System edukacji jest analny

kompowiec

freetard
2 581
2 646
Doprawdy nie wiem skąd ten ośli zachwyt nad udoskonalaniem państwowych narzędzi ogłupiania?
Przecież ta oświecona kobita powiedziała kadrom, że robią to źle, bo endorfiny, adrenalina itp..
Skutkiem takich wywiadów mogą np. szukanie alternatywnych rozwiązań w odrębie systemu na teraz jak właśnie nauczanie domowe. Sam takie miałem, teraz mam indywidualne i nikt nie żałuje - ja mogę się skupić a w zamian daje nauczycielom dobre oceny bo liceum here.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
Kolejny edukacyjny mit obalony. Wyślij dziecko do szkoły jak najpóźniej
23 marca 2017, 06:30

Badania naukowców z Uniwersytetu Stanforda pokazują, że wysyłamy dzieci do szkoły zdecydowanie zbyt wcześnie.

Naukowcy z tej prestiżowej uczelni przychodzą z pomocą rodzicom, którzy wahają się nad tym, czy posyłać dzieci do szkoły wcześniej. Uczeni wykazali, że duńscy kilkulatkowie, którzy poszli do szkoły o rok później od swoich rówieśników, wykazują znacznie wyższy poziom samokontroli – informuje portal Quartz.

- Odkryliśmy, że opóźnienie o rok pójścia dziecka do przedszkola redukuje poziom nieuwagi oraz nadpobudliwości dzieci w średnim wieku 11 lat o 73 proc. – powiedział Thomas Dee, profesor Stanford Graduate School of Education oraz współautor badań. – Byliśmy zdumieni, jak trwały był ten efekt – dodał Hans Henrik Sievertsen, który współpracował przy przeprowadzeniu badania z profesorem Stanforda. Co więcej, pozytywny wpływ opóźnienia wysłania dziecka do szkoły nie tylko nie zmniejsza się wraz z czasem, ale wręcz odwrotnie. „Przetrzymanie” dziecka w domu właściwie wyklucza, że przeciętny 11-latek będzie miał wskaźniki wspomnianych zaburzeń powyżej normy.

Charakterystyczne dla ADHD nadpobudliwość i osłabiona uwaga obniżają zdolność dziecka do samokontroli, a poprzednie badania pokazują, że jej poziom jest dodatnio skorelowany z osiągnięciami dziecka. Potwierdziły to też badania przeprowadzone na Stanfordzie: dzieci o niskiej nadpobudliwości i umiejętności utrzymania koncentracji otrzymywały w szkole lepsze oceny.

Dzieci w krajach takich jak Niemcy i Finlandia już obecnie zaczynają naukę relatywnie późno. Nie wpływa to negatywnie na ich szkolne osiągnięcia – Finowie osiągają regularnie dobre wyniki w międzynarodowych testach 15-latków.

Quartz zauważa, że badanie ma swoje ograniczenia. Dzieci w Danii mają powszechny dostęp do opieki przed-przedszkolnej, która stoi na wysokim poziomie, co nie jest standardem we wszystkich państwach.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Wyważyłem otwarte drzwi, ale doszło do mnie jak system nauczania był absurdalny w liceum za mojej kadencji.

System powszechny oświaty to musiał jakiś lewak wymyślić na kartce i podjarany wprowadzać, bo trzeźwo myślący człowiek by uznał to niemal za szaleństwo.

Młodego człowieka cały tydzień bombarduje się abstrakcjami, które musi zakumać, czyli matematykę, fizykę, czasem informatykę i chemię. Dodatkowo dopierdala się pamięciówy szczegółowe jak biologia. A na dokładkę serwuje się naukę języka obcego. Wszystko to jeszcze wzbogacone jest językiem polskim czyli pamięciówa, plus wypracowania, których nie pisze się przecież zawsze od ręki. A w nagrodę jeszcze każą delikwentowi biegać na wfie (i piszę to z pozycji kogoś, kto zasadniczo lubił najbardziej wf).

Przecież to jest pojebane. Ja skończyłem liceum i oczywiście, przy dobrej dyscyplinie można to wszystko poskładać i to ogarnąć, ale bez jaj! To tak jakbyś był na paru kursach z różnych dziedzin zmieniających się każdego dnia, przy czym rotacje następują również w trakcie jednego dnia. Przecież to jest absurdalny kocioł bombardingu informacyjnego i to wszystko trzeba przyswajać. To musi ryć banie, nawet jak ktoś jest zdolny. A nie ma możliwości przecież, że byłby zdolny w każdej dziedzinie co jest dodatkową kwestią.

Brak specjalizacji dla młodych ludzi w dziedzinach, w których mają uzdolnienia i nakurwianie do nich gradem informacji z tylu półek z takim natężeniem to rzeczywiście jest analne.
 

kompowiec

freetard
2 581
2 646
to pewnie będę ja za dwa lata ;) tym bardziej że jeszcze zanim zacząłem pierwszy rok średniej szkoły wiedziałem że pierdolę maturę.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
Już widzę jak te wszystkie nastolatki będące w największym stadium "nienawiści do myśliwskich zwyrodnialców" będą z zachwytem uczyć się o gospodarce łowieckiej i leśnej. Jeszcze jak mają wirusa "religia to zło" to tym bardziej :p.

Przy okazji nauka strzelania takich osobników tylko zachęci ich radykalniejszego ekoterroryzmu.

Ministerstwo: Uczniowie mają się uczyć o "ekoterroryzmie". Lekcje ekologii poprowadzą myśliwi

480cf9549c0af9d888b5ae783ee023be.jpg

Ministerstwo Środowiska chce, żeby uczniowie szkół średnich uczyli się o tym, że stowarzyszenia ekologiczne uprawiają „ekoterroryzm”. Zajęcia z tzw. ekologii stosowanej mają prowadzić myśliwi. To nie koniec zmian – w miejsce „Edukacji dla bezpieczeństwa” mają się pojawić zajęcia z musztry i strzelania

Do piątku Ministerstwo Edukacji Narodowej czeka na propozycje zmian w nowej podstawie programowej liceów ogólnokształcących, techników oraz szkoły branżowej II stopnia (dawniej zawodówki).

Swój pomysł na lekcję biologii przesłało już Ministerstwo Środowiska. Resort uważa, że „konieczne jest inne spojrzenie na ochronę środowiska”. Co to oznacza? Uczniowie muszą dowiedzieć się, że człowiek „gospodarując przestrzenią i środowiskiem, modyfikuje warunki siedliskowe (…) i wpływa na promowanie jednych i zanik innych gatunków”.

– Przykładami zrównoważonego gospodarowania przestrzenią jest leśnictwo i rolnictwo ekstensywne. W sposób zrównoważony można użytkować także populacje gatunków zwierząt dziko żyjących, sprzyjając w ten sposób ich ochronie, czego przykładem jest polski (obecnie stosowany) model łowiectwa – podkreśla w piśmie do MEN, podsekretarz stanu w MŚ Sławomir Mazurek.

Politycy proponują, aby lekcje terenowe prowadzili leśnicy, doradcy rolno-środowiskowi oraz członkowie kół łowieckich. Przekonują, że pomoże to uczniom „odróżnić obiektywną i rzetelną informację o działaniach służb państwa na rzecz ochrony przyrody, zazwyczaj przekazywaną szeroko przez media”.

– Istnieje też szansa, że wiedza ta może w przyszłości ograniczyć możliwości rozwoju zjawiska potocznie określanego jako „ekoterroryzm”, które bazuje na braku świadomości społecznej – pisze podsekretarz.

– Ministerstwo chce ekologów przedstawiać jako szkodników, a zabijających zwierzynę myśliwych i wyrąbujących lasy leśników jako wzory godne naśladowania – stwierdza Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Unia. – Już dziś jesteśmy na krawędzi ze względu na niszczenie oceanów czy wycinanie lasów. Uczenie dzieci, że dalej bezkarnie możemy podcinać gałąź, na której siedzimy, jest krokiem w bardzo złą stronę.

– Jak bardzo minister by się nie starał, to wyręb lasu, taki jak w Puszczy Białowieskiej, nie będzie nigdy gospodarką zrównoważoną, lecz rabunkową – komentuje nauczycielka biologii w jednym z lubelskich liceów. – Nawet jeśli podręczniki będą mówiły co innego, to mądrzy nauczyciele odkryją przed dziećmi prawdę. Tak uczyli 50 lat temu i być może będą zmuszeni do tego ponownie. Nauka jest niezmienna bez względu na zapatrywania i zachcianki rządzących.

Zmiany do podstawy programowej przygotowało także Ministerstwo Obrony Narodowej. MON chce, by „Edukację dla bezpieczeństwa” zastąpiło „Wychowanie proobronne”.

Oprócz zmiany nazwy przedmiot, który dotychczas przygotowywał uczniów do właściwego zachowania w sytuacjach trudnych i kryzysowych, rozszerzony ma zostać m.in. o szkolenia bojowe czy musztrę.

Uczniowie mieliby poznawać podstawy szkolenia strzeleckiego, taktyki, a nawet szkolenia inżynieryjno-saperskiego. To dlatego, że celem kształcenia ma być „przygotowanie do aktywnego uczestnictwa w przedsięwzięciach o charakterze obronnym (…), kształtowanie wśród uczniów postaw patriotycznych oraz szacunku do symboli narodowych i wojskowych”.

Resort proponuje wydłużyć czas trwania przedmiotu – z dwóch do nawet czterech semestrów. A szkoły organizując zajęcia praktyczne powinny„obligatoryjnie korzystać z obiektów szkoleniowych będących w zasobach Sił Zbrojnych RP”.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 728
Mam przed sobą zbiór zadań do matematyki dla klasy V-VI szkoły podstawowej. Autorzy: Tadeusz Korczyc i Jerzy Nowakowski. Wydawnictwo WSiP 1985. Z tego zbioru korzystały moje dzieci. Chodziły do zwykłej, dzielnicowej, mocno skomunizowanej szkoły imienia Wojska Polskiego, razem z dziećmi lokalnego marginesu. Ani moje dzieci, ani dzieci marginesu, które przychodziły czasami do mnie z zadaniami z matematyki nie miały z ich zrozumieniem żadnych poważnych problemów. Daję zadanie z tego zbioru tegorocznym maturzystom, których douczam w ramach kursu przygotowawczego. Oto inkryminowane zadanie: „Doświadczenie polega na trzykrotnym rzucie monetą. Czy zdarzenie: wypadnie przynajmniej jeden orzeł jest tak samo prawdopodobne jak zdarzenie: wypadną dokładnie dwie reszki?”. Kiedy dziesiąta z kolei osoba deklaruje, że nie ma pojęcia jak to rozwiązać pokazuję okładkę książki. Ogólne niedowierzanie. „Jak to – to zadania dla szkoły podstawowej? Chyba jesteśmy idiotami”- samokrytycznie stwierdza jeden z kursantów. „ Przez uprzejmość nie zaprzeczę” – odpowiadam zgodnie z najgłębszym przekonaniem. W tym samym zbiorze są zadania dotyczące wektorów na płaszczyźnie i w przestrzeni trójwymiarowej, elementy statystyki, nierówności z wartością bezwzględną. Większość tych zadań zdecydowanie przekracza możliwości maturzysty wybierającego obecnie egzamin na poziomie podstawowym. Jak to się stało, że w ciągu ostatnich 20 lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy szkoły podstawowej w PRL?

1) Pierwsza przyczyna to celowe obniżenie poziomu. Przez 20 lat nie było obowiązkowej matury z matematyki, a program liceum był konsekwentnie kastrowany. Kiedy zaczynałam uczyć w szkole, w programie była analiza matematyczna - granice ciągów i funkcji, szeregi, badanie funkcji, całki. Badanie funkcji było przerabiane w II klasie liceum. Doskonale radzili sobie z nim nawet uczniowie klas ogólnych. W klasach matematycznych badało się również funkcje wykładnicze i logarytmiczne. Przekonywano mnie ostatnio, że w klasach ogólnych badało się tylko wielomiany i funkcje wymierne i że badanie funkcji jest nad wyraz algorytmiczne ( czyli można się go nauczyć na zasadzie recepty na piernik). Zgodziłabym się z tym gdyby nie fakt, że te same funkcje wymierne sprawiają teraz poważny kłopot przeciętnym studentom I roku politechnik i SGH. Z programu i wymagań egzaminacyjnych w liceum kolejno wypadły : szeregi w tym szereg geometryczny zbieżny, oczywiście całki , potem pochodna i badanie funkcji. Z programu rachunku prawdopodobieństwa wypadł schemat Bernoulliego, prawdopodobieństwo warunkowe, wzór Bayesa, rozkład zmiennej losowej, wartość oczekiwana i wariancja. Zadania z prawdopodobieństwa całkowitego zaleca się obecnie rozwiązywać „ drzewkiem” – czyli jak w V klasie szkoły podstawowej moich dzieci. W trygonometrii zlikwidowano nierówności trygonometryczne i wzory redukcyjne.

Jakiś mędrek powie: po co znajomość wzorów, które są przecież w tablicach i w Internecie? Odpowiem. Zawsze na pierwszym roku studiów, w kursie algebry, wprowadzano liczby zespolone i było to traktowane jako rozgrzewka, jako najłatwiejszy dział do opanowania. Obecnie z liczbami zespolonymi jest problem. Studenci nie radzą sobie z postacią trygonometryczną liczby zespolonej bo nie operują wzorami redukcyjnymi i ogólnie rzecz biorąc wzorami trygonometrycznymi.

2) Nadużycie kalkulatorów i komputerów. Na ten sam kurs uczęszcza uczeń szkoły amerykańskiej. Otrzymują w szkole ogromne kalkulatory rysujące wykresy funkcji punkt po punkcie. Ma za zadanie narysować wykres funkcji liniowej. Upiera się, że użyje swego kalkulatora. Wpatruje się w napięciu, ze zmarszczonym jak pies rasy mops czołem w pojawiającą się wolniutko na ekranie prostą. Pomijając fakt, że regulamin matur nie dopuszcza używania podczas egzaminu takiego sprzętu , użycie go do tak banalnego problemu to strzelanie z armaty do wróbla. Młody człowiek ze swoim liczydłem przypomina mi inkasenta elektrowni albo kontrolera parkometrów, a w najlepszym wypadku panienkę sprzedającą buraki, która nie wie, że 2+2=4 dopóki nie użyje kasy. Ten chłopak jest na prostej drodze do wykonywania właśnie takiego zawodu.

3)Wprowadzenie gimnazjów i koncepcja „ programu spiralnego” . W założeniu miało się wracać kilka razy do tego samego tematu na rosnącym poziomie. W praktyce niektórych tematów nie przerabia się wcale.

4) Demokratyzacja oświaty sprowadzająca się według decydentów do zamiany jakości w ilość. Sama słyszałam jak przewodniczący CKE wyjaśniał nauczycielom, że żeby poprawić wyniki nauczania należy obniżyć poziom wymagań. Za czasów PRL nasi uczniowie wyjeżdżający do Europy czy do Stanów uważani byli za geniuszy. Teraz zrównali w dół. Tyle, że w krajach europejskich obok oświaty dla plebsu przeznaczonego do sprzedawania buraków i obsługi stacji benzynowych istnieją elitarne szkoły na bardzo wysokim poziomie. W Stanach obserwuje się pozorny paradoks, że przy bardzo niskim poziomie przeciętnego ucznia poziom uczelni jest wysoki. To kwestia specjalizacji. Kto nie interesuje się nauką może poprzestać na tym niskim poziomie szkoły publicznej, zdawać maturę z gotowania na gazie czy pielęgnacji niemowląt i szukać sobie z powodzeniem miejsca w społeczeństwie. Nauka jako awans społeczny była to specjalność ZSRR i demoludów. Teraz w Stanach tak naukę traktują Chińczycy. Dominują w laboratoriach naukowych. Kilka dni temu wysłuchałam w radiu TOK FM dyskusji na temat reformy oświaty, w której brali udział profesorowie wyższych uczelni- biolog Krzysztof Spalik, fizyk Lech Mankiewicz oraz matematyk Janusz Czyż. Tylko profesor Czyż jest zwolennikiem przeprowadzanych obecnie zmian i rozumie, że likwidacja gimnazjów jest warunkiem koniecznym wyprowadzenia polskiej szkoły z zapaści. Ma również ciekawe propozycje programowe. Pozostali profesorowie, podobnie jak Agnieszka Holland chcą żeby wszystko było jak dotąd. Ich pięknie brzmiące hasła i postulaty, to tylko pudrowanie gangreny..​

Podaję za BeamStat:
https://beamstat.com/chan/po_polsku/6de53d078938656bd1bad1da72a9d3ac815541d617273220f70d1fef7ba09984
Pewnie to jest gdzieś w necie, ale nie chce mi się tego szukać.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 382
Mam przed sobą zbiór zadań do matematyki dla klasy V-VI szkoły podstawowej. Autorzy: Tadeusz Korczyc i Jerzy Nowakowski. Wydawnictwo WSiP 1985. Z tego zbioru korzystały moje dzieci. Chodziły do zwykłej, dzielnicowej, mocno skomunizowanej szkoły imienia Wojska Polskiego, razem z dziećmi lokalnego marginesu. Ani moje dzieci, ani dzieci marginesu, które przychodziły czasami do mnie z zadaniami z matematyki nie miały z ich zrozumieniem żadnych poważnych problemów. Daję zadanie z tego zbioru tegorocznym maturzystom, których douczam w ramach kursu przygotowawczego. Oto inkryminowane zadanie: „Doświadczenie polega na trzykrotnym rzucie monetą. Czy zdarzenie: wypadnie przynajmniej jeden orzeł jest tak samo prawdopodobne jak zdarzenie: wypadną dokładnie dwie reszki?”. Kiedy dziesiąta z kolei osoba deklaruje, że nie ma pojęcia jak to rozwiązać pokazuję okładkę książki. Ogólne niedowierzanie. „Jak to – to zadania dla szkoły podstawowej? Chyba jesteśmy idiotami”- samokrytycznie stwierdza jeden z kursantów. „ Przez uprzejmość nie zaprzeczę” – odpowiadam zgodnie z najgłębszym przekonaniem. W tym samym zbiorze są zadania dotyczące wektorów na płaszczyźnie i w przestrzeni trójwymiarowej, elementy statystyki, nierówności z wartością bezwzględną. Większość tych zadań zdecydowanie przekracza możliwości maturzysty wybierającego obecnie egzamin na poziomie podstawowym. Jak to się stało, że w ciągu ostatnich 20 lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy szkoły podstawowej w PRL?

1) Pierwsza przyczyna to celowe obniżenie poziomu. Przez 20 lat nie było obowiązkowej matury z matematyki, a program liceum był konsekwentnie kastrowany. Kiedy zaczynałam uczyć w szkole, w programie była analiza matematyczna - granice ciągów i funkcji, szeregi, badanie funkcji, całki. Badanie funkcji było przerabiane w II klasie liceum. Doskonale radzili sobie z nim nawet uczniowie klas ogólnych. W klasach matematycznych badało się również funkcje wykładnicze i logarytmiczne. Przekonywano mnie ostatnio, że w klasach ogólnych badało się tylko wielomiany i funkcje wymierne i że badanie funkcji jest nad wyraz algorytmiczne ( czyli można się go nauczyć na zasadzie recepty na piernik). Zgodziłabym się z tym gdyby nie fakt, że te same funkcje wymierne sprawiają teraz poważny kłopot przeciętnym studentom I roku politechnik i SGH. Z programu i wymagań egzaminacyjnych w liceum kolejno wypadły : szeregi w tym szereg geometryczny zbieżny, oczywiście całki , potem pochodna i badanie funkcji. Z programu rachunku prawdopodobieństwa wypadł schemat Bernoulliego, prawdopodobieństwo warunkowe, wzór Bayesa, rozkład zmiennej losowej, wartość oczekiwana i wariancja. Zadania z prawdopodobieństwa całkowitego zaleca się obecnie rozwiązywać „ drzewkiem” – czyli jak w V klasie szkoły podstawowej moich dzieci. W trygonometrii zlikwidowano nierówności trygonometryczne i wzory redukcyjne.

Jakiś mędrek powie: po co znajomość wzorów, które są przecież w tablicach i w Internecie? Odpowiem. Zawsze na pierwszym roku studiów, w kursie algebry, wprowadzano liczby zespolone i było to traktowane jako rozgrzewka, jako najłatwiejszy dział do opanowania. Obecnie z liczbami zespolonymi jest problem. Studenci nie radzą sobie z postacią trygonometryczną liczby zespolonej bo nie operują wzorami redukcyjnymi i ogólnie rzecz biorąc wzorami trygonometrycznymi.

2) Nadużycie kalkulatorów i komputerów. Na ten sam kurs uczęszcza uczeń szkoły amerykańskiej. Otrzymują w szkole ogromne kalkulatory rysujące wykresy funkcji punkt po punkcie. Ma za zadanie narysować wykres funkcji liniowej. Upiera się, że użyje swego kalkulatora. Wpatruje się w napięciu, ze zmarszczonym jak pies rasy mops czołem w pojawiającą się wolniutko na ekranie prostą. Pomijając fakt, że regulamin matur nie dopuszcza używania podczas egzaminu takiego sprzętu , użycie go do tak banalnego problemu to strzelanie z armaty do wróbla. Młody człowiek ze swoim liczydłem przypomina mi inkasenta elektrowni albo kontrolera parkometrów, a w najlepszym wypadku panienkę sprzedającą buraki, która nie wie, że 2+2=4 dopóki nie użyje kasy. Ten chłopak jest na prostej drodze do wykonywania właśnie takiego zawodu.

3)Wprowadzenie gimnazjów i koncepcja „ programu spiralnego” . W założeniu miało się wracać kilka razy do tego samego tematu na rosnącym poziomie. W praktyce niektórych tematów nie przerabia się wcale.

4) Demokratyzacja oświaty sprowadzająca się według decydentów do zamiany jakości w ilość. Sama słyszałam jak przewodniczący CKE wyjaśniał nauczycielom, że żeby poprawić wyniki nauczania należy obniżyć poziom wymagań. Za czasów PRL nasi uczniowie wyjeżdżający do Europy czy do Stanów uważani byli za geniuszy. Teraz zrównali w dół. Tyle, że w krajach europejskich obok oświaty dla plebsu przeznaczonego do sprzedawania buraków i obsługi stacji benzynowych istnieją elitarne szkoły na bardzo wysokim poziomie. W Stanach obserwuje się pozorny paradoks, że przy bardzo niskim poziomie przeciętnego ucznia poziom uczelni jest wysoki. To kwestia specjalizacji. Kto nie interesuje się nauką może poprzestać na tym niskim poziomie szkoły publicznej, zdawać maturę z gotowania na gazie czy pielęgnacji niemowląt i szukać sobie z powodzeniem miejsca w społeczeństwie. Nauka jako awans społeczny była to specjalność ZSRR i demoludów. Teraz w Stanach tak naukę traktują Chińczycy. Dominują w laboratoriach naukowych. Kilka dni temu wysłuchałam w radiu TOK FM dyskusji na temat reformy oświaty, w której brali udział profesorowie wyższych uczelni- biolog Krzysztof Spalik, fizyk Lech Mankiewicz oraz matematyk Janusz Czyż. Tylko profesor Czyż jest zwolennikiem przeprowadzanych obecnie zmian i rozumie, że likwidacja gimnazjów jest warunkiem koniecznym wyprowadzenia polskiej szkoły z zapaści. Ma również ciekawe propozycje programowe. Pozostali profesorowie, podobnie jak Agnieszka Holland chcą żeby wszystko było jak dotąd. Ich pięknie brzmiące hasła i postulaty, to tylko pudrowanie gangreny..​

Podaję za BeamStat:
https://beamstat.com/chan/po_polsku/6de53d078938656bd1bad1da72a9d3ac815541d617273220f70d1fef7ba09984
Pewnie to jest gdzieś w necie, ale nie chce mi się tego szukać.
Jako efekt nauczania powszechnej szkoły potwierdzam.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
Nauczycielka ostrzega: Moi uczniowie są przerażeni, do liceum pójdą niedouczeni

chemia.png


Szanowni rodzice, jest gorzej niż przewidywałam w czerwcu. Gorzej niż jawiło mi się to w najczarniejszych snach. Moi uczniowie są przerażeni i zagubieni, a do liceum pójdą niedouczeni - napisała w liście otwartym do rodziców swoich uczniów Kaja Malanowska, nauczycielka biologii i pisarka

Malanowska zareagowała na list, jaki otrzymała niedawno od rodzica jednego z uczniów. Rodzic skarży się na zbyt szczegółowy program naucznaia z biologii, który jego zdaniem "nie rozwija naszych dzieci a sprowadza się wyłącznie do ćwiczenia pamięci bez zrozumienia stosownych pojęć". Nauczycielka odpowiedziała na list w "Moim osobistym apelu do rodziców uczniów" opublikowanym na Facebooku.

W jej opinii, sytuacji, w jakiej znaleźli się uczniowie, raczej nie da się wiele zmienić. "Nie jestem jednak w stanie odpowiadać za SPIERDOLONY program po >>reformie<< edukacji. Szanowni rodzice, jest gorzej niż przewidywałam w czerwcu. Gorzej niż jawiło mi się to w najczarniejszych snach. Dzieci, które przyjęliśmy do 7 klasy przychodzą do nas z gigantyczną dziurą w wiedzy biologicznej. Nigdy nie miały chemii ani fizyki, nie rozumieją podstawowych pojęć przyrodniczych, a wiedza o świecie u większości jest radosną mieszaniną mało sensownych eksperymentów i ciekawostek o zwierzętach i roślinach, jakie wchłonęły na lekcjach biologii w podstawówce" - zauważyła nauczycielka. Przypomniała, że obecne siódme klasy mają obowiązek zrealizować program dawnej II klasy gimnazjum. W wiedzy uczniów powstała ogromna wyrwa, której nie da się zasypać bez wyjaśnienia podstawowych pojęć biologicznych.

"Nie twierdzę, że program byłego gimnazjum był dobry. Wręcz przeciwnie. Zawsze uważałam, że jest przeładowany, z bezsensownym wymogiem uczenia na pamięć tysięcy szczegółów, bez możliwości przeprowadzania z dziećmi eksperymentów i obserwacji (bo nie starczało na nie czasu). Ale dostawaliśmy nowych uczniów i zaczynaliśmy z nimi od początku. Mogliśmy ich spokojnie przeprowadzić przez 3 lata stanowiące spójną całość. Korelacja między przedmiotami przyrodniczymi kulała, ale przynajmniej w zarysie istniała. Nie miałam poczucia, że zmuszam uczniów do wkuwania na pamięć wiedzy, która jest dla nich nie do zrozumienia. Dziś staram się wycinać z obecnie obowiązującego programu ile mogę, ale to niewiele pomaga. Podstawa programowa jest z gruntu zła. Nie da się jej dostosować, obawiam się, że nie dokona tego najlepszy nawet belfer" - oceniła Malanowska.

Jej zdaniem, rodzice powinni swoje uwagi i skargi kierować do ministerstwa edukacji. "Piszcie do MENu!!! Może jeżeli zostaną zasypani tysiącami listów od rozwścieczonych rodziców przemyślą nowy program i zaproponują nam coś lepszego niż napisany na kolanie dokument, który nadaje się tylko do kosza. W efekcie reformy edukacji najbardziej cierpią dzieci. Uwierzcie mi, jestem nauczycielką. Moi uczniowie są przerażeni i zagubieni, a do liceum pójdą niedouczeni" - zaapelowała nauczycielka.

(PS, GN)
 

vapaus

Active Member
209
251
Szkoła jest od tego, żeby była wymagająca. Zaniechanie od nauczycieli, czy rodziców oczekiwań wobec dziecka, doprowadzi do jego nieprzystosowania do życia w społeczeństwie, w którym jeśli chce się wieść życie i odnosić sukcesy, trzeba do takich wymagań być przygotowanym.
Ten tekst odczytuje jako racjonalizacje, na podstawie doświadczeń autorki, jedynej słusznej drogi dla zapewnienia dziecku szczęśliwego dzieciństwa i dorosłości, przez niezbyt wymagającą zabawę.
Tylko czy naprawdę ktoś będzie sobie brał do serca porady osoby która zajmuję się amatorską nauką tańca dla dzieci.
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 412
4 448
Wymagający powinien być od siebie człowiek, a nie zewnętrzna instytucja. I tego warto uczyć dziecko, ale zwracając przy tym uwagę na jego predyspozycje i zainteresowania.
 

tolep

five miles out
8 585
15 483
Akademia (znaczy instytucja pretendująca do bycia wyzsza forma edukacji) Majki Jeżowskiej narzeka, że uczniowie nie mają czasu chodzić do Akademii. Domaga się, by mniej czasu poświęcali na inne formy edukacji.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
A oto felieton Laury, który wywołał burzę w kraju

Publikujemy felieton Laury Starczewskiej, który wywołał taką burzę nie tylko w Kołobrzegu, ale w całym kraju. To z jego powodu dziewczyna musiała odejść ze Szkoły Podstawowej nr 7 i kontynuować naukę w innej. Przypomnijmy. Jej praca nie spodobała się w szkole. Z tego powodu nie pozwolono wziąć dziewczynce udziału w konkursie dziennikarskim organizowanym od lat w kołobrzeskim „Koperniku”. Laura i jej mama postawiły jednak na swoim i zgłosiły pracę indywidualnie. I jest sukces. Pracę Laury doceniło jury i przyznało gimnazjalistce wyróżnienie.

Patologia prawno-seksualna gimbusek

Kształtowanie w gimnazjalistkach poczucia odpowiedzialności za słowa i czyny to w gruncie rzeczy bardzo ważna sprawa, ale w mojej klasie wiąże się to z daremnym trudem, bądź też syzyfową pracą. Te wszystkie odporne na wiedzę jaką posiadają dorośli czy też książki, ,,damy” i ,,księżniczki” są bardzo obeznane we wszystkich dziedzinach życia a w szczególności wyedukowane prawno-seksualnie bądź też na odwrót jak kto woli.

Szczytem poziomu wiedzy o seksie w klasie trzeciej gimnazjum jest… uwaga, bo ta wiadomość mnie osobiście rozłożyła na łopatki… fakt, iż błona dziewicza odrasta. No cóż w myśl tej opinii większość poczęć na świecie to poczęcia niepokalane, ciekawe jakie stanowisko zająłby w tej kwestii Kościół.

Plotka… to taki z pozoru niewinny przekaz informacji nie koniecznie zawierający faktyczny stan rzeczy. O co chodzi i jak to się ma do gimnazjalistek już tłumaczę. Otóż dla nastolatek plotka ma rangę najważniejszej informacji. W mentalnym świecie tych niedorozwiniętych i nie dojrzałych emocjonalnie dziewczynek ma poziom informacji z pierwszych stron gazet czy wiadomości telewizyjnej na przykład o ataku terrorystycznym. Nikt nie zastanawia się nad wiarygodnością danego tematu tylko puszcza słowa w obieg. I tak w czasie jednej godziny lekcyjnej cała szkoła wie o czymś. Mnie to nie ominęło. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Ha ha ha ... było śmiesznie ale tylko na początku. Przyzwyczajona do określonych zachowań i reakcji ptasich móżdżków postanowiłam plotkę obrócić w żart:-jasne nawet z bliźniakami. Na tym śmiech by się zakończył. Plotka urosła, karmiła się nią cała szkoła, obiła się nawet o ciało pedagogiczne, aż dotarła do mojej mamy. Na szczęście to mądra kobieta, wiedziała co ma zrobić i jak uciąć łeb chorym pomówieniom.

W bardzo krótkim czasie przeszłam wiele różnych stanów emocjonalnych z tym wszystkim związanych. Tylko dzięki wsparciu najbliższych udało mi się pokonać wstyd, żal, złość, gniew i niemoc. Konsensus jest następujący, mnie plotka dotknęła ale ja mam przy sobie silne i ważne dla mnie osoby, a ile jest takich młodych ludzi, dziewczyn i chłopców, którzy nie mają takiego wsparcia.

Tak więc w gimnazjum w klasie trzeciej plotka jest rodzajem przemocy psychicznej i tu zaczynają się schody prawne. Rzecz polega na tym, że te młode damy kreujące się na wszechwiedzące a obdarzone dysfunkcją mózgową nie zdają sobie z tego sprawy bądź też bagatelizują. Działając wspólnie tworzą zorganizowaną grupę przestępczą, której głównym założeniem jest stworzyć plotkę na czyjś temat. Pomówić, upokorzyć, oczernić. Oczywiście na to wszystko są w kodeksach karnym i cywilnym odpowiednie paragrafy. Nie powinniśmy na dobrą sprawę ignorować takiego zachowania, powinno być ono napiętnowane. Często przecież słyszymy o przemocy wśród uczniów, o tym, że jakiś uczeń popełnił samobójstwo bo nie wytrzymał presji środowiska, w którym był zmuszony przebywać. To straszne podłe i okrutne. Konsekwencje ponosi z reguły nie winna ofiara, gorzej z jej oprawcami.

Szkoła… gimnazjum, mój osobisty dramat i horror. Miejsce naszpikowane przemocą, o której wstyd mówić głośno, wręcz jest niemile widziane czy zakazane. Szkoła a właściwie jej uczniowie sami sobie tworzą psychozę. Każdy kto chce powiedzieć ,,stop” tej szerzącej się paranoi napotyka na opór. Nie jest to miłe wręcz przerażające skąd w młodych ludziach tyle przemocy i chęci poniżenia. Powinni w każdej szkole zrobić obowiązkowe zajęcia dla wszystkich z terapeutami, psychiatrami i prokuratorami. Może to zmniejszyło by przestępczość w ogóle.

Jestem zdegustowana i zniesmaczona czasem spędzonym w gimnazjum, to okropne miejsce i już nie mogę się doczekać kolejnego etapu w moim życiu – liceum, bo być może wśród starszych ,,nas” nie ma tyle przemocy, chamstwa i wulgaryzmu.


Anna Buchner-Wrońska
 
Do góry Bottom