Czy religia szkodzi?

Denis

Well-Known Member
3 825
8 509
Ale tutaj chłopaki temat o religii, więc starczy tego biadolenia o św. Andrzeju.
O to głównie chodzi... Chociaż św. Andrzej akurat był bardzo wierzący i to czyni z jego "masakry" coś bardzo idiotycznego. Przecież w średniowieczu autorzy wielkich dzieł nie podpisywali się pod swoimi utworami, bo nie mogli się równać z Bogiem. Czy Andrzej nie odrobił lekcji i nie jest aż taki pobożny jak mu się wydawało? Ale to już temat na kolejny odcinek z cyklu - "Andrzej Breivik - to był ten zamach czy nie był".
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Raczej.

10487351_271323996388875_5770044469206553554_n.png
To nawet ma swój wpis w Wikipedii...

https://en.wikipedia.org/wiki/What_would_Jesus_do?
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
U mnie w mieście większą władze ma mój ziomek - ostatnio jak jeden klecha odmówił pochowania jego matki na cmentarzu, to ten wziął spreya i napisał na ścianie probostwa "Kamzol [tak nazywają proboszcza], ty chuju, lepiej przyznaj się, ile masz bachorów pochowanych po wioskach".
Gdyby ziomek miał większą władzę, klecha wyprawiłby pogrzeb jego matce ukrywając wkurwa między połami sutanny.
 

Aterlupus

Well-Known Member
474
971
Odpowiadam może trochę późno, ale dopiero teraz przeczytałem posta, a lubię te klimaty, więc:

Mimo wszystko zastanawia mnie kilka spraw.
Po pierwsze- większość ludzi nie ma specjalnych problemów z zaakceptowaniem czegoś takiego jak "nieskończony wszechświat". Często zresztą nie zadają sobie nawet trudu wyobrażenia sobie owego nieskończonego wszechświata. Z kolei przyjmując założenie istnienia takiego "nieskończonego wszechświata", nieskończonej ilości kosmosów, nieskończonej ilości możliwości i nieskończonej ilości zdarzeń to zasadniczo nie możemy przecież wykluczyć istnienia nieskończonej ilości możliwości - a wśród nich również takiej możliwości, że istnieje coś znanego jako Bóg.
Więc czemu te same osoby które akceptują teorię "nieskończonego wszechświata" w jakiś dogmatyczny i chyba ideologiczny sposób odrzucają taką możliwość jako nieracjonalną ( mniej "oświeconą" ? ).
Nauka nie stoi w zgodzie z koncepcją nieskończonego wszechświata - w tym sensie że istnieje izotropowy wszechświat, który ciągnie się w nieskończoność. Osobliwość która rozpoczęła ekspansje w momencie wielkiego wybuchu, miała skończoną energię, to implikuje skończoną "ilość" materii.

Nawet gdyby istniał nieskończony izotropowy wszechświat pozostają pewne nierozwiązane kwestie. Czy prawa fizyki pozostają takie same w każdym jego punkcie? Jeżeli tak to pewne konfiguracje materii (i nie tylko materii) pozostaną najpewniej nieosiągalne. Dalej pozostaje kwestia definicji rzeczonego Boga. Jeżeli przykładowo prawa fizyki są niezmienne, to nasz Bóg nie może być wszechmocny, bo nie może zmienić praw fizyki. Nie może być też wszechwiedzący bez posiadania nieskończonej przestrzeni (na pamięć)/nieskończonej mocy obliczeniowej/nieskończonej ilości czasu. Jeżeli Bóg nie musi być wszechmocny ani wszechwiedzący to może on być po prostu istotą wyposażoną w odpowiednią technologie.

Lem lubił ten temat, pisał m.in. o planecie pokrytej przez olbrzymi umysł-ocean, utrzymujący swoją planetę na jej orbicie, żeby nie spadła na gwiazdę, przy pomocy efektów relatywistycznych, czy wyciągający informacje z umysłów ludzi zamieszkujących orbitującą dookoła planety stacje i tworzący na tej podstawie "kopie" bliskich tych osób, zbudowane z neutrinowych struktur (Solaris). Jest też tytułowy Golem XIV, stworzony przez USA superkomputer do przeznaczeń militarnych, który odmówił współpracy w dziedzinach wojskowych i zajął się działalnością naukową, tłumacząc ludziom m.in. jak odpowiednio potężne umysły mogą dokonywać swoistej ewolucji znajdując nowe media dla swoich procesów myślowych (jak np. procesy termojądrowe zachodzące w gwieździe) i wykorzystywać je do wpływania na rzeczywistość. Możliwe? Z technologią pewnie tak (poza neutrinami, te się raczej do niczego nie nadają :p).

Ale o wiele ciekawsze ( i trafne ) wydaje mi się jednak założenie, że Bóg wogóle nie jest elementem ani uczestnikiem wszechświata ale kimś stojącym poza nim, jakby " na zewnątrz rzeczywistości". Z tego punktu widzenia ludzi można by porównać do postaci w jakiejś super rozwiniętej grze komputerowej, naszą rzeczywistość do środowiska tej gry a Boga do gościa który stworzył tą grę i być może czasem ją ogląda. Sims czy cos w tym stylu. Simsowie mogą dokonywać wynalazków, mogą polecieć w ich simsowy kosmos, odkryć prawa ich simsowego wszechświata a nawet spróbować ustalić pojemność dysku na którym ich upakowano ale to dalej będa tylko simsowe wynalazki, simsowy wszechświat i stary komp o którym właściciel przypomni sobie za tysiąc lat. Inaczej mówiąc - nie mamy nawet pewności czy to co uważamy za rzeczywistość istotnie nią jest.
Koncepcja wszechświata będącego symulacją prawdopodobnie nie jest falsyfikowalna, ale też nie ma niczego co by jej zaprzeczało. Energia jest skwantowana, nie udowodniono że czas nie jest, materia jest nieciągła, określenie położenia cząstek jest możliwe tylko z pewną tolerancją, wszechświat jest skończony, istnieje maksymalna wartość prędkość... Wszystko da się sprowadzić do informacji którą można zapisać jako ciąg bitów.

Czemu hipoteza pra-wybuchu czegoś ( czego - jakiegoś punktu, skąd on się kurwa wziął ? I w czym istniał - w nicości ? ) i następnie rozprzestrzenienia się tego czegoś w obecny wszechświat ma być bardziej racjonalna niż hipoteza, że ktoś nas wymyślił ?
Teoria Wielkiego Wybuchu ma tę przewagę że jest całkiem nieźle udokumentowana. Przesunięcie światła ku czerwieni (redshift), kosmiczne promieniowanie tła, sposób organizacji materii, aktualny etap jej ewolucji, itd. Koncepcji że ktoś nas stworzył nic nie potwierdza.


Z innej beczki:
Kiedyś gadałem z wierzącym i mi powiedział, że nie można zobaczyć Boga i on sam nie może nam się ukazać... Bo większość ludzi nie wytrzyma tego widoku i zejdą na serce.
Bóg nie może :)? Niech się ukaże tak żeby ludzie nie poumierali. Przecież potrafi.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Komu szkodzi, temu szkodzi. Z całą pewnością innym pozwala sobie dorobić.

Gwałt i mamona. Jak naprawdę wyglądał podbój Jerozolimy przez Saladyna?
Autor: Kamil Janicki | 24 lutego 2012 | 20,362 odsłon

W historii krucjat utrwaliło się ścisłe wyobrażenie o dwóch podbojach Jerozolimy. Krzyżowcy bezwzględnie skąpali miasto we krwi, kiedy zajęli je w 1099 roku. Saladyn w 1187 roku miał natomiast zachować się zupełnie cywilizowanie i zagwarantować ludności bezpieczne opuszczenie domów oraz przemarsz na wybrzeże. Nawet w Europie krążyły później legendy o jego wyrozumiałości. Oczywiście w historii nic nie jest czarno-białe. W rzeczywistości Saladyn podszedł do zajęcia Jerozolimy w zupełnie… biznesowy sposób.

Saladyn – sułtan Egiptu i Syrii (1174–1193), założyciel dynastii Ajjubidów – nie był człowiekiem szczególnie brutalnym ani popędliwym. Miał natomiast, jak każdy wojujący władca na dorobku, spore potrzeby finansowe. Kiedy w jego ręce dość niespodziewanie wpadło najbogatsze i najważniejsze miasto chrześcijan w Ziemi Świętej, momentalnie dostrzegł szansę na zarobek.


Zdobycie Jerozolimy stało się dla Saladyna doskonałą okazją do zarobienia ogromnych pieniędzy z okupu, który musiał zapłacić każdy chrześcijanin chcący opuścić miasto.

Muzułmańskie flagi zawisły nad Jerozolimą 2 października 1187 roku. Wtedy też Saladyn nakazał ustawić przy każdej bramie straże i urzędników odpowiedzialnych za ściąganie okupu. Jak wyjaśnia Piotr Solecki, autor nowej biografii Saladyna, całe miasto zostało wzięte do niewoli, z której każdy mógł się wykupić, jeśli tylko miał pieniądze (s. 133). Tym samym każdy z tysięcy pojmanych mieszkańców Jerozolimy dostał rachunek do zapłacenia. W wielu przypadkach najwyższy w swoim życiu.

Saladyn zachował się jak na wprawnego biznesmena przystało: ustalił odpowiedni cennik i przystąpił do negocjacji z pokonanymi. Każdy kto w przeciągu miesiąca nie opłaci okupu miał zostać sprzedany w niewolę. Początkowo sułtan życzył sobie 20 złotych monet (bezantów) za każdego mężczyznę, 10 za kobietę i 5 za dziecko, o czym pisze Jean Richard w książce „The Crusades”. Sumy iście astronomiczne!

Po długich pertraktacjach zszedł do mniej więcej 4 bezantów za każdego mężczyznę. Umowa dotyczyła 7000 osób, ale nie wiadomo ilu wykupiło się niezależnie od niej, a ilu nie było w stanie tego zrobić. Podobno poza mieszkańcami Jerozolimy w jej murach najeźdźcy zastali także 20 000 uchodźców z innych miast.

Grosik do grosika…
Według muzułmańskiej relacji patriarcha kościoła jerozolimskiego Herakliusz skorzystał z pierwszej okazji i za cenę mnóstwa kosztowności uciekł z miasta, nie zważając na los swojej trzódki. Bardziej honorowo miał się zachować jerozolimski możnowładca Balian z Ibelinu, który ponoć z własnej kiesy wykupił nawet kilkanaście tysięcy jeńców.

Z okupu Saladyn uzbierał potężne sumy, ale nawet one nie pokrywały wszystkich wydatków. W takiej sytuacji zaczął szukać innych źródeł dochodu. Wprawdzie zaraz po zajęciu miasta muzułmanie zamknęli Bazylikę Grobu Pańskiego, ale została ona na nowo otwarta już po paru dniach. Zmieniło się tylko to, że teraz wstęp do środka kosztował – bagatela – 10 złotych bezantów.

Sułtan zezwolił też na powrót ludności żydowskiej do świętego miasta. Jak wyjaśnia Piotr Solecki w książce „Saladyn i krucjaty”, nie wiązało się to z kolejnym przejawem łaskawości, ale z podatkiem, który ci musieli płacić (s. 134). Podobnie kiedy Saladyn wypuścił na wolność wszystkich starców, wcale nie kierował się litością. Po prostu tacy ludzie byli bezwartościowi jako niewolnicy, nie mieli pieniędzy na okup, a to na niego samego spadały koszty ich wyżywienia.

A co jeśli nie zebrała się miarka?
Wbrew cukierkowej wizji, którą pamiętamy z filmu „Królestwo Niebieskie”, nie wszyscy mieszkańcy Jerozolimy zdołali zapłacić za swoją wolność i bezpieczeństwo. Dla wielu 2 października zaczął się dożywotni horror, który kładzie się długim cieniem na wyobrażeniach o „cywilizowanym” podboju Jerozolimy przez Saladyna.

Pewien syryjski chrześcijanin relacjonował, co działo się w zniewolonej stolicy Królestwa Jerozolimskiego:

Słowa nie opiszą tych zbrodni, które dokonano na mieście i których my byliśmy świadkami; jak święte miejsca były sprzedawane ludziom różnych ras; jak kościoły i ołtarze stały się stajniami dla koni i krów i miejscem kaźni, śpiewu i zabawy.

Dodać do tego trzeba wstyd mnichów, szlachetnych kobiet, mniszek, które zostały pohańbione przez różnych ludzi, chłopców i dziewczynek, którzy stali się tureckimi niewolnikami i zostali rozproszeni na cztery strony świata („Saladyn i krucjaty”, s. 137).

Nawet bardziej poruszająca i bez wątpienia autentyczna jest opowieść muzułmanina, Imada ad-Dina:

Musieli przywyknąć do upokorzeń […] Kobiety i dzieci w liczbie 8 tysięcy, zostali szybko podzieleni między nas, ich płacz rozbudził uśmiechy na twarzach muzułmanów. Jak wiele kobiet zostało zniesławionych! […] Kobiety żyjące w domach stały się publiczne, kobiety wolne uczyniono zniewolonymi […]. Ślicznotki zostały wystawione na próbę, dziewice zniesławiono, dumne kobiety poniżono, a czerwone usta pięknych całowano, […] szczęśliwe zmuszano zaś do płaczu. […] Jak wiele dostojnych dam sprzedano po niskich cenach, a bliskich wysyłano w odległe strony („Saladyn i krucjaty”, s. 138).

I tak oto historia po raz kolejny weryfikuje to, czego nauczyła nas popkultura.

Źródła:
Podstawowe:

Uzupełniające:
Niech się lewaki też wykupujo, a dopiero potem Dzień Sznura...
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Hmm...

Wpływ religii
Badacze z dziedziny nauk społecznych zgromadzili mnóstwo dowodów na dobroczynny wpływ religii. Stwierdzili, że powoduje ona dobre samopoczucie i pomaga uporać się ze społeczną dewiacją. Daniel Hall, lekarz z Centrum Medycznego Uniwersytetu w Pittsburghu, odkrył, że cotygodniowe uczestnictwo w nabożeństwie może dodać dwa albo trzy lata życia. Badanie przeprowadzone na 7 tysiącach osób w starszym wieku w Centrum Medycznym na Uniwersytecie Duke'a w 1997 roku wykazało, że religijne praktyki mogą wzmacniać system immunologiczny i obniżać ciśnienie krwi. Badanie opinii publicznej przez Instytut Pew wykazało, że Amerykanie którzy uczestniczą w religijnych nabożeństwach raz w tygodniu albo częściej, są szczęśliwsi (43%) od tych, którzy chodzą do kościoła raz na miesiąc albo rzadziej (31%) bądź rzadko lub nigdy (26%). Biali protestanci ewangelikalni częściej donoszą, że są szczęśliwi, niż biali protestanci ewangeliccy: 43% w porównaniu z 33%. Związek między szczęściem a chodzeniem do kościoła utrzymuje się na dość wyrównanym poziomie od lat siedemdziesiątych, kiedy to Pew rozpoczął badania.

Religia może zwalczyć złe zachowanie i promować dobre samopoczucie. Dwadzieścia lat temu Richard Freeman, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, odkrył, że czarnoskóra młodzież, która chodziła do kościoła, chętniej uczęszczała do szkoły i rzadziej popełniała przestępstwa albo brała narkotyki. Od tamtej pory wiele kolejnych badań, w tym ponadpartyjnej Krajowej Komisji ds. Dzieci z 1991 roku, wykazało, że przynależność do wspólnoty religijnej wiąże się z niższym wskaźnikiem przestępczości i uzależnienia od narkotyków[27].

Czyli pomaga, chociaż bywają też skutki uboczne - jakaś krucjatka, dżihadzik, albo inne kamieniowanka (zajęcia towarzyskie w grupach). A ateisty strute chodzo i tylko narzekajo, cierpiąc w imię rzekomego obiektywizmu i życia bez złudzeń.
 

Kompowiec2

Satatnistyczny libertarianin
459
168
religia to gowno, ich sposob rozumowania graniczy z lewackim scierwem. po co mi cos, co bedzie mi zabraniac roznych rzeczy? buddyzm wydaje sie fajny, tylko ta wiara w reinkarnacje...

no i wiekszosc religii propsuje nawracanie, co z tego wyszlo wie chyba kazdy...

wg. mnie jest to mniej restrykcyjna forma kolektywizmu.

nie wszystko musi miec swoje logiczne wytlumaczenie, trzeba sie tylko z tym pogodzic. czlowiek ktory byl pod narkoza chyba z latwoscia sobie wyobrazi nicosc. nieskonczonosc to tylko takie pierdololo, po prostu rozmiary sa dla zbyt duze by moc je obliczyc, dlatego latwiej sprzedac bajke o nieskonczonosci.

czlowiek nie bedzie mial problemow z mysleniem, jesli mu sie czegos nie pokaze.
 
Ostatnia edycja:

Aterlupus

Well-Known Member
474
971
Religia może zwalczyć złe zachowanie i promować dobre samopoczucie. Dwadzieścia lat temu Richard Freeman, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, odkrył, że czarnoskóra młodzież, która chodziła do kościoła, chętniej uczęszczała do szkoły i rzadziej popełniała przestępstwa albo brała narkotyki. Od tamtej pory wiele kolejnych badań, w tym ponadpartyjnej Krajowej Komisji ds. Dzieci z 1991 roku, wykazało, że przynależność do wspólnoty religijnej wiąże się z niższym wskaźnikiem przestępczości i uzależnienia od narkotyków[27].
Sorry, ale ten fragment artykułu (czyli w sumie książki na podstawie której jest napisany) to manipulacja. Korelacja nie oznacza zależności. Najzwyczajniej w świecie ludzie o bardziej "grzecznym" nastawieniu zarówno chodzą do kościoła jak i nie popełniają przestępstw/nie uzależniają się od narkotyków. Mówimy tutaj po prostu o części społeczności posiadającej niższą preferencje czasową, czyli tą która będzie miała większe skłonności do wstrzemięźliwości, praworządności i zawierania paktów z dobrymi bóstwami.

W to, że szczęśliwsi są ludzie wierzący akurat łatwo uwierzyć, w końcu ignorance is bliss. Człowiek skonfrontowany ze złem tego świata ma dwie drogi, albo teologiczną - uwierzenie w jeden z wielu systemów wierzeń, zaakceptowanie jego skonfliktowanych i nie trzymających się faktów wyjaśnień i nie przejmowanie się od tej pory, albo filozoficzną - przejście przez proces myślowy, który ułatwi zaakceptowanie wad rzeczywistości i zejście na przykład do nihilizmu/anty-nihilizmu. Pierwsza droga jest łatwiejsza.

Nie mówię oczywiście, że tych koncepcji nie da się połączyć.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Sorry, ale ten fragment artykułu (czyli w sumie książki na podstawie której jest napisany) to manipulacja. Korelacja nie oznacza zależności. Najzwyczajniej w świecie ludzie o bardziej "grzecznym" nastawieniu zarówno chodzą do kościoła jak i nie popełniają przestępstw/nie uzależniają się od narkotyków. Mówimy tutaj po prostu o części społeczności posiadającej niższą preferencje czasową, czyli tą która będzie miała większe skłonności do wstrzemięźliwości, praworządności i zawierania paktów z dobrymi bóstwami.
Jasne, ale tutaj oprócz korelacji może istnieć zależność, bo część ludzi znajduje się gdzieś tam w połowie skali między byciem grzecznym a niegrzecznym i jest zewnątrzsterowna, zatem w zależności od tego w jakie towarzystwo popadnie, tak się później będzie zachowywać. I tę właśnie część skumanie się z grzecznymi poprzez religię może ocalić od różnych destruktywnych działań. Pytanie tylko, ilu takich jest?
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 509
Nie pamiętam imienia i nazwiska księdza, ale już w latach sześćdziesiątych był taki jeden w Polsce i mówił o najwyżej ośmiu procentach katolików w Polsce. Czyli praktykujących i jakoś przeżywających swoją wiarę. Bo sam rytuał chodzenia do świątyni to dla większości tylko odbębnienie. Coś jak obiad u mamy w niedzielę czy obowiązkowe zakupy w piątek po pracy. Co ciekawe - w dużych miastach tego nie widać, ale na małych jakoś więcej ludzi zaczyna chodzić do świątyni. Najważniejsze czynniki to:
a) nuda i zero innych zajęć oprócz siedzenia na fotelu
b) sąsiedzi chodzą
c) ksiądz fajny
 
R

Ronbill

Guest
Każdej religii chodzi tylko o władzę o uprawianie propagandy a kazda wiara jest zdegenerowanym stanem umysłu Religianci zwalczają siebie wzajemnie ,szerzą nienawiść a wszystko to dla władzy
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Krótki ustęp z wikipedii o przyczynach sukcesów chrześcijaństwa w wypieraniu egipskiego politeizmu.

The ancient religion of Egypt put up surprisingly little resistance to the spread of Christianity. Possibly its long history of collaboration with the Greek and Roman rulers of Egypt had robbed its religious leaders of authority. Alternatively, the life-affirming native religion may have begun to lose its appeal among the lower classes as a burden of taxation and liturgic services instituted by the Roman emperors reduced the quality of life.

In a religious system which views earthly life as eternal, when earthly life becomes strained and miserable, the desire for such an everlasting life loses its appeal. Thus, the focus on poverty and meekness found a vacuum among the Egyptian population. In addition, many Christian tenets such as the concept of the trinity, a resurrection of deity and union with the deity after death had close similarities with the native religion of ancient Egypt.[citation needed] Or it may simply have been because branches of the native religion and Christianity had converged to a point where their similarities made the change a minor one.

Rzymianie wszystko tam spierdolili po całości - wysokie podatki i chrześcijański obskurantyzm poszły ze sobą w parze - nie pierwszy to i nie ostatni raz w historii dla takiej kombinacji. Im większa masakra, tym większa popularność jezusowych eskapistów.

Nie tylko za Hitlera, ale też za Kleopatry VII były niższe podatki... bo to taka starożytna Thatcher była, tylko jej trochę nie wyszło.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Nie szkodzi, przynajmniej nie długowieczności.

Oczywiście najlepiej być nieco zestresowanym, bogatym wierzącym, mieszkającym w Bieszczadach wolontatiuszem. Wtedy osiąga się niemal poziom lisza i można żyć wiecznie... Nałuka tak mówi, dziffko!
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Zespół stresu pourazowego to w akapie jak pieszczota...

Wiedeński psychiatra obala tezę Freuda i dowodzi, że to religia leczy choroby psychiczne
Data publikacji: 2015-09-04 07:00
Data aktualizacji: 2015-09-02 07:34:00
Według cenionego wiedeńskiego psychiatry Raphaela Bonellego, religia ma bardzo dobry wpływ na ludzką psychikę i może znacząco pomóc w leczeniu szeregu chorób psychicznych.

Taką opinię Bonelli przedstawił na wykładzie wygłoszonym na Uniwersytecie Zygmunta Freuda w Wiedniu w ramach międzynarodowego kongresu poświęconego związkom między nauką a religią.

Psychiatra oparł się na ponad stu artykułach naukowych, które traktowały o wpływie religii na zdrowie psychicznie chorych osób. 70 proc. spośród przeanalizowanych przez niego artykułów wskazywało na pozytywny wpływ religijności na pacjentów. Religia miała największy wpływ na leczenie takich chorób jak: demencja, depresje, schizofrenia oraz zespół stresu pourazowego. Znacząco pomagała też w terapii osób uzależnionych od alkoholu i narkotyków. W ten sposób, jak argumentował Bonelli, w oczywisty sposób obala się tezę Zygmunta Freuda, twierdzącego, że religijność sama w sobie jest zaburzeniem psychicznym.

Spośród przebadanych przez Bonellego artykułów jedynie 5 proc. wykazało na negatywny wpływ religii w leczeniu chorych.

Psychiatra powiedział też, że w ostatnim czasie da się zauważyć duży wzrost zainteresowania religią wśród neurobiologów. Można już dziś jasno stwierdzić, że istnieje wyraźna, pozytywna korelacja między jakością życia a religijnością. Dotyczy to zwłaszcza osób starszych.

Pach
Źródło: kathpress.co.at

E, tam kryzys replikowalności i te sprawy. Nie wierzę żadnym badaniom, nawet gdy rozstrzygają coś po mojej myśli. Zwłaszcza przy medycynie a tym bardziej psychologii. Ale z drugiej strony, gdyby Chemiczny Tomek zechciałby zaprzestać być chemicznym, polecam się na przyszłość... ;)
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Co po kościele? Seks. A może przed...

Naukowcy: Seks sprzyja religijności i duchowości
publikacja: 26.09.2016
aktualizacja: 26.09.2016, 12:58
Hormony wyzwalane w czasie uprawiania seksu mogą zwiększać duchowość człowieka i wzmacniać jego wiarę w Boga - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu w Karolinie Północnej, w USA.
Według badań uczonych z Uniwersytetu Duke'a w Karolinie Północnej oksytocyna nie tylko ułatwia poród kobietom i wzmacnia więzi społeczne, ale również wzmacnia ludzką uczuciowość i religijność.

W czasie badania przeprowadzonego przez zespół naukowców z Karoliny Północnej, zwiększono poziom oksytocyny u osób w średnich wieku. Okazało się, że u wszystkich zanotowano następnie wzrost doznań o charakterze duchowym mierzony za pomocą dwóch różnych wskaźników. Efekt utrzymywał się również tydzień później.

Patty Van Cappallen, psycholog społeczna będąca liderem grupy badawczej podkreśliła, że intencją uczonych było "zrozumienie biologicznych czynników, które wzmacniają ludzką duchowość".

- Oksytocyna wygląda na hormon, który wspiera wierzenia religijne - dodała.

W opisie badania czytamy, że grupa, która otrzymywała oksytocynę, częściej podkreślała, że duchowość odgrywa dużą rolę w ich życiu, a także utrzymywała, że życie ma cel i znaczenie.

Dla mnie żadne zaskoczenie - śmierciomyślicielstwo i jebanie idą w parze na froncie witalistycznym, więc zawsze będzie jakieś przełożenie, w te czy we wte... Tłumaczy to też większą płodność religijnych lub większą religijność płodnych.

Krzysztof Deoniziak: krzyczenie "o boże" i "o jezu" podczas orgazmu to religijność?
Błogosławieni, którzy zamoczyli...
I żeby pójść za ciosem (albo ruchnięciem...) - taka prognoza:

Naukowcy: Ateiści wymrą - dzięki antykoncepcji
Ateiści skazani są na wymarcie – wynika z badań amerykańskich naukowców, specjalizujących się w psychologii ewolucyjnej. Ich wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie Evolutionary Psychological Science. W badaniach tych poddano obserwacji 4 tys. studentów w Malezji i Stanach Zjednoczonych. Potwierdziły one to, co sugeruje potoczne doświadczenie: im bardziej ktoś jest religijny, tym więcej miewa z reguły dzieci. Zdaniem naukowców liczba ludzi niewierzących będzie się stopniowo zmniejszać, podczas gdy wierzących rosnąć.

Podstawowym czynnikiem decydującym o tej tendencji jest fakt, że ludzie niewierzący o wiele chętniej, i to już od XIX wieku, korzystają z antykoncepcji. „Ironią losu jest to, że skuteczne metody kontroli urodzin zostały rozwinięte przede wszystkim przez środowiska zsekularyzowane, a teraz okazuje się, że to właśnie na skutek tych metod zmniejsza się udział niewierzących w przyszłych pokoleniach” – piszą autorzy badań.

Wyniki ich obserwacji potwierdzają też prognozy instytutu statystycznego Pew Foundation. Przewidują one, że do roku 2050 populacja osób niezwiązanych z żadną religią zmniejszy się z 16 do 13 proc.

dam/Radio Watykańskie

13.03.2017, 19:20​
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
szkodzi jak jest wmuszana, pomaga jak jest naturalnie. ludzie religijni maja mniejsza zapadalnosc na choroby psychiczne
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
I żeby pójść za ciosem (albo ruchnięciem...) - taka prognoza:

Naukowcy: Ateiści wymrą - dzięki antykoncepcji
Ateiści skazani są na wymarcie – wynika z badań amerykańskich naukowców, specjalizujących się w psychologii ewolucyjnej. Ich wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie Evolutionary Psychological Science. W badaniach tych poddano obserwacji 4 tys. studentów w Malezji i Stanach Zjednoczonych. Potwierdziły one to, co sugeruje potoczne doświadczenie: im bardziej ktoś jest religijny, tym więcej miewa z reguły dzieci. Zdaniem naukowców liczba ludzi niewierzących będzie się stopniowo zmniejszać, podczas gdy wierzących rosnąć.

Podstawowym czynnikiem decydującym o tej tendencji jest fakt, że ludzie niewierzący o wiele chętniej, i to już od XIX wieku, korzystają z antykoncepcji. „Ironią losu jest to, że skuteczne metody kontroli urodzin zostały rozwinięte przede wszystkim przez środowiska zsekularyzowane, a teraz okazuje się, że to właśnie na skutek tych metod zmniejsza się udział niewierzących w przyszłych pokoleniach” – piszą autorzy badań.

Wyniki ich obserwacji potwierdzają też prognozy instytutu statystycznego Pew Foundation. Przewidują one, że do roku 2050 populacja osób niezwiązanych z żadną religią zmniejszy się z 16 do 13 proc.

dam/Radio Watykańskie

13.03.2017, 19:20​
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
O pochodzeniu liberalnego mitu antyreligijnego... fajny tekst Gabisia.

TOLERANCJA W SŁUŻBIE PAŃSTWOWEGO ABSOLUTYZMU

Wszyscy wiemy, że w XVI i XVII wieku toczyły się w Europie wojny religijne, które w podręcznikach historii służą jako odstraszający przykład nienawiści, fanatyzmu i przemocy zaprzęgniętej w służbę absolutnych wartości. Te krwawe wojny toczone w imię religii, które każdy, kto wierzy w tolerancję i prawa człowieka, potępia z całego serca, przywoływane są często jako moment założycielski nowoczesnego liberalizmu politycznego. Znani filozofowie polityczni, John Rawls, Judith Shklar, Jeffrey Stout snują „wielką narrację” o szlachetnym liberalizmie, który zrodził się jako reakcja na okrucieństwa religijnych wojen domowych, czego wyrazem była koncepcja świeckiego państwa „czyniącego pokój” pomiędzy rzucającymi się sobie do gardła wyznawcami różnych wyznań. Amerykański teolog William Cavanaugh w swoim artykule „Ogień dość mocny, aby strawić dom” – wojny religijne i wzrost Państwa, po prostu demoluje ten liberalny mit, zgodnie z którym doprowadzone do stanu wrzenia religijne namiętności musiały zostać dla dobra ogółu spacyfikowane przez Państwo. W liberalnej bajce nowoczesne zsekularyzowane Państwo powstało, aby zaprowadzić pokój pomiędzy religijnymi frakcjami toczącymi krwawe wojny. Cavanaugh uważa, że liberalny mit założycielski nowoczesnego Państwa opiera się na odwróceniu zależności przyczynowo-skutkowych, albowiem to nie wojny religijne były tymi wydarzeniami, które z konieczności zrodziły nowoczesne państwo, lecz na odwrót: wojny religijne były bólami porodowymi owego Państwa. Traktowanie ich jako wojen pomiędzy „protestantami” i „katolikami” zaciemnia sytuację, gdyż w rzeczywistości ich stawką było skonsolidowanie i zwiększenie zakresu władzy rodzącego się pośredniowiecznego Państwa; były one wojnami o podział schedy po upadającym średniowiecznym porządku kościelnym. Już ówczesna propaganda przedstawiała konflikty jako wojny religijne, i do niedawna jeszcze Wilhelm Orański uważany był za religijnego zelotę, zaciekłego kalwinistę i bicz na papistów, podczas gdy nowsze badania widzą w nim zręcznego i elastycznego polityka podporządkowującego teologiczne kwestie interesowi władzy.

Wojna trzydziestoletnia to nie walka religijnych fanatyzmów, ale wynik akcji cesarza, który chciał swoją nominalną władzę nad książętami zamienić we władzę realną, skonsolidować swoje „patchworkowate” imperium w nowoczesne państwo – habsburskie, katolickie, rządzone przez jednego suwerena. Kwestie religijne miały niewielkie znaczenie w zmieniających się konstelacjach politycznych i koalicjach: katolicki Richelieu subsydiował protestanckich Szwedów przeciw katolickim Habsburgom nie z miłości do sprawy Lutra, ale dlatego, że nie chciał dopuścić do zjednoczenia imperium Habsburgów. Najbardziej krwawe 13 lat wojny trzydziestoletniej to starcie dwóch wielkich katolickich dynastii europejskich – Bourbonów i Habsburgów. Należy zwrócić uwagę na fakt, że to nie „sfanatyzowani” księża, pastorzy, chłopi i mieszczanie, ale królowie, książęta i arystokraci są głównymi promotorami „wojen religijnych” we Francji i w Niemczech, i to ich cele i interesy są najważniejsze. Nie chodzi tu o to, żeby centralną rolę przypisywać czynnikom politycznym i ekonomicznym, redukując motywacje religijne do czysto ziemskich interesów, idzie raczej o to, że nazywanie tych konfliktów „wojnami religijnymi” jest anachronizmem, gdyż to dopiero nowoczesne Państwo „stworzyło religię” jako zespół prywatnie wyznawanych przekonań nie mających bezpośredniego politycznego znaczenia. Ta „kreacja religii” była potrzebna nowoczesnemu Państwu, aby zagwarantować sobie absolutną suwerenność nad swoimi poddanymi. Cała „soteriologia” Państwa stworzona przez liberalnych filozofów pomija fakt, że koncepcja Państwa jako formy władzy publicznej oddzielonej od konkretnej władzy i jej poddanych, stanowiącej najwyższą suwerenność, posiadającej wyłączność jurysdykcji i monopol stosowania przemocy na danym terytorium powstała wcześniej. Dominacja władzy świeckiej nad kościelną zaczyna się przed wojnami religijnymi, zaś liberalny mit Państwa jako czyniącego pokój rozjemcy jest w rzeczywistości legitymizacją nowego ułożenia stosunków pomiędzy władzą świecką i kościelną; takiego ułożenia, w którym dusza poddanych jest dla Kościoła, ale ich ciała są dla Państwa – w tym względzie władcy katoliccy i protestanccy byli zgodni. Podporządkowanie sfery publicznej Państwu było przygotowane przez dominację władców w XVI stuleciu. To, co przedstawiane jest w ramach współczesnej pedagogiki ideologicznej jako kompromis mający zapobiec przelewaniu krwi przez ludzi różnych wyznań, było w rzeczywistości utwierdzeniem dominacji władzy świeckiej nad duchowną. Istnieje bezpośrednia zależność, twierdzi Cavanaugh, pomiędzy sukcesem, jakim kończą się wysiłki w ograniczeniu ponadnarodowej władzy Kościoła a niepowodzeniem Reformacji. Tam, gdzie konkordaty pomiędzy Stolicą Apostolską i władcami ograniczyły jurysdykcję Kościoła w ramach narodowych granic, tam władcy nie widzieli żadnego powodu, aby „zrzucać jarzmo katolicyzmu” właśnie dlatego, że już je „zrzucili”, redukując katolicyzm do ciała podporządkowanego władzy świeckiej. Dlatego Francja i Hiszpania pozostały katolickie, zaś w Anglii, Niemczech, Skandynawii, gdzie trwał, wcześniejszy niż Luter, konflikt pomiędzy Kościołem a władzą świecką, zwyciężyła Reformacja.
 
Do góry Bottom