Czy dzieci są własnością?

Status
Zamknięty.

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 981
15 142
Samoposiadamy się niezależnie od tego, czy jest akap, czy nie. Czy faktycznie możemy ze swoje własności w pełni korzystać, czy też nie, jest sprawą drugorzędną. Oczywiście, że dzieci są uzależnione od rodziców, co jednak nie odbiera im samoposiadania.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Dzieci się samoposiadają - ok, ale my nie żyjemy w akapie (i pewnie jeszcze długo żyć nie będziemy, o ile w ogóle za naszego życia zdarzy się taka sposobność), wobec tego pozostają dwie, wzajemnie wykluczające się opcje: dzieci są własnością rodziców (bo małe niemowle czy nawet kilku//kilkunatoletnie dziecko samo się nie obroni przed kolektywem/etatystami (nawet gdy będzie, formalnie - uzbrojone w rozwiązania prawne), a kolektyw ma w d.... zasadę samoposiadania. nie respektuje jej nawet w odniesieniu do osobników dorosłych), albo - dzieci są własnością państwa

Nie mogę, ta sama prawie argumentacja co u Krzysia. Stan faktyczny tzw. własności NIJAK ma się do tej dyskusji. To tak samo jakbyś powiedział podczas II wojny światowej, że więźniowie w obozach koncentracyjnych należą do nazioli. Otóż NIE. Nie należą i nie należeli. Należeli do samych siebie.

edit:

Tosia mnie uprzedził w mojej argumentacji, ale to jest to samo co chciałem zawrzeć.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Nie mogę, ta sama prawie argumentacja co u Krzysia. Stan faktyczny tzw. własności NIJAK ma się do tej dyskusji. To tak samo jakbyś powiedział podczas II wojny światowej, że więźniowie w obozach koncentracyjnych należą do nazioli. Otóż NIE. Nie należą i nie należeli. Należeli do samych siebie.
To o czym jest ta dyskusja na 31 stron?

Jeżeli dziecko należy tylko i wyłącznie do siebie samego - z tego wynika, że nikt inny nie posiada do niego jakichkolwiek praw (albo inaczej - każda inna osoba ma takie same "prawa" do opieki)

rozumiem że problemy typu:
"Sąsiad będzie mógł np. porwać dziecko którego rodzicem będę ja - i nie będę miał żadnej możliwości, by interweniować, bo przecież dziecko nie jest moją własnością"

zostały już rozwiązane?

Rozumiem że dokonanie aborcji jest jednoznaczne z odjebką rodziców, bo jeżeli nie - to niby w którym momencie dziecko miałoby się "zacząć samoposiadać"?
 
Ostatnia edycja:

workingclass

Well-Known Member
2 131
4 152
Słusznie, ponieważ nie jest tak, że te badania cokolwiek by zmieniły, ponieważ:
- normalni libertarianie a.k.a. anarchokapitaliści - rothbardianie uważają, że dzieci same się posiadają,
- trv normalni libertarianie a.k.a. lolbertarianie uważają, że dzieci są własnością rodziców,
- zaś pedobear ma jeszcze inne zdanie i uważa, że "wszystkie dzieci nasze moje są" - no, przynajmniej dopóki nie wyrosną im włosy;
a wszyscy i tak będą mocno trzymali się własnej racji tak długo jak długo Korwin będzie stosował niskie podatki w nazistowskich Niemczech i liczne pozytywy z hipotetycznej możliwości zawierania "śmieciowych umów" przez więźniów w Auschwitz (Auschwitz I - broń boże, nie mylić z Birkenau!), jako szach-mat na socjalistów i publikę... czyli do końca świata i o jeden dzień dłużej.

PS Ja nie udaję, że wiem, kto ma w tym sporze rację - ja tylko nie sądzę, by w momencie, gdy państwo istniało i wpływało na każdą decyzję dotyczącą nie tylko dzieci, ale i nas samych, miało to jakieś duże znaczenie...
PPS Szkoda, że Monty Python już nie tworzy. Tyle materiału...

Grupa badanych to nie żadni "alianie" - grupa zwykłych bumelantów:)
Jeszcze jednego kolegę dziś zapytałem - odpowiedział, że w większości przypadków to rodzice są własnością dzieci.
 
A

Antoni Wiech

Guest
To o czym jest ta dyskusja na 31 stron?

Jeżeli dziecko należy tylko i wyłącznie do siebie samego - z tego wynika, że nikt inny nie posiada do niego jakichkolwiek praw (albo inaczej - każda inna osoba ma takie same "prawa" do opieki)

rozumiem że problemy typu:
"Sąsiad będzie mógł np. porwać dziecko którego rodzicem będę ja - i nie będę miał żadnej możliwości, by interweniować, bo przecież dziecko nie jest moją własnością"

zostały już rozwiązane?
Nie zostały, ale zaczynanie argumentacji od złych założeń nic tu nie pomaga.

Rozumiem że dokonanie aborcji jest jednoznaczne z odjebką rodziców, bo jeżeli nie - to niby w którym momencie dziecko miałoby się "zacząć samoposiadać"?

To jest dobre pytanie. Kiedyś byłem pro-choice, teraz już taki przekonany nie jestem.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Nie zostały, ale zaczynanie argumentacji od złych założeń nic tu nie pomaga.
To jest dobre pytanie. Kiedyś byłem pro-choice, teraz już taki przekonany nie jestem.

Z drugiej strony można by się zapytać - czy kobieta jest właścicielem zapłodnionej komórki jajowej, znajdującej się w jej ciele, a mężczyzna - właścicielem swojego nasienia.

Trzymając się konsekwentnie praw własności - dziecko będące efektem dobrowolnego współżycia jest własnością matki, bowiem ojciec dobrowolnie oddaje nasienie matce, natomiast w matce rozwija się dalej płód (żywiąc się przy tym substancjami pochodzącymi z ciała matki).

Pytanie - kiedy prawo własności do części swojego ciała przechodzi w samoposiadanie.

Najlepiej byłoby przyjąć, że dziecko jest własnością matki i mieć problem z głowy ;)
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Z drugiej strony można by się zapytać - czy kobieta jest właścicielem zapłodnionej komórki jajowej, znajdującej się w jej ciele, a mężczyzna - właścicielem swojego nasienia.

Trzymając się konsekwentnie praw własności - dziecko będące efektem dobrowolnego współżycia jest własnością matki, bowiem ojciec dobrowolnie oddaje nasienie matce, natomiast w matce rozwija się dalej płód (żywiąc się przy tym substancjami pochodzącymi z ciała matki).
No i na tym właśnie polega propertarianizm. Na trzymaniu się konsekwentnie praw własności. Stąd taka wykładnia a później szok, niedowierzanie i złorzeczenia postronnych. Cheers!
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
No i na tym właśnie polega propertarianizm. Na trzymaniu się konsekwentnie praw własności. Stąd taka wykładnia a później szok, niedowierzanie i złorzeczenia postronnych. Cheers!
No i z tego można dalej przyjąć następujący tok rozumowania:

Ponieważ nie istnieje dyskryminacja czasowa aksjomatów Rothbarda (wszystkie zachodzą "jednocześnie", tj. zarówno prawo samoposiadania jak i prawo własności) zatem można rzec, że: "matka i dziecko posiadają równe prawa do dziecka", zatem dziecko posiada po prostu - prawo do "liberum veto", albo 50% praw własności do siebie samego od momentu zapłodnienia ;)

Można również uznać, że aksjomat dt. samoposiadania posiada wyższy priorytet (ponieważ reszta aksjomatów się z niego wywodzi) i że dziecko uzyskuje "większościowe" prawo własności do samego siebie w momencie zapłodnienia (w tym wypadku - aborcja odpada). Dziecko, od momentu urodzenia, do momentu świadomego samostanowienia - nie podejmuje decyzji o sobie ani na "tak" ani na "nie", więc "wstrzymuje się od głosu", a więc - decyzje podejmuje matka, jako "drugi w kolejności, największy udziałowiec"

Rozwiązuje się problem osób postronnych - żadna z nich nie ma do dziecka żadnych praw, ani nie może dziecka "zawłaszczyć"/odebrać matce bez jej wiedzy i zgody.
 
Ostatnia edycja:
A

Antoni Wiech

Guest
Z drugiej strony można by się zapytać - czy kobieta jest właścicielem zapłodnionej komórki jajowej, znajdującej się w jej ciele, a mężczyzna - właścicielem swojego nasienia.

Trzymając się konsekwentnie praw własności - dziecko będące efektem dobrowolnego współżycia jest własnością matki, bowiem ojciec dobrowolnie oddaje nasienie matce, natomiast w matce rozwija się dalej płód (żywiąc się przy tym substancjami pochodzącymi z ciała matki).

Pytanie - kiedy prawo własności do części swojego ciała przechodzi w samoposiadanie.
Dlatego trzeba przyjąć OD KIEDY ktoś staje się człowiekiem. Na sztywno.

No i na tym właśnie polega propertarianizm. Na trzymaniu się konsekwentnie praw własności. Stąd taka wykładnia a później szok, niedowierzanie i złorzeczenia postronnych. Cheers!

Nie jest tak. Po pierwsze w ujęciu propertariańskim pierwotnymi właścicielami byli pierwsi ludzie. Po ich śmierci ich potomstwo stało się czyje? Niczyje. Propertarianin musi, więc na sztywno przyjąć, że taki osierocony potomek staje się samoposiadaczem. Lub też może tworzyć takie konstrukcje, że jak zbiegnie dziecko z ziemi rodziców, albo ich zabije to staje się samoposiadaczem. I to jest kolejna rzecz przyjęta na sztywno. I tak samo niekonsekwentna jak przyjęcia na sztywno od kiedy człowiek jest człowiekiem w libertarianizmie.

Mało tego. Propertarianizm wywala się już na samych założeniach. Niedawno Krzyś napisał, że libertarianie przyjmują wyższość samoposiadania od własności, a propertarianie na odwrót i się nie dogadamy. Problem w tym, że takie ujęcie sprawy jest błędne z założenia.

Żeby zawłaszczyć ziemie w sensie ideologicznym musisz istnieć. Inaczej nie byłoby nikogo, kto mógłby zawłaszczyć ziemię. Pisząc inaczej człowiek z racji tego, że sam się posiada może zawłaszczać. Inaczej jego zawłaszczanie byłoby bez znaczenia, tak jak zawłaszczanie ziemi przez zwierzęta (i proszę, niech mi ktoś tu nie wyskoczy z argumentem, że zwierzęta też w praktyce zawłaszczają tereny, bo tu nie o to chodzi. Jak sarenki zawłaszczą teren i tam człowiek postawi osiedle to nikt chyba nie będzie tutaj dyskutował o agresji aksjomatycznej na sarenki, prawda? Przepraszam, że niektórych pewnie obrażam tym wpisem, ale wolę mieć z głowy zanim mi wyskoczy jakiś mędrzec od przyrody).

Fat pisał o zawłaszczaniu i powoływał się na Hobsa, ale żeby już nie mieszać i przez to, że sami propertarianie uznają samoposiadanie przyjmuję, że uznają, że prawo do zawłaszczania ziemi wynika z samoposiadania człowieka.

Jednak co się dzieje u propertarian. W jakiś magiczny sposób, na ich ziemi samposiadanie innych ludzi przestaje funkcjonować. To samo samoposiadanie dzięki, któremu zawłaszczyli ziemię w tym szczególnym przypadku na innych osobników ludzkich przestaje działać.
Czemu? Nie wiadomo. Gdzie tu jest konsekwencja??? Oczywiście można zapytać libertarianina, czemu na czyjeś ziemi inny człowiek musi się dopasowywać skoro sam się posiada. Libertarianizm tłumaczy to tak, że ktoś zanim wejdzie na Twoją ziemię godzi się na zasady jakie mu przedstawiłeś. Nie daje mu to jednak pola do agresji na Ciebie w żadnym wypadku, chyba, że sam zastosujesz agresję. Można oczywiście dyskutować co z tą legendarną dziewczynką co wejdzie na Twój teren po piłkę, kiedy to jest agresja itd. Jasne, niektórych spraw w libertarianizmie nie da się ustalić ze 100% pewnością, jednak z założenia libertarianizm nie dopuszcza zawieszenia samoposiadania na swojej ziemi innego człowieka. Propertarianizm tak. Bez agresji, wbrew umowom propertarianin może opierdolić Cię z cebulką.

Jak napisałem wcześniej. To samo samoposiadanie dzięki któremu posiada ziemię i może ją mieć zawiesza sobie, bez przyczyny. I nie ma tu mowy o żadnej wyższości własności nad samoposiadaniem, bo własność NIE ISTNIEJE bez samoposiadacza.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Dlatego trzeba przyjąć OD KIEDY ktoś staje się człowiekiem. Na sztywno.
No to żeby być konsekwentnym, to trzeba przyjąć że od momentu zapłodnienia. Przed zapłodnieniem są to tylko części składowe organizmów: matki i ojca, które (istniejąc osobno) nie są/nie ma żadnych szans, że będą - zdolne do samoposiadania i wynikłych z tego - praw własności.
 
Ostatnia edycja:
A

Antoni Wiech

Guest
No to żeby być konsekwentnym, to trzeba przyjąć że od momentu zapłodnienia. Przed zapłodnieniem są to tylko części składowe organizmów: matki i ojca, które (istniejąc osobno) nie są/nie ma żadnych szans, że będą - zdolne do samoposiadania i wynikłych z tego - praw własności.

Można tak przyjąć. Powstaje pytanie czy można uznać płód za agresję (o ile pamiętam Rothbard uważał płód za pasożyta). Ale szczerze mówiąc, chyba nie mam już na to siły tzn. dyskusję.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Dlatego trzeba przyjąć OD KIEDY ktoś staje się człowiekiem. Na sztywno.
No właśnie wcale nie trzeba. Stawanie się człowiekiem nie ma nic do rzeczy. Samo człowieczeństwo to za mało, aby być podmiotem i dysponować jakimiś uprawnieniami. Co więcej - uprawnienia przysługujące podmiotom można w wyniku swoich decyzji stracić (na przykład łamiąc prawo) i wtedy powoływanie się na swoje człowieczeństwo nie ma żadnego znaczenia.

Nie jest tak. Po pierwsze w ujęciu propertariańskim pierwotnymi właścicielami byli pierwsi ludzie. Po ich śmierci ich potomstwo stało się czyje? Niczyje. Propertarianin musi, więc na sztywno przyjąć, że taki osierocony potomek staje się samoposiadaczem. Lub też może tworzyć takie konstrukcje, że jak zbiegnie dziecko z ziemi rodziców, albo ich zabije to staje się samoposiadaczem. I to jest kolejna rzecz przyjęta na sztywno. I tak samo niekonsekwentna jak przyjęcia na sztywno od kiedy człowiek jest człowiekiem w libertarianizmie.
Ja tu nie widzę żadnych sztywnych założeń, bo wyłącznie wynika z decyzji rodziców, a te mogą być różne. Równie dobrze swą własność mogą przepisać na przykład na dalszą rodzinę. I co? Po ich śmierci dziecko wcale nie staje się samoposiadaczem, bo wskazany jest kolejny spadkobierca w postaci jakiejś ciotki czy wuja. Jedyne co tu jest sztywne, to trzymanie się łańcucha uprawnień i wskazywanych transferów. Dopiero brak takiego wskazania sprawia, że łańcuch uprawnień się urywa i dobro pozostaje niczyje. I wtedy może samo się zawłaszczyć [pierwotne zawłaszczenie].

Mało tego. Propertarianizm wywala się już na samych założeniach. Niedawno Krzyś napisał, że libertarianie przyjmują wyższość samoposiadania od własności, a propertarianie na odwrót i się nie dogadamy. Problem w tym, że takie ujęcie sprawy jest błędne z założenia.
Heh, no to posłuchajmy...

Fat pisał o zawłaszczaniu i powoływał się na Hobsa, ale żeby już nie mieszać i przez to, że sami propertarianie uznają samoposiadanie przyjmuję, że uznają, że prawo do zawłaszczania ziemi wynika z samoposiadania człowieka.
No, OK. Do tej pory jest wszystko jasne.

Jednak co się dzieje u propertarian. W jakiś magiczny sposób, na ich ziemi samposiadanie innych ludzi przestaje funkcjonować. To samo samoposiadanie dzięki, któremu zawłaszczyli ziemię w tym szczególnym przypadku na innych osobników ludzkich przestaje działać.
Czemu? Nie wiadomo. Gdzie tu jest konsekwencja??? Oczywiście można zapytać libertarianina, czemu na czyjeś ziemi inny człowiek musi się dopasowywać skoro sam się posiada. Libertarianizm tłumaczy to tak, że ktoś zanim wejdzie na Twoją ziemię godzi się na zasady jakie mu przedstawiłeś. Nie daje mu to jednak pola do agresji na Ciebie w żadnym wypadku, chyba, że sam zastosujesz agresję. Można oczywiście dyskutować co z tą legendarną dziewczynką co wejdzie na Twój teren po piłkę, kiedy to jest agresja itd. Jasne, niektórych spraw w libertarianizmie nie da się ustalić ze 100% pewnością, jednak z założenia libertarianizm nie dopuszcza zawieszenia samoposiadania na swojej ziemi innego człowieka. Propertarianizm tak. Bez agresji, wbrew umowom propertarianin może opierdolić Cię z cebulką.
Nie ma tu niczego magicznego. Jeżeli to takie trudne do zrozumienia, to wytłumaczę Twoimi słowami: ktoś kto wchodzi na Twoją ziemię, automatycznie godzi się na zasady (prywatne prawo), które na niej obowiązują. I tak jak w libertarianizmie nie da się ustalić ze 100% pewnością co jest agresją, tak w propertarianizmie jest na odwrót: na 100% jest pewne to, że o tym co jest agresją, decyduje lokalny właściciel. Innymi słowy, propertarianizm nie różni się pod względem faktu godzenia się na obowiązywanie lokalnych zasad przedstawianych przez stronę właściciela - jedynie pozwala na większą swobodę określania treści tych zasad. Czy jakimś warunkiem, może być utrata samoposiadania przez wchodzącego samoposiadacza? Może. I domyślnie najbezpieczniej założyć, że takim jest.

Jeśli to Ci staje kością w gardle, to równie dobrze mógłbyś uznać za niekoszerną płatną usługę eutanazji, uderzającą przecież w czyjeś samoposiadanie, którego też ktoś musi się zrzec, aby mogła zostać wykonana. Czym to się różni? Oprócz tego, że tutaj jest podpisanie papierka, a tam wdepnięcie w określony teren? Niczym. Obie te rzeczy są do wykonania w zgodzie z uprawnieniami jednostki, w tym autowłasności z której ktoś rezygnuje.

Jak napisałem wcześniej. To samo samoposiadanie dzięki któremu posiada ziemię i może ją mieć zawiesza sobie, bez przyczyny. I nie ma tu mowy o żadnej wyższości własności nad samoposiadaniem, bo własność NIE ISTNIEJE bez samoposiadacza.
Oczywiście, że aby móc zawłaszczać, trzeba być własnością samego siebie. Ale z tego nie wynika żaden uniwersalizm samoposiadania i jego nadrzędność. Co najwyżej pewna pierwotność - a tego nikt tutaj nie kwestionuje! Co jest kwestionowane, to teza, że samoposiadaczem każdy się rodzi, a nie staje w wyniku uzyskania uprawnień do samego siebie, które najpierw siłą rzeczy muszą należeć do kogoś innego, bo nie można posiadać wyłącznych uprawnień do materiału, który ma wcześniejszego właściciela, jako że to byłoby kradzieżą.

Naturalnie, że kto się nie samoposiada, ten nie może zawłaszczać. Dlatego dzieci, będące własnością swych rodziców, nie mogą zawierać żadnych ważnych umów, ani niczego zawłaszczać; nie kupią jachtu, działki czy czegokolwiek innego, bez zgody swoich rodziców/w ich imieniu. Dopiero od momentu zostania samoposiadaczami, działają na swoje konto - wcześniej za wszystkie ich czyny odpowiadają rodzice.
 
A

Antoni Wiech

Guest
No właśnie wcale nie trzeba. Stawanie się człowiekiem nie ma nic do rzeczy. Samo człowieczeństwo to za mało, aby być podmiotem i dysponować jakimiś uprawnieniami. Co więcej - uprawnienia przysługujące podmiotom można w wyniku swoich decyzji stracić (na przykład łamiąc prawo) i wtedy powoływanie się na swoje człowieczeństwo nie ma żadnego znaczenia.
Dla mnie człowieczeństwo to prawo do samoposiadania. Ale ok, żeby nie wchodzić w spory słownikowe, dla mnie na sztywno w libertarianizmie trzeba ustalić od kiedy ktoś/coś może siebie samoposiadać.

Dopiero brak takiego wskazania sprawia, że łańcuch uprawnień się urywa i dobro pozostaje niczyje. I wtedy może samo się zawłaszczyć [pierwotne zawłaszczenie].
Niby dlaczego może samo się zawłaszczyć? I co to ma wspólnego z transferem uprawnień? I czym to się niby różni od sztywności uznania od kiedy samoposiadać się może coś/ktoś w libertarianizmie? Stworzyłeś sobie konstrukt z powietrza, którego nijak nie da się połączyć z Twoja konsekwencją transferów.

Nie ma tu niczego magicznego. Jeżeli to takie trudne do zrozumienia, to wytłumaczę Twoimi słowami: ktoś kto wchodzi na Twoją ziemię, automatycznie godzi się na zasady (prywatne prawo), które na niej obowiązują. I tak jak w libertarianizmie nie da się ustalić ze 100% pewnością co jest agresją, tak w propertarianizmie jest na odwrót: na 100% jest pewne to, że o tym co jest agresją, decyduje lokalny właściciel. Innymi słowy, propertarianizm nie różni się pod względem faktu godzenia się na obowiązywanie lokalnych zasad przedstawianych przez stronę właściciela - jedynie pozwala na większą swobodę określania treści tych zasad. Czy jakimś warunkiem, może być utrata samoposiadania przez wchodzącego samoposiadacza? Może. I domyślnie najbezpieczniej założyć, że takim jest.
Ale ja jestem samoposiadaczem i nie będę z automatu czegoś zakładał dotyczące mojego samoposiadania, bo tak ktoś sobie wymyślił. Dlaczego niby miałbym to robić??? Wolne jednostki ustalają między sobą warunki na które się zgadzają. Tworzysz jakieś odgórne prawo ziemskie, które dotyczy samoposiadania wszystkich jednostek i mają się do niego stosować, czyli państwowe.

I tutaj mam pytanie (chyba już kiedyś je zadawałem). Na czyjejś ziemi skoro domyślnie straciłem samposiadanie to mogę zabić właściciela i wszystko będzie ok, w sensie nie będzie to agresja?

Jeśli to Ci staje kością w gardle, to równie dobrze mógłbyś uznać za niekoszerną płatną usługę eutanazji, uderzającą przecież w czyjeś samoposiadanie, którego też ktoś musi się zrzec, aby mogła zostać wykonana. Czym to się różni? Oprócz tego, że tutaj jest podpisanie papierka, a tam wdepnięcie w określony teren? Niczym. Obie te rzeczy są do wykonania w zgodzie z uprawnieniami jednostki, w tym autowłasności z której ktoś rezygnuje.
Różni się zasadniczo. Podpisując papierek o eutanazji godzę się na to. Nie ma żadnego automatu. I eutanazja nie jest wcale zrzeczeniem się samoposiadania.

Oczywiście, że aby móc zawłaszczać, trzeba być własnością samego siebie. Ale z tego nie wynika żaden uniwersalizm samoposiadania i jego nadrzędność. Co najwyżej pewna pierwotność - a tego nikt tutaj nie kwestionuje! Co jest kwestionowane, to teza, że samoposiadaczem każdy się rodzi, a nie staje w wyniku uzyskania uprawnień do samego siebie, które najpierw siłą rzeczy muszą należeć do kogoś innego, bo nie można posiadać wyłącznych uprawnień do materiału, który ma wcześniejszego właściciela, jako że to byłoby kradzieżą.
Nie wiem na ile zgadzasz się z Krzysiem, ale to on napisał:

"Jeśli nie zgadzasz się z tym, że dzieci są własnością rodziców, to konsekwentnie uznajesz wyższość aksjomatu samo-posiadania nad aksjomatem własności.
Jeśli ktoś uznaje wyższość własności nad samo-posiadaniem, to konsekwentnie musi uznawać, że dzieci są własnością rodziców.
Proste."
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Można tak przyjąć. Powstaje pytanie czy można uznać płód za agresję (o ile pamiętam Rothbard uważał płód za pasożyta). Ale szczerze mówiąc, chyba nie mam już na to siły tzn. dyskusję.
Oddzieliłbym tu wyraźnie przyczynę od skutku, tzn. wydaje mi się, że można uznać za pasożyta tylko w przypadku gwałtu (w następstwie niechcianego zbliżenia).

Jeżeli przyjmujemy, że obie strony robią coś dobrowolnie i działanie wynika z ich inicjatywy, to odpowiadają również za efekty swoich działań.

Nie ma znaczenia też, gdzie płód się znajduje (czy w macicy czy poza macicą) - aksjomat, by był prawdziwy - musi być prawdziwy dla wszystkich przypadków (z tego względu - niektórzy pewnie uznają, że aborcja w ŻADNYM przypadku nie jest możliwa).
A rzekomy "pasożyt", w tym wypadku - nie jest zwierzęciem, a człowiekiem.
Więc obejmuje go aksjomat dt. prawa do samoposiadania (przy założeniu, że wartościujemy go "wyżej" niż prawo własności).

Pasożyty nie powstają w wyniku świadomego działania swoich żywicieli i atakują celowo, kierowane instynktem (w przeciwieństwie do ludzkiego płodu, który nie miał wpływu na sytuację, w której się znalazł, więc trudno tu mówić o ataku). Więc rothbardiański argument, w tym wypadku - to taki sofizmat rozszerzenia.

Tak w ogóle - to trzymajmy się wnioskowania z aksjomatów bo do niczego nie dojdziemy ;)

Trzeba się na coś zdecydować - albo jest się zwolennikiem poglądu, iż prawo do samoposiadania jest ważniejsze od prawa własności - i wtedy z automatu jest się przeciwnikiem aborcji, albo jest się zwolennikiem poglądu, iż prawo do własności jest ważniejsze od prawa do samoposiadania - wtedy rodzic jest właścicielem dziecka i może z nim robić co chce, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
 
Ostatnia edycja:

Lancaster

Kapłan Pustki
1 148
1 113
dataskin istnieje, też możliwość że ciąża zagraża życiu/zdrowiu kobiety. Poza tym jak ktoś chce karać "aborcjonistki"? Dla mnie aborcja jest be, ale nie uważam, by takie suki zasługiwały na karę (co najwyżej ostracyzm). Najlepiej przyjąć, że dziecko jest człowiekiem od urodzenia.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
dataskin istnieje, też możliwość że ciąża zagraża życiu/zdrowiu kobiety. Poza tym jak ktoś chce karać "aborcjonistki"? Dla mnie aborcja jest be, ale nie uważam, by takie suki zasługiwały na karę (co najwyżej ostracyzm). Najlepiej przyjąć, że dziecko jest człowiekiem od urodzenia.
Ale argumenty pochodzące z nauki i co ja o tym osobiście myślę - są bez znaczenia w tej dyskusji.

Rozmawiamy na gruncie aksjologii, odnosząc się do libertariańskiego systemu etycznego (czy, ściślej - anarchokapitalizmu).
Jeżeli przyjmujemy, że najważniejszy w libertariańskiej etyce jest aksjomat samoposiadania a cała reszta (jak np. prawo własności) z niego wynika, to żeby był prawdziwy musi być prawdziwy dla wszystkich przypadków.
Jeśli zaś nie jest prawdziwy choćby dla jednego przypadku, to jest fałszywy i cała reszta, która z niego wynika - jest również fałszywa, co słusznie zauważył również sam Rothbard w swej książce:
"aby etyka była ważna i obowiązująca, musi być ona prawdziwa dla wszystkich ludzi, bez względu na ich umiejscowienie w czasie lub przestrzeni"
 
Ostatnia edycja:

workingclass

Well-Known Member
2 131
4 152
dataskin istnieje, też możliwość że ciąża zagraża życiu/zdrowiu kobiety. Poza tym jak ktoś chce karać "aborcjonistki"? Dla mnie aborcja jest be, ale nie uważam, by takie suki zasługiwały na karę (co najwyżej ostracyzm). Najlepiej przyjąć, że dziecko jest człowiekiem od urodzenia.
A wcześniej zarodkiem i płodem, nie dzieckiem niepoczętym.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 703
...co słusznie zauważył również sam Rothbard w swej książce:
"aby etyka była ważna i obowiązująca, musi być ona prawdziwa dla wszystkich ludzi, bez względu na ich umiejscowienie w czasie lub przestrzeni"

Rothbard się mylił. To jest niemożliwe. Zawsze jakaś grupa ludzi narzuca innym swą etykę, co wcześniej czy później prowadzi do konfliktów i zmian. Jest coś takiego jak etyka naturalna, która wynika z ewolucji. Ona jest inna dla różnych ras ludzkich. Dla ludów osiadłych (tzw. oraczy) własność zawsze będzie ponad samo-posiadanie, dla ludów koczowniczych i łowiecko-zbierackich samo-posiadanie będzie ponad własność. Terytorializm (czyli na różnych terytoriach różne systemy etyczne) jest możliwy, ale światowa urawniłowka nie. Zwróć uwagę, że etyka chrześcijańska i żydowska, to etyki koczowników z Bliskiego Wschodu i okolic.

Lub inaczej. Wśród samych tych co uznają się za libertarian są różne systemy etyczne:
własność > samo-posiadanie ➩ propertarianie (oraz zwolennicy książek Ayn Rand ;))
własność < samo-posiadanie ➩ chrześcijańscy libertarianie (obecnie większość)
własność « samo-posiadanie ➩ georgiści oraz libertariańscy zwolennicy własności intelektualnej
brak własności (tylko dwa aksjomaty) ➩ mutualiści (ja ich nie odróżniam od komuchów, ale widocznie mam zbyt mało czułe zmysły)
Konflikt jest. W przypadku życia różnych grup, na różnych terytoriach konflikt znika. Na jednym i tym samym terytorium konflikt nieunikniony.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Rothbard się mylił. To jest niemożliwe. Zawsze jakaś grupa ludzi narzuca innym swą etykę, co wcześniej czy później prowadzi do konfliktów i zmian.
Zgadza się, ale jemu chodziło tu konkretnie o spójność jego konceptu etycznego, z uzasadnieniem w prakseologii, którą stosował.
Tzn. nie może być żadnych wyjątków, bo inaczej sypnie mu się cała jego libertariańska etyka, bo jedno wynika z drugiego.

Przy czym jego porównanie płodu do "pasożyta" jest takim wyjątkiem, bo jeśli uznać że najważniejszy jest aksjomat samoposiadania i reszta (w tym prawo własności) się z niego wywodzi - to trzeba również uznać, że aborcja (jak i np. zabijanie zarodków w próbówkach) jest zabroniona, czyli innymi słowy: "prawo do samoposiadania człowieka jest najważniejsze, niezależnie od tego gdzie się znajduje w czasie i przestrzeni [w macicy czy poza macicą/w próbówce czy poza próbówką, przed porodem czy po porodzie]"

Jeżeli uznać odwrotną hierarchię (czyli nie-rothbardiańską), tj. anarcho-propertiariańską, tzn. że samoposiadanie wynika z praw własności - to wtedy nie ma problemów z aborcją, matka posiada prawa własności do płodu jak i dziecka i może z nim zrobić co chce.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Niby dlaczego może samo się zawłaszczyć? I co to ma wspólnego z transferem uprawnień? I czym to się niby różni od sztywności uznania od kiedy samoposiadać się może coś/ktoś w libertarianizmie? Stworzyłeś sobie konstrukt z powietrza, którego nijak nie da się połączyć z Twoja konsekwencją transferów.
Jedynym sztywnym konstruktem z powietrza jaki sobie wymyśliłem jest wiązka uprawnień zwana własnością prywatną, jaką ktoś może dysponować w odniesieniu do jakiegokolwiek materialnego przedmiotu. Dziecko może się samo zawłaszczyć, właśnie z powodu tego, że jego ciało jest przedmiotem materialnym. O ile oczywiście ów przedmiot nie jest wcześniej czyjąś własnością, na przykład rodziców, bo wszystko z czego się składało, zakładamy, należało do nich, a oni z tego nie zrezygnowali. Jeśli ktoś traci uprawnienie do jakiegoś przedmiotu, bo umiera, to jeśli nie dokonuje jakiegoś transferu tychże uprawnień na kogoś innego, przedmiot ten staje się niczyj i może zostać zawłaszczony przez dowolną osobę. Więc także przez dziecko.

Ale ja jestem samoposiadaczem i nie będę z automatu czegoś zakładał dotyczące mojego samoposiadania, bo tak ktoś sobie wymyślił. Dlaczego niby miałbym to robić??? Wolne jednostki ustalają między sobą warunki na które się zgadzają. Tworzysz jakieś odgórne prawo ziemskie, które dotyczy samoposiadania wszystkich jednostek i mają się do niego stosować, czyli państwowe.
To może analogicznie wchodź na teren, na którym ktoś sobie nie życzy Twojej obecności i negocjuj z właścicielem warunki na jakich możesz przebywać. Albo zmień w czyjejś restauracji kolor tapety. W końcu wolne jednostki ustalają między sobą warunki na które się zgadzają, nie? A może ja sobie nie życzę będąc u Ciebie, abyś włączał jakiegoś rodzaju muzyki - też będziemy to negocjować?

Nie.

Jeśli jesteś właścicielem czegoś, czyli masz do tego wyłączność, to w związku z tym masz prawo do jednostronnego tworzenia warunków wstępu czy korzystania z tego, właśnie dlatego, że to jest Twoje. Kwestionowanie tej możności jest kwestionowaniem czyjejś własności. Nie tworzę żadnego państwowego prawa ziemskiego, po prostu wyciągam ostateczne konsekwencje czyjejś suwerenności, która jest najwyższą, najbardziej pełną formą wyłączności charakteryzującej przecież własność.

I tutaj mam pytanie (chyba już kiedyś je zadawałem). Na czyjejś ziemi skoro domyślnie straciłem samposiadanie to mogę zabić właściciela i wszystko będzie ok, w sensie nie będzie to agresja?
Już na to odpowiadałem, więc przypomnij sobie hasło zbuntowana materia.

Różni się zasadniczo. Podpisując papierek o eutanazji godzę się na to. Nie ma żadnego automatu. I eutanazja nie jest wcale zrzeczeniem się samoposiadania.
Nie różni się wcale. Tak jak podpisując pewne umowy, automatycznie godzisz się na to, co w nich stoi, tak samo możesz godzić się na inne rzeczy przez inne działania. Wkraczanie na teren będący czyjąś własnością jest jednym z przykładów. Ponieważ właściciel ma prawo jednostronnego tworzenia warunków wstępu lub korzystania z tego, co do niego należy, jak najbardziej jednym z tych warunków może uczynić transfer jakichś bądź wszystkich uprawnień korzystającego. I wejście tam automatycznie będzie oznaczało zrzeczenie się określonych przez niego uprawnień, tak jak podpisanie umowy automatycznie oznacza zrzeczenie się uprawnień w określonym kształcie.

Nie wiem na ile zgadzasz się z Krzysiem, ale to on napisał:

"Jeśli nie zgadzasz się z tym, że dzieci są własnością rodziców, to konsekwentnie uznajesz wyższość aksjomatu samo-posiadania nad aksjomatem własności.
Jeśli ktoś uznaje wyższość własności nad samo-posiadaniem, to konsekwentnie musi uznawać, że dzieci są własnością rodziców.
Proste."
Zgadzam się w tym sensie, że libertarianie przyjmując, że każdy człowiek się samoposiada z racji bycia człowiekiem, więc i dzieci muszą się samoposiadać, kwestionują spójność reguł własności dotyczących komórek jajowych i spermy, z których dzieci powstają, które w pewnym momencie miałyby przestać być własnością kobiety i mężczyzny, bez względu na to, czy oni dalej chcą być ich właścicielami, czy nie. Jeżeli jajko jest Twoje, to i kurczak jaki się z niego wykluje jest Twój, chyba że w którymś momencie zrzekniesz się uprawnienia do niego. Nie można tego unieważniać samoposiadaniem, czyniąc je w tym sensie nadrzędnym, mówiąc, że jajko może było Twoje, ale kurczak czy Ci się to podoba, czy nie - już nie jest Twój, bo magicznie się samoposiada z racji bycia kurczakiem. Wtedy takie samoposiadanie przestaje być własnością, nie podlega jej regułom i w dodatku je unieważnia.

Dla mnie samoposiadanie jest zwyczajną auto-własnością, w związku z czym musi respektować jej aksjomaty i tylko takie samoposiadanie jestem w stanie uznawać.
 
Status
Zamknięty.
Do góry Bottom