Witam wszystkich,
Posłużę się pewnym przykładem. W XIX wieku żył jeden z większych umysłów Bernhard Riemann. Matematycy, których znam i najbardziej szanuję twierdzą, że to z pewnością najgenialniejszy matematyk. Jeden ze znajomych matematyków, który całe życie zajmuje się teoriami zapoczątkowanymi przez Rimanna (między innymi hipotezą Riemanna) stwierdził, iż do tej pory powstały setki tysięcy artykułów naukowych na temat hipotezy Riemanna i innych dziedzin, które zapoczątkował Riemann, miliony stron, jednak żaden z tych artykułów/książek nie jest nic wart w porównaniu z dziełem Riemanna: "die Hipothesen, welche der Geometrie zu Grunde liegen" (co można mniej więcej przetłumaczyć jako: Hipotezy, u podstaw których leży geometria, dzieło liczy kilkadziesiąt stron praktycznie samego tekstu, mało jest wzorów), w którym na trzech stronach dotyczących funkcji dzeta Riemanna są tak daleko posunięte intuicje matematyczne i głębokie myśli, iż wszystkie te razem wzięte miliony stron powstałe na temat hipotezy Riemanna nie są tych trzech stron warte. To jest opinia matematyka, który całe życie się tym zajmuje, ja natomiast, gdy jeszcze zajmowałem się matematyką, interesowałem się inną dziedziną matematyki, jednak trochę liznąłem geometrii różniczkowej, i mogę potwierdzić, że Berhard Riemann był człowiekiem genialny, czy najgenialniejszym, trudno jest mi oceniać, gdyż nie mam do tego kompetencji. Jednak do rzeczy. Jak wyglądała kariera Riemanna? Artur być może pomyśli, że Riemann zawdzięcza swoją sławę państwowej szkole, ministerstwu oświaty, programom innowacyjności. Nie, tutaj muszę zdziwić Artura. Riemann dość wcześnie zaczął przejawiać zdolności matematyczne, jego ojciec to zauważył (podobna historia jak w przypadku innego matematyka Leonarda Eulera) i mimo złej sytuacji materialnej, ojciec młodego Bernharda postanowił ciężko pracować i inwestować w jego naukę - ojciec zwolnił go nawet z wszelkich prac domowych. Riemann, z natury skromny, nieśmiały i do bólu uczciwy, rozpoczął ciężką naukę, aby nie zawieść pokładanych w niego nadziei. Przypomnę tylko, iż działo się to wszystko z czasach, gdy Bismarck jeszcze nie zjednoczył Niemiec, zamiast których istniały dziesiątki księstw i królestw. Po zakończeniu studiów, Riemann zaczął starać się o stanowisko na Uniwersytecie w Getyndze, na której brylował okrzyknięty już za swojego życia księciem matematyków Gauss. Jednak wtedy nie tak łatwo, jak dzisiaj (gdy bezproduktywnych profesorów czy doktorów matematyki jest zatrzęsienie ziemi, nie mówiąc już o naukach "humanistycznych", które są całkowicie zdegenerowane), dostawało się posadę na uniwersytecie - na miano matematyka musiano sobie zasłużyć. Riemann musiał ogłosić listę tematów, z których miał prowadzić zajęcia, za które uczestnicy tych zajęć jemu płacili - tak Riemann się utrzymywał. W końcu zebrała się Rada Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego (chyba tak się to nazywało, już nie pamiętam szczegółów) Uniwersytetu w Getyndze ze starym już Gaussem na czele(Rada składała się z przedstawicieli różnych nauk), która miała rozstrzygnąć, czy warto przyjąć Riemanna do swojego grona. Procedura wyglądała następująco: ubiegający się o stanowisko na Uniwersytecie musiał przygotować trzy tematy, aby później, przed Radą Wydziału oraz słuchaczami (wstęp na odczyt był wolny), przedstawić jeden wybrany przez członków Rady temat. Riemann przygotował trzy tematy: jeden był o szeregach trygonometrycznych, drugi chyba (już nie pamiętam) o całkach, trzeci niepozorny z nazwy: Hipothesen, welche der Geometrie zu Grunde liegen. Zazwyczaj rada wybierała pierwszy numer z listy, dlatego kandydaci na pierwszym miejscu zapisywali temat, z którego czują się najmocniejsi. Jednak złośliwy, stary Gauss wskazał palcem na trzeci temat (tutaj wersja oryginalna tego co wtedy przedstawił Riemann http://gdz.sub.uni-goettingen.de/dms/load/img/?IDDOC=35634), ze wspomnień Dedekinda (najwierniejszego ucznia Riemanna i kontynuatora) wynika, że przez cały wykład Gauss nie odezwał się słowem, ale z twarzy można było poznać, że się jemu podoba wykład; gdy Riemann skończył, Gauss, bez słowa, wstał i wyszedł z sali, w korespondencji Gaussa z fizykiem z Uniwersytetu (nie pamiętam nazwiska) Gauss chwalił Riemanna. Sam Dedekind napisał, że nic nie zrozumiał z wykładu. Riemann został przyjęty. Jednak profesurę zdobył dopiero pod koniec swojego życia, gdy zwolniło się miejsce po Gaussie. Ów wykład stał się podwalinami pod geometrię nieeuklidesową, która to z kolei posłużyła Einsteinowi do stworzenia modelu matematycznego dla Ogólnej Teorii Względności.
Jeżeli zestawimy tę historię z obecnymi czasami, gdy na Uniwersytetach mnoży się różnego rodzaju miernoty, pod pretekstem wdrażania innowacyjności, to widzimy, że to całe straszenie "jeżeli uniwersytety będą prywatne to nie będą się tworzyć nowe teorie i w ogóle cofniemy się w rozwoju, naukowców musi wspierać państwo", możemy wsadzić między bajki. Dzisiaj większość tak zwanych matematyków czy fizyków nie tworzy nic nowego - siedzą na etacie, pisząc kolejne podania o granty do Unii Europejskiej, pisząc recenzję do bezużytecznych artykułów swoich kolegów , nie wspomnę już o paniusiach z kierunków nauczycielskich, które kończąc studia matematyczne nie potrafią zrobić ani jednego zadania olimpijskiego. Według moich szacunków około 5% matematyków na państwowych uczelniach może zasłużyć na miano matematyka. A ilu jest wśród nich Gaussów lub Riemannów? W Polsce żadnego. Oczywiście nie wspominam o tak zwanych kierunkach humanistycznych, gdzie uprawia się bełkot, nie mający z nauką nic wspólnego.
To tyle jeżeli chodzi o mecenat.
Jeżeli chodzi o samą własność intelektualną, to wystarczy spojrzeć na stronę Stanisława Michalkiewicza, gdzie są wpisy o dobrowolnych datkach za materiały umieszczane na stronie. Jakoś Michalkiewicz nie narzeka. A przecież jego teksty czyta około 10 tysięcy ludzi, z czego przecież nie wszyscy mu za to płacą.
Pozdrawiam i przepraszam za przydługi tekst.
Posłużę się pewnym przykładem. W XIX wieku żył jeden z większych umysłów Bernhard Riemann. Matematycy, których znam i najbardziej szanuję twierdzą, że to z pewnością najgenialniejszy matematyk. Jeden ze znajomych matematyków, który całe życie zajmuje się teoriami zapoczątkowanymi przez Rimanna (między innymi hipotezą Riemanna) stwierdził, iż do tej pory powstały setki tysięcy artykułów naukowych na temat hipotezy Riemanna i innych dziedzin, które zapoczątkował Riemann, miliony stron, jednak żaden z tych artykułów/książek nie jest nic wart w porównaniu z dziełem Riemanna: "die Hipothesen, welche der Geometrie zu Grunde liegen" (co można mniej więcej przetłumaczyć jako: Hipotezy, u podstaw których leży geometria, dzieło liczy kilkadziesiąt stron praktycznie samego tekstu, mało jest wzorów), w którym na trzech stronach dotyczących funkcji dzeta Riemanna są tak daleko posunięte intuicje matematyczne i głębokie myśli, iż wszystkie te razem wzięte miliony stron powstałe na temat hipotezy Riemanna nie są tych trzech stron warte. To jest opinia matematyka, który całe życie się tym zajmuje, ja natomiast, gdy jeszcze zajmowałem się matematyką, interesowałem się inną dziedziną matematyki, jednak trochę liznąłem geometrii różniczkowej, i mogę potwierdzić, że Berhard Riemann był człowiekiem genialny, czy najgenialniejszym, trudno jest mi oceniać, gdyż nie mam do tego kompetencji. Jednak do rzeczy. Jak wyglądała kariera Riemanna? Artur być może pomyśli, że Riemann zawdzięcza swoją sławę państwowej szkole, ministerstwu oświaty, programom innowacyjności. Nie, tutaj muszę zdziwić Artura. Riemann dość wcześnie zaczął przejawiać zdolności matematyczne, jego ojciec to zauważył (podobna historia jak w przypadku innego matematyka Leonarda Eulera) i mimo złej sytuacji materialnej, ojciec młodego Bernharda postanowił ciężko pracować i inwestować w jego naukę - ojciec zwolnił go nawet z wszelkich prac domowych. Riemann, z natury skromny, nieśmiały i do bólu uczciwy, rozpoczął ciężką naukę, aby nie zawieść pokładanych w niego nadziei. Przypomnę tylko, iż działo się to wszystko z czasach, gdy Bismarck jeszcze nie zjednoczył Niemiec, zamiast których istniały dziesiątki księstw i królestw. Po zakończeniu studiów, Riemann zaczął starać się o stanowisko na Uniwersytecie w Getyndze, na której brylował okrzyknięty już za swojego życia księciem matematyków Gauss. Jednak wtedy nie tak łatwo, jak dzisiaj (gdy bezproduktywnych profesorów czy doktorów matematyki jest zatrzęsienie ziemi, nie mówiąc już o naukach "humanistycznych", które są całkowicie zdegenerowane), dostawało się posadę na uniwersytecie - na miano matematyka musiano sobie zasłużyć. Riemann musiał ogłosić listę tematów, z których miał prowadzić zajęcia, za które uczestnicy tych zajęć jemu płacili - tak Riemann się utrzymywał. W końcu zebrała się Rada Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego (chyba tak się to nazywało, już nie pamiętam szczegółów) Uniwersytetu w Getyndze ze starym już Gaussem na czele(Rada składała się z przedstawicieli różnych nauk), która miała rozstrzygnąć, czy warto przyjąć Riemanna do swojego grona. Procedura wyglądała następująco: ubiegający się o stanowisko na Uniwersytecie musiał przygotować trzy tematy, aby później, przed Radą Wydziału oraz słuchaczami (wstęp na odczyt był wolny), przedstawić jeden wybrany przez członków Rady temat. Riemann przygotował trzy tematy: jeden był o szeregach trygonometrycznych, drugi chyba (już nie pamiętam) o całkach, trzeci niepozorny z nazwy: Hipothesen, welche der Geometrie zu Grunde liegen. Zazwyczaj rada wybierała pierwszy numer z listy, dlatego kandydaci na pierwszym miejscu zapisywali temat, z którego czują się najmocniejsi. Jednak złośliwy, stary Gauss wskazał palcem na trzeci temat (tutaj wersja oryginalna tego co wtedy przedstawił Riemann http://gdz.sub.uni-goettingen.de/dms/load/img/?IDDOC=35634), ze wspomnień Dedekinda (najwierniejszego ucznia Riemanna i kontynuatora) wynika, że przez cały wykład Gauss nie odezwał się słowem, ale z twarzy można było poznać, że się jemu podoba wykład; gdy Riemann skończył, Gauss, bez słowa, wstał i wyszedł z sali, w korespondencji Gaussa z fizykiem z Uniwersytetu (nie pamiętam nazwiska) Gauss chwalił Riemanna. Sam Dedekind napisał, że nic nie zrozumiał z wykładu. Riemann został przyjęty. Jednak profesurę zdobył dopiero pod koniec swojego życia, gdy zwolniło się miejsce po Gaussie. Ów wykład stał się podwalinami pod geometrię nieeuklidesową, która to z kolei posłużyła Einsteinowi do stworzenia modelu matematycznego dla Ogólnej Teorii Względności.
Jeżeli zestawimy tę historię z obecnymi czasami, gdy na Uniwersytetach mnoży się różnego rodzaju miernoty, pod pretekstem wdrażania innowacyjności, to widzimy, że to całe straszenie "jeżeli uniwersytety będą prywatne to nie będą się tworzyć nowe teorie i w ogóle cofniemy się w rozwoju, naukowców musi wspierać państwo", możemy wsadzić między bajki. Dzisiaj większość tak zwanych matematyków czy fizyków nie tworzy nic nowego - siedzą na etacie, pisząc kolejne podania o granty do Unii Europejskiej, pisząc recenzję do bezużytecznych artykułów swoich kolegów , nie wspomnę już o paniusiach z kierunków nauczycielskich, które kończąc studia matematyczne nie potrafią zrobić ani jednego zadania olimpijskiego. Według moich szacunków około 5% matematyków na państwowych uczelniach może zasłużyć na miano matematyka. A ilu jest wśród nich Gaussów lub Riemannów? W Polsce żadnego. Oczywiście nie wspominam o tak zwanych kierunkach humanistycznych, gdzie uprawia się bełkot, nie mający z nauką nic wspólnego.
To tyle jeżeli chodzi o mecenat.
Jeżeli chodzi o samą własność intelektualną, to wystarczy spojrzeć na stronę Stanisława Michalkiewicza, gdzie są wpisy o dobrowolnych datkach za materiały umieszczane na stronie. Jakoś Michalkiewicz nie narzeka. A przecież jego teksty czyta około 10 tysięcy ludzi, z czego przecież nie wszyscy mu za to płacą.
Pozdrawiam i przepraszam za przydługi tekst.