- Moderator
- #121
- 3 591
- 1 504
No tak, dżucze i demokracja to w sumie to samo...Na takiej samej zasadzie istnieje „konkurencja między państwami”. Jeden chuj. To są brednie.
No tak, dżucze i demokracja to w sumie to samo...Na takiej samej zasadzie istnieje „konkurencja między państwami”. Jeden chuj. To są brednie.
Nie. Co nie znaczy, że np. niedemokratyczny Hong Kong początku lat 80. był bardziej opresyjny niż różne „demokratyczne” chujnie dzisiaj. Nawet nie chce mi się podawać przykładów.
Nie, bo najlepiej jest ich udobruchać podejmowaniem decyzji o cudzym życiu, aby byli z siebie zadowoleni i pokochali rząd, który robi to, czego chcą... Na pewno dzięki temu przestaną na siebie wpływać.No rozumiem tę przewrotną logikę Należy ludziom zabrać zadowolenie z życia, najlepiej uczynić im piekło na ziemi, żeby nienawidzili rządu z całej duszy. A nad nimi ma być dziedziczny despota.
Bla, bla, bla. Swoją drogą, gdy idzie o Koreę Północną, to pojawiają się całkiem ciekawe wieści.Fat, jeśli chcesz być Kimem, ok. Jesteś na antypodach politycznych w stosunku do libertarian. Jeśli chcesz być poddanym Kima, to sorry, ale masochizm polityczny zostaw dla siebie.
Tak, bo istnieją przykłady w obie strony. „Demokracja bezpośrednia” jest niezwykle trudnym ustrojem do zaatakowania propagandowo. Pierze mózgi. Poza tym może czasowo przynieść wzrost, który długofalowo jedynie im pozwoli więcej ukraść. Poza tym, co z korupcją? Co, jeśli na takim okupowanym przez „bezpośrednio demokratyczne” państwo obszarze uda się ją wyeliminować do minimum, zmieść na margines? Nie ma systemu bardziej represyjnego niż taki, z którego nie da się wykupić.
A jak daleko jest od db do secesjonizmu? (...)
Po co? (...)
Nie mówię, że z Twoimi argumentami (nawet w tym poście) się zgadzam, ale odniosłem wrażenie, że właśnie dokonałeś tzw. samozaorania.
W USA taki żart chodzi, że jeśli Ron Paul przejąłby władzę i spróbował przeforsować przynajmniej jeden ze swoich pomysłów, jeszcze tego samego dnia panowie w garniturach zaprowadziliby go do pokoju, w którym puściliby mu nagranie z zabójstwa Kennedy'ego z perspektywy, z jakiej jeszcze nikt tego zajścia nie oglądał.Nie wiem, ale pewnie panowie ze służb mi odpowiedzą na to pytanie, gdy pofatyguję się tak uczynić.
Republika Rzymska nastawiona na podboje, OK, ale Rzym za cesarstwa też taki był.Sądzę, że dobrym przykładem jest Rzym. Od początku swego istnienia, odkąd był republiką z jej abstrakcyjnymi ideałami (a nie osobistym interesem władcy), nastawiony był na podboje, zdołał podporządkować sobie bardzo skutecznie niemalże cały basen Morza Śródziemnego. Dopiero gdy stał się cesarstwem, rozpoczął się w nim proces decentralizacyjny i w końcu upadł, rozpadając się na części, rozpoczynając średniowiecze.
A wzięło się to z któregoś występu Billa Hicksa.W USA taki żart chodzi, że jeśli Ron Paul przejąłby władzę i spróbował przeforsować przynajmniej jeden ze swoich pomysłów, jeszcze tego samego dnia panowie w garniturach zaprowadziliby go do pokoju, w którym puściliby mu nagranie z zabójstwa Kennedy'ego z perspektywy, z jakiej jeszcze nikt tego zajścia nie oglądał.
To się nie wyklucza. Zwiększanie wpływu ludzi na państwo może być narzędziem wykorzystywanym do zmniejszania wpływu państwa na ludzi. Może być też narzędziem do zwiększania tego wpływu, niemniej pozostanie tylko narzędziem. Takim samym narzędziem, tylko, że mniej pewnym, jest głosowanie na partie (PO w 2007 r. też domagała się mniejszego wpływu państwa na ludzi w wielu kwestiach, tak jak dziś domaga się tego Korwin czy PL - zachowując skalę, która jednak jest bez znaczenia w tym kontekście). Oczywiście, ani 1 ani 2 narzędzie nie jest idealne czy koszerne, ale pierdolę koszerność. Jeżeli za 5 czy 10 lat mam szansę być dławiony w kilku kwestiach mniej niż dzisiaj, to ja na to idę.Coś mi tu nie gra. Wedle mojej wiedzy libertarianie powinni domagać się mniejszego wpływu państwa na ludzi, a nie większego wpływu ludzi na państwo. Demokracja bezpośrednia zdaje się podpadać pod tę drugą kategorię.
Demokracja to dyktatura większości, a w praktyce oligarchia elekcyjna. Co za różnica czy władzę będzie miał jeden człowiek, czy grupa ludzi wybrana przez "większość" społeczeństwa. Jeśli jeszcze nie wiecie hitler został wybrany w demokratycznych wyborach. Czy demokraci zdają sobie sprawę z tego, że konstytucję może zmienić 2/3 posłów i 51 senatorów? Skoro w I RP 10% społeczeństwa (szlachta) mogła kontrolować 90% społeczeństwa, to skąd pewność, że jakiś kretyn nie wprowadzi dyktatury z pomocą parlamentu? Demokraci przeszkadza wam to, że jakiś człowiek będzie za was decydował, ale nie macie nic przeciw temu, by sami decydować za mniejszość? "Jak Kali ukraść dobrze, Kalemu ukradli niedobrze". Monarchiści zdajecie sobie sprawę ile świń rządziło na tym świecie (hitler, bonaparte, stalin itd.) ? Chcecie ryzykować, rządy squrwiela w nadziei, że jeden w miarę ogarnięty władca się trafi?
Demokracja jest jak spotkanie atrakcyjnej dziewczyny i przywitanie się, ale nic poza tym. To tylko wmówienie sobie, że zrobiło się wszystko co się mogło.
za pomocą pistoletów na plastikowe kulki, najwidoczniej
Wybory parlamentarne - nie, referenda - nie, agoryzm - broń boże (bo "wsadzo do więzienia", bo mi się nie chce itp.), więc co?