Ciekawostki naukowe i techniczne

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
a co jest w nim podejrzanego? Stare dane, a raczej kolejne potwierdzenie starych danych. Ja bym się tylko przyczepił do sformułowania w źródle gdzie padło "Azja i długo nic" bo nie powiedziałbym aby od 105 do 102 było "długo nic", natomiast od 99 do 60-65 to już jest przepaść, co z resztą dobrze współgra z historią cywilizacji i generalnie tym czego można się spodziewać po ludziach z różnych obszarów żyjących w podobnych warunkach (np. Azjaci i murzyni w USA). Azja od dawna szła łeb w łeb z Europą, a krótki okres europejskiej dominacji jest losowym zaburzeniem co z resztą i tak ci bardziej rozumni Europejczycy dobrze rozumieli już 200 lat temu wspominając o śpiącym smoku, którego lepiej nie budzić.

Na pewno niepocieszeni będą żydowscy bajkopisarze, bo w ich hagadach średnie IQ Żyda to ok. 115, 120 co udawadniają oczywiscie nie testami tylko tekstami w stylu "patrzcie ile Nobli" (które sami sobie przyznaliśmy). Nawet widziałem takie uzasadnienie, że gdy na podstawie średniego IQ noblistów i narodowości Nobli zrobić aproksymacje rozkładu normalnego, to wychodzi wartość średnia :). Serio, takie rozumowania znajdywałem gdy szukałem twardych uzasadnień.

PS/EDIT. Jakbym miał gruby hajs to ufundowałbym nagrodę wzorowaną na nagrodzie nagrodzie Randiego. Np. oferowałbym milion dolarów jak mi ktoś wskaże np. 10 czarnych Afrykanów z IQ=150, ewentualnie (dla tych którzy dali dupy w testach IQ i nie wierzą w nie :D) kilku murzyńskich szachistów zdolnych dostać się do TOP 100. No chyba, że w szachy też nie wierzą i w ogóle uważąją, że każdy wyraża się jak chce, wszystkie kultury są równe i nie ma czegoś takiego jak inteligencja, płeć itp. No to takich ludzi nic już nie przekona.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Na pewno niepocieszeni będą żydowscy bajkopisarze, bo w ich hagadach średnie IQ Żyda to ok. 115, 120 co udawadniają oczywiscie nie testami tylko tekstami w stylu "patrzcie ile Nobli" (które sami sobie przyznaliśmy). Nawet widziałem takie uzasadnienie, że gdy na podstawie średniego IQ noblistów i narodowości Nobli zrobić aproksymacje rozkładu normalnego, to wychodzi wartość średnia :). Serio, takie rozumowania znajdywałem gdy szukałem twardych uzasadnień.
Ale czy aby do tych testów w Izraelu nie biorą im z łapanki Palestyńczyków?
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Czemu z łapanki? Jak czegoś nie wiemy, to nie możemy sobie konfabulować teorią spiskową taką jaka nam wygodna. Myślę, że lecą po prostu losowo wg. obywatelstwa (czyli liczymy izraelskich arabów, ale strefa Gazy i podobne żydowskie obozy koncentracyjne położone na terenie Palestyny nie liczą się). No to wtedy coś w stylu
0,8x + 0,2*85 = 95.
zakładając, że skład etniczny jest 8 do 2 i Żyd ma x, Arab izraelski ma jak Arab z Syrii czy Libii, a Izrael ma wynik 95, to x=97,5. Można jeszcze robić poprawkę na Żydów sefardyjskich bo wg. aszkenazyjczyków to są (albo byli) trochę gorsi Żydzi, więc pewnie głupsi.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Ale co w tym spiskowego? Wiadomo kto i na kim robił owe testy? Jak były zbierane grupy kontrolne? Czy dobierali je sami Żydzi, czy ludzie z zewnątrz? Czy rozwiązywali dokładnie te same zadania, co w pozostałych miejscówkach?

Po opowieściach tosi nie wykluczam, że w Izraelu zostali najgłupsi Żydzi, podczas gdy swych geniuszy wysłali do diaspory, aby lepiej szła incepcja NWO na spółę z Reptilianami, ale z drugiej strony, co my dokładnie wiemy o sposobie przeprowadzania samego testu - zwłaszcza w tak nietypowym i niejednorodnym etnicznie kraju położonym w Palestynie?
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
Czytanie w myślach coraz bliżej. Kolejna technologia, która może mieć sporo pozytywnych jak i negatywnych zastosowań.
---
Twoje myśli należą tylko do ciebie? Już nie. Japończycy stworzyli maszynę, która czyta w myślach

z22935409V,Wynik-czytania-w-myslach--W-gornym-rzedzie--obrazy.jpg

Wynik czytania w myślach. W górnym rzędzie: obrazy, które obserwowali ochotnicy. W dwóch dolnych rzędach: obrazy odczytane ze skanów fMRI ich kory mózgowej (Kamitani Lab)

Na razie japoński "deszyfrator myśli" - analizując aktywność kory wzrokowej - potrafi odtworzyć obraz, który właśnie oglądasz albo który sobie wyobraziłeś. I robi to już całkiem nieźle.
"Deszyfrator myśli" stworzyli naukowcy z Międzynarodowego Instytutu Zaawansowanych Badań Telekomunikacyjnych i Uniwersytetu Kioto. Opisują go w pracy zatytułowanej "Rekonstruowanie głębokich obrazów z aktywności ludzkiego mózgu", która została opublikowana na przełomie roku.

Jego działanie jest oparte na tzw. głębokiej sieci neuronowej. Takie sieci są złożone z setek, tysięcy, a nawet milionów procesorów (węzłów) ułożonych w wiele warstw, które naśladują budowę i pracę ludzkiego mózgu. Tego typu maszyny mogą zostać nauczone wielu skomplikowanych zadań, np. rozpoznawania twarzy, głosu lub ręcznie pisanych liter. Zbudowany w tej technologii komputer nauczył się mistrzowsko grać w go, a także w pokera.

Teraz japońscy badacze stworzyli sztuczną sieć neuronową, która dość wiernie imituje sposób działania kory wzrokowej.

- Byłem pod wrażeniem, że to aż tak dobrze działa - komentował dla "Science" dr Zhongming Liu z Uniwersytetu Purdue w USA, który zajmuje się podobnymi problemami.

To nie pierwsze takie przedsięwzięcie. Od wielu już lat naukowcy próbują odczytywać treść myśli na podstawie aktywności mózgu. Istnieją urządzenia do tzw. neurofeedbacku, które - analizując fale mózgowe - rozpoznają proste komendy wydawane w myślach (w rodzaju "tak", "nie"), co pozwala sterować komputerem, wózkiem inwalidzkim czy protezą. Dla całkowicie sparaliżowanych to dziś jedyny sposób na kontakt ze światem.

Bardziej zaawansowane systemy potrafią już - monitorując mózg za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego fMRI - odgadnąć przedmioty, które człowiek ma na myśli. Ale dotąd dotyczyło to tylko bardzo prostych kształtów albo wyboru między kilkoma przykładowymi widokami.

Tymczasem japońska maszyna na podstawie fMRI kory wzrokowej odczytuje i wykreśla dowolne obrazy, które badany obserwuje lub tylko sobie wyobraża
Jak to działa? Najpierw głęboka sieć neuronowa została nauczona reagować na różne obrazy tak, jak to robi nasza kora wzrokowa. To była nauka na tysiącach przykładów. Trzem ochotnikom pokazano ponad tysiąc zdjęć (natury, geometrycznych kształtów i liter) i za każdym razem rejestrowano za pomocą fMRI, jak te fotografie pobudzają korę wzrokową.

Ludzka kora wzrokowa jest podzielona na obszary, które w hierarchiczny sposób przetwarzają informację z oczu, analizując kształt, barwę, kontrast etc. Japońska sieć neuronowa została zbudowana tak, aby naśladować te struktury. Po treningu zaś nauczyła się "tłumaczyć" oglądane obrazy na odpowiadające im skany fMRI.

W tym momencie "deszyfrator" był także gotowy do operacji odwrotnej - tj. odtwarzania obrazów ze skanów fMRI, czyli do czytania w mózgowym zapisie naszych myśli.

Taki odczyt następuje metodą prób i błędów. Maszyna zaczyna pracę od jakiegoś losowego obrazu, który przypomina zaszumiony ekran TV. Po czym minimalnie zmienia go punkt po punkcie, stopniowo poprawiając obraz. W każdym kroku tłumaczy go na skan fMRI i porównuje z tym, który ma odczytać. W końcu znajduje obraz, który najlepiej pasuje do dekodowanego fMRI.

Na poniższym wideo można oglądać kolejne próby i stopniowe wyłanianie się obrazu, który "deszyfrator" odczytuje ze skanu aktywności kory wzrokowej. Wynik nie jest za bardzo wierny oryginałowi - rozmazane barwne plamy ledwo przypominają wyjściowe obrazki, ale da się zauważyć podobieństwo. Niektóre próby robią wrażenie:

Urządzenie radziło sobie także nieźle z odczytywaniem geometrycznych kształtów:

Japończycy piszą, że w 99 proc. przypadków można było rozpoznać, który z oglądanych obrazów był "odczytywany" z kory wzrokowej.

Naukowcy są pewni, że metodę można ulepszyć (np. biorąc fMRI o większej rozdzielczości) i z czasem ich "deszyfrator myśli" będzie coraz wierniej odtwarzał obrazy skrywane w naszym umyśle.

Tylko po co? Do czego może się przydać czytanie w myślach? Amerykańscy wojskowi już wiedzą - niedawno Pentagon przyznał kolejny grant na stworzenie hełmu do bezgłośnej wymiany myśli na polu walki.

Odczytywanie myśli na co dzień ułatwiłoby pewne zadania - na przykład wyobrażając sobie kogoś twarz lub jakąś scenę, można byłoby wyszukiwać zdjęcia w komputerze. Architekt, projektant czy artysta mogliby wymyślone i wyobrażone dzieło bezpośrednio przelewać z mózgu do komputera i na papier. "Deszyfrator myśli" mógłby odczytywać i zapisywać nasze marzenia senne.

Taka technologia miałaby mnóstwo ciekawych zastosowań - także takich, które z pewnością nie będą nam się podobały.

Bo odsłaniając swoje myśli, stracimy resztkę prywatności, jaką jeszcze mamy w niemal całkowicie już cyfrowym świecie

a i tak znajdą się defetyści którzy będą pisać "nadal nie wiemy nawet czym jest świadomość"
 
OP
OP
kr2y510

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Chińska sztuczna inteligencja powie twoim głosem to, czego sam byś nie powiedział
25.02.2018 10:50
Oprogramowanie pozwalające maszynom mówić naszym głosem rzeczy, których nigdy byśmy sami nie powiedzieli może pojawić się wcześniej, niż będziemy na nie gotowi. Naśladownictwo ludzkiego głosu od lat budzi wielkie zainteresowanie badaczy naturalnych interfejsów użytkownika, jak do tej pory jednak uzyskanie naturalnego brzmienia było trudne, a idealne podszycie się pod określony głos wręcz niemożliwe. Eksperci od sztucznej inteligencji z chińskiego potentata internetowego Baidu poczynili jednak wielki krok naprzód, tworząc system klonowania neuronalnego, zdolny zachować akcent i wiele charakterystycznych cech mowy. Czy dzięki temu rozwiązaniu uda się na dobre wprowadzić ludzkość w erę postprawdy?

Jak do tej pory nagrania głosowe mogły być wykorzystane jako dowody w sądach. Oczywiście montowanie z wycinków nagrań głosu człowieka czegoś nowego, co zawierałoby np. jakąś kompromitującą deklarację, nie jest niczym nowym, takie rzeczy robiło się już w latach 70 za Zimnej Wojny. Bardzo trudno było jednak uzyskać wiarygodne brzmienie, metoda kopiuj i wklej pozwalała działać tylko na dostępnym zbiorze nagranych słów. Bazujące na sieciach neuronowych metody opisane w artykulept. Neural Voice Cloning with a Few Samples to jednak zupełnie nowa jakość: na podstawie raptem kilku nagrań udaje się zbudować wiarygodnie brzmiący model mówcy, który powie wszystko, głosem bardzo podobnym do tego z nagrania.

Badacze eksperymentowali z dwiema metodami. Pierwsza z nich to adaptacja mówcy, polegająca na trenowaniu modelu sieci neuronowej na różnych mówcach o różnych głosach. Wykorzystano w tym celu zbiór LibriSpeech, zawierający próbki mowy niemal 2,5 tysiąca mówców. Z tego zbioru sieć uczy się wyróżniach cechy mowy, by na tej podstawie naśladować specyfikę wymowy i rytmu mówienia.


Druga metoda, kodowanie mówcy, bazuje na trenowaniu modelu tak, by nauczył się określonych cech od mówiącego, odtarzając próbki dźwięku z oddzielnego systemu szkolonego na wielu mówcach. Tutaj po przeszkoleniu na zbiorze LibriSpeech, wykorzystywane są dodatkowe próbki ze zbioru VCTK, po dziesięć na mówcę. Zbiór ten to nagrania ponad setki anglojęzycznych mówców o różnych akcentach. Zadaniem sieci neuronowej wyszkolonej na LibriSpeech jest ich jak najlepsze odtworzenie.

To drugie podejście wygląda na znacznie bardziej obiecujące, działa na dowolnych, wręcz losowych wypowiedziach i wymaga znacznie mniejszej mocy obliczeniowej i pamięci – eksperci Baidu mówią, że wystarczy do tego współczesny smartfon. Adaptacja mówcy wymaga tymczasem wygłaszania określonych zdań, wymaga też znacznie potężniejszego sprzętu.

Jak to działa w praktyce? Próbki możecie wysłuchać na stronie internetowej projektu. Z wypowiedzi „they had four children together” powstało „churches should not encourage it or make it look harmless”. Ze zdania „the regional newspapers had outperformed national titles” uzyskano „the large items have to be put into containers for disposal”. Jak słychać, do ideału wiele brakuje, poza tym próbki, które wytłuszczonym drukiem oznaczyli badacze wcale nie są naszym zdaniem tymi najlepszymi. Generowane nagrania są też wyraźnie niższej jakości niż oryginalne próbki. Niemniej jednak udaje się zachować akcent – i generalne podobieństwo do mówcy.

Oczywiście chińscy badacze nie mówią otwarcie o tworzeniu nowych wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa, by skompromitować go na scenie międzynarodowej, ale o bardziej przyziemnych i mniej złośliwych celach – ot np. skonfigurowanie inteligentnego audiobooka tak, by czytał dzieciom bajkę głosem ich mamy. Przyznają jednak że konieczne będzie wprowadzenie środków zapobiegawczych, by zapewnić, że technologia ta nie zostanie wykorzystania w niewłaściwy sposób.

Pocieszająca bzdura w erze otwartego oprogramowania i tanich, potężnych kart graficznych do trenowania sieci neuronowych, a nawet testowanych usług w chmurze, takich jak projekt Lyrebird. Co prawda Adobe przeraziło się chyba konsekwencji prawnych swojego Projektu VoCo i po tej demonstracji w 2016 roku na forum nowych pomysłów konferencji MAX nic już więcej nie pokazało – ale jak widać, na Adobe świat się nie kończy.

Lyrebird przemówi twoim głosem, wystarczy mu minuta słuchania
25.04.2017 14:10
Biometria bazująca na głosie użytkownika niebawem stanie się bezwartościowa, podobnie jak i zawód aktora głosowego. Kanadyjski startup Lyrebird przedstawił publicznie przełomowy system syntezy i naśladownictwa mowy, znacznie wyprzedzający to, co wcześniej pokazało Adobe ze swoim projektem VoCo. Podczas gdy VoCo potrzebowało do odtworzenia modelu mowy 20 minut nagranych próbek, Lyrebirdowi wystarczy raptem minuta. Otwiera to drogę nie tylko do prostych ataków na biometryczne zabezpieczenia, ale też szybkiego tworzenia wiarygodnie brzmiących nagrań wypowiedzi dowolnej osoby. Jedno jest pewne – fake newsy będą jeszcze lepsze.

To wciąż przyszłość. Przedstawione próbki zsyntetyzowanych przez Lyrebird wypowiedzi wciąż brzmią… nieorganicznie, choć trzeba przyznać, że jedna z nich – emulacja głosu Donalda Trumpa – jest już całkiem wiarygodna, zbliżona do oryginału (nie wiemy, czy to świadczy bardziej o optymalizacji modelu Trumpa, czy też o samym prezydencie Stanów Zjednoczonych).
O ile jakość głosu wymaga poprawek, to pozostałe możliwości Lyrebirda są naprawdę spektakularne. Wykorzystywane do utrzymania sieci neuronowej klastry GPU potrzebują około minuty nagrania, by stworzyć unikatowy model głosu danej osoby. Możliwe jest też zaprojektowanie nowego głosu od podstaw. Dysponując zaś takim modelem mowy, można generować tysiące wypowiedzi na sekundę, kontrolując emocje, z jakimi zostały one wypowiedziane – póki co do wyboru mamy gniew, sympatię i stres.
To wszystko niebawem ma już być dostępne dla każdego. Lyrebird opracowuje interfejs programowania, poprzez który każda aplikacja czy usługa internetowa będzie mogła otrzymać dostęp do dowolnego głosu. Potem może to wszystko zostać zastosowane do czytania książek na głos, komunikowania się z użytkownikami, wspomagania mowy inwalidów, czy wreszcie do stworzenia mowy postaci w filmach animowanych czy grach.

Zachwyceni swoim osiągnięciem Kanadyjczycy przyznają, że Lyrebird oznacza też kłopoty. Na stronie internetowej projektu umieścili zresztą całą sekcję poświęconą „etyce” syntezy mowy. Tam przyznają, że technologia ta może podważyć wartość dowodów z nagrań, pozwolić na wprowadzanie w błąd dyplomatów, oszustwa czy przejmowanie tożsamości. Jednak to właśnie upowszechnienie tej technologii w jakiś sposób miałoby zabezpieczyć nas przed takimi zagrożeniami – ludzie mając świadomość, że głos może być dowolnie syntetyzowany, nie dadzą się łatwo zwieść.

Lyrebird przynosi jednak coś więcej, coś o czym najwyraźniej jego autorzy nie pomyśleli. Możliwość podważenia wiarygodności dowolnego nagrania audio jest wspaniałym prezentem dla polityków. Już nigdy nie będzie żadnej „afery taśmowej” – przedstawione publicznie nagrania poufnych rozmów będą mogły zostać ogłoszone fałszerstwem. Wystarczy, że polityk powie, że tego nie powiedział co usłyszeć można na nagraniu. Każdy zaś, kto twierdzi inaczej, zapewne brał udział w podrabianiu nagrań za pomocą tych wszystkich komputerów i aplikacji.

Wideo też niewiele zmieni. W zeszłym roku badacze ze Stanfordu pokazali możliwość przekształcenia źródłowego nagrania tak, by ujęte na nim postaci zmieniły całą swoją mimikę, zgodnie z tym, co pokaże aktor na nagraniu modyfikującym, a wszystko to w czasie rzeczywistym. Połączmy to z syntezą mowy Lyrebirda, a każdy będzie mógł przyznać się na nagraniu, że to on stał za atakiem na World Trade Center.
Świat właśnie tego potrzebował - teraz cenzopapy wejdą na nowy poziom...
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Niebieskie LEDy dają raka...

Niebieskie światło z ekranów i LED-ów zwiększa ryzyko niektórych nowotworów
03.05.2018 13:13
Wielokrotnie pisaliśmy o możliwości wystąpienia problemów ze snem, spowodowanych nienaturalnym światłem, ale konsekwencje mogą być o wiele poważniejsze. Nowe badanie wykazało, że sztuczne światło o krótkich falach, które widzimy jako chłodne (niebieskie) zwiększa ryzyko zachorowania na raka prostaty lub piersi, jeśli widzimy je w nocy.

Gdy mówimy o „niebieskim świetle” w tym kontekście, mamy na myśli chłodne oświetlenie LED, a także światło emitowane przez ekrany różnych urządzeń elektronicznych (niestety także podświetlanych czytników e-booków). Jego częstotliwość jest nienaturalna dla późnych godzin wieczora i nocy, co negatywnie wpływa na ludzki organizm. Za problemy ze snem winne są zaburzenia wydzielania melatoniny (hormonu regulującego rytm dobowy). W skrócie, gdy widzimy krótsze fale, mózg uznaje, że wciąż jest dzień i wciąż jest aktywny, zamiast przygotować organizm do spania. Pomóc mogą wszelkiego typu „tryby nocne” i ciepłe filtry na ekrany, ale redukują tylko ułamek problemów. Trzeba jeszcze zastanowić się nad tym, jak oświetlać przestrzeń publiczną i mieszkania.

Celem przytoczonego badania było znalezienie relacji między różnymi typami nowotworów i wystawianiem się na sztuczne światło w nocy. Badane były osoby, które nie pracują i nigdy nie pracowały na nocną zmianę, bardziej podatnych na choroby z wielu różnych powodów. Analizowane były przypadki zachorowań z lat 2008-2013 w Hiszpanii i udało się odnaleźć związek dwóch typów nowotworów z nowoczesnym oświetleniem.

Podczas bardziej szczegółowej analizy pod uwagę wzięto 4106 osób w wieku od 20 do 85 lat. Badane było natężenie szkodliwego światła zarówno we wnętrzach (głównie na podstawie wywiadów z badanymi osobami), jak i na zewnątrz. Natężenie sztucznego światła na ulicach mierzono za pomocą zdjęć Barcelony i Madrytu, przesłanych przez Międzynarodową Stację Kosmiczną.

Wyniki raczej nie zaskoczyły – spędzanie wieczorów i spanie w niezupełnie zaciemnionych pomieszczeniach ma negatywny wpływ na nasze zdrowie i dotyczy to także dwóch grup nowotworów. Odkryte zostały także inne ciekawe zależności i różnice między płciami. Rak prostaty rzeczywiście może występować częściej u mężczyzn, którzy wystawiają się na sztuczne światło o krótkich falach (niebieskie) lub śpią w niezaciemnionym pomieszczeniu.

Spanie w jasnej sypialni (na przykład z włączonym komputerem czy latarnią uliczną za oknem) ma gorszy wpływ na mężczyzn niż na kobiety. Rak piersi także jest powiązany z niebieskim światłem, ale nie ma dowodów na to, że prawdopodobieństwo zachorowania wzrasta z powodu nocnego oświetlenia z innego widzialnego zakresu. Różnice wynikają zapewne z odmienności gospodarki hormonalnej. Okazało się także, że nie wszystkie typy nowotworów piersi da się powiązać ze sztucznym światłem, więc pozostało jeszcze sporo czynników do zbadania.

Wzrost prawdopodobieństwa nie jest ogromny, ale wciąż niebezpieczny. 80% populacji ludzi mieszka na terenach, które w nocy są nienaturalnie jasne (zanieczyszczone światłem). Rosnąca popularność energooszczędnych LED-ów dodaje do tych zanieczyszczeń ogromną ilość niebieskiego światła, winnego wielu problemów. Nie ma jeszcze powodu by nawoływać do odłączenia oświetlenia na ulicach, ale na pewno warto rozważyć zasłanianie okien na noc.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Shit just got serious.

Google przestraszył się własnego pomysłu? Firma uspokaja: AI nie będzie podszywać się pod ludzi


Kilka dni temu szef firmy Sundar Pichai z dumą opowiadał o tym, jak napędzany AI bot "oszukał" pracowniczkę salonu fryzjerskiego, podszywając się pod człowieka. Teraz Google musi bronić się przed szeregiem zarzutów.
We wtorek podczas konferencji Google I/O 2018 prezes internetowego giganta Sundar Pichai zaprezentował eksperymentalną wersję usługi Duplex, która przenosi sposób komunikowania się przez sztuczną inteligencję na zupełnie nowy poziom. Dzięki nowej technologii asystent Google'a może prowadzić z człowiekiem niemal naturalny dialog - przytakiwać, reagować na pytania, wyciągać wnioski z przebiegu konwersacji.

Czytaj też: Nie będziesz stać w korkach, a telefon zamówi ci kawę. Musisz tylko sprzedać swą cyfrową duszę diabłu

Pichai nie tylko opowiedział o Duplex, ale pokazał również, jak technologia radzi sobie w praktyce. Odtworzył fragment rozmowy telefonicznej między Google Duplex, a pracowniczką salonu fryzjerskiego. Bot bez najmniejszego problemu zarezerwował wizytę u fryzjera, a jego rozmówczyni nawet nie zorientowała się, że rozmawia z AI.
Więcej: http://next.gazeta.pl/next/7,151243...e-wlasnego-pomyslu-firma-uspokaja-ai.html#MT2

 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
W towarzystwie w dobrym tonie leży, aby nie poruszać tematów drażliwych, które mogą wywołać karczemną awanturę: zazwyczaj chodzi o politykę, religię, ale można byłoby dodać do tego zestawu flejmy będące echem sporu o uniwersalia. :)

JAK ISTNIEJĄ LICZBY
ŁUKASZ KWIATEK
14.06.2015
Chcesz doprowadzić do kłótni dwóch matematyków? Zapytaj ich, czy obiekty matematyczne się tworzy, czy odkrywa. Możesz też użyć bardziej prowokacyjnej wersji tego pytania – np. czy twierdzenie Pitagorasa było prawdziwe, zanim Pitagoras je udowodnił.


Egipskie cyfry hieroglificzne: powyżej na reliefie z Karnaku, poniżej – odszyfrowane znaczenie symboli Fot. WIKICOMMONS // DEA PICTURE LIBRARY/ GETTY IMAGES

Albo zanim w ogóle się narodził. Albo zanim na afrykańskich sawannach wyewoluował
homo sapiens. Albo jeszcze przed erą Plancka, gdy Wszechświat liczył sobie zaledwie 10-43 sekundy, a my nie wiemy, co się w nim działo, bo nie potrafimy tego jeszcze (za pomocą matematyki) opisać.

Na łamach „TP” kilkakrotnie pisaliśmy, w jaki sposób ludzki umysł przetwarza liczby. W tekście „Rachuby ciała” Krzysztof Cipora („TP” 15/15) opisał tzw. efekt SNARC, który sugeruje, że nasze umysły reprezentują liczby na mentalnej osi, rozciągniętej nie tylko gdzieś w przestrzeni, ale również w naszym ciele, m.in. w palcach (zob. też K. Cipora i M. Hohol, „Palce się liczą”, TP 16/15). Badania psychologów, kognitywistów i neuronaukowców nad poznaniem matematycznym nie wywołują jednak wielkiego entuzjazmu u znacznego odsetka matematyków, którym często towarzyszy dziwne przeczucie, że matematyka jest „czymś więcej” i że nie da się jej wyjaśnić, po prostu badając mózg/umysł.

Skąd to tajemnicze przeświadczenie? Wróćmy do twierdzenia Pitagorasa. Na dobrą sprawę nawet nie wiemy, czy człowiek, któremu przypisuje się udowodnienie, że w trójkącie prostokątnym suma kwadratów długości przyprostokątnych jest równa kwadratowi długości przeciwprostokątnej, istniał naprawdę – Pitagoras to postać na wpół mityczna. Oczywiście, sam dowód musiał zostać przez kogoś przeprowadzony – inaczej Grecy nie posługiwaliby się tym twierdzeniem. To, czy ten ktoś nazywał się Pitagoras i był założycielem religijnej sekty (pitagorejczyków), czy nie, nie ma znaczenia dla prawdziwości samego twierdzenia. Z perspektywy filozoficznej jednak ma znaczenie fakt, że samo twierdzenie Pitagorasa mogło zostać udowodnione przez kogokolwiek. To nie autor był istotny – ważne były procedury, które zastosował. Właśnie tym matematyka różni się od innej działalności intelektualnej (np. sztuki), że matematyk nie może sobie pozwolić na swobodę twórczości. Twierdzenie Pitagorasa nie mogło głosić, że suma kwadratów długości przyprostokątnych równa jest sześcianowi długości przeciwprostokątnej, podczas gdy sztuka – muzyka, malarstwo czy literatura – nie nakłada takich ograniczeń. W tym sensie prawdziwość twierdzeń matematycznych i obiektywny charakter relacji pomiędzy różnymi matematycznymi obiektami wykraczają poza konkretny ludzki umysł (mózg), który do tej prawdy dochodzi.

Autorem „twierdzenia Pitagorasa” mógłby być również Hindus, Babilończyk czy mieszkaniec imperium Majów, i niebyłoby w tym nic zaskakującego, ponieważ wszystkie te cywilizacje rozwijały matematykę, niezależnie od siebie posługując się tymi samymi obiektami matematycznymi (choć za pomocą różnych symboli). W Babilonie, w Indiach i w państwie Majów dwa dodać trzy równało się pięć. Każda z tych cywilizacji – czego nie można powiedzieć o Grekach – posługiwała się nawet symbolem zera (zobacz: ramka). Możemy się domyślać, że jeśli również w jakiejś odległej galaktyce wyewoluował gatunek o inteligencji zbliżonej do ludzkiej, którego przedstawiciele posługują się liczbami naturalnymi, to również u nich dwa plus trzy równa się pięć. A jeśli znają geometrię – i oni nie mogą się obejść bez twierdzenia Pitagorasa. Zatem jeśli prawda matematyczna nie jest zależna od konkretnego umysłu (mózgu) i jest uniwersalna, to być może matematyka sama w sobie w ogóle nie potrzebuje umysłu, tylko jest od niego niezależna. Jeśli tak jest, matematycy są tymi, którzy odkrywają obiekty matematyczne i obowiązujące pomiędzy nimi relacje.

Niebo pełne równań

Zakładając, że obiekty matematyczne istnieją niezależnie od ludzi, muszą też istnieć poza czasem i przestrzenią. Dlatego pytanie o prawdziwość twierdzenia Pitagorasa nie tylko przed powstaniem człowieka, ale nawet przed Wielkim Wybuchem, czyli przed powstaniem Wszechświata, nie musi być absurdalne. Twierdząco na to pytanie odpowiedzieliby zwolennicy poglądu nazywanego platonizmem matematycznym.

Jest on jednym z głównych stanowisk w filozofii matematyki. Wśród jego zwolenników wymienia się rzeszę wybitnychmatematyków, z George’em Cantorrem i Kurtem Gödlem na czele. Pogląd ten, popularny również wśród filozofujących fizyków i kosmologów, takich jak Roger Penrose, George Ellis czy Michał Heller, swoją nazwę zawdzięcza inspiracjom czerpanym z filozofii Platona. Platonicy matematyczni uważają, że skoro liczby i inne obiekty matematyczne istnieją poza czasem i przestrzenią, to muszą istnieć w jakimś specjalnym królestwie bytów matematycznych – podobnym do platońskiego świata idei. Co ciekawe, sam Platon mógł mieć na temat sposobu istnienia obiektów matematycznych nieco inne zdanie.

Przyjmowana przez platoników ontologia nastręcza problemów epistemologicznych: jakimi władzami poznawczymi musi dysponować człowiek, by móc eksplorować ten świat bytów matematycznych i odkrywać obowiązujące w nim prawa? Sami matematycy najczęściej mówią o posługiwaniu się czymś w rodzaju intuicji czy wglądu, umożliwiających bezpośrednie poznanie matematyczne. Taka odpowiedź, rzecz jasna, nie podoba się psychologom i neurokognitywistom, którzy widzą w platonizmie matematycznym relikt starożytnej, pitagorejskiej quasi-religii lub – w najlepszym wypadku – zużytą metaforę. Zarzuty o religijne nastawienie nie są wyssane z palca – wielu platoników przypartych do muru, wyjaśniając źródła prawdy matematycznej, rzeczywiście odwołuje się do teologii.

Echo średniowiecznego sporu

Istnieją dwa alternatywne dla platonizmu stanowiska: formalizm i intuicjonizm, zwany też konstruktywizmem (w dużym uproszczeniu – i platonizm, i przeciwne stanowiska mogą występować w odcieniach). Według formalizmu, matematycznym obiektom nie można przypisać realnego sposobu istnienia, bo matematyka nie jest nauką o obiektach, tylko nauką formalną o dowodach. Praca matematyka nie polega więc na odkrywaniu obiektywnej prawdy matematycznej i eksplorowaniu świata matematycznych bytów, tylko na dedukowaniu twierdzeń z przyjętych aksjomatów według ustalonych reguł. Z kolei intuicjonizm podkreśla twórczy charakter pracy matematyka. Matematyk tworzy obiekty matematyczne, a te – po skonstruowaniu – zaczynają istnieć, podobnie jak inne wytwory ludzkiej myśli. To, że matematyka rządzi się wewnętrzną koniecznością, ma zapewne związek z tym, że każdy obiekt matematyczny posiada precyzyjną definicję, podobnie jak precyzyjnie definiowane są wszystkie procedury matematyczne. Jak widać, intuicjonizm jest czymś pośrednim między platonizmem a formalizmem.

Początków opisywanego sporu należy szukać w XIX w., gdy narodziły się geometrie nieeuklidesowe oraz podjęte zostały próby aksjomatyzacji matematyki (tzw. program logicyzmu, zakończony fiaskiem, m.in. dzięki słynnym twierdzeniom Gödla). Wówczas ukształtowały się główne stanowiska i rozgorzała dyskusja, która zaowocowała tysiącami publikacji, debat i polemik. Warto dodać, że gorąca debata – na łamach magazynów czy książek popularnonaukowych przemieniająca się w regularną wojnę, w której personalne ataki nie są czymś nadzwyczajnym – nie dotyczy „jedynie filozofii”, bowiem opowiedzenie się za którąś ze stron rzutuje na sposób uprawiania matematyki. Np. konstruktywiści nie uznają dowodów nie wprost (dowód polegający na wykazaniu, że zaprzeczenie twierdzenia prowadzi do sprzeczności).

Filozofowie szybko zorientowali się, że w tych dyskusjach pobrzmiewa echo sięgającego początków filozofii sporu o sposób istnienia bytów (pojęć) ogólnych – tzw. uniwersaliów. Pojęcia ogólne to wszystkie nazwy, które nie są nazwami własnymi – człowiek, pies, krzesło, sprawiedliwość itd. (a nie Jan Kowalski, Reksio, żelazny tron z Westeros czy Kodeks Hammurabiego). W świecie fizycznym istnieją przedmioty jednostkowe – jak zatem istnieją przedmioty ogólne? Realizm (którego odpowiednikiem jest platonizm matematyczny) głosi, że pojęcia ogólne istnieją albo w jakiejś innej rzeczywistości i niezależnie od desygnatów (o czym mówi teoria idei Platona), albo jako formy w rzeczach jednostkowych (co głosił Arystoteles). Konceptualizm (w filozofii matematyki odpowiada mu konstruktywizm) zakłada, że pojęcia ogólne istnieją jedynie w umysłach. Nominalizm (bliski krewny formalizmu) uznaje istnienie wyłącznie przedmiotów jednostkowych, zgodnie z zasadą „brzytwy Ockhama” („nie należy mnożyć bytów ponad konieczność”), najsłynniejszego zwolennika tego poglądu.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Matematyczność przyrody

Skoro spór ciągnie się od tak dawna, zasadne jest pytanie, czy da się go w ogóle rozwiązać. To jednak cecha wszystkich wielkich problemów filozoficznych – można o nich długo dyskutować i dobierać się do nich z wielu stron, ale gdy wydaje się już, że któryś, choć nie został rozwiązany, to przynajmniej udało się go przepędzić, uparcie powraca, przebrany w nowe szaty. Nie znaczy to jednak, że nie warto się nad tym wszystkim zastanawiać – polecam spróbować odpowiedzieć samodzielnie na pytanie, czy matematykę się tworzy, czy odkrywa?

Na koniec zastanówmy się, czy można łatwo pozbyć się platonizmu, odwołując się do nauk kognitywnych. Bartosz Brożek i Mateusz Hohol w „Umyśle matematycznym” zastanawiają się, w jaki sposób ludzki umysł posługuje się obiektami matematycznymi, i wykazują, że poznanie matematyczne zakorzenione jest w prostych zdolnościach percepcyjnych (które dzielimy z naszymi małpimi krewniakami), w mechanizmie metaforyzacji (który pozwala na uchwycenie tego, co abstrakcyjne – jak wszystkie obiekty matematyczne – jako metafory tego, co konkretne i związane z naszym ciałem), oraz w języku. Nie ma mowy o tajemniczej intuicji czy bezpośrednim wglądzie w niezależny świat bytów matematycznych, o jakich mówią platonicy. Następnie autorzy „Umysłu matematycznego” podkreślają, że dysponujący tak samo skonstruowanym aparatem poznawczym matematycy tworzą społeczności, które rozwijają matematykę jako część kultury, korzystając ze sposobów transmisji kulturowych (co ucieszyłoby tzw. konstruktywistów społecznych). Wszystko to, by na końcu uznać, że ogłoszenie śmierci platonizmu byłoby jednak nadużyciem. Dlaczego?

W 1960 r. Eugene Wigner, amerykański fizyk i matematyk, pochodzący z żydowskiej rodziny mieszkającej na Węgrzech, późniejszy noblista (w dziedzinie fizyki, w 1963 r.), opublikował słynny esej zatytułowany „Niepojęta skuteczność matematyki w naukach przyrodniczych”. Wigner zastanawiał się, dlaczego prawa fizyki mają postać równań matematycznych. Dla wielu z nas mogłoby się to wydawać trywialne, z punktu widzenia filozofii jest to jednak uderzający fakt, który domaga się wyjaśnienia. Dlaczego zadziwiające teorie matematyczne, rozwijane niezależnie od fizyki, doskonale pasują do opisywania zjawisk zachodzących we Wszechświecie? Wigner nie podał odpowiedzi – napisał za to, że „stosowność języka matematyki do formułowania praw fizyki jest cudownym darem, którego ani nie rozumiemy, ani nań nie zasługujemy”.

Z problemem Wignera można się mierzyć na dwa sposoby. Albo „winą” za ten fakt można obarczać nas – albo Wszechświat. Zgodnie z pierwszą opcją, być może udało nam się stworzyć taką matematykę, która pozwala na opisywanie zjawisk jedynie z zadowalającym nas przybliżeniem. Nie wiemy, czy faktyczne prawa przyrody mają charakter równań matematycznych, czy tylko udaje się nam niektóre z nich w taki sposób przedstawić i wykorzystywać do projektowania urządzeń i wynalazków.

Zwolennikami alternatywnej odpowiedzi są m.in. Michał Heller oraz Roger Penrose (zob. poniżej). Według pierwszego, matematyka nadaje się do opisu Wszechświata, bo Wszechświat sam w sobie jest matematyczny, to znaczy u jego głębokiego podłoża znajdują się struktury matematyczne, które fizycy starają się zidentyfikować. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie praca matematyków – dzięki nim fizycy dysponują obiektami, które mozolnie dopasowują do odpowiednich praw przyrody. Nasza matematyka – czyli te teorie, które udało nam się do tej pory opracować – są ubogie, przynajmniej w porównaniu z całą Matematyką, która leży u podłoża Wszechświata (dlatego ta Matematyka zasługuje na wielką literę).


Platonizmu, konkludują w swojej książce Brożek i Hohol, naprawdę nie da się tak łatwo pozbyć.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Ktoś mi podrzucił w komentarzu do powyższego tekstu

Physicist concludes there are no laws of physics.

It was June 4th, 2018, when Robbert Dijkgraaf, director of the world-renown Princeton Institute for Advanded Study, announced his breakthrough insight. After decades of investigating string theory, Dijkgraaf has concluded that there are no laws of physics.

Guess that’s it, then, folks. Don’t forget to turn off the light when you close the lab door for the last time.

(...) http://backreaction.blogspot.com/2018/06/physicist-concludes-there-are-no-laws.html

Nie dziwię się gościowi. Zajmował się teorią strun, a to prosta droga do.... no wiadomo. Teoria strun, czyli od 10 do 26 wymiarów, następnie Wieloświat, narkotyki i nirwana. (Dwa ostatnie to mój domysł, ale oparty na logicznej konsekwencji)
 
Do góry Bottom