Jakie filmy ostatnio oglądaliście?

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 750
E, no bez przesady, a co jest niby przesłaniem SW? To, że dzielny rycerz na białym koniu zawsze zwycięży siły zła?
Poniekąd też, ale ja bym się raczej skupił na relacjach z rodziną, obawie przed popełnieniem tych samych błędów, robieniu tego, co robić należy, wreszcie wybaczeniu czy odkupieniu. Star Warsy są pod tym względem dużo bardziej osobiste.

W Diunie przynajmniej świat nie jest tak plastykowy; baron ma pryszcze, Rabban jest spocony, fedaikini wysmarowani krwią, nawigator w pierwszych minutach wygląda jak spełnienie mokrych snów antynatalistów i nijak nie wywołuje śmiechu jak złapany w lesie bigfoot imieniem Chewbacca, a bohater negatywny faktycznie wygląda na negatywnego, a nie jak reklama sprzętu ogrodniczego w postaci Lorda Wiadro z wiaderkiem na głowie i neonem w ręku ...
Jeśli chodzi o plastikowość świata, w sensie scenografii, kostiumów czy designu statków, "Diuna" Lyncha jest dużo bardziej plastikowa. Daleko jej do "używanej przyszłości" Lucasa w postaci: zdezelowanych, osmalonych myśliwców czy innych sprzętów gospodarstwa domowego. A co do bad guya, groteskowy psychopata, Latający Grubas jak to ujął Padyszach, to też nie mistrzostwo kreacji szwarccharaktera.

Nawet w filmie, nie wspominając już o książce, jest jednak trochę więcej niż pogoń na białym rumaku i wywijanie laserową szabelką. Tu widać religię, politykę (tą prawdziwą, czyli intrygę, zdradę, sztylet i truciznę), eugenikę, ekologię, transhumanizm ... całą masę rzeczy, których u Lucasa najzwyczajniej w świecie nie ma. Kiedyś widziałem Flasha Gordona, nie pamiętam jednak o czym dokładnie to było, z jakiegoś powodu jednak szufladkuje mi się to zaraz obok Idiokracji i jakby nie było nie jest to raczej półka, na której bym umieścił Diunę.
Ale, ale, ale! Ja nie oceniam książki, gdzie mogę sobie zbudować wizualnie świat we własnej wyobraźni, a mówię głównie o filmie. I tam, owszem, można sobie znaleźć to o czym wspominasz, rzecz w tym jednak jak one zostały przedstawione u Lyncha. Co z tego, że masz te wszystkie wymienione rzeczy, skoro same postaci są płaskie jakby były wycięte z tektury? Paul jest jeszcze bardziej niż Luke wybrańcowaty, znamy jego przeznaczenie, które musi wypełnić i bardzo łatwo i szybko możemy odkryć jak to zrobi, ani się przed tym nie wzbrania, nie ma żadnych wątpliwości, nie traktuje tego jak czegoś narzuconego z zewnątrz, nie próbuje żyć swoim życiem, na wszystko się godzi. No, kurwa, serio? Motyw przepowiedni można poprowadzić dużo ciekawiej niż zakup kanapki w McDrivie...

Pampalini ma rację co do umowności. Relacje międzyludzkie są tam chyba najbardziej umowne, bo wygląda jakby protagonista był programowany przez każdego z tych ludzi, począwszy od kumpla-barda, kumpla-instruktora walki, ojca, matkę, a nie był z nimi w jakichś stosunkach. No i związek z Chani, to już przegięcie absolutne.

Co do soundracku, to szczerze przyznam, że cierpię na syndrom drewnianego ucha ale, kurcze, 3 godzin na jedno kopyto to nawet ja tam nie słyszę. Ambient Briana Eno, ten marsz ze wstępu albo elektroniczna napierdalanka na klawiszach będąca podkładem dla barona to jak na mój gust spore urozmaicenie w stylach i motywach. Nie mówię, że muzyka z GW jest słaba, bo nie jest. Uwielbiam Williamsa (słucham właśnie marszu z Indiany Jonesa zastanawiając się co ja, kurwa, robię przed komputerem podczas gdy sprzęt mi zarasta kurzem w szafie ...), ale nawet nie staram się wmawiać sobie, że jest urozmaicony, bo dla mnie nie jest i założę się, że gdyby ktoś nie znał tego goście i jego filmów, to za chuja by nie wpadł, że ścieżka z Jonesa i 1941, które u mnie sąsiadują w winampie to podkłądy do różnych filmów. Powiedzmy to sobie szczerze, nie zgadzasz się ze mną tylko dlatego, że jestem Żydem, prawda?
No więc dla mnie ten soundtrack jest bardzo pouczającym przykładem na to, że nie należy dawać zespołom rockowym robić muzyki do filmów, które mają powalać epickością i czerpią z klasycznych źródeł. Te lata osiemdziesiąte aż bolą. Mam jeden wielki dysonans po tym filmie. Wizualne lata '60, wymieszane z muzycznymi '80, czyli jeden wielki kicz. To już chyba wolę "Zakazaną planetę".
 

Cptkap

Well-Known Member
700
3 225
Wcielę się w rolę mediatora w tej napierdalance Jedi z Fedajkinem.
Chyba mówicie po prostu o 2 różnych rzeczach.
Fat pisze o wrażeniach z filmu Lyncha a Ciek o całym uniwersum DUNE, które jest oparte na książkach Herberta.
Jeśli chodzi o film, to fajniej mi się po prostu ogląda Star Warsy ale uniwersum Duny jest w CHUJ bogatsze, głębsze i ciekawsze, tylko może w filmie Lyncha tego nie widać.

Sama idea Duny jest zajebista. Masz cywilizację zdolną do podróży międzygwiezdnych, w której od tysięcy lat zabronione jest tworzenie i korzystanie z komputerów. I teraz jak tak zaawansowana cywilizacja w ogóle ciągnie, jeśli dzisiaj wielu miałoby problemy z wyobrażeniem sobie życia bez komputera?
Już samo to jest bardzo ciekawe i chyba unikalne jeśli chodzi o przyszłościowe światy SciFi zazwyczaj wypełnione różnego rodzaju robotami.

Jeśli chodzi o serial SyFy Dune, to choreografia walk jest fajniejsza i o wiele ciekawiej oraz zrozumialej są pokazane intrygi. Film Lyncha jest za to o wiele bardziej klimatyczny.
I jeśli już to warto obejrzeć pierwsze 3 części serialu, opowiadających te same wydarzenia co film Lyncha czyli pierwszą książkę Duny. Reszta części jest bardzo chujowa. (a te pierwsze trzy też w sumie nadzwyczajne nie są ;) )

Ciek dał nienajlepszy przykład muzyki z Dune. Ten utwór jest o wiele lepiej obrazuje to akurat uniwersum:
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 750
Chyba mówicie po prostu o 2 różnych rzeczach.
Fat pisze o wrażeniach z filmu Lyncha a Ciek o całym uniwersum DUNE, które jest oparte na książkach Herberta.
Ja, z pewnością. Co do Cieka, trudno powiedzieć, bo on raz broni filmu, raz całego uniwersum, którego ja z kolei nie atakuję.

Jeśli chodzi o film, to fajniej mi się po prostu ogląda Star Warsy ale uniwersum Duny jest w CHUJ bogatsze, głębsze i ciekawsze, tylko może w filmie Lyncha tego nie widać.
No nie widać. Najbardziej obiecujący był początek i wprowadzenie w realia, z zajebistą narracją i tymi slajdami. Może dlatego, że wyobraźnia tam działała i tak właśnie należało przebrnąć przez wszystko to, czego z przyczyn ekonomicznych nie można było oddać, na przykład upływ czasu, zamiast lecieć chybcikiem naciągając nie do zniesienia zawieszenie niewiary u widza.

Sama idea Duny jest zajebista. Masz cywilizację zdolną do podróży międzygwiezdnych, w której od tysięcy lat zabronione jest tworzenie i korzystanie z komputerów. I teraz jak tak zaawansowana cywilizacja w ogóle ciągnie, jeśli dzisiaj wielu miałoby problemy z wyobrażeniem sobie życia bez komputera?
Już samo to jest bardzo ciekawe i chyba unikalne jeśli chodzi o przyszłościowe światy SciFi zazwyczaj wypełnione różnego rodzaju robotami.
Niewątpliwie. Ale co z tego, skoro próba pokazania tego wypadła kompletnie niewiarygodnie?

Jeśli chodzi o serial SyFy Dune, to choreografia walk jest fajniejsza i o wiele ciekawiej oraz zrozumialej są pokazane intrygi. Film Lyncha jest za to o wiele bardziej klimatyczny.
I jeśli już to warto obejrzeć pierwsze 3 części serialu, opowiadających te same wydarzenia co film Lyncha czyli pierwszą książkę Duny. Reszta części jest bardzo chujowa. (a te pierwsze trzy też w sumie nadzwyczajne nie są ;) )
OK, sprawdzę. Dzięki za wprowadzenie w temat.
 

Cptkap

Well-Known Member
700
3 225
No nie widać. Najbardziej obiecujący był początek i wprowadzenie w realia, z zajebistą narracją i tymi slajdami. Może dlatego, że wyobraźnia tam działała i tak właśnie należało przebrnąć przez wszystko to, czego z przyczyn ekonomicznych nie można było oddać, na przykład upływ czasu, zamiast lecieć chybcikiem naciągając nie do zniesienia zawieszenie niewiary u widza.
.

Te slajdy są z telewizyjnej wersji Duny. Kinowa miała tylko narracje księżniczki i wyjaśnienie tego co to jest przyprawa więc o uniwersum z kinowej wersji jeszcze mniej można było się dowiedzieć ;)
 

Cptkap

Well-Known Member
700
3 225
A i tak w ogóle to Dune i Star Wars to jedno i to samo uniwersum, tylko wydarzenia są oddalone od siebie o tysiące lat i w star warsach ludzie już uniezależnili podróże międzygwiezdne od przyprawy.

Tatooine to Arrakis, Corellia to Kaitan itd.
Tuskan Raiders przecież chodzą w filtr frakach.
Moce Jedi to pozostałości po programie genetycznym Bene Gesserit
a Bobba Fetta zjada przecież czerw :D
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 857
12 249
Staram się pisać o filmie, nie książce. Książka to ewentualnie kwestia do dyskusji w osobnym temacie, dla mnie to dla s-f coś jak Władca pierścieni dla fantasy - klasyk gatunku. Ok, zgodzę się, Diuna (film) to nie ósmy cud świata, chociaż tego przecież nie pisałem. Zwyczajnie o wiele bardziej kręci mnie niż SW. Kwestia gustu, od kiedy pamiętam ten film miał to do siebie, że albo się podobał, albo nie podobał, dzielił ludzi :) Na porównania z jakimś Flashem Gordonem i inne pierdololo nie mogę jednak pozwolić, to zdecydowanie nie ta klasa. Choćby wspomniany latający grubas - dla mnie to świetnie zagrana rola, baron był latającym grubasem, pedałem i prostym, choć cwanym, skurwysynem. W książce był groteskowym świniakiem, spasionym do takiego stopnia, że już sam nie mógł chodzić i trzeba mu było podłączyć silniczki do cielska, więc jak miałby zostać zagrany w filmie by było dobrze?

Tatooine to Arrakis, Corellia to Kaitan itd.
Tuskan Raiders przecież chodzą w filtr frakach.
Moce Jedi to pozostałości po programie genetycznym Bene Gesserit
a Bobba Fetta zjada przecież czerw :D
No nie podkurwiaj mnie :)
 
N

nowy.świt

Guest


Bajeczka o tym jak ludzie pracy postanowili "dopierdolić dużemu prywaciarzowi" - taki zamysł oczywiście twórców nie jest - ale ja to tak odbieram, bo to jest (takie zachowanie) dosyć częsta przypadłość.
 

Racibor

Well-Known Member
408
2 159
"Niepamięć"("Oblivion")
http://www.filmweb.pl/film/Niepamięć-2013-535756

Alex Jones poleca jako film przeciw Illuminatom i NWO:) :

Świetne zdjęcia i efekty, dużo miłych dla oka scen, dobra muzyka. Mnóstwo nawiązań do klasyki SF, przez co wielu ludzi krytykuje film za brak oryginalności. Przesłanie filmu jest takie, by obudzić się i walczyć.

"Agora"
http://www.filmweb.pl/Agora
Film promuje nonkonformizm, indywidualizm i wolnomyślicielstwo, przeciwstawiając je dogmatyzmowi i fanatyzmowi religijnemu. Film antychrześcijański, chrześcijanie pokazani są w większości jako brudny, tępy i ogarnięty szaleństwem motłoch. Pokazany smutny upadek pogańskiego świata, jego piękno zniszczone przez chrześcijańską zarazę.
 

Hikikomori

少し変態
538
318
Na Niepamięci byłem. Gówno. Tanie komputerowe efekty specjalne. Role gra kilku aktorów i grupka statystów, chyba większość budżetu poszła w gażę Toma Cruise'a. [spoiler, ale film kijowy więc czytajcie i tak] Główny zły, na którego czeka się cały film wygląda jak wielki subwoofer, bo twórcom nie chciało się wyrenderować czegoś porządnego[koniec spoilera]. Nie polecam. Nie rozumiem, czemu Święty Las przy całych swoich środkach nie jest w stanie zrobić dobrego filmu SF.

Jeśli chodzi o Diunę, to fajny klimacik ma gierka z 1992 roku. Nie wiem, jak wy, ale ja tam lubię tą muzyczkę w formacie Adlib. Zwłaszcza kawałek 'Bagdad' w 21:48.



Jak wpiszecie w Jutabie "Spice Opera", to dostaniecie w podrasowanej wersji, chociaż mi się podoba trochę mniej.
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 988
Pociąłem i poredagowałem nieco moje stare, ale wciąż jare wrażenia nad najlepszym filmem z Cainem, jaki widziałem :) Jeśli ktoś nie zna, uwaga bo wysypałem trochę spoilerów.

Nie można mieć wszystkiego naraz: i zemścić się na świecie, i żyć dalej. A więc zemsta!Patrick Süskind — Historia pana Sommera

Ponowny seans mnie rozciamkał tak samo, a może nawet bardziej, niż po pierwszym razie. Kolejny cios był mocniejszy.
Staroszkolny film o zemście, przyzwoitości starego człowieka, którego system etyczny uległ miażdżącej konfrontacji ze współczesnym nihilizmem brytyjskiego blokowiska, gdzie włada hierarchia oparta na priorytecie bezwzględności.
Jesteś kimś, bo pały srają w pampersy na twój widok, a prokurator chowa głowę w piasek. Syf brytolskiej betonówy, jaką Barber pokazuje bez wazeliny, nie chowa się przed widzem za domysłami i symboliką, co pozwala lepiej zrozumieć intencje Harry'ego - głównej postaci filmu.



Harry Brown to leciwy komandos na emeryturze. Żyje w blokowisku, w mieszkaniu wbitym w ścianę socjalnego baraku. Żona w szpitalu, Harry nie ma z nią kontaktu, ponieważ zapadła w śpiączkę, poza tym jest tylko jeden wypróbowany przyjaciel Leonard, z którym spotyka się w knajpie na szachach. Starość każdego dnia ma ten sam wymiar, nic się nie zmienia do momentu, aż najpierw umiera żona, a potem Leo.

Po odejściu żony Harry zapada się w smutku, ale brutalny mord na przyjacielu powoduje, że staruszek podejmuje karkołomną krucjatę osiedlową przeciwko nastoletniej gangsterce. Wygląda bardzo znajomo, bo motyw zemsty jest regularnie eksploatowany i mocno eksponowany w kinie sensacyjnym, ale rzadko ukazuje się go w tak bezpośredni sposób, przy jednoczesnym zachowaniu niezbędnego umiaru.
Podobnie było (jeśli chodzi o siłę masakrującą widza) choćby w przypadku piorunującego i najlepszego filmu Wesa Cravena "Ostatni dom po lewej stronie".
Pierwowzór był tak dojmująco sugestywny i przygnębiający, że autorzy remake'u chyba nie wytrzymali chyba presji i zakończyli go częściowym happy endem, tym samym ustawiając dobry o dziwo film pod widza współczesnego.
A ten lubi jak napisom końcowym towarzyszy jakiś skoczny kawałek muzyczny z MTV lub z aktualnej listy przebojów. To dziwne zjawisko i częste. Nawet taki rasowy brainfucker jak "REC" nie uchronił się przed tym zabiegiem.


W opisywanym "Harry Brown" przemoc buzuje w swej najbardziej syfiastej formie.
Agresja nastolatków – lejąca się z ekranu jak rozgrzana smoła przez dziury w beczce - jest wprost analogiczna do tej z "Eden Lake".
I jeden i drugi film są generalnie tożsame, bo opisują przemoc przekazywaną z pokolenia na pokolenie jak fach, rzemiosło. Nie ma tu żadnych ojców chrzestnych jak u Coppoli, jest za to okrutny wujek z mordą przestępcy instruujący młodego, jak zabijać bez plamienia wszystkiego wokół krwią.
Sceny w barze pod koniec powodują, że poślady spinają się jak agrafka.


"Harry Brown" sprawnie odświeżył motywy znane np. z "Death Wish", lecz klimat jest o wiele bardziej gęsty, co powoduje, że historię zemsty Browna potraktowałem bardziej poważnie niż potyczki Bronsona, zwłaszcza te poza początkiem cyklu.
Harry nie jest żadnym super-mścicielem. To stary człowiek, poważnie niedomaga na zdrowiu. Widzimy w jednej ze scen, że pada na bruk, nie może dalej biec, płuca mu nie pozwalają. Barykady, jakie stwarza starość po prostu… jaki to jest kurwa zajebisty film!!!


Ale Harry mimo to zapolował.
Zapolował na ludzi, którzy według jego systemu wartości stanowią zaprzeczenie wojownika, żołnierza. Zabijają dla rozrywki. Gdy on walczył, w jego mniemaniu bito się o ideały, o jakąś sprawę. Na osiedlu kwitnie handel narkotykami i bronią, rudery pełne są typów, których nawet fizycznie ciężko jest uznać za ludzi, bo w pierwszej chwili przypominają istoty z piekła rodem. Jest taki ważny motyw w filmie, kiedy Harry kupuje u dilerki broń. Nie może spokojnie dobić targu, bo obok na kanapie leży zaćpana dziewczyna, a handlarze są totalnie napruci i ciągle coś wciągają.
Dziewczyna prawdopodobnie umiera, a wokół totalny bardak i syf. Jeden z handlarzy wygląda jak nocna zmora albo jakiś mutant z Zach. Virginii. Brown sugeruje, by zadzwonić po karetkę, bo dziewczynę zaraz usztywni, więc tamci zaczynają się wnerwiać. Sytuacja robi się napięta do granic możliwości, minuty trwają wieczność...


Barber pogrywał na moich nerwach do samego końca.
Byłem zaskoczony, że Michael Caine, leciwy i szanowany aktor, zagrał VABANK; nie w blockbusterze, nie w komedii romantycznej, czy w obsadzie durnego dreszczowca z kategorią dla dzieci z rodzicami, ale w filmie bezceremonialnie czarnym, okrutnym, prawdziwym i szczerym - takim, gdzie jak nie strzelisz bandycie prosto w pysk, zostaniesz zrównany z ziemią, zarówno fizycznie jak i mentalnie.




Dobryzm poległ, ideały muszą być elastyczne. Jedna z bohaterek, Alice, pracuje w policji. Stara się postępować w zgodzie z literą prawa i przez to ściąga na siebie widmo śmierci.
Barber dobitnie kazał swoim postaciom skonfrontować się z rzeczywistością typu: albo my albo oni.
Ktoś bez złudzeń wybierze rozwiązania jak Harry Brown, ale ludzie pokroju Alice zostaną po prostu... zweryfikowani w sposób ekstremalny. Szkoda, że reżyser nie był do końca odważny i konsekwentny.
Gdyby Alice została brutalnie zgwałcona i zmasakrowana, a Harry uległ organom ścigania, mielibyśmy postawioną kropkę nad "i".
Za to pozostaje troszkę wymęczona nadzieja. Miałem wrażenie, że Alice otrzymała podwójną lekcję - pierwszą od łachów z ulicy, drugą od swoich pracodawców, zaś Harry po prostu przetrwał.
Takie zakończenie, wbrew mojej - być może wymuszonej pretensji - pozwoli mi wracać do tego filmu częściej, bo mimo wszystko fajnie widzieć, gdy taki ktoś jak Harry Brown, daje radę przetrwać w nie tyle betonowej dżungli, co w dżungli bez żadnych zasad.


Młodzież gra świetnie, wręcz wybitnie.
Aktorskim łącznikiem między "H.Brown" a "Eden Lake" jest znakomity, bezbłędny Jack O'Connell. Widać, że etatowo zatrudniany do ról młodocianych przestępców, już chyba przyrósł do nich emocjonalnie. Jak kiedyś na planie kogoś zajebie, to się nie zdziwcie ;)


Reasumując, kawał kina szarpiącego nerwami, mimo że Barber zaledwie debiutował w pełnym metrażu. Kino rodem z Wysp, jeśli chodzi o eksplorację ludzkiego syf-uniwersum, ma pozycję nie zagrożoną w Europie.
 
Ostatnia edycja:

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 988
Głęboko oburzone miękkie faje, sflaczałe rąsie i obyczajo-poprawne fajfusy z Cannes!
"Only God Forgives" Refna wybuczany, cała europejska klika śmierdzącego snobstwa pewnie srała w majty z oburzenia i niesmaku, nie to co kowbojskie pchanie w dupala w świętym i najjaśniejszym "Brokeback Mountain".
http://film.onet.pl/wiadomosci/tylk...-cannes-gosling-nieo,1,5523595,wiadomosc.html
"Trudno znaleźć gorszy film niż »Tylko Bóg wybacza« Nicholasa Windinga Refna. To g****ana fantazja macho – hiperbrutalna, etycznie obrzydliwa, smutna, nonsensowna, śmiertelnie nudna, powolna jak flaki z olejem, idiotyczna, prawdopodobnie mizoginistyczna, dusząca wizualnie i pretensjonalna" - napisał recenzent "Variety". To tylko przykład - negatywnych opinii jest więcej.
 

Hitch

3 220
4 876
Te cioty z Cannes się nie znają na kinie, ale wątpię, żeby OGF był czymś więcej niż przestylizowanym, artystycznym, pretensjonalnym zlepkiem ledwo powiązanych ze sobą scenek. Takie tam "Drive" w Bangkoku.
 

Hitch

3 220
4 876
Był oglądalny, ale stężenie artsy-fartsyzmu w nim przekraczało tolerowaną przeze mnie dawkę.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Te cioty z Cannes się nie znają na kinie, ale wątpię, żeby OGF był czymś więcej niż przestylizowanym, artystycznym, pretensjonalnym zlepkiem ledwo powiązanych ze sobą scenek. Takie tam "Drive" w Bangkoku.

O, to coś dla mnie!
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 750
Jeśli chodzi o serial SyFy Dune, to choreografia walk jest fajniejsza i o wiele ciekawiej oraz zrozumialej są pokazane intrygi. Film Lyncha jest za to o wiele bardziej klimatyczny.
I jeśli już to warto obejrzeć pierwsze 3 części serialu, opowiadających te same wydarzenia co film Lyncha czyli pierwszą książkę Duny. Reszta części jest bardzo chujowa. (a te pierwsze trzy też w sumie nadzwyczajne nie są ;) )
To się do tego odniosę, bo miałem dzisiaj więcej wolnego czasu i zapuściłem sobie właśnie ten miniserial. Mimo ewidentnego niskiego budżetu i kaprawego CGI - to dopiero jest "umowność" - spodobało mi się, nawet z tymi kolorami i tłami. Wreszcie poświęcono trochę czasu na pogłębienie postaci, nie ma tutaj śladu groteski, nie czuje się 'gnania z programem obowiązkowym' - fabuła jest bardzo ładnie rozwinięta, intrygi zdecydowanie zgrabniej poprowadzone. I mimo tego, że ostatecznie jako całość to jest dłuższe od filmu Lyncha, nie dłuży się i naprawdę wciąga. Wyeksponowany (a przede wszystkim nie pominięty!) wątek Irulany też sprawia, że historia przestaje być tak jednowymiarowa, jak była u Lyncha. To w końcu jest o czymś. Aspekty mistyczne, mimo że zajmują mniej miejsca, też są przejrzystsze. No a końcówka i zamknięcie całości, po prostu godne bez nadmiernego holiłudyzmu. "Dzieci Diuny" chyba też sobie obczaję.

To w zasadzie był film telewizyjny, pomyśleć tylko jak zajebiście to by wyszło w Teatrze Telewizji. Gajos jako Vladimir by przecież wymiatał. :)
 
Do góry Bottom