Wkurzające newsy z rana

Finis

Anarcho-individual
439
1 922
Przyjechali do Polski po skarb zakopany przez dziadka, okradło ich państwo.

Strażacy z OSP Lubomierz, OSP Milęcice, uczniowie ZS w Lubomierzu, strażnicy miejscy i policjanci od soboty wieczora pilnowali miejsca, w którym obcokrajowcy chcieli odkopać ukryty w ziemi skarb po przodkach.

1 października w Lubomierzu zjawiło się dwóch młodych Niemców z Hamburga. Mieli ze sobą plan od dziadka, który przed wojną mieszkał w tej miejscowości i był ogrodnikiem. Dziadek sporządził plan w 1952 roku. Zawarł w nim dokładne wskazówki, gdzie jego potomkowie powinni szukać. Były tam zaznaczone 2 kapliczki i charakterystyczny świerk kłujący, który zasadził ten sam ogrodnik.

Kiedy wnukowie ogrodnika zjawili się tak wyposażeni w Lubomierzu, udali się we wskazane miejsce. Po drodze pożyczyli w jednym z domów szpadel. Zaczęli kopać, jednak kilkanaście minut później zjawiła się na miejscu policja. Wezwała ją mieszkanka pobliskiego domu.

Policjanci poinformowali lokalne władze o całym zajściu. Te wezwały na pomoc konserwatora zabytków i archeologa. Specjaliści zjawili się na miejscu w poniedziałek 3 października. Pod czujnym okiem fachowców wykopano z ziemi skarb, po czym następnego dnia w Urzędzie Gminy i Miasta w Lubomierzu dokładnie sprawdzono zawartość dwóch tajemniczych słoików, po czym ją zarchiwizowano. W środku było około 200 przedmiotów. Obywatele Niemiec, którzy przyjechali wykopać skarb, nie doczekali tego momentu - musieli wrócić do domu z pustymi rękoma.

http://lwowecki.info/pl/4015/59/c/przyjechali-po-ukryty-w-ziemi-skarb.html
A tutaj jest kontynuacja: http://lwowecki.info/pl/4024/59/c/zobacz--co-zawieral-skarb-z-lubomierza.html

Moim zdaniem, poniższy fragment jest w zasadzie tragikomiczny. Wynika z niego, że babsko pożyczyło najpierw łopatę, a potem zadzwoniło na policję.

"Po 70-ciu latach jego wnukowie wyposażeni w list opisujący miejsce ukrycia rodzinnych skarbów przyjechali do miasta Samych Swoich i po krótkim rekonesansie w terenie zapukali do jednego z pobliskich domostw z prośbą o pożyczenie łopaty. Kobiecie, która otworzyła im drzwi pokazali kartkę z informację po polsku.

- Mieli też informację napisaną po polsku. Było tam napisane, że są dobrymi ludźmi, nie będą przeszkadzać i przyjechali po swoje rodowe pamiątki - mówi dla stacji TVN24.pl Wiesław Ziółkowski, burmistrz Lubomierza."


A oto zawartość skarbu, na który położyło łapę chciwe państwo:

"Wśród znalezionych eksponatów znajdują się złote zegarki kieszonkowe, srebrne monety, łańcuszki, broszki, portfel, złote stalówki od piór, czy złote spinki do koszul oraz dokumenty. Wartość znaleziska nie jest jeszcze oszacowana. Przedmioty historyczne zostaną zapewne przekazane do muzeum, natomiast dokumenty do Instytutu Pamięci Narodowej lub Archiwum Państwowego."

Szkoda gadać.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Niezły macie tu burdel, siostry

Kominiarki w KNF
Dwa zespoły CBA, oficerowie ABW, kontrolerzy NIK, kilka prokuratur. Szeroko zakrojone działania zaczynają odkrywać coraz większe nieprawidłowości w Komisji Nadzoru Finansowego. Śledczy wpadli na ślady systemowej korupcji, działania ramię w ramię z gangsterami, a nawet szpiegostwa.

  • w jednym z departamentów z tzw. wsparcia logistycznego jego dyrektor stworzył na wpół oficjalny „łapówkowy fundusz zakładowy”, do którego każdy musiał wpłacać 10 proc. uzyskanych nielegalnie korzyści. Z tych pieniędzy kilka razy w roku (najczęściej w okolicach Wielkanocy i Bożego Narodzenia) organizowane były wystawne imprezy wyjazdowe dla całego działu. I to naprawdę wystawne – z najlepszymi alkoholami, wykwintnymi potrawami i specjalnie sprowadzonymi na tę okazję prostytutkami.
  • Tuż przed wakacjami do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego trafiły alarmujące informacje. Pomimo ich stałego monitoringu i zabezpieczeń kontrwywiadowczych, w KNF przez lata działało przynajmniej czterech rosyjskich szpiegów. I to tylko w jednym departamencie. Poufne informacje o naszym rynku finansowym, bankach, giełdzie i innych kluczowych instytucjach codzienne trafiały za wschodnią granicę. I to bez żadnych opóźnień. Agenci raportowali na bieżąco, nawet nie opuszczając swoich stanowisk pracy. Używali nawet do tego swoich służbowych komputerów. Taka sytuacja teoretycznie nie powinna mieć miejsca. Systemy teleinformatyczne Komisji są stale chronione przez system Arakis-gov – stworzony i monitorowany przez Rządowy Zespół Reagowania na Incydenty Komputerowe CERT.GOV.PL. Jednak to bardzo dobre i niezawodne oprogramowanie miało – jak się okazuje – jedną krytyczną lukę. Jego działanie polega na monitorowaniu przesyłu danych, które są wysyłane i pobierane przez dany komputer. Nikt jednak nie wpadł na to, że informacje mogą być przekazywane… bez ich przesyłania. A tak właśnie działała czwórka szpiegów. Wszyscy oni mieli założone konta pocztowe na rosyjskich serwerach. Po zalogowaniu się na nie z komputerów służbowych KNF, swoje raporty wpisywali w treści wiadomości, której nie wysyłali. Zapisywała się ona tylko jako „kopia robocza”. Następnie na to samo konto pocztowe logował się już zupełnie inny człowiek siedzący po drugiej stronie granicy i tę „kopię roboczą” odczytywał.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Straszne! Trzeba natychmiast to popsuć!

Kantory internetowe mają już prawie jedną piątą rynku w Polsce. Nikt ich nie kontroluje
Wszystko opiera się na zaufaniu klientów
Co ciekawe, o potrzebie regulacji mówią sami przedstawiciele branży. - Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że do prowadzenia kantoru internetowego i obracania pieniędzmi klientów wystarczy tylko zarejestrowanie firmy, postawienie serwisu w internecie (koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych) i otwarcie rachunków w bankach, to możemy nabrać wątpliwości, czy to jest bezpieczne - przyznaje Michał Hojowski, prezes serwisu Rkantor.com, prowadzonego przez spółkę Raiffeisen Solutions. - Rynek jest naprawdę duży i wszyscy powinni poważnie zastanowić się nad sensownymi regulacjami - podkreśla.

Dodaje, że w grę wchodzi nie tylko kwestia samego bezpieczeństwa środków klientów, ale także ochrona danych osobowych, czy chociażby ochrona przed tym, by hakerzy nie byli w stanie np. podmienić numeru rachunku do wykonania przelewu. - To bardzo skomplikowana materia. Bo z jednej strony trzeba zapewnić klientom większe bezpieczeństwo, ale z drugiej - nie można przeregulować całego rynku - Michał Hojowski w money.pl.

Istnieje szereg możliwości, by zapewnić klientom większe bezpieczeństwo obrotu pieniędzmi w internecie. W grę wchodzi np. wprowadzenie wymogów kapitałowych (ale takich, by nie zahamować konkurencji na rynku i nie doprowadzić do dominacji największych podmiotów), zapewnienie, by osoby prowadzące kantor w sieci przedstawiały zaświadczenie o niekaralności i dodatkowo potrafiły wykazać się doświadczeniem na rynku.

Aha, aha. Gangstery i szpiedzy w KNF zapewnią nam odpowiedni poziom zaufania.

http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/kantory-internetowe-w-polsce,155,0,2165403.html
 
Ostatnia edycja:

MaxStirner

Well-Known Member
2 729
4 693
W Czechach skończyły sie wyobory do rady województw - coś jak nasze sejmiki. Svobodni całkowicie absolutnie pokonani - jedynie w Zlinskim kraju mają dwóch radnych. Smuteczek. A kampanie mieli wyważoną i spokojną jak zawsze zresztą.
W każdym razie to powinno dac do myslenia wszystkim którym sie zdaje, że jak JKM zniknie liby zawojują świat.
 

chelioss

Well-Known Member
129
420
Co ciekawe, o potrzebie regulacji mówią sami przedstawiciele branży. - Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że do prowadzenia kantoru internetowego i obracania pieniędzmi klientów wystarczy tylko zarejestrowanie firmy, postawienie serwisu w internecie (koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych) i otwarcie rachunków w bankach, to możemy nabrać wątpliwości, czy to jest bezpieczne - przyznaje Michał Hojowski, prezes serwisu Rkantor.com, prowadzonego przez spółkę Raiffeisen Solutions. - Rynek jest naprawdę duży i wszyscy powinni poważnie zastanowić się nad sensownymi regulacjami - podkreśla.

Skorzystają z tego najwięksi gracze, bo przez regulacje, utrudniony wstęp na rynek będą mieli nowi zawodnicy. A więc pozbywają się w ten sposób ewentualnej konkurencji. Co ich obchodzi bezpieczeństwo nie swoich klientów? :rolleyes: Przecież przez kompromitację jednych czy drugich, nie ucierpi na tym cała branża, a szczególnie Ci którzy mają już swoją pozycję wyrobioną. Na pewno też kapitan państwo realnego bezpieczeństwa nie zapewni. Więc motywy ich są raczej zupełnie inne, a cpt państwo wiadomo - kontroli mu nigdy za wiele.
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Fotoreporter „Super Expressu” z zakazem wstępu do parlamentu za zdjęcie bosej stopy posłanki. Dziennikarze: to skandal

Fotoreporter „Super Expressu” Paweł Dąbrowski dostał roczny zakaz wstępu do parlamentu, a jako powód wskazano zrobione przez niego zdjęcie posłanki PO z bosą stopą. Według Kancelarii Sejmu fotografia narusza powagę parlamentu oraz takt i kulturę osobistą. - To decyzja absolutnie skandaliczna, zaskarżymy ją - zapowiada szef „SE” Sławomir Jastrzębowski. Zakaz skrytykowało również wielu fotoreporterów i dziennikarzy z innych mediów.
sejmizba.jpg

Decyzję o rocznym zakazie wstępu do parlamentu dla Pawła Dąbrowskiego wydał Komendant Straży Marszałkowskiej na wniosek Kancelarii Sejmu. Jako powód wskazano serię zdjęć wykonanych przez fotoreportera na sali plenarnej Sejmu w połowie września. Na jednym z nich widać, jak posłanka PO Lidia Gądek, która zdjęła buty, jedną ze stóp opiera o sąsiedni rząd siedzeń.

- Pana zdjęcia nie są zdjęciami opisującymi prace Sejmu, lecz wręcz przeciwnie - naruszają powagę Sejmu i dobre obyczaje - stwierdziło biuro prasowe w uzasadnieniu decyzji przesłanej Dąbrowskiemu. Lidia Gądek poinformowała „Super Express”, że nie interweniowała w tej sprawie w Kancelarii Sejmu.


- To decyzja absolutnie skandaliczna, rodem z Białorusi i Korei Północnej. Oczywiście ją zaskarżymy - komentuje dla Wirtualnemedia.pl Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „Super Expressu”. Dodaje, że w ostatnich latach żaden fotoreporter dziennika nie został ukarany takim zakazem. - Obecna decyzja na pewno nie uniemożliwi, tylko utrudni nam pracę w Sejmie. Damy sobie radę. To przede wszystkim utrudni życie PiS-owi, bo jest to strzał w kolano - ocenia Jastrzębowski. - PiS-owi ewidentnie brakuje Hoffmanów, Mastalerków i Bielanów, którzy zajęliby się polityką medialną, komunikowaniem się z opinią publiczną. Spodziewam się, że w następnym etapie marszałek Kuchciński może zechce kontrolować wszystkie jego zdjęcia w mediach - ironizuje szef „SE”.

W oświadczeniu wydanym w czwartek po południu biuro prasowe Kancelarii Sejmu wyjaśniło, że akredytacja została odebrana fotoreporterowi „Super Expressu”, ponieważ jego zdjęcia posłanki PO z bosą stopą „nie są fotografiami opisującymi prace Sejmu. Zdjęcia te naruszają powagę parlamentu, a także stoją w sprzeczności z szeroko rozumianą kulturą osobistą i taktem”. Biuro zaznaczyło, że zgodnie z par. 21 ust. 2 zarządzenia marszałka Sejmu ze stycznia 2008 roku czasowe zawieszenie wstępu do Sejmu może zostać nałożone na osobę, która „narusza powagę Sejmu i Senatu, dobre obyczaje lub rażąco narusza prawo prywatności innych osób”. - Komendant Straży Marszałkowskiej podjął decyzję o czasowym zawieszeniu Panu Pawłowi Dąbrowskiemu prawa wstępu do budynków i na tereny pozostające w zarządzie Kancelarii Sejmu na rok, tj. do 20 września 2017 roku - poinformowano.


Zakaz wydany przez Kancelarię Sejmu skrytykowali niektórzy dziennikarze i fotoreporterzy aktywni w serwisach społecznościowych. - Uważam tą decyzję za skandaliczną. Oczekuję natychmiastowego jej cofnięcia. Liczę na naszą solidarność w tej bulwersującej sprawie! - napisał na Facebooku Maksymilian Rigamonti, fotoreporter współpracujący m.in. z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. - Jesteśmy „public eye”. Sejm jest miejscem publicznym, posłowie są w pracy za nasze pieniądze. Jeżeli dłubią w nosie, drapią się w pupę czy nawet chodzą boso, to jest to ich przejaw publicznej aktywności i nie podlega żadnym immuniteto - uzasadnił.

- To jest skandal. Posłom się przewraca w głowie ostatnio - ocenił na Twitterze Szymon Jadczak z TVN Turbo. - Nihil novi - Dariusz Grzędziński ma cofniętą akredytację bo zrobił zdjęcie, jak posłowie zarabiają na utylizacji tabletów kupionych za nasze - skomentował Mikołaj Wójcik z „Faktu”. - Jeśli to nie jest praca w Sejmie, to ja nie wiem, co nią jest. Cud, że nasz fotograf nie dostał bana, kiedy uwiecznił umęczonego Pyzika - napisał Jakub Szczepański, też z „Faktu”.



Po tym jak w połowie września w Sejmie na konferencji prasowej wicemarszałka Ryszarda Terleckiego doszło do szarpaniny z udziałem pracownika biura prasowego klubu PiS i działacza fundacji pozarządowej, zapowiedziano przyspieszenie prac nad poprawą bezpieczeństwa w Sejmie, także w zakresie pracy mediów.

Wielu dziennikarzy skrytykowało te plany, a działające przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich Centrum Monitoringu Wolności Prasy zaczęło zbierać podpisy pod apelem o wycofanie się z zapowiedzianych już wiosną br. ograniczeń w pracy dziennikarzy w parlamencie. Do końca września apel poparło ponad 50 dziennikarzy.

 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
W automacie coli w niedzielę nie kupisz. Absurdalny przepis w ustawie o zakazie handlu

Nie tylko wielkie supermarkety, ale też automaty z kawą oraz batonikami powinny być w niedzielę zamknięte - wynika z ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę. Jak ustalił money.pl, wszystko przez nieprecyzyjne przepisy. Polskie Stowarzyszenie Vendingu już napisało w tej sprawie list do posłów, apelując o zmianę absurdalnych przepisów.

To nie żart. Według opinii prawnej przygotowanej przez branżę automatów (tzw. vendingów) ich maszyny powinny po wejściu w życie nowych przepisów być wyłączane w sobotę wieczorem i włączane w poniedziałek rano. Powód? Definicja handlu znajdująca się w ustawie.

Ta mówi, że to „proces polegający na sprzedaży tj. wymianie dóbr na środki pieniężne”. A ponieważ nowe przepisy odnoszą się nie do zakazu pracy w niedzielę, a właśnie do zakazu sprzedaży, więc automaty teoretycznie na ten dzień powinny być wyłączane. Polskie Stowarzyszenie Vendingu twierdzi, że to nie jedyny problem.

"Analogiczna sytuacja zachodzi w aspekcie pojęcia „placówki handlowej”. Zgodnie z projektem placówka handlowa to „wszelkie obiekty, w których prowadzona jest sprzedaż towarów i wyrobów w zakresie hurtowym i detalicznym”. Literalna wykładnia pojęcia wskazuje, iż placówką handlową będzie także miejsce gdzie jest umieszczony automat samosprzedający" - czytamy w piśmie skierowanym do sejmowej komisji Polityki Społecznej i Rodziny, do którego dotarł money.pl.

PSV stwierdza, że wykładnie - choć napisane są teoretycznie prawidłowo - nie zwracają uwagi na specyfikę działalności ich branży. Automaty nie są uzupełniane codziennie, wymagają minimalnych nakładów pracy, a w niedzielę radzą sobie same.

- Proszę mi wierzyć, że w niedzielę nikt ich nie napełnia. To jest absolutny margines, bo jest to mało opłacalne. Gdyby tylko tego zakazać, to nie byłoby problemu. Niestety przepisy są na tyle szerokie, a przez to nieprecyzyjne, że zakazują działania automatów – mówi money.pl Aleksander Wąsik, prezes Polskiego Stowarzyszenia Vendingu.

Jak tłumaczy, ideą "Solidarności" jest przecież danie wolnego pracownikom, a nie zamykanie całego handlu. Wynika to na przykład z uzasadnienia do ustawy. Wąsik dodaje, że jeśli ustawa wejdzie w życie, to mało który właściciel automatu je wyłączy. - To byłoby praktycznie niewykonalne, ale wolimy doprecyzować przepisy, żeby nie było wątpliwości - przekonuje. Przypomina też, że w ustawie zapisano do 2 lat więzienia za handel w niedzielę.

Choć przepisy wydają się więc absurdalne, to warto dodać, że można sobie wyobrazić ich zastosowanie. Automaty z żywnością testowała pół roku temu Biedronka. Kupić można było w nich nie tylko batoniki i napoje, ale także sery, wędliny, parówki czy nawet jajka. Łatwo się domyślić, że niektórym drobnym sklepikarzom tego typu maszyny mogłyby się nie spodobać.

Autorzy ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę biją się jednak w pierś i przyznają, że zamknięte automaty z jedzeniem to niedopatrzenie.

- Ustawa będzie procedowana w komisji sejmowej. Tam odbędzie się dyskusja na temat poszczególnych zapisów. Na pewno wiele z nich ulegnie zmianie. Ustawa musi być zgodna z Konstytucją RP. Na pewno zostanie tam także doprecyzowana i kwestia automatów - tłumaczy dr Jan Rakowski z Kongregacji Przemysłowo-Handlowej, która jest jednym z współautorów przepisów.

Jak dodaje, to normalne, że czasem zdarzają się tego typu niejasności, czy wręcz nawet pomyłki. - Proces legislacyjny jest długi. Każdy może zgłosić swoje uwagi. Nie ma przecież ustawy, w której nie byłoby korekt - tłumaczy.

Automaty to nie jedyny problem. Kilka dni temu money.pl pisał o kwestii franczyzy. Przepisy zaproponowane przez "Solidarność" pozwalają na sprzedaż w niedzielę, jeśli za sklepową ladą stanie właściciel sklepu. Od tej zasady jest jednak wyjątek – przedsiębiorcy działający we franczyzie. Ich to wyłączenie by nie dotyczyły. Zdaniem konstytucjonalisty prof. Marka Chmaja to niezgodne z ustawą zasadniczą.

Pod obywatelski projektem ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę podpisało się ponad 500 tys. Polaków. Projekt pod koniec sierpnia trafił do Sejmu. Przepisy dotyczące zakazu handlu mają obowiązywać wszystkie sklepy, z wyłączeniem m.in. aptek, częściowo stacji paliw, niewielkich kwiaciarni czy kioskach. „Solidarność” chce też, by zakaz nie dotyczył kilku wybranych niedziel, np. przed Bożym Narodzeniem lub na początku lipca (tzw. niedziela wyprzedażowa). Przepisy mają wejść w życie od nowego roku.

http://www.money.pl/gospodarka/wiad...ziela-zakaz-handel-vending,122,0,2170490.html

Znowu mamy zamieszanie z powodu nieprecyzyjnego prawa. Najwyraźniej w myśl twórców ustawy automat też człowiek i zasługuje na wolne.
 

Alu

Well-Known Member
4 629
9 677
A mialby niby wprost mowic: "Wracajcie towarzysze! Za tydzien wojna!"??

Może podaj wiarygodne źródło gdzie Putin cokolwiek powiedział. Bo na razie powtarzasz za brytyjskimi tabloidami przekręconą historię z rosyjskiego tabloidu, opartą na nieoficjalnych wypowiedziach nieokreślonych polityków, które być może w ogóle nie miały miejsca.
 
Ostatnia edycja:

Alu

Well-Known Member
4 629
9 677
Np. cytujące wypowiedź Putina lub bliskiego mu polityka. Z artykułu w rosyjskim tabloidzie nic konkretnego nie wynika, na pewno nie żaden rozkaz Putina, który by świadczył o przygotowaniach do wojny. To raczej wygląda jakby przy wódce rządzący komentowali "Czemu Wania nie kształci syna w Rosji tylko w Szwajcarii, powinniśmy tego zabronić" i ktoś to powtórzył tabloidowi. A być może jest to pomysł na łatwiejsze trzymanie podwładnych za mordę. Tak czy inaczej portal nie podaje źródła, więc równie dobrze mogło to nie mieć miejsca.
 
Ostatnia edycja:

NoahWatson

Well-Known Member
1 297
3 200
Do góry Bottom