Szwajcaria

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Dysponentami technologii są ludzie władzy
Oni nie są dysponentami technologii, oni są dysponentami władzy i pieniędzy, a to różnica. Oni chcieliby być dysponentami technologii, ale im to nie wychodzi.

W związku z tym rozwój technologiczny będzie raczej sprzyjał stabilizacji systemu i utrzymaniu władzy.
Tak jest obecnie. Tylko że dzisiejsze technologie, to huj nie technologie. Po co komu technologia silnika spełniająca normy Euro5 czy Euro6? Ta technologia jest potrzebna jedynie władzy. I tak jest z większością różnych technologii. Ich istnienie jest spowodowane niemal wyłącznie przepisami. Takim najbardziej reprezentatywnym przykładem jest przemysł farmaceutyczny.

Gdy tylko rozwój technologii wymknie im się spod kontroli, to będą zaorani. Patrz na rozwój i użycie Bitcoina. Tylko trochę coś poszło bez nich, a te jebane skurwysyny od razu pierdolą o regulacjach i zakazach.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Szwedzi narzekają na prostytucję w kraju scyzoryków, a tak wygląda odpowiedź szwajcarskiego pimp-rządu...
https://www.rp.pl/Spoleczenstwo/181...AjVgV5GQae49FooWE-2TdH2j3liTeKbCcR4Rx4eXumWL8
Szwajcaria: Internetowa platforma dla prostytutek jest wspierana przez rząd
W Szwajcarii uruchomiona została wielojęzyczna platforma internetowa, oferująca usługi prostytutek, która jest dotowana przez władze. Projekt otrzymał 90 tys. franków szwajcarskich, w ramach wsparcia zdrowia publicznego i bezpieczeństwa. Prostytucja jest w tym kraju legalna.
Finansowana przez różne szwajcarskie agencje rządowe, takie jak policja i Federalne Biuro Zdrowia Publicznego, strona ma na celu przełamanie tabu wokół prostytucji w Internecie.

- Zaczęliśmy od pewnej obserwacji: odizolowani ludzie przed komputerami, którzy oferują usługu seksualne w internecie, są całkowicie samotni. Nie pomagają im żadne stowarzyszenia, nie mają bezpośredniego wsparcia - mówi seksuolożka i psycholożka Zoé Blanc-Scuderi, odpowiedzialna za projekt.

Aby przełamać to wykluczenie, stowarzyszenia Fleur de pavé i Aspasie, które zajmują się pomocą świadczącym usługi seksualne, od 2016 roku planowała uruchomić platformę "Call Me To Play". Po dwóch latach działań strona jest już dostępna, dzięki m.in. wsparciu stowarzyszenia AIDS-Hilfe Schweiz. - Wszyscy pracownicy seksualni powyżej 18 lat mogą za darmo się zarejestrować, zachowując kompletną anonimowość - tłumaczy Blanc-Scuderi. Prostytutki nie muszą płacić za reklamy na prywatnych stronach, co z kolei pomaga im uzyskać niezależność finansową i ogranicza ich wykorzystywanie - zachwalają twórcy.

Strona została uruchomiona 30 października. Dostępna jest w kilku wersjach językowych - po francusku, angielsku, hiszpańsku, węgiersku i rumuńsku.

Witryna jest dotowana przez Federalne Biuro Zdrowia Publicznego i Policję Federalną. Twierdzą one, że strona pomaga w zapobieganiu rozprzestrzeniania się chorób przenoszonych drogą płciową i zwiększa bezpieczeństwo pracowników świadczących usługi seksualne. Jednocześnie powinna ograniczyć ich stygmatyzację i izolację społeczną.

- To wsparcie nie jest ani nowe, ani wyjątkowe. Nie finansujemy strony erotycznej, ale projekt - zapobieganie - powiedział Daniel Koch z Federalnego Urzędu Zdrowia Publicznego w Bernie, cytowany przez czeski portal iDNES.cz. - Zgodziliśmy się wesprzeć ten projekt (...), ponieważ ważne jest, aby informować (prostytutki) o ich prawach i obowiązkach oraz aby zwracały one uwagę na ryzyko przemocy i wyzysku - dodawał Thomas Dayer z wydziału prasowego policji.
Ewidentnie szwedzki podatnik musi się szarpnąć na więcej filmików z odpowiednim przesłaniem, bo ten najwyraźniej nie wystarczył...
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Mali Szwajcarzy z wolnego wybiegu
Systemy edukacyjne w wielu krajach też robią wszystko, by zawsze, wszędzie i wszystkim zapewnić pełne bezpieczeństwo. Zwłaszcza dzieciom. Szwajcaria ma do tego zupełnie inne podejście...

Szwajcaria to kraj, który choć położony w samym sercu Europy, to jednak pod wieloma względami jest od niej odległy o miliony lat świetlnych. Jest ona taką wyspą-oazą pośród europejskich burzliwych wód. Wyróżnia się nie tylko systemem politycznym, bogactwem, ale także… podejściem do wychowywania dzieci.

Nie wiem już, ile razy przeprowadzałam taką lub podobną rozmowę ze świeżymi polskimi imigrantami w Szwajcarii:

– Droga Joanno! Właśnie otrzymałam list ze szkoły nakazujący mi zaprzestać odprowadzania mojego dziecka do szkoły. Co za absurd! Czy ktoś w ogóle może mi tego zakazać?

– Tak, droga czytelniczko. Może. Jeśli sytuacja będzie się powtarzała, zostaniesz wezwana na rozmowę do dyrektora szkoły. Jeśli się zbuntujesz, wyślą cię z dzieckiem do psychologa. Jakie są dalsze środki, sama tego nie wiem. Zakładam, że gdyby ktoś z tego powodu miał problem z uzyskaniem pozwolenia czy szwajcarskiego paszportu, to by się szybko przedostało do mediów, więc raczej tak daleko to nie sięga. Mówię o tych paszportach i pozwoleniach, bo tylko imigranci się buntują. Samodzielne chodzenie do szkoły jest częścią szwajcarskiej kultury…

– Szwajcarskiego czego?!!! Moje dziecko ma X lat. Nie trafi do domu. Po drodze są pedofile, wściekłe psy, nieodpowiedzialni kierowcy i czyhający na rogu dilerzy. W nosie mam taką kulturę! Jeśli trzeba, będę odprowadzała swoje dziecko ukradkiem i chowała się za drzewem pod szkołą…

Samodzielność po szwajcarsku
W dobie polskiej mody na rodzicielstwo helikopterowe, albo „instagramowe” stawianie dziecka na pierwszym planie, idea, żeby wysłać dziecko samo do szkoły wydaje się faktycznie zwariowana. A jednak w Szwajcarii jest normą i symbolem szwajcarskiej metody wychowawczej. Metody, która zwykle stanowi prawdziwy szok kulturowy dla nowo przybyłych imigrantów.

Szwajcarskie dzieci są od bardzo małego zachęcane do samodzielności. Jak to wygląda w praktyce? Chodzą same do szkoły. Muszą się same rozebrać i ubrać w szkole – rodzice mają zakaz wchodzenia do budynku. Bawią się same na placach zabaw lub przed domem. Dostają dziecięcy nóż oficerski, który jest symbolem odpowiedzialności.

– To tylko dziecko! – tłumaczą mamy-imigrantki. – Samotne spacery dzieci nigdy nie są dobrym pomysłem. Dzieci nie są w stanie ocenić prawidłowo odległości od nadjeżdżającego samochodu ani jego prędkości. Może je rozproszyć kotek, kolega czy rozwiązana sznurówka. A zresztą, to tylko dzieci i nie należy się od nich spodziewać odpowiedzialności. Zadaniem rodziców jest ochrona dzieci przed wszystkimi niebezpieczeństwami tego świata – wyjaśniają.

– Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci – odpowie na te argumenty przeciętny Szwajcar. To kraj bezpieczny, a przypadki wypadków z udziałem dzieci pozostawionych bez opieki są marginalne. W obszarach zabudowanych samochody jeżdżą wolno, ponieważ mandaty są naprawdę słone. Dla przykładu, za przekroczenie ograniczenia prędkości o 16km/h kierowca musi się stawić w sądzie, który może orzec grzywnę, karę więzienia i utratę prawa jazdy. „Zebry” są święte. Kierowcy zwalniają i zatrzymują się, gdy tylko zauważą pieszego w pobliżu przejścia dla pieszych. Nawet nie trzeba miarkować swojego zamiaru przejścia przez jezdnię, żeby zatrzymać ruch. W newralgicznych miejscach przed lekcjami i po lekcjach działają „przeprowadzacze” przez pasy.

Szwajcarskiego modelu wychowania bronią szwajcarscy psycholodzy. Jak mówią, samotne spacery do szkoły są dla dzieci lekcją życia. Dzieci nie tylko uczą się odpowiedzialności za siebie i zachowania na ulicy, ale również gospodarowania czasem. Co ciekawe, psycholodzy przekonują, że jeszcze ważniejsze są samodzielne powroty do domu, gdy dzieci nie muszą martwić się, czy zdążą na pierwszą lekcję. Często jest to ich pierwszy raz, gdy mogą samodzielnie odkrywać swoje otoczenie. A dzieci to ciekawskie istoty, więc zdarza się im zagapić na wiewiórkę, pochlapać w fontannie czy pozbierać kasztany, podczas gdy polskie mamy szaleją z niepokoju, patrząc na zegarek.

Jedna sytuacja – dwie skrajne opinie
W listopadzie tego roku w Bazylei zaginął 10-letni chłopczyk, który samodzielnie wracał ze szkoły do domu. Matka ekspatka od razu opublikowała zdjęcie dziecka na lokalnych grupach na Facebooku i zawiadomiła policję. Sprawa bardzo szybko zrobiła się głośna, szczególnie w kręgach ekspackich. Ostatecznie tego samego dnia chłopiec wrócił do domu. Okazało się, że po prostu się zgubił. Sytuacja dość klasyczna, ale bardzo ciekawe są wyciągnięte z niej wnioski. Środowisko imigrantów grzmiało: Coś się mogło wydarzyć! System szwajcarski jest po prostu niebezpieczny. Być może to miało sens w latach sześćdziesiątych, gdy nie było aż tyle samochodów i gdy nie było aż tak niebezpiecznie, ale nie teraz!. Szwajcarzy natomiast byli zachwyceni: To właśnie pokazuje sukces naszej metody wychowawczej. Chłopiec się zgubił, ale sam znalazł drogę do domu. Nauczył się. Wyciągnął wnioski. Więcej się już nie zgubi. Ciekawe, prawda? Jedna sytuacja, a dwa całkowicie różne punkty widzenia.

Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz
Chronienie dziecka za wszelką cenę, żeby gdy dorośnie, wypuścić je w świat, jest po prostu niebezpieczne – argumentują szwajcarscy psycholodzy. – Dziecko musi nauczyć się popełniać błędy i je naprawiać. Musi nauczyć się, że każde działanie ma swoje konsekwencje i że ono będzie je ponosić. W taki sposób wychowuje się dojrzałych, samodzielnych obywateli – dodają szwajcarscy politycy – na tym opiera się też system demokracji bezpośredniej.

Szwajcarskie „wrzucanie dzieci na głęboką wodę” bywa dość ekstremalne. Otóż szwajcarscy dziadkowie ofiarowują swoim wnukom ich pierwszy scyzoryk – słynny szwajcarski nóż oficerski. Jest to traktowane jako taki swoisty rytuał przejścia – oznaka zaufania, że dzieci nie zrobią sobie ani innym krzywdy. Dziecko i nóż – no cóż – liczba możliwych scenariuszy z gatunku filmów grozy jest nieskończona, a wszystkie krwawe. A jednak żaden się jeszcze nie wydarzył. Victorinox wypuścił nawet specjalną linię noży dla dzieci, ale jak przekonują mnie moi rówieśnicy, za ich czasów tego nie było… (W latach 60. ubiegłego wieku marzeniem każdego małego Polaka był nóż „finka”. W praktyce każdy z nas go miał. Służył głównie do gry w „pikuty”. – przyp. J. Kubań)

Szokujący film?
Polecam rzucić okiem na króciutki materiał filmowy na temat tego, jak w latach 70. XX wieku mali Szwajcarzy uczyli się pływać. Dokument jest po francusku z polskimi napisami. Kluczowy fragment zaczyna się od 35 sekundy:
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920

Wideo opatrzone jest głupawym napisem, że „film może zawierać sceny przemocy wobec dziecka lub nastolatka”. Film zaczyna się od… dosłownego wrzucenia maluchów na głęboką wodę. Dzieje się to w roku 1963. I o dziwo, wrzucane dziecko tuż przed, podkreślmy to, parabolicznym lotem do wody śmieje się i odlicza wraz z trenerem. Po wylądowaniu w basenie wcale nie tonie, lecz daje sobie radę. Ale uwaga, pokazane zanurzanie, wrzucanie do wody i wywracanie kajaka z dziećmi są elementami treningu, muszą być zatem wykonywane pod okiem doświadczonego trenera. Jeśli ktoś zechce zrobić to, co jest pokazane na ekranie, bez odpowiedniego przygotowania dzieci na wcześniejszych treningach, może rzeczywiście zrobić im krzywdę. – Czy wrzucając dziecko do basenu, boi się pan? – pyta reporter. – Bałem się tylko pierwszy raz – odpowiada trener. – Teraz zanurzam je na dwa metry, a one same sobie wypływają – śmieje się.

Na ten krótki filmik zareagowało ponad 17 tysięcy osób. Francuska telewizja pokazała trzy komentarze, wszystkie od oburzonych: „Jestem zszokowana przedstawionym materiałem”, „Ta metoda to barbarzyństwo i brutalność”, „Takie filmy mrożą mi krew w żyłach i szokują”. Jednak na koniec pokazano wywiad z… wrzuconym do wody dzieckiem. Przepraszam, z obecnie 45-letnią panią, która onegdaj była tym właśnie wrzuconym do basenu maluchem.

Szokująca wypowiedź?
– Widzę, że jest bardzo dużo negatywnych komentarzy – mówi – to niedobrze! Uważam bowiem, że jest to metoda, która jest konieczna i powinna być obowiązkowo stosowana. Chcę przez to powiedzieć, że ratuje ona życie… ratuje dzieci, gdy wpadną do wody.

Powtórzmy raz jeszcze, chodzi tu o kilkunastotygodniowy proces treningowy, prowadzony pod okiem fachowych trenerów, a nie o jednorazowe wrzucenie dziecka do wody.

Bardzo wiele umiejętności, które w telewizji wyglądają na łatwe i przyjemne, trzeba w rzeczywistości wytrenować. A to związane jest z cyklicznymi zajęciami, podczas których stopniowo wprowadza się coraz większe obciążenia lub zagrożenia. Jest to proces zupełnie odwrotny od instytucjonalnego usuwania wszelkich zagrożeń w imię rzekomego „naszego dobra”.

Nadopiekuńczość versus życzliwe zaniedbanie
Nadopiekuńczość znana jest w Polsce powszechnie. Natomiast anglosaska metoda wychowawcza benign neglect nie ma nawet polskiej nazwy. Można to przetłumaczyć jako „życzliwe zaniedbanie”. Polega ona na zostawieniu podopiecznego z problemem, mając na względzie, że sam sobie z nim poradzi, a przy okazji jego rozwiązywania czegoś się nauczy i nabędzie nowych doświadczeń. W przypadku gdy podopieczny zupełnie sobie nie radzi, prowadzący daje wskazówki, które mają go na rozwiązanie nakierować. Natomiast interweniować można tylko po to, by nie dopuścić do katastrofy.

Metoda polega na sprawdzaniu, jak osoba realizuje dany proces i interweniowaniu dopiero wówczas, gdy podopieczny „lekko się sparzy”. Stosujący „życzliwe zaniedbanie” dba tylko o to, by zarządzanej osobie nie stała się krzywda, natomiast małe porażki są nawet mile widziane, doskonale bowiem uczą nadążnego reagowania na problem, w tym: przewidywania i wyprzedzania.

Jak pokazują komentarze w omawianym filmie, wielu „nowoczesnym” rodzicom takie metody nie mieszczą się w głowie. Systemy edukacyjne w wielu krajach też robią wszystko, by zawsze, wszędzie i wszystkim zapewnić pełne bezpieczeństwo. Przykładem tego może być wyłożony kostką brukową szlak turystyczny na Górę Kościuszki. Szlak, który i bez tej kostki jest łatwiejszy niż szlak na Gubałówkę. Skutki tego typu metod są niestety inne od zamierzonych – na własne życzenie stajemy się tytułowymi niedorajdami, które mało co potrafią zrobić i którym wydaje się, że wielkich czynów można dokonać po przeczytaniu 2–3 książek, a nie po tysiącach godzin poświęconych na morderczy trening. Wielkich czynów w każdej dziedzinie, w sporcie, biznesie i polityce.

https://www.pafere.org/2019/02/11/artykuly/mali-szwajcarzy-z-wolnego-wybiegu/
 

nuri

Well-Known Member
301
2 168
Jutro w Szwajcarii referendum czy poddać naciskom UE i wprowadzić większe regulacje dotyczące posiadania broni. Czy zadziała ostatnia nadzieja "tfu demokracji"? A może już na następnym Feldschiessen tarcze będą przyozdobione - jak Klasyk proponował - ryjami komisarzy.

yVH4Npj.jpg
 

nuri

Well-Known Member
301
2 168
A to ciekawe, że państwo całkowicie neutralne ma robić jakieś referendum dla formacji w której nie jest członkiem.

A rzeczywiście to bardzo ciekawe. Jakby to nie było absurdalne, to EU jakąś dźwignię ma.

http://time.com/5590378/switzerland-gun-reform-vote/ napisał:
While Switzerland doesn’t belong to the E.U., it is part of the bloc’s Schengen zone that can be visited without a visa or passport by citizens of 26 European nations — and so Brussels is urging the country to comply with its laws. If Switzerland votes to refuse, it might be excluded from the Schengen zone, along with the tourism revenue and police and judicial support membership brings.

1920px-European_Union_Switzerland_Locator.svg.png
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Tzw. nadgorliwość gorsza od faszyzmu.

Szwajcaria: 100 franków grzywny dla 5-latki za jazdę na gapę

AR-190819467.jpg

adobestock
qm
Pięcioletnia dziewczynka ukarana została w szwajcarskim mieście Szafuza (niem. Schaffhausen) mandatem w wysokości 100 franków za jazdę komunikacją zbiorową bez biletu, choć w teorii bezpłatnie mogą tam podróżować dzieci nawet sześcioletnie.


Dziewczynka jechała autobusem pod opieką swojej dziesięcioletniej siostry, gdy została złapana na podróżowaniu na gapę. Za karę otrzymała od kontrolera mandat w wysokości 100 franków szwajcarskich. Starsze dziecko miało bilet okresowy, ale młodsze już nie.

PONIŻEJ DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU
- Moja dziesięcioletnia córka była cała we łzach, ponieważ myślała, że ??zrobiła coś złego - mówiła matka dziewczynek w szwajcarskim radiu SRF. - Młodsza prawdopodobnie nie rozumiała w ogóle, co się stało. Nadal uważam, że przyznanie pięciolatkowi mandatu w wysokości 100 franków jest nieproporcjonalne - przekonywała.

Matka myślała, że w Szafuzie za darmo mogą podróżować dzieci do sześciu lat - i miała rację, ale częściowo. Zgodnie z przepisami małe dzieci podróżują bezpłatnie tylko wtedy, gdy towarzyszy im osoba w wieku 12 lat lub starsza. Dlatego pięciolatka została ukarana mandatem, który na dodatek musiała podpisać, aby potwierdzić jego odbiór - mimo że prawie nie umie pisać.

Dyrektor urzędu transportu publicznego w Szafuzie Bruno Schwager, powiedział SRF, że nie popełniono błędu. Zauważył, że kontroler biletów przestrzegał zasad szwajcarskiej krajowej organizacji transportu publicznego CH-Direct. - W ramach dobrej woli obniżyliśmy mandat do 50 franków - dodał.

Rzeczniczka CH-Direct przekonywała z kolei, że w przepisach chodzi o zapewnienie odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa. Oceniła, że jeśli rodzice kupują np. pięcioletniemu dziecku bilet, wyrażają zgodę na jego podróż i muszą ponosić ewentualne konsekwencje.
 
Do góry Bottom