Wkurzające newsy z rana

tolep

five miles out
8 579
15 476
Mężczyzna został zatrzymany w hotelu w miejscowości na terenie powiatu mogileńskiego. W trakcie przeszukania wynajmowanego przez niego pokoju, funkcjonariusze znaleźli w plecaku 2 kg skrystalizowanej substancji.

Zabezpieczone środki poddano szczegółowej analizie w laboratorium kryminalistycznym. Badania potwierdziły, że jest to substancja psychotropowa o nazwie MDMA.

Jak wynika z ustaleń policjantów, z takiej ilości substancji można wyprodukować ok. 12 tys. sztuk tabletek extasy. "Czarnorynkowa wartość zabezpieczonego środka wynosi około 240 tys. zł. Wszystko wskazuje na to, że narkotyki trafiły do Polski z Niemiec" - powiedziała rzeczniczka CBŚP.


Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/polska/news...ce=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

12 tysięcy sztuk piguł - zgadza się. Po 170 mg, legit.
Ale wartość 2 kg surowca to raczej coś koło 35 tysi. 240.000 to 20 zł za pigułę u dilera na imprezie.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Udupili Rona Paula:

http://wolnosc24.pl/2017/08/28/woln...wisko-wobec-isis-nie-odpowiada-reklamodawcom/

Wolnosc24 jednak gowno rozumie, bo Paul oczywiscie nie ma twardego stanowiska wobec ISIS, tylko udupili go wlasnie za pokojowe poglady, ktore nie sa w smak neokonserwatystom.
[...]mówi Lauren Southern konserwatywny dziennikarz, którego treści wielokrotnie były cenzurowane.

Nie słyszałem, by Lauren zmieniła płeć.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
Stary temat (pierwowzór "Układu Zamkniętego"), ale gość przestał się patyczkować z prokuraturą. Fragment:
System, który śmieje się w twarz. Rozmowa z Pawłem Reyem
...
Kto za tym wszystkim stał?

Zrodziła się grupa interesów, której przeszkadzały nasze sukcesy. Skrótowo można nazwać te środowiska "gospodarczą frakcją WSI". Dawne ubeckie układy nie posiadały się z oburzenia: kradniemy sobie od 50 lat, a tu nagle przychodzą jacyś goście i zabierają nam naszą fabrykę! Oni chcieli zostać w interesie i dlatego próbowali w nas wniknąć. Tylko że my byliśmy już z całkiem innego świata. To oburzenie narastało, aż w końcu trafił się inwestor z ich własnego kręgu. Paweł Czeredys, powiązany z dawnym WSI, który miał już w Polsce różne biznesy i wsławił się dziwacznymi operacjami na rynku.

Akcja przeciwko waszym firmom nie udałaby się, gdyby nie wsparło jej polskie państwo. To za sprawą prokuratury znalazł się pan w areszcie.

Sprawę dostał młody prokurator z rejonówki, Andrzej Kwaśniewski. Ambitny jak cholera, ale mocno ograniczony. A jego szefem był człowiek, który zasłynął tym, że nazwał Romana Kluskę "złodziejem" już po jego uniewinnieniu.

Chodzi o Wojciecha Miłoszewskiego. To pierwowzór postaci granej przez Janusza Gajosa w filmie "Układ zamknięty".

Facet ostro dał nam się we znaki. Grał nieczysto. Gdy z moim wspólnikiem Lechem Jeziornym byliśmy w areszcie, omotał jednego z menadżerów jednej z naszych spółek, który był na wolności. Zapraszał go do domu, na wódkę i wyciągał informacje, które mogły posłużyć przeciwko nam. Zaprzyjaźniał się z nim, a on nie wiedział, co robić. No bo skoro siedzimy w areszcie, to może rzeczywiście mamy coś za uszami? Poza tym z nami nie było kontaktu, a prokurator przedstawiał nas jako groźnych przestępców.

Do czego jeszcze miała się przydać prokuratura?

Cel był prosty: uderzyć w nasze interesy, czyli grupę Polmozbyt, Zakłady Mięsne i Safri. Zatrzymać, kogo się da, jak najdłużej izolować i w tym czasie przejąć firmy. Działania nie były specjalnie wyszukane. Nielegalnie zwołanie zgromadzenia akcjonariuszy, a tam natychmiastowe odwołanie całej rady nadzorczej. A że rada nadzorcza siedziała za kratkami, nie było to zbyt trudne. Następnie powołanie nowej, która szybko się ukonstytuowała. A kto został jej przewodniczącym to łatwo się domyślić.

Jerzy Jakielarz, czyli naczelnik Urzędu Skarbowego...

Bingo. Ten sam, który prowadził kontrolę skarbową w Polmozbycie.

Kompletny absurd.

To walne zgromadzenie zostało zwołane przez główną księgową. Słyszał pan kiedyś o walnych zgromadzeniach zwoływanych przez księgową?

Dotychczas nie.

Dla sądu chyba to też było zaskoczenie, bo stwierdził, że wszystko odbyło się w sposób nielegalny. Poza tym, na zgromadzenie nie został wpuszczony Grzegorz Nicia, który był prezesem firmy inwestycyjnej posiadającej większościowy pakiet akcji w Polmozbycie, a równocześnie pełnomocnikiem wszystkich akcji siedzącego w areszcie głównego akcjonariusza Witka Szybowskiego. Grzesiek na wszelki wypadek na zgromadzenie nie został wpuszczony. Mówiąc łagodnie, bo nowi zarządcy zwyczajnie zrzucili go ze schodów.

I odpuścił sprawę?

Nie, złożył zażalenie do KRS na wszystkie uchwały, które zostały podjęte przez walne zgromadzenie. Z mocną podstawą: po pierwsze zgromadzenie było nielegalne, a po drugie on sam nie został na nie wpuszczony. W konsekwencji został zaproszony do prokuratury, gdzie usłyszał wprost, że jeśli nie odpuści, to zostanie aresztowany.

I wie pan, jaki popełnił błąd? On nadal uważał, że państwo daje gwarancję ochrony i posługuje się regułami prawa. Nie przestraszył się i nie odwołał zażalenia.

I pewnie został aresztowany.

Na wolność wyszedł jeszcze później niż ja.

Jak to przeżył?

Ciężko. Miał dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Na szpital, gdzie do ciąży przygotowywała się jego żona, został złożony donos: jakim prawem lekarze opiekują się małżonką złodzieja i przestępcy gospodarczego? A przemiły pan prokurator wnioskował, by pozostałą dwójkę odesłać czasowo do domu dziecka, żeby żona mogła spokojnie urodzić.

A co stało się z uchwałami przyjętymi przez walne zgromadzenie?

Zgodnie z wyrokiem, wszelkie uchwały podjęte w jego trakcie, zostały uznane za niebyłe. Problem w tym, że wyrok zapadł dopiero po kilku latach...

Wcześniej naczelnik Urzędu Skarbowego – i odtąd równocześnie przewodniczący rady nadzorczej Polmozbytu – przekazał prokuratorowi pismo, by ten jako urzędnik podjął działania zmierzająca do ratowania spółki przed takimi złodziejami jak my. Żądał wywarcia wpływu na sąd, żeby uchwały zostały wpisane do KRS i żeby oni mogli działać dalej. Prokurator wysmarował kilkuzdaniowe pismo do KRS. Uchwały zostały wpisane jeszcze tego samego dnia.

Brzmi, jakby opowiadał pan o działaniach zorganizowanej grupy przestępczej.

Bo różnica jest niewielka. Kwaśniewski chciał robić karierę, więc był gotowy na wszystko. A za Jakielarzem stało środowisko WSI. Obaj czuli, że mogą wszystko.

Z czasem posuwali się do jeszcze większych świństw. Wspominałem panu o Witku Szybowskim, głównym akcjonariuszem Polmozbytu, którego też wysłali do aresztu. Jego córkę też tam wsadzili, bo ojciec podarował jej kiedyś część akcji na zasadzie darowizny. Dziewczyna siedziała za kratkami i nic z tego nie rozumiała.

Na jednym z przesłuchań Kwaśniewski opowiedział jej, że Witek jest cynicznym przestępcą, który ją wykorzystał i pogrążył. Zaczął grozić jej wieloletnim więzieniem. Aż w końcu zaproponował: jeśli przyznasz się do przestępstwa, które obciąży ojca, to wyjdziesz na wolność. Była przerażona. Zapytała tylko, gdzie ma podpisać.

Niewiarygodne.

A jak już podpisała, to prokurator zaczął martwić się dalej. Mówił: "Wie pani, mamy tu przestępstwo o dużym wymiarze finansowym. Czy pani dysponuje tymi wszystkimi pieniędzmi?". Dalej nic z tego nie rozumiała. No to prokurator swoje: "no widzi pani, to kłopot, no bo skoro pieniądze pochodziły z przestępstwa, to musi je pani oddać".

Na następnym przesłuchaniu nagle pojawiło się światełko w tunelu. Cudowna wiadomość: prokurator jest gotów zaproponować, by przekazała swoje akcje nowym władzom Polmozbytu w ramach naprawienia szkody. A wtedy wszystkie grzechy zostaną wybaczone. Wzięła długopis i podpisała.

Minęła chwila, a Jerzy Jakielarz przeszedł na emeryturę. To też był trik?

Kilka dni po opuszczeniu przez niego stanowiska akcje zostały sprzedane panu Czeredysowi. Bez przetargu, bez ogłoszeń, za niecałe 90 groszy od sztuki. Dosyć tanio – gdy ja się tymi akcjami zajmowałem, to jedna kosztowała między 12 a 22 złote. Żeby doprowadzić do przejęcia kapitałowego spółki, wyłożyli w gotówce maksymalnie 400 tysięcy złotych. A potem zamknęli działalność branżową, rozgonili ludzi, nie spłacili kredytów i zamknęli biznes. I "przy okazji" sprzedali wszystkie nieruchomości.

Ile na tym zarobili?

Fortunę. Jedną nieruchomość w Krakowie, przy Alei Pokoju, sprzedali za 40 milionów złotych. A mieli ich blisko dziesięć.

W tym czasie siedział pan w areszcie. Prokuratura miała dziewięć miesięcy, by pana przesłuchać, ale nie pofatygowała się ani razu.

Wszyscy wiedzieli, że cała ta akcja to lipa.

Opowiem panu anegdotę, która najlepiej pokazuje, jak to wszystko wyglądało. W pewnym momencie zostałem przeniesiony z krakowskiego aresztu do Gliwic. Traktowano mnie jak poważnego gangstera, więc towarzyszyła mi zbrojna grupa Centralnego Biura Śledczego. Dwa auta i policjanci wyposażeni w długą broń. Wszystko po to, by – jak mniemam – uniemożliwić moje ewentualne odbicie przez kolegów gangsterów.

Zaraz po wjeździe do Gliwic policjanci zaczęli coś do siebie szeptać. Okazało się, że oni kompletnie nie wiedzą, gdzie ten areszt jest. Nie znają miejsca, nazwy ulicy, numeru budynku. Jeździliśmy w kółko, aż całkiem wyjechaliśmy z miasta. Akurat tak się składało, że ja Gliwice trochę znałem, miałem tam wcześniej jakieś inwestycje i nieruchomości. I w którymś momencie jeden z policjantów zapytał mnie, czy mógłbym ich poprowadzić. Spojrzałem na niego jak na wariata: mam sam się do aresztu odwieźć?

O panu prokuratura zapomniała, za to wielokrotnie przesłuchiwała jednego ze wspólników.

Był często wzywany na przesłuchania, a w areszcie jest tak, że jak cię często wzywają na zeznania, to pozostali więźniowie zaraz doczepiają łatkę "kapusia". To nie pomaga. Któregoś dnia wrócił do celi, gdzie zastał świeżo zamkniętego chorego psychicznie narkomana, na głodzie narkotykowym. Został przez niego skatowany do tego stopnia, że prawie stracił oko. Dzień później, ze zmasakrowaną twarzą, szwami i opatrunkami, znów musiał zeznawać. Podpisał wszystko to, na czym im zależało , i zaraz wyszedł.
...
 

kompowiec

freetard
2 580
2 645
a jak zrobia strajk wloski i beda cebulic i tnac koszty jak sie tylko da?

Juz teraz przedsiebiorcy uciekajo za granice, teraz bardziej zmotywowac ich do tego nie mozna bylo :]
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 193
Taksówkarz, o legalnej działalności i z licencją, niezszerzony w korpo postanowił prowadzić bardzo tanie kursy (o co oskarżono go o psucie rynku). "Nieznani sprawcy" (czyt. inni taksówkarze) mu zdemolowali auto:
https://wszczecinie.pl/aktualnosci,jezdzil_za_zlotowke_zniszczono_mu_taksowke,id-28503.html

EDIT: Owy taksówkarz na facebooku dostał wiele "jedynek" od innych taksówkarzy. Tak więc, już wiadomo, że w sporze z Uberem nie chodzi o żadne braki licencji, łamanie prawa - tylko konkurencja.
 
Ostatnia edycja:

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Taksówkarz, o legalnej działalności i z licencją, niezszerzony w korpo postanowił prowadzić bardzo tanie kursy (o co oskarżono go o psucie rynku). "Nieznani sprawcy" (czyt. inni taksówkarze) mu zdemolowali auto:
https://wszczecinie.pl/aktualnosci,jezdzil_za_zlotowke_zniszczono_mu_taksowke,id-28503.html

EDIT: Owy taksówkarz na facebooku dostał wiele "jedynek" od innych taksówkarzy. Tak więc, już wiadomo, że w sporze z Uberem nie chodzi o żadne braki licencji, łamanie prawa - tylko konkurencja.
Mam pewne obiekcje i podejrzenia... Połączmy kilka faktów:
-Facet założył firmę tydzień temu. Sądzicie, że po tygodniu tak mógł wkurwić inne złotówy, że skończyło się na ostrym wandalizmie?
-Koleś organizuje konferencję prasową! Widać, że chodzi mu o maksymalny fejm. Kto normalny tak działa?
-"Sprawa została zgłoszona na policję, nie został jednak złożony wniosek o ściganie."... Koleś się tłumaczy, że on jak najszybciej chce wrócić do pracy, a tak by policaj mu samochchód do badań zabrało... Troszku śmierdzi.
-Sprawa dzieje się pod domem wiadomego, z soboty na niedzielę. Przecież firmę prowadził tydzień... Skąd wiedzieli o jego zwyczajach, miejscu zamieszkania itd.

Czy czasem to nie jest zaplanowana akcja? Koleś sam niszczy sobie samochód. Na fali wkurwu na złotówy i dzięki promocji jaką sobie robi w internetach teraz będzie miał w chuj klientów. Robi to pod własnym domem, dzięki temu udaje mu się nie zostać zauważonym. Nie wnosi o ściganie, dlatego psy się nie domyślą... Seems legit? Do tego sam w wywiadzie mówi, że był jakoby białym rycerzem który miał odzyskać dobre imię taksiarzy...

@tomkiewicz Co sądzi twój nos na prowokacje?
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 193
Mam pewne obiekcje i podejrzenia... Połączmy kilka faktów:
-Facet założył firmę tydzień temu. Sądzicie, że po tygodniu tak mógł wkurwić inne złotówy, że skończyło się na ostrym wandalizmie?

Twoja teoria ma sporo sensu. Jednak sporo jedynek od taksiarzy się pojawiło i były teksty o dumpingu i psuciu rynku. Dodatkowo oskarżali co niektórzy, że podpierdolił logo innej taksówie. Co jak co, ale wątpię, by taksiarze zmówili się specjalnie z kolesiem na facebookach. I nie uważam ich za jakichś tytanów intelektu (chociażby rzucanie gównem w ubera i chwalenie się na facebooku).

A po uberach i im podobnych taksówkarze są wyczuleni na tanich przewoźników. Podobno w Szczecinie też jęczeli na tanie mikrobusy do pobliskich miast. Tym bardziej, że wiele mówi, że prawdziwa nienawiść do ubera wynika, że zabiera im klientów (bo tanie i uczciwe ceny). No i kolo nie jest zszerzony w korpo. A kto nie skacze, ten...
 
L

lernakow

Guest


Trzeba się pakować i do lasu.


Źródło / http://biznes.interia.pl/podatki/news/rodzina-nie-moze-sobie-pomagac-za-plecami-fiskusa,2535819,4211?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox


Rodzina nie może sobie pomagać za plecami fiskusa.

Dziecko, które wzięło pieniądze od rodziców, musi to zgłosić do urzędu skarbowego. W przeciwnym wypadku zapłaci sankcyjny 20-proc. podatek - wynika z wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego. Nie dał się on przekonać do teorii, że rodzina, niczym spółka cywilna, działa na rzecz osiągnięcia wspólnego celu. I że w związku z tym pomoc finansowa między rodzicami i dziećmi powinna się odbywać bez wiedzy fiskusa

Spór w tej sprawie toczyła córka, która kupiła mieszkanie i samochód za pieniądze, które dali jej rodzice. Podatniczka powinna była zgłosić ten fakt do urzędu skarbowego. Dzięki temu zgłoszeniu nie zapłaciłaby podatku od czynności cywilnoprawnych (jeśli pomoc byłaby pożyczką) lub od spadków i darowizn (w przypadku darowizny). Kobieta nie dopełniła tego obowiązku. Urząd skarbowy sam jednak zainteresował się, skąd wzięła pieniądze na tak duże wydatki

Podatniczka wyjaśniła, że pieniądze dali jej rodzice. Gdy się do tego przyznała, fiskus kazał jej zapłacić 20-proc. podatek od czynności cywilnoprawnych. Stwierdził, że ma do czynienia z niezgłoszoną pożyczką, do której podatniczka przyznała się dopiero podczas kontroli. Stanowisko fiskusa potwierdził Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie.

Podatniczka oponowała. Uważała, że o pożyczce nie może być mowy, bo nie umawiała się z rodzicami, że zwróci im pieniądze. Twierdziła też, że nie była to darowizna. Z kolei jej pełnomocnik przekonywał, że litera prawa nie może brać góry nad zdrowym rozsądkiem i relacjami łączącymi rodzinę. Jego zdaniem obowiązek określania wsparcia finansowego rodziny mianem darowizny czy pożyczki był absurdalny i nikomu do niczego niepotrzebny.

Przecież po nazwaniu umowy i zgłoszeniu jej do urzędu podatnik i tak skorzysta ze zwolnienia - przypominał. Twierdził, że obowiązku tego być nie powinno, bo rodzice i dzieci są niczym wspólnicy spółki cywilnej - działają na rzecz wspólnego dobra.

Podatniczka przegrała jednak również w NSA. Sąd kasacyjny stwierdził, że po raz pierwszy spotyka się z porównaniem rodziny do spółki cywilnej. Uznał jednak, że nie jest ono właściwe. Zwrócił uwagę na to, że spółkę zawiązuje się w celu realizacji wspólnego celu, jakim jest udział w obrocie gospodarczym. Tymczasem cele rodziny są inne.

Sąd zwrócił też uwagę na to, że gdyby traktować rodzinę jak spółkę, to niepotrzebne stałyby się przepisy dotyczące darowizn, spadków i pożyczek, które obowiązują i są stosowane przez większość podatników.

ORZECZNICTWO
Wyrok NSA z 5 września 2017 r., sygn. akt II FSK 2109/15. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Lista ostrzeżeń publicznych KNF może skutecznie eliminować z rynku podejrzane podmioty. Gorzej, gdy trafią na nią uczciwi przedsiębiorcy
Po aferze z Amber Gold Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) bacznie przygląda się przedsiębiorstwom. Ponieważ prawo umożliwia podanie do publicznej wiadomości samego faktu złożenia do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa, firmom, które dosięgło czujne oko nadzoru, po wpisaniu na listę ostrzeżeń może pozostać tylko czekanie na bankructwo — jeszcze na długo przed decyzją o tym, czy zawiniły. Na własnej skórze odczuła to spółka mySafety.
https://www.pb.pl/nadzor-informuje-mysafety-bankrutuje-870721
 
Do góry Bottom