- Moderator
- #141
- 8 902
- 25 794
Kiedy w społeczeństwie wzbiera nienawiść wobec rządzących, to każdy powód do protestowania jest dobry i nie musi istnieć jakaś jedna centralna przyczyna. To, co na ogół wymienia się jako główną przyczynę, jest zazwyczaj tylko najbardziej widowiskowym zapalnikiem, ale on sam w sobie nic nie znaczy, bo najpierw potrzebujesz kumulacji niezadowolenia w postaci poprzednich czynników. Któremu z nich akurat przypadnie rola ostatniej kropli przelewającej czarę goryczy jest w sumie poza symboliką nieistotne, bo proces męczenia społeczeństwa przez władzę musiał postępować znacznie dłużej.
Prawdopodobnie jedna kwestia nie byłaby w stanie wyprowadzić ludzi na ulice - ale jeśli władza dokręciła im śrubę i poza zubażaniem inflacją, pozwoliła sobie na wprowadzanie dyscypliny w innych kwestiach albo przestraszyła stając na drodze do ich własnych pieniędzy, to okazało się, że mieli dość.
Nawet jeśli było tak jak mówi ten człowiek i bunt rozpoczął się od sytuacji, w której paszporty covidowe wymagane w bankach zostały katalizatorem buntu wobec całej drożyzny, to i tak nie dojdziemy do tego, czy protesty wybuchłyby przy założeniu, że nie ma paszportów, ale jest inflacja, albo są paszporty, ale nie ma inflacji.
Kiedy masz do czynienia z konfliktem tej skali, że rząd w podskokach spieprza a Ruscy muszą wjeżdżają to stabilizować, to znak, że taka konstelacja zdarzeń musiała w Kazachów pieprznąć okrutnie. Wydaje mi się jednak, że Amerykanie to w jakimś stopniu sprowokowali albo przyspieszyli, bo potrzebowali dywersji.
Niestety, ale wychodzi na to, że zarówno NATO jak i Rosja będą przeć w stronę wojny. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby tu nastąpiła jakaś deeskalacja napięć. Sytuacja teraz wygląda bardzo nieciekawie.
Zachód jest mimo wszystko w porównaniu do Rosji dostatni i kompletnie rozbrojony, przez co znajduje się w pozycji grubej świni, jaką można spróbować zarżnąć i się nią najeść. A ponieważ trzon NATO stanowią Amerykanie i nie możemy wiedzieć jak poważnie potraktują ewentualny front europejski w porównaniu z wojną na Pacyfiku. W efekcie opóźnionych reakcji może się okazać, że trzeba się tu przygotować na opcję wielokrotnych zmian granic.
Jeśli ktoś mieszka w miejscu, gdzie sąsiaduje z mniejszościami narodowymi, powinien sobie sprawić broń w celu zabezpieczenia siebie i swojej rodziny przed ewentualną wołynizacją. A jeśli ktoś nie chce przeżywać ciężkich czasów na własnej skórze, to wciąż ma opcję pryśnięcia z Europy na jakieś zadupie z niezaangażowanymi w wielką politykę państwami - włączając w to opcję południowoamerykańską z kierunkiem gazdowym na Paragwaj.
Zapoznawszy się z komentarzami na różnych portalach internetowych dotyczących tematów Ukrainy, rozmów NATO-Rosja, można dojść do wniosku, że u nas morale jest tragicznie marne, woli do walki czy obrony nie ma żadnej i wszyscy liczą, że ci na górze się jakoś dogadają. Patrząc na to z perspektywy Rosjan, mogą oni myśleć, że wreszcie doczekali dobrego momentu na odwet, bo Europejczycy zostali pacyfistycznymi naiwniakami, nie będącymi w stanie już myśleć w kategoriach polityki realnej, duraczonymi - jak to mawia Michalkiewicz, kolejnymi postępowymi ideologiami, jakie odciągają ich od realnego stanu świata na rzecz tego, jak chcieliby, żeby on wyglądał.
W zasadzie to znajdujemy się w tym samym położeniu co zachodnie mocarstwa w latach trzydziestych, które musiały utracić całą Środkową-Wschodnią Europę na rzecz Niemiec, żeby kupić sobie czas na dozbrojenie i wyjście z ogólnego nieprzygotowania. Plus jest taki - chociaż dla Polaków marny - że teraz zagrożenie mamy tylko z jednego kierunku, więc przynajmniej tym razem nie ma ma wielkiego ryzyka wojny na dwa fronty.
Politycznie najrozsądniej byłoby jednak dalej inwestować w tę Ukrainę - na tyle mocno, żeby to oni się tam wykrwawiali, mając zapewnione stałe dostawy sprzętu z Zachodu, taki odpowiednik Lend-Lease Act. My stracimy hajs, a oni krew. Może w ten sposób uda się wykupić od wojaczki, może nie i to tylko metoda gry na czas.
Ja tam wątpię, aby Europejczycy potrafili się jakoś szybko zmilitaryzować, tym bardziej skoro byli wychowywani przez lata do bycia zupełnymi cielętami. Możliwe więc, że Ukraińcy sobie powalczą, powalczą, padną albo zniechęcą i w końcu ustąpią Rosjanom, a Europa zmarnuje ten czas, kierując myśleniem życzeniowym i będzie następna w kolejce. Bo ma dziś takie elity polityczne, że nie można tego wykluczać.
W polityce panują zwyczaje chuligańskie, a zatem słabość prowokuje cudzą agresję.
Prawdopodobnie jedna kwestia nie byłaby w stanie wyprowadzić ludzi na ulice - ale jeśli władza dokręciła im śrubę i poza zubażaniem inflacją, pozwoliła sobie na wprowadzanie dyscypliny w innych kwestiach albo przestraszyła stając na drodze do ich własnych pieniędzy, to okazało się, że mieli dość.
Nawet jeśli było tak jak mówi ten człowiek i bunt rozpoczął się od sytuacji, w której paszporty covidowe wymagane w bankach zostały katalizatorem buntu wobec całej drożyzny, to i tak nie dojdziemy do tego, czy protesty wybuchłyby przy założeniu, że nie ma paszportów, ale jest inflacja, albo są paszporty, ale nie ma inflacji.
Kiedy masz do czynienia z konfliktem tej skali, że rząd w podskokach spieprza a Ruscy muszą wjeżdżają to stabilizować, to znak, że taka konstelacja zdarzeń musiała w Kazachów pieprznąć okrutnie. Wydaje mi się jednak, że Amerykanie to w jakimś stopniu sprowokowali albo przyspieszyli, bo potrzebowali dywersji.
Niestety, ale wychodzi na to, że zarówno NATO jak i Rosja będą przeć w stronę wojny. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby tu nastąpiła jakaś deeskalacja napięć. Sytuacja teraz wygląda bardzo nieciekawie.
Zachód jest mimo wszystko w porównaniu do Rosji dostatni i kompletnie rozbrojony, przez co znajduje się w pozycji grubej świni, jaką można spróbować zarżnąć i się nią najeść. A ponieważ trzon NATO stanowią Amerykanie i nie możemy wiedzieć jak poważnie potraktują ewentualny front europejski w porównaniu z wojną na Pacyfiku. W efekcie opóźnionych reakcji może się okazać, że trzeba się tu przygotować na opcję wielokrotnych zmian granic.
Jeśli ktoś mieszka w miejscu, gdzie sąsiaduje z mniejszościami narodowymi, powinien sobie sprawić broń w celu zabezpieczenia siebie i swojej rodziny przed ewentualną wołynizacją. A jeśli ktoś nie chce przeżywać ciężkich czasów na własnej skórze, to wciąż ma opcję pryśnięcia z Europy na jakieś zadupie z niezaangażowanymi w wielką politykę państwami - włączając w to opcję południowoamerykańską z kierunkiem gazdowym na Paragwaj.
Zapoznawszy się z komentarzami na różnych portalach internetowych dotyczących tematów Ukrainy, rozmów NATO-Rosja, można dojść do wniosku, że u nas morale jest tragicznie marne, woli do walki czy obrony nie ma żadnej i wszyscy liczą, że ci na górze się jakoś dogadają. Patrząc na to z perspektywy Rosjan, mogą oni myśleć, że wreszcie doczekali dobrego momentu na odwet, bo Europejczycy zostali pacyfistycznymi naiwniakami, nie będącymi w stanie już myśleć w kategoriach polityki realnej, duraczonymi - jak to mawia Michalkiewicz, kolejnymi postępowymi ideologiami, jakie odciągają ich od realnego stanu świata na rzecz tego, jak chcieliby, żeby on wyglądał.
W zasadzie to znajdujemy się w tym samym położeniu co zachodnie mocarstwa w latach trzydziestych, które musiały utracić całą Środkową-Wschodnią Europę na rzecz Niemiec, żeby kupić sobie czas na dozbrojenie i wyjście z ogólnego nieprzygotowania. Plus jest taki - chociaż dla Polaków marny - że teraz zagrożenie mamy tylko z jednego kierunku, więc przynajmniej tym razem nie ma ma wielkiego ryzyka wojny na dwa fronty.
Politycznie najrozsądniej byłoby jednak dalej inwestować w tę Ukrainę - na tyle mocno, żeby to oni się tam wykrwawiali, mając zapewnione stałe dostawy sprzętu z Zachodu, taki odpowiednik Lend-Lease Act. My stracimy hajs, a oni krew. Może w ten sposób uda się wykupić od wojaczki, może nie i to tylko metoda gry na czas.
Ja tam wątpię, aby Europejczycy potrafili się jakoś szybko zmilitaryzować, tym bardziej skoro byli wychowywani przez lata do bycia zupełnymi cielętami. Możliwe więc, że Ukraińcy sobie powalczą, powalczą, padną albo zniechęcą i w końcu ustąpią Rosjanom, a Europa zmarnuje ten czas, kierując myśleniem życzeniowym i będzie następna w kolejce. Bo ma dziś takie elity polityczne, że nie można tego wykluczać.
W polityce panują zwyczaje chuligańskie, a zatem słabość prowokuje cudzą agresję.