprawców. Dorosłe dziecko może zażądać ukarania rodziców, jeśli coś w przeszłości im zrobiło. Tylko jak stwierdzić czy ktoś chce zemsty? Gdyby na świecie nie było miłosiernych ciot ludzi, to sprawa byłaby prosta, każdy chce ukarania oprawcy, niestety tacy ludzie istnieją i trzeba się z tym pogodzić.

Na zakończenie sprawa własności dzieci powinna być wyjaśniona, bo prawo powinno być jasne i spójne, a ten element to rozjebuje. Gdy prawo nie jest jasne i spójne może dojść do sytuacji, że jakiś Fritzl zostanie zabity (bo własność dzieci nie istnieje), a potem jacyś ludzie mogą uznać, że jego zabójca był winny (bo własność dzieci istnieje) no i potem osoby biorące udział w tym sporze, będą się odjebywać.
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
A argumentacja egoistyczna (propertarianizm jako sojusz egoistów)? I nie jest to sprzeczne z NAP-em, bo NAP to reguła dotycząca osób, co nie jest tym samym co człowiek jako gatunek.
 

Brehon

Well-Known Member
555
1 486
Jak mje się to widzi:

Nie ma ostrej granicy między tym, kiedy jest dziecko własnością, a kiedy się samoposiada. To wychodzi w praniu. Ogólna zasada według mnie powinna być taka: na tyle, na ile dziecko się niesamoposiada, na tyle jest własnością rodziców. O samoposiadaniu siebie przez dziecko świadczy to, co ono robi, i interpretacja tego co robi przez otoczenie. Co to znaczy:

Ojciec ciągnie swojego bachora na szczepienie. Bachor jęczy, że nie chce. Jakiś nadgorliwiec podchodzi do ojca i mówi, żeby zostawił bachora, bo on nie chce się szczepić. Ojciec mówi, że to jego bachor, i żaden nadgorliwiec nie będzie mu mówił co ma z nim robić. Nadgorliwiec mówi, że dziecko wyraźnie daje znać, że nie chce się szczepić, a więc potrafi decydować o sobie, a więc nie jest własnością ojca, tylko samoposiada się. Dodaje, że jeżeli ojciec nie puści bachora, to spuści mu wpierdol.

Mamy konflikt. W sytuacji konfliktu, jak wiadomo, lepiej dojść do porozumienia, niż przechodzić do rozwiązań siłowych. Obie strony uznają wymienioną wyżej ogólną zasadę, ale że jest bardzo ogólna, nie rozwiązuje problemu. Ojciec uważa, że jęki bachora to... po prostu jęki bachora. Nadgorliwiec sądzi, że to jest świadome oświadczenie woli, a ponadto upoważnienie osób z otoczenia do obrony praw bachora do decydowania o sobie. Kwestia sprowadza się do zadecydowania, co jest oświadczeniem woli. Kiedy szare jest bardziej białe niż czarne. W takich sytuacjach z pomocą przychodzi rynek.

Zakładam, że obie strony mają jakieś "plecy" w postaci PAO. PAO dzięki setkom takich konfliktów, setkom podpisanych kontraktów, zbierają informację na temat tego, jakie rozwiązanie prawne jest najbardziej korzystne finansowo. Z jednej strony ulega naciskom wielu takich ojców, z drugiej naciskom wielu takich nadgorliwców, oraz innych PAO, które mają ten sam dylemat. Wypadkową jest rozwiązanie prawne, które zapewnia największy przychód, najmniej konfliktów, najmniej rozwiązań siłowych i najbardziej satysfakcjonujący strony kompromis.

Każdy konflikt jest oddzielną sprawą. Nawet jeżeli w jednej sprawie na drodze prawnej uznano, że dziecko samo decyduje o sobie, w kolejnej można uznać, że liczy się słowo rodzica. Oczywiście wielkie znaczenie ma to, co dziecko w sądzie powie lub wygaworzy. W ten sposób mamy naturalny proces uniezależniania się dziecka od rodziców.
 

military

FNG
1 766
4 727
Mamy konflikt. W sytuacji konfliktu, jak wiadomo, lepiej dojść do porozumienia, niż przechodzić do rozwiązań siłowych. Obie strony uznają wymienioną wyżej ogólną zasadę, ale że jest bardzo ogólna, nie rozwiązuje problemu. Ojciec uważa, że jęki bachora to... po prostu jęki bachora. Nadgorliwiec sądzi, że to jest świadome oświadczenie woli, a ponadto upoważnienie osób z otoczenia do obrony praw bachora do decydowania o sobie. Kwestia sprowadza się do zadecydowania, co jest oświadczeniem woli. Kiedy szare jest bardziej białe niż czarne. W takich sytuacjach z pomocą przychodzi rynek.

Nie podejrzewałem, że rzekomi wolnościowcy tak lubią operować równie zbiurokratyzowanym, oficjalnym, urzędowym językiem, którego celem jest dehumanizowanie człowieka. I oczywiście sytuacja, która miałaby być impulsem do umownego (w sensie: rozegranego według spisanych zasad) rozwiązania problemu, jest ekstremalnie absurdalna: ktoś chce wpierdolić ojcu ciągnącemu dziecko na szczepienie. Czym to się różni od argumentacji etatystów, którzy chcą wprowadzenia prawa takiego czy siakiego, bo może dojść do jakiejś totalnie nieprawdopodobnej sytuacji - i to związanej z dziećmi? Przecież to jest to samo, co "karta praw dziecka". Tylko że u was jest to "umowa, według której będzie można interweniować (lub nie) w sytuacji, w której ojciec chce spuścić wpierdol marudzącemu dziecku".

I czemu zatrzymywać się tylko na takim problemie? Może się przecież zdarzyć, że ktoś poślizgnie się na skórce od banana i wpadnie twarzą prosto w cyce przechodzącej obok kobiety. Czy wtedy jej mąż będzie miał prawo do zadośćuczynienia (czy też zemsty) w postaci kopnięcia kolesia w jaja? A może należy zemścić się na osobie, która rzuciła skórkę do banana w takim miejscu? Do takiej przykładowej sytuacji mogłoby kiedyś dojść, więc powinna zostać spisana jakaś umowa dotycząca odpowiedzialności za skórki od banana i wpadanie twarzą w cyce.

Tęsknicie za biurokracją, domagacie się jej i nawet tego nie widzicie. Mania kodyfikowania wszystkiego przez UE jest zła, ale spisywanie praw dotyczących własności dzieci jest OK - bo nie nazywacie ustaw ustawami, tylko umowami. Ale oczywiście nie wspominacie o dobrowolności tych umów, tylko piszecie, że "należy tę kwestię wyjaśnić". Ogólnie wyjaśnić, rozwiązać. Jeśli chcecie wyjaśniać ją, tworząc jedną metodę postępowania we wszystkich przypadkach spełniających dane kryteria, to jesteście po prostu etatystami. Tworzycie prawo, do którego każdy będzie musiał się stosować.
 
D

Deleted member 427

Guest
military napisał:
Mania kodyfikowania wszystkiego przez UE jest zła, ale spisywanie praw dotyczących własności dzieci jest OK

Szczerze? Nie wiem, jak doszedłeś do takiej konkluzji. Przecież zwolennicy własności dzieci twierdzą jasno, że dzieci są własnością rodziców i na tym koniec kodyfikowania czegokolwiek. W tym sensie to właśnie inne "punkty widzenia" otwierają wrota dla biurokracji. Ojciec zmuszający dziecko do biegania w gaciach po mrozie [link] - można, nie można, a jeśli można, to kiedy i w jakiej temperaturze. Matka posyłająca dziecko do szkoły piechota za karę [link] - może, nie może, ile kilometrów jest dozwolone etc. Na te pytanie wszyscy nie-propertarianie nigdy nie udzielą odpowiedzi i będą tworzyć biurokrację i instytucje regulacyjne, czego rezultatem będzie jeżowszczyzna - wszystkie dzieci nasze są.
 

military

FNG
1 766
4 727
Przecież zwolennicy własności dzieci twierdzą jasno, że dzieci są własnością rodziców i na tym koniec kodyfikowania czegokolwiek.

Nie - to jest jedno prawo do każdej z miliona indywidualnych sytuacji. Właśnie w tym problem: ojciec bierze dziecko na szczepienie? Jego własność. Spoko. Ojciec napierdala dziecko kablem bez powodu? Jego własność. Hm... Matka szprycuje niemowlę heroiną żeby nie marudziło kiedy bierze je na żebranie? Jej własność. Ojciec trzyma 30-latkę w piwnicy i gwałci ją? Jego własność.

Żeby stosować to prawo, musielibyście albo uznać, że człowiek jest własnością rodzica do końca jego życia i nawet 90-latek może was zabić bez powodu, i nic mu nie będzie groziło (jesteście jego własnością), albo wprowadzić dodatkowe przepisy, określające kto jest dzieckiem, do kiedy, jak to stwierdzić itp. (bo przecież są niedorozwinięci umysłowo dorośli, są dojrzali ponad wiek nastolatkowie itp.).

Nie każdy przypadek jest taki sam, a stosowanie jednego przepisu do każdej sytuacji to dla mnie jedna z najgorszych cech etatyzmu, który zakłada, że człowiek jest dla prawa, a nie prawo dla człowieka.
 
D

Deleted member 427

Guest
Nie - to jest jedno prawo do każdej z miliona indywidualnych sytuacji.

Nie - to jest milion praw dla każdej z miliona odrębnych sytuacji: każdy rodzic wychowuje dziecko tak jak chce, stosując własne prawa. Nie ma tu żadnego narzucania czegokolwiek komukolwiek.
 
D

Deleted member 427

Guest
Nie, to jest próba odpowiedzi na pytanie, kto ma decydować. Czy rodzic wysyłający dziecko 7 km na piechotę do szkoły może to zrobić czy nie może. Zwolennicy własności dzieci twierdzą, że może - dyskusja się kończy. Pozostali twierdzą, że bla bla bla bla i tworzą instytucje regulacyjne, kodyfikujące, czy dziecko może chodzić, ile kilometrów, w jakiej pogodzie, w jakich butach, po jakiej powierzchni, kiedy ma interweniować policja, czy aresztować matkę, kto pokrywa koszty procesu, co z dzieckiem - adopcja, dom dziecka, etc. Milion kwestii i gigantyczna biurokracja na starcie.
 

military

FNG
1 766
4 727
Generalnie sprawa rozbija się o to, że jesteście niezdolni do zrozumienia, że normalni ludzie - nie socjopaci/psychopaci - nie kierują się w każdej sytuacji ideologią, ale też emocjami, zdrowym rozsądkiem, impulsem. To normalne (znaczy się - akceptowalne społecznie, naturalne, występujące powszechnie zjawisko), że jeśli ktoś widzi człowieka napierdalającego dziecko łopatą, będzie interweniował. Nie będzie wtedy myślał "to dziecko jest własnością drugiej osoby" - zaryzykuję stwierdzenie, że nie pomyśli o własności przez empatię; interweniujący chciałby, żeby ktoś pomógł jemu samemu, gdyby znalazł się w takiej sytuacji.

Człowiek to bardzo emocjonalne stworzenie, choć wy zupełnie ignorujecie ten fakt i oczekujecie, żeby każdy działał zgodnie z prostym, ale zawsze bezdusznym i bezwzględnym prawem.
 
Status
Zamknięty.
Do góry Bottom