Piractwo to kradzież?

kompowiec

freetard
2 581
2 646
wiem że masz w dupie wolność oprogramowania, ważne żeby była kiełbasa na talerzu, ale mimo wszystko to ciekawe że rozgraniczasz te dwie rzeczy [piractwo i libre software]. Bo ja nie znam żadnego powodu by móc nieudostępniać kodu źródłowego, poza "bo tak".
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
wiem że masz w dupie wolność oprogramowania, ważne żeby była kiełbasa na talerzu,

Moje zdanie na temat wolności oprogramowania nie ma tu nic do rzeczy. Już kiedyś sugerowałem, abyś nie dawał rad z dupy w dziedzinach, o których niewiele wiesz. To nie jest tak, że ludzie używają programów Adobe, bo nie wiedzą, że istnieją równie dobre wolne alternatywy, ale dlatego, że te wolne alternatywy w większości wypadków właśnie nie istnieją. To, że jakiś program jest dostatecznie dobry dla ciebie, nie oznacza, że będzie nawet wystarczający dla kogoś innego. Czy to z powodu funkcjonalności, czy wygody użytkowania, czy choćby zgodności z innymi użytkownikami.

Bo ja nie znam żadnego powodu by móc nieudostępniać kodu źródłowego, poza "bo tak".

Sekrety biznesu, chęć wyprzedzenia konkurencji, chęć powstrzymania konkurencji. To, że nie widzisz powodów, nie oznacza, że ich nie ma.
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
To nie jest tak, że ludzie używają programów Adobe, bo nie wiedzą, że istnieją równie dobre wolne alternatywy, ale dlatego, że te wolne alternatywy w większości wypadków właśnie nie istnieją
Już jakiś czas temu zauważyłem że open source to ślepy zaułek


Sekrety biznesu, chęć wyprzedzenia konkurencji, chęć powstrzymania konkurencji. To, że nie widzisz powodów, nie oznacza, że ich nie ma.
Czyli nadal "bo tak". Ja znam tylko dwa powody:
1. Nie mieli wcześniej styczności z modelem biznesowym FLOSS i się boją
2. Wciąż trzymają ich patenty

Powód wyżej można zaliczyć do pkt. 1.

Fajnym przykładem że się da i to w grach, jest https://veloren.net/

Dotychczas jedynie co widziałem to sprzedaż pre-orderów albo zastrzeżonych assetów (FSF nie ma nic przeciwko, bo wystarczy im kod oprogramowania). Veloren z kolei z pewnym sukcesem wprowadził tzw. Bounty czyli portfelem decydujesz jaki ficzer ma się w grze pojawić. Nie liczę darowizn bo to oczywiste.
 
Ostatnia edycja:

kompowiec

freetard
2 581
2 646
> powinna

Is-ought problem. Wlaśnie dlatego nigdy nie używam tego słowa. Ani tym bardziej nie robie nic poza pokazaniem przykladu, że można. Tylko ludzie mają ciągłe obawy. Nieracjonalne z reguły.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Is-ought problem. Wlaśnie dlatego nigdy nie używam tego słowa. Ani tym bardziej nie robie nic poza pokazaniem przykladu, że można. Tylko ludzie mają ciągłe obawy. Nieracjonalne z reguły.

Ale ja wiem, że można. Ale ta branża znakomicie działa na niewolnym oprogramowaniu. Więc przejście na wolne oprogramowanie nijak się nie kalkuluje. Pieniądze przemawiają silniej niż ewangeliści FOSS.
 

piezol

Jebać życie
1 263
4 236
Kod źródłowy Battle For Wesnoth, czyli jedynej gry, której istnienie uznają FOSSowcy, jest otwarty, więc nie wiem o co spina, skoro reszta gier nie istnieje ;)
 

Alu

Well-Known Member
4 634
9 696
Tu jest Top 100 gier wg PC Gamer:

Jak komuś się nudzi, to może policzyć ile jest wśród nich open sourcowych.
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
@tosiabunio

Skoro się da się zarabiać, dlaczego ktoś miałby pozostać przy niewolnym oprogramowaniu? To nielogiczne. Czy w ten sposób zarabia się więcej? Jak się przegnie pałę to niekoniecznie. W Battlefront 2 ludzie po prostu nie grali a innym razem zagrożono wydawcy że jeśli nie zmieni swojego postępowania, będą piracić ich grę (chyba chodziło o metro exodus ale głowy nie sam). W takim razie jaki inny powód pozostaje? Chyba tylko walka o władzę.


Software freedom isn’t about licenses – it’s about power.​

28 Mar 2021

A restrictive end-user license agreement is one way a company can exert power over the user. When the free software movement was founded thirty years ago, these restrictive licenses were the primary user-hostile power dynamic, so permissive and copyleft licenses emerged as synonyms to software freedom. Licensing does matter; user autonomy is lost with subscription models, revocable licenses, binary-only software, and onerous legal clauses. Yet these issues pertinent to desktop software do not scratch the surface of today’s digital power dynamics.

Today, companies exert power over their users by: tracking, selling data, psychological manipulation, intrusive advertising, planned obsolescence, and hostile Digital “Rights” Management (DRM) software. These issues affect every digital user, technically inclined or otherwise, on desktops and smartphones alike.

The free software movement promised to right these wrongs via free licenses on the source code, with adherents arguing free licenses provide immunity to these forms of malware since users could modify the code. Unfortunately most users lack the resources to do so. While the most egregious violations of user freedom come from companies publishing proprietary software, these ills can remain unchecked even in open source programs, and not all proprietary software exhibits these issues. The modern browser is nominally free software containing the trifecta of telemetry, advertisement, and DRM; a retro video game is proprietary software but relatively harmless.

As such, it’s not enough to look at the license. It’s not even enough to consider the license and a fixed set of issues endemic to proprietary software; the context matters. Software does not exist in a vacuum. Just as proprietary software tends to integrate with other proprietary software, free software tends to integrate with other free software. Software freedom in context demands a gentle nudge towards software in user interests, rather than corporate interests.

How then should we conceptualize software freedom?

Consider the three adherents to free software and open source: hobbyists, corporations, and activists. Individual hobbyists care about tinkering with the software of their choice, emphasizing freely licensed source code. These concerns do not affect those who do not make a sport out of modifying code. There is nothing wrong with this, but it will never be a household issue.

For their part, large corporations claim to love “open source”. No, they do not care about the social movement, only the cost reduction achieved by taking advantage of permissively licensed software. This corporate emphasis on licensing is often to the detriment of software freedom in the broader context. In fact, it is this irony that motivates software freedom beyond the license.

It is the activist whose ethos must apply to everyone regardless of technical ability or financial status. There is no shortage of open source software, often of corporate origin, but this is insufficient – it is the power dynamic we must fight.

We are not alone. Software freedom is intertwined with contemporary social issues, including copyright reform, privacy, sustainability, and Internet addiction. Each issue arises as a hostile power dynamic between a corporate software author and the user, with complicated interactions with software licensing. Disentangling each issue from licensing provides a framework to address nuanced questions of political reform in the digital era.

Copyright reform generalizes the licensing approaches of the free software and free culture movements. Indeed, free licenses empower us to freely use, adapt, remix, and share media and software alike. However, proprietary licenses micromanaging the core of human community and creativity are doomed to fail. Proprietary licenses have had little success preventing the proliferation of the creative works they seek to “protect”, and the rights to adapt and remix media have long been exercised by dedicated fans of proprietary media, producing volumes of fanfiction and fan art. The same observation applies to software: proprietary end-user license agreements have stopped neither file sharing nor reverse-engineering. In fact, a unique creative fandom around proprietary software has emerged in video game modding communities. Regardless of legal concerns, the human imagination and spirit of sharing persists. As such, we need not judge anyone for proprietary software and media in their life; rather, we must work towards copyright reform and free licensing to protect them from copyright overreach.

Privacy concerns are also traditional in software freedom discourse. True, secure communications software can never be proprietary, given the possibility of backdoors and impossibility of transparent audits. Unfortunately, the converse fails: there are freely licensed programs that inherently compromise user privacy. Consider third-party clients to centralized unencrypted chat systems. Although two users of such a client privately messaging one another are using only free software, if their messages are being data mined, there is still harm. The need for context is once more underscored.

Sustainability is an emergent concern, tying to software freedom via the electronic waste crisis. In the mobile space, where deprecating smartphones after a few short years is the norm and lithium batteries are hanging around in landfills indefinitely, we see the paradox of a freely licensed operating system with an abysmal social track record. A curious implication is the need for free device drivers. Where proprietary drivers force devices into obsolescence shortly after the vendor abandons them in favour of a new product, free drivers enable long-term maintenance. As before, licensing is not enough; the code must also be upstreamed and mainlined. Simply throwing source code over a wall is insufficient to resolve electronic waste, but it is a prerequisite. At risk is the right of a device owner to continue use of a device they have already purchased, even after the manufacturer no longer wishes to support it. Desired by climate activists and the dollar conscious alike, we cannot allow software to override this right.

Beyond copyright, privacy, and sustainability concerns, no software can be truly “free” if the technology itself shackles us, dumbing us down and driving us to outrage for clicks. Thanks to television culture spilling onto the Internet, the typical citizen has less to fear from government wiretaps than from themselves. For every encrypted message broken by an intelligence agency, thousands of messages are willingly broadcast to the public, seeking instant gratification. Why should a corporation or a government bother snooping into our private lives, if we present them on a silver platter? Indeed, popular open source implementations of corrupt technology do not constitute success, an issue epitomized by free software responses to social media. No, even without proprietary software, centralization, or cruel psychological manipulation, the proliferation of social media still endangers society.

Overall, focusing on concrete software freedom issues provides room for nuance, rather than the traditional binary view. End-users may make more informed decisions, with awareness of technologies’ trade-offs beyond the license. Software developers gain a framework to understand how their software fits into the bigger picture, as a free license is necessary but not sufficient for guaranteeing software freedom today. Activists can divide-and-conquer.

Many outside of our immediate sphere understand and care about these issues; long-term success requires these allies. Claims of moral superiority by licenses are unfounded and foolish; there is no success backstabbing our friends. Instead, a nuanced approach broadens our reach. While abstract moral philosophies may be intellectually valid, they are inaccessible to all but academics and the most dedicated supporters. Abstractions are perpetually on the political fringe, but these concrete issues are already understood by the general public. Furthermore, we cannot limit ourselves to technical audiences; understanding network topology cannot be a prerequisite to private conversations. Overemphasizing the role of source code and under-emphasizing the power dynamics at play is a doomed strategy; for decades we have tried and failed. In a post-Snowden world, there is too much at stake for more failures. Reforming the specific issues paves the way to software freedom. After all, social change is harder than writing code, but with incremental social reform, licenses become the easy part.

The nuanced analysis even helps individual software freedom activists. Purist attempts to refuse non-free technology categorically are laudable, but outside a closed community, going against the grain leads to activist burnout. During the day, employers and schools invariably mandate proprietary software, sometimes used to facilitate surveillance. At night, popular hobbies and social connections today are mediated by questionable software, from the DRM in a video game to the surveillance of a chat with a group of friends. Cutting ties with friends and abandoning self-care as a prerequisite to fighting powerful organizations seems noble, but is futile. Even without politics, there remain technical challenges to using only free software. Layering in other concerns, or perhaps foregoing a mobile smartphone, only amplifies the risk of software freedom burnout.

As an application, this approach to software freedom brings to light disparate issues with the modern web raising alarm in the free software community. The traditional issue is proprietary JavaScript, a licensing question, yet considering only JavaScript licensing prompts both imprecise and inaccurate conclusions about web “applications”. Deeper issues include rampant advertising and tracking; the Internet is the largest surveillance network in human history, largely for commercial aims. To some degree, these issues are mitigated by script, advertisement, and tracker blockers; these may be pre-installed in a web browser for harm reduction in pursuit of a gentler web. However, the web’s fatal flaw is yet more fundamental. By design, when a user navigates to a URL, their browser executes whatever code is piped on the wire. Effectively, the web implies an automatic auto-update, regardless of the license of the code. Even if the code is benign, it is still every year more expensive to run, forcing a hardware upgrade cycle deprecating old hardware which would work if only the web weren’t bloated by corporate interests. A subtler point is the “attention economy” tied into the web. While it’s hard to become addicted to reading in a text-only browser, binge-watching DRM-encumbered television is a different story. Half-hearted advances like “Reading Mode” are limited by the ironic distribution of documents over an app store. On the web, disparate issues of DRM, forced auto-update, privacy, sustainability, and psychological dark patterns converge to a single worst case scenario for software freedom. The licenses were only the beginning.

Nevertheless, there is cause for optimism. Framed appropriately, the fight for software freedom is winnable. To fight for software freedom, fight for privacy. Fight for copyright reform. Fight for sustainability. Resist psychological dark patterns. At the heart of each is a software freedom battle – keep fighting and we can win.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Czy w ten sposób zarabia się więcej?

Tak, zarabia się o wiele więcej. Więc logiczne jest, że wybiera się rozwiązanie, w którym zarabia się więcej.

Skoro się da się zarabiać, dlaczego ktoś miałby pozostać przy niewolnym oprogramowaniu?

Skoro można przeżyć żrąc ziemniaki*, to po co jeść coś innego. To nielogiczne.

*wiem, że nie da się przeżyć na monotematycznej diecie - chodzi o sam koncept.
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
Przede wszystkim sam argument piractwa (o ironio!) przekonuje bardziej niż jakikolwiek elaborat na ten temat. dlaczego? To właśnie ono stało się motorem napędowym dla nowych modeli biznesowych. Ponieważ dzisiaj największe koncerny typu EA, Microsoft dawno wyszły z fazy eksperymentów i obecnie standardem jest oferowanie modelu freemium. W przypadku gier są to oczywiście mikropłatności, (w najbardziej podstawowej wersji, gra za darmo, skórki za opłatą, pomijam niuanse - model znany z wolnego oprogramowania) w przypadku normalnego oprogramowania, bywa podobnie (Visual Studio Code). Co by nie mówić, dokonała się mała ewolucja na rynku. Ale niestety i tak jest sporo pracy przed FSF i innymi tego typu organizacjami, jeśli nie więcej. Wciąż nie ma możliwości skorzystania w pełni otwartego sprzętu.

I tu chcę przy okazji przestrzec przed RISCV:

Long before I joined the RISC-V mailing lists, it was well-known within that small and tightly-knit community that if you were not associated directly with UC Berkeley, you were basically not welcome. Caveat: if you signed the NDA-like agreement which conflicts directly with, for example, the Debian Charter and the whole purpose of libre licenses, then you got a "voice" and you got access to the closed and secretive RISC-V resources and mailing lists.

to quote > Q: Do I retain copyright? A: Yes you do however we do ask that you make a "dual-assignment" so that we can enter into (non-exclusive, non-transferrable) re-licensing agreements to large Corporations that do not like the LGPLv3+. Given that you would receive a percentage of a substantial amount of money (which will be a donation by that Corporation) there is a financial incentive there (licensing deals for GPUs start around USD 250,000 for the low-end ones and go up from there)

źródła
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Dziękuję ponownie, że objaśniasz mi, jak działa branża, w której działam dłużej niż żyjesz. Co ja bym bez tego zrobił...
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
Niestety, wyłączą się Panu oczy - szokująca historia klientów Second Sight

Jednym z najbardziej niesympatycznych zjawisk na dzisiejszym rynku technologicznym jest porzucania produktów przez producentów. Jednak historii pacjentów firmy Second Sight nie da się porównać z niczym, czego doświadcza z tego powodu zwykły człowiek.

Dla osób niewidomych ogromną nadzieję w ostatnich latach są firmy biotechnologiczne zajmujące się projektowaniem i produkcją implantów, które do pewnego stopnia są w stanie przywrócić im zdolność widzenia. Nie jest to oczywiście nic, co można by porównać ze wzrokiem zdrowej osoby, ale można sobie tylko wyobrazić, jak zmienia to jakość życia osobom żyjącym wcześniej w zupełnej ciemności.
Biotechnologiczny sukces...

Jedną z takich firm było Second Sight Medical Products, które wprowadziło na rynek przełomowy implant Argus, wszczepiany pacjentom do siatkówki. Implant dzięki impulsom elektrycznym wyzwalanym najpierw przez 16- a następnie 60-elektrod jest w stanie „wywołać” obraz porównywalny do kiepskiej jakości czarno-białego materiału video. Jednak dla większości klientów firmy było to coś przełomowego.

Urządzenie dopuszczone do wszczepiania w 2011 (Europa) i 2013 (USA) roku otrzymało ponad 350 pacjentów z całego świata, a firma rozpoczęła pracę nad kolejnymi produktami, trzecią wersją Argusa z 250 elektrodami oraz implantem mózgowym Orion. Jak się okazało, nie dość, że tych projektów nie udało się zrobić, to po cichu porzucono wsparcie starszych implantów. A na końcu firma stanęła na krawędzi bankructwa.
... finansowa klapa

Już w 2019 r. firma poinformowała pacjentów, że z powodu prac nad Orionem rezygnuje z produkcji Argusów II. Po cichu zakończono prace nad projektem Argusa III. Firma na już obsługiwanych implantach nie zarobiła, koszt sprzętu, operacji i rehabilitacji oceniany na około 500 tys. dolarów przy niewielkiej ilości pacjentów nie był w stanie utrzymać prowadzącej drogie badania firmy. Wisiano na inwestorach, z którymi relacje zarządu się pogarszały.

Choć firma obiecywała, że dla pacjentów z wszczepionymi już implantami utrzyma wsparcie, tak techniczne, jak i medyczne, tak się nie stało. Pacjenci zaczęli tracić kontakt z firmą, a gdy ta ogłosiła zakończenie działalności, nie zostali o tym nawet poinformowani. Jeśli dojdzie do awarii implantu, pacjenci zostaną z niczym. Co gorsza, zanikło wsparcie medyczne, wymagane np. gdy ktoś chciał się poddać badaniu rezonansowemu. Wstrzymane zostały też prace i testy na 6 pacjentach implantu Orion.

W miarę upływu czasu coraz większej ilości pacjentów implanty lub osprzęt do nich będzie się psuć, a Ci tracić zdolność widzenia. W oryginalnym artykule była przytoczona historia, gdy jednemu z pacjentów zepsuła się jednostka przetwarzająca sygnał wideo, noszona przy pasku i połączona z będącymi elementem systemu okularami z kamerą i transmiterem. Zdolność widzenia odzyskał tylko dzięki temu, że otrzymał to urządzenia od pacjenta, który implantu już nie używał.
Światełko w tunelu

Pewną nadzieję posiadaczom Argusa daje dalszy los firmy. Second Sight ostatecznie nie zbankrutował, ale został przejęty przez firmę Nano Precision Medical, która na razie zastanawia się jak ten problem rozwiązać w sposób „słuszny z etycznego punktu widzenia”. Przy okazji tej transakcji głos odzyskało też Second Sight, która poinformowało, że posiada ograniczoną listę okularów i jednostek video. Zastrzegła jednocześnie, że naprawy / wymiany implantów będą niemożliwe.

Ta sytuacja pokazuje, jak wiele jeszcze trzeba wypracować rozwiązań prawnych na polu biotechnologi. Rozwiązań, które chroniłyby pacjentów przed całkowitym pozostawieniem na lodzie. O ile nie można mieć pretensji, że firma zbankrutowała, to choćby pod postacią ubezpieczenia zabezpieczone powinny być zabiegi ich ewentualnego usunięcia.

Zabezpieczona powinna też zostać wiedza o procedurach dla pacjentów mających tego typu implanty. Jeden z bohaterów artykułu potrzebuje rezonansu, ze względu na podejrzenia guza pnia mózgu i nie może go wciąż wykonać... Teraz ma się to zmienić, ale gdyby doszło do bankructwa, zamiast przejęcia, to mogło być znacznie gorzej. Cała historia jest w tym samym stopniu ciekawa, co przerażająca...

Oryginalny artykuł znajdziecie tutaj.

just imagine, że można umrzeć przez chciwego dupka, ponieważ nie dostarczył kodu źródłowego do rozrusznika serca na przykład.
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 781
4 723
Przeczytalem ten tekst dwa razy i za nic nie rozumiem, jaki ma związek z piractwem. Btw Chciwy dupek na forum libertarin to troche jak letni katolik w Radiu Maryja.
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
Cóż, formalnie niewiele, ale główna retoryka przeciwko wolnemu oprogramowaniu jest właśnie ta bazująca na mentalności dwójmyślenia, że piractwo to kradzież - oczywisty stolen concept fallacy.

Our ideas and intuitions about property for material objects are about whether it is right to take an object away from someone else. They don't directly apply to making a copy of something. But the owners ask us to apply them anyway.

mój krótki art: https://libreplanet.org/wiki/Criticism_of_libre_software
Btw Chciwy dupek na forum libertarin to troche jak letni katolik w Radiu Maryja.
Budda twierdził że każde splamienie można przypisać do trzech rdzeni - chciwość, nienawiść, ułuda. Ale to nieistotne czy ktoś tworzy własnościowy program z chciwości do pieniędzy, czy posiadania władzy, efekt jest taki sam jak dla mnie (elo autyzm mode który ma w dupie intencje) W końcu taki krystkon też nazywał nas chciwymi ale nic z tego nie wynikło. Faktem jest że krzywdzi tym użytkowników, ergo, łamie złotą regułę etyczną. Doktryna libertarianizmu zawiera aksjonim o NAP, który też jest złotą regułą. I to jest coś co mnie dziwi w środowisku libertarian, gdzie na przykład w takim wątku kompletnie ignoruje się ten problem


Spora część odwołuje się do prywatności, że nie musi udostępniać kodu. To prawda, szkoda tylko że kończy się na tym że udajemy że skoro tak, to wszystko jest git a w razie czego, ryneg będzie kopiował patenty narażając się na baty od państwa. No jak na razie jakoś poza rosją, która unieważniła patenty (i przy okazji znaki towarowe) nikt się do tego nie kwapi ;] (pragnę dodać - zachodnie patenty, rosyjskie nadal obowiązują).

taa, z pewnością już za chwilę, już za moment zobaczymy jak odbuduje się na tym ruska gospodarka, gdzie teraz będą łamać patenty i wysyłać swoje rosyjsko-chińskie zabawki przy fali sankcji które już teraz oddziałowywują na obywateli, wraz z banem na import high-tech. /s
 
Do góry Bottom