System edukacji jest analny

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206

Jako, że kolo jest Brytyjczykiem krytykuje przy okazji ichniejszy system edukacji i dlaczego rozpoczęcie nauki jak najwcześniej to kretynizm.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
Dobry artykuł o szkolnictwie w biednych krajach.
Rośnie prywatny rynek edukacji. Państwowe szkoły wydają 2 razy tyle a 25% nauczycieli nie pojawia się na lekcjach.
20150801_FBC198.png

Recent estimates put the number of low-cost private schools in Lagos, Nigeria’s commercial capital, as high as 18,000. Hundreds more open each year. Fees average around 7,000 naira ($35) per term, and can be as low as 3,000 naira. By comparison, in 2010-11 the city had just 1,600 government schools. Some districts, including the “floating” half of Makoko, where wooden shacks stand on stilts above the water, contain not a single one.

A study by the World Bank found that teachers in state-run primary schools in some African countries were absent 15-25% of the time. “The public teachers don’t feel obligated coming to school,” says Emmanuel Essien, a driver who hustles day and night to send his youngsters to a private school in Alimosho, a suburb of Lagos. “If they come, they might just tell the student to go hawking. They tell you that your children have to attend an extra class, or buy an extra book, just so they can make money in their own pocket.”

Many small private schools do not try to get on any official register, knowing that they have no chance of succeeding, not least because of widespread corruption. A federal law from 2009 means that all private schools in India must be registered. This means satisfying onerous conditions, to which states have added their own. They must have access to playgrounds (immediately barring almost all those in urban slums), and qualified teachers who are paid salaries that match government-run schools. The state of Uttar Pradesh limits tuition-fee increases to 10% every three years. The main effect of this blizzard of bureaucracy has been to provide corrupt officials with a new excuse to seek bribes.

http://www.economist.com/news/brief...de-youngsters-decent-education-private-sector
 

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
widać, że zachód uczy się od wschodu "samodyscypliny". Kurwa nawet w naszej polskiej szkole mnie tak więziono, ale nie jak na filmie tylko po prostu zamykano mnie w pomieszczeniu na klucz... lub z osobą towarzyszącą która mną szarpała.

co ja mogę mieć wspólnego z tymi dzieciakami z tym samym zaburzeniem?
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
Darmowe podręczniki rozpadają się dzieciom w rękach. Miały wystarczyć na trzy lata

http://www.dziennikwschodni.pl/lube...m-w-rekach-mialy-wystarczyc-na-trzy-lata.html

Ministerstwo Edukacji Narodowej szacowało, że bezpłatne książki posłużą trzem rocznikom uczniów. Dziś wiadomo, że wiele z nich trafi do kosza już po pierwszym roku używania. – W całej Polsce wymienić trzeba będzie około 5 procent książek – przyznaje minister Joanna Kluzik-Rostkowska.

– Do tej pory wymieniliśmy już 1018 sztuk pierwszej części podręcznika dla klas pierwszych, 243 części drugiej, 55 części trzeciej i 13 części czwartej – wylicza Jolanta Misiak, p.o. dyrektora wydziału wspierania rozwoju edukacji Kuratorium Oświaty w Lublinie. – Porwane czy poplamione książki wciąż leżą u nas w kuratorium. Na razie nie ma decyzji, co z nimi zrobić. Najprawdopodobniej trafią na makulaturę.

Dlaczego zdecydowana większość niezdatnych do dalszego użytkowania książek to część pierwsza podręcznika? Misiak nie ma wątpliwości – książki są źle zszyte. Podręcznik dosłownie rozpada się dzieciom w rękach. – Bardzo szybko jednak dyrektorzy szkół stworzyli patent na jego ratowanie. Po prostu zszywają książki w innych miejscach i dzieci wciąż mogą z nich korzystać – zdradza urzędniczka.

– Rzeczywiście książki zszywały zarówno wychowawczynie dzieci, jak też ich rodzice. Niektóre w wielu miejscach i to po kilka razy. W większości takie właśnie podręczniki trafią we wrześniu do kolejnej grupy pierwszoklasistów. Domyślamy się, że dzieci mogą być rozczarowane stanem książek. Spodziewamy się wtedy dużej fali wymiany – usłyszeliśmy w jednej z lubelskich podstawówek. Dyrektorka prosi o niepodawanie numeru szkoły. Nie chce krytykować ministerialnych książek.

Rodzice dziecka, które zniszczy elementarz, ale także ci, którzy będą chcieli dla swoich dzieci nową książkę będą musieli zapłacić. Każda z czterech części podręcznika kosztuje 4,35 zł.

Książki za darmo

W roku szkolnym 2015/2016 darmowe podręczniki otrzymają uczniowie klas I, II i IV szkół podstawowych oraz pierwszych klas gimnazjum. W województwie lubelskim na ten cel przeznaczonych zostanie 14 mln zł. Rodzice uczniów będą musieli zapłacić wyłącznie za podręczniki do zajęć nieobowiązkowych, czyli np. religii lub drugiego języka obcego.

Zgodnie z reformą w roku szkolnym 2017/2018 darmowe podręczniki i ćwiczenia otrzymają już wszyscy uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów.
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 122
http://forsal.pl/artykuly/889442,pr...cji-polska-nie-powinna-isc-droga-szwecji.html
Najbardziej kosztownym etapem edukacji okazały się klasy I–VI. Wykształcenie jednego ucznia szkoły podstawowej to wydatek dla gminy na średnim poziomie 8,1 tys. zł rocznie. Koszty w ostatnim czasie znacznie wzrosły – jeszcze w 2007 roku było to 7 tys. zł. Rok nauki jest wart tutaj jedną czwartą więcej niż np. w liceum. Gimnazja i zawodówki też są tańsze. Na jednego gimnazjalistę samorządy wydają 8 tys. zł (6 tys. zł w 2007 roku), na licealistę 6,3 tys. zł (przed ośmiu laty – 4,5 tys. zł).
W końcu jakieś info ile państwo wydaje na edukację - kwoty na tyle spore, że pewnie jakiś etatysta mógłby straszyć, że jakby szkoły były prywatne to płaciłbyś 8 tysi rocznie za swojego synka, a kto ma tyle pieniędzy do wydania? Jak widać, gdy te pieniądze przepuścimy przez ręce urzędników, to każdy w Polsce ma 8k na edukację dziecka.
 

piezol

Jebać życie
1 263
4 236
W moim mieście- prywatne liceum 10 x 400 złotych rocznie, raczej na zbliżonym poziomie do tego publicznego.
Na rynku bez żadnej konkurencji i z zaniżonym sztucznie popytem.
+ najlepsi chodzili za darmo
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 517
Wpis z bloga jakiegoś nauczyciela, co na to Merkel?!

Germaniści w odwrocie

Dramatycznie spada zainteresowanie uczniów nauką niemieckiego. Na siłę trzeba wpychać młodzież do klas z tym językiem. Przypomina to sytuację, jaka dwie dekady temu była na rosyjskim. Uczyli się go tylko ci, którzy musieli. Kto był nauczycielem rosyjskiego, ten na gwałt szukał nowej specjalizacji albo odchodził ze szkoły. Dziś ten sam los spotyka germanistów.

Nie pomagają atrakcyjne wymiany ze szkołami niemieckimi, nie robią wrażenia wycieczki za małe pieniądze do Niemiec ani ścisła współpraca z zagranicznymi nauczycielami. Na niewiele zdają się autorskie programy nauczania, nic nie daje nawet utworzenie klas z niemieckim jako wykładowym. Uczniowie nie pałają miłością do języka Goethego. Germanistom pali się grunt pod nogami i nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Moda na ich przedmiot raczej nie wróci.

Od niemieckiego młodzież woli hiszpański. A jak nie hiszpański, to włoski. Byle tylko nie niemiecki. To już lepiej francuski, chociaż trudny. Jak nie można żadnego z języków romańskich, to lepszy rosyjski niż niemiecki. Germaniści załamują ręce i zaczynają pakować walizki. Dawniej było ich w szkole tylu, co anglistów. A teraz co roku odchodzi jeden albo – jak się uda młodzież przymusić – tylko pół.

http://chetkowski.blog.polityka.pl/2013/06/03/germanisci-w-odwrocie/


Jakiś komentarz pod wpisem:

Język jak język, jednemu podoba się jeden język i kultura, komu innemu inny. Problem w tym, że prawie wszyscy germaniści, z jakimi się zetknąłem, byli świetnymi przykładami, jak nie należy uczyć języka, nieważne jakiego. Lekcje nudne jak flaki z olejem, gadanie o pogodzie, zwierzątkach itp. pierdołach (nawet dla początkujących da się wynaleźć ciekawsze tematy), użycie materiałów z lat 70. i 80. (tak, dostawaliśmy kserówki, z których pańcia uczyła się na studiach, z czytankami ku chwale NRD), nie mające nic wspólnego z nowoczesną metodologią. Ponadto korzystanie z tańszych, polskich podręczników naśladujących nowoczesne podręczniki niemieckie (całkiem niezłe), których autorzy wspaniale pokazują, że nie rozumieją, na jakiej zasadzie działa oryginał, i dlaczego jest lepszy. A nawet, jeśli pojawi się nowy, kolorowy podręcznik prosto z drukarni w RFN, pańcia-germanistka i tak potrafi go obrzydzić każdemu. Poprawy nie będzie, bo tego typu pańcie wykładają również glottodydaktykę na germanistykach. Studenci, jeśli sami się nie rozejrzą i nie dokształcą, nie mają szansy nie powtarzać błędów poprzednich pokoleń.

To jasne, że kultura dajmy na to hiszpańska wydaje się większości dużo bardziej pociągająca. Ale i w kulturze niemieckiej też da się znaleźć sporo ispirujących rzeczy (muzyki, filmów, książek) dla siebie. O ile jest się na tę kulturę otwartym. Polscy germaniści często na kulturę niemiecką nikogo nie otwierają, bo sami jej nie znają. Ich kontakt z nią skończył się wraz z otrzymaniem dyplomu magisterskiego. Wiem, wyjątków jest dużo, i chwała im, ale mówię o większości. W przypadku bab, z którymi się zetknąłem, nawet ich niemiecki nie wykraczał poza poziom liceum. Pewnie kiedyś umiały więcej, ale bez zainteresowania, pasji i kontaktu z kulturą język się zapomina. W głowie zostają tylko wyrażenia katowane w kółko w nudnych podręcznikach.
 

The Silence

Well-Known Member
430
2 595
Jeśli chodzi o niemiecki to uczyłem się go od podstawówki. Na początku nauka nawet mi się podobała, z czasem jednak mi obrzydł (w przeciwieństwie do angielskiego, który dalej lubię i którym się cały czas posługuję). Pod koniec liceum miałem już kompletnie na ten przedmiot wywalone i spędzałem lekcje w ostatniej ławce grając w gry na telefonie (było to możliwe, ponieważ nauczycielka pytała jedynie osoby, które chciały zdawać z niemieckiego maturę, reszta grupy dostawała jakieś randomowe zadania). Jako że nie miałem najmniejszej ochoty się tego uczyć wychodziło mi na koniec 2. Babka skomentowała to tak: "Cooo, to ty masz 2 na koniec? Przecież tak grzecznie siedzisz i nie uciekasz z lekcji. Musimy coś z tym zrobić". Kazała mi napisać jakiś tekst, poprawić randomową kartkówkę i dostałem 4. Podwyższyła mi ocenę o 2 stopnie w górę prawie za nic.
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 517
Za poprawianie kolejny raz matury trzeba będzie zapłacić

50 zł – tyle zapłaci absolwent, który kolejny raz będzie przystępował do egzaminu dojrzałości. Tak zakłada rozporządzenie ministra edukacji narodowej z 25 czerwca 2015 r. w sprawie szczegółowych warunków i sposobu przeprowadzania sprawdzianu, egzaminu gimnazjalnego i egzaminu maturalnego (Dz.U. poz. 959). Jutro wchodzi w życie.

Osoby, które w maju 2016 r. będą chciały poprawić wynik matury, zapłacą. Przy czym opłata będzie obowiązkowa dla tych, którzy przystąpią do egzaminu z tego samego przedmiotu po raz trzeci i kolejny. Z dodatkowymi kosztami muszą się także liczyć maturzyści, którzy w przeszłości zadeklarowali zdawanie egzaminu dojrzałości, ale do niego nie podeszli. W każdym z wymienionych przypadków opłata wyniesie 50 zł.

– Do tej pory zdarzały się sytuacje, że absolwenci deklarowali przystąpienie do egzaminu i nie przychodzili na niego. Powodowało to niepotrzebne koszty. Nowe rozwiązanie powinno też spowodować, że osoba, która będzie chciała po raz kolejny poprawić maturę, głębiej się nad tym zastanowi – wyjaśnia Lech Gawryłow, dyrektor OKE w Krakowie.

Opłaty wymienione w rozporządzeniu trzeba będzie wnieść na rachunek bankowy wskazany przez dyrektora okręgowej komisji egzaminacyjnej w terminie od 1 stycznia do 7 lutego roku kalendarzowego, w którym absolwent zamierza przystąpić do matury. Dyrektor OKE na wniosek zainteresowanego będzie miał jednak prawo zwolnić z ponoszenia kosztów osobę o niskim dochodzie. Uprawnieni do takiej ulgi będą ci, w przypadku których nie jest on większy niż kwota, o której mowa w art. 5 ust. 1 ustawy z 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 114). Obecnie wynosi 574 zł. Od 1 listopada będzie to 674 zł.

Ponadto rozporządzenie wprowadza ułatwienia dla osób, które zdawały maturę przed 2005 r., czyli są absolwentami szkół ponadpodstawowych. Będą mogły przystąpić do matury, zamiast zdawać egzaminy wstępne na studia. – To jest rozwiązanie, które zrównuje szanse absolwentów – uważa Lech Gawryłow.

Zwiększy to też porównywalność wyników tych osób z maturzystami szkół ponadgimnazjalnych.

– Chociaż już obecnie arkusze na egzaminy wstępne na studia często przygotowują OKE i Centralna Komisja Egzaminacyjna, zatem to te same osoby, które opracowują pytania na maturę – podkreśla Lech Gawryłow.

7-8 proc. arkuszy egzaminacyjnych jest co roku drukowanych niepotrzebnie

Etap legislacyjny

Wchodzi w życie 1 września 2015 r.
http://serwisy.gazetaprawna.pl/eduk...olejny-raz-matury-trzeba-bedzie-zaplacic.html

35aswm9.jpg
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
Zaczęło :)

W lubelskich szkołach niezdrowe jedzenie zeszło do podziemia

Chipsy ze sklepu za rogiem, przemycana sól na stołówkę - tak uczniowie radzą sobie z tzw. sklepikowym rozporządzeniem.

- Najbardziej brakuje mi w sklepikach drożdżówek. To jednak nie problem, bo mogę je kupić w każdym mijanym po drodze do szkoły sklepie - mówi Magda, uczennica jednego z lubelskich liceów. Jak dodaje, w szkole kupuje tylko wodę.

Minęły prawie dwa tygodnie od kiedy w życie weszło tzw. sklepikowe rozporządzenie, które ściśle określa, jakie produkty można sprzedawać w szkolnych sklepikach.

W związku z funkcjonowaniem nowych przepisów, dyrektorzy dostrzegają spadek zainteresowania zakupami w szkole.

- Przed okienkiem nie ma takiej kolejki jak dawniej - mówi Urszula Sławek, dyrektor Gimnazjum nr 9 przy ul. Lipowej. I dodaje: - Jeszcze nie spotkałam się, żeby w szkole ktoś manifestował swój sprzeciw, ale podczas jazdy autobusem słyszałam uczniów z różnych szkół, którzy zapowiadali, że będą przynosić takie jedzenie, jakie im smakuje.


Podobne spostrzeżenia ma Klaudia Skulimowska, która od sześciu lat prowadzi sklepik w Szkole Podstawowej nr 10 przy ul. Kalinowszczyzna. Jak mówi, dzieci nie są chętne do kupowania produktów dopuszczonych przez rozporządzenie. Kupują jedynie chipsy kukurydziane i wodę.

- Wodę po to, by popić cebularza, z którym już przychodzą do szkoły. W sklepiku go nie znajdą, bo jest w nim biała mąka, której rozporządzenie nie dopuszcza - mówi Skulimowska. I dodaje, że nowe przepisy nie sprawiły, że dzieci zmieniły swoje nawyki żywieniowe. - Uczniowie na korytarzach zajadają batony i chipsy. Piją także najtańsze oranżady.

Jak przyznaje, jej utarg dzienny spadł o 60 procent, a w hurtowniach ciężko znaleźć produkty spełniające normy.

Nieco lepiej wygląda sytuacja w stołówkach szkolnych. Jak przyznają dyrektorzy, nowe wytyczne niewiele różnią się od dotąd przyjętego menu. - Już wcześniej smażone potrawy dzieci jadły tylko raz w tygodniu. Ceny też nie poszły w górę - mówi Dorota Fornalska, dyrektor SP nr 22 przy ul. Rzeckiego. Dzieci płacą tu za obiad od 3 do 4 zł.

Problemem jest zmniejszenie ilości używanego cukru i soli. I tak przykładowo kompoty w Zespole Szkół nr 17 są słodzone miodem. - U nas, zdaniem uczniów, stołówkowe dania są zbyt mało doprawione. Zaczęli więc przynosić ze sobą sól z domu - dopowiada Urszula Sławek.

Kontroli jeszcze nie ma
Jak przyznaje Irmina Nikiel, powiatowy inspektor sanitarny w Lublinie, pytań w sprawie interpretacji rozporządzenia jest dużo. - W związku z tym zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie szkoleń - mówi Irmina Nikiel. Będą dwa: pod koniec września i na początku października. Szczegółów jeszcze nie ustalono, ale już wiadomo, że udział będzie bezpłatny. Jak dodaje Irmina Nikiel, sanepid jeszcze nie przeprowadził kontroli sklepików i stołówek szkolnych.

 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
Nie trzeba zmuszać dzieci do nauki. Same są w stanie zdecydować, czy i czego się uczyć, a nawet jakich nauczycieli wybrać – twierdzi renomowany amerykański psycholog prof. Peter Gray w książce „Wolne dzieci”.

To istniejąca do dzisiaj Sudbury Valley School we Framigham w stanie Massachusetts (szczegółowo opowiada o tej placówce w rozdziale piątym). Jej podstawową zasadą jest brak jakiegokolwiek przymusu. Dzieci same decydują, czego i ile się uczyć. Jeżeli mają ochotę pograć w koszykówkę cały dzień albo ćwiczyć akordy na gitarze, udostępnia się im sprzęt i nikt im nie przeszkadza. Jeżeli chcą się uczyć matematyki, angielskiego czy jakiekolwiek innego przedmiotu, takie lekcje również są dla nich organizowane. Oczywiście w szkole nie ma testów ani ocen. Co więcej, to dzieci decydują, którzy nauczyciele będą ich uczyć, bowiem wszystkie decyzje podejmowane są demokratycznie, a uczniów jest 15 razy więcej niż nauczycieli.

Okazało się, że 75 proc. ankietowanych wybrało po szkole studia i nie miało większych problemów z dostaniem się na uczelnię, którą wybrali. 71 proc. stwierdziło, że fakt chodzenia do tak nietypowej szkoły w żaden sposób nie przeszkodził im w dalszym życiu. Ci, którzy zgłosili, że mieli pewne braki, dodawali, iż nie mieli problemu z ich uzupełnieniem.
http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/recenzje-nowosci/szkola-bez-przymusu/

Tak się zastanawiam czy sukces tej szkoły wynika z właściwej formy edukacji czy z mizerii panującej w całej edukacji..
 
F

Filip

Guest
A jak było z tą starą maturą? Rzeczywiście taka trudna w porównaniu do nowej (nie chodzi mi o tą co wprowadzili w tym roku, ale wcześniejszą nową). I czy rzeczywiście za komuny taki poziom był wysoki?
 
Do góry Bottom