System edukacji jest analny

Denis

Well-Known Member
3 825
8 510
Co do matur:

http://cejrowski.com/dziennik/index.php?id=56220045&
Po śniadaniu poszedłem do siebie i zainspirowany gadką o maturze postanowiłem sprawdzić czy jeszcze byłby w stanie dzisiaj zdać maturę. Najpierw wyszukałem zadania maturalne z matematyki. Te które dają teraz.
Były podejrzanie łatwe.
Wyszukałem więc zadania maturalne z czasów, gdy sam zdawałem maturę. (Kiedy to było? Stan wojenny, PRL, ludzie generała Jaruzelskiego zatłukli pałami na śmierć Grzegorza Przemyka - maturzystę z mojego liceum. Proszę sobie "wyguglować" rok i okoliczności.) Te stare zadania maturalne z "moich czasów" byłyby teraz za trudne - coś tam policzyłem, ale nie byłem pewien czy poprawnie.

Zadzwoniłem do kolegi, który wykłada fizykę teoretyczną na Uniwersytecie i pytam go o poziom tamtych naszych matur w stosunku do dzisiejszego. Zaśmiał się i mówi tak: Stary, to co myśmy mieli na maturze, dzisiaj robi się na trzecim roku studiów, ale uważaj... SPECJALISTYCZNYCH!
Podziękowałem koledze, bo teraz wiem, co napisać tegorocznym Maturzystom:

MATURY BĘDĄ ŁATWE !!!

PS
A dlaczego będą łatwe? Bo władza chce żebyście byli debilami, żebyście nic nie umieli, więc rozdaje te matury i dyplomy za nic.
 
OP
OP
Lancaster

Lancaster

Kapłan Pustki
1 148
1 113
A dlaczego będą łatwe? Bo władza chce żebyście byli debilami, żebyście nic nie umieli, więc rozdaje te matury i dyplomy za nic.

Też spotkałem się z myśleniem, że wysoko postawiona poprzeczka = wysoki poziom nauczania. Jednak jest to myślenie błędne. To, że nauczyciele/wykładowcy mają abstrakcyjne wymagania, to nie znaczy, że uczniowie/studenci się czegoś nauczą. Najczęściej jak nauczyciel jest wymagający pomagają ściągi albo jeśli nie ma się takiej możliwości popularna metoda zapamiętać, zdać, zapomnieć. Wymagania z dupy nie powodują tego, że chce się uczyć, ale po prostu przedmiotu nienawidzi i ma po zaliczeniu na niego totalnie wyjebane. O poziomie nauczania świadczy głównie jakość nauczania (tego jak nauczyciel naucza) i zgodność przedmiotu z zainteresowaniami ucznia/studenta. W nauczaniu chodzi o to, żeby człowiek się czegoś nauczył, poszerzał swoje możliwości, rozwijał się intelektualnie, itd. Przymus tego ani nie ułatwia, ani nie umożliwia. To jak obecnie mierzą "poziom nauczania" to po prostu jakaś kpina.

Tak się zastanawiam czy sukces tej szkoły wynika z właściwej formy edukacji czy z mizerii panującej w całej edukacji..

Moim zdaniem z właściwej formy, co nie zmienia faktu, że obecny system edukacji jest analny. Na szczęście na wolnym rynku to pytanie byłoby w stylu "gdzie posłać swoje dzieci", a nie "jaki model edukacji powinien obowiązywać w danym kraju". Część by posłała do takich i podobnych, reszta do tradycyjnych, mogłyby się też znaleźć inne modele i rynek by wszystko zweryfikował.
 
F

Filip

Guest
Słyszałem, że to co na 1 roku studiów z matematyki było dawniej na maturze, ale poza tym, naciągane to, nie było podziału na rozszerzenie i podstawę, a rozszerzone matury obecnie i tak nie są już takie łatwe, jak to niektórzy mówią, no chyba że sami geniusze to komentują... chociaż nie napisać na te 30% podstawy, to ciężka sprawa rzeczywiście :) Ciężko ocenić poziom szkolnictwa za komuny, ponieważ należałoby porównać przystosowanie programów do rynku pracy (który w tamtych czasach był jednak całkiem inny), a nie obszerność materiału oraz w jaki sposób jako znajomość była egzekwowana od ucznia. Też nie rozumiem bólu dupy o umasowienie wykształcenia (magister to w końcu tytuł zawodowy, a rynek siłą rzeczy będzie wymuszał posiadanie nowych umiejętności ze względu na mechanizacje itd.).
Myślę że na wolnym rynku edukacja będzie przybierała całkiem inne formy, może nawet nie będzie uczelni wyższych (jakieś ośrodki badawcze na pewno będą, zresztą już są, przy korporacjach, a dla zdobycia jakichś umiejętności będą mogły być szkolenia specjalistyczne, z formą zindywidualizowaną do danego ucznia). Ogólnie to jest błędne założenie przy wielu dziedzinach gospodarki, że gdy państwo uwolni dany sektor, to nadal będą stosowane podobne rozwiązania.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
3d857ffafbddc6c822826724b36bd963.jpg

Najtwardsze są Prince-Pole i na nie powinno się uważać.
 
OP
OP
Lancaster

Lancaster

Kapłan Pustki
1 148
1 113


Jutro (prawie na pewno) będzie po wszystkim, więc opisze moją przygodę z tym programem, a właściwie piekło biurokracji. Na filmiku widać propagandę (od 1:40 jest to co mnie przekonało do tego programu), która ma się tak do rzeczywistości jak pięść do nosa. Dobra po kolei, jeśli chodzi o rejestrację itd. to z tym właściwie nie było problemu, ponieważ administracja w wakacje ma wakacje za chuja nie dało się wtedy z nimi skontaktować. No dobra myślę sobie chuj z tym, załatwię we wrześniu (połowie września kiedy będą). No i tak administracja dzieli się na trzy grupy: tych, którzy coś wiedzą, ale nie pomogą bo mają na to wyjebane, tych, którzy nic nie wiedzą, ale chcą pomóc i tych, którzy robią człowiekowi łaskę, że coś "zrobią" (dobra nie zrobią). Ci, którzy są na tyle "kompetentni", by coś zrobić są zwykle formalistami i chuja z nimi załatwisz. Byłem odsyłany od jednego, do drugiego, itd. Po stronie UJ nie było problemów. A i kiedy w końcu zdecydowali się na jakieś "rozwiązanie" było ono na tyle chujowe, że ... no po prostu jakaś kpina. Natomiast, jeśli im się coś zaproponowało to machnęli na tą ręką, przecież oni są wyżej w hierarchii i są bardziej kompetentni. Regulamin studiów jest tak samo ważny jak konstytucja, albo się go nie ogarnia albo ma się na niego wyjebane (w takim razie po chuj lewaki piszą czasem "wolnościowe fragmenty", to temat na inną dyskusję). Jeśli chodzi o administrację to jest totalna porażka, ja nie mam złudzeń, że ten system jest absurdalny i idiotyczny, po prostu zaskakuje mnie tego skale, to tak jakby lecieć statkiem kosmicznym przez wszechświat i dziwić się jego nieskończoności (jestem noga z fizyki i nie wiem jak z jego skończonością, ale jeśli chodzi o absurdalność biurokracji/prawa jestem pewien, że jest ona nieskończona).

Na zakończenie chciałem dodać, że to co ta kobieta mówiła o tym programie to jest pic na wodę, albo po prostu nie wie o czym mówi. Rzeczywistość wygląda tak, że nie dość, że przytłoczą cię ogromem biurokracji, to jeszcze i tak będziesz musiał się uczyć tego, do czego jaśnie urzędnik cię zmusi ("wolność wyboru", teraz to mnie nawet bawi, chociaż nie jest to wesoły śmiech). Teraz stwierdzam, że określenie "analny" w tytule jest za delikatne (jakby dziecko to "zdrobniało"), niestety nie znam lepszego wulgaryzmu, którym mógłbym to określić. Jebać system edukacji.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Co dziesiąte dziecko jest dręczone regularnie - wynika z najnowszego raportu Instytutu Badań Edukacyjnych. Szczególnie narażone są dzieci ubogie i takie, które nie dostają wsparcia od rodziców.

Instytut Badań Edukacyjnych przebadał* niemal 11 tys. uczniów, ponad 500 wychowawców, 240 pedagogów i psychologów szkolnych, 185 dyrektorów i ponad 4 tys. nauczycieli. Tak dużego badania na temat przemocy w szkole do tej pory w Polsce nie było.

Co z niego wynika? Agresywnych zachowań doświadcza większość uczniów w Polsce. Co ciekawe - częściej ich ofiarami padają uczniowie w klasach od czwartej do szóstej szkół podstawowych, a nie jak zwykło się powtarzać - w gimnazjach. W szkołach średnich przemoc maleje.

Uczniowie najczęściej spotykają się z tzw. agresją relacyjną. W ciągu miesiąca poprzedzającego badanie z obgadywaniem, izolowaniem i nastawianiem klasy przeciwko danej osobie musiało się zmierzyć 54 proc. uczniów podstawówek i 49 proc. gimnazjalistów.

Z wyzywaniem, obrażaniem i krzykiem - odpowiednio 49 proc. i 42 proc., a z ośmieszaniem i poniżaniem - 42 i 35 proc. uczniów.

Jedyny przypadek, w którym proporcje się odwracają, to agresja elektroniczna - miało z nią problem 29 proc. gimnazjalistów i 25 proc. młodszych uczniów.

We wszystkich typach szkół najgorzej jest odczuwane nastawianie klasy przeciwko danej osobie, a także wykluczanie oraz izolowanie. Prawie połowa uczniów potwierdza, że w ich klasie są osoby, z którymi inni nie chcą siedzieć w ławce.

Uczniowie, których sytuacja finansowa jest gorsza niż rówieśników, wyraźnie częściej deklarują, że doświadczają agresji. - Co ciekawe, częściej ofiarami padają też uczniowie, którzy gorzej radzą sobie na lekcjach wychowania fizycznego lub w ogóle unikają tych lekcji - mówi Karolina Malinowska, jedna z autorek badania.

Główny powód odrzucenia? Wszelkiego rodzaju odmienności - tutaj raport IBE dokładnie pokrywa się z badaniami Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej. W polskiej szkole najgorzej traktowane są ubogie dzieci, które są wyśmiewane z powodu ubioru, wykluczane z wydarzeń, na które je nie stać, oraz chłopcy odstający od społecznej normy męskości, w której dominuje kultura macho.

Ale nie tylko oni. Gorzej traktowani są też uczniowie z niepełnosprawnością, o innym niż biały kolorze skóry czy pochodzeniu, innej orientacji niż heteroseksualna bądź otyli.

Regularnie dręczony jest co dziesiąty uczeń. Co piąty spośród tej grupy mierzy się z agresją codziennie!

- Dręczycielami najczęściej są chłopcy. Jednak chłopcy są dręczeni niemal wyłącznie przez chłopców, a dziewczynki przez obie płcie - zauważa Dominika Walczak z IBE.

Ofiarami częściej stają się też te dzieci, których rodzice są nimi mniej zainteresowani. - Nie tylko nie chodzą na zebrania szkolne, ale też mało rozmawiają z dziećmi i nie poświęcają im czasu - podkreślają badaczki.

Nauczyciele też obrażają

Wielu nauczycieli nie zdaje sobie sprawy ze skali problemu. Około jednej trzeciej wychowawców jest przekonanych, że w ich klasach nie dochodzi do przemocowych zachowań. Najczęściej nie wiedzą o agresji słownej i nękaniu w internecie.

Nauczyciele zresztą sami bywają sprawcami przemocy. Co piąty uczeń twierdzi, że nauczyciele wypowiadają się o swoich uczniach w sposób obraźliwy, ośmieszają ich przy innych.

Walczak: - Niepokoją też wypowiedzi o przemocy fizycznej. 7 proc. uczniów twierdziło, że nauczyciel ich szarpał czy uderzył.

Im starsi uczniowie, tym bardziej niesprawiedliwie czują się traktowani w szkole. Równocześnie aż cztery piąte badanych czuje się w szkole bezpiecznie.

Karolina Malinowska: - Na relacje uczniów mają wyraźny wpływ relacje między dorosłymi w szkole. Im bardziej zaangażowani i wspierający się nauczyciele, tym lepiej. Wyraźnie widzimy też, że lepszy klimat panuje w szkołach mniejszych.

Tymczasem tylko połowa badanych nauczycieli twierdzi, że "nauczyciele sobie ufają", a 40 proc. ocenia, że "grono pedagogiczne jest podzielone i wyraźnie widać grupy trzymające się razem".

Badaczki zgadzają się, że potrzebna jest m.in. zmiana sposobu kształcenia nauczycieli. Bo pytani, skąd biorą wiedzę o tym, jak radzić sobie z agresją uczniów, nie wskazują studiów. Nauczyciele twierdzą, że uczą się jak postępować w przypadku przemocy dopiero w klasie.

http://wyborcza.pl/1,75478,18897612,gimnazjum-siedliskiem-zla-z-badan-wynika-ze-gorzej-jest-w.html
 

Alu

Well-Known Member
4 629
9 678
Fatalne wyniki nauczycieli matematyki. Nie potrafią rozwiązać zadań dla uczniów podstawówek

"Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm. Ile cięć należy wykonać?".

Z tym zadaniem poradziło sobie ok. 45 proc. polskich trzecioklasistów. Ale to nie jest największy problem. Większym jest to, że nie potrafiła go poprawnie rozwiązać również jedna czwarta ich nauczycieli. Popełnili dokładnie ten sam błąd, co uczniowie - podzielili 20 przez dwa.

Wypadek przy pracy? Niestety, nie. Specjaliści z Pracowni Matematyki Instytutu Badań Edukacyjnych w latach 2012-14 przebadali 1139 nauczycieli (w tym 380 nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, 381 nauczycieli matematyki w klasach IV-VI i 378 z gimnazjów).

Mieli problemy nie tylko z zadaniem o cięciu wstążki. Na przykład aż 55 proc. nauczycieli klas I-III uznało za poprawną odpowiedź ucznia, który dokonał dzielenia przez zero.

A aż 90 proc. twierdziło, że jedyną figurą, która "ma wszystkie kąty równe i wszystkie boki równej długości", jest kwadrat. A to własności wszystkich wielokątów foremnych.

Z kolei co czwarty nauczyciel matematyki klas IV-VI uważał, że z tego, iż suma liczb jest podzielna przez trzy, wynika, że każdy ze składników jest podzielny przez trzy. Około 16 proc. miało trudności z obliczeniami procentowymi (podwyżki, obniżki cen).

Nauczyciele rozwiązywali też zadania konkursowe dla uzdolnionych uczniów. Z jednym z nich poradziło sobie tylko 21 proc. badanych, a nawet najłatwiejsze miało rozwiązywalność 51 proc. Może to oznaczać, że nauczyciele rozwiązują z uczniami uzdolnionymi tylko wybrane typy zadań lub w ogóle z nimi nie pracują.

To niepokojące, bo zdecydowana większość nauczycieli na tym etapie edukacji to osoby z tytułem magistra, stopniem nauczyciela dyplomowanego i uprawnieniami do nauczania matematyki nie tylko w podstawówce.

Cały artykuł: http://wyborcza.pl/1,75478,18942149...ycieli-matematyki-nie-potrafia-rozwiazac.html
 
Ostatnia edycja:

kompowiec

freetard
2 568
2 622
https://666rem.wordpress.com/2015/06/21/miej-w-dupie-prace-w-grupie/

gwóźdź do trumny grupowej pracy (no, chyba że to jest to współpraca, o jaką autor wyjaśnił w tym artykule - sprawdza się to i przy okazji kontroli wersji, przy entherpadzie...)

Praca w grupie jest obecnie popularnym fetyszem. Prawie wszyscy o niej mówią, prawie wszyscy się nią podniecają, stada teoretyków wymyślają wytłumaczenia, dlaczego miałaby być ona skuteczniejsza od sumy prac indywidualnych, liczni nauczyciele zachęcani przez ideologicznie poprawnych publicystów starają się jej uczyć dzieci w szkołach… Mało kto tylko zastanawia się, czy praca grupowa sprawdza się w rzeczywistości, a nie tylko w oderwanych od niej rojeniach ludzi, którym staje, gdy słyszą słowa takie jak „grupa”, „wspólnota”, „społeczność” czy „kolektyw”. A mnie osobiście to wkurza. Wkurza mnie, bo dobrze pamiętam, jak zazwyczaj wyglądała praca w grupie w szkole i na studiach. A wyglądała tak, że osoba, której najbardziej zależało na dobrej ocenie – najczęściej ja – odwalała całą robotę, a reszta grupy nie tylko tej osobie nie pomagała, ale wręcz przeszkadzała. Np. stojąc pracującemu, skupionemu człowiekowi nad głową i pieprząc bez sensu. Albo dzwoniąc po kilka razy dziennie, czy projekt jest już zrobiony / sprawozdanie napisane. Na koniec natomiast wszyscy członkowie grupy dostawali taką samą ocenę.
Każdy niezaślepiony kolektywistyczną ideologią człowiek mający podobne doświadczenia uznałby, że praca w grupie jest mocno przereklamowana. I że zazwyczaj nie ma sensu. No chyba, że byłby jednym z tych pasożytów, które ukończyły szkołę i studia tylko i wyłącznie dzięki cudzej pracy. Bo im praca w grupie rzeczywiście się opłaca. I opłaca się przekonywanie pracodawców, że powinni stworzyć im warunki do dalszego pasożytowania na innych. Trudno więc dziwić się, że praca w grupie jest przez nich tak intensywnie promowana. Szczególnie, że coraz więcej rzeczy wymaga współpracy bardzo wielu ludzi – np. kiedyś do zbudowania samolotu potrzeba było dwóch mechaników rowerowych. Obecnie Airbus – znany, europejski producent samolotów – zatrudnia prawie 60 000 ludzi. I łatwo zapomnieć, że współpraca wcale nie musi oznaczać pracy w grupie. A zapominać o tym nie wolno.
Zapominać o tym nie wolno, bo skuteczna współpraca wygląda zupełnie inaczej. Np. tak, jak wspólne uczenie się do egzaminu przeze mnie i przez mojego kolegę: dostałuśmy od wykładowcy listę kilkudziesięciu pytań, które mogły pojawić się na egzaminie. Podzieliłuśmy ją na pół i każde z nas indywidualnie opracowało odpowiedzi na swoją połowę pytań. Po czym się tymi odpowiedziami wymieniłuśmy, tłumacząc je sobie nawzajem. A następnie każde z nas nauczyło się odpowiedzi opracowanych przez drugą osobę. Znów indywidualnie, u siebie w domu, w ciszy i spokoju. Przez większość czasu pracowałuśmy osobno. Spotkałuśmy się w tym czasie dwa razy: pierwszy raz, żeby podzielić się pytaniami do opracowania; i drugi raz, żeby wymienić się wiedzą. Egzamin zaliczyłuśmy. I ja, i mój kolega.
Później wielokrotnie współpracowałum z różnymi ludźmi w ramach różnych zespołów. Mniejszych, większych, krajowych, międzynarodowych… Różnych. I wszędzie tam, gdzie zespół odnosił sukces, organizacja pracy była podobna: członkowie zespołu pracowali pojedynczo, po czym wymieniali się wynikami swojej pracy. Ilekroć natomiast dochodziło do pracy w grupie, kończyła się ona porażką. Dwie osoby przy jednym komputerze to o jedną za dużo. I żaden kolektywistyczny bełkot tego nie zmieni.
Oczywiście podział zadań pomiędzy pojedyncze osoby nie jest jedynym warunkiem skutecznej współpracy. Równie ważna jest indywidualna odpowiedzialność za uzyskane efekty. A to dlatego, że jeśli brakuje tej drugiej, to zadanie lenia zostanie wykonane przez kogoś innego, a leń i tak dostanie nagrodę – taką samą, jak osoba, która wykonała za niego całą pracę.
Oczywiście osoby, którym staje, gdy słyszą słowa takie jak „grupa”, „wspólnota”, „społeczność” czy „kolektyw” (i które bardzo często okazują się właśnie tymi leniami, na których pracują inni), cały czas opowiadają bajeczki o tym, że np. praca w grupie zwiększa kreatywność. I jako przykład rzekomo występującej w grupie synergii podają bardzo często burzę mózgów. Tyle tylko, że te bajeczki nie mają żadnego związku z rzeczywistością. Rzekoma skuteczność burzy mózgów została wielokrotnie poddana badaniom [1]. I wyniki tych badań pokazują, że członkowie zespołów są bardziej kreatywni, gdy pracują osobno, niż gdy pracują razem. Powodów, dla których tak się dzieje, jest kilka. Przeczytać można o nich w przeglądowym artykule, na który się powołuję. Ja o nich dzisiaj więcej pisać nie będę, ale być może zajmę się nimi dokładniej w którejś z następnych notek.
Teraz jednak wróćmy do pracy w grupie jako takiej. Z tego, co opisałum powyżej, wynikają dwa absolutnie podstawowe zalecenia dotyczące współpracy członków zespołu:
1) jedno zadanie może być realizowane przez maksymalnie jednego członka zespołu;
2) każdy członek zespołu musi odpowiadać za wykonanie powierzonych mu zadań i za podzielenie się wynikami swojej pracy z innymi członkami zespołu. I tylko za to.

Każda inna organizacja pracy zespołu, w szczególności praca grupowa w formie, w jakiej nauczana jest w szkołach i na uczelniach, jest nie tylko niesprawiedliwa, ale również nieskuteczna.
A więc miej w dupie pracę w grupie! Pracuj indywidualnie, dokładnie tak, jak to zaleca „Woz”. Po czym dziel się z innymi wynikami swojej pracy. Nigdy, przenigdy jednak nie pozwól, by jakiś nierób sapał Ci nad uchem, gdy Ty pracujesz, po czym zgarnął część należącego Ci się wynagrodzenia.

Bibliografia:

[1] A. Furnham: „The Brainstorming Myth”. Business Strategy Review vol. 11, issue 4, 2000, str. 21 – 28, artykuł dostępny na ResearchGate
 
Ostatnia edycja:

lolek

New Member
3
4
Witam
Czy ktoś uważa że organizowanie w szkołach składek na rożne rzeczy (teatr, kino, itp) to psychomanipulacja, której celem jest wykształcenie w mózgu smarkacza połączenia przyjemności ze społeczną składką? Dlaczego mały nigdy nie przyjdzie i nie powie: Tata kup mi bilet do kina, tylko powie: jest składka na kino, masz dać!
Błagam odpowiedzcie
 

vast

Well-Known Member
2 745
5 808
Witam
Czy ktoś uważa że organizowanie w szkołach składek na rożne rzeczy (teatr, kino, itp) to psychomanipulacja, której celem jest wykształcenie w mózgu smarkacza połączenia przyjemności ze społeczną składką? Dlaczego mały nigdy nie przyjdzie i nie powie: Tata kup mi bilet do kina, tylko powie: jest składka na kino, masz dać!
Błagam odpowiedzcie

W dodatku jak jeden dzieciak nie przyniesie kasy lub nie chce dać, to straszy się, że przez tego jednego odwołana zostanie wycieczka. Albo wszyscy albo wcale.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 703
To nie żadna psychomanipulacja, tylko zwykłe skurwysyństwo. Należy ustawić jakąś grupę rodziców, by ci odmówili. I by opierdolili nauczycieli, że nie będą ponosić żadnych wcześniej nieuzgodnionych kosztów.
 
Do góry Bottom