Szumlewicz oraz inne lewackie przypały

Staszek Alcatraz

Tak jak Pan Janusz powiedział
2 794
8 465
DeSg68JXUAAAh1p.jpg
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
ale w godzinach szczytu jako rowerzysta patrzący ze ścieżki rowerowej miałem właśnie takie widoki :). Tylko, że jak ruch autonomiczny i AI zatriumfują, to będzie koniec korków i jazda stanie się płynna. Po prostu Seby jadące na zderzakach nie ogarniają co to jest ruch turbulentny. AI prędzej czy później ogarnie. Czyli obrazek jest lewackim przypałem.
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/...nu-beda-walczyc-z-brakiem-roznorodnosci-wsrod

Będą sponsorować rowery mniejszościom, bo za mało mniejszości jeździ na rowerach. "mniejszość" to jak zwykle dopełnienie zbioru białych mężczyzn.
to jest dobry trop. Proponuję też prześwietlić światek szachistów, fanów metalu, graczy RPG, entuzjastów wycieczek górskich, rysunku, komiksu. Trzeba murzynom kupować kredki, bo inaczej będą plastycznie wykluczeni.
Lewackim przypałem jest też spierdox pod nickiem Max1983 który komentuje ten artykuł.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
"Co mi daje raka? Jebana, lewacka kurwa!"

Szczegóły tu:
_______________

Przekaz o zbliżającej się wielkimi krokami katastrofie gospodarczej ma swoje plusy. Bardzo dobrze cementuje obóz zdeklarowanych przeciwników PiS-u. Zwróćcie jednak uwagę na to, że gdy chodzi o przekonywanie wyborców spoza tego obozu, taka pancerna opowieść zawodzi na całej linii. Bo ci niepancerni wyborcy myślą sobie tak: „Tyle było gadania, że ten straszliwy PiS wszystko zniszczy. I co? I nic. Wcale nie rządzi jakoś zasadniczo gorzej od poprzedników. A jednocześnie dzieli zasoby trochę bardziej sprawiedliwie (500 plus, stawka minimalna, zakaz handlu w niedziele, podatek bankowy). Może więc jednak była to dobra zmiana?”.
Rozumiem, że liberalna opozycja się w tym momencie zagotuje i zacznie przekonywać, że przecież za rok (dwa, trzy lata?) koniunktura w końcu padnie. Bo zima musi kiedyś nadejść. I pewnie wreszcie nadejdzie. Z PiS-em czy bez PiS-u mniejsze lub większe kryzysy są w kapitalizmie nieuniknione. Jeśli jednak liberałowie kombinują, że następne spowolnienie koniunktury będzie dla nich idealnym momentem do odbicia utraconych przyczółków, to mogą się grubo mylić. Dużo bardziej prawdopodobne, że wówczas w siłę urosną nie oni, lecz jacyś „jeszcze nowsi radykałowie”. Albo bardziej na lewo (jakiś odpowiednik włoskiego Ruchu 5 Gwiazd czy greckiej Syrizy). Albo pod postacią formacji politycznej na prawo od PiS-u.

Stanie się tak dlatego, że w polskiej polityce żyjemy na granicy dwóch epok. Ta pierwsza zakończyła się gdzieś koło wyborów 2015 roku. Była to faza, którą można nazwać neoliberalną. Albo balcerowiczowsko-hausnerowską. Charakteryzowała się specyficznym typem myślenia o roli polityka gospodarczego, który jest od pilnowania innych demokratycznych polityków, żeby nie rozdawali zbyt hojnie. A jeśli już rozdają, to niech robią to w górę, w kierunku tzw. silnych i przedsiębiorczych (niskie krańcowe stawki podatkowe, kolejne ułatwienia dla biznesu). A nie w dół, do „nierobów” i „pospólstwa”. Trzeba powiedzieć, że polskie elity były w tym myśleniu nadzwyczaj skuteczne i zbudowały państwo niechętnie dzielące owoce wzrostu między obywateli. Jak się słucha liberalnej opozycji, to widać, że ona jest w tamtej minionej epoce bardzo mocno zakorzeniona. [...]

tu liberałowie kolejny raz rozmijają się z rzeczywistością. Dla nich ten nowy etap polityki „po 500 plus” jest synonimem upadku. Powrotem demonów roszczeniowości, którymi nas w epoce balcerowiczowsko-hausnerowskiej dzień i noc straszono. Tymczasem coraz więcej wskazuje na to, że jest dokładnie odwrotnie. Dopiero ucząc się dzielić, wchodzimy na wyższy poziom cywilizacyjnego rozwoju. „Kiedyś, dawno temu, kraje były nocnymi stróżami, machinami do podbojów albo sposobem sprawowania totalitarnej kontroli nad obywatelami. Ale dziś żyjemy w czasach, gdy głównym zadaniem państwa jest produkowanie i rozdzielanie dobrobytu pomiędzy swoich obywateli” – pisał trzy dekady temu duński socjolog Gosta Esping-Andersen. Jeśli polscy politycy gospodarczy chcą dorosnąć do nowych czasów i nadążyć za polska gospodarką, też muszą to zrozumieć.
W tym nowym świecie mówienie o „rozdawnictwie nie swoich pieniędzy” zwyczajnie nie ma sensu. Ponieważ polityka polega właśnie na tym rozdawnictwie! To znaczy na takim rozdzielaniu dochodu narodowego, aby zadbać o interesy i poczucie uczestnictwa w demokratycznym procesie możliwie najszerszych warstw społecznych. Zapewniając przy okazji pokój społeczny i warunki do rozkwitu różnorodności oraz wolności osobistej czy rozwoju gospodarczego. Dziś miarą sprawności i dalekowzroczności polityka jest właśnie to czy potrafi on rozdawać pieniądze. A nie domaganie się wdzięczności publiki za to, że on rozdawanie pieniędzy udaremnił.

Nastaje świat, w którym ministrowie finansów pozujący na nieustraszonych strażników budżetowej równowagi nie mają już czego szukać. A publicyści dziwiący się, jak politycy mogą obiecywać, że państwo będzie prowadziło – powiedzmy – aktywną politykę mieszkaniową, już dziś są nieznośnie anachroniczni. A będą jeszcze bardziej. W dłuższej perspektywie czeka nas też pewnie nieuchronnie rozmowa o długu publicznym. I czy nie jest tak, że w demokratycznym państwie jest on ceną, którą warto (kolektywnie i solidarnie) zapłacić za to, by tak wielu ludzi nie pogrążało się w pułapce długu prywatnego (np. mieszkaniowego)? Dalej toczyć się będzie też rozmowa o bezwarunkowym dochodzie podstawowym. Albo o skróceniu czasu pracy (z 40 do – powiedzmy – 20 godzin tygodniowo), oczywiście za te same pieniądze. A także – last but not least – o nowych podatkach, których dziś nie ma. Majątkowym, od transakcji finansowych, od spadków, od zanieczyszczeń ekologicznych – a więc o pieniądzach, które pozwolą zebrać pieniądze dzielone potem przez demokratycznych decydentów.
Wiele ze spraw, o których piszę, nie zależy tylko od nas. To, jak świat będzie wyglądał za lat 10 czy 20, zdecyduje się w Ameryce, Unii oraz Chinach. Pewne jest jednak, że jakiś rodzaj nowej umowy społecznej zostanie w końcu zawiązany. I jeśli będzie miała to być umowa demokratyczna, to musi być oparta na rozdawnictwie. Warto, by nasi politycy o tym wiedzieli. Im szybciej się zaczną na to nastawiać, tym lepiej

_____________________

(rafał woś) Link:

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomo...sa-od.html#BoxNewsImg&a=66&c=96#BoxOpinionImg
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
W tym nowym świecie mówienie o „rozdawnictwie nie swoich pieniędzy” zwyczajnie nie ma sensu. Ponieważ polityka polega właśnie na tym rozdawnictwie!
Ma, skubany, całkowitą rację. Dlatego ja jestem przeciwko polityce jako takiej.

Carl Schmitt kiedyś stwierdził: „nie istnieje polityka liberalna, a tylko liberalna krytyka polityki” i to się sprawdza, zwłaszcza w przypadku anarchokapitalistów.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
Ma, skubany, całkowitą rację. Dlatego ja jestem przeciwko polityce jako takiej.

Carl Schmitt kiedyś stwierdził: „nie istnieje polityka liberalna, a tylko liberalna krytyka polityki” i to się sprawdza, zwłaszcza w przypadku anarchokapitalistów.

No tak. Bo to w ogóle jakoś tak jest, że
totalniacy
mają rację
"całkowitą".

Carl Schmitt (wiki) >>[p]opierał palenie "nie-niemieckich" i "anty-niemieckich" książek, […] w lipcu 1934 roku opublikował artykuł, w którym usprawiedliwiał morderstwa polityczne nocy długich noży jako „najwyższą formę prawa administracyjnego” ("höchste Form administrativer Justiz").<<

Nikt Cię nie zmusza do przebywania w jednym worku z Wosiem i hitlerowcem. Sam sobie wybierasz taką pozycję. Uważasz, że jak z Carlem we dwóch jesteście prawakami, a Woś w tym worku jest jako lewak w mniejszości, to jest jakaś wartość? Przewaga? Dla mnie totalniacy obu maści są tyle samo warci, prawaccy czy lewaccy.

Rzeczywistość to nie gra słów. W rzeczywistości wywody Wosia pojawią się/pojawiły się gdzieś w mniej ostentacyjnej, naiwnej, a w bardziej kuszącej postaci. I pewni ludzie za tym pójdą. Ale rzeczywistość nie pójdzie za chciejstwem. Ci, którzy za tym pójdą, po prostu w nieco dłuższej perspektywie sporo stracą. Koniec, cała filozofia.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Nikt Cię nie zmusza do przebywania w jednym worku z Wosiem i hitlerowcem. Sam sobie wybierasz taką pozycję. Uważasz, że jak z Carlem we dwóch jesteście prawakami, a Woś w tym worku jest jako lewak w mniejszości, to jest jakaś wartość?
W ogóle nie zwracam uwagi na personalia, kiedy oceniam tego rodzaju diagnozy rzeczywistości.

Albo ktoś pojmuje istotę fenomenu, o którym mówi - albo nie.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkie te liberalne bon moty o tym, że władza absolutna korumpuje absolutnie a najlepszym rządem, ten który rządzi najmniej, objawi się nam całkowita negacja polityki. Tradycja liberalna nie jest zainteresowana jakąkolwiek polityką, a po prostu autonomią od niej zapewnioną jednostce.

W takim sensie zresztą, cała polityka sprowadza się do rozkręcania rozdawnictwa i to jest jej esencja: grabież i wynagradzanie tych, którzy się do niej przyczyniają. Jeżeli nie chcesz utrzymywać się z rozdawnictwa, ani nie chcesz rozdzielać zagrabionego, to nie zajmujesz się polityką, tylko zwyczajnym handlem.

Polityka to chleb i igrzyska - organizowane za hajs podatników, rozdawane wiernym sługom, beneficjentom systemu. Realizacja programu liberalnego a tym bardziej liberariańskiego sprowadza się do wstrzymywania się z polityką albo wręcz jej autodestrukcją.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
>>W ogóle nie zwracam uwagi na personalia, kiedy oceniam tego rodzaju diagnozy rzeczywistości.

Albo ktoś pojmuje istotę fenomenu, o którym mówi - albo nie.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkie te liberalne bon moty o tym, że władza absolutna korumpuje absolutnie a najlepszym rządem, ten który rządzi najmniej, objawi się nam całkowita negacja polityki. Tradycja liberalna nie jest zainteresowana jakąkolwiek polityką, a po prostu autonomią od niej zapewnioną jednostce.

W takim sensie zresztą, cała polityka sprowadza się do rozkręcania rozdawnictwa i to jest jej esencja: grabież i wynagradzanie tych, którzy się do niej przyczyniają. Jeżeli nie chcesz utrzymywać się z rozdawnictwa, ani nie chcesz rozdzielać zagrabionego, to nie zajmujesz się polityką, tylko zwyczajnym handlem.

Polityka to chleb i igrzyska - organizowane za hajs podatników, rozdawane wiernym sługom, beneficjentom systemu. Realizacja programu liberalnego a tym bardziej liberariańskiego sprowadza się do wstrzymywania się z polityką albo wręcz jej autodestrukcją<<


Władza absolutna korumpuje absolutnie i dlatego mniej więcej z oświeceniem narodził się liberalizm i powstały różne wynalazki TYPU TRÓJPODZIAŁ WŁADZY I INNE (jak konieczność przeprowadzenia uczciwych wyborów PO UPŁYWIE KADENCJI).

Bo też i liberalizm był metodą ludzkości na faktyczne (niekoniecznie nominalne) zakończenie/ukrócenie/ograniczenie władzy politycznej monarchów/arystokracji. Czy to się komuś podoba, czy nie - nie ma bardziej absurdalnego twierdzenia niż to, że liberalizm nie jest nurtem politycznym. Można się ewentualnie spierać o anarchizm, ale w przypadku liberalizmu rzecz nie podlega dyskusji.

Prawie cały dziewiętnasty wiek liberalizm święcił tryumfy w kilku wiodących krajach świata. W tej dziedzinie. W polityce.

No więc można. Klawiatura wszystko zniesie, a chętni do pochwalenia za to zawsze się znajdą. Można napisać, że polityczni liderzy liberalni oraz ich intelektualni liberalni patroni nie pojmują istoty fenomenu, a sprawdzają się za to najbardziej zajadli autorzy antyliberalni (jak Woś czy Schmitt).

Ale to jest trochę tak, jak byś napisał, że Husserl i Ingarden nie rozumieją, co to fenomenologia, a sprawdzają się za to w tej dziedzinie marksistowscy lub neopozytywistyczni krytycy fenomenologii.

Dobra polityka niestety w obecnej epoce nie jest popularna. Stwierdzenie, że to w obecnej epoce w ogóle już nie jest nawet polityka, to tylko (werbalne) narzędzie wrogów wolności.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Bo też i liberalizm był metodą ludzkości na faktycznie (niekoniecznie nominalne) zakończenie/ukrócenie/ograniczenie władzy politycznej monarchów/arystokracji.
Ano właśnie. Szkoda tylko, że władzy politycznej monarchów i arystokracji, a nie władzy politycznej w ogóle - przynajmniej w świadomości samych liberałów. Od czasu masowego upadku królestw, rola liberalizmu w historii się w zasadzie skończyła - wraz z następującą demokratyzacją liberalizm stracił inicjatywę i został zepchnięty na margines. Demokracja okazała się być tak fajna, że nikogo nie obchodzi powściąganie władzy politycznej, skoro wszystkim wydaje się, że potencjalnie mógłby ją zdobyć. A po co zdobywać władzę w wersji soft?

Czy to się komuś podoba, czy nie - nie ma bardziej absurdalnego twierdzenia niż to, że liberalizm nie jest nurtem politycznym. Można się ewentualnie spierać o anarchizm, ale w przypadku liberalizmu rzecz nie podlega dyskusji.
Podlega, podlega.

No więc można. Klawiatura wszystko zniesie, a chętni do pochwalenia za to zawsze się znajdą. Można napisać, że polityczni liderzy liberalni oraz ich intelektualni liberalni patroni nie pojmują istoty fenomenu, a sprawdzają się za to najbardziej zajadli autorzy antyliberalni (jak Woś czy Schmitt).
Gdyby liderzy liberalni kumali o co chodzi, potrafiliby przyjąć atrakcyjną oraz szczerą narrację o szkodliwości polityki i podali się jako wybawcy, którzy tę politykę powstrzymają. Nie robią tego, więc nie rozumieją, co sami reprezentują.
Dobra polityka niestety w obecnej epoce nie jest popularna. Stwierdzenie, że to w obecnej epoce w ogóle już nie jest nawet polityka, to tylko (werbalne) narzędzie wrogów wolności.
Nie ma czegoś takiego jak dobra polityka - to oksymoron. Dobry jest tylko brak polityki.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
>>cała polityka sprowadza się do rozkręcania rozdawnictwa i to jest jej esencja: grabież i wynagradzanie tych, którzy się do niej przyczyniają. Jeżeli nie chcesz utrzymywać się z rozdawnictwa, ani nie chcesz rozdzielać zagrabionego, to nie zajmujesz się polityką, tylko zwyczajnym handlem.

Polityka to chleb i igrzyska - organizowane za hajs podatników, rozdawane wiernym sługom, beneficjentom systemu. Realizacja programu liberalnego a tym bardziej liberariańskiego sprowadza się do wstrzymywania się z polityką albo wręcz jej autodestrukcją<<

Ale to się łatwo pisze, do czego sprowadza się CAŁA polityka. Można tak polewać ogólnikami, tymczasem przy jakichkolwiek konkretach narracja sypie się całkowicie. Bo w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. To wy z Wosiem nazywacie to polityką. Ale to nie jest żadna polityka. To zwykłe kurewstwo. Jak najbardziej dokładnie. To obsługiwanie przez prostytutki szerokiego stada klientów wywodzących się głównie z motłochu.

Czym w takim razie jest w rzeczywistości polityka? Wyjaśnię to na dwóch* przykładach, współczesnym i klasycznym. Przy czym zachowam właśnie taką (odwróconą) kolejność. Jakoś zdaje mi się, że wyjaśnienie będzie bardziej przejrzyste przy takim sięgnięciu najpierw do przykładu współczesnego, dopiero potem do klasycznego.

Polityka to jest (między innymi) udział w kampanii wyborczej. To jest, następnie, przewodniczenie partii politycznej (przy czym dużo bliższe prawdziwej polityki - a dalsze od kurewstwa - jest bycie usuwalnym lub ustępowanie samemu, a nie bycie przyspawanym, a zatem zdecydowanie bardziej bycie former chairman niż eternal chairman).

https://libertarianizm.net/threads/libertarianska-grafika.4108/page-51#post-218804

Kontynuuję, bo na razie jeszcze obraz się nie wyłonił. Na razie gówno wiemy, co to polityka. (Znaczy się, ja cały czas mam wiedzę, sam siebie nie potrzebuję oświecać.)
Następnie, polityka to bycie porywanym.
Polityka to bycie izolowanym.
Polityka jest wtedy, gdy państwowe zbiry uniemożliwiają ci kontakt z adwokatem.
Polityka to bycie przetrzymywanym w miejscu odosobnienia w związku z nieujawnionymi zarzutami.

Czym jeszcze jest polityka? Bo to wciąż mało.

Polityka to likwidacja barier i ograniczeń.

https://libertarianizm.net/threads/historia-z-wolnym-rynkiem-w-tle.6220/#post-178184

Polityka to deregulacja.
Polityka to bycie wybieranym do Riksdagu.
Polityka to nie jest tępe doktrynerstwo, swobodnie można sobie czasami poflirtować z państwowymi kolejami, jak ktoś skądinąd ma zasługi i można mu taki flirt łatwo wybaczyć.
Polityka to zmniejszanie (cięcia) opodatkowania.
Polityka to antyinflacyjne reformy walutowe przy NIEOBECNOŚCI monopolu banku centralnego.
Polityka to likwidowanie przywilejów jednej płci w stosunku do drugiej płci.
Polityka to wprowadzanie wolnego handlu.

Podsumowując. Polityka to jest dokładne przeciwieństwo tego, co tam wy z Wosiem sobie wyobrażacie.

Określiłbym politykę jednym, krótkim słowem. Ale nie uprawiajmy totalnej łopatologii. Tak zwięzły wniosek zostawię już niedopowiedziany.

Jedną rzecz jednak DOPOWIEM BARDZO DOBITNIE. Ładnie by ludzie na półwyspie skandynawskim wyglądali, gdyby Gripenstedt wstrzymywał się z polityką albo wręcz zajmował się jej autodestrukcją. Myślę, że z czasem byliby zagrożeni tym, że wylądują w totalnym szambie (na przykład takim, w jakim znalazła się część narodu chińskiego nieobjęta wojskową ochroną LEGALNEGO RZĄDU rządzącego faktycznie z Tajpej w latach np. tak zwanego Wielkiego Skoku).


___________________________________

* Moje dwa przykłady to Toine Manders i J. A. Gripenstedt. Dziękuję użytkownikom pawel-l i alfacentauri za ich zaangażowanie w forum, z czego korzystam.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Ech, to co tu robisz, to zwyczajna enumeracja objawów politycznej działalności, podlana subiektywnym, emocjonalnym sosem oburzenia, a nie trafne określenie istoty polityki, pozwalające pojąć w całości całe bogactwo jej potencjalnych przejawów, niezależnych od konkretnych ustrojów i czasów.

Skoro już przytaczasz fenomenologów w formie przykładu, mógłbyś iść w ich ślady i sięgnąć istoty polityki, a nie ślizgać się po powierzchni.

Na świecie istnieją gry o różnych sumach: dodatniej, zerowej i ujemnej. Występują one również w wielkich, masowych praktykach społecznych. Grą o sumie dodatniej jest dobrowolny handel, grą o sumie ujemnej - prowadzenie wojny, zaś grą o sumie zerowej... polityka właśnie.

W każdej z tych dziedzin ludzkiej aktywności panuje inny rodzaj ekonomiki, więc można z charakteru sumy o jaką się gra, wyciągnąć wnioski na temat skuteczności środków, którymi należy się posługiwać, aby odnieść w danej grze sukces.

Środki zapewniające powodzenie w polityce różnią się od tych, jakie należy stosować w przypadkach konfliktów zbrojnych [sprawny polityk niekoniecznie więc będzie sprawnym żołnierzem] i są diametralnie odmienne od tych, które zapewniają powodzenie w handlu, ze swej natury obopólnie korzystnym dla stron.

Polityka nie jest obopólnie korzystna dla biorących w niej udział, sprawność w niej polega na umiejętnym osłabianiu wszystkich innych stron, a wzmacnianiu swojej, aby oni nie mogli realizować swoich interesów, a my tak, ich kosztem.

Polityka nie tworzy żadnych nowych dóbr (bo z racji zerowości sumy nie może), skupia się jedynie na ich podziale w ramach sporu i wymanerwowania rywali. Nieważne, czy kapitał o jaki ludzie w ramach polityki walczą jest symboliczny, czy jak najbardziej wymierny finansowo, chodzi o to, aby wykolegować wszystkich oponentów i sięgnąć po największy kawałek tortu, zapewniającego potęgę, osłabiając przy tym innym.

Z tego powodu określone są też środki użyteczne do osiągania tego celu. To tłumaczy na przykład powszechność kłamstwa, dezinformacji i bluffów w zasadzie na każdym szczeblu politycznym, niezależnie od skali i tego czy mamy do czynienia z jakąś lokalną samorządową drugą ligą czy światową, mocarstwową ekstraklasą. To, czy robisz w wała wyborcę, kolegę z partii, czy głowę innego państwa w sumie nie ma dla warsztatu znaczenia, zawsze chodzi o to samo. Jeżeli zrobisz dobrą zasłonę dymną, albo zrzucisz odpowiedzialność na kogoś innego, może uda ci się utrzymać z tym, co zdołałeś wyrwać, wykazując inicjatywę.

Sprawnie kłamiący, wykręcający się sianem polityk, zwłaszcza jeśli potrafi na kłamstwie przyłapywać innych polityków, to dobry polityk. W przeciwieństwie do kupca, podporządkowanego regułom gry o sumie dodatniej, którego nieuczciwość w zasadzie dyskwalifikuje, a w długim terminie eliminuje z grona ludzi cywilizowanych, rujnując reputację. Klasyczna moralność dotyczy produktywnego społeczeństwa, nie zaś pasożytów świata polityki. Tam oczywiście też może zdarzyć się jednostka, starająca się zachowywać przyzwoitość, ale na ogół jest wykorzystywana jako PRowa tarcza przez robiących przewały.

Polityka jest taką, jak ją opisał Niccolo Machiavelli - polecana przez niego droga, to droga lęku a nie miłości; władcy nie muszą być kochani, ważne aby byli słuchani - strach jest tańszy w implementacji. Kochać można kupców, którzy dobrowolnie dostarczają nam tego, czego rzeczywiście potrzebujemy, władzy powinniśmy się bać, bo może ona nas uwikłać w swoją zerosumową naturę i raczej coś nam odebrać, jeżeli nie będziemy posłuszni. [Może odebrać i wtedy, gdy będziemy posłuszni, ale czyniąc jeszcze większą niesprawiedliwość, ryzykuje już narodziny buntu i ryzyko bycia zastąpioną przez opozycję, która zajmie jej miejsce.]

I teraz, skoro wiemy, że polityka jest grą o sumie zerowej, a nie jak handel - dodatniej, jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego im bardziej upolitycznione społeczeństwo, tym mniej produktywne - bo więcej ludzi angażuje się w grę, z której jako całość nie ma żadnych korzyści, a przełożenie jest tylko wyłącznie na samą hierarchię społeczną. Dlatego w państwach totalitarnych nie ma kwitnących gospodarek, bo większość ludzi nie jest podporządkowana kreatywnym działaniom, a po prostu służy aparatowi politycznemu i sama angażuje się swoją służalczością w politycznym działaniu, na najniższym możliwym poziomie.

Tradycja liberalna sprowadza się do depolityzacji praktyk życiowych społeczeństwa, uniezależnieniu ich od natury gry o sumie zerowej i znalezieniu dobrowolnych, przynależnych grze o sumie dodatniej, odpowiedników. Zwłaszcza widzimy to w przypadku anarchokapitalizmu, starającego się znaleźć wolnorynkowe odpowiedniki dla zwyczajowo politycznych instytucji jak sądownictwo, obronność, etc. Docelowo to jest zabijanie polityki i odbieranie jej terenów łownych, a nie jej uprawianie.

Uniezależnianie ludzi od środków politycznych i podporządkowywanie środkom ekonomicznym można nazwać potocznie, od biedy, "polityką liberalną", ale w gruncie rzeczy, w swojej rzeczywistej istocie jest to antypolityka w najczystszej postaci.

Dlatego taki Korwin jest raczej edukatorem niż politykiem, sporo mówi o zasadach, zachęca do brania za siebie odpowiedzialności, ale jakoś kiepsko idzie mu rozgrywanie interesów takich czy innych grup społecznych na swoją korzyść i inne działania, na których musiałby sobie brudzić ręce, robiąc innych w wała - on się tym po prostu brzydzi.

I to się zgadza z podsumowaniem Schmitta, bo ten nasz Korwin jest raczej liberalnym krytykiem polityki, a nie politykiem z prawdziwego zdarzenia. Polityk z racji zawodowych, chce powiększać strefę swoich wpływów, zatem chce, aby polityka decydowała o coraz większej liczbie rzeczy, bo wtedy jest więcej władzy do podziału i zawsze można zdobyć jeszcze większy wpływ, albo w ogóle dorwać się do jakiegokolwiek kawałku biurokratycznego tortu, jeżeli jest się płotką. Politykiem par excellence będzie więc zawsze jakiś lewak, bo oni mają największe parcie na to, aby wszystko upolityczniać, a nie odpolityczniać i w tę stronę kombinują, narzucając swoją kontrolę temu, co wcale nie musi być kontrolowane, aby dobrze działać.

Z kolei liberalny polityk to trochę taki wiedźmin, zabija to z czego przychodzi mu żyć, a później zostaje bezrobotny, jego fach upada, bo nie ma więcej stworzów do ubicia.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
CZĘŚĆ PIERWSZA

Miałbym wiele krytycznych uwag do treści, które zaprezentowałeś w tej wypowiedzi. W ogóle się z nią nie zgadzam (wyjąwszy wplecione zdania poprawne, których nie mogłeś uniknąć w tak rozbudowanej), uważam za totalnie rozmijającą się z sednem kwestii. Właściwie nie odpowiedziałeś na argumentację, natomiast błądzisz w zasadniczych punktach. Konkretniej.


>>to zwyczajna enumeracja objawów politycznej działalności, podlana subiektywnym, emocjonalnym sosem oburzenia, a nie trafne określenie istoty polityki, pozwalające pojąć w całości całe bogactwo jej potencjalnych przejawów, niezależnych od konkretnych ustrojów i czasów.
Skoro już przytaczasz fenomenologów w formie przykładu, mógłbyś iść w ich ślady i sięgnąć istoty polityki, a nie ślizgać się po powierzchni<<

Dobro, zło i polityka są zakorzenione w naturze ludzkiej (cechach gatunkowych).
Wspomniałem o fenomenologach, ponieważ masz tu opinię gościa o dużej (kompetencje) kulturze filozoficznej. A więc dla Twojej wygody, by ten argument, przykład był czytelny. W rzeczywistości dałoby się tam wstawić w zamian coś kompletnie niefilozoficznego. Ja nie jestem (i nie powinienem być) wcale solidarny z Husserlem, Ingardenem. Stwierdzam tylko, że za ich żywota krytyczne, opozycyjne nurty, niewykluczone że może wszystkie (na pewno neopozytywizm i marksizm lat 30.), nie rozumiały natury ich propozycji tak porządnie, jak oni obaj swoje propozycje dobrze rozumieli. Natomiast z czasem (co najmniej po śmierci pierwszego z nich) nowocześni antyesencjaliści, owszem, mogli osiągnąć coś, co wyrównywało samooczywiste kompetencje tamtych, ale ich nie przewyższało. (Żartem pisząc, to tylko dołączony żart - łatwo było już wygrać dyskusję z Husserlem, skoro on, jako trup, nie mógł odszczeknąć.)
W każdym razie. Błądzisz z wielu powodów, ale jednym z nich może być to, że wierzysz w jakieś chimery, totalne wymyślanki, typu: istoty. Nie ma czegoś takiego, jak istota polityki. Dlatego ja, podejmując to, co określasz jako płytką enumerację, w rzeczywistości liczę się z faktami oraz podpieram krytyczną (a nie bezkrytyczną) metodologią. Nie ma czegoś takiego, jak istota polityki, natomiast istnieją różne przejawy polityki. Dlatego tak - nie inaczej - zbudowałem tamten swój post na forum.
I w kompletnie różnych epokach polityka staje się po prostu czymś innym, odmienionym. Zawsze jednak jako opcja przynajmniej teoretycznie możliwa (choćby w praktyce bodaj niedostępna) istnieje polityka pożyteczna.


>>sprawny polityk niekoniecznie więc będzie sprawnym żołnierzem] i są diametralnie odmienne od tych, które zapewniają powodzenie w handlu, ze swej natury obopólnie korzystnym dla stron.
Polityka nie jest obopólnie korzystna dla biorących w niej udział, sprawność w niej polega na umiejętnym osłabianiu wszystkich innych stron, a wzmacnianiu swojej, aby oni nie mogli realizować swoich interesów, a my tak, ich kosztem.
Polityka nie tworzy żadnych nowych dóbr (bo z racji zerowości sumy nie może), skupia się jedynie na ich podziale w ramach sporu i wymanerwowania rywali<<

Trudno nie zgadzać się z truizmami. Sprawny kowal niekoniecznie będzie sprawnym dorożkarzem, ale nic z tego nie wynika.
Teoriogrowe interpretacje wielopłaszczyznowo złożonych organizmów społecznych są szalenie ryzykowne. Teoria gier bazuje na silnych uproszczeniach rzeczywistości. Dość powiedzieć, że jej najlepiej rozwiniętą i dającą najbardziej konkretne wyniki częścią jest teoria gier dwuosobowych o sumie stałej. Mimo wszystko jestem skłonny przychylić się do opinii, że dobrowolny handel jest grą o sumie dodatniej, a konflikty zbrojne grą o sumie ujemnej. Problem jest z tym, co ironicznie określę ISTOTĄ Twojej wypowiedzi, a więc z tezą, że polityka jest grą o sumie zerowej. To jest kompletnie nieuzasadnione.
Napiszę dalej więcej. Na razie zatrzymam się przy oczywistej wpadce. Zamiast swojej bzdury mógłbyś przecież napisać pokrewną bzdurę: "Handel nie tworzy żadnych nowych dóbr (bo z racji zerowości sumy nie może), skupia się jedynie na ich podziale w ramach sporu i wymanewrowania rywali". Nie napisałeś tak, bo uważasz, że handel nie jest grą o sumie zerowej. Słusznie. Tylko że on tak samo nie tworzy nowych dóbr, a przekonanie, że handlowiec nie chce wymanewrować i klienta, i konkurencji jest skrajnie naiwne.


>>Nieważne, czy kapitał o jaki ludzie w ramach polityki walczą jest symboliczny, czy jak najbardziej wymierny finansowo, chodzi o to, aby wykolegować wszystkich oponentów i sięgnąć po największy kawałek tortu, zapewniającego potęgę, osłabiając przy tym innym<<

Aha, ale jak masz wielką firmę, to jesteś nagle miłym Kropotkinem, który myśli tylko o wzajemnych korzyściach uczestników pokojowej kooperacji. Baju, baju, bedziem w raju. Nie - chodzi o to samo.


>>To tłumaczy na przykład powszechność kłamstwa, dezinformacji i bluffów w zasadzie na każdym szczeblu politycznym, niezależnie od skali<<

Aha, a od pracowników (różnych "przedstawicieli") nie wymaga się wyników sprzedażowych, tylko cnoty. Baju, baju bedziem w raju.


>>Sprawnie kłamiący, wykręcający się sianem polityk, zwłaszcza jeśli potrafi na kłamstwie przyłapywać innych polityków, to dobry polityk. W przeciwieństwie do kupca, podporządkowanego regułom gry o sumie dodatniej, którego nieuczciwość w zasadzie dyskwalifikuje, a w długim terminie eliminuje z grona ludzi cywilizowanych, rujnując reputację. Klasyczna moralność dotyczy produktywnego społeczeństwa<<

Nie wiem, co to klasyczna moralność (do wiedźmina dojdziemy, cierpliwości), ale wiem jedno. Dla Ciebie kłamca to dobry polityk. Im więcej osób podzieli Twoje przekonanie, tym bardziej będziemy brutalnie tłamszeni przez, w cudzysłowie, "dobrych polityków".
W rzeczywistości handel TEŻ (też - bo polityka, jasne, oczywiście i częściowo z wymienionego dalej powodu) MOŻE być działalnością toksyczną, jeśli w społeczeństwie jest duża tolerancja dla oszustw. Pewna tolerancja istnieje i jest niewątpliwie jakimś problemem. Ona zaburza czystość handlu i wykoleja politykę. Natomiast istnieje też pewna różnica między polityką i handlem. Na korzyść, uwaga, tej pierwszej. W tak zwanym (to skrót myślowy) "wielkim mieście" handlowiec jest w dużym stopniu anonimowy, natomiast polityk centralny jest od rana do wieczora w świetle kamer i w jego przypadku trwale "spisane będą czyny i rozmowy". Dlatego (między innymi) nadmiarowa demonizacja polityki (tej z tych bardziej współczesnych epok, bo, jak pisałem, nie ma ona niczego w rodzaju ponadhistorycznej istoty) jest głupia. A jak ktoś wyjątkowo w naszych czasach nie mieszka w umownym "wielkim mieście" (to znaczy przykładowo w zapadłej dziurze żyje - nie posiadając auta), to tym bardziej jest bezradny wobec machlojek kupca, bo brak realnego dostępu do konkurencji.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 672
CZĘŚĆ DRUGA


>>Polityka jest taką, jak ją opisał Niccolo Machiavelli - polecana przez niego droga, to droga lęku a nie miłości; władcy nie muszą być kochani, ważne aby byli słuchani - strach jest tańszy w implementacji. Kochać można kupców<<

Ja bym tak nie galopował z tą miłością. Może jestem mniej kochliwy od Ciebie.
W każdym razie. Wracam do centrum sporu. Dobra polityka (zwłaszcza w społeczeństwie obywatelskim, ale nie tylko, pan król też jakoś tam może, byleby np. chciał i umiał) może przypominać wolny handel, to znaczy może symulować grę o sumie dodatniej. Zła polityka działa jak działania wojenne, to znaczy i bez wojny stacza się zawsze w grę o sumie ujemnej. Nie ma żadnych przesłanek, by uznać, że polityka jest grą o sumie zerowej. Od wielkiej biedy do gry o sumie zerowej można by w ostateczności przyrównać politykę nijaką, stosunkowo neutralną. Po to, by wierzyli w Twoje bajędy, usiłujesz forumowiczów zaszachować trzeźwym, cynicznym realizmem makiawelizmu. Ale POPATRZMY. Nie był von Clausewitz mniej - trzeźwym, cynicznym realistą. Jedyne, co ich różni, to to, że C po prostu mógł się zapoznać z dorobkiem M, a M zupełnie nie mógł się zapoznać z dorobkiem C. Von Clausewitz twierdzi: "Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami." Ani się z tym mocno zgadzam, ani się nie zgadzam. Bardziej zgadzam, jak już. Ja podkreślam swoje, czyli: z biegiem czasu polityka ma INNE przejawy, bo nigdy nie ma żadnej istoty. C był kontynuatorem pewnych tradycji, w których nawet nie mogło być tego, co jeszcze wówczas nie zaistniało. Niemniej jednak jest to wystarczająco trzeźwe, rozsądne zdanie, by obalić Twój trójpodział na grę dodatnią, zerową i ujemną. Polityka, czymkolwiek jest (a jest, proszę, jeśli ktoś chce wiedzieć, choć przecież już wcześniej pisałem na tym forum i tego się nie powinno nie uwzględniać: swoimi przejawami), nie jest jako całość grą o sumie zerowej.
Dobra polityka (cenna rzadkość) nie wytwarza dóbr, ale jak najbardziej stwarza do tego konstruktywne warunki. W dużej fabryce sekretarka od telefonu, pilnowania drzwi i pilnowania porządku w dokumentach też nie wytwarza dóbr, ale może być bardzo potrzebna. Ani dobra polityka, ani praca sekretarki nie jest grą o sumie zerowej, jest pożyteczną działalnością. Nie w smak mi napisanie, że jest grą o sumie dodatniej - skłaniam się lekko do przekonania, że podejście teoriogrowe nie zawsze jest przydatne (może zanadto w niektórych przyrównaniach ma charakter metaforyczny). Ale nie upieram się. Pewne jest za to, że polityka nie jest grą o sumie zerowej. Bo prawie zawsze się obsunie w złą lub dobrą politykę. Obsuwa się w złą - łatwo, łatwizna, dlatego łatwo jest może komuś wierzyć w Twoje skojarzenia. Obsuwa się w dobrą - rzadziej, to ambitne, trudne, może wręcz wyniosłe. W związku z tym są dwie rozsądne możliwości. Albo polityki nie można podsumować tak, jak wolnego handlu czy ogólniej wolnej gospodarki, wobec których teoriogrowe porównanie uznaję za w pełni dopuszczalne (a wobec zjawiska polityki zawodzi). Albo polityka, gdy jest dobra, jest grą o sumie dodatniej, a gdy jest zła, jest grą o sumie ujemnej. Możliwość trzecia, że jest z zasady grą o sumie zerowej, jest niedorzeczna.


>>Uniezależnianie ludzi od środków politycznych i podporządkowywanie środkom ekonomicznym można nazwać potocznie, od biedy, "polityką liberalną", ale w gruncie rzeczy, w swojej rzeczywistej istocie jest to antypolityka w najczystszej postaci<<

Nazwij x-a, jakim jest prowadzenie polityki o pewnym liberalno/semilibertariańskim zacięciu, zacięciu jakoś uczciwie zakorzenionym w liberalizmie klasycznym, antypolityką albo frutobździągwą. Jeśli chcesz, to ja mogę poprzeć frutobździągwę albo kalkomyszkę. Tylko że to nic nie daje. To pusta gra słów, dodawanie słów do wystarczającego zasobu słów - objawem dorosłości byłaby rezygnacja z takiego mącenia.
POWAŻNĄ SPRAWĄ, którą oczywiście zignorowałeś (zaraz wyjaśnię - dlaczego zignorowałeś), jest teza, że gdyby Gripenstedt i jemu współcześni skrajnie rozpędzili się z uniezależnianiem ludzi od środków politycznych, to parę lat później ZSRR skupiłby swoją czujną uwagę na terenach szwedzkich i zamieniłby miłe lub przynajmniej normalne życie tamtejszych rzekomych szczęśliwców (rzekomych szczęśliwców - bo bez polityki...) na skrajne, przerażające szambo "na nieludzkiej ziemi".


>>liberalny polityk to trochę taki wiedźmin, zabija to z czego przychodzi mu żyć, a później zostaje bezrobotny, jego fach upada, bo nie ma więcej stworzów do ubicia<<

Nie wiem, co to wiedźmin, kompletnie nie jestem pewien, czy dobrze kojarzę: w każdym razie wyznam, że ja nie oglądam bajek o wróżkach, co sobie wkładają czarodziejskie różdżki w różne otworki ciała. Ale wiem za to, dlaczego ignorujesz racjonalne argumenty. Na ten przykład choćby sam twierdzisz, że enumerowałem objawy politycznej działalności, a przecież one nie pasują do tego, co określałeś mianem polityki. Ignorujesz ten problem. Oto powód: Twoim zdaniem łatwiejsze i atrakcyjniejsze niż borykanie się z racjonalnymi argumentami jest plasowanie na forumowym rynku bajek, bajęd (oraz mitów o poszukiwaniu chimer, bytów całkowicie nieistniejących).

* * *

Jedną rzecz chcę przyznać oponentowi i jedną, na zakończenie, przyznać w stosunku do swoich treści.
FatBantha ma rację w kwestii ogólniejszej, niż toczony ze mną spór. W takiej kwestii, że zdeterminowani lewacy (jak Rafał Woś) teoretycznie mogą wnosić do dyskursu cenne treści. Kto apriorycznie ich zleje, jest po prostu prymitywem. W tym sensie Fat bohatersko stając z Wosiem w obronie wspólnego im poglądu jest w taki sposób przeciwieństwem prymitywa. Inna rzecz, to kwestia prawdopodobieństwa. Pereł po prostu nie opłaca się szukać w szambie, bo prawdopodobieństwo jest zbyt małe. Mogło się komuś wydawać, że ja tego nie doceniam, ale taka błędna interpretacja nie uwzględniała dzwonków alarmowych (jak na przykład to, że nie zależy mi na gnębieniu lewaków, jeśli prawacy mieli by zyskać przy tym nieuzasadniony autorytet).
Jeśli o mnie chodzi, to ja chwieję się w tej dyskusji pomiędzy obroną dwu szańców o różnej naturze. Jednym szańcem jest obrona normalnego języka przeciw zmulającej frutobździągwie Fata (bo przecież oczywiście liberalizm to jeden z fundamentalnie głównych, mimo może jego trudności lub upadków, nurtów w polityce obok konserwatyzmu i socjalizmu). Drugim szańcem jest obrona poprawionej normalności przeciw formom kontrekonomii lub anarchizmu (pogląd wysoce akceptowalny wśród wykształconej publiczności, ale uchodzący za wybitnie nieatrakcyjny na libnecie). Przyznaję ze skruchą, że nie piekłem tych pieczeni na sterylnie odseparowanych ogniach, co mogło minimalnie osłabiać moje wywody.
Nie twierdzę jednak, że dobra polityka jest możliwa w tym sensie, że przyniesie owoce. Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość, wiadomo za to, że obrońcy wolności mogą zarobić kłopoty. Cóż, albo się szuka w PSL-u lub PiS-ie konfitur, albo ma się zupełnie inne cele i wartości. Ale mężczyzn z natury rzeczy polityka ciekawi na co dzień (a nie tylko przed mundialem wyborów), nawet jeśli perwersyjnie określą ją frutobździągwą (antypolityką).
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Błądzisz z wielu powodów, ale jednym z nich może być to, że wierzysz w jakieś chimery, totalne wymyślanki, typu: istoty. Nie ma czegoś takiego, jak istota polityki. Dlatego ja, podejmując to, co określasz jako płytką enumerację, w rzeczywistości liczę się z faktami oraz podpieram krytyczną (a nie bezkrytyczną) metodologią. Nie ma czegoś takiego, jak istota polityki, natomiast istnieją różne przejawy polityki. Dlatego tak - nie inaczej - zbudowałem tamten swój post na forum.
I w kompletnie różnych epokach polityka staje się po prostu czymś innym, odmienionym. Zawsze jednak jako opcja przynajmniej teoretycznie możliwa (choćby w praktyce bodaj niedostępna) istnieje polityka pożyteczna.
A więc mamy wgląd w filozoficzne podłoże dla Twojego bałaganiarstwa i niemocy w oddzielaniu tego, co polityczne od tego, co niepolityczne. Stąd też się bierze naiwny optymizm i chęć obrony polityki jako takiej, donkiszoteria poszukiwacza przejawów "dobrej polityki", który częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, wiecznie czyni zło, że tak sobie pozwolę sparafrazować Goethego.

Skoro nie ma żadnej nadrzędnej istoty polityki, o treści której możnaby coś orzec, nie można również ocenić polityki w ogóle; istnieją tylko jakieś jej przejawy, które subiektywnie mogą się podobać lub nie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby puścić w pogoń za jednorożcami i dawać naciągać różnym typom, żerującym na tęsknocie za "dobrą politykę", bliżej niesprecyzowaną idealizacją w rodzaju złotego wieku.

W sumie to popełniasz dokładnie te same błędy co dawni liberałowie, zamiast się uczyć na ich doświadczeniach.
Dobro, zło i polityka są zakorzenione w naturze ludzkiej (cechach gatunkowych).
W jakiej naturze ludzkiej? Przecież uznajesz się za antyesencjalistę, może w ogóle jesteś pełnokrwistym nominalistą, więc czym dla Ciebie miałaby być jakaś natura ludzka?
Teoriogrowe interpretacje wielopłaszczyznowo złożonych organizmów społecznych są szalenie ryzykowne. Teoria gier bazuje na silnych uproszczeniach rzeczywistości. Dość powiedzieć, że jej najlepiej rozwiniętą i dającą najbardziej konkretne wyniki częścią jest teoria gier dwuosobowych o sumie stałej. Mimo wszystko jestem skłonny przychylić się do opinii, że dobrowolny handel jest grą o sumie dodatniej, a konflikty zbrojne grą o sumie ujemnej.
Dobrze, przynajmniej w najważniejszym punkcie mamy jakąś nić porozumienia.
Problem jest z tym, co ironicznie określę ISTOTĄ Twojej wypowiedzi, a więc z tezą, że polityka jest grą o sumie zerowej. To jest kompletnie nieuzasadnione.
Tak? No to z łatwością powinno ci się udać zaprezentować przykład działalności politycznej, będącej jednocześnie grą o sumie dodatniej. Dajesz.

Napiszę dalej więcej. Na razie zatrzymam się przy oczywistej wpadce. Zamiast swojej bzdury mógłbyś przecież napisać pokrewną bzdurę: "Handel nie tworzy żadnych nowych dóbr (bo z racji zerowości sumy nie może), skupia się jedynie na ich podziale w ramach sporu i wymanewrowania rywali". Nie napisałeś tak, bo uważasz, że handel nie jest grą o sumie zerowej. Słusznie. Tylko że on tak samo nie tworzy nowych dóbr, a przekonanie, że handlowiec nie chce wymanewrować i klienta, i konkurencji jest skrajnie naiwne.
De facto tworzy, bo producenci tych dóbr - przedsiębiorcy - również uczestniczą w wymianie - podobnie jak wszyscy, którzy uprzednio dostarczają im surowce, aby te produkty wytworzyć, umożliwiając im pracę.

Natomiast idealny handlowiec (czyli taki w pełni kumający odgrywaną przez siebie rolę społeczną) nie przyjmuje optyki rywalizacji, rodem z polityki, czy wojny. Jeżeli w realu ludzie tak robią i stają się, jak zwykłem ten typ nazywać; Napoleonami sprzedaży, to w swym niezrozumieniu kaleczą działalność, jaką się zajmują; po prostu mijają się z powołaniem.

Takim Napoleonem sprzedaży, próbującym utrzymać sie z trudem na stołku, na moje nieszczęście, jest na przykład Kathleen Kennedy, z uporem maniaka idąca w zaparte, zrzucającą odpowiedzialność za swój nieudany produkt na klienta, który nie chce go kupić, bo jest seksistą, rasistą i bigotem, opłacająca przychylną sobie klakę, szukającą problemów wszędzie, tylko poza Lucasfilmem. Nie jest to specjalnie udany model biznesowy, bo zamiast poświęcać czas i środki na robienie filmów, które ktoś polubi, poświęca się go na stawianie fortyfikacji, rozpalanie oleju i coraz bardziej desperacką obronę swojej zniszczonej reputacji.
Aha, ale jak masz wielką firmę, to jesteś nagle miłym Kropotkinem, który myśli tylko o wzajemnych korzyściach uczestników pokojowej kooperacji. Baju, baju, bedziem w raju. Nie - chodzi o to samo.
Nie, nie chodzi.
Mieszasz porządek normatywny (który w realu nie musi być przez wszystkich rozumiany - i na ogół nie jest) z niedoskonałą praktyką życiową.

Jeżeli w rzeczywistych firmach mamy do czynienia z małpiarnią, to właśnie dlatego, że zatrudnieni oprócz pracowania w pracy, przynoszą do niej również całą gamę innych działalności. Na przykład rywalizację o pozycję społeczną i prestiż w grupie, co jest typowo zerosumową rozgrywką quasi-polityczną, więc zupełnie dopuszczalne w niej jest podkopywanie pozycji innych. Szef, który wybierze jakieś wątpliwe rozwiązania motywacyjne, zacznie przemawiać metaforyką militarną, ulży sobie swojemu ego, opierdalając za żywota kogoś, kto się w robocie nie wyróżnia, a przy okazji jeszcze jako człowiek sukcesu sekretarkę przeleci i tak ujdzie w oczach tej ostatniej za pół-boga przedsiębiorczości. Ona niekoniecznie będzie wnikać w to, że firma zawdzięcza swój sukces temu, że wystarczająco skutecznie zaspokaja aktualne potrzeby konsumentów, skojarzy go raczej z bezpośrednią kulturą pośród pracowników i mzimu kierownictwa.

Nieprzypadkowo gry o sumie zerowej przemawiają do ludzi najbardziej i są uznawane za najbardziej naturalne, do tego stopnia nawet, że niektórzy wręcz myślą, że wszystko sprowadza się do nich, zatem optymalną strategią jest profilaktyczne gnojenie każdego, kogo się spotka, aby okazać się "zwycięzcą". Na handel w realu też się to oczywiście przenosi, podobnie jak wpływ polityki nań, chociaż istotowo nie na tym on przecież polega a takie naleciałości powodują jego mniejszą efektywność.

Aha, a od pracowników (różnych "przedstawicieli") nie wymaga się wyników sprzedażowych, tylko cnoty. Baju, baju bedziem w raju.
Patrz wyżej.

Dla Ciebie kłamca to dobry polityk. Im więcej osób podzieli Twoje przekonanie, tym bardziej będziemy brutalnie tłamszeni przez, w cudzysłowie, "dobrych polityków".
I tym szybciej pozbędziemy się mylnego przekonania, że polityka jest rozwiązaniem naszych problemów. Jak dla mnie, podwójny zysk. Najskuteczniej z etatystycznych złudzeń bojownika o dobre obyczaje w polityce, leczy wtrącenie do pierdla lub obozu koncentracyjnego.

W rzeczywistości handel TEŻ (też - bo polityka, jasne, oczywiście i częściowo z wymienionego dalej powodu) MOŻE być działalnością toksyczną, jeśli w społeczeństwie jest duża tolerancja dla oszustw. Pewna tolerancja istnieje i jest niewątpliwie jakimś problemem. Ona zaburza czystość handlu i wykoleja politykę.
Dla handlu z pewnością tolerancja dla oszustwa jest czynnikiem toksycznym, ale dla polityki już nie, tam to jest standardem, chlebem codziennym. W polityce kłamstwo jest cnotą, w zwyczajnym burżuazyjnym życiu opartym na kooperacji - grzechem. Jeżeli polityka się wykoleja, to jedynie dlatego, że ludzie mają dość grzechu, przelewającego się na resztę życia społecznego.

Natomiast istnieje też pewna różnica między polityką i handlem. Na korzyść, uwaga, tej pierwszej. W tak zwanym (to skrót myślowy) "wielkim mieście" handlowiec jest w dużym stopniu anonimowy, natomiast polityk centralny jest od rana do wieczora w świetle kamer i w jego przypadku trwale "spisane będą czyny i rozmowy".
Co jakoś i tak nie stoi na przeszkodzie nieanonimowym politykom we wciskaniu kitu motłochowi oraz unikaniu wątpliwych partnerów biznesowych, gdy ma się lepszą ofertę u kogoś innego...

Dlatego (między innymi) nadmiarowa demonizacja polityki (tej z tych bardziej współczesnych epok, bo, jak pisałem, nie ma ona niczego w rodzaju ponadhistorycznej istoty) jest głupia.
Jeżeli się jest selektywnym i nie bierze pod uwagę polityki w całości, w każdym ustroju, to nic dziwnego, że nie dociera się do ponadhistorycznej istoty.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Po to, by wierzyli w Twoje bajędy, usiłujesz forumowiczów zaszachować trzeźwym, cynicznym realizmem makiawelizmu.
Ale co to w ogóle za argument? Albo, trzeźwy, cyniczny realizm makiawelizmu dobrze się odnosi do charakteru gry o sumie zerowej [i pozwala po zastosowaniu się do jego rad na osiągnięcie w niej dobrego wyniku], albo się nie odnosi [i nie pozwala]. Skoro makiawelizm w swych własnych słowach uznajesz za trzeźwy i realistyczny, powinieneś go uznać za bardzo dobrą przesłankę do uznania, że polityka ogólnie sprowadza się do gry o sumie zerowej. Gdyby metody opisane w "Księciu" były pożyteczne w działalności handlowej, to leżałyby na innej półce w bibliotece.

Robienie mi czarnego pijaru demaskatorskim tonem o usiłowaniach jakiegoś niecnego szachowania, podczas gdy po prostu daję do rozpatrzenia kolejną przesłankę na rzecz mojej tezy, to jakaś komedia.

Ale POPATRZMY. Nie był von Clausewitz mniej - trzeźwym, cynicznym realistą. Jedyne, co ich różni, to to, że C po prostu mógł się zapoznać z dorobkiem M, a M zupełnie nie mógł się zapoznać z dorobkiem C. Von Clausewitz twierdzi: "Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami." Ani się z tym mocno zgadzam, ani się nie zgadzam. Bardziej zgadzam, jak już.
Twoja niekonkluzywność i brak zdecydowania przestają być zaskakujące. Jesteś skazany na niemożność w osiąganiu ostatecznych rozstrzygnięć, gdy dotyczą one ogólnych kwestii teoretycznych, bo wykluczasz redukcyjną, idealizacyjną zdolność rozumu docierania do nieuniknionych prawidłowości. Albo nie tyle wykluczasz, co nie przypisujesz jej żadnego autorytetu, nie jesteś w stanie zawierzyć i dlatego będziesz sobie kolekcjonować w nieskończoność kolejne przejawy, nie dochodząc do żadnych mocnych tez.

Zaczynasz paragraf o Clausewitzu, ale w sumie nie wiadomo po co, bo ani się z nim nie potrafisz zgodzić, ani mu zaprzeczyć. Przytaczasz jego dorobek w postaci jednego, chyba tylko na zasadzie "co było później, unieważnia to, co było wcześniej", ale dalej nic z tym nie robisz. O co tutaj chodzi?

Ja podkreślam swoje, czyli: z biegiem czasu polityka ma INNE przejawy, bo nigdy nie ma żadnej istoty. C był kontynuatorem pewnych tradycji, w których nawet nie mogło być tego, co jeszcze wówczas nie zaistniało. Niemniej jednak jest to wystarczająco trzeźwe, rozsądne zdanie, by obalić Twój trójpodział na grę dodatnią, zerową i ujemną.
No właśnie nie za bardzo. Jeżeli chce się wyrazić sens relacji między polityką a wojną opisywany przez Clausewitza po teoriogrowemu, wciąż można. To, że "wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami", oznacza mniej więcej tyle, że w ramach gry o sumie zerowej można zainicjować zagnieżdżoną w niej, podrzędną wobec niej grę o sumie ujemnej. Tak samo, jak w powieści szkatułkowej można zawrzeć fabułę w fabule.

Albo inaczej; polityka to po prostu gra o sumie zerowej z możliwością degeneracji do gry o sumie ujemnej (wojny).

Co ciekawe, czegoś podobnego nie można powiedzieć o wolnej przedsiębiorczości, bo jest ona niezależna od decyzji politycznych. Na przykład agorystyczne: szara strefa i czarny rynek w żadnym wypadku nie są kontynuacją polityki innymi środkami, na ogół są zaprzeczeniem politycznych środków w ogóle - czymś, na czym polityce trudno żerować i nie odnosi ona z tego bezpośrednich korzyści - stąd też najczęściej uznaje, że w wyniku ich obecności ponosi obraźliwą stratę.
Polityka, czymkolwiek jest (a jest, proszę, jeśli ktoś chce wiedzieć, choć przecież już wcześniej pisałem na tym forum i tego się nie powinno nie uwzględniać: swoimi przejawami), nie jest jako całość grą o sumie zerowej.
Jest.
W dużej fabryce sekretarka od telefonu, pilnowania drzwi i pilnowania porządku w dokumentach też nie wytwarza dóbr, ale może być bardzo potrzebna.
Ok, po przeczytaniu czegoś takiego odechciewa mi się dalszej dyskusji. Czy Ty wiesz w ogóle, co piszesz?

Pewne jest za to, że polityka nie jest grą o sumie zerowej. Bo prawie zawsze się obsunie w złą lub dobrą politykę. Obsuwa się w złą - łatwo, łatwizna, dlatego łatwo jest może komuś wierzyć w Twoje skojarzenia. Obsuwa się w dobrą - rzadziej, to ambitne, trudne, może wręcz wyniosłe. W związku z tym są dwie rozsądne możliwości. Albo polityki nie można podsumować tak, jak wolnego handlu czy ogólniej wolnej gospodarki, wobec których teoriogrowe porównanie uznaję za w pełni dopuszczalne (a wobec zjawiska polityki zawodzi). Albo polityka, gdy jest dobra, jest grą o sumie dodatniej, a gdy jest zła, jest grą o sumie ujemnej. Możliwość trzecia, że jest z zasady grą o sumie zerowej, jest niedorzeczna.
Mamy korwinowskie teorie przesiąkania, to teraz będziemy mieli też eliminatorowe teorie obsuwania (kwantowego zapewne, bo czy się obsunie w te czy we wte, to pewnie zależy od subatomowego indeterminizmu przejawów).

Polityka jest dobra wtedy, kiedy jej nie ma. Podobnie jak w kawale o gościu, który pomógł przechodniowi, przestając go kopać. Właśnie ta niedorzeczna dla Ciebie trzecia opcja, jest prawdziwa. To dopiero jej brak umożliwia postęp i robi przestrzeń dla sensowniejszych, samoregulujących się działalności.

>>Uniezależnianie ludzi od środków politycznych i podporządkowywanie środkom ekonomicznym można nazwać potocznie, od biedy, "polityką liberalną", ale w gruncie rzeczy, w swojej rzeczywistej istocie jest to antypolityka w najczystszej postaci<<

Nazwij x-a, jakim jest prowadzenie polityki o pewnym liberalno/semilibertariańskim zacięciu, zacięciu jakoś uczciwie zakorzenionym w liberalizmie klasycznym, antypolityką albo frutobździągwą. Jeśli chcesz, to ja mogę poprzeć frutobździągwę albo kalkomyszkę. Tylko że to nic nie daje. To pusta gra słów, dodawanie słów do wystarczającego zasobu słów - objawem dorosłości byłaby rezygnacja z takiego mącenia.
Wręcz przeciwnie. Mój język pozwala na gruntowniejsze ujęcie realnych mechanizmów życia społecznego a poza tym ułatwia zrozumienie mojego punktu widzenia, opartego na takim a nie innym metafizycznym paradygmacie. Stosując ów język, przedstawiam moje zrozumienie świata i staję się przez to bardziej klarowny dla innych - w przeciwieństwie do Ciebie.

POWAŻNĄ SPRAWĄ, którą oczywiście zignorowałeś (zaraz wyjaśnię - dlaczego zignorowałeś), jest teza, że gdyby Gripenstedt i jemu współcześni skrajnie rozpędzili się z uniezależnianiem ludzi od środków politycznych, to parę lat później ZSRR skupiłby swoją czujną uwagę na terenach szwedzkich i zamieniłby miłe lub przynajmniej normalne życie tamtejszych rzekomych szczęśliwców (rzekomych szczęśliwców - bo bez polityki...) na skrajne, przerażające szambo "na nieludzkiej ziemi".
Gdyby ludzie skupili się na równomiernym uniezależnianiu ludzi od środków politycznych, również w ZSRR, nie trzeba byłoby stosować tych swoich środków politycznych do odpierania cudzych środków politycznych.

Ale oczywiście lepiej jest się nurzać w atawizmach gier o sumie zerowej, mobilizując swoich do poddaństwa w obawie przed jeszcze gorszym zewnętrznym wrogiem. Oceania wszak musi walczyć z Eurazją, a nie przepraszam, Wschódazją.

Otóż ćpuny polityczne zawsze będą sprowadzały na siebie zagrożenie wojną i inwazją, bo jest jak pan von Clausewitz powiedział, wojna jest efektem ubocznym polityki. Akceptując politykę, zgadzasz się przy okazji na wojnę. Dlatego też wszelkie te lewackie ruchy pacyfistyczne i antywojenne, apelujące do polityków o pokój, jednocześnie więc uznające autorytet instytucji politycznych są już nawet nie tyle skrajnie naiwne, co po prostu głupie z założenia. Aby pozbyć się wojen, należałoby najpierw pozbyć się środków politycznych, zniszczyć ich autorytet i zacząć ostracyzmować chętnych do ich używania.
 

tolep

five miles out
8 579
15 476
Dwie uwagi:
@FatBantha Polityka może być grą o sumie dodatniej, dlatego właśnie prawie wszystkie wyższe organizmy mają bezproduktywny organ zwany szkieletem.
@Eli-minator Co do handlu: dodatnia suma nie oznacza że wszyscy uczestnicy gry zyskują.
 
Do góry Bottom