pawel-l
Ⓐ hultaj
- 1 915
- 7 938
Rozmowa o ideach rządzących światem
Prof. Robert Jessop, ekonomista i politolog, o potędze idei, za którą stoi siła, i o bezsilnej...
Jacek Żakowski: – Czy można rządzić rynkiem?
Robert H. Wade: – Wszystkie rządy to robią.
W Polsce przeważa opinia, że kiedy rząd ingeruje w rynek, marnuje pieniądze podatników.
Tak twierdzi ekonomiczna religia, dla której rynek jest bogiem. Rynek zawsze był jądrem kapitalizmu. Ale dopiero przemiana ekonomii z wiedzy w parareligię sprawiła, że przypisano mu nieomylność, wszechwiedzę, wszechmoc i wszechobecność. Częścią tej wiary jest sprzeczny z faktami pogląd, że rządy nie powinny ingerować w rynek.
Z jakimi faktami ten pogląd jest sprzeczny?
Ile niezachodnich państw stało się w ostatnich 200 latach rozwiniętymi gospodarkami?
Niewiele.
Szokująco mało! Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Izrael, Rosja do lat 80. XX w. i Singapur, który jest bardziej miastem niż państwem. Co te kraje łączy? Aktywna rola państwa w gospodarce. Kreowanie rynków, stymulowanie ich, przekierowywanie przewag konkurencyjnych z niskich płac lub surowców na branże efektywnościowe. Wyznawcy ekonomicznej religii w czambuł by taką politykę potępili.
Pan ją akceptuje jako ekonomista?
Bez niej żaden z tych krajów nie dogoniłby Zachodu. Izrael, który z rolniczego kraju, żyjącego dzięki zagranicznej pomocy, stał się potęgą technologiczną i informatyczną, nigdy nie był państwem wolnorynkowym. Jego gospodarka wyrosła na inwestycjach wojskowego kompleksu badawczego, który tworzył też technologie i wynalazki cywilne.
Podobnie było w Japonii, Korei i na Tajwanie. W latach 80. Tajwan (mając około 20 mln obywateli) utrzymywał państwowy Instytut Badań Technologii Przemysłowych (ITRI), zatrudniający ponad 10 tys. osób. Starszym bratem ITRI był instytut wojskowy zatrudniający 20 tys. badaczy. Kilkadziesiąt tysięcy naukowców pracowało nad przeszczepieniem do tajwańskiej gospodarki najnowszych technologii i ich rozwijaniem.
Izrael i Tajwan to państwa zmilitaryzowane. Jak Rosja.
Japonia szła podobną drogą przed drugą wojną, kiedy była państwem zmilitaryzowanym, i po niej – jako państwo zdemilitaryzowane. Amerykański rząd też zleca wiele badań prywatnym instytucjom. Nie ogranicza się do grantów aprobowanych przez neoliberałów ze względu na szczególny charakter ryzyka badań naukowych. Neoliberałowie twierdzą, że rząd powinien przyznawać granty bez żadnych preferencji branżowych czy tematycznych. Bo wierzą, że rynek sam wskaże najbardziej efektywne kierunki rozwoju nauki. Ale z badań wynika, że kiedy rząd nie ma wyraźnych preferencji co do kierunku badań, przedsiębiorstwa biorą pieniądze na prace, które inaczej same by sfinansowały, i publiczne środki wspierają nie tyle naukę, co prywatne firmy. Bardziej racjonalna jest metoda stosowana przez Azjatów i Amerykanów polegająca na tym, że rząd finansuje badania w wybranych obszarach.
Tak jak Obama przeznaczył 100 mln dol. na badania mózgu.
Ta decyzja była nietypowa, bo została hucznie ogłoszona, a specyfiką amerykańskiej polityki są działania ukryte. Amerykanie jednego się od innych domagają, a drugie robią u siebie w domu. Tylko robią to w mniej scentralizowany sposób. Japonia całą politykę przemysłową prowadzi przez Ministerstwo Gospodarki, Handlu i Przemysłu. Podobnie Korea i Tajwan. Ameryka takiego urzędu nie ma. Rządowe agencje w sposób nieskoordynowany budują sieci prywatnych firm, którym zlecają wspólne prowadzenie badań. Kontaktują te firmy z uczelniami i prywatnym kapitałem.
Czyli rząd jest kimś w rodzaju brokera?
Nie rząd, tylko jego działające niezależnie agencje. W ten sposób unika się monopolu, groźnego dla nauki i gospodarki. Najważniejszą z tych agencji jest DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency), założona w 1958 r. jako odpowiedź na wystrzelenie satelity przez Rosjan. DARPA ma nieco ponad 200 pracowników. Zajmuje się budowaniem publiczno-prywatnych grup prowadzących badania. Podejmuje tylko sięgające w odległą przyszłość, obciążone dużym ryzykiem projekty, z których nic może nie wyjść. I z większości nic nie wychodzi. Albo wychodzi coś całkiem innego, niż się spodziewano.
Na przykład?
Chociażby Internet. Chodziło o stworzenie sieci wojskowych komputerów, a wyszła z tego rewolucja cywilizacyjna. Nawet gdyby wszystkie inne inicjatywy DARPA były kompletnym fiaskiem, korzyści z Internetu okazałyby się dla Ameryki wielokrotnie większe niż koszt nieudanych projektów. Trzeba stracić bardzo dużo pieniędzy, wydanych na bardzo wiele nieudanych innowacyjnych projektów, żeby zarobić wielokrotnie więcej na nielicznych projektach, które się udadzą. Biznes nie może podejmować takiego ryzyka. Dla państwa to jest złoty interes.
Ile projektów musi się nie udać, żeby jeden się udał?
Jak jeden na 20 się uda, to bardzo dobrze.
W Polsce każdy projekt musi być efektywny. Przynajmniej na papierze.
To znaczy, że można realizować tylko projekty banalne. Takie, których ryzyko jest niewielkie, więc ewentualne korzyści także. Prawdziwe innowacje wymagają zgody na błędy i porażki. Thomas J. Watson, twórca potęgi IBM, mówił: „jeśli chcesz odnieść sukces, musisz podwoić limit błędów”. Trzeba się wiele razy pomylić, by zrobić coś ważnego. Porażki rodzą sukcesy. Od DARPA oczekuje się popełniania błędów. Gdyby za wiele projektów im się udawało, byłby to znak, że działają zbyt asekuracyjnie.
Podobnie działa NI (Nanotechnology Initiative). Pod koniec lat 90. naukowcy pracujący dla National Science Foundation zaczęli się zastanawiać, co po Internecie będzie paliwem amerykańskiej nauki i gospodarki. Uznali, że będzie to nanotechnologia, czyli tworzenie urządzeń o skali mikroskopowej. Przekonali prezydenta Clintona. Ale rozumieli, że muszą działać dyskretnie, żeby nie alarmować republikanów, przeciwnych ingerencji rządu w rynek. Dyskretnie przekonali biznes, by publicznie poprosił rząd o wsparcie badań. I rząd go udzielił. Dzięki temu Kongres zgodził się przez wiele lat przeznaczać na NI 2 mld dol. rocznie.
Liberalizm zaorany na kilometr ))))