noniewiem

Well-Known Member
618
979
Bum bum bum

On behalf of environmentalists everywhere, I would like to formally apologise for the climate scare we created over the past 30 years. Climate change is happening. It’s just not the end of the world. It’s not even our most serious environmental problem.

Forbes Censored Michael Shellenberger: Here Is His Full Apology


I may seem like a strange person to be saying all of this. I have been a climate activist for 20 years and an environmentalist for 30.

But as an energy expert asked by the US congress to provide objective testimony, and invited by the Intergovernmental Panel on Climate Change to serve as a reviewer of its next assessment report, I feel an obligation to apologise for how badly we environmentalists have misled the public.

Here are some facts few people know:

* Humans are not causing a “sixth mass extinction”

* The Amazon is not “the lungs of the world”

* Climate change is not making natural disasters worse

* Fires have declined 25 per cent around the world since 2003

* The amount of land we use for meat — humankind’s biggest use of land — has declined by an area nearly as large as Alaska

* The build-up of wood fuel and more houses near forests, not climate change, explain why there are more, and more dangerous, fires in Australia and California

* Carbon emissions are declining in most rich nations and have been declining in Britain, Germany and France since the mid-1970s

* The Netherlands became rich, not poor, while adapting to life below sea level

* We produce 25 per cent more food than we need and food surpluses will continue to rise as the world gets hotter

* Habitat loss and the direct killing of wild animals are bigger threats to species than climate change

* Wood fuel is far worse for people and wildlife than fossil fuels, and
Preventing future pandemics requires more, not less, “industrial” agriculture.

 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Istnieją pozytywne, bo nieco romantyczne strony walki z globciem. Na przykład pomysły powrotu do żeglarstwa i tworzenia flot handlowych opartych na replikach dawnych holenderskich kliperów.


Tu coś o oryginale:

Może i szanty jako gatunek muzyczny by wreszcie odżyły?


Są też oczywiście bardziej futurystyczne projekty:
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790

TECHNOLOGIE
Amerykańskie Narodowe Akademie Nauk proponują stworzenie planu B dla walki z ociepleniem klimatu. Sposobem na to ma być sztuczne schłodzenie planety.
Amerykańska Narodowa Akademia Nauk to cztery prestiżowe organizacje: Narodowa Akademia Nauk, Narodowa Akademia Inżynierii, Instytut Medycyny i Narodowa Rada Badań. W najnowszym, wspólnym raporcie naukowcy stwierdzają, że dotychczasowe wysiłki na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych nie postępują tak szybko, jak powinny. W związku z tym apelują do rządu USA, by rozpoczął, najlepiej w porozumieniu z innymi państwami, program badawczy, którego celem będzie ocena i opracowanie różnych metod sztucznego schłodzenia Ziemi.

Geoinżynieria na trzy sposoby

Technologie, których teoretyczne podstawy znane są od wielu lat, łącznie nazywane są "geoinżynierią słoneczną" lub "zarządzaniem promieniowaniem słonecznym". W skrócie polegać mają na tym, by sztucznymi środkami uniemożliwić docieranie do Ziemi części promieniowania słonecznego. Dzięki temu klimat ma się przestać ocieplać.
Raport wymienia trzy możliwe drogi do osiągnięcia tego efektu. Pierwszy to rozpylanie w stratosferze nietoksycznych, odbijających promieniowanie słoneczne cząsteczek. Kolejnym sposobem na chłodzenie planety ma być sztuczne rozjaśnianie chmur tworzących się nad oceanem. Trzeci sposób to "odchudzanie" tworzących się na dużych wysokościach cirrusów, czyli chmur stosunkowo łatwo przepuszczających docierające do Ziemi promienie słoneczne, ale jednocześnie utrudniających wydostanie się z powrotem w kosmos promieni odbitych od powierzchni planety.

Jak plaster na ranie

Geoinżynieria wzbudza od lat ogromne kontrowersje. Część naukowców wskazuje na potencjalnie trudne do przewidzenia, niszczycielskie konsekwencje takich działań. Są wśród nich poważne zaburzenia systemów pogodowych, które mogłyby doprowadzić do sprowadzenia suszy na wielkie obszary lądów, na przykład przez zaburzenie monsunów nawadniających pola w południowej Azji. A to może być zaledwie początek.
Krytycy podkreślają, że geoinżynieria jest niczym plaster naklejany na głęboką ranę. Nie rozwiązuje problemu, a jedynie maskuje na jakiś czas jego konsekwencje, jeśli nie będzie jej towarzyszyć jednoczesne drastyczne cięcie emisji dwutlenku węgla. Pod takim sztucznym, chłodzącym planetę parasolem stężenia gazów cieplarnianych mogłyby nadal rosnąć. To oznacza, że gdyby taki program zostałby z jakiegokolwiek powodu zawieszony, w konsekwencji wzrost temperatur nastąpiłby skokowo, w skali zupełnie dziś niewyobrażalnej.
Nawet bez tego gazy cieplarniane nadal mogłyby wyrządzać planecie nieodwracalne szkody, prowadząc między innymi do zakwaszania oceanów.
- Geoinżynieria słoneczna nie jest substytutem dla dekarbonizacji - przyznaje Chris Field, dyrektor Instytutu Badań Nad Środowiskiem Woodsa na Uniwersytecie Standforda, który kierował pracami nad rapotem. - Ta technologia zasługuje na odpowiednie finansowanie i powinna być zbadana tak szybko i efektywnie, jak to możliwe.

Broń ostatniej szansy

Naukowcy widzą w geoinżynierii broń ostatniej szansy w walce o zatrzymanie wzrostu temperatur - sztuczne schładzanie Ziemi miałoby, ich zdaniem, kupić nam kilka dodatkowych dziesięcioleci na opanowanie emisji CO2 i przestawienie naszego społeczeństwa i gospodarki na przyjaźniejsze planecie tory.
Twórcy raportu sugerują stworzenie wartego od 100 do 200 mln dol. programu badawczego, dzięki któremu oszacowane zostałyby możliwości, korzyści i zagrożenia płynące z różnych technik zarządzania promieniowaniem słonecznym. Badacze wskazują, że obecnie nie ma żadnych ram określających środki bezpieczeństwa, jakie miałyby towarzyszyć podobnym badaniom. Twierdzą, że jeden, scentralizowany i najlepiej międzynarodowy program pozwoliłby zapewnić bezpieczeństwo podobnych badań o wiele bardziej, niż istniejący obecnie system, w którym drobne projekty związane z geoinżynierią realizowane są niezależnie od siebie przez różne zespoły finansowane także z prywatnych źródeł.

Program Billa Gatesa

Jeden z takich projektów, współfinansowany m.in. przez Billa Gatesa program badawczy Uniwersytetu Harvarda, może jeszcze tego lata przeprowadzić pierwsze testy techniczne prowadzące do prób rozpylania odbijających promienie słoneczne cząsteczek w atmosferze. Balon badawczy miałby wystartować ze Szwecji. Na razie tylko po to, by przetestować znajdujące się na pokładzie instrumenty pomiarowe i środki łączności. Terminu przeprowadzenia zasadniczego testu, czyli rozpylenia niewielkiej ilości cząsteczek i badania ich efektów, jeszcze nie wskazano.
Twórcy raportu nie deklarują swojego jasnego poparcia dla prób manipulowania klimatem. Podkreślają jednak, że bez dokładnych badań trudno ocenić, czy ich stosowanie mogłoby mieć prawdziwą wartość dla walki z klimatyczną katastrofą. Fakt, że za raportem stoją bardzo ważne amerykańskie instytucje naukowych może jednak sprawić, że dyskusje o geoinżynierii, do tej pory stanowiące tabu, mogą na nowo rozgorzeć nie tylko wśród naukowców, ale także wśród decydentów.
Vedant Patel, przedstawiciel departamentu prasowego Białego Domu, w odpowiedzi na pytanie "New York Timesa" o stanowisko prezydenta Bidena odnośnie geoinżynierii, odpisał: "Prezydent Biden jasno wypowiada się na temat szukania rozwiązań kryzysu klimatycznego. Innowacyjne rozwiązania które mogą do tego doprowadzić powinny być rozważone i przestudiowane".
 

kran

Well-Known Member
718
706
Tempo topnienia lodowców jest coraz szybsze. W Finlandii, Kanadzie, na Syberii bite są rekordy gorąca, dochodzące do 50 stopni Celsjusza. Topią się lodowce w Alpach. Płonie Amazonia, lasy w Australii, torfowiska syberyjskie. Dzieje się wiele rzeczy, o których na co dzień nie słyszymy. Kryzys się pogłębia. Prawdę mówiąc, obawiałem się, że to nastąpi jeszcze szybciej. Według niektórych naukowców nastąpiło sprzężenie zwrotne, sytuacja, w której odwrócenie zmian klimatycznych jest już niemożliwe. Nawet, jeśli byśmy zatrzymali gospodarkę.


W ciągu zaledwie kilku lat temperatury na Ziemi podniosły się bardziej, niż ktokolwiek tego oczekiwał. Są osoby, które te badania obśmiewają, twierdzą, że ludzie nie mają wpływu na to, co dzieje się z naszą planetą. A radykalne zjawiska pogodowe i klimatyczne, które teraz obserwujemy, zaczynają przynosić ofiary w ludziach i to nie pojedyncze, ale liczone w setkach tysięcy. Wulkany wybuchały zawsze. To naturalne zjawisko. My mówimy o tym, że to działalność jednego gatunku w mgnieniu oka zdestabilizowała globalny system klimatyczny


Polska ma zasoby wodne na poziomie Egiptu. Wody jest z roku na rok mniej. Krótkie ulewy, z jakimi mamy do czynienia, nie zmienią tego faktu. Rzeki zostały wyprostowane, woda w górach spływa drogami jak rynnami. Jest odprowadzana jak najszybciej, zamiast być zachowywana w środowisku. System naturalnej retencji przestał działać. Po największych ulewach wystarczy kilka dni upałów i nie widać śladów wilgoci w środowisku. Sprawa wody jest kluczowa. W tym roku kilkaset gmin w naszym kraju wprowadziło ograniczenia w używaniu wody przez ludzi. To jest postawione na głowie – nie ogranicza się dostępu do surowców fabrykom, tylko ludziom. To Kowalski ma zużywać mniej wody, nie elektrownie zasilane węglem. Ani nie przemysłowe hodowle mięsa.


Jak będzie wyglądał nasz świat za 50 lat?


Ziemia będzie prawdopodobnie bardzo niebezpiecznym miejscem. Niepokoje wśród ludzi już są, na razie łagodzone przez rządy, żebyśmy dalej pracowali i konsumowali. To się będzie nasilało do momentu, kiedy nie będzie wody w kranie, jedzenia w lodówce i prądu, żeby działała. Wtedy zaczną się jatki. Bogatego, który ma w domu generator, zaatakują biedniejsi, bo też będą chcieli mieć źródło energii. Zadziałają mechanizmy, które występują w przyrodzie. Populacja ludzka jest tak przegęszczona i destrukcyjnie zaspokaja swoje potrzeby. To musi się załamać. Sądzę, że duże miasta to najbardziej wrażliwe miejsca. Wystarczy, że wysiądzie prąd. Na przykład linie energetyczne nie wytrzymają wysokich temperatur, albo zabraknie wody do chłodzenia elektrowni. Zacznie się exodus na wieś, a to wywoła konflikty. Najpierw uchodźcy będą przyjmowani życzliwie przez bliskich i rodziny, potem miejscowi zobaczą w nich konkurentów do topniejących dóbr.

Zapanuje głód?

W handlu jako źródło białka pojawią się owady, bo nie będzie mięsa. Już się pojawiają. Do produkcji wołowiny zużywa się monstrualne ilości wody, której coraz bardziej brakuje. A wszyscy chcą jeść. Kiedy byłem dzieckiem, mięso pojawiało się na stole od święta. Dziś spożywamy je codziennie. Ludzie dla przetrwania są w stanie zrobić wszystko. Pokazał to wielki głód na Ukrainie. Tam pojawił się kanibalizm. Potrafimy robić takie rzeczy w skrajnych sytuacjach. Oczywiście, w przyszłym roku nie będziemy zjadać sąsiadów, ale trzeba to traktować poważnie. Dodatkowym zagrożeniem będą epidemie. Niedawno w Europie odkryto bakcyla dżumy sprzed pięciu tysięcy lat. One się wydostają między innymi na skutek znikania lodowców. Wirusy i bakterie mają formy przetrwalnikowe i potrafią długo czekać, jak bomby zegarowe. Wystarczył Covid, by okazało się, że służba zdrowia jest niewydolna.


Ludzkość wyginie?

ciąg dalszy :


https://echodnia.eu/swietokrzyskie/...zacji-zobaczymy-na-wlasne-oczy/ar/c8-15722384
 

kompowiec

freetard
2 580
2 645
wyginiemy jak dinozaury. No i zajebiście, bo kiedy patrzę na to co chiny szykujo...

Przynajmniej możemy się pośmiać z starych postów:

Problem jest inny. Nie da się naukowo ani obalić globcia ani go udowodnić. W świetle tego co wiemy globcio jest małoprawdopodobne. Można jedynie obalić zdecydowaną większość argumentów zwolenników globcia. Mając na uwadze rodzaj argumentacji zwolenników globcia - należy uznać go nie za teorię a za religię.
 

kompowiec

freetard
2 580
2 645
Czyli drożejące mięso to spiseg?

Swoją drogą, świetny materiał. Szczególnie killer argumentem jest ten, że pasza ktorą jedzą, nie nadaje się do żarcia przez ludzi, więc zostanie nie dość że zmarnowana to jeszcze zostaniemy z górą rozkładających się śmieci, bo nie zostanie zamieniona na nawóz przez krowy i inne zwierzęta gospodarskie.

generalnie wniosek jest taki, że przemysł nie chce się zmienić więc będzie próbował nas zmuszać do zmiany zachowań. Bezskuteczne, zważywszy na to ile sami produkują CO2
 
Ostatnia edycja:

tolep

five miles out
8 579
15 476
Czyli drożejące mięso to spiseg?
Nie. Energia jest coraz droższa, a produkcja zwierzeca wymaga jej dostarczenia, podczas gdy rośliny mają energię za darmo, ponieważ są zbudowane z ogniw fotowoltaicznych zwanych na przykład liśćmi.

Ten filmik chłodzi panikarstwo klimatyczne związane z hodowlą pokarmu zwierzęcego obniżając liczby, ale nie redukuje tych liczb do zera.
 

Alu

Well-Known Member
4 634
9 694
Produkcja roślin też wymaga jakiejś tam energii, która nie jest darmowa, przecież nawozi się ziemię, orze, trzeba jakoś zebrać plony i nie robi tego Słońce. Ale pewnie mniej wymaga niż w przypadku krów.
 
Ostatnia edycja:

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123

Ratowanie świata się nie opłaca. Smutne losy technologii do odsysania CO2 z atmosfery [OPINIA]

Andrzej Krajewski

10 sierpnia 2021, 14:16

Zapobiec katastrofie klimatycznej szczerze chcą tylko zwykli ludzie i to jedynie ci wierzący, że nadciąga. Cała reszta próbuje coś na niej zyskać, czego najlepszym przykładem są losy technologii pozwalającej oczyszczać powietrze z dwutlenku węgla.

Opublikowany w poniedziałek raport Międzyrządowego Panelu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) w sumie potwierdził to, co i tak już wiadomo. Jest źle, a będzie gorzej. Stężenie CO2 w atmosferze rośnie coraz szybciej. Bez kłopotu dostrzeże to każdy, kto zechce prześledzić wieloletnie wykresy, ujmujące to zjawisko. Fakt, iż dwutlenek węgla generuje „efekt cieplarniany”, tworząc nad jakimś obiektem (np. planetą) izolującą czapę, zapobiegając tak ubytkom ciepła, zaobserwował już na początku XIX w. francuski fizyk Jean Baptiste Fourier.
Jego teorie potwierdzili astronomowie i naukowcy starający się w latach 60. ubiegłego wieku przeniknąć tajemnice Wenus. Na bliźniaczo podobnej do Ziemi planecie średnia temperatura przy powierzchni wynosi 460 stopni C. Dzieje się tak, ponieważ atmosfera Wenus w 96 proc. składa się z dwutlenku węgla. Niedługo po tym odkryciu zaobserwowano, że i na Ziemi dwutlenek węgla, gdy wzrasta jego stężenie, zaczyna przekształcać ziemską atmosferę w wielki termos podgrzewany przez Słońce.

Całkowita klęska​

Cały wysiłek w polityce klimatycznej państw, zapoczątkowany w grudniu 1997 r. międzynarodową konferencją w Kioto, skupił się zatem na redukowaniu emisji CO2. Prawie ćwierć wieku później można gołym okiem dostrzec, iż strategia ta poniosła całkowitą klęskę.

Poza Europą główne centra przemysłowe na Ziemi: Chiny, Indie i do niedawna Stany Zjednoczone radośnie zwiększały emisję dwutlenku węgla. Same Chiny od czasów Kioto prawie trzykrotnie, a Indie dwukrotnie. Szybkie przejście na bezemisyjną: energetykę, produkcję i transport grozi tak wielkimi wstrząsami ekonomicznymi i społecznymi, że jedynie Unia Europejska na serio podejmuje to ryzyko (USA dopiero je rozważa). Reszta świata woli dawać obietnice na przyszłość (w przypadku Chin, które przez ostatnich 5 lat uruchomiły ok. 400 nowych elektrowni węglowych, nie mają one nawet pokrycia w faktach) i ryzykować katastrofę klimatyczną.
Gdy ogólnoświatowa redukcja emisji dwutlenku węgla okazuje się nierealną mrzonką jedynym skutecznym ratunkiem mogłoby się wydawać odzyskiwanie tegoż gazu z atmosfery. Najlepiej tak, by osiągnąć - jak ładnie nazwali to naukowcy - „emisję negatywną”. Wyobraźmy tu sobie idealny świat, w którym przemysłowe mocarstwa, dysponując skuteczną technologią zasysania CO2 z powietrza i rozbijania gazu na węgiel oraz tlen, przystępują do ratowania cywilizacji. Czynią to, budując zgodnym wysiłkiem wielkie sieci urządzeń, zdolnych nie tylko powstrzymać dalsze zwiększanie się stężenia dwutlenku węgla w ziemskiej atmosferze, ale stopniowo zacząć je zmniejszać. Tak spowalniając i wyciszając zmiany klimatyczne jakie już nabrały rozpędu. Piękna wizja. Potrzebne jest jedynie narzędzie technologiczne, a potem do dzieła!

"Odsysacze" CO2 z atmosfery​

Otóż Drogi Czytelniku ono od dawna już istnieje, lecz nie znaczy to, że powinieneś nagle zacząć zbytnio się łudzić.

Żeby wyjaśnić dlaczego, należy zacząć od umowy, jaką pod koniec lipca tego roku kanadyjska firma Carbon Engineering zawarła z firmą technologiczną LanzaTech oraz liniami lotniczymi British Airways i Virgin Atlantic. Jej efektem ma być powstanie w Wielkiej Brytanii zakładów pobierających z atmosfery CO2, a następnie przerabiających go na … paliwo lotnicze. „To przełom dla naszej branży” – ogłosił w oświadczeniu dla mediów dyrektor generalny British Airways Sean Doyle. Groźba objęcia linii lotniczych systemem pozwoleń na emisję dwutlenku węgla, co oznacza gwałtowny wzrost kosztów, natchnęła dyrektora Doyle genialnym pomysłem - jak najłatwiej: „zdekarbonizować ślad węglowy samolotów”. Mianowicie ma napędzać je paliwo wytwarzane z dwutlenku węgla. Przelicznik tego, co samolot spali w czasie lotu i wyemituje do atmosfery zostanie wyzerowany przez „odessanie” z powietrza CO2, czego dokonają urządzenia Carbon Engineering.

Ta kanadyjska firma już w 2015 r. ogłosiła, iż opracowała technologię DAC (direct air capture) polegającą na tym, że olbrzymie wentylatory tłoczą powietrze na plastikowe membrany, pomiędzy którymi znajduje się specjalny roztwór chemiczny. Rozbija on CO2 na węgiel oraz uwalniany z powrotem do atmosfery tlen. Z pozyskanego tą drogą węgla wybudowana wkrótce przetwórnia ma wytwarzać dla British Airways i Virgin Atlantic ok. 100 milionów litrów paliw płynnych rocznie. Spalające je samoloty wyemitują oczywiście dwutlenek węgla. Jednym słowem technologia mogąca posłużyć zapobieżeniu katastrofie klimatycznej przyda się do jej przyśpieszenia.

Naiwna grupa uczonych już w styczniu tego roku na łamach naukowego pisma „Nature Communications” opublikowała długi tekst pt. „Emergency deployment of direct air capture as a response to the climate crisis”, w którym próbowała oszacować, ile zakładów opartych na technologii DAC mogłoby ocalić świat taki jaki znamy. Wychodząc od liczby mówiącej, że roczna emisja CO2 wynosi obecnie ok. 40 gigaton wyliczyli, że spowolnić efekt cieplarniany mogłoby już ok. 800 zakładów „odsysania” dwutlenku węgla podobnych wydajnością do tych, jakie powstaną w Wielkiej Brytanii. Gdyby zaś zbudować ich na całym świecie 10 tys., wówczas zdolne byłby do przetwarzania na węgiel 27 gigaton CO2 rocznie. To oznaczałoby sukcesywny ubytek tego gazu w atmosferze. Wówczas wielkie wyrzeczenia, jakie zaplanowano już w Unii Europejskiej w ramach Fit for 55, by zmusić ludzi do ograniczenia podróży, konsumpcji oraz posiadania wszystkiego, co nie jest „zeroemisyjne”, nie byłoby konieczne. Cała transformacja mogłaby następować stopniowo i bez ofiar.

Państwa solidarnie ignorują taką drogę​

Jednak dość mrzonek i pora dostrzec, czemu państwa solidarnie ignorują taką drogę. Nie ma bowiem wielkich programów grantowych wspierających poszukiwania nowych technologii „odsysania” CO2 z powietrza. Żaden rząd nie promuje tego, ani efektywnie nie wspiera. Takie firmy jak: szwajcarski Climeworks, czy islandzki Carbfix, które pracują nad tego typu rozwiązaniami, pozyskują środki głównie od prywatnych darczyńców. Carbon Engineering rozwinął skrzydła, bo jego pomysły dały nadzieję na zyski British Airways. Nagrodę 100 mln dolarów dla kogoś, kto opracuje sposób łatwego redukowania stężenia dwutlenku węgla w atmosferze ufundował nie rząd USA, Komisja Europejska, czy prezydent Chin, lecz Elon Musk.
Dzieje się tak z kilku przyczyn. Na poziomie poszczególnych państw inwestowanie wielkich środków w urządzenia redukujące poziom CO2 rodzi groźbę tego, że inni wybiorą „jazdę na gapę”. Czyli jeśli np. Stany Zjednoczone zaczną budować całe sieć „odsysaczy”, wówczas Chiny i Indie będą mogły bez obawy o nadejście wielkich katastrof pogodowych postawić więcej elektrowni węglowych i produkować prąd dwu-trzykrotnie tańszy niż ten ze źródeł odnawialnych.

Fit for 55

Z kolei Chiny wybierając inwestycje w „emisję negatywną” mogą odwieść Unię Europejską od pomysłów związanych z drastycznym zaciśnięciem pasa w ramach Fit for 55, co czyniłoby przemysł europejski bardziej konkurencyjnym. Każde mocarstwo biorące na siebie budowanie instalacji do redukowania stężenia CO2, ryzykuje, iż może więcej stracić niż zyskać. To powoduje, że z miejsca należy wykluczyć pójście tą drogą totalitarnych Chin. W krajach demokratycznych teoretycznie wyborcy mogliby żądać skorygowania strategii walki z katastrofą klimatyczną na rzecz inwestowania publicznych środków w „emisję negatywną”. W odwrotności do promowania „zeroemisyjności” główne koszty wówczas mógłby ponosić nie przeciętny konsument, zmuszany obecnie do coraz większych wyrzeczeń, lecz płatnicy podatków. Ponieważ to z nich finansowano by budowę urządzeń do wychwytywania CO2. W demokratycznym państwach przeważnie prowadzi to do wniosku, iż na taką okoliczność bardziej sprawiedliwe i ekonomicznie sensowne jest podnoszenie wysokości danin publicznych nie małym, lecz wielkim - czyli korporacjom i najbogatszym obywatelom. Komu więc „emisja negatywna” się nie opłaca, nie trzeba tu dodawać.

Co ciekawe nie opłaca się ona również lewicy. Ta bowiem uznała, że walka z katastrofą klimatyczną jest niepowtarzalną okazją do przeprowadzenia pod przymusem i przy użyciu całego aparatu państwa wielkiej transformacji zachodnich społeczeństw. Na początek kapitalistyczny wolny rynek ma zastąpić system planowania produkcji, następnie systemy dystrybucji dóbr oraz świadczeń socjalnych. Dzięki takim rozwiązaniom żyjące skromnie, zdyscyplinowane i lepiej kontrolowane społeczeństwa, mają emitować mniej CO2. Małym problemem okazuje się, że mocniejsze przykręcanie śruby powoduje, iż wkurzeni wyborcy masowo zaczną przenosić głosy na populistów i skrajną prawicę. Dlatego końcowym domknięciem wielkiej transformacji społecznej musiałoby być pożegnanie z demokracją. Ona bowiem niesie ze sobą zbyt wielkie zagrożenia dla promotorów inżynierii społecznej.

Może więc inwestowanie w „emisję negatywną” opłaca się choć konserwatywnej prawicy? Ależ skąd! Ta swoje dotychczasowe sukcesy wyborcze w stylu Donalda Trumpa oparła na negowaniu niebezpieczeństw związanych z tym, iż ludzkość emituje coraz więcej dwutlenku węgla. Jej wyborcy generalnie nie zamierzają wierzyć, że katastrofa klimatyczna nadciąga. A skoro czegoś nie ma, to przecież rzeczą absurdalną byłoby zainwestowanie setek miliardów dolarów w budowę urządzeń do walki z tym czymś.

I tak Drogi Czytelniku pogódź się z utratą złudzeń, że ratowanie świata opłaca się tym, którzy nami rządzą. Otóż jest dokładnie na odwrót.

 

tolep

five miles out
8 579
15 476
Tylko komercyjna fuzja jądrowa mogłaby dostarczyć energii tak taniej, by przerabianie CO2 z atmosfery było opłacalne. Rzecz jasna, można by bylo się wówczas pożegnać z takimi wymysłami jak elektromobilność. Gęstość energii w akumulatorach jest nieporównywalna z energią zgromadzoną w płynnych węglowodorach.
 

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Tylko komercyjna fuzja jądrowa mogłaby dostarczyć energii tak taniej, by przerabianie CO2 z atmosfery było opłacalne. Rzecz jasna, można by bylo się wówczas pożegnać z takimi wymysłami jak elektromobilność. Gęstość energii w akumulatorach jest nieporównywalna z energią zgromadzoną w płynnych węglowodorach.
Wystarczyłoby pokrycie niewielkiego procenta powierzchni Sahary by zaspokoić całe światowe zapotrzebowanie na energię:



View: https://www.youtube.com/watch?v=62ASvupr8Zg


A tu ciekawy artykuł o tym, co czeka Polskę:

Kukurydza zamiast ziemniaków, czyli jak zmiany klimatyczne wpłyną na nasze życie

30.10.2020
z dr Aleksandrą Kardaś rozmawia Jarosław Walkowicz

Europa jako bogaty region z pewnością będzie stanowiła cel uchodźców klimatycznych

Czy cenzus czasowy 50 lat, o którym od pewnego czasu można w mediach usłyszeć to rzeczywisty okres, w którym może dojść do nieodwracalnych zmian w naszym klimacie, jeśli nie zaczniemy się im przeciwdziałać?

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że nieodwracalne zmiany na Ziemi już prawdopodobnie zaszły, więc z pewnością nie będzie nam łatwo wrócić do stanu sprzed kilkudziesięciu lat czy, tym bardziej, sprzed epoki przedprzemysłowej.
Uważa się, że w 2070 roku, czyli właśnie za 50 lat, średnia temperatura na Ziemi będzie wyższa o 2 stopnie Celsjusza względem epoki przedprzemysłowej, jeśli zmiany zachodziłyby z taką prędkością, jak zachodzą obecnie. Ale spodziewamy się, że stanie się to znacznie szybciej, może nawet jeszcze w pierwszej połowie wieku.

Zgaduję więc, że 2070 ma bardziej stanowić pewnego rodzaju symbol upadku naszej planety niż realną datę, od której będzie za późno na działanie?

Tak, ten próg jest „okrągły” głównie dlatego, żeby było go łatwo zapamiętać. W rzeczywistości wygląda to nieco inaczej. Na Ziemi występuje mnóstwo zjawisk posiadających swoje tzw. punkty krytyczne, po przekroczeniu których nie da się cofnąć pewnych zmian. Ocenia się, że jeżeli średnia temperatura Ziemi podwyższy się o te 2 stopnie, to prawdopodobieństwo, że te punkty krytyczne będą przekraczane jest bardzo wysokie. Może wręcz nastąpić kaskada tych zmian – napędzających się wzajemnie kolejnych niepożądanych zjawisk.
Łatwym do zrozumienia przykładem tłumaczącym, czym są te „punkty krytyczne”, jest topnienie lodu arktycznego, który charakteryzuje się tym, że odbija dużo światła słonecznego. Gdy lód się topi, zastępowany jest przez dużo lepiej pochłaniającą promienie słoneczne wodę. Nagrzewana w ten sposób woda jeszcze szybciej roztapia lód, z którym ma styczność. Mówiąc w skrócie, im jest cieplej tym jest mniej lodu, a im jest mniej lodu tym robi się cieplej. I jeżeli lodu stopnieje wystarczająco dużo, to okaże się że ten efekt jest na tyle silny, że pozostały lód też stopnieje, nawet jest zatrzymamy nagle wszystkie maszyny i zaprzestaniemy emisji. Jak wspomniałam, takich zjawisk jest więcej. Każde z nich, np. zaburzenia prądów morskich, zanik lasów deszczowych i raf koralowych, mają swoje własne punkty krytyczne. Możemy w pewnym momencie dojść do etapu, na którym nie tylko nie da się zmian cofnąć, ale też zatrzymać ich postępowania.

Eksperci twierdzą zgodnie, że ociepleniem klimatu dużo bardziej zagrożone są miejsca leżące na północy. O jakich dokładnie regionach świata mówimy? Co im grozi?

Każdy region charakteryzuje się odmiennymi zagrożeniami. Np. na dalekiej północy, czy ogólnie na północnej części globu, mamy zdecydowanie mocniejsze ocieplanie się klimatu – temperatura rośnie tam dwukrotnie szybciej niż globalna średnia. Oznacza to m.in. zanik lodu, a tym samym zagrożenie dla niedźwiedzi polarnych stanowiących zresztą umowny symbol globalnego ocieplenia. Ocieplenie na północy oznacza również katastrofy budowlane, gdyż im jest cieplej tym bardziej topnieje wieloletnia zmarzlina, na której zbudowano na północy całe miejscowości. Podłoże, które przez wieki było twarde, zaczyna zmieniać się w błoto, co powoduje zapadliska i niszczenie budynków czy infrastruktury. Z tego powodu ewakuowano już jedną z wiosek na Alasce.

Miejscem, w którym zmiany zaszły już prawdopodobnie za daleko jest Antarktyda Zachodnia. Wydaje się, że cofające się lodowce już przekroczyły punkty krytyczne i nie da się przywrócić ich poprzedniego zasięgu. Cofają się one coraz dalej w głąb lądu i im bardziej ten proces postępuje, tym większa tworzy się powierzchnia styku pomiędzy lodem a coraz cieplejszą wodą, a w związku z tym lodowce topnieją szybciej i szybciej.

A inne regiony świata?

W tropikach temperatura rośnie wolniej, jednak z drugiej strony mamy dużo gorszy punkt wyjścia, ponieważ temperatury już na starcie są tam bardzo wysokie, nawet zagrażające zdrowiu. I wzrost średniej temperatury rocznej, nawet niewielki, oznacza zwiększenie liczby dni o bardzo wysokiej temperaturze w roku.

Powszechnie znanym zagrożeniem jest również podnoszenie się poziomu morza. Szczególnie zagrożone są niewielkie wyspy położone na Oceanie Spokojnym, który jest regionem szybkiego przyrostu poziomu oceanu. Podchwytliwą kwestią w tym przypadku jest to, że poziom morza w różnych miejscach wzrasta w różnym tempie. Także wiele znanych miast jest zagrożonych podwyższeniem się poziomu oceanu, m.in. Miami, Osaka, Rio de Janeiro, czy Szanghaj. Do tego delty wielkich rzek, chociażby w Chinach, Indiach, czy Bangladeszu – słona woda morska może wpływać deltami i nizinami w głąb lądu zagrażając życiu, zdrowiu oraz dorobkowi setek milionów ludzi.

A jakie zmiany klimatyczne czekają Europę?

To zależy o jakiej części Europy mówimy. Na przykład w basenie Morza Śródziemnego od bardzo dawna pogarsza się sytuacja, jeśli chodzi o występowanie wysokich temperatur oraz susze. Niestety, najprawdopodobniej te zjawiska będą coraz bardziej dotkliwe.

W centralnej części Europy również zaczyna pojawiać się problem z suszami, jednakże on ma nieco inne podłoże. Co ciekawe, w naszej części kontynentu opadów przybywa, jednakże równocześnie występuje silniejsze parowanie z powierzchni ziemi, a opady występują rzadziej i są bardziej gwałtowne. Tworzy się przez to cykl, w którym przez pewien okres roślinom brakuje wody, potem przychodzą gwałtowne opady i wtedy jest jej wręcz za dużo, następnie woda paruje i znowu nastaje okres suchy, kiedy rośliny mają wody zbyt mało.

Kolejnym problemem są większe maksymalne prędkości wiatru, przez co nawiedzające nasz region wichury powodują coraz większe straty. Na szczęście, jest to stosunkowo prosty problem do rozwiązania.

Dość powszechnie mówi się już o wizji uchodźców klimatycznych, ale jakie mogą nastąpić jeszcze skutki zmian klimatycznych w innych częściach świata dla Europy?

Zacznę od tego o czym Pan wspomniał. Europa jako bogaty region z pewnością będzie stanowiła cel uchodźców klimatycznych. I myślę, że będzie to problem najpoważniejszy. Uchodźcy będą pochodzić z regionów, w których warunki pogodowe staną się na tyle uciążliwe, że będą utrudniały pracę czy zdobywanie podstawowych środków do życia, takich jak woda i pożywienie. Co więcej, bardzo wysokie temperatury mogą ogólnie utrudniać prowadzenie wydajnej gospodarki i w związku z tym ludzie będą wypychani w stronę biegunów. A Europa Północna czy Środkowa z pewnością nie będą aż tak bardzo dotknięte klęską wysokich temperatur, dzięki czemu będzie się tu dało stosunkowo normalnie żyć i pracować. Niewątpliwie, nasza i podobne klimatycznie szerokości geograficzne będą stanowiły cel emigrantów.

Zmiana klimatu może wpłynąć również na europejską gospodarkę. Z pewnością wzrosną ceny towarów importowanych z innych części świata. Produkty takie jak kawa czy kakao wymagają bardzo specyficznych warunków meteorologicznych. Obszary, na których można je będzie hodować, będą się kurczyć, a więc same produkty staną się droższe. Na pewno też na większą skalę potrzebować będziemy systemów chłodzenia budynków i infrastruktury, nawadniania pól i tym podobne.

Przejdźmy na nasze podwórko. Jakie zmiany pogodowe lub klimatyczne możemy zaobserwować w Polsce już obecnie?

Są to przede wszystkim fale upałów. W Polsce w latach 1951 – 1980 mieliśmy trzy lub cztery dni z temperaturą powyżej 30 stopni w ciągu roku. Teraz jest ich już 11 i spodziewamy się, że w następnych dekadach ich liczba będzie rosła aż dojdzie do 30, a nawet 50 dni w ciągu roku. Za kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat całe nasze lato najprawdopodobniej będzie wyglądało jak jedna wielka fala wysokich temperatur.

Jak już również wspomniałam, coraz częściej mamy do czynienia z intensywnymi opadami deszczu. Przynosi to coraz więcej tzw. powodzi błyskawicznych. W wyniku silnych i nagłych opadów woda w pojawia się w dużej ilości w niewielkich strumieniach, które szybko wylewają. Woda gromadzi się również na ulicach czy na chodnikach i w przejściach podziemnych, gdzie mamy nieprzepuszczalne powierzchnie takie jak beton. Są to zjawiska, z którymi mamy do czynienia coraz częściej i w coraz większej liczbie miejsc.

W kraju mamy również duży problem z suszami. Między 1951 a 1980 rokiem susze występowały średnio raz na 5 lat, później średnio od 3 do 5 lat, a od 2013 roku właściwie co roku mamy do czynienia z suszą rolniczą. Niestety, jak wiele wyżej opisanych zjawisk, również to powoli przestaje być anomalią ze względu na coraz częstsze jego występowanie.

W naszym regionie, w tym w Polsce, nastąpiła zmiana kierunków napływu powietrza. Wydawać by się mogło, że może to nie mieć żadnego znaczenia, jednak właśnie to zjawisko odpowiada w dużym stopniu za pogodę i warunki, w jakich żyjemy. Domyślnie występują u nas wiatry zachodnie, z którymi wędrują kolejne niże znad Atlantyku przynoszące zmianę pogody, deszcz co kilka dni i świeże powietrze znad morza. Natomiast, w związku ze zmianą klimatu ta sytuacja wygląda inaczej: te niże nie nadchodzą. Zamiast nich utrzymują się nad regionem kontynentalne wyże, skutkujące brakiem wymiany powietrza i jednolitą pogodą przez wiele tygodni. Latem oznacza to utrzymujący się upał, zimą mróz, a w obu porach roku może to oznaczać smog, tak bardzo dotkliwy w ostatnich latach.

A czy możemy spodziewać się jakichś szczególnych anomalii pogodowych w kolejnych dziesięcioleciach?

Te zjawiska, o których wspominałam będą prawdopodobnie coraz częstsze, coraz dłużej utrzymujące się i coraz silniejsze. Czyli mówimy o jeszcze mocniejszych ulewach, silniejszych porywach wiatru oraz jeszcze gorętszych falach gorąca.

Również podnoszenie się poziomu Morza Bałtyckiego może być dla Polski zagrożeniem. Można się spodziewać, że do około połowy wieku przynajmniej raz do roku będą zalewane bardzo duże obszary w regionie Zalewu Szczecińskiego – od Koszalina, po Darłowo i Jarosławiec. Narażone na to będą również znaczna część Gdańska i niemal całe Żuławy Wiślane aż do Elbląga. Można temu przeciwdziałać dzięki budowaniu umocnień, a mieszkańcy tych regionów powinni być szczególnie na tę kwestię uczuleni.


Przed jakimi problemami stanie teraz Polska i kraje regionu? Czy w związku ze zmianami klimatycznymi, np. z pogłębiającą się suszą, będzie nam brakować żywności lub wody?


W Polsce oraz w regionie zmiana klimatu jest przede wszystkim odczuwana przez rolników, a chodzi głównie o dostęp do wody oraz wysokie temperatury. Musimy gospodarować tak, aby tej wody nam wystarczyło. Być może trzeba będzie zmienić uprawiane rośliny, np. zmienić ziemniaki na kukurydzę, która jest mniej wrażliwa na suszę. Być może potrzebne będzie nawadnianie pól, gdyż już teraz brakuje wody w warstwach wierzchnich gleby. Nie możemy jednak sobie pozwolić, aby nawadniać pola wodą pobieraną z głębszych warstw wodonośnych, gdyż są one bardzo trudno odnawialne. A właśnie stamtąd zazwyczaj bierzemy wodę pitną oraz tę płynącą w wodociągach.

A jak jeszcze może się zmienić nasz tradycyjny jadłospis?

Oprócz wymienionych przeze mnie ziemniaków z pewnością trudniejsza będzie uprawa żyta. Prawdopodobny jest scenariusz, gdy nasi rolnicy będą się przerzucać na bardziej „ciepłolubne” owoce i warzywa. Jednak nie możemy przejść obok pewnego znaczącego szczegółu obojętnie – rośliny te nie tylko potrzebują wyższej temperatury ale również innych warunków glebowych czy oświetleniowych, których w Polsce nie znajdą. To ogranicza rolnikom pole do manewru i utrudnia zastąpienie jednych uprawianych roślin innymi.

Chciałabym też odwrócić pytanie – jak nasz jadłospis wpływa na środowisko i zmianę klimatu? Dość powszechnie znanym faktem jest to, że hodowla zwierząt jest bardzo obciążająca dla środowiska i w szczególności daje nam duże emisje gazów cieplarnianych. W związku z tym nie możemy pozwolić sobie na coraz to większe spożywanie mięsa i nabiału jak ma to miejsce w wielu bogacących się społeczeństwach. Pozytywnym zjawiskiem jest to, że coraz więcej osób jest tego świadoma i celowo wybiera dietę bezmięsną. Jest to tańsze, zdrowsze i przyjaźniejsze dla klimatu.

Jakie są Pani zdaniem najważniejsze działania instytucjonalne w Polsce i w Europie?

Z tych tematów, które mnie interesują mogę powiedzieć, że prężnie rozwijane są obserwacje zmian zachodzących w środowisku oraz przygotowywanie prognoz i udostępnianie danych. Dzięki temu osoby zainteresowane dysponują informacjami, które pozwalają dostosować plany upraw, inwestycje, czy nawet sposób życia związany, bądź mogący zaszkodzić środowisku. Są również programy europejskie, dzięki którym wszystkie ośrodki, czy to badawcze, czy informacyjne, mogą czerpać sprawdzone informacje na temat zmian klimatu. Podsumowując, działka informacyjna niezwykle prężnie się rozwija, co może pomóc w zwalczaniu negatywnych skutków zmian klimatu.

 

Blobfish

Well-Known Member
151
280
(A co sie stalo z dziura ozonowa?) Maleje na skutek globalnych działań

Chyba nie bardzo. Globalne działania + spadek produkcji wywołany COVID-em a dziura rośnie w najlepsze :)

 
Do góry Bottom