Piractwo to kradzież?

Caleb

The Chosen
511
271
Spider's Web -> Polska prokuratura ma dane ponad 100 tys. internautów piratów. Udostępnili je dostawcy internetu
Kod:
http://www.spidersweb.pl/2014/07/100-tys-internautow-piratow.html
W rękach prokuratury znajdują się dane ponad 100 tys. polskich internautów, którzy bezprawnie rozpowszechniali jeden z polskich filmów. Na liście znajdują się takie tytuły, jak: Obława, Czarny czwartek, Last minute, Być jak Kazimierz Deyna oraz Drogówka. Informacje potwierdzają dostawcy internetu.

Jak informuje dziennik.pl, w rękach prokuratury są dane ponad 100 tys. internautów – taką własnie liczbę podały firmy świadczące usługi związane z dostępem do internetu. Sylwia Czubkowska, dziennikarka gazety, zapytała sześć firm (UPC, Vectra, Orange, Cyfrowy Polsat, Multimedia oraz Netia) o to, czy przekazały prokuratorze dane na temat internautów, którzy rozpowszechniali filmy. Trzech z nich zdecydowało się odpowiedzieć, ale pod warunkiem, że ich nazwa nie zostanie podana.

Z uzyskach w ten sposób informacji wynika, że jeden z operatorów udostępnił dane ok. 8,5 tys. osób, drugi 30 tys. osób, a trzeci aż 60 tys. osób. To daje łącznie prawie 100 tys. osób, a przecież sprawa dotyczy również pozostałych firm. Aktualnie Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie prowadzi cztery sprawy, ale właśnie do listy dołączył jeszcze film Drogówka.

pirates.jpg

Na razie internauci są wzywani w roli świadków, aby złożyć wyjaśnienia w sprawie, ale wkrótce wielu z nich może otrzymać pismo z propozycją przedsądowej ugody. W jej ramach przyjdzie im zapłacić kwotę 550 zł za złamanie praw autorskich.

Co oznacza bezprawne rozpowszechnianie? Wystarczyło jeden z tych filmów pobrać przez sieć Torrent, gdzie w trakcie pobierania każdy użytkownik udostępnia także już sciągnięte paczki danych. Powodów do zmartwień nie mają osoby, które wykorzystują serwisy typu Chomikuj lub popularne serwisy z filmami online. Według polskiego prawa, samo pobieranie nie jest karalne. Pod paragraf podchodzi jedynie udostępnianie.

piractwo2

Helena Rymar, adwokat specjalizujący się w prawie autorskim i prawie mediów, w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną podkreśla, że dostawcy internetu tak naprawdę nie mieli żadnego wyboru u musieli podać dane na temat internautów.

- Jeżeli dostaną wezwanie z prokuratury czy z sądu, to są prawnie zobowiązani do udzielenia im takich informacji. Ich klienci mogą się złościć i narzekać, ale operatorzy mają po prostu taki obowiązek – mówi adwokat.

Adwokat podkreśla także, że nie należy udostępniać kancelarii prawnej, która prowadzi sprawę przeciwko internautom, żadnych dodatkowych informacji, szczególnie adres e-mailowego, ponieważ mogą się one przydać do wytoczenia pozwu cywilnego. Według Rymar jedyną rzeczą, którą w tym momencie mogą zrobić wezwani internauci, to zawnioskować do GIODO, czy nie została złamana ustawa o ochronie danych osobowych.

Cała ta sprawa może być dopiero początkiem większej akcji. Filmy najprawdopodobniej zostały pobrane dużo więcej razy niż owe 100 tys., więc wkrótce kolejni internauci mogą spodziewać się wezwań do złożenia wyjaśnień.
IP Gestapo uderza.
 
Ostatnia edycja:

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
Dlatego nie tykam się polskiego shitu przez torrenty (hm, ani w ogóle).
 

Caleb

The Chosen
511
271
Użytkownicy korzystający z bittorrenta polecają płatne VPN i prywatne trackery. Warto rozważyć pobieranie torrentów przez I2P.

Zamieszczam lepszy, jeszcze dokładniejszy opis zdarzenia.
dobreprogramy -> Już ponad sto tysięcy polskich internautów zagrożonych antypiracką operacją niemieckiej firmy
Ta sprawa zatrzęsie polskim Internetem – nigdy jeszcze copyright trolling, jak z angielskiego nazywa się czasem działania kancelarii prawnych, domagających się od internautów zapłacenia odszkodowań (przedsądowej ugody) za naruszenie praw autorskich producentów ich klientów, nie dotyczył tylu osób. Operacja, za którą stoi niemiecka firma baseprotect Gmbh, może dotyczyć ponad stu tysięcy Polaków, oskarżanych o bezprawne rozpowszechnianie kilku polskich filmów. Problem w tym, że w świetle polskiego prawa nawet zapłacenie żądanego odszkodowania niczego nie daje – ugoda z przedstawicielem właściciela praw autorskich nie zakończy postępowania prokuratorskiego.

Opracowany przez baseprotect Gmbh model biznesowy działa skutecznie od wielu miesięcy. Firma nawiązała współpracę z producentami takich dzieł polskiej kinematografii jak „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”, „Obława”, „Być jak Kazimierz Deyna”, „Last minute” i „Drogówka”. Producenci udzielają baseprotect pełnomocnictw na reprezentowanie ich interesów w sprawach związanych z naruszaniem praw autorskich, przekonani zapewne obietnicą wykorzystania systemu, który precyzyjnie i efektywnie protokołuje, weryfikując dowody przestępstw popełnianych w Internecie i pozwala na identyfikację każdego użytkownika który nielegalnie rozpowszechnia pliki chronione prawem autorskim, dostarczając oficjalne dowody roszczenia wobec niego.
Grafika

Choć firma nie ujawnia szczegółowych metod działania swojego systemu, to raczej nie ma tu mowy o żadnych technicznych cudach, pozwalających na automatyczną identyfikację internautów wymieniających się plikami chronionymi prawem autorskim. Wygląda to na zwykły monitoring rojów peerów wymieniających się torrentami z wykorzystaniem publicznych trackerów BitTorrenta, uzupełniony o wypracowaną ścieżkę działań prawnych. W tej metodzie monitoringu napastnik dołącza po prostu do roju wymieniającego się danym plikiem z filmem, zapoznając się w ten sposób z listą uczestniczących w wymianie adresów IP.

Następny krok nie ma już za wiele wspólnego z techniką. W Polsce baseprotect Gmbh korzysta z warszawskiej kancelarii prawniczej Anny Łuczak, która składa w prokuraturze rejonowej w Pruszkowie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 116 prawa autorskiego, zgodnie z którym osoby bez uprawnienia albo wbrew jego warunkom rozpowszechniające cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, artystycznego wykonania, fonogramu, wideogramu lub nagrania, podlegają karze grzywny, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch. Do zawiadomienia dołączona zostaje lista adresów IP, które z założenia mają wskazywać na osoby nielegalnie rozpowszechniające dane filmy.

W kolejnym kroku prokuratura rozsyła do dostawców Internetu wnioski o wyjawienie danych osób, które we wskazanym czasie korzystały z danego adresu IP. Dostawcy Internetu, nie chcąc sami ryzykować problemami z prawem, dane takie wydają (a potem tłumaczą się, że nie mają wyboru, bo muszą przestrzegać postanowień ustawy o świadczeniu usług internetowych). Zidentyfikowani w ten sposób użytkownicy adresów IP zostają następnie wezwani przez prokuraturę do złożenia zeznań – i w tym momencie ich dane, jako część dokumentacji, stają się dostępne także kancelarii Anny Łuczak, jako stronie w tej sprawie.

Dysponując danymi internauty, kancelaria wysyła na jego adres wezwanie do zawarcia ugody, w której znajduje się informacja o możliwości zaspokojenia prawnokarnych roszczeń po zapłaceniu kary – jedynych 550 złotych. Nie ma tam już jednak informacji o tym, że zapłacenie nie zmienia wcale z konieczności prawnej sytuacji wezwanego. To prokurator podejmuje bowiem decyzję o umorzeniu sprawy i wcale porozumienia między stronami na to nie muszą wpływać.

To co zaczęło się skromnie, urosło do naprawdę dużych rozmiarów, dowodząc tym samym efektywności modelu biznesowego basecamp Gmbh. Dziennik Gazeta Prawna dotarł do kilku największych polskich dostawców Internetu, którzy anonimowo zgodzili się opisać skalę zjawiska. Jeden z nich mówi, że gdy na początku łącznie otrzymywał wezwania do ujawnienia danych ok. 5 tys. osób rocznie, teraz musi poradzić sobie z wnioskami dotyczącymi ok. 30 tys. osób i został zmuszony do zbudowania w tym celu specjalnego systemu informatycznego. Inny mówi, że jednego dnia otrzymał z pruszkowskiej prokuratury 500 wezwań do wydania danych – tyle że łącznie dotyczyły one 60 tys. osób.

Zawiadomienia kancelarii Anny Łuczak owocują nie tylko ogromem pracy dla ISP, ale też i dla organów ścigania. Mimo że do tej pory nikomu nie postawiono zarzutów (wszyscy wzywani są na razie w charakterze świadka), to w pruszkowskiej prokuraturze pracuje nad nimi czterech prokuratorów. Spisujący zeznania policjanci w stołecznych komendach przyznają się do setek nadgodzin przy wypełnianiu formalności związanych z tymi sprawami. Można się domyślać, że ich praca nie jest opłacana przez firmę basecamp Gmbh.

Prawnych aspektów tej sprawy w zasadzie nie jesteśmy w stanie komentować, darujemy sobie więc wyświechtane komentarze w stylu twarde prawo, ale prawo, zwykle przywoływane przez media w takich sytuacjach. Przywołać jednak warto niedawno opublikowane stanowisko Prezesa UKE, p. Magdaleny Gaj, w sprawie próby uzyskania dostępu przez organy ścigania i sądu do objętych tajemnicą telekomunikacyjną danych osobowych. Prezes UKE jest przekonana, że poza wypadkami wymienionymi bezpośrednio w ustawach, dostęp do takich danych powinny mieć tylko sądy karne i powołuje się na raport Komisji Europejskiej, podkreślający konieczność stosowania przepisów o udostępnianiu danych telekomunikacyjnych użytkowników wyłącznie do najcięższych przestępstw. Można więc jedynie poradzić dotkniętym sprawą, by w reakcji na przesądowe wezwanie do zawarcia ugody składali wniosek do GIODO o sprawdzenie, czy nie doszło do naruszenia przepisów ustawy o ochronie danych osobowych.

Skomentować możemy jednak kwestię techniczną sprawy. Jeśli spojrzymy na całą sytuację jako formę cyberataku, exploitującego luki w rozwiązaniach telekomunikacyjnych i prawnych, to od razu widać, że największym problemem jest łatwość, z jaką powiązane zostają adresy IPv4 z personaliami internautów. Jeśli kiedyś doczekamy się upowszechnienia sieci IPv6, sytuacja dla organów ścigania znacznie się skomplikuje, gdyż zapanowanie nad tą ogromną przestrzenią adresową z miliardami podpiętych do niej komputerów i urządzeń Internetu Przedmiotów, nie mówiąc już o utrzymaniu szczegółowych danych, do kogo należą adresy w postaci 2604:e0d0:1322:41::4, będzie bardzo trudne. Na problem ten dwa lata temu zwróciły uwagę już amerykańskie i kanadyjskie organy ścigania, ostrzegając, że nowy protokół może uniemożliwić im skuteczne namierzanie podejrzanych o przestępstwa w Sieci.

Póki jednak IPv6 wciąż pozostaje pieśnią przyszłości, najefektywniejszym sposobem ochrony tożsamości dla osób skazanych na korzystanie z IPv4 zostają usługi wirtualnych sieci prywatnych (VPN). Oczywiście nie są one darmowe – ceny najlepszych operatorów takich usług zaczynają się od pięciu euro miesięcznie. Ważne jednak jest to, że godni zaufania dostawcy VPN-ów nie pytają dziś o dane swoich klientów, pozwalając na pseudonimowe płatności za pomocą bitcoinów i innych kryptowalut, gwarantują też, że logi ich serwerów są przechowywane przez możliwie krótki czas. Rozwiązania nie są oczywiście uniwersalną gwarancją bezpieczeństwa w Sieci (szczególnie dla tych, którymi mogłoby się interesować NSA), ale wystarczają dla zwykłych obywateli, chcących się uchronić przed szpiegowaniem przez organizacje przestępcze, dostawców Internetu, czy nawet organa państwowe – jak przeczytać można w reklamie jednej z wiodących w tej branży firm.
pogrubienie moje
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 122
No to Ipredator i spokój.
Albo nie tykać się torrentów i pobierać tylko przez strony typu uploaded, netload, w takim wypadku po pierwsze nie łamiesz polskiego prawa (dopóki nie ściągasz programów) bo niczego nie udostępniasz, po drugie właścicielom praw autorskich i prokuraturze dużo prościej zebrać adresy IP z publicznych trackerów niż bawić się w wyszukiwanie jakie pliki były wrzucone na netloada i żądać od, najczęściej zagranicznych, właścicieli, aby udostępnili IP. Zamknąć Megauploada to mogło FBI, a polska prokuratura to raczej może nagwizdać każdej tego rodzaju stronce jeśli serwery są poza naszym pięknym krajem.
 

Caleb

The Chosen
511
271
O ile mega, czy mediafire ujdzie to reszta serwerów jest strasznie frustrująca. Podrzucają jakieś podejrzane pliki, albo wyskakują równie podejrzane okna. Poza tym pożądana zawartość znika tak szybko jak się pojawia. Albo jest usuwana, albo krótko przechowywana jest na serwerach.
 

pikol

Od humanitarystów nie biorę.
1 004
1 635
O ile mega, czy mediafire ujdzie to reszta serwerów jest strasznie frustrująca. Podrzucają jakieś podejrzane pliki, albo wyskakują równie podejrzane okna. Poza tym pożądana zawartość znika tak szybko jak się pojawia. Albo jest usuwana, albo krótko przechowywana jest na serwerach.
Dobry jest jeszcze filecloud.
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 122
Ja używam uploaded.net, bo tam najłatwiej mi znaleźć wszystko czego szukam, kupuję na allegro konto premium za jakieś 2 zł na miesiąc i archiwizuję internet w tempie 4MB/s :)
Że usuwają szybko to racja, trzeba ściągać zaraz jak ktoś wrzuci, ale na torrentach jest ten sam problem: gorące nowości mają tysiące peerów czy jak to się tam nazywa, a jakieś starocie po kilka i można film tygodniami ściągać.
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 775
4 721
Dla mnie to byłby obciach dać sie przyłapać na ściągnięciu takiego "dzieła" jak Last Minute autorstwa mistrza polskiej komedii Patryka Vegi. O poziomie tych ludzi niech świadczy fakt, że facet zmienil podobno nazwisko, żeby w trakcie amerykańskiej kariery łatwiej było je wymówić. Biorą po kilkaset tyś do miliona dotacji na takie wypociny i to akurat ich zdaniem nie jest kradzież. Ktoś musiałby zapłacić mi dużo więcej niż 550zł żebym chciał to obejrzeć. Polskie filmy nie są warte grosza z takiej kary. Byłoby mi wstyd jakby ktoś sie dowiedział, że to oglądałem
Z artykułu linkowanego przez Caleba fajnie wygląda wzmianka o IPV6 - faktycznie będzie więcej problemów z przeanalizowaniem dużej ilości takich adresów
 

Alu

Well-Known Member
4 633
9 694
Mi się nawet z cyberlockerów nie chce już korzystać, o P2P nie mówiąc. Korzystam z serwisów, w których można oglądać filmy i TV online a muzykę sobie ściągam z youtuba.
 
A

artur1978

Guest
Wprawdzie to było nie do mnie, ale odpowiem...

Nie ma czegoś takiego jak "własność do nie-materii". Informacja potrzebuje nośnika do egzystencji. Jest jego atrybutem. Tak samo jak kolor jest atrybutem karoserii samochodu. Można mówić o własności samochodu, o własności lakieru do malowania samochodów, ale nie o własności samego koloru.
Zastanów się, czy we wszechświecie który znamy, może istnieć sama informacja bez materialnego nośnika?

Dla mnie to sa sliskie rozwazania bo fizyka mowi jednoznacznie ze materia=energia=informacja
To tak jakby powiedziec ze nie da sie ukrasc pradu, bo on nie jest materialny.
No kurwa raczej ze da sie ukrasc prad mimo ze nie moge go schowac do kieszeni.
Albo jak komus nie zaplace za prace to przeciez nic mu nie zabralem tylko jego energie a tej nie ma niby fizycznie wiec w sumie to o co mu chodzi.
Program komputerowy jest pewna specyficzna forma uporzadkowania informacji w systemie przy czym istotne jest to ze to uporzadkowanie wymaga DOSTARCZENIA PRACY do systemu.
W przeciwnym wypadku dlaczego mialaby w ogole istniec ochrona danych komputerowych?Mozna by dowolnie i arbitralnie zniszczyc kazdy zapis bitowy nalezacy do kogos innego bo niby ten nie istnieje fizycznie (co nie jest tez do konca prawda).
Ja od czasow Commodore 64 pirace i nie mam z tegi tytulu wyrzutow sumienia i dalej bede to robil, ale uzywajmy racjonalnych argumentow.
To ze ktos nie ponosi straty w wyniku piracenia nie ma wiekszego znaczenia.


Najlepszym argumentem za piractwem jest taki, ze jest ono niemozliwe do zatrzymania i przez to musi zostac "zasymilowane" przez nowe strategie biznesowe (niewazne czy w obecnym systemei czy w akapie).
Moim zdaniem doprowadziloby to do zaniku dzialalnosci typowo rekreacyjnej, za to w przypadku programow naprawde potrzebnych i specjalistycznych trzeba by podpisywac skomplikowane i hardkorowe umowy broniace interesow autora.
 

Sputnik

Szalony naukowiec
482
2 171
Jak to prąd nie jest materialny? Prąd równa się ruch elektronów, a elektrony (prąd) płyną przy różnicy napięć którą można wytworzyć np chemicznie itd. Więc aby był prąd trzeba dostarczyć energię.
Kolego wiesz co to jest energia? To jest ZDOLNOŚĆ do wykonywania pracy! Więc de facto kradnąc prąd kradniesz czyjąś pracę! W AKAPie będą odjebywać za kradnięcie czyjejś pracy.
 
A

artur1978

Guest
Jak to prąd nie jest materialny? Prąd równa się ruch elektronów, a elektrony (prąd) płyną przy różnicy napięć którą można wytworzyć np chemicznie itd. Więc aby był prąd trzeba dostarczyć energię.
Kolego wiesz co to jest energia? To jest ZDOLNOŚĆ do wykonywania pracy! Więc de facto kradnąc prąd kradniesz czyjąś pracę! W AKAPie będą odjebywać za kradnięcie czyjejś pracy.
Zeby napisac program komputerowy tez trzeba dostarczyc energie a sciagniecie programu komputerowego to tez zapisanie i pobranie informacji, ktora jest przekazywana przez swiatlowody w postaci elektronow i fotonow a nastepnie zapisywana w postaci roznych stanow magnetycznych na twardym dysku. Gdzie tu "niematerialnosc" programu komputerowego?
Dodatkowo sciagajac program nabywasz tez zdolnosc do wykonania pewnej pracy i ta zdolnosc powstala bo ktos ja stworzyl.
Jak on te zdolnosc do wykonania pracy stworzyl to jest jego niewazne w ilu kopiach sie ja powiela.To troche jak z wlasnoscia dzieci, jesli sa one moja wlasnoscia i ich dzieci sa moja wlasnoscia, to nawet jesli nie wykonam zadnej pracy dodatkowej a moje dzieci beda sie rozmnazac miedzy soba to kazde kolejne nadal bedzie moja wlanoscia.


Moim zdaniem roznica miedzy muzyka czy gra czyli de facto bezwartosciowym zbiorem informacji a programem komputerowym dzieki ktoremu mozna wykonac pewna prace jest istotna.
 
A

artur1978

Guest
p
programu nie ubywa programiście...
dostawcy pradu ubywa energii...
Programiscie ubylo energii jak napisal program.
Dostawcy pradu ubylo energii jak prad wytworzyl.

Jak programiscie nie zaplace za program to nie dostanie kasy za te energie, jak nie zaplace odstawcy pradu tez nie odstanie kasy za te energie.

Jaka tu roznica?
Program mozna kopiowac a prad nie, ale co to zmienia z punktu widzenia wytworcy?
Dlaczego mozna krasc jedno a drugie podobno nie istnieje, skoro oba dobra wiaza sie z pewnym wkladem energii.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 727
bo fizyka mowi jednoznacznie ze materia=energia=informacja
Od kiedy?
Jaki jest przelicznik/formuła zamieniająca informację (mierzoną w bitach) na materię lub energię?
Kiedy się ten Zweistein się narodził, co rozszerzył formułę
e=mc²
na
e=mc²=[coś tam zawierającego log₂(bitów)] ?
I czemu świat o nim nie słyszał?

To tak jakby powiedziec ze nie da sie ukrasc pradu, bo on nie jest materialny.
Potocznie to się da ukraść prąd, ale też potocznie "złodziejką do prądu" bywa nazywany zwykły rozdzielacz, który jest ogólnego przeznaczenia.
By "ukraść prąd", należy albo naruszyć czyjąś własność (materię), albo złamać dobrowolnie zawartą umowę. Inaczej się nie da. Jeszcze w 20-wieku w wielu państwach nie istniało pojęcie prawne, "kradzieży prądu".

Co więcej, jako propertarianin uważam, że jak puścisz sobie linię z prądem po swojej posesji i ktoś z sąsiedniej posesji zrobi instalację, w której będzie się indukował "Twój prąd", to on nie naruszy NAP. Jak będziesz miał z tym problem, to sobie zaekranuj swoje druty.

Mozna by dowolnie i arbitralnie zniszczyc kazdy zapis bitowy nalezacy do kogos innego bo niby ten nie istnieje fizycznie (co nie jest tez do konca prawda).
Jeśli to potrafisz uczynić, nie naruszając fizycznej własności lub nie kierując w cudzą własność energii, to uczyń to!

Moim zdaniem doprowadziloby to do zaniku dzialalnosci typowo rekreacyjnej, za to w przypadku programow naprawde potrzebnych i specjalistycznych trzeba by podpisywac skomplikowane i hardkorowe umowy broniace interesow autora.
Bzdura.
Nie słyszałeś o sprzętowych zabezpieczeniach?
https://en.wikipedia.org/wiki/Hardware_key
Wielu z nich do dziś nikt nie przełamał.
Zresztą jak jesteś z czasów C64, to powinieneś znać te zabawki.
 
Do góry Bottom