Hitch
悟
- 3 220
- 4 876
Na Dzień Sznura przekształci się te fotele na krzesła elektryczne
Do tego trzeba byłoby elektryków, a historia Ubekistanu pokazuje, że to element ideologicznie niepewnyNa Dzień Sznura przekształci się te fotele na krzesła elektryczne
Honor czy horror?
Dobiega końca najgłośniejszy proces mafijny ostatniej dekady w Bostonie. Na ławie oskarżonych gangster jak z powieści Mario Puzo – policja szukała go 16 lat.
James „Whitey” Bulger jest człowiekiem honoru. Owszem, zabijał, ale tylko swoich rywali-gangsterów albo nieuczciwych wspólników. Więc stanowczo zaprzecza na swym procesie, jakoby w 1981 r. własnoręcznie udusił Debrę Davis, byłą dziewczynę kumpla i wspólnika Steve’a Flemmi, która za dużo wiedziała. Ich niepisany kodeks zabraniał mordowania kobiet. I – co najważniejsze – nigdy nie był „szczurem”, czyli donosicielem, bo to największe wykroczenie. Nie wolno kablować nawet na wrogów. Takie sprawy załatwia się samemu – wiadomo jak.
Zasiadający dziś na ławie oskarżonych 83-letni Bulger w latach swojej świetności kierował gangiem Winter Hill, irlandzką mafią w Nowej Anglii. W 1995 r. jednak zaginął. W pewnym momencie na federalnej liście najbardziej poszukiwanych przestępców był drugi – za Osamą bin Ladenem. FBI oferowała 2 mln dol. za jego głowę – największą tego rodzaju nagrodę w historii agencji. Dopiero po 16 latach, w czerwcu 2011 r., rozpoznano go i aresztowano w Sacramento w Kalifornii, gdzie mieszkał w apartamentowcu ze swoją dziewczyną. Toczący się od połowy czerwca proces Jamesa Bulgera w Bostonie właśnie dobiega końca. Niewątpliwie jest wydarzeniem sezonu – sąd oblegają wozy transmisyjne kilkudziesięciu stacji telewizyjnych. Bulger to legenda w USA, napisano o nim już 17 książek.
Jest o czym pisać. Urodził się w 1929 r. w wielodzietnej rodzinie w South Boston, dzielnicy ubogich irlandzkich imigrantów. Protestanccy Anglosasi zawsze z pogardą odnosili się do katolickich przybyszów z Zielonej Wyspy, widząc w nich pijaków i bałaganiarzy. W latach młodości Bulgera wiele firm wywieszało napisy: „Irlandczyków nie zatrudniamy”. W czasie Wielkiego Kryzysu jego ojciec stracił rękę w wypadku, co pogorszyło sytuację rodziny. Wyjściem z chronicznej biedy była wtedy dla Irlandczyków kariera w Kościele, administracji rządowej albo policji. Niektórzy, tak jak Bulger, schodzili na złą drogę.
Zaczął od drobnych rozbojów, potem rabował towary z ciężarówek albo kradł całe auta. Napady na banki były kolejnym etapem przestępczej edukacji. Po jednym z nich, w 1956 r., wpadł i dostał karę 20 lat więzienia. Wyszedł po dziewięciu i wkrótce stanął na czele Winter Hill, najsilniejszego w Bostonie gangu, współpracującego z włoską mafią. Zaczęła go otaczać legenda lokalnego Robin Hooda, który pomaga sąsiadom i nie wpuszcza do dzielnicy narkotyków. Dla niektórych został nawet irlandzkim patriotą, gdy dostarczył część broni transportowanej w 1984 r. przez Atlantyk dla IRA na udającym kuter rybacki statku Valhalla. Bulger wiele lat mieszkał z matką, nie założył własnej rodziny, jest biseksualny, ale w czasach świetności miał dwie stałe kochanki. Kiedy znikł z Bostonu i nie dawał się schwytać, jego legenda rosła – proporcjonalnie do zmierzchu mafii włoskiej, przetrzebionej przez FBI.
Joanna Cieśla: – Która z historii pani klientów najmocniej zapadła pani w pamięć?
Agnieszka Sieniawska: – Chyba ta, gdy przyszedł na dyżur prawny młody mężczyzna z aktem oskarżenia o posiadanie 400 g marihuany. Myślę: „To dużo, może diler?”, a potem wgłębiam się w akta i czytam, że prokurator wpisał wagę brutto, czyli razem z opakowaniem. Tym opakowaniem był plecak, w którym marihuany było 0,3 g!
Poruszające są też przypadki związane z problemami zdrowotnymi. Dziewczyna, Polka, hodowała marihuanę, bo leczy się ze stresu pourazowego w Kalifornii, gdzie programy medycznej marihuany funkcjonują legalnie. Miała na to zaświadczenia. Sąd ich nie uznał – skazał ją na grzywnę i koszty sądowe – w sumie 9 tys. zł.
Napisał też do nas chłopak z chorobą Leśniowskiego-Crohna – rzadkim schorzeniem jelit, związanym z bardzo ostrą biegunką. Mama tego chłopaka wozi go do Czech, żeby mógł legalnie zapalić skręta, co pozwala mu zmniejszyć dawki stosowanych sterydów. Może najbardziej jednak zszokował mnie przypadek mężczyzny, który został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za posiadanie 0,2 g marihuany. W czwartym roku policja znów znalazła u niego 0,2 g. Sąd znów go skazał, na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, ale wtedy pierwsza kara została odwieszona. Sąd odrzucił nasz wniosek o odroczenie, argumentując, że ta sprawa będzie przykładem dla rówieśników naszego klienta. A on ma 38 lat.
Poszedł siedzieć?
Trafił do celi z 16 osobami, raz w tygodniu mógł korzystać z telefonu. Był dręczony, miał napady lęku, psychicznie nie dawał rady. Jest rastafarianinem. Czuł się pokrzywdzony przez wymiar sprawiedliwości, nie czuł się przestępcą i nadal uważa, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Jego matka dowiedziała się ode mnie, że jest w więzieniu, bo wstydził jej się przyznać, tak jak i dziewczynie. Po trzech miesiącach sąd uznał nasz wniosek o zamianę kary na dozór elektroniczny. Gdy minęło pół roku, czyli połowa czasu odbywania kary, wnioskowaliśmy o anulowanie reszty – bo nasz klient spełnia wszystkie warunki, nie narusza porządku prawnego. Sąd odrzucił wniosek właśnie dlatego, że skazany nie czuje, że popełnił przestępstwo.
Po co palił, skoro wiedział, że może się wpakować w kłopoty? Po co w ogóle ludzie palą?
A po co piją, skoro wiedzą, że alkohol jest niezdrowy? Ludzkość odurzała się od zawsze i zawsze będzie to robić. Chłopak od plecaka też rok po tamtej historii znów wpadł z małą ilością. Chciał być stewardem – skończył studia, przeszedł odpowiednie szkolenie, ale z powodu wyroku za posiadanie okruszków cannabis plan upadł, bo w tej pracy wymagane jest zaświadczenie o niekaralności. System sprawiedliwości i opinia publiczna nie przyjmują do wiadomości tego, co powtarzają terapeuci – że samo używanie substancji odurzających nie jest problemem. Jest następstwem i pokłosiem tego, że ludzie mają różne inne problemy. Nie w narkotykach trzeba szukać wroga publicznego.
Ale ludzie się uzależniają.
10 proc. osób, które używają substancji zmieniających świadomość, uzależnia się od nich. Czy to dużo, to już inne pytanie. Ale żeby chronić tych, którzy mogliby się uzależnić, stworzyliśmy system narażający wszystkich pozostałych na bardzo poważne konsekwencje i naruszający konstytucję. Odmawianie człowiekowi prawa do wyboru tego, czym chce się odurzyć, jeśli jego postępowanie nie zagraża bezpieczeństwu i zdrowiu innych osób, jest sprzeczne z konstytucyjnym nakazem uszanowania istoty, rdzenia wolności i praw. Idzie pani sobie do pracy albo na spotkanie, a ktoś nagle panią zatrzymuje, przeszukuje pani teczkę, zagląda do torebki.
Co więcej, w samym systemie jest mnóstwo niekonsekwencji. Skazujemy ludzi za gram marihuany w kieszeni na podstawie art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, choć w świetle prawa narkotykowego o posiadaniu można mówić nie wtedy, kiedy ktoś po prostu ma substancję psychoaktywną, ale wtedy, gdy można udowodnić, że zamierza ją na przykład udostępniać innym, sprzedawać. Zgodnie z prawem za samo posiadanie skręta w ogóle nie powinno się karać. W Polsce istnieje jednak zasada niezawisłości sędziowskiej i zasada dowolnej interpretacji dowodów. Można odwoływać się od wyroków w kolejnych instancjach i ostatecznie dojść do Sądu Najwyższego, ale klienci nie chcą walczyć. Rzadko decydują się na złożenie apelacji, nie mają siły, to się wiąże z kosztami.
Dużo jest takich spraw?
W 2011 r. 37 tys. osób skazano za posiadanie substancji zakazanych, w tym 35 tys. za małe ilości. W ubiegłym roku, po wprowadzeniu art. 62a, pozwalającego umarzać postępowania, prokuratura i sądy zajęły się 18,5 tys. spraw. Z tego prokuratorzy, na podstawie art. 62a, umorzyli co dziesiątą. Dotarłam też do informacji Biura Analiz Sejmowych, z której wynika, że w listopadzie 2012 r. za posiadanie narkotyków w zakładach karnych przebywało 2,8 tys. osób. Ich osadzenie kosztowało ponad 12 mln zł. Tylko dwóch na stu zamiast więzienia dostało dozór elektroniczny.
Dodatkowo przebadaliśmy sprawy naszych klientów. W ubiegłym roku zgłosiło się do nas 346 osób z całej Polski. Wylosowaliśmy z tego 97 spraw dotyczących posiadania substancji zakazanych, które zakończyły się w ubiegłym roku. Ponad 80 proc. z nich dotyczyło posiadania marihuany, z tego ponad 80 proc. – ilości do 3 g. W prawie co drugim przypadku zapadły wyroki skazujące. Najczęściej pozbawienie wolności w zawieszeniu oraz grzywna, dozór kuratorski. No i wpis do rejestru skazanych, ograniczający nie tylko możliwość znalezienia pracy, ale też na przykład starania o wizę.
Te sprawy mają jakiś standardowy scenariusz?
Najczęściej do zatrzymań dochodzi w czasie rutynowej kontroli ulicznej lub drogowej, na spacerach, w parkach. W godzinach wieczornych. Funkcjonariusze zwykle zatrzymują człowieka, kierując się jego wyglądem, wiekiem, tym, że jest w jakimś miejscu.
Każdy policjant może tak po prostu przeszukać na ulicy każdego człowieka?
Powinien mieć podstawy. Na przykład jakieś poważne podejrzenie o popełnienie przestępstwa. Sam wygląd nie jest wystarczającym powodem. Ale ludzie nie protestują i pozwalają się przeszukiwać – bo władza każe. Wyciągają portfel, pokazują zawartość kieszeni, torby. Jeśli funkcjonariusze trafiają na substancje zakazane, rekwirują je i zabierają człowieka do policyjnej izby zatrzymań. Tam sporządzany jest protokół zatrzymania. We wszystkich protokołach, które trafiły do mnie, jest napisane: „Przy osobie podejrzewanej wykryto – na przykład – 0,5 g marihuany. Istnieje obawa zatarcia śladów i ukrywania się, w związku z czym następuje zatrzymanie”. To również bezzasadne.
To dobra wiadomość. Lokalny monopolista sam podcina sobie skrzydła i napędza obroty dilerom, z których spora część jest mniej lub bardziej koszerna, czyli to swojakiAllegro zakazuje handlu złotem i srebrem
Zajmuje pozycję dominującą na naszym rynku w myśl ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów (powyżej 40% udziałów w rynku, w rzeczywistości około 80%), a mnie w szkole uczono, że ksywa "dominator" jest zajęta przez Pudziana i żeby nie dostać po pysku to się na takich też mówi "monopoliści" Słownikowym monopolistą nie jest bo działa jednak na rynku konkurencyjnym.W jakim sensie allegro jest monopolistą?
Jeśli bawimy się w purystę językowego to dominowanie na rynku nie ma nic wspólnego z monopolem naturalnym. Tym ostatnim jest sytuacja gdy z różnych względów na danym obszarze istnieć może tylko jedna infrastruktura, więc konkurencji nie opłaca się budować infrastruktury konkurencyjnej - np. sieć wodociągowa, kolej itp. itd. W teorii można np. miasto przekopać i postawić jeszcze jedne wodociągi, bo w teorii można wszystko, w praktyce nikt tego nie zrobi.Nie traktuję tzw. monopolu naturalnego jako monopolu.
Za mało akapów w życiu widziałeś!W teorii można np. miasto przekopać i postawić jeszcze jedne wodociągi, bo w teorii można wszystko, w praktyce nikt tego nie zrobi.