Najciekawsze teorie ekonomiczne zwykłych ludzi :)

D

Deleted member 427

Guest
A propo niektórych teorii ekonomicznych, to przypomniał mi się dowcip.

Rozlega się huk. Silnik jebnął. Stewardesa wychodzi do pasażerów i mówi, że jeden silnik wysiadł, ale proszę się nie martwić, bo mamy jeszcze trzy, tylko teraz lot się trochę wydłuży. Po godzinie znów huk. I znów Stewardesa tłumaczy, że to, co prawda, drugi silnik, ale są jeszcze dwa, tyle że lot znów się wydłuży o jakąś godzinę. Nie skończyła mówić, jak coś strzeliło. Wyjrzała przez okno, trzeci silnik padł. Więc tłumaczy, że jest jeszcze jeden i na nim da się lecieć, ale dwie godziny dłużej. Na co jeden z pasażerów mówi:

- Tak, a jak wysiądzie ten ostatni, to będziemy tak latali i latali.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Z jakiegoś artykuliku, teroria dostawcy pizzy:
"Jeśli chodzi o napiwki, nie ma żadnej reguły. Marek zauważył, że zamożność nijak się ma do hojności. Ma na ten temat własną teorię: kapitalista, który się dorobił ciężką pracą, nie daje. Ale jak ktoś się urodził bogaty, to jest nauczony dawania."
W sumie to chyba nawet prawda.
Co się napiwków tyczy...

DARK PAST
How American tipping grew out of racism
Written by Deena Shanker
February 09, 2016
This post has been updated.

In the US, restaurant servers work under a very different pay system than most people. Beyond a small hourly rate, their employers don’t pay their wages—customers do. Essentially, these workers have dozens of different bosses each day that individually decide how they should be compensated. And there’s not even a requirement, beyond social mores, that these de-facto bosses pay their servers anything at all.

For years, Saru Jayaraman, co-founder and co-director of the Restaurant Opportunities Center United (ROC United) and director of the Food Labor Research Center at the University of California, Berkeley, has advocated and organized to end this system.

But it wasn’t until she started researching her new book, Forked: A New Standard for American Dining, that she discovered that the separate, lower minimum wage for tipped employees comes from a dark part of American history: slavery.

“The original workers that were not paid anything by their employers were newly freed slaves,” she tells Quartz. “This whole concept of not paying them anything and letting them live on tips carried over from slavery.”

Many Americans in post-slavery America initially resisted tipping, a custom that originated with European aristocrats. To tip was patronizing, Jayaraman writes in her book; it was seen as “despicable, undemocratic and wholly un-American.”

But the idea that anyone who accepted tips was in a lower class held on into the early 20th century. Jayaraman quotes an American reporter, John Speed, who reflected on the tipping system in 1902 while traveling to the North for the first time. His words underscore the inherent racism to tipping: “I had never known any but negro servants. Negroes takes tips, of course; one expects that of them—it is a token of their inferiority. But to give money to a white man was embarrassing to me.”

Tipping eventually took hold in the hospitality industries, though—at restaurants, hotels, and rail companies with porters who served affluent travelers.

Today, the National Restaurant Association, a trade group representing more than half a million restaurants, encourages tipping. “Tip-earning employees can be among a restaurant’s highest earners,” the association notes on its website. Its research “shows that on a national level, median hourly earnings for servers range from $16 to $22, depending on experience.”

According to the US Bureau of Labor Statistics, however, the median hourly wage for servers is actually $9.01, with an annual salary of $18,730. The NRA says the BLS data may skew lower because restaurateurs may not know they should include tips in their reports.

In Europe, tipping has gone mostly out of fashion, with service usually included in the rest of the bill. In the 1920s, US railroad car porters successfully fought for higher wages. But in the US restaurant industry, it remains. And while the standard minimum wage has risen from $4.75 in 1996 to $7.25 in 2009, representing a 53% increase, the national minimum wage for restaurant workers (which is lower to take tips into account) hasn’t budged since it was set 20 years ago at $2.13 an hour.

While the discrimination against tipped workers was originally rooted in racism, there is now a different demographic suffering because of it: according to Forked, “66 percent of the almost six million tipped workers in America are women.”

Update (Feb. 10): This post has been updated to include a response from the NRA to Quartz’s question regarding the discrepancy between its data and that from the BLS.
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
Złoto za paciorki
Paweł Zarzeczny

Fenicjanie wymyślili pieniądze. Ale dlaczego tak mało?" – tak rozpaczliwie wypytywała moja ciotka i opiekunka, przepisując 13. tom „Encyklopedii powszechnej" PWN, generalnie mądra kobieta. Zarabiała ze dwa tysiące, w porywach trzy – na trójkę dzieci. I pieniędzy było wciąż mało.

Oczywiście w Polsce, a pewnie i w Europie, od pół wieku nikt nie umarł z głodu ani z pragnienia.

Nasze aspiracje wzrosły jednak stokrotnie. Chcemy lepiej jeść i więcej pić, chcemy kupować domy, samochody, jeździć na wakacje i mieć kochanki. Tylko skąd na to brać pieniądze, skoro Fenicjanie ich nie wymyślili?

Odpowiedź moja jest prosta, by nie rzec – prostacka. Otóż pieniądze trzeba drukować. W dużych ilościach. To, co robi Europejski Bank Centralny, ratując emerytów grecko-włosko-hiszpańskich, żeby się nie przemęczali do południa...

Pieniędzy trzeba wydrukować tyle, żeby starczyło dla każdego, ale też żeby nie zabrakło drzew na papier – oczywista ekologiczna oczywistość. Dopóki mamy NBP, mamy złotówkę i możemy jej narobić tyle, aż nam się znudzi. Oczywiście ekonomiści zakrzykną: inflacja! Jasne. W Zimbabwe inflacja wynosi milion procent dziennie (coś koło tego), a ludzie rosną i pewnie ograliby nas w piłkę nożną. Podobnie w Argentynie, gdzie inflacja sięgała już jakichś 80 tys. proc., a mimo to urodził się Messi. Inflacja spadła, no i nikt z głodu tam nie umarł. Polędwica jest soczysta jak zawsze.

Ekonomiści to zakały rodu ludzkiego. Wciąż prognozują, ostatnio źle. Czy wiecie, że jest taki konkurs na kursy akcji – które wzrosną, a które zlecą na łeb? Typują, prognozują najlepsi ekonomiści i... małpy. Te ostatnie wybierają kulki z wiadra na chybił trafił. I wygrywają rok w rok. Ekonomiści to cymbały. Bo przecież gdyby mieli odrobinę pojęcia o ekonomii, to nie lataliby po telewizjach, tylko robili jakiś poważny biznes. Jak mój syn. Większy ma obrót niż Jacek Rostowski. No, ale żadna to sztuka.

Do rzeczy – żeby mieć pieniądze, wystarczy... drukować pieniądze. Wyobraźcie sobie, że zarabiacie 5 tys. Ale dostajecie... 10. No to naturalne – nadwyżkę wydajecie.

Jak można dusić rozwój przez brak gotówki, która przecież jest czymś kompletnie umownym

Do szewca po buty. On córce na szkołę. Ona na szminkę. Kosmetyczka na pieluchy dla dziecka. Sprzedawczyni pieluch – do szewca.

Nie rozumiem, jak można dusić rozwój przez brak gotówki, która przecież jest czymś kompletnie umownym, zatem nie można jej limitować. To jest coś niezmiennego od czasów Kolumba – złoto za paciorki. Albo z epoki podbojów – my wam węgiel, wy nam banana...

Zastanówcie się przez chwilę – więcej kasy w obrocie to ruch wszędzie, inwestycje, przełamanie klątwy Stiglitza: „Najlepsze, co nas może czekać, to stagnacja".

Ktoś musi pierwszy wyciągnąć kasę i rzucić na rynek. Nawet zły pieniądz, ale w końcu papierowy, umowny, o którym Fenicjanom się nie śniło.

Kiedyś Amerykanie zaczęli drukować dolary, choć nie mieli jeszcze Fort Knox i rezerw w złocie, nic nie mieli poza Indianami na karku. I ten kraj rozwinął się najlepiej w świecie. Najszybciej. Na kredyt! Na własny kredyt!

Wykorzystajmy szansę, że mamy dużo drzew, papieru i własną, polską złotówkę. Nie musimy pytać Angeli, tak jak ona nie pyta nas. Drukujmy miliardy złotówek i rozkręćmy ten martwy, wypatroszony polski biznes.

A jak was ekonomiści zaczną straszyć inflacją, spójrzcie na nich. To golasy.

Już kiedyś wspomniałem, co mnie różni od kolegów z działu „pieniądze". Otóż ja je mam. Bo rozum mam.

http://www.uwazamrze.pl/artykul/961677/zloto-za-paciorki
 

lilith

New Member
10
18
Masa ludzi to zakumulowani komuniści nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, nie mówią tego wprost ale gdy zaczynają gadać to zaczynają od krytyki kapitalizmu, USA, Żydów i zaczynają gadać coś o teoriach spiskowych (np. że 9/11 atak w USA to inside job czyt. sami na siebie napadli a nie atak islamistów). Często popierają lewicowych dyktatorów niektórzy nawet twierdzą że Korea Północna nie jest taka zła a to co się o niej mówi w mediach to propaganda. Dużo jest świrów, wierzcie mi.
 

lilith

New Member
10
18
typowy zakamuflowany komuch z neta:

w życiu to jest tak że zawsze musi być ktoś, kto ma najwięcej forsy - prawda? zatem - na wolnym rynku - sytuacja taka prowadzi do przewagi - a w końcu do powstania monopolu i korporacji zajmującej się produkcją 'wszystkiego'. To nie jest czcza gadanina, do takich wniosków prowadzi model matematyczny tzw. idealnego "Wolnego Rynku". Innymi słowy : "wolny rynek" sam siebie zjada. A potem różni otumanieni wolnorynkowcy płaczą że jeszcze nie ma wolnego rynku. Tak, nawet gdybyśmy wystartowali z pozycji doskonałego wolnego rynku - to i tak w końcu doprowadziłoby to do pewnych zaburzeń, a koniec końców do zjedzenia własnego ogona.

Tym jest kapitalizm, do takich sytuacji w prostej drodze doprowadza absolutny brak społecznej kontroli nad środkami produkcji, kiedy naród zrzeka się zwierzchnictwa nad zasobami naturalnymi - własną ziemię oddaje we władanie obcym. Jaka jest cena rynkowa kilometra kwadratowego połaci lasu? A puszczy białowieskiej? milion dolarów... a może miliard funtów w złocie? A może połowa księżyca? - w końcu tam amerykanie już od dawna wykupują działki? Księżyc to za mało? - to może tona złota? Otóż nie ma takiej ceny!
 

lilith

New Member
10
18
Libertarianizm jak jego bliźniacza siostra “austriacka” szkoła ekonomiczna zostały wymyślone przez Synagogę Szatana jako druga strona sporu dialektycznego z komunizmem.

Libertarianizm to ruch żydowski, większość czołowych libertarian to Żydzi. Von Mises, Rothbard, Alissa Rosenbaum (Ayn Rand), Irwin (i Peter) Schiff.
Libertarianizm i “austriacka” szkoła ekonomiczna to nie jest efekt pracy wielu niezależnych myślicieli. Wręcz przeciwnie – wszyscy główni propagatorzy tego ruchu byli silnie powiązani. Na początku Volker Fund udostępnił wielkie pieniądze ponieważ “austriacka” szkoła ekonomiczna została uznana za właściwą odpowiedź na komunizm, to wszystko dla utrzymania dialektycznego sporu – charakterystycznej taktyki Synagogi Szatana.

Dzisiaj “austriacka” szkoła ekonomiczna to już ugruntowana opozycja wobec współczesnego monopolistycznego kapitalizmu. Za tą opozycją stoją dokładnie te same siły które stały za inną opozycją wobec kapitalizmu sto lat temu – za rewolucyjnym socjalizmem. To są ciągle nowojorskie “fundacje dobroczynne” i na szczycie – te same rodziny.

https://marucha.wordpress.com/2013/07/25/austriacka-szkola-ekonomiczna-sponsorzy/

hehe dobra starczy ale mam tego więcej :D
 

kompowiec

freetard
2 567
2 622
hehe dobra starczy ale mam tego więcej
Schowaj to przed Hitchem i military bo im pikawa siądzie :D

w życiu to jest tak że zawsze musi być ktoś, kto ma najwięcej forsy - prawda? zatem - na wolnym rynku - sytuacja taka prowadzi do przewagi - a w końcu do powstania monopolu i korporacji zajmującej się produkcją 'wszystkiego'. To nie jest czcza gadanina, do takich wniosków prowadzi model matematyczny tzw. idealnego "Wolnego Rynku". Innymi słowy : "wolny rynek" sam siebie zjada. A potem różni otumanieni wolnorynkowcy płaczą że jeszcze nie ma wolnego rynku. Tak, nawet gdybyśmy wystartowali z pozycji doskonałego wolnego rynku - to i tak w końcu doprowadziłoby to do pewnych zaburzeń, a koniec końców do zjedzenia własnego ogona.
Tak tak, a kapitalista żyje z niczego, klienci go nie utrzymują....
 
OP
OP
Trigger Happy

Trigger Happy

Mądry tato
Członek Załogi
2 946
957
rak

"Należy zakazać zarabiania na drodze pośrednictwa pracy. Wyszukiwaniem pracy ma się zajmować URZĄD PRACY, zamiast męczyć ludzi podpisywaniem zielonego świstka. Przynajmniej, jeśli chodzi o zajęcia dla osób nisko i średnio wykwalifikowanych, załóżmy do dwukrotności najniższej stawki godzinowej (26 brutto). . Agencje pośrednictwa, to normalne pijawki, pobierające pieniądze za nic.

Należy wprowadzić przepis, że wszystkie urzędy i placówki publiczne, finansowane z budżetu państwa, lub samorządu, zatrudniają pracowników bezpośrednio i są oni rozliczani przez księgowość danej placówki.

Nie ma większego sku********a niż żerowanie, na pracy najmniej zarabiających."
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
LudwigVonMisesJewFraudMeme.jpg
 

Donatel

Active Member
135
131
Ludzie nie piszcie, że prywatyzacja stomatologii to przyczyna złego stanu uzębienia Polaków. Szczoteczka i pasta dużo nie kosztuje. Gdyby każdy tak jak ja mył zęby 3 razy dziennie, a już bezwzględnie przed snem, to sytuacja byłaby dużo lepsza.
 

Max J.

Well-Known Member
416
448
Muszę to z siebie wyrzygać, bo jest tak głupie i irytujące, że nie daje mi spokoju.

Jakiś czas temu przy piwku w gronie znajomych wywiązała się rozmowa o centrach handlowych. Ktoś rzucił tekstem w stylu, a ciekawe kiedy zamkną pierwsze, bo na razie to tylko się otwierały, zagęszczenie zrobiło się duże, a jeszcze żadne nie upadło.
Na co ja powiedziałem, że kilka upadło. Była sieć X, którą przejęła Y, Q zamieniła się w Z itp.
Włączyła się trzecia osoba, która mówi:
- to wcale nie są upadłości, ani przejęcia, bo te centra handlowe dalej tam stoją...
- Stoją budynki, ale zmieniła się firma. To jest co innego.
- Nie, to jest to samo. Poza tym, te wszystkie markety, które "weszły" na Polski rynek miały wkalkulowany fakt, że kiedy skończą im się ulgi to zawiną interes i sprzedadzą go.
- Nawet jeśli, to w dalszym ciągu to są inne podmioty...
- Nie są. Poza tym, centra dalej stoją.

I dyskutuj z takim, który w jednej rozmowie miesza osobowość prawną z funkcją budynków. :D


Swoją drogą gość jest inteligentny, ale z jakiegoś powodu lubi etatyzm. Mówi, że jest socjalistą, a ja się z niego śmieję (choć dalej nie wiem czy robi to dla przekory czy jakiejś emocjonalnej potrzeby; przykład snobistycznego socjalisty z Marksem na półce, którego nigdy nie przeczytał), bo wiem, że nim nie jest. Nie potrafi nawet zdefiniować socjalizmu, a kiedy chodzi o jego interes to kłóci się jak kapitalista wynajdując najbardziej absurdalne powody. Kliniczny przykład etatystycznego rozdwojenia jaźni.


Tak samo kiedyś zapytałem: Czy możesz podać mi argumenty uzasadniające pogląd, że "szanse należy wyrównywać", a robić to powinniśmy przy pomocy centralnego organu przymusu?

Nie podał. Nic nie powiedział. Więc pewnie to komuszy snob.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Stara głupota przedstawiona w formie nowej mądrości...

Nowoczesna Teoria Pieniądza, czyli dlaczego rządowi nigdy nie zabraknie pieniędzy
Michał Michalak Dzisiaj, 18 czerwca (05:00)
Magiczne drzewo, na którym rosną pieniądze, jednak istnieje? - Państwo z własną, suwerenną walutą nigdy nie zbankrutuje, a podatki wcale nie są po to, by rząd miał pieniądze na wydatki - głosi Nowoczesna Teoria Pieniądza. MMT (Modern Monetary Theory) to jeden z najgorętszych obecnie towarów na rynku ekonomicznych idei.

"Przygotujcie się, bo zostaniecie wysadzeni z butów. Zapomnijcie o wszystkim, co mówiono wam o pieniądzach" - reklamuje MMT brytyjski "The Independent". "Pojawiła się radykalna teoria, że rząd ma nielimitowane fundusze" - prowokuje "Vice" w skądinąd pozytywnym dla MMT artykule. Dla "The Nation" MMT jest jak muzyka rockowa w filharmonii dotychczasowych schematów myślenia o gospodarce.

Nowoczesna Teoria Pieniądza sporo obiecuje, ale i wiele wyjaśnia. Znany ekonomista James K. Galbraith daje jej swoją pełną aprobatę, a jeszcze bardziej znany, noblista Paul Krugman uważa, że MMT, owszem, ciekawa, lecz ma również poważne mankamenty. Zgadzają się natomiast, że o MMT dyskutować warto.

Szczególnie że w świecie ekonomii, mediów i polityki, nierozerwalnie ze sobą zblatowanych, wciąż dominuje jedna perspektywa mówienia o finansach publicznych, i nie jest to bynajmniej perspektywa MMT.

Kto za tym stoi
- Ta teoria dopiero się tworzy. Potrzebujemy więcej czasu, by ją ocenić - mówi Interii prof. Małgorzata Zaleska, była prezes Giełdy Papierów Wartościowych, w latach 2009-2015 członkini zarządu Narodowego Banku Polskiego.

MMT propagują Amerykanie - m.in. prof. L. Randall Wray z uniwersytetu w Kansas City, prof. Stephanie Kelton z uniwersytetu Stone Brook w Nowym Jorku czy były finansista, a dziś ekonomista wykładający m.in. na uniwersytecie w Bergamo Warren Mosler, nazwany przez "Vice" "prorokiem MMT", który wyjaśnił Interii zawiłości tej teorii.

Jak twierdzą jej głosiciele, jest ona po prostu opisem funkcjonowania świata finansów w państwie z suwerenną walutą. Taką jak dolar, funt czy złoty. Suwerenną, czyli emitowaną przez bank centralny danego kraju i niezwiązaną sztywnym kursem z inną walutą.

MMT wywodzi się od twierdzeń niemieckiego ekonomisty Georga Friedricha Knappa z początku XX wieku. Knapp twierdził, że pieniądz nie jest towarem, a tworem prawnym wprowadzanym do obiegu przez rząd i to od rządu, a nie od wymiany handlowej, zależy jego wartość.

Tę tezę twórczo rozwinęli w latach 90. "ojcowie założyciele" MMT. Przede wszystkim zakwestionowali oni dominującą w świecie narrację w mówieniu o finansach państwa.

MMT a "piątka Morawieckiego"
Retoryka operująca sformułowaniami: "skąd rząd weźmie pieniądze", "komu zabierze", "komu podniesie podatki", "tych pieniędzy rząd nie ma", wciąż jest retoryką wiodącą - czy to w Polsce, czy za granicą - gdy mówi się o wydatkach rządu. Tak reaguje przede wszystkim opozycja, tak najczęściej wypowiadają się ekonomiści.

Ostatnio widać to było szczególnie po złożeniu kolejnych obietnic socjalnych premiera Morawieckiego.

- Niektóre z tych propozycji mogą być sensowne, ale ja mam pytanie do pana premiera Morawieckiego: skąd pieniądze na te obietnice? To są pieniądze, których nie ma w budżecie - krytykowałRyszard Petru na briefingu prasowym.

- Nie bardzo widać, skąd ma tych pieniędzy przybyć w budżecie - z kolei komentował w TVN24 "piątkę Morawieckiego" były minister finansów Andrzej Olechowski.

W ten sam sposób, przynajmniej oficjalnie, rozumuje również rząd: wydatki socjalne finansowane są z uszczelnienia VAT-u, a pomoc dla osób niepełnosprawnych ma pochodzić z daniny solidarnościowej. Zawsze "skądś".

W tym ujęciu wydawanie pieniędzy przez rząd zgodnie postrzegane jest jako przelewanie pieniędzy, które państwo albo zaoszczędziło, albo pożyczyło. Gdy się skończą, koniec może być tylko jeden - państwo zbankrutuje.

- A to błędne myślenie- twierdzą zwolennicy MMT.

Nietrafiona metafora
Politycy niejednokrotnie porównują budżet państwa do budżetu domowego. I przekonują: wydajesz tyle, ile masz albo zaciągasz dług, który musisz później spłacić.

Ale według wyznawców MMT, różnica jest zasadnicza - gospodarstwo domowe nie ma możliwości kreacji pieniądza.

Zdaniem Warrena Moslera adekwatna metafora brzmiałaby następująco: rodzice płacą dzieciom kuponami za wykonane prace domowe. Za te kupony dzieci mogą kupować smakołyki, wycieczki itp. Rodzicom nigdy nie skończą się kupony. Zawsze mogą zrobić kolejne. Albo też dopisywać na tablicy, w komputerze, ile kuponów ma Małgosia, a ile Jaś, już z pominięciem fizycznego aktu wręczania papierowych kuponów.

Rodzice mogą "drukować" kupony bez końca, ale pozostaje pytanie, czy "wydrukowanie" zbyt dużej liczby kuponów nie spowoduje, że będą musieli podnieść "ceny" nagród (inflacja) oraz czy wystarczy nagród np. tabliczek czekolady w lodówce (zasobność, produktywność gospodarki). I te pytania MMT stawia.

Wirtualny pieniądz zamiast złota
W 1971 roku świat odszedł od standardu złota. Dziś waluta nie ma pokrycia w kruszcu.

W optyce MMT pieniądz jest obecnie zapisem w bazie danych, bank centralny po prostu wprowadza odpowiednie kwoty po stronie należności i po stronie zobowiązań.

Każdy wydatek i każdy przychód wpływa na ogólny bilans, ale absolutnie nie determinuje, czy rząd "ma" czy też "nie ma" pieniędzy na wydatki - twierdzą teoretycy MMT.

Tak jak operatorowi tablicy wyników podczas meczu koszykówki nie mogą skończyć się cyfry, podobnie i bankowi centralnemu nigdy ich nie zabraknie - przekonuje Interię Warren Mosler.

Co jednak nie znaczy, że hulaj dusza, piekła nie ma.

Nie, piekło istnieje, a każda decyzja wydatkowa niesie ze sobą konsekwencje dla gospodarki. Tyle że według głosicieli MMT to nie pieniądze z podatków i widmo bankructwa ograniczają rządzących, a inflacja, czyli wzrost cen.

Gdy pojawia się pomysł wydania przez rząd dużej ilości pieniędzy, monetarysta zapyta przede wszystkim - czy nas na to stać? Zwolennik MMT zada inne pytanie - jak wydatek wpłynie na stabilność cen? Z góry zakłada bowiem, że państwo z suwerenną walutą jest w stanie ponieść każdy wydatek. Ale ma świadomość, że nie każdy przyniesie pozytywne skutki dla gospodarki.

Jak Greenspan zadziwił Ryana
W marcu 2005 roku młody zdolny kongresmen Paul Ryan chciał uzyskać od szefa Fed-u, amerykańskiego banku centralnego, potwierdzenie, że prywatyzacja systemu emerytalnego zwiększy bezpieczeństwo tych emerytur. Ryan forsował taką właśnie koncepcję, przekonany, że prywatni ubezpieczyciele, konkurując ze sobą, i mądrze inwestując, będą dążyli do jak największych zysków - dla emerytów i tym samym dla siebie. Zderzył to z, jego zdaniem, niewydolnym systemem państwowym.

"Czy można powiedzieć, że takie rozwiązanie (à la nasze OFE - przyp. MM) uczyni przyszłe emerytury bezpieczniejszymi?" - pytał Ryan.

Alan Greenspan wówczas odparł:

"Nie powiedziałbym tak, ponieważ nie ma niczego, co mogłoby powstrzymać rząd federalny przed wykreowaniem takiej ilości pieniądza, jakiej potrzebuje, by komuś zapłacić".

Greenspan zwrócił przy tym uwagę, że dużo ważniejsza od gotówki jest kwestia zasobów, produktywności gospodarki - i to ona będzie determinowała dobrobyt emerytów.

Na wideo z posiedzenia komisji budżetowej, gdzie miała miejsce ta wymiana zdań, można zobaczyć konsternację Ryana.

Co się właśnie wydarzyło? Co ten starszy pan do mnie mówi? Jak to - wykreować? - mógł się zastanawiać.

Dziś to wideo ideolodzy MMT pokazują przy każdej okazji.

Alan Greenspan odpowiada na pytanie Paula Ryana
Gdy w 2008 roku, w kulminacji światowego kryzysu, późniejszy szef Fed-u, Ben Bernake, tłumaczył się w telewizji z pakietu ratunkowego dla banków, dziennikarz dociskał, pomstując na taki sposób użytkowania pieniędzy podatników.

- Ależ to nie są pieniądze z podatków - ripostował Bernake. - Po prostu użyliśmy komputera, by zwiększyć sumę na kontach banków w Fed.

W największym uproszczeniu - Fed pożyczył im "wydrukowane" pieniądze, które banki później musiały oddać. Bo każdy nowy pieniądz to jednaktakże nowy dług.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Pieniądze "z powietrza"
Ale zaraz - jak to "wydrukowane"? Jak to "użyli komputera"? Skąd właściwie biorą się pieniądze?

Najprościej i najbrutalniej rzecz ujmując - "z powietrza".

- Bank centralny jest instytucją, która może tworzyć pieniądz z niczego - wyjaśnia Interii prof. Witold Orłowski, ekonomiczny doradca prezydentów: Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Dudy, a także Komisji Europejskiej. - W dzisiejszych czasach nie robi się tego dosłownie w formie druku. Po prostu bank centralny otwiera linię kredytową dla banków komercyjnych czy dla rządu i w ten sposób jest "drukowany" pieniądz. On tak naprawdę nie jest drukowany, tylko pojawia się na kontach, ale pojawia się znikąd - wyjaśnia Orłowski.

Co więcej, pieniądze biorą się "z powietrza" za każdym razem, gdy bank komercyjny przyznaje komuś kredyt. Bank nie przelewa tych pieniędzy ze swoich kont, oszczędności, depozytów itp. Nikomu ich nie zabiera. Pracownik banku po prostu wpisuje odpowiednią kwotę i - czary, mary - pieniądze lądują na koncie klienta. A za każdym razem gdy udzielany jest kredyt, zwiększa się ilość pieniądza w obiegu.

- Nie możemy jednak zapominać o skali niedopasowania terminów wymagalności depozytów i zapadalności kredytów. Banki stale muszą zabiegać o depozyty długoterminowe, aby tą lukę niedopasowania ograniczyć - zastrzega prof. Zaleska.

Innymi słowy banki muszą pilnować się w tym wyczarowywaniu pieniędzy, żeby nie utraciły płynności.

Ale ważne jest byśmy sobie uświadomili, w jakim systemie żyjemy po tym, jak świat odszedł od parytetu złota. Żyjemy w systemie, w którym pieniądz jest przede wszystkim wirtualny i powstaje "z powietrza". W dyskusji o MMT to kluczowa sprawa.

Bankructwo nierealne?
Czy w takim razie rację mają ci, którzy mówią, że państwo z suwerenną walutą nigdy nie zbankrutuje, bo zawsze będzie miało do dyspozycji magiczny przycisk włączający drukowanie pieniędzy?

- Jeśli państwo samo drukuje pieniądz, w którym zaciąga zobowiązania - przy założeniu, że bank centralny ściśle współpracuje z rządem - to rzeczywiście bankructwo jako takie jest niemożliwe, bo wystarczy wydrukować pieniądze, żeby spłacić wszystkie zobowiązania - mówi prof. Orłowski. Ale zaznacza, że nie dotyczy to zadłużenia państwa w walutach obcych.

Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy na temat Nowoczesnej Teorii Pieniądza, zwracają uwagę na jeszcze jedną rzecz - cóż z tego, że technicznie rzecz biorąc, państwo nie zbankrutuje, skoro waluta gwałtownie straci na wartości?

- Jeśli emeryt otrzyma pięć procent swoich dotychczasowych dochodów, to możemy dyskutować, czy to jest wypłacalne państwo czy już niewypłacalne. Waluta Wenezueli już praktycznie nic nie znaczy. Czy taki kraj zbankrutował czy nie zbankrutował? - usłyszeliśmy. I tu dochodzimy do sedna MMT.

Inflacja, głupcze
Inflacja jest tak naprawdę w centrum Nowoczesnej Teorii Pieniądza. To groźba niekontrolowanego wzrostu cen jest tym, co ogranicza rząd przed wydatkowymi szaleństwami. Tym szlabanem - wedle teorii - wcale nie są wpływy podatkowe, ani zadłużenie, ani widmo bankructwa.

W latach 80. monetaryści przekonywali, że inflacja jest wprost proporcjonalna do ilości pieniądza w gospodarce i chcieli ściśle tę ilość kontrolować. Dziś już od tego powoli odchodzą, ale nadal bronią się przed dodrukowywaniem.

- Kiedyś uważało się, że dodruk pieniądza, rozumiany wówczas bardziej dosłownie, to jest coś fatalnego dla gospodarki, prawdziwy koniec świata. Twierdzono, że nie można tego robić, bo grozi nam hiperinflacja - mówi prof. Zaleska.

Jak zauważa, w następstwie globalnego kryzysu finansowego, który wybuchł w 2008 roku, Fed, Europejski Bank Centralny, Bank Anglii czy Bank Japonii prowadziły politykę "luzowania ilościowego". Inaczej mówiąc, dodrukowywały pieniądze, głównie skupując papiery wartościowe. Niektóre nadal prowadzą tę politykę.

- Co ciekawe, mimo że wpompowano ogromną ilość pieniądza w gospodarkę, to nie widać tej hiperinflacji i katastrofy. Wprost przeciwnie, cały czas poziom inflacji jest na stosunkowo niskim poziomie - zwraca uwagę prof. Zaleska.

I wyjaśnia - stało się tak dlatego, że pieniądze z Fed-u czy EBC nie zawsze trafiały do tzw. realnej gospodarki, czyli np. do przedsiębiorców, tylko często krążyły w sektorze finansowym.

500 plus bez superinflacji
Ale to wciąż nie tłumaczy zagadkowych relacji wydatków i inflacji. Fantastycznym poligonem doświadczalnym jest tutaj polski program 500 plus. Zauważmy, że transfer 24,5 mld złotych rocznie do kieszeni obywateli nie spowodował automatycznego, gwałtownego wzrostu cen.Mówimy tu o kwocie stanowiącej 6 proc. całego budżetu. Nikt nie powie, że to "nic takiego".

Warto też spojrzeć na to szerzej, np. rząd amerykański co roku wydaje więcej i więcej, pieniądze trafiają do realnej gospodarki, a inflacja utrzymuje się na stałym poziomie. Ale ryzyko jest i trzeba o nim pamiętać - ostrzegają propagatorzy MMT.

Może więc ci, którzy mówią "rząd nie ma na to pieniędzy", w sensie semantycznym popełniają błąd, ale w istocie ratują nas przed hiperinflacją? - pytam Warrena Moslera.

- A ludzie, którzy mówią, że ziemia jest płaska, chronią przed ryzykiem związanym z dalekimi podróżami morskimi? Ceny tak czy tak rosną, zawsze mieliśmy inflację, w USA obecnie na stabilnym poziomie dwóch procent - komentuje dla Interii Mosler.

Po co są podatki
Rola podatków to jeden z tych elementów teorii, przy którym eksperci niezwiązani z MMT wyraźnie kręcą nosem.

Według Nowoczesnej Teorii Pieniądza państwo zawsze najpierw wydaje pieniądze, a dopiero potem ściąga podatki, w związku z czym podatki nie służą temu, żeby finansować wydatki.

Mosler podaje przykład: jeśli powstanie nowe państwo z nową walutą, to najpierw państwo musi tę walutę wprowadzić do obiegu (wydać), by mogło później ściągać podatki.

Po co więc one są? Wedle MMT pełnią one funkcję regulującą gospodarkę. W czasie recesji niskie podatki pobudzają gospodarkę, natomiast w czasie gdy jest "przegrzana", wysokie podatki skutecznie ją schładzają i chronią przed nadmierną inflacją (gdy mamy za dużo pieniędzy w stosunku do produktów, które możemy kupić).

Prof. Zaleska nie kupuje tej narracji.

- Podatki służą przede wszystkim finansowaniu potrzeb państwa i to się nie zmieniło. To jest pytanie z cyklu: co było pierwsze - kura czy jajko? Jak ja dzisiaj zapłacę podatki, to sfinansują one przyszłe wydatki albo posłużą do spłaty zadłużenia państwa - uważa nasza rozmówczyni, ale dodaje, że wydatki są w dużej mierze finansowane przez skarbowe papiery wartościowe.

Prof. Orłowski jest w stanie tylko częściowo zgodzić się z tym elementem MMT.

- Państwo wydaje tyle, ile wydaje, dlatego że taka jest decyzja polityków. A pieniądze trzeba na to znaleźć. Z tego punktu widzenia to nie jest tak, że państwo ma pieniądze z podatków i decyduje, co z nimi dalej zrobić. Natomiast uważam, że przesadą jest twierdzenie, że podatki nie finansują wydatków. Gdzieś tam koniec końców finansują - zaznacza.

Niech dług nie spędza snu z powiek
Nowoczesna Teoria Pieniądza postuluje: przenieśmy uwagę z długu na produktywność gospodarki. Nie fetyszyzujmy cyfr na tablicy wyników, patrzmy, ile towarów i usług jesteśmy w stanie wytworzyć, jak się rozwijamy.

To samo mówił Ryanowi Greenspan: "Miło jest mieć gotówkę, ale musimy o niej mówić w kontekście realnych zasobów, produktów, które będzie można za wypłaconą emeryturę zakupić".

Monetarysta z zatroskaniem patrzy na rosnący dług i domaga się cięć wydatków. Jego oponent z krainy MMT powie: nie patrz na dług, tylko na realną gospodarkę - jak jest rozwinięta, ile jest w stanie wyprodukować.

Ale jak tu się nie przejmować cyferkami, skoro mówimy o zadłużaniu państwa poprzez rosnące wydatki?

Dług publiczny w optyce MMT przekłada się na bogactwo sektora prywatnego. I odwrotnie: budżet na plusie pozbawia oszczędności sektor prywatny i może wywołać recesję (Mosler przestrzegał administrację Clintona przed nadwyżką budżetową, nie posłuchali, recesja rzeczywiście przyszła). W dyskusji o długu podaje się przykład Japonii, która od lat funkcjonuje z gigantycznym długiem publicznym, sięgającym 200 proc. PKB i jeszcze ma czelność drukować jeny.

Głosiciele MMT polemizują z kasandrycznymi przestrogami, że wnuki będą spłacały nasze długi i przez to będą miały w życiu gorzej.

- Czy to oznacza, że nasze wnuki nie będą w stanie skonsumować tego, co wytworzą? To bzdura - polemizuje Warren Mosler.

I wskazuje, że my przecież też nie sprzedajemy swoich samochodów i domów, by spłacić długi zaciągane przez poprzednie pokolenia. A też jesteśmy czyimiś wnukami. W jego oczach dług to statystyka. Dług w państwie z suwerenną walutą, jak na razie Polska, jeśli jest zaciągany w tej walucie, będzie spłacany. Żaden komornik do bram państwa nie zapuka. Inaczej niż w Grecji, która nie posiada własnej waluty i w chwili, gdy przyszedł kryzys, nie mogła jej dewaluować, nie mogła sięgać po żadne antykryzysowe narzędzia bez zgody Europejskiego Banku Centralnego. Grecji niewypłacalność groziła realnie, Stanom Zjednoczonym, niezależnie od tego, ile pożyczyły od Chin - ani trochę.

"USA nigdy nie będą miały kryzysu zadłużenia" - mówił niedawno noblista Joseph Stiglitz. "Jedynym scenariuszem, w którym nie bylibyśmy w stanie spłacać długów, byłaby awaria zasilania, która uniemożliwiałaby drukowanie dolarów".

Krajom z suwerenną walutą grozi natomiast coś innego. Casus Wenezueli pokazuje, jak kończy się opieranie gospodarki na jednym surowcu, jaki los może czekać gospodarki skorumpowane, niewydolne, mało produktywne, nawet jeśli posiadają własną walutę.

MMT tego nie ignoruje, ale mimo wszystko do większej śmiałości zachęca.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Pełne zatrudnienie
Wychodząc od tych wszystkich tez, ideolodzy MMT uważają, że celem gospodarczym państwa powinno być pełne zatrudnienie przy stabilnych cenach.

Według MMT państwo z suwerenną walutą powinno być zdolne do zagwarantowania wszystkich podstawowych potrzeb obywateli.

Pytam Warrena, czy jeśli państwa zrealizują ten scenariusz, to czy nadal będą istniały biedne i bogate kraje?

- Tak, będzie to funkcją realnych zasobów i rozlokowania zatrudnienia. Ale na pewno świat miałby się lepiej niż dzisiaj - uważa mój rozmówca.

Kagańce
Oczywiście wszystkie te twierdzenia pomijają kagańce, jakie państwo nakłada samo na siebie, by finanse nie wymknęły się spod kontroli.

Tak jak pisał Knapp, prekursor MMT - pieniądz jest przede wszystkim konstruktem prawnym.

Nasz rząd i NBP funkcjonują według ściśle określonych reguł. Dług publiczny nie może np. przekroczyć 60 proc. PKB. Zostało to wpisane do konstytucji. NBP jest też formalnie niezależny od rządu i w odróżnieniu od Fed-u nie jest jego zadaniem walka z bezrobociem. Ponadto Unia Europejska wymaga, by deficyt budżetowy nie przekraczał 3 proc. PKB. Co jednak - dodajmy na marginesie - nie przeszkadzało Niemcom, Wielkiej Brytanii i Francji tę zasadę łamać, a i Polsce się zdarzało.

MMT zakłada po prostu, że wszystkie te obostrzenia są kwestią decyzji politycznej - decyzji odwracalnej - i nie wynikają z reguł ekonomii, z tego, jak funkcjonuje pieniądz w dzisiejszych czasach.

To prawo reguluje dostęp do przycisku z drukarką, nie ekonomia. Ekonomia wkroczy natomiast wtedy, gdy ktoś zacznie wciskać ten przycisk bez opamiętania. Ale w każdym państwie ta granica bezpieczeństwa jest w innym miejscu.

Co odkryli ci szarlatani
Krytycy MMT są dość zgodni: Nowoczesna Teoria Pieniądza sprawdza się jako opis funkcjonowania systemu gospodarczego po odejściu od standardu złota, natomiast zbyt lekkomyślnie traktuje zagadnienia związane z długiem i inflacją, jest zbyt uproszczona. Postulat pełnego zatrudnienia uznawany jest za nazbyt optymistyczny czy wręcz utopijny.

Trudno jednak nie myśleć o tej teorii, gdy w telewizorze kolejny światły ekonomista czy polityk mówi, że rządowi kończą się pieniądze.

Grupka ekonomicznych śmiałków z USA może i przedstawia bank centralny jako magiczne drzewo, na którym rosną pieniądze, może i roztacza wizję raju, w którym każdy, kto chce pracować - pracuje, ale zaraz dodaje:

Tylko ostrożnie.

Piekło istnieje.

Michał Michalak
 
Do góry Bottom