Dobre wiadomości

noniewiem

Well-Known Member
611
968

ukos

Well-Known Member
505
971
Kult sprzedał wszystkie płyty! Tak się dzieje jak się szanuje fanów.
Brawo Kazik! Wolny rynek znowu wygrał. Jakże groteskowo brzmią słowa Sławomira Świerzyńskiego, lider zespołu Bayer Full, który naśmiewał się z Kultu i sugerował, że nikt go nie słucha. Teraz oficjalnie potwierdzono, że wyprzedał się cały nakład promowanej od niedzieli płyty zespołu Kult.

Po raz kolejny okazuję się, że atak lidera Bayer Full na Kult odniósł odwrotny skutek od zamierzonego. Twórca hitu “Majteczki w kropeczki” zarzucił Kazikowi, że ten krytykuję pomoc finansową, która miała trafić do osób, które ucierpiały w wyniku rządowych restrykcji. Rząd na pomoc artystom przeznaczył 400 mln zł.

Najgłośniej sprzeciwił się zespół “Kult” drenażowi naszych kieszeni, i odmówił przycięcia jałmużny od Piotra Glińskiego.

– Rząd nie może ci dać żadnych pieniędzy, bo ich nie ma. Jeśli jednak komuś daje to znaczy że przedtem komuś zabrał.
Zabrał setkom tysięcy uczciwie pracujących ludzi, którym teraz na dodatek zamyka interesy. Nie chcemy tych ukradzionych wam pieniędzy – oświadczył Kult.

Jak widać wolny rynek po raz kolejny zweryfikował, kogo chcemy kupić a kogo nie.

Źródło – https://korwin24.pl
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591

Czesi obniżają podatek dochodowy, by walczyć z kryzysem​


Czechy obniżają podatek dochodowy, by lepiej poradzić sobie z kryzysem wywołanym pandemią koronawirusa. Obniżkę zaproponował miliarder i premier kraju Andrej Babis, a parlament w piątek ją przegłosował. Krytycy tego ruchu uważają, że w ten sposób polityk chce zdobyć popularność przez przyszłorocznymi wyborami.


Czechy obniżają stawki podatku dochodowego do kolejno 15 proc. i 23 proc. dla zamożniejszych osób. Jak opisuje Bloomberg, ruch ten ma obniżyć przychody czeskiego budżetu o ok. 80 mld koron, czyli ok. 13,6 mld złotych. Ministerstwo Finansów spodziewa się jednak, że wpływ na budżet ostatecznie będzie mniejszy ze względu na zwiększoną konsumpcję idącą za obniżką.

Czechy obniżają podatek dochodowy​


Na wzrost konsumpcji liczy też pomysłodawca i premier kraju Andrej Babis. Jego zdaniem, obcięcie podatku dochodowego zwiększy przychody gospodarstw domowych w czasie, gdy z powodu kryzysu nie ma zbytnio przestrzeni na podwyżki płac. Jak przekonywała z kolei minister finansów Czech Alena Schillerova, w ten sposób rząd "wesprze gospodarkę tam, gdzie potrzebuje ona tego najbardziej".


Plan jednak spotkał się z krytyką m.in. analityków i ekonomistów. Przekonują oni, jak opisuje Bloomberg, że obniżka podatku jest nieefektywna, bo największa część pieniędzy zostanie w rękach najbogatszych, którzy będą raczej oszczędzać niż wydawać. Opozycja polityczna twierdzi też, że Babis w ten sposób po prostu chce zdobyć popularność wśród wyborców przed wyborami w 2021 r.

W październiku, z powodu pandemii, Czesi zamknęli większość sklepów. Podobnie jak wiele innych krajów, tak i Czechy borykają się z drugą falą zachorowań na koronawirusa. Jednocześnie kraj ten, by ratować gospodarkę, znacznie podniósł deficyt budżetowy na 2020 r.

 

NoahWatson

Well-Known Member
1 297
3 200
Mam nadzieję, że użytkownicy tego forum spożytkują swoją energię i zagłosują swoimi pieniądzmi na poparcie tej akcji, zamiast snuć teorie spiskowe o depopulacji albo łamać regulaminy, nakazy i polecenia dotyczące higieny wydawane przez obsługę prywatnych sklepów.
Akcja #OtwieraMY w Krakowie. Chcą działać mimo obostrzeń
Część krakowskich restauratorów chce otwierać swoje lokale gastronomiczne pomimo przedłużenia obostrzeń do 31 stycznia. Przedsiębiorcy wskazują na dramatyczną sytuację finansową, w jakiej się znaleźli. Sanepid przypomina z kolei, że cały czas trwają kontrole.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 726
Rodacy przynajmniej nie mają złudzeń.

Wczoraj, 20 stycznia (15:25)
Skala wzrostu cen napojów słodzonych zaskoczyła Polaków - informuje portal wiadomoscihandlowe.pl. Choć już niemal wszyscy słyszeli o wprowadzeniu podatku, to jednak konsumenci wciąż czują się niedoinformowani, a jednocześnie nie wierzą w cel wprowadzenia nowych regulacji. Tylko nieliczni są zdania, że pieniądze zostaną przeznaczone na walkę ze skutkami otyłości, zaś większość osób traktuje podatek cukrowy jako kolejny sposób na wyciąganie pieniędzy z ich kieszeni - wynika z raportu "Podatek cukrowy oczami konsumentów" przygotowanego przez agencję badawczo-analityczną Zymetria.
Informacja o wprowadzeniu podatku cukrowego dotarła do niemal wszystkich Polaków. 96 proc. osób słyszało już o jego wprowadzeniu, zazwyczaj z telewizji, radia, prasy lub internetu. - Ale aż co czwarta osoba o wprowadzeniu podatku dowiedziała się z portali społecznościowych, co pokazuje, jak dużą rolę pełnią one w informowaniu społeczeństwa. Podatek cukrowy to również temat rozmów towarzyskich - 30 proc. osób dowiedziało się o nim od znajomych - komentuje Barbara Krug, Managing Partner w Zymetria.
Popierający wprowadzenie podatku są w mniejszości. Aż 66 proc. Polaków twierdzi, że jest to zła decyzja. Liczba osób o negatywnym stosunku do wprowadzenia podatku rośnie - w październiku tego zdania było 59 proc. Polaków.
46 proc. osób przewiduje, że fundusze z podatków zostaną przeznaczone na łatanie dziury budżetowej, a kolejne 24 proc. jest zdania, że zostaną roztrwonione. Tylko 16 proc. osób jest przekonanych, że pieniądze zostaną przeznaczone na walkę ze skutkami otyłości, a co dziesiąta osoba jest zdania, że dzięki pozyskanym funduszom powstaną programy edukacyjne na temat zdrowego odżywiania się.
- Widać, że Polacy mają niedosyt wiedzy na temat podatku cukrowego - dodaje Barbara Krug. - Tylko 59 proc. osób twierdzi, że informacje na temat podatku są raczej lub w pełni wystarczające - dodaje.
- Nie dziwi więc to, że zdecydowana większość osób została zaskoczona skalą podwyżek cen napojów słodzonych. Dla 64 proc. osób podwyżki, które zobaczyli w sklepie są zdecydowanie wyższe niż się spodziewali. Mniej niż jedna na dziesięć osób przewidziała skalę wzrostu cen napojów - zaznacza.
Zaskakują również podwyżki napojów typu light czy bez kalorii, które również zostały objęte podatkiem. 7 na 10 osób nie zgadza się z tą regulacją i w większości traktują ją jako sposób wyciągania pieniędzy z kieszeni społeczeństwa. Rzadziej natomiast mówią o tym, że tego typu napoje nie przyczyniają się do wzrostu otyłości.
- Badanie ujawnia duży pesymizm Polaków - uważa Barbara Krug. 2/3 osób jest przekonana, że wprowadzenie podatku od cukru zostanie wykorzystane przez producentów i sprzedawców aby podnieść ceny również innych napojów, nie objętych podatkiem. Co trzecia osoba wierzy, że zwiększy się świadomość o szkodliwości spożycia napojów słodzonych, a tylko nieliczni są zdania, że poprawi się zdrowie dorosłych Polaków.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 726

Dodatkowy 1 mld zł od rządu nie uratuje przedsiębiorców utrzymujących się w górach z turystyki. Bunt z południa może się rozlać na cały kraj.
Gminy górskie, które ucierpiały w wyniku pandemii, dostaną od rządu dodatkowy 1 mld zł pomocy finansowej. Środki trafią do ok. 200 samorządów i będą mogły zostać wykorzystane m.in. na infrastrukturę turystyczną. Prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej Agata Wojtowicz wskazuje, że nie będą mieć jednak wpływu na trudną sytuację przedsiębiorców utrzymujących się z turystyki, którzy w tym roku stracili praktycznie cały sezon zimowy. Ci coraz częściej zapowiadają, że otworzą swoje biznesy mimo rządowych obostrzeń i lockdownu. - Ta niepokora jest dopiero namiastką tego, co za chwilę zacznie dziać się w całej Polsce - mówi Agata Wojtowicz.
- Bardzo się cieszymy, że w ogóle jakakolwiek pomoc została wyasygnowana dla gmin z regionów górskich. Tym bardziej że ich kasa będzie w tym roku pusta. My jako przedsiębiorcy nie będziemy zasilać ich swoimi podatkami, bo nie pracując i nie uzyskując przychodów, nie będziemy nic płacić - mówi agencji Newseria Biznes Agata Wojtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.
W ubiegłym tygodniu Rada Ministrów przyjęła uchwałę, która przyznaje dodatkową pomoc gminom z rejonów górskich (Sudety Wschodnie, Środkowe i Zachodnie, Beskidy Środkowe i Zachodnie, Obniżenie Orawsko-Podhalańskie, Łańcuch Tatrzański i Beskidy Lesiste) poszkodowanym w wyniku pandemii. Większość z nich znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej na skutek rządowych obostrzeń i lockdownu, przez który hotele i stoki narciarskie będą zamknięte co najmniej do końca stycznia.
Dodatkowa pomoc obejmie ponad 200 górskich gmin, które będą mogły skorzystać z dwóch instrumentów wsparcia w ramach Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Pierwszym jest dofinansowanie 40 proc. średniorocznej wartości wydatków gminy na inwestycje w latach 2016-2020 (jednak nie więcej niż 8 mln zł na jedną gminę). Drugi instrument to rekompensaty za zwolnienie przedsiębiorców z podatku od nieruchomości w I kwartale br. Chodzi o zwolnienia z tej daniny gruntów, budynków i budowli związanych z prowadzeniem usług hotelarskich i infrastruktury turystycznej (kolejki linowe, wyciągi, etc.). Rządowe dofinansowanie ma pokryć 80 proc. utraconych przez gminy dochodów.
Prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej ocenia, że to dodatkowe wsparcie od rządu podreperuje budżety samorządów, ale nie będzie mieć dużego przełożenia na sytuację przedsiębiorców z regionów górskich, którzy stracili w tym roku cały zimowy sezon turystyczny.
- Instrumenty pomocowe samorządów dla przedsiębiorców są niestety bardzo ograniczone prawem. Samorządy nie mogą w jakikolwiek sposób finansować działalności firm. Jedyną rzeczą, jaką mogą zrobić, jest właśnie zwolnienie, odroczenie lub zmniejszenie wpłat na podatek od nieruchomości. To może być także ograniczenie podatku od gruntu lub rezygnacja z opłat czynszowych, np. w lokalach, których właścicielem jest gmina. Są tylko te trzy instrumenty, którymi gmina może się posłużyć, chcąc pomóc przedsiębiorcom. Z drugiej strony jest też gros różnych przedsiębiorców, którzy nie płacą podatku od nieruchomości, np. przewodnicy, piloci wycieczek, i oni nie dostaną tej pomocy - mówi.
Zgodnie z rządową uchwałą dodatkowe środki dla gmin będą mogły sfinansować infrastrukturę turystyczną i komunalną związaną z usługami turystycznymi, czyli na przykład budowę i modernizację szlaków turystycznych, placów, parków, punktów widokowych, parkingów, muzeów, obiektów kultury regionalnej i innych atrakcji turystycznych, a także dróg czy chodników.
- Środki, które mają popłynąć do samorządów, są przeznaczone głównie na różne inwestycje. Wiadomo, że realizując je, gmina musi ogłosić przetarg. Miejscowi mogą do niego stanąć, ale nie wiadomo, czy wygrają i ile firm będzie te projekty realizowało. Te wyasygnowane pieniądze nie są przecież aż tak duże, żebyśmy mogli mówić o jakimś boomie inwestycyjnym. Dlatego najprawdopodobniej te środki w każdej gminie zostaną przeznaczone na dokończenie dotychczasowych inwestycji. Nie ma co oczekiwać, że to jest kanał pomocowy dla przedsiębiorców - mówi Agata Wojtowicz.
W górach turystyka jest dominującą aktywnością gospodarczą. Większość przedsiębiorców utrzymuje się właśnie z turystów i zarabia głównie zimą. Jednak w tym roku sezon narciarski został odwołany, a stoki są puste. Ich właściciele - podobnie jak m.in. hotelarze i restauratorzy - z każdym miesiącem ponoszą dotkliwe straty. Prezes TIG wskazuje, że część spośród tych firm może już nie stanąć na nogi, dlatego w nadchodzącym czasie można spodziewać się fali upadłości i bankructw.
- Już widzimy, że firmy się zamykają, część upadnie, na pewno wyjdzie z tej sytuacji bardzo okaleczona. Niektórzy pewnie wrócą na rynek szybciej, niektórzy będą wracali wolniej. Jesteśmy w sytuacji, w której wyczerpaliśmy już wszystkie swoje zasoby, więc naprawdę trudno mówić o jakichś inwestycjach czy o dynamice rozwoju w tych firmach - mówi.
Z turystyki utrzymują się nie tylko gminy górskie, ale też te położone nad Bałtykiem czy na Mazurach. One również zaapelowały już do rządu o przyznanie im dodatkowego wsparcia. Tamtejsi przedsiębiorcy, chcąc uniknąć upadłości, coraz częściej deklarują też, że otworzą swój biznes mimo rządowych obostrzeń i lockdownu.
- Po góralsku nazywa się to "poruseństwo". Ta niepokora jest dopiero namiastką tego, co za chwilę zacznie dziać się w całej Polsce. Jeżeli ktoś już teraz nie zacznie o tym myśleć, to za miesiąc będzie już za późno. Będziemy mieli o wiele większe problemy społeczne i coraz więcej ludzi będzie wypowiadać posłuszeństwo. Zresztą dobrze wiemy, że ono ma miękkie podstawy prawne, coraz więcej przedsiębiorców zdaje sobie z tego sprawę i przestaje się obawiać, bo niewiele ma już do stracenia. To będzie narastać jak kula śnieżna. Ona została ulepiona tutaj, na południu, ale można ją potoczyć pod sam Bałtyk - przestrzega Agata Wojtowicz.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 726
Wrzucam za tosią z Discorda:


W ciągu pięciu lat liczba egzemplarzy broni w prywatnych rękach wzrosła o połowę. To głównie pistolety.
587,9 tys. sztuk – tyle na koniec 2020 r. było broni palnej w prywatnych rękach Polaków. I przez ostatnie pięć lat ta liczba wzrosła o połowę. W 2015 r. legalnie posiadanych egzemplarzy było bowiem 390,8 tys. Tylko w 2020 r. przybyło 36,4 tys. sztuk broni. Tak wynika z danych udostępnionych przez Komendę Główną Policji.
Dlaczego Polacy chętnie kupują broń? Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i były poseł, który pracował nad ustawą o broni i amunicji, mówi, że jedną z przyczyn jest rosnąca zamożność społeczeństwa. – Inna to odreagowanie czasów, gdy w praktyce nie dało się zdobyć broni – dodaje.
Taki stan trwał do 2011 r., gdy Sejm znowelizował ustawę o broni i amunicji. – W ramach nowelizacji zaplanowano i przeprowadzono w dużym zakresie odebranie policji uznaniowości w wydawaniu pozwoleń na broń. Wprowadzono ściśle określone kryteria, których spełnienie powinno skutkować uzyskaniem pozwolenia – wyjaśnia mec. Andrzej Turczyn, popularyzator broni palnej i autor bloga Trybun.org.pl.
I rzeczywiście, najwięcej sztuk broni przybywa do celów, w których najłatwiej uzyskać pozwolenie, czyli sportowych i kolekcjonerskich. W pierwszej kategorii liczba egzemplarzy na przestrzeni 2020 r. zwiększyła się o 13,8 tys., a w drugiej – 14,9 tys. Te kategorie zaczynają już odgrywać większą rolę niż broń do celów łowieckich, której w 2020 r. przybyło tylko 8 tys. sztuk. Z kolei liczba egzemplarzy broni do celów ochrony osobistej, gdzie wciąż w uzyskaniu pozwolenia dużą rolę odgrywa opinia policji, niemal w ogóle się nie zwiększa.
Z policyjnych danych nie wynika, jaką konkretnie broń kupują Polacy. Nasi rozmówcy szacują, że jest to zazwyczaj broń centralnego zapłonu, a najczęściej pistolety.
Zdaniem Andrzeja Turczyna, choć broni przybywa, wciąż nie można uznać Polaków za uzbrojony naród. – Należy odróżnić liczbę egzemplarzy broni od liczby posiadaczy broni – mówi.
Wyjaśnia, że pozwoleń na broń przybywa wolniej niż zarejestrowanych sztuk broni. Na koniec 2020 r. było ich 234,9 tys., a pięć lat wcześniej – 192,8 tys. W dodatku, jak zauważa Andrzej Turczyn, niektóre osoby posiadają więcej niż jedno pozwolenie na broń. – Ogólnie prywatnych posiadaczy broni jest prawdopodobnie nie więcej niż 170 tys. To jest nic w 38-mln kraju – dodaje.
Zauważa, że pod względem posiadania broni Polska jest w ogonie Europy. Gdy w ubiegłej kadencji posłowie Kukiz'15 wnieśli projekt nowej, bardziej liberalnej ustawy o broni i amunicji, w uzasadnieniu napisali, że w Polsce liczba pozwoleń wynosi trzy i pół na tysiąc mieszkańców, podczas gdy np. w Czechach – 30, w Niemczech – 40, a w Szwajcarii – 200.
Tamten projekt nie został uchwalony, a z badań opinii publicznej wynika, że Polacy nie chcą łatwiejszego dostępu do broni. Zdaniem Turczyna te opinie są bezpodstawne, bo zwiększająca się liczba egzemplarzy nie przekłada się na incydenty z bronią.
Niebezpieczne zjawisko dostrzega za to Jerzy Dziewulski. Jego zdaniem wielu posiadaczy broni do celów sportowych wbrew przepisom nosi ją przy sobie jak broń do ochrony osobistej. – Zawsze można przecież powiedzieć, że właśnie jedzie się na zawody – mówi. – Tymczasem posiadanie broni do celów ochrony osobistej wymaga przebudowy stylu życia. Chwyt za kolbę jest niestety często szybszy od myślenia – podkreśla.
 

NoahWatson

Well-Known Member
1 297
3 200
Troche RiGCz z Indii:
Jednocześnie rząd zdecydował się na częściowe otwarcie rynku szczepionek. Firmy farmaceutyczne będą mogły sprzedawać 50 proc. swojej produkcji prywatnym szpitalom oraz rządom stanowym po cenach rynkowych. Dziennik "The Indian Express" zwraca uwagę, że dotychczas tylko rząd centralny mógł kupować szczepionki, które przesyłał do poszczególnych stanów.[..]W tym samym czasie Indie zezwoliły na sprowadzanie zagranicznych preparatów, a rządowe źródła agencji Reutera twierdzą, że kraj zniesie również 10-proc. cło na zagraniczne szczepionki. Prywatni importerzy będą mogli je sprowadzać i samodzielnie ustalać ceny w Indiach, co jest znaczącym odejściem od dotychczasowej polityki.
 

tolep

five miles out
8 550
15 438

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 726

gospodarka
Czeski przewoźnik kolejowy RegioJet złożył w Urzędzie Transportu Kolejowego wniosek w sprawie uruchomienia pasażerskiego połączenia komercyjnego na trasie Kraków Główny - Gdynia Główna przez Warszawę - wynika z informacji zamieszczonych na stronie urzędu.
Jak informuje UTK, przewoźnik zadeklarował chęć wykonywania nowej usługi przewozu osób w terminie od 11 grudnia 2022 r. do 11 grudnia 2027 r. RegioJet planuje realizować codziennie dziewięć kursów w obie strony przez cały roczny rozkład jazdy.
Z wniosku złożonego przez RegioJet wynika, że kursy realizowane byłyby przez pociągi liczące od 6 do 10 wagonów pasażerskich z miejscami do siedzenia.
Teraz urząd przez miesiąc będzie czekał na wniesienie wniosków o przeprowadzenie badania równowagi ekonomicznej. Wniosek taki może na przykład złożyć przewoźnik kolejowy operujący na trasie, którą chce obsługiwać RegioJet.
Po przeprowadzeniu analizy ekonomicznej organ regulacyjny określa, czy równowaga ekonomiczna umowy o świadczenie usług publicznych byłaby zagrożona.
Zgodnie z unijnymi przepisami równowagę ekonomiczną umowy o świadczenie usług publicznych należy uznać za zagrożoną, jeżeli proponowana nowa usługa miałaby m.in. istotny negatywny wpływ na poziom zysku podmiotu świadczącego usługi publiczne.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 726
Całkiem fajnie, że upłynni się trochę demobilu. Nic tylko czekać dobrych promocji na amerykański sprzęt na jakichś kolejnych Silk Roadach. Nowy karabin, nieużywany, raz upuszczony przez siły rządowe Afganistanu za pół-darmo oddam w dobre ręce.

gospodarka Dzisiaj, 2 września (10:30)
Ostatnie oddziały wycofały się z Afganistanu, pozostawiając zapasy sprzętu wojskowego. Przydatne mogą się okazać wyłącznie karabiny. Jest ryzyko, że zaleją czarny rynek broni.
Patrolującym kabulskie ulice talibom nie towarzyszą już jedynie karabiny AK-47, z których zwykli korzystać przez lata. Po udanej ofensywie przerzucili się na broń amerykańską. Teraz spotkać ich można z karabinami M4 i M16. Te wyposażone są w liczne dodatki ‒ od drogiej optyki po celowniki laserowe.
Rebelianci przejęli masę amerykańskiego sprzętu wojskowego. ‒ Dane dotyczące ilości zdobytej broni są dopiero zbierane. Na pewno część arsenału została ewakuowana do Uzbekistanu, ale sporo musiało wpaść w ręce talibów ‒ mówi w rozmowie z DGP Wojciech Lorenz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Grupa mogła otrzymać dostęp do sprzętu wartego miliardy dolarów. Wśród nich znaleźć się miało m.in. ponad 20 tys. pojazdów Humvee, opancerzone transportery i liczne samoloty oraz śmigłowce. ‒ Talibowie mają teraz więcej helikopterów Black Hawk niż 85 proc. państw na świecie ‒ mówił członek amerykańskiej Izby Reprezentantów Jim Banks, który służył w Afganistanie. Bojownicy zdobyli też dostęp do urządzeń biometrycznych, które mogą umożliwić im gromadzenie i przechowywanie danych oraz dokładniejszą identyfikację osób.
Przechwycenie sprzętu było proste. Inną sprawą jest to, czy bojownicy będą w stanie z niego skorzystać. ‒ Talibowie wrzucili niedawno do sieci nagranie, na którym przejęty przez nich śmigłowiec Black Hawk porusza się po płycie lotniska. Ale zdobycie umiejętności niezbędnych do posługiwania się takim sprzętem wymagałoby wsparcia i wyszkolenia przez służby innych państw ‒ mówi Lorenz. ‒ Prawdopodobnie nie będą w stanie tego arsenału wykorzystać, choć nie można całkowicie wykluczyć, że taki zastrzyk wzmocni ich potencjał ‒ dodaje.
Niektóre części przejętego sprzętu wymagają wymiany lub co najmniej serwisowania. W szeregach talibów ze świecą można szukać wyszkolonej załogi obsługi technicznej czy pilotów. Większość pojazdów była dotychczas obsługiwana przez prywatnych amerykańskich kontrahentów, którzy wyjechali z Afganistanu jeszcze przed sierpniowym atakiem talibów na miasta i prowincje.
Im bardziej złożony jest system uzbrojenia, tym bardziej uciążliwa staje się jego konserwacja. Prosta broń, taka jak karabiny, może przetrwać dziesięciolecia nawet w trudnych warunkach i przy minimalnej konserwacji. Podobnie jak podstawowe pojazdy. Na przykład pick-upy, których ewentualna naprawa nie wymaga zaawansowanej wiedzy. Jednak systemy takie jak: samoloty, skomputeryzowane systemy czujników, nowoczesne pojazdy czy opancerzone, wymagają specjalistycznych części, skomplikowanych procedur konserwacji i regularnych aktualizacji oprogramowania.
‒ Amerykanie liczyli się zresztą z tym, że uzbrojenie będzie wykorzystane niezgodnie z ich interesami, dlatego nie zostawiali ciężkiego sprzętu siłom afgańskim. Ten w dużej mierze został zniszczony albo wycofany ‒ twierdzi analityk PISM. Szef Centralnego Dowództwa Sił Zbrojnych USA, generał piechoty morskiej Frank McKenzie zapewniał, że żołnierze wyłączyli z użytku m.in. 27 pojazdów Humvee (najpewniej tych wyższej generacji i bardziej zaawansowanych technicznie) i 73 samoloty, aby talibowie nie mogli z nich korzystać.
Można więc przypuszczać, że dla działalności talibów największe znaczenie będzie mieć przechwycona broń osobista ‒ karabiny M4 i M16. ‒ Arsenał jest imponujący. Siły bezpieczeństwa Afganistanu, od których talibowie przejęli sprzęt, otrzymywały bowiem ogromne ilości lekkiej broni. Szacuje się, że mogło to być nawet 300‒400 tys. sztuk w ciągu ostatnich kilkunastu lat ‒ mówi Lorenz.
Talibowie tradycyjnie posługiwali się kałasznikowami. ‒ To broń, która świetnie się sprawdza w tamtych warunkach klimatycznych i w sposobie prowadzenia walki, jaki preferują talibowie. ‒ Setki tysięcy nowych karabinów z pewnością dobrze wykorzystają. Przez kilka lat na pewno będą wzmacniać talibski potencjał ‒ mówi Lorenz.
Może to mieć też konsekwencje wykraczające poza granice Afganistanu. ‒ Nie można wykluczyć, że talibowie będą starali się na takiej broni zarobić, decydując się na jej sprzedaż. Przede wszystkim handel bronią wiódłby do Azji Centralnej, Rosji i na Bałkany ‒ mówi analityk.
Możliwość przemytu broni na Bliski Wschód, do Afryki, a nawet Azji Południowo-Wschodniej mają afgańskie organizacje bojowe, takie jak sieć Hakkaniego (nieżyjącego rebelianta Dżalaluddina Hakkaniego, po którym schedę przejęli jego synowie).
Podobna sytuacja miała zresztą miejsce w Iraku. Po obaleniu irackiego przywódcy Saddama Husajna w 2003 r. Pentagon przekazał irackim siłom bezpieczeństwa dziesiątki tysięcy karabinów M4. Wiele z nich nie pozostało długo w posiadaniu rządu. Część broni trafiła w ręce Państwa Islamskiego, a wcześniej do szyickiej milicji Muktady as Sadra czy sunnickich bojówek, często powiązanych z Al-Kaidą. Kierowana przez USA koalicja sprowadziła do Iraku ponad milion sztuk broni strzeleckiej i lekkiej. Około jedna czwarta z nich była uzbrojeniem amerykańskim, ale większość stanowiła nowa broń w stylu sowieckim, kupowana w byłych państwach satelickich ZSRR. W ten sposób Irak zalały setki tysięcy karabinów typu Kałasznikow, karabinów maszynowych PKM, granatników RPG-7 czy pistoletów Glock. Gdy siły irackie lub syryjscy rebelianci byli rozbijani przez Państwo Islamskie, bojownicy ISIS przejmowali ich broń, wzmacniając swój arsenał.
Karolina Wójcicka
2.09.2021
Dziennik Gazeta Prawna

/Dziennik Gazeta Prawna
 
Do góry Bottom