Szumlewicz oraz inne lewackie przypały

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 193
1437519058_cxopkr_600.jpg


Taaa... Gracjan jest tego przykładem :p.
listop02.JPG
 

Non Serviam

Well-Known Member
834
2 251
Albo poszedł do przechowalni (czytaj: na uniwerek)
Chociaż pewnie jak go zobaczyli na komisji, to mu pewnie od razu dali E.
 

Staszek Alcatraz

Tak jak Pan Janusz powiedział
2 794
8 465
Szahaj: Populizm antypodatkowy

Zaiste coś niezwykle dziwnego stało się z nami. Bez krztyny zastanowienia brniemy w schematy myślenia i działania, które można delikatnie określić jako niemądre. Oto jeden z nich: podatki to samo zło, bez nich świat byłby znacznie lepszy. Ten dogmat wyznają już nieomal wszyscy uczestnicy naszego życia politycznego, ścigając się w zapowiedziach ich obniżenia.

A to jeszcze nic w porównaniu z forami internetowymi, które wprost kipią nienawiścią do owych, jak się to określa, „danin państwowych”. Poczucie, że jest się okradanym przez państwo ściągające podatki, stało się wręcz wszechobecne. To niewątpliwy znak tryumfu neoliberalizmu czy wręcz libertarianizmu w polskich dziejach ostatnich dwudziestu pięciu lat. Wszak ów libertarianizm, jako skrajna wersja liberalizmu, już w dziewiętnastym wieku lansował hasło „podatki to kradzież”. Przy czym zdawał on sobie bardzo dobrze sprawę, że świat bez podatków to także świat bez państwa (to utopijne marzenie prawicowych anarchokapitalistów amerykańskich okazało się jednym z najtrwalszych w dziejach Stanów Zjednoczonych).

Czy zdają sobie z tego sprawę nasi rodzimi wrogowie podatków? Być może tak, być może nie. Jedno jest pewne: rodzima nienawiść od płacenia podatków to inna strona nienawiści do państwa. Własnego państwa. Moim zdaniem jeśli ponieśliśmy gdzieś wielką klęskę po 1989 r., to właśnie tu. Nie udało się nam przekonać obywateli, że państwo jest ich dobrem wspólnym. Przyczyny tego są wielorakie. Z pewnością jedną z najważniejszych jest jego faktyczna słabość i nieudolność. Przykładów było mnóstwo, począwszy do nieradzenia sobie z przestępczością zorganizowaną w latach 90., a skończywszy na opieszałości w regulowaniu rynku finansowego w ostatnich dziesięciu latach. W tym sensie można było odnieść wrażenie, że państwo nasze było raczej wirtualne niż rzeczywiste, co rzecz jasna było bardzo na rękę licznym grupom interesu załatwiającym swoje sprawy kosztem państwa lub kosztem pozostawionych samym sobie obywateli.

Inna przyczyna wiąże się z naszą tradycją. W ciągu ostatnich kilkuset lat raptem przez krótki okres istnienia II Rzeczpospolitej dane nam było cieszyć się własnym, niezawisłym, suwerennym państwem. Zapomnieliśmy już zatem zupełnie, co to znaczy mieć własne państwo i jak wielkim jest ono dobrem. Przywykliśmy raczej traktować je jako z definicji wrogie i obce. To się dzisiaj mści.

Kolejna przyczyna naszych kłopotów z państwem wiąże się ze wspomnianą wcześniej ideologią neoliberalną czy wręcz liberatarianistyczną. W jej świetle państwo jest z definicji czymś złym, bowiem ograniczającym swobodę gospodarowania i niepotrzebnie wtrącającym się w wolny rynek. Niemądra absolutyzacja własności prywatnej i utożsamianie własności państwowej z ekonomiczną nieudolnością połączone z naiwną wiarą w zdolność kształtowania się ładu spontanicznego w wyniku żywiołowych działań jednostek zainteresowanych wyłącznie swym własnym interesem przekształciły się u nas w elementy dogmatu, którego ideologicznych założeń już nie dostrzegamy. W tym sensie wszyscy staliśmy się neoliberałami spod znaku Miltona Friedmana czy libertarianami spod znaku Murraya Rothbarda i ich polskich wielbicieli, którzy zdołali narzucić wszystkim swoją wizję jedynie słusznego ustroju ekonomiczno-społecznego.

Do tego wszystkiego trzeba dodać pogłębiający się proces atomizacji społecznej, który z jednej strony zawdzięczamy katastrofie społecznej, jaką był stan wojenny, a drugiej powstałemu modelowi ekonomiczno-społecznemu preferującemu egoizm, bezwzględność i hiperkonkurencyjność jako sposoby osiągania sukcesu ekonomicznego. Wszystko to doprowadziło do naszej katastrofy społecznej: jednego z najniższych na świecie poziomów zaufania społecznego, głównego elementu tego, co łączy się z kapitałem społecznym.

Dziś zamiast wszystkie te niekorzystne zjawiska jakoś łagodzić albo odwracać ich bieg, brniemy dalej w tę samą ślepą uliczkę. Politycy licytują się, kto i jak szybko obniży podatki i zmniejszy rolę państwa w gospodarce. A robią to, kierując się trafnym przekonaniem, że większość Polaków uważa podatki za kradzież. W tym sensie wychodzą oni naprzeciw większości, w klasyczny sposób realizując scenariusz populistyczny (przez populizm rozumiem tutaj bezkrytyczne uznawanie tego, co sądzi zdecydowana większość za bezalternatywny drogowskaz dla działań politycznych i ekonomicznych). Ten populizm antypodatkowy prędzej czy później się zemści. Nie wyjdziemy z naszych kłopotów ekonomicznych i społecznych, realizując ideały anarchizmu kapitalistycznego, a zatem ograniczając podatki i zwijając czy okrawając państwo.

W nauce światowej, w wyniku wielu dyskusji nad sytuacją tzw. państw peryferyjnych, wiadomo od dawna, że nie udaje im się wyjść ze swej sytuacji bez energicznych i przemyślanych działań państwa. Wystarczy zresztą rzut oka na wielkie sukcesy gospodarcze Japonii, Korei Południowej czy Finlandii, aby zrozumieć, że innej drogi nie ma. Państwo musi mieć jednak na owe działania stosowne środki. Jeśli będziemy w nieskończoność obniżali podatki, środków tych z pewnością nie będzie.

Pomyślmy zresztą chwilę, co się stanie, gdy za kilka lat pozbawieni zostaniemy bodźców dopingowych w postaci pieniędzy z Unii Europejskiej. W tej sytuacji niemądry trend obniżania podatków powinien zostać zastąpiony reformowaniem systemu podatkowego w kierunku uczynienia go wreszcie sprawiedliwym. Bogaci powinni płacić dużo, a biedniejsi mniej. U nas jest dokładnie odwrotnie, im ktoś biedniejszy, tym relatywnie większe podatki płaci, zaś najbogatsi nie płacą ich w ogóle dzięki tzw. optymalizacji podatkowej bądź ucieczce z majątkiem za granicę. I dotyczy to nie tylko poszczególnych osób, lecz także firm, spośród których wyróżniają się wielkie korporacje skutecznie unikające płacenia podatków. Niesprawiedliwy, niespójny i nieszczelny system przyczynia się do tego, że sama idea podatków jako warunku realizacji dobra wspólnego systematycznie się kompromituje. A wraz z nią kompromituje się samo państwo.
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 122
Artykuł pisany chyba w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której PO od kilku lat sukcesywnie, co roku obniżała podatki, zmniejszała liczbę urzędasów, zmniejszała zadłużenie. O obniżaniu podatków się gada, a robi dokładnie na odwrót, no ale kto by tam patrzył na treść jakichś nudnych ustaw - rzeczywistość to jest to, o czym gadają w TV, a tam ciągle o tej obniżce podatków, więc one muszą być już chyba ujemne.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
Towarzyszu!
Witaj w naszej socjalistycznej ojczyźnie!

Białogórska Republika Ludowa (Białogóra) - nasza piękna, socjalistyczna ojczyzna to polska mikronacja (państwo wirtualne), znajdująca się w Morenice.
Swoim klimatem, nawiązuje czasów komunistycznych, lat 70. i 80. XX w.
Każdy robotnik, chłop i przedstawiciel inteligencji znajdzie tu swoje miejsce! Kariera polityczna, wojskowa, biznesowa czy sportowa nigdzie indziej nie jest tak prosta!
W BRLu sam możesz pokierować swoim mikrożyciem, lecz bez przesady (Partia nie da zmienić ustroju!).
Ta prężnie rozwijająca się mikronacja, dumna ze swego ustroju czeka na Ciebie Towarzyszu!
Granica dla każdego otwarta! Również dla Ciebie!
http://bialogora.jimdo.com/
 

vast

Well-Known Member
2 745
5 808
http://www.forbes.pl/brak-tolerancji-hamuje-rozwoj-gospodarczy-polski,artykuly,197817,1,1.html

Fragmenty artykułu:

Kreatywność wyrasta na gruncie tolerancji, nie może bez niej istnieć. Nieodłączne od bycia kreatywnym jest bycie sobą – czyli czucie się swobodnie ze swoim wyznaniem, orientacją seksualną, kolorem skóry, miejscem pochodzenia i pomysłem na życie. Brak zgody na to, by ktoś był tym, kim jest, zabija w nim kreatywność.


Co zatem dzieje się, gdy w społeczeństwie brakuje tolerancji? Ludzie kreatywni albo nie realizują swojego potencjału, albo ten potencjał realizują gdzie indziej. Czyli po prostu zmieniają miasto albo kraj zamieszkania.


Jak wskazał Richard Florida, w indeksie globalnej kreatywności, Polska pod względem tolerancji, która jest jednym z kluczowych czynników mających wpływ na kreatywność, zajmuje około setnego miejsca. To nie jest dobry wynik.

Przy sprawdzaniu poziomu tolerancji Polaków, wzięto pod uwagę między innymi to, jaki mamy stosunek do gejów i lesbijek, do mniejszości narodowych i wyznaniowych. Choć wieki temu Polska uchodziła w Europie za jedno z bardziej tolerancyjnych miejsc, dziś już tak nie jest. Jesteśmy raczej zamknięci na inność. Czy powinniśmy to zmienić? Z jakiego powodu?

W świetle teorii Richarda Floridy, motyw może być bardzo konkretny i pragmatyczny: otwartość wpływa na wzrost gospodarczy. Stanowiąc paliwo dla kreatywności, pośrednio odpowiada za rozwój społeczeństw i zamieszkiwanych przez nie miast.


Niezła spierdolinka :)
 

Annihilation

Well-Known Member
170
327
@vast
Swoja droga czerwoni fajnie zmieniaja pojecia słów. takich jak tolerancja, jakoby tolerancja tyczyla sie tylko jakis gejow czy innych przypalow.
Nie przytakujesz im = jestes nietolerancyjny.
Ale jak oni nie toleruja np. wiary chrzescijanskiej. to juz tolerancja ich sie nie tyczy.
 

Non Serviam

Well-Known Member
834
2 251
@vast
Czy ja wiem? Hameryka nieźle na tym wyszła, przynajmniej tak długo jak trzymała murzynów na łańcuchu...
Jacyś tam geje zasłużeni w rozwoju ludzkości też by się trafili... Alan Turing np., Newton i Da Vinci też są podejrzewani... chociaż chyba im brak tolerancji nie przeszkodził zbytnio, może jednak byłoby ich więcej?
 

Till

Mud and Fire
1 070
2 288
Jacek Dehnel - antykapitalistyczny apostoł, kapłan kościoła przeciwników zysku, samozwańczy wybitny moralista i zwolennik ekonomii alternatywnej daje upust swoim antyrynkowym fobiom (przyczyna fobii nieznana - może książki się nie sprzedają :( ) i antykościelnej frustracji:

Jezus sp. z o.o. [POLEMIKA]
Jacek Dehnel, Kazimierz Bem
22.08.2015 01:00

Papież Franciszek nie głosi nowego antykapitalizmu - on tylko przypomniał chrześcijańską krytykę tego systemu ekonomicznego, głoszoną stale i niezmiennie przez Jezusa.

Podczas prześladowań chrześcijan w roku 258 cesarz Walerian skazał na śmierć najwyższe duchowieństwo z papieżem na czele i polecił wydać cały majątek Kościoła, powierzony przez Sykstusa II diakonowi Wawrzyńcowi. Ten ostatni poprosił o trzy dni zwłoki na jego zgromadzenie. Kiedy stanął przed cesarzem, przyprowadził ze sobą kalekich, ubogich oraz żebraków i powiedział: "To są bogactwa Kościoła". Za co, jak łatwo sobie wyobrazić, został umęczony w wyjątkowo okrutny sposób, cesarz bowiem cenił kapitał, a nie kościelny socjal.

***

Redaktor Witold Gadomski zdiagnozował u papieża Franciszka "problem z kapitalizmem" ("Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej", 14 sierpnia 2015 r.), choć z kapitalizmem w jego agresywnej, neoliberalnej wersji problem ma nie tyle Franciszek, ile świat. Natomiast Witold Gadomski ma problem z Franciszkiem, który tę diagnozę głosi, postanowił go zatem pouczyć. W tym celu przywołał Klemensa Aleksandryjskiego, Tomasza z Akwinu, a nawet szefa banku watykańskiego, wziął w obronę również biednych następców Perona, czyli m.in. morderczą juntę generała Videli, pisząc, że "idea państwa opiekuńczego tak głęboko wrosła w mentalność Argentyńczyków, że utrudniała kolejnym rządom prowadzenie racjonalnej polityki gospodarczej". Wiele tam cytatów, brak wszakże z Ewangelii. Trudno się dziwić.

Gadomski poucza Franciszka, że nie zna się na kapitalizmie. Ale to jeszcze nic: Jezus - ten to się dopiero na kapitalizmie nie znał!

W przypowieściach opowiadał same przykre rzeczy o tych, którzy zgromadzili kapitały. Choćby w przypowieściach o bogaczu i żebraku Łazarzu, o wdowim groszu, w odpowiedzi bogatemu młodzieńcowi, któremu polecił sprzedać wszystkie swoje posiadłości i rozdać je ubogim, gdyż "łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do Królestwa Niebieskiego".

***

Zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Witold Gadomski żył w Judei w czasach Jezusa i został jego uczniem. Czy raczej: menedżerem do spraw kapitału i transferów finansowych. Ekonomicznie żałosny model działalności Chrystusa zostałby zastąpiony modelem, by użyć określenia zaczerpniętego z tekstu, "rozsądnym".

Wino w Kanie przemienione za darmo, a przecież można było na nim zbić grubaśne drachmy! Koszt wody niski, proces przemiany darmowy, a produkt ostateczny - drogi i pożądany. W sytuacji braku alkoholu podczas godów weselnych można zaś było zażądać od 20 do 50 proc. więcej niż na co dzień!

Albo weźmy takie rozmnożenie pięciu chlebów i dwóch ryb. Trzeba było nie głupio i naiwnie rozdawać, tylko obrandować i sprzedawać! Choćby za pół ceny, wliczając drugą połowę w koszty promocji marki. A 12 koszów ułomków należało sprzedać Samarytanom jako niby to pełnowartościowe jedzenie modnie połamane na kawałki. Podatki nie stanowiłyby kłopotu, bo Jezus płacił je monetami odławianymi w stworzeniach morskich, choć wraz z rozwojem firmy zapewne trzeba by się było przerzucić z ryb na wieloryby...

Co jeszcze? W świątyni działali przekupnie. Zamiast ich wypędzać, można było rozwijać model: do każdego sprzedanego baranka rozmnożona wałówka gratis. A pomyśleć tylko, ile Jezus mógłby zarabiać na uzdrawianiu!

Oczywiście chorych należałoby selekcjonować, wybierając tych, którzy za tę wyjątkową usługę mogliby zapłacić wyjątkową kwotę, ale przecież zawsze były ogromne tłumy chętnych. Postawiłoby się celnika Mateusza, który przyjmowałby w depozyt co wyższe kwoty. W razie nieudanego uzdrowienia kasjer Judasz zwracałby pieniądze, bo chodzi przecież o uczciwy biznes.

Aż cisną się na usta hasła reklamowe: "Judejska służba zdrowia sieje ciemnotę. JezusMed nie tylko hamuje krwotoki, uzdrawia paraliż, przywraca wzrok, lecz także wskrzesza zmarłych!". Po dziesięciu latach takiej działalności, po wejściu na rynek antiocheński, aleksandryjski, a przede wszystkim rzymski - zderegulowany, bez zbędnych kosztów pracy - Jezus sp. z o.o. mogłaby sobie całą tę Judeę odkupić od cesarza na własność. I ten nieprzyjemny krzyż byłby niepotrzebny, bo to kapitalizm by zbawił świat! A tak...

***

Żarty na bok. Franciszek nie jest piewcą kapitalizmu, bo nigdy nie był nim Jezus.

Już na samą zapowiedź jego urodzenia Maria zgodnie z tradycją proroków i prorokiń Starego Testamentu głosiła, że "Bóg wywyższył poniżonych, a bogatych odesłał z niczym". Pierwsi chrześcijanie, kierując się Jego naukami, spieniężali swoje majętności i oddawali wspólnocie, by "rozdzielać je według potrzeby".

Kiedy Ananiasz i Safira postanowili potajemnie zachować dla siebie część kapitału, zostali za to ukarani śmiercią. Wyobraźmy sobie tylko, jakimi pustkami zaczęłyby świecić Polska Rada Biznesu, Business Center Club czy Konfederacja Lewiatan, gdyby trupem padł każdy, kto zmniejsza obciążenia na rzecz wspólnoty, korzystając z podejrzanych metod, luk prawnych czy rajów podatkowych.

W istocie chodzi tu bowiem o moralną odpowiedzialność powiązaną z pomnażaniem kapitału. "Franciszek w swych wypowiedziach i dokumentach nie mówi, co uważa za żądzę zysku niepohamowaną, a co za dopuszczalną" - twierdzi Gadomski.

Nie jest to prawdą. Przemówienie w Santa Cruz jest powszechnie dostępne. Franciszek nazwał prawo do pracy, dachu nad głową i ziemi świętym, a w neoliberalnych zasadach świętość jest tylko jedna - i jest nią tzw. święte prawo własności. Tymczasem każdy ma prawo się bogacić - ale nie kosztem czyichś praw człowieka, nie za cenę praw całych społeczeństw, grup społecznych i dewastowania planety.

Sytuacja, w której jeden procent najbogatszych ma tyle, ile cała reszta mieszkańców Ziemi, jest dobitnym przykładem tego, czym skutkuje niepohamowana żądza zysku.

Tak naprawdę liberalny kapitalizm wiele zawdzięcza temu, że od lat 80. XX w. kościoły, zamiast zajmować się tym, czego nauczał Jezus, zajęły się kontrolowaniem sypialni swoich wiernych. Dzięki temu wmówiono nam wszystkim, że to kapitał i kapitaliści są zdrową tkanką narodów, a cała reszta stworzenia winna bić przed nimi czołem.

Doprawdy, od 30 lat nie ma grupy społecznej, która byłaby tak systematycznym beneficjentem społecznym i tak nienasyconą grupą roszczeniową jak kapitaliści: ulgi, zwolnienia, luki, raje podatkowe, deregulacja, prywatyzacja zysków i nacjonalizacja strat - oto ewangelia, którą głosili świeccy apostołowie wolnego rynku, gdy Kościół rzymski dzielnie walczył z prezerwatywą. Jeżeli wierzyć Gadomskiemu, BCC i Lewiatanowi, to mamy grupę ludzi o specyficznym problemie psychicznym, a mianowicie takim, że nie mogą robić biznesu, jeśli płacą podatki. Uważają, że zarabianie pieniędzy jest cnotą samą w sobie, którą reszta społeczeństwa winna wspierać, a oni łaskawie rzucą ochłapy zysków pracownikom. I to wcale nie oni są roszczeniowi. Ani trochę.

Papież Franciszek nie tyle stworzył "antykapitalizm" chrześcijaństwa, ile ponownie go odkrył. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament są pełne wezwań do sprawiedliwego dzielenia się owocami naszej pracy, stąd rok jubileuszowy, w którym co 49 lat miano darowywać wszystkie długi; stąd zakaz zbierania całego plonu, by resztą mogli się pożywić wdowy, ubodzy i uchodźcy.

Nawet kalwinizm, tak często przywoływany jako katalizator kapitalizmu, wymagał od swoich wiernych dzielenia się zyskami z pracy - to w Holandii i Genewie wprowadzono zalążki systemu opieki społecznej, rozbudowanego w XIX w. przez chrześcijańskich demokratów, takich jak pobożny luteranin kanclerz Bismarck w Niemczech czy pastor i premier Abraham Kuyper w Niderlandach. Rozumiał to też np. Krzysztof II Radziwiłł, gdy razem z żoną Anną ufundowali w 1631 r. w Kiejdanach zbór kalwiński, szkołę, plebanię, mieszkanie dla nauczyciela, "szpital dla ubogich i chorych, dom sierocy dla wdów, panienek i małych osieroconych dziatek". To dopiero był socjal!

I uczynili tak bez żądań odpisów i zwolnień podatkowych, ale by pobudzić swoje dzieci i innych do jeszcze większej szczodrości.

***

Rozumiemy frustrację Gadomskiego. On i polscy piewcy kapitalizmu powinni się modlić o to, by polski Episkopat jak najdłużej zajmował się zaglądaniem w ludzkie jajniki, łóżka, spodnie i spódnice. I by dalej ignorował papieża Franciszka, który przypomina nam słowa Jezusa skierowane do bogaczy: "Jakże jest ciasna brama i droga wąska, która prowadzi do życia!".

Jacek Dehnel, pisarz, poeta i tłumacz;
Kazimierz Bem, pastor ewangelicko-reformowany w USA, publicysta protestancki, członek redakcji "Miesięcznika Ewangelickiego".

http://wyborcza.pl/magazyn/1,147628,18601039,jezus-sp-z-o-o-polemika.html
 
Do góry Bottom