Co ostatnio czytaliście?

Solitary Man

Człowiek raczej piwnicy
492
2 216
W którymś z wywiadów Jacek Dukaj polecał poczytać Michela Houellebecqa więc zabrałem się za Możliwość wyspy. Bardziej spodobały mi spostrzeżenia autora na temat współczesnego społeczeństwa niż jego wizja przyszłości.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Czytam Hayeka "Zgubna pycha rozumu", mimo, że podobno (nie zgłębiałem dokładnie tematu) ostatecznie zarzucono mu zdradę ideałów wolnorynkowych. Mimo to w swej książce, już na samym początku formułuje ciekawe wnioski. W dużym uproszczeniu podzielił historię cywilizacji ludzkiej na dwa okresy: wtedy kiedy dominowały małe wspólnoty w których relacje oparte były na altruizmie oraz na okres gdy rozwinął się tzw. ład rozszerzony (czyli wolny rynek, jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka), gdzie powstały ogromne skupiska cywilizacyjne, gdzie w relacjach między ludźmi dominuje egoizm. Ten pierwszy nadal istnieje np. w środowisku rodzinnym jednak jednostka generalnie przerzuca swoje podejście do relacji w stosunku do innych z altruizmu do egoizmu. W dużym uproszczeniu jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka w rodzinie jak znajdziesz banana to podzielisz się za free z jej członkami, natomiast bardzo chętnie opchnąłbyś tego banana obcemu za hajs (przykład mój). Hayek zwraca też od razu uwagę, że ład rozszerzony budzi w ludziach NIENAWIŚĆ, mimo, że osiągają z niego korzyści i jest to system, który zapewnił im przetrwanie. Wspomina również, co istotne, że w ludziach pokutuje tęsknota za dawnymi relacjami altruistycznymi, gdzie każdy byłby dla siebie bratem itd.

Jakby się przyjrzeć, to nie są jakieś odkrywcze myśli i doskonale opisują różne postulaty lewaków albo religijne jednak przy okazji wskazują na coś bardzo istotnego patrząc z pozycji forumowego no-life'ego podejścia, czy aksjomatu "nieruchania" :D Wynika z tego (to już moje dywagacje), że ład rozszerzony bedą raczej premiować jednostki żyjące niejako na oboczu nawet małych grub społecznych. Różni pustelnicy, odszczepieńcy, wioskowe głupki itp. Dlatego, że klimat "podzielę się chętnie bananem z moim bratem" nie ma dla nich takiej wartości jak dla większości ludzi. Oczywiście nasuwa się pytanie czemu jeśli odrzucą ład altruistyczny chcą zwrócić się w kierunku rozszerzonego? Być może bo dzięki temu uważają, że zyskują więcej. Być może dlatego, że po odrzucenia "ciepła lewackiej wspólnoty" nic im nie zostaje. W każdym razie wg mnie Hayek odkrył (świadomie lub nie) dlaczego tak wielu zwolenników ładu rozszerzonego (wolnego rynku) to antysocjalne freaki :D
 
L

lernakow

Guest
Kraftwerk i muzyczna rewolucja. Mała encyklopedia muzyki electro i electro-funk autorstwa Piotra Mulawki.
Niezwykle bogata, obszerna, bo prawie 400 - stronicowa książka. Autor przedstawił twórców gatunku oraz artystów, którzy mieli ogromny wpływ na kształtowanie się muzyki elektronicznej. Zawiera ogrom informacji o filmach, zespołach, wytwórniach płytowych, albumach itd. Piotr Mulawka podkreśla, jak znaczący wpływ na obecny kształt tego gatunku muzycznego miała grupa Kraftwerk. Książka zawiera również informacje o polskich twórcach muzyki elektronicznej.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
@lernakow
Mam pytanie czy ta książka koncentruje się na wykonawcach takich jak Afrika Bambaataa, a Kraftwerk jest jedynie punktem wyjścia? I czy z czasów Kraftwerka poświęca się uwagę współczesnym mu istotnym wykonawcom muzyki elektronicznej takim jak choćby Hans-Joachim Roedelius i Dieter Moebius (zespoły Harmonia, Cluster)? Czy wspomina się o industrialu w rodzaju Throbbing Gristle czy Cabaret Voltaire? Czy poświęca się uwagę temu co współcześnie nazywa się minimal-wave lub minimal-synth? Czy od razu od Kraftwerka przechodzi się do electro i miami-bass? Bo zerkając do jakiegoweś internetowego sklepu zobaczyłem w opisie książki, że będzie tam właśnie min. o miami basie, a ja jestem fanem tej wcześniejszej elektroniki i jeśli są tam jakieś ciekawe informacje o niej to z biegu zamawiam tę książkę.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Czytam Hayeka "Zgubna pycha rozumu", mimo, że podobno (nie zgłębiałem dokładnie tematu) ostatecznie zarzucono mu zdradę ideałów wolnorynkowych. Mimo to w swej książce, już na samym początku formułuje ciekawe wnioski. W dużym uproszczeniu podzielił historię cywilizacji ludzkiej na dwa okresy: wtedy kiedy dominowały małe wspólnoty w których relacje oparte były na altruizmie oraz na okres gdy rozwinął się tzw. ład rozszerzony (czyli wolny rynek, jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka), gdzie powstały ogromne skupiska cywilizacyjne, gdzie w relacjach między ludźmi dominuje egoizm. Ten pierwszy nadal istnieje np. w środowisku rodzinnym jednak jednostka generalnie przerzuca swoje podejście do relacji w stosunku do innych z altruizmu do egoizmu. W dużym uproszczeniu jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka w rodzinie jak znajdziesz banana to podzielisz się za free z jej członkami, natomiast bardzo chętnie opchnąłbyś tego banana obcemu za hajs (przykład mój). Hayek zwraca też od razu uwagę, że ład rozszerzony budzi w ludziach NIENAWIŚĆ, mimo, że osiągają z niego korzyści i jest to system, który zapewnił im przetrwanie. Wspomina również, co istotne, że w ludziach pokutuje tęsknota za dawnymi relacjami altruistycznymi, gdzie każdy byłby dla siebie bratem itd.

Jakby się przyjrzeć, to nie są jakieś odkrywcze myśli i doskonale opisują różne postulaty lewaków albo religijne jednak przy okazji wskazują na coś bardzo istotnego patrząc z pozycji forumowego no-life'ego podejścia, czy aksjomatu "nieruchania" :D Wynika z tego (to już moje dywagacje), że ład rozszerzony bedą raczej premiować jednostki żyjące niejako na oboczu nawet małych grub społecznych. Różni pustelnicy, odszczepieńcy, wioskowe głupki itp. Dlatego, że klimat "podzielę się chętnie bananem z moim bratem" nie ma dla nich takiej wartości jak dla większości ludzi. Oczywiście nasuwa się pytanie czemu jeśli odrzucą ład altruistyczny chcą zwrócić się w kierunku rozszerzonego? Być może bo dzięki temu uważają, że zyskują więcej. Być może dlatego, że po odrzucenia "ciepła lewackiej wspólnoty" nic im nie zostaje. W każdym razie wg mnie Hayek odkrył (świadomie lub nie) dlaczego tak wielu zwolenników ładu rozszerzonego (wolnego rynku) to antysocjalne freaki :D
Jedna z moich ulubionych książek. Ja bym zresztą pociągnął ten podział na ład podstawowy (plemienny) i rozszerzony (cywilizacyjny, kapitalistyczny) dalej i poszedł z nim w rejony psychologii ewolucyjnej, aby szukać wyjaśnień dla niechęci i nieufności wobec kapitalizmu. Bo czy nie jest tak, że ludzie ewolucyjnie są kompatybilni wyłącznie z ładem podstawowego, a jakakolwiek dążność do rozszerzonego jest wielkim wysiłkiem i poniekąd wyżyłowaniem ponad stan?

Jeżeli popatrzymy na to w ten sposób, to cywilizacja naprawdę jest wielkim wysiłkiem dla komucho-ludzi. W dodatku przy grupach o niskiej inteligencji, niezdolnych w umyśle stworzyć idealizacji ładu rozszerzonego i nawet w minimalnym stopniu przyswoić jego reguł, budowa jakiejkolwiek poważniejszej cywilizacji z daleko posuniętym podziałem pracy jest niemożliwa, bo nikt tego nie uszanuje. I wtedy taka grupa pozostaje na poziomie chatek z gówna, w których wszyscy klepią to samo i każdy mniej więcej wie i potrafi to samo. Żyją później we wiosce, która się zbytnio nie rozrośnie, gdzie wszyscy się znają i de facto stanowią rozszerzoną rodzinę - patrz Afryka subsaharyjska.
 

Pestek

Well-Known Member
688
1 876
Czytam Hayeka "Zgubna pycha rozumu", mimo, że podobno (nie zgłębiałem dokładnie tematu) ostatecznie zarzucono mu zdradę ideałów wolnorynkowych. Mimo to w swej książce, już na samym początku formułuje ciekawe wnioski. W dużym uproszczeniu podzielił historię cywilizacji ludzkiej na dwa okresy: wtedy kiedy dominowały małe wspólnoty w których relacje oparte były na altruizmie oraz na okres gdy rozwinął się tzw. ład rozszerzony (czyli wolny rynek, jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka), gdzie powstały ogromne skupiska cywilizacyjne, gdzie w relacjach między ludźmi dominuje egoizm. Ten pierwszy nadal istnieje np. w środowisku rodzinnym jednak jednostka generalnie przerzuca swoje podejście do relacji w stosunku do innych z altruizmu do egoizmu. W dużym uproszczeniu jeśli dobrze zrozumiałem Hayeka w rodzinie jak znajdziesz banana to podzielisz się za free z jej członkami, natomiast bardzo chętnie opchnąłbyś tego banana obcemu za hajs (przykład mój). Hayek zwraca też od razu uwagę, że ład rozszerzony budzi w ludziach NIENAWIŚĆ, mimo, że osiągają z niego korzyści i jest to system, który zapewnił im przetrwanie. Wspomina również, co istotne, że w ludziach pokutuje tęsknota za dawnymi relacjami altruistycznymi, gdzie każdy byłby dla siebie bratem itd.

Jakby się przyjrzeć, to nie są jakieś odkrywcze myśli i doskonale opisują różne postulaty lewaków albo religijne jednak przy okazji wskazują na coś bardzo istotnego patrząc z pozycji forumowego no-life'ego podejścia, czy aksjomatu "nieruchania" :D Wynika z tego (to już moje dywagacje), że ład rozszerzony bedą raczej premiować jednostki żyjące niejako na oboczu nawet małych grub społecznych. Różni pustelnicy, odszczepieńcy, wioskowe głupki itp. Dlatego, że klimat "podzielę się chętnie bananem z moim bratem" nie ma dla nich takiej wartości jak dla większości ludzi. Oczywiście nasuwa się pytanie czemu jeśli odrzucą ład altruistyczny chcą zwrócić się w kierunku rozszerzonego? Być może bo dzięki temu uważają, że zyskują więcej. Być może dlatego, że po odrzucenia "ciepła lewackiej wspólnoty" nic im nie zostaje. W każdym razie wg mnie Hayek odkrył (świadomie lub nie) dlaczego tak wielu zwolenników ładu rozszerzonego (wolnego rynku) to antysocjalne freaki :D

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale mam parę sceptycznych myśli.
Ten ład altruistyczny to według mnie taki dziecinny świat, w dodatku wyidealizowany, bo realia są takie, że większość rodzin jest w mniejszym lub większym stopniu toksyczna i tego altruizmu brakuje - co się później przekłada na takie fantazje o braterstwie w dorosłym życiu. Nie widzę przeszkody, aby być altruistą w swoich prywatnych relacjach, oraz widzieć, rozumieć i żyć też według "ładu rozszerzonego". Bo przecież każdy wyrasta z dzieciństwa, ze swojej rodziny czy "plemienia" i idzie w świat. A tu już potrzeba, aby były jakieś generalne zasady międzyludzkie, żeby świat działał. Braterstwo, altruizm ok, ale w rodzinie i wspólnocie, a widzenie w ten sposób świata to mrzonka. Bo przecież nie każdy dorosły w ten sam sposób zasługuje na twoje braterstwo. Ale może coś źle zrozumiałem.
W dodatku w ładzie rozszerzonym, jeśli polega na dobrowolności nie ma nic złego. To państwo mieszając, kradnąc, tworząc prawa i regulacje próbuje tworzyć sztuczny ład rozszerzony. Ale nie czytałem książki, opieram się na twoim komentarzu. Trochę dziwi mnie ta jego krytyka "ładu rozszerzonego"(wolnego rynku). Bo czy to właśnie nie ludzie, którzy chcą braterstwa siłą w dorosłym życiu, którzy żyją taką fantazją, nie są egoistami?
Poza tym w plemieniu dorośli się wymieniali, a z powodu małej liczebności nie wymagało się środka płatniczego, bo każdy ogarniał kto ile daje z siebie. Gdzie istnieje plemię, w którym pozwala się żyć sprawnemu dorosłemu na koszt innych? "Ład rozszerzony" jest tylko tego przeniesieniem na większy zakres geograficzny, a twoim wkładem są pieniądze, które zarobiłeś robiąc coś dla kogoś innego.
 
Ostatnia edycja:

tolep

five miles out
8 555
15 441
Więzi wspólnotowe i świadomość wspólnotowa karmią się zewnętrznym zagrożeniem (w najszerszym możliwym rozumieniu tego słowa) lub wspólnotą interesów.

Czy ktoś z Was czuje się częścią wspólnoty gatunku Homo sapiens, wspólnoty mieszkańców planety Ziemia albo istot zbudowanych z materii organicznej opartej na węglu?
 
A

Antoni Wiech

Guest
Jedna z moich ulubionych książek. Ja bym zresztą pociągnął ten podział na ład podstawowy (plemienny) i rozszerzony (cywilizacyjny, kapitalistyczny) dalej i poszedł z nim w rejony psychologii ewolucyjnej, aby szukać wyjaśnień dla niechęci i nieufności wobec kapitalizmu. Bo czy nie jest tak, że ludzie ewolucyjnie są kompatybilni wyłącznie z ładem podstawowego, a jakakolwiek dążność do rozszerzonego jest wielkim wysiłkiem i poniekąd wyżyłowaniem ponad stan?
Jest to niewątpliwie ciekawy kierunek dociekań i nie wiem czy ktokolwiek poruszył ten temat w szerszym zakresie. Masz myśle spore pole do analizy i napisania czegoś naprawdę interesującego. Jeśli oczywiście masz ochotę to szerzej zgłębiać.

Trzeba jednak uważać na to "wyżyłowanie ponad stan", gdyż łatwo, nawet pisząc w obronie ładu rozszerzonego można dać amunicję dla lewaków. Trzeba by też zastanowić się jaka skala jest tego problemu i jaki jest to wysiłek i czy tak ekstremalny jak sugerujesz. Nie mówię, że nie (ani, że tak) jednak skoro wg Hayeka ład rozszerzony daje większą szansę na przetrwanie, a ludzie, chociaż bardzo niechętnie go adaptują to jednak musi on być user-friendly. Być może to jest user-friendly jak gorzka pigułka, która pomaga, ale jednak. Myślę, że dobrym kierunkiem byłoby najpierw zbadanie na ile ludzi ten ład odstręcza psychologicznie, a na ile w rzeczywistości, w sensie fizycznym jest on uciążliwy.


Nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale mam parę sceptycznych myśli.
Ten ład altruistyczny to według mnie taki dziecinny świat, w dodatku wyidealizowany, bo realia są takie, że większość rodzin jest w mniejszym lub większym stopniu toksyczna i tego altruizmu brakuje - co się później przekłada na takie fantazje o braterstwie w dorosłym życiu. Nie widzę przeszkody, aby być altruistą w swoich prywatnych relacjach, oraz widzieć, rozumieć i żyć też według "ładu rozszerzonego". Bo przecież każdy wyrasta z dzieciństwa, ze swojej rodziny czy "plemienia" i idzie w świat. A tu już potrzeba, aby były jakieś generalne zasady międzyludzkie, żeby świat działał. Braterstwo, altruizm ok, ale w rodzinie i wspólnocie, a widzenie w ten sposób świata to mrzonka. Bo przecież nie każdy dorosły w ten sam sposób zasługuje na twoje braterstwo. Ale może coś źle zrozumiałem.
Po pierwsze nalezy traktować altruizm jeśli chodzi o Hayeka w sensie bardziej potocznym niż ściśle psychologicznym. Bo psychologicznie absolutnie każdy jest egoistą (bo robi przecież coś dla siebie, nawet jeśli komuś pomaga, czy się z nim dzieli). Hayekowi bardziej chodziło (cały czas oczywiście pisze jak ja to zrozumiałem) o dzielenie się zasobami z bliskimi. W nawet toksycznym rodzinach (pomijając jakieś ekstremalne przypadki) dzielenie się zasobami oraz wykonywanie usług jest bardzo różne od tego jak to wygląda w ładzie rozszerzonym. Raczej w rodzinie nikt nie będzie oczekiwał np. że za podwiezienie ojca do sklepu będziesz oczekiwał od niego pieniędzy. Działa to też w stosunku do bliskich znajomych jednak wraz ze wzrostem odległości ład altruistyczny nie jest już tak mocny i zastępuje go powoli ład rozszerzony: Jak poprosisz znajomego o jakąś podwózkę, to najprawdopodobniej nie będzie oczekiwał pieniędzy, ale już wypada oferować mu coś w zamian. Przykłady można mnożyć.

W dodatku w ładzie rozszerzonym, jeśli polega na dobrowolności nie ma nic złego. To państwo mieszając, kradnąc, tworząc prawa i regulacje próbuje tworzyć sztuczny ład rozszerzony. Ale nie czytałem książki, opieram się na twoim komentarzu. Trochę dziwi mnie ta jego krytyka "ładu rozszerzonego"(wolnego rynku). Bo czy to właśnie nie ludzie, którzy chcą braterstwa siłą w dorosłym życiu, którzy żyją taką fantazją, nie są egoistami?
Poza tym w plemieniu dorośli się wymieniali, a z powodu małej liczebności nie wymagało się środka płatniczego, bo każdy ogarniał kto ile daje z siebie. Gdzie istnieje plemię, w którym pozwala się żyć sprawnemu dorosłemu na koszt innych? "Ład rozszerzony" jest tylko tego przeniesieniem na większy zakres geograficzny, a twoim wkładem są pieniądze, które zarobiłeś robiąc coś dla kogoś innego.
Hayek nie uważa ładu rozszerzonego za coś złego. Uważa wręcz, że daje on szanse na przetrwanie dlatego został zaadaptowany przez ludzi. Zwraca tylko uwagę, że budzi on nienawiść i ludzie go przyjmują bardzo niechętnie.
Jeśli chodzi o egoizm masz rację, natomiast dotego odniosłem się wyżej.

Co do plemion, utrzymują nawety zdrowych mężczyzn do 40 (podobno we Włoszech :D). Jednak tutaj chodziło bardziej o te usługi o których pisałem wyżej. Zauważ np. że kiedy w rodzinie pojawia się jakiś problem z członkiem, to jednak chęć pomocy ze strony innych jej członków bez oczekiwania zapłaty (nawet niekoniecznie wyrażonej w pieniądzach) jest o wiele wyższa niż w przypadku osób obcych. Innymi słowy, szansa, że otrzymasz bezinteresowną pomoc jest jednak wyższa u osób z Twojego plemienia niż od osób obcych. Zwróc uwagę, że jeśli rodzina jest toksyczna i nie pomaga to ludzie obserwujący z boku będą postrzegać to negatywnie. Natomiast raczej nikt nie będzie oczekiwał, że obca osoba będzie pomagać innej osobie obcej za darmo. I jasne, że różni lewacy w telewizji będą właśnie psioczyć na ład rozszerzony, że ludzie chcą tylko zarabiać na nieszczęściu blablablabla, jednak w realnym życiu oczekiwanie pomocy za totalnie free od obcych osób będzie postrzegane jako wariactwo. Co dowodzi, że ludzie kiedy im pasuje propsują ład rozszerzony (bo mało komu chce się być altruistycznym za free).
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
L

lernakow

Guest
am pytanie czy ta książka koncentruje się na wykonawcach takich jak Afrika Bambaataa

Dopiero co zacząłem czytać. Niestety mam trudności w przestawieniu się na wersję elektroniczną. Muszę zapytać w wydawnictwie Psychoskok, czy będzie wydana na papierze.
Wstęp to historia muzyki elektronicznej i wpływ Kraftwerk na nowe style. Kraftwerk jest jednym z wielu wykonawców wymienionych w książce. Jest Kevin Donovan/Afrika Bambaaataa/, Luke Skywalker/Luke/ i wielu innych pionierów i twórców nowych brzmień. Następny materiał do którego mam daleko to kilkanaście części skatalogowanych, w których informacje podzielone są na grupy tematyczne. Część encyklopedyczna jest najbardziej obszerna.

Podam spis rozdziałów

kraftwerk%2Bspis%2Btre%25C5%259Bci.jpg


Znalazłem kilka słów autora o jego pasji i książce.
Źródło :http://wirtualnywydawca.pl/2017/06/...ala-encyklopedia-muzyki-electro-electro-funk/

Kiedy poznałem „Planet Rock” Afriki Bambaataa, uświadomiłem sobie, że ta muzyka naprawdę mnie fascynuje. Zacząłem chodzić na koncerty muzyków i grup elektronicznych: Kraftwerk, Afrika Bambaataa, Herbie Hancock, Afrika Islam czy Westbam. W Polsce po electro-funk w latach 90. sięgnęli nieliczni, np. Camey. Dowiedziałem się z różnych publikacji, że duży wpływ na rozwój muzyki elektronicznej miała japońska firma Roland, gdyż wyprodukowała jeden z pierwszych automatów perkusyjnych o nazwie Roland TR-808 i to on odegrał kluczową rolę w produkcji electro hitów. Zebrałem sporą kolekcję płyt winylowych z muzyką do tańca breakdance i nie tylko, bo również zdobyłem krążki Kraftwerk, Afrika Bambaataa i innych moich idoli. Zauważyłem, że na naszym rynku księgarskim nikt jeszcze nie wydał publikacji, która informowałaby o powiązaniach i wpływie zespołu Kraftwerk na nowe style muzyczne. Postanowiłem zebrać z różnych źródeł materiały i stworzyć małą encyklopedię, w której podam informacje o najważniejszych twórcach, zespołach, filmach, wytwórniach płytowych i albumach a także maxi -singlach, które warto zapamiętać i posłuchać. Zachęcam wszystkich fanów do sięgnięcia po moją publikację.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Trzeba jednak uważać na to "wyżyłowanie ponad stan", gdyż łatwo, nawet pisząc w obronie ładu rozszerzonego można dać amunicję dla lewaków. Trzeba by też zastanowić się jaka skala jest tego problemu i jaki jest to wysiłek i czy tak ekstremalny jak sugerujesz. Nie mówię, że nie (ani, że tak) jednak skoro wg Hayeka ład rozszerzony daje większą szansę na przetrwanie, a ludzie, chociaż bardzo niechętnie go adaptują to jednak musi on być user-friendly. Być może to jest user-friendly jak gorzka pigułka, która pomaga, ale jednak. Myślę, że dobrym kierunkiem byłoby najpierw zbadanie na ile ludzi ten ład odstręcza psychologicznie, a na ile w rzeczywistości, w sensie fizycznym jest on uciążliwy.
Z całą pewnością tę niekompatybilność widać przy wzrostach cen przy klęskach żywiołowych, gdzie ludzie postrzegają biznesowe wykorzystywanie sytuacji, że jakichś dóbr bardzo brakuje, jako czystą złośliwość, jeśli nie perfidne zło.

Jeżeli czaisz logikę ładu rozszerzonego, to powinieneś się cieszyć, że znalazł się ktoś, kto taką nieszczęśliwą sytuację wykorzystał, dostarczając niezwykle oczekiwanych produktów, nawet za bardzo srogą cenę. Horrendalna cena wody pitnej (przykładowo) powoduje, że inni ludzie dysponujący jej zasobami widząc taki przykład, chętniej pojadą właśnie zrobić biznes, tam gdzie jej nie ma, czyli w rejon największego kryzysu, tam gdzie jest najbardziej potrzebna, co wyraża się w cenie, a nie gdzie indziej. Dzięki temu skutecznie można ten kryzys zażegnać i jak najszybciej powrócić do normy, przywracając ostatecznie również normalną cenę.

Gdybyś jednak przepytał o to, co o takim zachowaniu sądzi zapatrzony w swoje moralne "gut feelings" przeciętniak bez jakiejkolwiek wiedzy ekonomicznej/cywilizacyjnej, to jedynym co z siebie wydusi, będzie najprawdopodobniej święte oburzenie. I będzie ono zrozumiałe na gruncie altruistycznej etyki rodzinnej, opartej na krótkowzrocznym stawianiu się na miejscu współplemieńca... "A Ty jakbyś się czuł, gdyby ci nagle cenę zwykłego produktu podnieśli tak, że liczyliby to jak niemal towar luksusowy? A swojemu dziecku też kazałbyś płacić, zamiast pomóc w ramach możliwości? Może trochę solidarności z potrzebującymi! Przecież oni cierpią!". Ta etyka nie radzi sobie kompletnie z realiami ładu rozszerzonego, często zresztą staje w nim w konflikcie. A gdy ludzie się nią posługują, co robią naturalnie, to osłabiają tym samym skuteczność rynku. Tak jest właśnie w przypadku ustaw zabraniających podnoszenia cen w czasie klęsk żywiołowych. Nie wzięły się przecież z niczego.

Zresztą ludzie mają problem z przełączaniem się z jednego trybu w inny - często bywa tak, że rodzinę traktują biznesowo, a obcych jak rodzinę. I tak źle, i tak niedobrze.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Z całą pewnością tę niekompatybilność widać przy wzrostach cen przy klęskach żywiołowych, gdzie ludzie postrzegają biznesowe wykorzystywanie sytuacji, że jakichś dóbr bardzo brakuje, jako czystą złośliwość, jeśli nie perfidne zło.

Jeżeli czaisz logikę ładu rozszerzonego, to powinieneś się cieszyć, że znalazł się ktoś, kto taką nieszczęśliwą sytuację wykorzystał, dostarczając niezwykle oczekiwanych produktów, nawet za bardzo srogą cenę. Horrendalna cena wody pitnej (przykładowo) powoduje, że inni ludzie dysponujący jej zasobami widząc taki przykład, chętniej pojadą właśnie zrobić biznes, tam gdzie jej nie ma, czyli w rejon największego kryzysu, tam gdzie jest najbardziej potrzebna, co wyraża się w cenie, a nie gdzie indziej. Dzięki temu skutecznie można ten kryzys zażegnać i jak najszybciej powrócić do normy, przywracając ostatecznie również normalną cenę.

Gdybyś jednak przepytał o to, co o takim zachowaniu sądzi zapatrzony w swoje moralne "gut feelings" przeciętniak bez jakiejkolwiek wiedzy ekonomicznej/cywilizacyjnej, to jedynym co z siebie wydusi, będzie najprawdopodobniej święte oburzenie. I będzie ono zrozumiałe na gruncie altruistycznej etyki rodzinnej, opartej na krótkowzrocznym stawianiu się na miejscu współplemieńca... "A Ty jakbyś się czuł, gdyby ci nagle cenę zwykłego produktu podnieśli tak, że liczyliby to jak niemal towar luksusowy? A swojemu dziecku też kazałbyś płacić, zamiast pomóc w ramach możliwości? Może trochę solidarności z potrzebującymi! Przecież oni cierpią!". Ta etyka nie radzi sobie kompletnie z realiami ładu rozszerzonego, często zresztą staje w nim w konflikcie. A gdy ludzie się nią posługują, co robią naturalnie, to osłabiają tym samym skuteczność rynku. Tak jest właśnie w przypadku ustaw zabraniających podnoszenia cen w czasie klęsk żywiołowych. Nie wzięły się przecież z niczego.

Zresztą ludzie mają problem z przełączaniem się z jednego trybu w inny - często bywa tak, że rodzinę traktują biznesowo, a obcych jak rodzinę. I tak źle, i tak niedobrze.


Na marginesie Korwin kiedyś stosował podobną argumentację tzn. usprawiedliwiającą podwyżkę ceny produktów w czasie niedoborów. No, ale Korwin to Korwin i raczej nigdy się nie pierdoli :D
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Tak czy owak, jeśli moralne intuicje, uczucia i cały ten bagaż emocjonalny przestaje być użyteczny a posługiwanie się nim zaczyna przynosić szkody, można zareagować dwojako:
- albo uznać, że subiektywne odczucia mają pierwszeństwo, bo ważne, aby dobrze się czuć w swojej skórze i zaspokajać odpowiednio własne odruchy moralne. Pociągnie to za sobą tezę. że kapitalistyczna cywilizacja to zło, gdyż każe się nam zachowywać nienaturalnie i ignorować bodźce, które w pierwotnej sytuacji mielibyśmy ochotę załatwić, jak nam wnętrze podpowiada.
- albo uznać, że własne sumienie nie jest instancją nieomylną i należy wziąć przede wszystkim pod uwagę interes ładu rozszerzonego, swoje wrażenia chowając do kieszeni. Ale na to niewielu stać, tak naprawdę...

Jak się teraz nad tym zastanawiam, to chyba moja obcesowość wobec niezaspokojonych widżylantystowskich intuicji moralnych w konflikcie z doktryną propertariańską, została głównie zainspirowana tym pomysłem Hayeka. Jeżeli człowiek jest ewolucyjnie okablowany tak, że jest komuchem, to nie ma się co przejmować jego wrażeniami etycznymi (bo wiadomo, jakie one mają korzenie...), tylko zadbać o spójność proponowanej egzemplifikacji ładu rozszerzonego i procedur, jakie w nim panują, aby zapewnić mu stabilność.

Wiadomo, że dla kogoś, kto silnie pozostanie umocowany w tej pierwotnej etyce altruistycznej, będzie to zupełnie niestrawne. Aby zostać propem, należy oczyścić się z takich atawizmów... ;)
 

Hitch

3 220
4 872
Karaluchy, Jo Nesbo

Przypomniało mi się jak kiedyś wziąłem się za debiut literacki tego autora, który lekko mówiąc mi nie podszedł. Po zamieszczeniu mojej opinii o tym tworze literackim tutaj, odpowiedziano mi, że takie już są debiuty i jeszcze ktoś przebił to rekomendacją autora od samego Jamesa Ellroya. Wciąż mając w pamięci pretensjonalnego Aborygena filozofa-policjanta z poprzedniej części wziąłem się za kontynuację i... cóż. Szoku nie ma, dupy nie urwało.

Z Ellroya ogólnie jest troll, który na potrzeby kontaktów z fanami i mediami przybiera "artystyczną tożsamość" z mega wybujałym ego i mocno przejaskrawionymi rzeczywistymi przekonaniami autora. Nie widzę innej przyczyny, niż jaja, by Miszcz polecał Jo Nesbo i tytułował go swoim następcą w gatunku.

Ale wracając do "Karaluchów" - typowe, podzielone na masę (bodaj 54) mini-rozdzialików czytadło do pociągu czy autobusu. Intryga przekombinowana, a jednocześnie prostacko prosta do przewidzenia. Owszem jej przyziemność byłaby plusem, gdyby nie fakt jakich cudów na kiju musiał dokonać morderca, żeby wszystko "pykło". A i tak nie "pykło", bo oczywiście pomimo bycia zimnym, kalkulującym wszystko skurwielem, będącym przed detektywami zawsze trzy kroki w przód, popełnia banalne błędy chyba tylko po to, żeby w końcu autor mógł dać jakieś wskazówki głównemu bohaterowi. Do tego w finale zmienia się w non-stop szaleńczo rechoczącego się ze wszystkiego psychola, który nagle zapomina zacierać po sobie ślady i jeszcze publicznie próbuje zamordować głównego bohatera. A, i zostaje zabity młotem pneumatycznym.

Nie. Po prostu nie. Jak na poważny kryminał jest to to zbyt głupkowate. Jak na lekką sensację jest to to zbyt napuszone i silące się na mrok mozolne coś. W sumie nie wiem, do kogo jest to kierowana książka. Pióra autor też nie ma zbyt lekkiego. Opisy są rozwleczone, a nie służą opisywaniu niczego ciekawego. Postacie są miernie nakreślone i gadają za dużo, szczególnie w momentach, kiedy nie miałyby na to czasu. Przykład - co robisz, kiedy dwumetrowy Mandżur na sterydach (z łysą glacą i warkoczykiem z tyłu w stylu Tong Po, bo why the fuck not) dusi cię właśnie kablem? Ano wygłaszasz monolog na pół strony o tym, jak to czym prędzej musisz go zastrzelić, bo masz mało czasu, gdyż przejawiasz symptomy wstrząsu mózgu i nadchodzącej utraty przytomności. Oczywiście wymieniasz przy tej okazji wszystkie oznaki. Kiedy dusi cię groteskowy bad guy z Bonda.

Generalnie dialogi nie są mocną stroną Nesbo. Tego typu suchary są na prawie każdej stronie: "Hej, widziałeś Kasyno? To taki film z 1995 roku. Z Robertem DeNiro, Joe Pescim i Sharon Stone. No i w tym filmie powiedzieli coś, z czym się zgadzam".

Ugh.

Daję 5/10 i zaznaczam, że jest nieco lepiej i przynajmniej da się to doczytać do końca, nie to co pierwszą część. W tym tempie może dziesiąta odsłona przygód Harry'ego Hole'a jest naprawdę dobra :)
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
Zresztą ludzie mają problem z przełączaniem się z jednego trybu w inny - często bywa tak, że rodzinę traktują biznesowo, a obcych jak rodzinę. I tak źle, i tak niedobrze.
ja z kolei czytałem biologiczne rzeczy i mam swoje trzy grosze- hipotezę
lewicowcy są promiskuityczni bo mają strategię rozrodczą "r" zgodnie z teorią stefana molyneuxa tzn. mają dużo potomstwa i mały nakład na każdego potomka (tzn mała opieka rodzicielska) i wczesna inicjacja seksualna co jest skorelowane ze wysoce zmiennym, nieprzewidywalnym środowiskiem. i to tłumaczy czemu np. chcą darmową opiekę zdrowotną dla "obcych"- bo może to być ich potomek a o swoje geny się dba, nie chodzi o to że to twoje dziecko tylko że to dziecko ma Twoje geny i one się liczą jak to Dawkins pisał
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Ciekawostka od Kurt'a Vonnegut'a - równość posunięta do totalitarnej skrajności. Wklejam całość bo dość krótkie:

Harrison Bergeron
Był rok 2081 i wszyscy wreszcie stali się równi. Nie tylko wobec Boga i prawa. Byli równi we
wszystkim. Nikt nie był mądrzejszy od innych. Nikt nie wyglądał lepiej. Nikt nie był silniejszy ani
szybszy. Równość ta była zasługą 211, 212 i 213 poprawki do konstytucji, a także niesłabnącej
czujności agentów Ministerstwa Równości Stanów Zjednoczonych.
Niektóre aspekty życia nie były jednak wciąż takie jak być powinny. Ludzie wciąż na przykład
wściekali się, że kwiecień to jeszcze nie wiosna. I to właśnie w tym dżdżystym miesiącu ludzie z MR
zabrali Harrisona, czternastoletniego syna Hazel i George'a Bergeronów.
Było to oczywiście godne współczucia, George i Hazel nie mogli jednak zbyt intensywnie o tym
myśleć. Inteligencja Hazel była doskonale przeciętna, co oznaczało, że mogła skupić na czymś myśli
jedynie na krótką chwilkę. Za to George, którego inteligencja wyraźnie przewyższała normę, miał w
uchu małe wyrównujące radyjko. Prawo nakazywało mu je nosić przez cały czas. Nastawione było na
rozgłośnię rządową. Co mniej więcej dwadzieścia sekund nadajnik wysyłał jakiś ostry dźwięk, aby
ludzie pokroju George'a nie wykorzystywali swojej niesprawiedliwej przewagi intelektualnej.
George i Hazel oglądali telewizję. Po policzkach Hazel płynęły jeszcze łzy, ale chwilowo nie
pamiętała ich przyczyny.
Na ekranie były baletnice.
W głowie George'a odezwał się brzęczyk. Jego myśli rozpierzchły się panicznie, jak włamywacze
na dźwięk alarmu.
– Bardzo ładnie tańczyły, naprawdę ślicznie – powiedziała Hazel.
– Co proszę? – odparł George.
– Taniec. Ładny był – powtórzyła.
– No – przytaknął. Starał się pomyśleć o tancerkach. Tak naprawdę nie były za dobre. Nie lepsze
niż ktokolwiek inny na ich miejscu. Objuczone były ciężkimi pasami i workami śrutu, a na twarzach
miały maski, tak by nikt na widok pełnego gracji gestu czy ładnej buzi nie poczuł się jak coś, co kot
przytargał ze śmietnika. George rozważał niejasną koncepcję, że może tancerki nie powinny podlegać
wyrównaniu. Nie dane mu było jednak dojść za daleko, bo zaraz nowy hałas w uchu rozsypał jego
myśli.
Skrzywił się. Tak jak dwie z ośmiu baletnic.
Hazel zauważyła grymas na jego twarzy. Nie miała wyrównywacza, więc musiała zapytać George'a o
ten ostatni dźwięk.
– Brzmiało jakby ktoś zbił młotkiem butelkę od mleka. – wyjaśnił George.
– To musi być bardzo ciekawe, te wszystkie dźwięki – powiedziała Hazel z lekką zazdrością. –
Czego to nie wymyślą.
– No – odparł.
– Tylko, że gdybym ja była Ministrem Równości, wiesz, co bym zrobiła? – zapytała Hazel. W
gruncie rzeczy była dosyć podobna do Ministra Równości, kobiety nazwiskiem Diana Moon
Glampers. – Gdybym była Dianą Moon Glampers – kontynuowała – dałabym dzwony w niedzielę,
tylko dzwony. Jakby na cześć religii.
– Z samymi dzwonami mógłbym myśleć – odparł George.
– No to je puścić bardzo głośno – powiedziała Hazel. – Chyba byłabym niezłym Ministrem
Równości.
– Jak każdy – skwitował George.
– Kto wie lepiej ode mnie, co jest normalne? – nalegała Hazel.
– Racja – odparł George. Zrodziła się w nim niepewna myśl o ich dalekim od normalności synu,
który teraz siedział w więzieniu, o Harrisonie, ale salwa honorowa w jego głowie szybko ją ucięła.
– Kurcze – powiedziała Hazel. – To było niezłe, co?

Było na tyle niezłe, że George całkiem zsiniał, zaczął się trząść, a w kącikach jego
zaczerwienionych oczu pojawiły się łzy. Dwie z ośmiu baletnic osunęły się na podłogę studia,
trzymając się za skronie.
– Bardzo źle wyglądasz – powiedziała Hazel. – Może się wyciągniesz na kanapie, złociutki,
położysz worek wyrównawczy na poduszce. – Mówiła o ponad dwudziestu kilogramach śrutu w
płóciennym worku przytroczonym do jego szyi. – No odłóż na chwilę ten worek – nalegała. – Nie
obchodzi mnie, że przez chwilę nie będziemy równi.
George zważył worek w rękach.
– Nie przeszkadza mi – powiedział. – Już go nie zauważam. Jest częścią mnie.
– Taki byłeś ostatnio zmachany. Całkiem wypompowany – powiedziała Hazel.
– Może dałoby radę zrobić dziurkę w dnie worka i wyjąć trochę tego ołowiu. Kilka kulek.
– Dwa lata więzienia i dwa tysiące dolarów grzywny za każdą wyjętą kulkę – odparł George. –
Średni interes.
– Jakbyś tak mógł kilka wyjmować, jak wracasz z roboty – ciągnęła Hazel.
– No wiesz, tu się z nikim nie ścigasz. Tylko odpoczywasz.
– Jeśli próbowałbym się wymigać od kary – powiedział George – inni też mogliby jej uniknąć. I
całkiem niedługo bylibyśmy z powrotem w tych ciemnych czasach, gdy każdy z każdym rywalizował.
Nie chciałabyś tego, prawda?
– No pewnie, że nie – odparła Hazel.
– No widzisz – powiedział. – Kiedy zwykli ludzie zaczynają łamać prawa, co według ciebie dzieje
się ze społeczeństwem?
Gdyby Hazel nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, George na pewno nie byłby jej teraz w stanie
pomóc. W jego głowie wyła syrena.
– Chyba by się rozwaliło całe – powiedziała Hazel.
– Co by się zrobiło? – zapytał George obojętnie.
– Społeczeństwo – powiedziała z wahaniem Hazel. – O tym chyba mówiłeś, nie?
– Kto wie? – odparł.
Program w telewizji przerwano nagle wiadomościami. Na początku trudno było się zorientować, o
co chodzi, prezenter bowiem, jak wszyscy spikerzy, miał poważną wadę wymowy. Przez około pół
minuty bardzo podniecony próbował powiedzieć "Dobry wieczór państwu."
Poddał się w końcu i dał informacje do przeczytania jednej z baletnic.
– Nic się nie stało – powiedziała Hazel o spikerze. – Przynajmniej próbował. To się liczy. Starał
się, jak mógł, z tym, co mu Bóg dał. Powinien dostać podwyżkę za takie starania.
– Dobry wieczór państwu – powiedziała baletnica, czytając z kartki. Musiała być niezwykle
piękna, bo maska, którą miała na twarzy była wyjątkowo szpetna. Widać było wyraźnie, że była też
najsilniejszą i najzgrabniejszą z tancerek, jej worki wyrównawcze były bowiem tak wielkie, jak te
noszone przez stukilogramowych mężczyzn.
Od razu też musiała przeprosić za swój głos, którego używanie było z jej strony niesprawiedliwe.
Jej głos był ciepłą, jasną, ponadczasową melodią.
– Przepraszam – powiedziała, i zaczęła od początku, głosem, który jej nie wywyższał.
– Harrison Bergeron, lat czternaście – zaskrzeczała – uciekł właśnie z więzienia, gdzie został
osadzony pod zarzutem planowania zamachu stanu. Jest geniuszem i lekkoatletą, jest niedorównany i
bardzo niebezpieczny.
Na ekranie ukazała się policyjna fotografia Harrisona Bergerona, najpierw do góry nogami, potem
bokiem, znowu do góry nogami, a w końcu prawidłowo. Zdjęcie pokazywało całego Harrisona na tle
podziałki. Miał równe dwa metry wzrostu.
...
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Reszta sylwetki Harrisona była połączeniem kostiumu na Halloween i sklepu metalowego. Nikt
nigdy nie miał tak ciężkich wyrównywaczy. Wyrastał z nich szybciej niż MR wymyślało nowe.
Zamiast małego radyjka wyrównawczego nosił ogromne słuchawki i okulary o grubych pofalowanych
soczewkach. Miały one nie tylko uczynić go półślepym, ale także spowodować rozdzierające bóle
głowy.
Cały był obwieszony żelastwem. Zwykle zachowywano symetrię, jakiś wojskowy porządek w
wyrównywaczach dla silnych ludzi, Harrison wyglądał jednak jak chodzące skup złomu. W wyścigu
życia Harrison musiał dźwigać sto pięćdziesiąt kilo.
W celu wyrównania jego wyglądu funkcjonariusze MG kazali mu nosić na nosie czerwoną
gumową piłeczkę, golić brwi, a równe białe zęby zakrywać nieregularnie umieszczonymi czarnymi
zaślepkami.
– Jeśli zobaczycie państwo tego młodzieńca – mówiła baletnica – proszę nie próbować,
powtarzam: nie próbować wdawać się z nim w rozmowę.
Nagle zabrzmiał zgrzyt wyrywanych z zawiasów drzwi.
Z ekranu dobiegły wrzaski i wykrzykiwane w zamieszaniu polecenia. Zdjęcie Harrisona Bergerona
zaczęło podskakiwać, jakby tańczyło do rytmu trzęsienia ziemi.
George Bergeron poprawnie rozpoznał ten łoskot, co nie mogło dziwić. Wiele razy jego własny
dom tańczył do tej pełnej trzasków melodii.
– Mój Boże – powiedział George – to musi być Harrison.
Ta myśl znikła jednak na dźwięk wypadku samochodowego w jego głowie. Gdy George zdołał
znów otworzyć oczy, zdjęcia już nie było. Ekran wypełniał teraz Harrison z krwi i kości.
Pobrzękując, groteskowy, ogromny Harrison stał na środku studia. W dłoni ściskał wciąż klamkę
wyrwanych drzwi. Baletnice, technicy, muzycy i spikerzy klęczeli przed nim skuleni, gotując się na
śmierć.
– Jestem Cesarzem! – wykrzyknął Harrison. – Słyszycie? Jestem Cesarzem! Wszyscy muszą robić
bez gadania to, co rozkazuję! – Tupnął tak, że zatrzęsło się studio.
– Nawet gdy tu stoję – grzmiał – oszpecony, okaleczony, schorowany, jestem władcą
potężniejszym niż ktokolwiek przede mną! A teraz spójrzcie kim mogę być!
Harrison porwał swoją uprząż, jakby była z mokrej bibuły, zdarł pasy, które były zdolne utrzymać
dwie i pół tony.
Wyrównujący Harrisona złom zleciał z hukiem na podłogę.
Włożył kciuki w ucho kłódki utrzymującej wyrównywacze na jego głowie. Pękło jak łodyga selera
naciowego. Roztrzaskał o ścianę słuchawki i okulary.
Gdy wyrzucił gumowy nos, ukazał się mężczyzna mogący wzbudzić respekt Thora, boga
piorunów.
– Teraz wybiorę Cesarzową! – obwieścił, patrząc na skulonych ludzi. – Niech pierwsza kobieta,
która odważy się wstać, posiądzie tytuł i tron!
Po chwili, kołysząc się jak wierzba, wstała jedna z baletnic. Harrison wyjął jej z ucha
wyrównywacz intelektu, i z zadziwiającą subtelnością zerwał jej wyrównywacze wyglądu. W końcu
zdjął jej maskę. Była olśniewająco piękna.
– A teraz – powiedział Harrison, biorąc ją za rękę – pokażemy ludziom, co to znaczy taniec!
Muzyka! – rozkazał.

Muzycy wdrapali się z powrotem na krzesła, a Harrison ich też obrał z wyrównywaczy.
– Grajcie dobrze – powiedział do nich – a będziecie baronami, książętami i hrabiami.
Zabrzmiała muzyka. Z początku zwyczajnie – tanio, głupawo i fałszywie. Ale Harrison porwał ze
stanowisk dwóch z nich i pomachał nimi jak batutą, śpiewając to, co chciał usłyszeć. Usadził ich z
powrotem na miejscach.
Muzyka ruszyła od początku, tym razem już o wiele lepiej. Harrison wraz z Cesarzową przez
chwilę tylko słuchali z powagą, jakby zestrajali bicie swoich serc z muzyką.
Stanęli na palcach.
Harrison ujął jej wąską talię w swoje wielkie dłonie, pozwalając jej poczuć nieważkość, której za
chwilę miała doświadczyć.
A potem, w wybuchu radości i gracji, wystrzelili w powietrze!
Łamali nie tylko prawa kraju. Prawo grawitacji i prawa rządzące ruchem też dla nich nie istniały.
Zataczali koła, wirowali, okręcali się, wywijali fikołki, korkociągi i śruby.
Wyskakiwali jak kozice na księżycu.
Sufit studia znajdował się na wysokości dziesięciu metrów, ale każdy wyskok zbliżał tancerzy do
niego.
Bez wątpienia chcieli ucałować sufit.
I zrobili to.
I wtedy, poskramiając grawitację miłością i wolną wolą, pozostali zawieszeni kilkanaście
centymetrów pod sufitem i wymienili długi pocałunek.
W tym momencie do studia wpadła Diana Moon Glampers, Minister Równości, z dwururką kaliber
dziesięć w ręku. Wypaliła dwukrotnie i zanim Cesarz i Cesarzowa opadli na podłogę, już nie żyli.
Diana Moon Glampers przeładowała. Wycelowała w muzyków, mówiąc im, że mają dziesięć
sekund na założenie wyrównywaczy.
Wtedy telewizor Bergeronów przepalił się.
Hazel odwróciła się do męża, by to skomentować. Ale George wyszedł do kuchni po piwo.
Wrócił z puszką, zatrzymał się na chwilę, gdy wstrząsnął nim sygnał wyrównawczy, i usiadł z
powrotem.
– Płakałaś? – zapytał Hazel.
– No – odparła.
– Dlaczego? – powiedział.
– Nie pamiętam – odpowiedziała. – Coś strasznie smutnego w telewizji.
– Co? – zapytał.
– Wszystko mi się jakby miesza w głowie – powiedziała.
– Zapomnij o smutkach – powiedział.
– Zawsze tak robię – uspokoiła go Hazel.
– Zuch dziewczyna – powiedział George. Skrzywił się. Ktoś bawił się w jego głowie nitownicą.
– Kurcze, ten to chyba był niezły – powiedziała Hazel.

– Bez dwóch zdań – odparł.
– Kurcze, od razu wiedziałam, że niezły.
 
Do góry Bottom