Jakie filmy ostatnio oglądaliście?

tolep

five miles out
8 556
15 443
avatar11501_1.gif


Obejrzałam po raz chyba trzeci "Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb" Stanleya Kubricka. Nie muszę polecać bo wszyscy na pewno film widzieli?.



No właśnie nie. Ale pobrałem właśnie i się zabieram. Dlatego że wróciłem do aforyzmów Michaela Klonovsky'ego

"Jak mogli czuć się wszyscy ci holywoodzcy reżyserzy, którzy otrzymali Oscara za najlepszą reżyserię w roku pojawienia się filmu Kubricka?"
Pytanie: który film Kubricka (nie widziałem żadnego) Klonovsky mógł mieć na myśli?
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 852
12 246
"Jak mogli czuć się wszyscy ci holywoodzcy reżyserzy, którzy otrzymali Oscara za najlepszą reżyserię w roku pojawienia się filmu Kubricka?"
Pytanie: który film Kubricka (nie widziałem żadnego) Klonovsky mógł mieć na myśli?
To zagadka? Biorąc pod uwagę, że posługuje się liczbą mnogą, może mieć na myśli każdy inny film niż 4, za które były Oscary za reżyserię:
http://www.filmweb.pl/person/Stanley.Kubrick/awards

Natomiast jak się czuli owi reżyserzy to nie wiem, pewnie jakby wygrali życie.

P.S. W zasadzie pytasz o któryś z tych gorszych (mniej docenionych) filmów.
 
D

Deleted member 427

Guest
Ostatnio (dokładnie wczoraj) oglądałem film "Criminal", obsadzony niegdyś wybitnymi aktorami, którzy dzisiaj odcinają kupony od swojej dawnej sławy i grają w coraz większych popelinach. Gary Oldman, T.L. Jones i Kevin Costner (brakowało tylko Morgana Freemana). Normalnie bym nawet o tym syfie nie wspomniał, gdyby nie jeden szczegół - głównym szwarccharakterem jest psychopatyczny libertarianin. Gość za pomocą hakera o ksywce "Duńczyk" włamuje się do jakiegoś komputera i kradnie kody nuklearne, przejmując dodatkowo kontrolę nad amerykańskimi głowicami atomowymi. Cel: anihilacja wszystkich rządów i polityków na Ziemi (i przy okazji też całej ludzkości).

Scenariusz jest dziełem niedorozwiniętego 10-latka, porządnej akcji mało, dialogi głupiutkie i miejscami niepotrzebnie melodramatyczne. Daję 1/10. Jedno oczko za Antje Traue, imo najładniejszą aktorkę na świecie (na filmwebie jest napisane, że to Niemka, ale na bank w jej żyłach płyną geny innej nacji).
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 732
4 694
@osman masz 100 lajków za dzieci niebios - od tego filmu jeszcze w epoce VHS uzależniłem sie od kina azjatyckiego (ok drugim przełomem dla mnie był całkiem inny w poetyce OldBoy pare lat później) Uwielbiam ten film ale nigdy bym go nie wkleił ze strachu że mnie ktos uzna za sentymentalnego smarka.
Wszedłem jednak żeby polecićzajebisty serial Netflixa "rome reign of blood" Tytuł debilny, film naprawde niezły. Nie jest to fabuła sensu stricte ale docudrama czyli między odgrywane scenki aktorskie wciskają sie gadające głowy, historycy, pisarze i archeolodzy opowiadający o panowaniu Kommodusa - syna Marka Aurelisza, tak niesławnie pokazanego w Gladiatorze, Tu pokazano go zgodnie z wiedzą historyczną, a film naprawde powoduje że oderwac sie nie można połknąłem wszystkie odcinki na raz. Polecam każdemu, szczególnie osobom niezainteresowanym starozytnością - bo zobaczycie jaka to ciekawa epoka.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Film jak reszta dla dzieci dobry na kaca jak przyśniesz nic nie stracisz
Jak przeczytałem na wykopie podlinkowaną wypowiedź kogoś z ekipy odpowiedzialnej za ten film, że to alegoria do walki z białą supremacją to mi przeszła ochota nawet pirata oglądać.
Obejrzałem w końcu tego Łobuza. Takie wrażenia (wklejka z HoloNetu):

E, to ja trochę ponarzekam, coby takiej sielanki nie było... ale na początek - dobre słowo.

Pod względem wizualiów; tj. rekwizytów, rzeczy z drugiego planu, trzymania się dziedzictwa designu Ralpha McQuarrie oraz ogólnie rzecz biorąc, tego:
Bossk napisał:
wygląd [...] pseudo elektroniki rodem z lat 70-tych. Fantastycznie się to komponuje z OT.
- film niezrównany. Nie sposób zaprzeczyć, że estetyka tego obrazu jest porywająca i otrzymaliśmy coś na kształt ekstraktu z Sagi, zagęszczonego do poziomu znanego z soków rozpuszczanych w wodzie niemoralnej.
Sok-malinowy-Paola.jpg


Tak, wreszcie ktoś popracował nad zwiększeniem stężenia gwiezdnowojenności w "Gwiezdnych wojnach". W prequelach raczyli nią nas niemal homeopatycznie, w TFA dostaliśmy swoistego dwójniaka, teraz nie poskąpili nam pełnej dawki. Pod tym względem magia kina działa bez zarzutu. Świat dziecięcych marzeń ożył i nawet na dalekim planie szpanował swą witalnością. Z czystym sumieniem możemy powiedzieć: jak nigdy wcześniej. Ulice Jeddhy były niesamowite (pal licho kanoniczność przy ISD w atmosferze) - na tyle sugestywne, że cieszyłem się, iż filmy nie przenoszą jeszcze informacji o zapachach. Każda spośród lokacji była pięknie dopracowana i nie gryzła się z żadnymi wyobrażeniami o uniwersum SW. Jest takie słówko, dość brzydkie, bo "kalekie z angielskiego", ale najlepiej się tu nada: immersyjność. W tym filmie jest jej pełno i banalną sprawą jest zespolić się ze światem przedstawionym. Zwłaszcza, jeśli się go kocha.

Pod tym względem bawiłem się świetnie - podobnie jak na starej przejażdżczce "Star Tours" w Disneylandzie. Niestety, bohaterowie - ich płaszczyzny emocjonalne, generalnie cały rozwój postaci stał na podobnym poziomie jak to miało miejsce w przypadku "Rexa" RX-24. Drętwo, papierowo, bez polotu, do zapomnienia.

Gdy Rebelianci się odzywali, aż zęby bolały. Zwłaszcza przy mowie Jyn na Yavinie zdarzyło mi się zakryć z zażenowania twarz w dłoni i przestałem się dziwić, dlaczego towarzystwo postanowiło się rozejść i dalej nie walczyć. To miała być mowa motywacyjna czy demotywacyjna? Kiedy nasza protagonistka ją wymyśliła? Najprawdopodobniej wtedy, gdy była dzieckiem i zamknęła się w dziurze w ziemi, bo na taki etap wskazywałby cały ten infantylizm.

Krzysiek zauważa, że film jest nierówny. Oczywiście - cały początek, w którym należało zająć się odpowiednią ekspozycją i nakreśleniem charakteru postaci, składających się później na ekipę "Skurwesyna Jednego", zgrabnego związania ich losów i wypuszczenia na szlaki heroizmu, wziął w łeb. Niczego się o nich nie dowiedzieliśmy, nie mieli żadnych mini-wątków, nie przechodzili żadnych przemian, nie poznaliśmy ich losów przed dołączeniem do Rebelii ani powodów decydujących o tym, że znaleźli się w takim stronnictwie politycznym. Pustka.

Film na szczęście nie upadł tak nisko jak prequele, gdy idzie o autystyczność w relacjach międzyludzkich, ale od takiej infamii uratowali go jedynie wyraziści Imperialni. Dostaliśmy sporo służbowego słowotoku, biurokratycznych przepychanek i rozbudzanych oraz przyduszanych ambicji. W Imperium było wreszcie życie! W tej konkurencji TFA wypadło gorzej, Hux po prostu zawiódł, Krennic w R1 natomiast pięknie sobie poczyna. Szkoda, że jego relacja z Hannibalem Orso nie została pociągnięta dłużej, bo tutaj mieliśmy dramaturgiczne mięso (no i aktora z wielkimi umiejętnościami). Zamiast tego film pcha mdła Jyn, której jedyną wyróżniającą kompetencją są odpowiednie koneksje rodzinne. Narzekaliście na ocierającą się o marysue'owość, zaradną Rey? To teraz macie protagonistkę-zapchajdziurę. Jyn albo jest popędzana, przestawiana, w ostateczności trochę się pokłóci, nieco sprzeciwi, tyci pogniewa i umrze. Słabo.

Swego czasu stwierdziłem, że dla wielu fanów SW, główną atrakcją Sagi nie są wcale żadni bohaterowie napędzani mocą monomitu (Mocą?), dorastający oraz realizujący jakieś przeznaczenie a właśnie nieożywiony świat przedstawiony. Napisałem również, iż nie ma co liczyć na porzucenie tego schematu w Sadze, jedyna zaś na to nadzieja, to spin-offy.
Właśnie coś takiego otrzymaliśmy - w "Rogue One" bohaterów w zasadzie nie ma; jest tylko mięso armatnie przewijające się po ekranie i zasłaniające te wszystkie fajne graty, które tak lubimy.

W mojej opinii naczelnym problemem tego filmu jest główna rola świata przedstawionego. Patrzymy głównie na gabloty, bibeloty, pulpity sterownicze, tudzież inny hardware, gry i zabawy tubylców, sprzęt, myśliwce, okręty, infrastrukturę, architekturę - całą scenografię i charakteryzację. Wyglądamy zaciekawieni przez okna statku, jakim się poruszają "bohaterowie". Podziwiamy surowe piękno natury i kosmosu. W zasadzie patrzymy na wszystko poza protagonistami, bo oni są tu najsłabszym, najmniej interesującym ogniwem. Tak to bywa, że często w przypadku katastrof zawodzi tzw. czynnik ludzki. Kompletnej katastrofy może tutaj nie ma, ale w znacznej mierze niestety zakrada się sterylność i zobojętnienie a to źle dla filmu opowiadającego historię, która ma nas poruszyć.

Owszem, finał widowiska jest technicznym majstersztykiem, ale co przykre, jest majstersztykiem niewykorzystanym. Zmarnowaną szansą - zmarnowaną przez kiepskie wprowadzenie i opisanie postaci. Niestety, ale jeżeli nie wypracuje się żadnego potencjału na początku, nawet najlepszy koniec nie będzie w stanie wyładować napięcia. Dlaczego? Ano dlatego, że takie się zwyczajnie nie zgromadzi.

W przypadku OT wysadzanie obu Gwiazd Śmierci działało oczyszczająco, widz mógł przeżyć katharsis, ale napięcie i troska o bohaterów była skrupulatnie gromadzona przez całe filmy. W TESB mieliśmy cliffhanger z porwaniem postaci, którą zdążyliśmy polubić. W R1 bliżej nieokreślone nołnejmy po prostu giną - w końcu jest wojna, nie? A niech sobie giną dalej, bo co nas to... Nie będziemy umierać za Alderaan przecież, skoro Alderaan nie chciał umierać za Gdańsk. Niech spierdalają... Niestety, przez takie macosze traktowanie cały ten trud wykradania planów przestaje być doceniany.

Jak więc ocenić takiego jednego Łotra, wypadającego znakomicie w formie wizualnego widowiska, ale zawodzącego w kotwiczeniu widza przy działaniach bohaterów? Dla mnie ten film wypada na pograniczu solidnej przyzwoitości a średniactwa. Mimo dobrej zabawy podczas spektakularnej przejażdżki odczuwam jednak pustkę. Imponująca bitwa i świat przedstawiony to trochę za mało jak dla pełnowartościowego filmu - z tego powodu uznaję tę produkcję za o klasę gorszą od EVII.
Czyli najsłabszą z dotąd akceptowalnych, bo niżej są już tylko prequele i Holiday Special, czyli Rzeczy, Których Nazw Nie Wolno Wypowiadać.

Tak czy owak bawiłem się dobrze, bo niewątpliwie to są "Gwiezdne wojny". Ucieszyłem na widok zmartwychwstańców i pewnie wrócę nie raz, żeby pobawić się w turystę. No ale dramaturgicznie jednak trochę lipa. Skoro robili jakieś dokrętki, to mogli poratować początek. Chyba, że już to uczynili, bo było jeszcze gorzej...

Fan-serwisu ci u nas dostatek, ale i ten przyjmiemy na znak naszego zwycięstwa nad GLusiem.
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 852
12 246
Jak jest to film słabszy od tej części co była rok temu to prawdziwa tragedia, bo to z zeszłego roku było tak cholernie nijakie i wtórne, że w zasadzie nie wiem czy bardziej nie podpada pod definicję remake niż samodzielnej produkcji.

Swoją drogą, pojawił się trailer nowego filmu z uniwersum Obcego:


Muszę przyznać, że się nim jaram, bo lubię serię, natomiast moją uwagę zwraca to, że już w trailerze widać sceny, które mogą się mylić z Prometeuszem i jak na dłoni widać, że powtarza on też fabularne wpadki z Prometeusza, za które na filmie wieszano psy (
np. mamy wyjebane na zagrożenia biologiczne na obcej planecie, na dzień dobry ściągamy sprzęt i śmigamy nawet bez masek, a co tam
). Przyznam, że nie bardzo kumam o co chodzi, czy producenci obserwując coroczny szał na "Kevina samego w domu" na Polsacie doszli do wniosku, że większość odbiorców woli sobie zapodać odgrzewanego kotleta?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Jak jest to film słabszy od tej części co była rok temu to prawdziwa tragedia, bo to z zeszłego roku było tak cholernie nijakie i wtórne, że w zasadzie nie wiem czy bardziej nie podpada pod definicję remake niż samodzielnej produkcji.
Jako widowisko "Rogue One" może być spokojnie lepszy od TFA, mamy faktyczne działania wojenne na lądzie, w powietrzu, w kosmosie - wszystko w pełnej skali, długich sekwencjach. Z pełną przejrzystością tego, co się gdzie dzieje. Jeżeli jesteś autystykiem (a siedzisz przecież na libnecie), nie dbającym o sensowne relacje między ludzkimi bohaterami i przekonującym przedstawieniem ich motywacji, to może Ci podejść.

EVII mimo nowonadziejowej wtórności wytworzył jednak chemię między postaciami - Łotr tego nie robi. Tu można pooglądać tylko mnóstwo epickiego sprzętu rozpierdalanego w akcji w pięknych okolicznościach przyrody. Dla wizualiów seventiesowych można patrzeć, ale to coś podobnego do "Diuny" - nie można liczyć na sensowne kreacje bohaterów, poza tymi złymi.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Ostatnio oglądam "Frankensteiny" z Peterem Cushingiem. Na upartego są tam motywy libertariańskie ;)

W "Revenge of Frankenstein" Frankenstein pod zmienionym nazwiskiem otwiera w dobrze prosperującą klinikę, powodując tym samym gniew tamtejszej rady lekarskiej. Sa oburzeni tym, że wg nich leczy ludzi bez żadnych papierków ("nie znamy jego kwalifikacji, gdzie studiował i jaki ma dyplom"). Co gorsza, Frankenstein nie chciał być jej członkiem, bo wg niego i tak da rade samemu. I później członkowie rady narzekają jak im zabrał im pacjentów. W końcu jeden z członków rady mówi tak - dr Stein ma dołączyć do rady albo zakończy tu praktykę. I głowią się jak go udupić.

A w "Evil of Frankenstein" Frankenstein robi eksperymenty w swej melinie i nagle wparowuje do niego lokalny ksiądz oburzony eksperymentami. Na uwagi klechy Frankenstein odpowiada spokojnie "Zdaje pan sobie sprawę, że to najście?"

Wtedy ksiądz krzyczy:
- To moja parafia.

A Franek na to:
- A moja własność. Możesz zatem wyjść?

To wkurza księżulka i sabotuje eksperyment doktorka :(.

Albo potem. Frankenstein wraca do rodzinnego miasta, z którego został wygnany. Z gniewem zauważa swój pierścień u burmistrza. Wkurzony wchodzi do mieszkania burmistrza i zauważa, że wszystkie jego rzeczy z zamku znalazły się u niego. Burmistrz strofuje go, iż nie miał prawa tu wracać, a jego rzeczy zostały skonfiskowane. Na co Franek: "Skonfiskowane? Skradzione!"
 
Ostatnia edycja:

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 852
12 246
Arrival.

Premiera DVD jest 14 lutego, a w internetach film już śmiga w wysokiej jakości, co tylko potwierdza moje przypuszczenie, że w akapie, na prawdziwie wolnym rynku, filmy będzie można znaleźć w sieci zanim jeszcze zacznie się kręcenie zdjęć.

Sam film to moim zdaniem bardzo dobre S-F i jednocześnie chyba najgorszy film Villeneuvea :) Wizualnie wygląda rewelacyjnie, cieszą szerokie ujęcia i prostota scenografii statku obcych bez wszechobecnych, kiczowatych, migających światełek straszących widza s-f od lat 60tych, których szczerze nienawidzę. Wygląd obcych też jest rewelacją, zawsze propsuję niehumanoidalne obcaki. Sama akcja rozwija się niespiesznie, ale ze świetnym klimatem, jednak końcówka jest mocno zjebana, bo nagle w 5 minut dostajemy wyłożone łopatologicznie o co chodzi i film się kończy. Być może w wersji reżyserskiej końcówka nie będzie wyglądać jak oglądana w przyspieszeniu. Całość okraszona jest jeszcze wywołującym u mnie ból dupy stereotypem, że ci źli to Ruscy i skośnoocy z Chin, zabawne jak w ciągu kilku - kilkunastu lat Chińczycy zaczęli awansować w hollywoodzkich rankingach czarnych charakterów.

Zdecydowanie lepiej niż "Prometeusz" czy "Interstellar", porównywać do żenujących blockbusterów w stylu "Dzień Niepodległości: Odgrzewanie Kotleta", albo "Transformers 15" to nawet nie ma co. Nie rozumiem jednak masowego spuszczania się nad tym filmem i przypisywania mu wybitności, której moim zdaniem zwyczajnie brakuje.

Ten sam gość ma kręcić nowego Blade Runnera i jestem przekonany, że też będzie bardzo dobrze.

Ktoś z jajami powinien zacząć myśleć o ekranizacji "Ślepowidzenia".
 
Do góry Bottom