Przyszłość ruchu libertariańskiego w Polsce

T

Tralalala

Guest
Na shoucie @Ciek napisał o roadmapie libertarianizmu.
Stąd pytanie do forumowiczów co uważacie za najlepszy aktualnie kierunek rozwoju libertarianizmu w Polsce, tj. co należy robić jako pierwsze.

Moim zdaniem jest to zwiększenie ilości libertarian z silnym naciskiem na koszerność poglądów.
Uważam, że długoterminowo będzie lepiej jeżeli przekona się jedną osobę która poza poparciem dla braku państwa uzna "własność" intelektualną za szkodliwą niż 2 osoby które poza poparciem dla braku państwa będą zwolennikami "własności" intelektualnej.
 

Non Serviam

Well-Known Member
834
2 247
IMHO raczej trzeba pozyskiwać korpoludków, raz, że mają oni większy wpływ na cokolwiek, dwa, że mogą w przyszłości awansować i mieć jeszcze większy wpływ niż kilkadziesiąt tysięcy biedaków. Dwa, że 'zrekrutowanie' ich chyba będzie łatwiejsze niż jakiegoś durnego biedaka, który poza państwem nie widzi życia.
Zwiększaniem masy nic się nie zdziała, bo demokratycznie nic się nie zmieni. Lepiej przekonać korposzczurków, że generalnie na kolaboracji z państwem wychodzi się gorzej, bo potem przychodzą jakieś totalne komuchy, które będą próbowały w pierwszej kolejności wyruchać korpo.
 

Tomasz Panczewski

Well-Known Member
699
3 849
Pytanie w tytule podobne do: "co należy robić dla dobra Polaków", albo: "w jaki sposób politycy najlepiej mogą realizować interes społeczny". Każdy ma talent i zainteresowanie do czegoś innego, więc niech każdy skupi się na tym co potrafi najlepiej.

Ale GAZDA ma dużo racji, najlepiej zacząć wszystko od siebie. Samym swoim życiem można dawać przykład innym - "zobaczyć znaczy uwierzyć".
 
Ostatnia edycja:

Violinovy

Udzielny książę na 20m²
78
232
Miałem kumpla w liceum. Z przekonania w zasadzie bolszewik. Jak poszedł do roboty po studiach, to w miesiąc zrobił się z niego liberał gospodarczy. Stare bolszewickie spojrzenie na rzeczywistość, przełożyło się nawet u niego, na spazmatyczne podekscytowanie wobec wizji dnia sznura.

Sporo ludzi ma potencjał stania się libami - jak nie mają totalnego skomuszenia mentalnego i całkowicie wyniszczonych, przez publiczną edukację i propagandę medialną, procesów myślowych, to czasem wystarczy tylko lekkie pchnięcie w dobrą stronę, raz na jakiś czas. Tak sobie myślę, że warto gadać z ludźmi na żywo, przy piwie, przy wódce, czy przy zielonej herbacie. Wtedy, jak są otwarci na rozmowy i myślenie. Warto uderzać aksjomatem o nieagresji, pełnym wolnym rynkiem ze wszystkimi usługami (ludzie często nawet nie pomyślą, że wojsko, czy sądy mogą być prywatne, nieraz to kwestia pokazania, że alternatywa w ogóle jest możliwa).
Przez kilka lat sukcesywnymi rozmowami, udało mi się poszerzyć spojrzenie na kwestie gospodarki i państwa kilku znajomych, dwóch nawet jest de facto libertarianami na dzień dzisiejszy. Nie wiem oczywiście jak to się przełoży, w długim okresie czasu, na ich poglądy.

Tu się pojawia druga kwestia; dbanie o koszerność. Jak ktoś jest libem i chce jak najlepiej dla libertarianizmu, to musi dbać o higienę swoich poglądów. Przykład liberałów, tego jak bardzo odeszli od pierwotnej idei i kim się stali w poprzednim stuleciu, pokazuje że każdą sensowną myśl można koncertowo spierdolić. Moja luba obcuje z "akademicką elitą intelektualną" w ramach PANu i wiem z pierwszej ręki, że zawłaszczanie libertarianizmu na uczelniach już się zaczęło i próbują swoich starych sztuczek. Nawet te stalinowskie dziadki z profesurami i wiankiem tytułów naukowych, którzy to lepiej pamiętają pochody pierwszomajowe niż to, co wczoraj jedli na obiad. Jak się dowiedziałem, jakie rzeczy głoszą na temat libertarianizmu, to zacząłem się machinalnie rozglądać za najbliższym narzędziem nadającym się do odjebki.

Ja więc polecam, ze swojej strony, pracę u podstaw w ramach otoczenia i rektyfikację światopoglądową w ramach samego siebie.

Zwiększaniem masy nic się nie zdziała, bo demokratycznie nic się nie zmieni. Lepiej przekonać korposzczurków, że generalnie na kolaboracji z państwem wychodzi się gorzej, bo potem przychodzą jakieś totalne komuchy, które będą próbowały w pierwszej kolejności wyruchać korpo.
Ilość też jest ważna, nie z uwagi na potencjalne zmiany drogą parlamentarną, lecz z uwagi na klimat mentalny. Przekroczenie pewnej myślowej masy krytycznej zawsze wpływa na zwrot zmian. Jednocześnie nie przeczę, że zbyt duża ilość ludzi, może doprowadzić do dewaluacji pojęcia i utraty koszerności.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Po pierwsze uczyć się na błędach Amerykanów. Na początek zacytuję Hansa Hermanna Hoppego:
Początki ruchu libertariańśkiego sięgają połowy lat sześćdziesiątych. W 1971 roku została założona Partia Libertariańska, a w 1972 roku filozof John Hospers, jako pierwszy z jej ramienia, otrzymał nominację na kandydata w wyborach prezydenckich. Był to czas wojny w Wietnamie. Jednocześnie w wyniku olbrzymich „postępów” w rozwoju państwa opiekuńczego w początku lat sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych i Europie zachodniej powstało nowe zjawisko o charakterze masowym. Pojawił się nowy „lumpenproretariat”: składający się z intelektualistów i młodzieży o intelektualnych aspiracjach. Był on produktem rozrastającego się systemu socjalistycznej edukacji; „wyalienował się” z głównego nurtu „mieszczańskiej” moralności i kultury. Wielokulturowość i relatywizm kulturowy (żyj i pozwól żyć) oraz skierowany przeciw autorytetom elgalitaryzm (nie szanuj żadnych autorytetów) przekształciły się z elementów tymczasowej i przejściowej fazy w rozwoju umyłowym (fazy dojrzewania) w trwałe cechy postawy dorosłych intelektualisótw i ich studentów.
Zasadniczy sprzeciw libertarian wobec wojny w Wietnamie zbiegł się z dość powszechną krytyką wojny prowadzoną przez Nową Lewicę. Jednocześnie anarchistyczne wątki doktryny libertariańskiej przyciągały kontrkulturowy odłam lewicy. Czyż bezprawność państwa i aksjomat nieagresji nie oznaczały, że każdy ma pełną swobodę wyboru własnego nieagresywnego sposobu życia? Czy z tych założeń nie wynikało, że wulgarność, obsceniczność, bluźnierczość, używanie narkotyków, swoboda seksualna, pornografia, prostytucja, homoseksualizm, poligamia, pedofilia i każdy inny dający się pomyśleć rodzaj perwersji i wynaturzenia – o ile nie pociąga za sobą żadnych ofiar – nie są w ogóle przestępstwami, lecz całkowicie normalnymi i uprwnionymi działaniami i sposobami życia? Nic dziwnego, że ten sposób myślenia od samego początku przyciągał bardzo wielu ludzi nienormalnych i zepsutych. Kontrkulturowy charakter i wielokulturowa, relatywistyczna „tolerancja” ruchu libertariańskiego przyciągały jeszcze większe ilości ludzi, którzy nie potrafili ułożyć sobie życia, lub po prostu nieudaczników. Murray Rothbard nazywał ich z odrazą „nihilo-libertarianami”... Snuli oni projekty społeczeństw, w którym każdy mógłby wybrać i uprawiać dowolny nieagresywny styl życia, zawód, sposób bycia, i w którym, dzięki gospodarce wolnorynkowej i ogólnej prosperity, można by realizować te marzenia, dysponując odpowiednio dużymi zasobami materialnymi. Paradoksalnie, ruch, który powstał w celu demontażu państwa oraz przywrócenia prywatnej własności i gospodarki rynkowej, został w dużym stopniu opanowany przez ludzi będących umysłowym i emocjonalnym produktem państwa opiekuńczego: nową klasą podrostków.

I tak dalej i tak dalej. HHH twierdzi, że kontrkultura była produktem państwa socjalnego. Państwo daje zasiłki i przez to wytwarza meneli marzących o dowolnym sposobie życia. Ale kontrkultura lat 60-tych była reakcją na militaryzm państwa, jego zamordyzm obyczajowy i kapitalizm kompradorski, choć wielu kontrkulturowców rozciągało to na kapitalizm w całości. Od czasu polityki New Dealu do lat sześćdziesiątych minęło kilka dziesięcioleci. W tym czasie ukształtowała się amerykańska elita złożona z WASPów, której interesy, majątki i pozycja została zabezpieczone przez etatystyczne państwo. Ta klasa miała swoją własną elitarną kulturę. Ci co mażyli o sukcesie naśladowali zwyczaje, maniery tej klasy, podzielali jej wartości by móc się do niej zbliżyć. Studenci na takim Harvardzie byli głównie dziećmi tych WASPowych elit. Jak ojciec ukończył Harvard to syn miał 90%towe szanse, że też się tam dostanie, bo były tam rozmowy kwalifikacyjne i elitarni kandydaci oczarowywali swoimi manierami komisję rekrutacyjną. W latch 50-tych rektor czy tam prezydent Harvardu James Bryant Conant zmienił zasady przyjęć na Harvard. Wprowadził testy i okazało się, że nagle miejsce tych dobrze urodzonych zajmują uzdolnieni. Poziom na Harvardzie znacząco wzrósł i tą drogą poszły inne czołowe uczelnie pragnące prestiżu. Właśnie to doprowadziło do pojawienia się zbuntowanych studentów w latach 60-tych. Wcześniejsi studenci się nie buntowali, bo byli przedstawicielami elit. Nowa wykształcona klasa potrafiła dostrzec wiele nieprawidłowości. Co ważniejsze w Amerykańśkiej gospodarce potrzeba było coraz więcej specjalistów, ludzi dobrze wykształconych. Ludzie mogli robić kariery dzięki zdolnościom a nie koneksjom. Ci co zawdzięczali wszystko swoim przodkom, koneksjom i odziedziczonemu kapitałowi kulturowemu, byli kulturowymi konserwatystami. Ci co zawdzięczli wszystko sobie posiadali tendencję do życia na własny sposób, do odrzucania elitarnych ceremoniałów lub dostosowywania ich pod siebie. Stara klasa wyższa zastępywana została w USA przez wyższą klasę średnią, która mogła żyć sobie jak chciała. I tak w latach 90-tych pojawiła się np. burżuazyjna bohema. Ludzie, którzy mieli wielkie aspiracje, robili wielkie kariery, ale jednocześnie mieli kontrkulturowe poglądy, odrzucali symbole luksusu starych elit, a woleli np. żyć w wartych wiele milionów loftach, wydawali fortunę na awangardową sztukę i prowadzili tryb życia niczym hipisi. Specjaliści byli na tyle cenni, że mogli żyć jak sobie chcieli. Część z tych ludzi byłą nośnikiem kontrkukturiwych haseł, a nie jacyś nieudacznicy. Ale czasy nadal się zmieniają. Teraz nie trzeba specjalnie dużo wiedzieć by móc być niezależnym i żyć po swojemu. Można opowiadać głupoty na jutubie i jak się znajdzie dostatecznie wielu odbiorców tego to można się z tego utrzymać. Komuniści straszą czasami w których 20% ludzi będzie wytwarzać to co potrzebne ludzkości a 80% znajdzie się na technologicznym bezrobociu. Nieprawda te 80% będzie świadczyć usługi, robić hand-made towary, blogować, prowadzić knajpy czy co tam sobie wymyślą. Ja właśnie upatruję w tej szerokiej masie ludzi przyszłość libertarianizmu. Jak ktoś jest mało wartym pracownikiem najemnym, to albo przeistacza się w wytresowanego pracownika wyzbywającego się swego indywidualizmu (szczególnie jak jest on kontrowersyjny) albo będąc zbuntowanym wybiera najprostszy sposób walki o siebie i popiera państwo przeciwko swemu pracodawcy, a pieniędzy sam też nie zanosi do urzędu skarobowego, więc cieszy się ze zwrotu nadpłaty podatku. Tylko w nielicznych przypadkach zafascynuje się on ideą i zostanie libem. Ponieważ będzie coraz więcej ludzi pracjuących na swoim to nie będą już upatrywać wroga w pracodawcy (bo sami nim dla siebie będą) a będą mieć wroga w państwie, które ich bezpośrednio podatkuje, zusuje, stara się regulować ich działalność godpodarczą a po pracy ogranicza ich swobodę, do której będą przyzwyczajeni. Pracownik korporacji nie musi się przedzierać przez sterty przepisów tak jak drobny przedsiębiorca, a jeśli to robi to dlatego, że za to mu płacą. Jest od tego specjalistą i nie będzie podcinał gałęzi na której siedzi. Przyszłość jest w szerokiej grupie niezależnych mikro przedsiębiorców.
Kultura kiedyś spajała ludzi, był jakiś kanon rzeczy, które trzeba było znać. Teraz to już występuje głównie wśród małomiasteczkowych robotników – słuchają Beaty Kozidrak, bo wszyscy znajomi tak robią. Kultura coraz bardziej różnicuje. Ludzie lepiej są odbierani jak mają własne upodobania. Słuchają muzyki dla szerszej publiczności nieznanej, oglądają takie same filmy, czytają takie ksiąźki. To idzie w tym kierunku. Ale czy wykorzystają to libertarianie? Lewica cały czas mami takich ludzi i usilnie prubuje ich przerobić na odwrotność tego czym są. Ludziom ceniącym wolność i różnorodność w kulturze wmawia, że nie można budować domów takich jak się chce bo zaburza się ład przestrzenny, zabiega o tych co zakładają knajpy, sklepy w kiepskich dzielnicach, ale jednocześnie próbuje obarczyć ich sumienia rzekomym złem jakie czynią dokonując gentryfikacji itd. Ja widzę potencjał wśród tych ludzi. Potencjał ku wolności gospodarczej i osobistej. Dlatego trzeba stanąć do walki ze socjalistami o poparcie wśród nich. Można też pójść tropem Hansa Hermana Hoppego i szukać zwolenników wśród konserwatystów i potem się dziwić czemu tak wielu amerykańskich libertarian popiera Trumpa. Czasy mamy takie, że w Polsce pełnię władzy ma partia odwołująca się do prawicowych haseł, jawnej lewicy nie ma nawet w parlamencie. W podobną stronę może to pójść na unijnym poziomie. Ale to wiecznie nie będzie trwać. Kiedyś tendencja się odwróci, a prawak nie będzie uchodził za buntownika, a za element powiązany z władzą. I dobrze by było się przygotować na ten moment. Zasadniczą kwestią jest to kto będzie wtedy uchodzić za antyprawaka: pospolity marksista czy wolnościowiec?
 

Violinovy

Udzielny książę na 20m²
78
232
@alfacentauri
Świetnie napisane i trudno się nie zgodzić. Szczególnie ważne jest wspomnienie o trendach pojawiających się i przez jakiś czas istniejących na danym obszarze. Trudno sobie jednak wyobrazić, jak dokładnie można by się przygotować, na pogodę dla myśli wolnościowej. Historycznie, możemy analizować zjawiska i doszukiwać się łańcuchów przyczynowo-skutkowych. Nawet jak pominiemy jakieś ważne elementy, analiza dalej może mieć swoją wartość. Możemy odsiać te czynniki które przeważyły, nad tymi, które okazały się mniej istotne.
Teraźniejszość nie daje nam równego komfortu, z przyszłością jeszcze gorzej. Nawet jeżeli określimy w miarę trafnie, jaki jest aktualny kierunek, nie mamy żadnych gwarancji co do zwrotu. Zawsze pojawią się nieprzewidziane czynniki, a my nie wiemy, czy dojdzie do rezonansu, czy też dysonansu, czego, w jakiej skali i w jakim czasie. Wydaje mi się, że Libertariańskie środowisko jest względnie wolne od pychy rozumu; rozumiejąc w przybliżeniu istotę rynku i skalę, w jakiej drobne wybory, kształtują potężną machinę gospodarczą.
Nawet gdyby teraz globalnie zawaliły się wszystkie państwa, wszystkie reżimy wyparowały, a broń ABC stała się niedostępna dla potencjalnych watażków chcących budować swój własny zamordyzm w miejsce upadłych, nie wiemy czy jest dość wolnościowców, by nie dopuścić do powrotu orbis mundi na stare tory.
Czego więc możemy się nauczyć, od poprzedników, którzy nie odpowiedzieli odpowiednio na popyt na wolność?
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
@Violinovy

Najlepsza jest dywersyfikacja. Dlatego popieram pluralizm w ruchu wolnościowym. Jak u władzy są lewicowcy to prawicowi wolnościowcy mogą się wydawać wiarygodnym, radykalnym ich przeciwieństwem, jak u władzy są prawicowcy to dobrze by byli lewicowi wolnościowcy. Rozumiem też popularność idei Hoppego (choć to nie mój klimat) wśród zachodnich libertarian. Dyktat politycznej poprawności etc. Natomiast nie rozumiem popularności prawicowego libertarianizmu w Polsce. Tym bardziej, że polscy libertarianie nie są zbyt bardzo konserwatywni a w jakiś sposób kupili prawicową narrację. W Polsce jest tak, że jest wielu takich jakbym to napisał, centrowych libertarian, dużo też tych o prawicowych odchyłach. Natomiast mało jest tych lewicowych. Stąd środek ciężkości jest przesunięty na prawo. Dlatego od jakiegoś czasu swoimi wpisami chcę się przyczynić do tego aby kopnąć to trochę w drugą stronę, tak by środek był tam gdzie powinien. Nie wiem czy lewicowi libertarianie patrafiliby odpowiedzieć na potrzeby zmienającego się społeczeńśtwa. Przekonany jestem o tym, że ci prawicowi tego nie zrobią. Ale żeby to zmienić potrzebowalibyśmy trochę więcej dobrych humanistów. Jak na razie to ja bym opisał libertarian jako zgraję informatyków będących pod wpływem niszowych ekonomistów. A tu potrzebne nie jest kolejne dzieło o teorii cykli koniunkturalnych, a jakaś dobra humanistyczna książka, która tłumaczyłaby współczesność z libertariańśkiej perspektywy.
 

Violinovy

Udzielny książę na 20m²
78
232
@alfacentauri

Polscy libertarianie, to w dużej mierze, osoby wywodzące się ze środowisk korwinogennych. Niechętnie odnoszę się do podziału na prawicę i lewicę, który jest nieaktualny i tym samym nieefektywny od tak dawna, że dziwi wciąż jego stosowanie. Korzystając jednak z tego, że środowisko libów najczęściej bazuje na definicji, pochodzącej od osób określających się w Polsce jako konserwatywni liberałowie, to i o sobie bym powiedział, że jestem prawoskrętny. Warto jednak zauważyć, że praktycznie wszyscy dzisiejsi libertarianie, siedzieliby po lewej na zgromadzeniu narodowym, w ostatnich dniach przed rewolucją francuską...
Co do dzieł mających promować libertarianizm wśród humanistów, to obawiam się, że większość osób z tej szerokiej kategorii, jest odporna na logikę, rozumowanie a priori, oraz uznawanie łańcuchów przyczynowo-skutkowych, vide uniwersytety. Dodatkowo sytuacji nie poprawia fakt, że część inteligencji, produkującej wiedzę o charakterze społecznym, niejako naturalnie szuka realizacji swoich interesów pod płaszczem etatyzmu, zaś swój partykularyzm przykrywa pustymi hasłami powszechnego dobra etc. Sam partykularyzm oczywiście nie jest niczym złym, ale jego urzeczywistnianie, poprzez wykorzystywanie władzy państwowej, jest już rzeczą naganną (z czym myślę, że każdy uczestnik tego forum może się spokojnie zgodzić) i budującą klimat popytu na odjebkę.

Dodam, że o ile ilu libertarian, tyle libertarianizmów, o tyle jedną z najlepszych cech środowiska jest fakt, że opierając całą ideę o dobrowolność i własność, punkt styku niweluje w zasadzie efekt różnic w temacie społecznym. Zarówno konkretny "lib prawak" jak i zacięty "lib lewak" zgodzą się, że chcą mieć platformę wolności, gdzie każdy z nich będzie sobie żył po swojemu pielęgnując, bądź osrywając przyjęte normy, zaś co do reszty ludzi, to wolny rynek idei rozstrzygnie jakie elementy mają podlegać progresowi, a jakie pozostawać w kwestii tradycji.
Myślę, że w ramach tematu wątku, ta cecha może nadać libertariańskiej idei niezbędną żywotność. Warto byłoby ją odpowiednio pielęgnować i podkreślać.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
@alfacentauri
Co do dzieł mających promować libertarianizm wśród humanistów, to obawiam się, że większość osób z tej szerokiej kategorii, jest odporna na logikę, rozumowanie a priori, oraz uznawanie łańcuchów przyczynowo-skutkowych, vide uniwersytety.
Mi nie chodzi o to, że dla mnie jakimś priorytetem jest przekonać tabuny humanistów, ale żeby było wśród nas kilku kumatych, którzy będą dawać wsparcie ze swojej strony, bo większość wolnościowych ideologów to ekonomiści. A to jest trochę zbyt mało. Czasami ich zrżera pycha jak Hoppego, który był dobrze zapowiadającym się ekonomistą, ale uznał, że jego ekonomiczna wiedza pozwoli mu na tłumaczenie wszystkiego bez wnikania w inne dziedziny i zaczął prawić o wszystkim gadając dyrdymały. Tak jak w przypadku, który podałem powyżej. W czasie gdy pisał „Demokrację...” w Stanach widoczna była spora grupa doskonale zarabiających ludzi, którzy osiągnęli sukces własnymi siłami, i którzy żyli w nietypowy sposób dając upust swojej ekstrawagancji i realizując niecodzienne pomysły na życie, o czym się tam dużo mówiło i pisało, a Hoppe, krótko podsumował, że to jak ktoś chce żyć po swojemu to jest jakimś zepsutym nieudacznikiem, produktem opieki społecznej. Takich rzeczy wychodziło od niego wiele.
I chodzi o to, żeby tego unikać, żeby odwoływać się do szerszej wiedzy i móc z niej korzystać.
Dodam, że o ile ilu libertarian, tyle libertarianizmów, o tyle jedną z najlepszych cech środowiska jest fakt, że opierając całą ideę o dobrowolność i własność, punkt styku niweluje w zasadzie efekt różnic w temacie społecznym. Zarówno konkretny "lib prawak" jak i zacięty "lib lewak" zgodzą się, że chcą mieć platformę wolności, gdzie każdy z nich będzie sobie żył po swojemu pielęgnując, bądź osrywając przyjęte normy, zaś co do reszty ludzi, to wolny rynek idei rozstrzygnie jakie elementy mają podlegać progresowi, a jakie pozostawać w kwestii tradycji.
Dobrze by tak było, bo tak powinno być, ale nie zawsze tak jest. Jestem zwolennikiem istnienia wielu nurtów w libertarianizmie. Przez wiele lat wolałem pewnych rzeczy nie poruszać, bo bez sensu jest wzmacniać podziały zamiast jednoczyć się przeciwko władzy, ale bez sensu też udawać, że wszystko jest ok jak ktoś inny ciągle atakuje, a na dodatek chce prowadzić na manowce.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
opierając całą ideę o dobrowolność i własność, punkt styku niweluje w zasadzie efekt różnic w temacie społecznym. Zarówno konkretny "lib prawak" jak i zacięty "lib lewak" zgodzą się, że chcą mieć platformę wolności, gdzie każdy z nich będzie sobie żył po swojemu pielęgnując, bądź osrywając przyjęte normy,

Różnice dotyczą wyłącznie III-aksjomatu - własności.
Jak się dokładnie doprecyzuje jak własność się ma rozciągać i co może być przedmiotem własności, a co nie może, to linia podziału będzie jasna i widoczna. IMO - III aksjomat - czyli własność, jest tak naprawdę najważniejszy.
 

Violinovy

Udzielny książę na 20m²
78
232
Dobrze by tak było, bo tak powinno być, ale nie zawsze tak jest. Jestem zwolennikiem istnienia wielu nurtów w libertarianizmie. Przez wiele lat wolałem pewnych rzeczy nie poruszać, bo bez sensu jest wzmacniać podziały zamiast jednoczyć się przeciwko władzy, ale bez sensu też udawać, że wszystko jest ok jak ktoś inny ciągle atakuje, a na dodatek chce prowadzić na manowce.
Różnice dotyczą wyłącznie III-aksjomatu - własności.
Jak się dokładnie doprecyzuje jak własność się ma rozciągać i co może być przedmiotem własności, a co nie może, to linia podziału będzie jasna i widoczna. IMO - III aksjomat - czyli własność, jest tak naprawdę najważniejszy.
Ja to widzę tak:
Jeden libertarianin może się nie zgadzać z drugim, jaki jego zdaniem, powinien być charakter społeczeństwa. Może adwersarzowi imputować co chce i może, jak chce, być bucem, zwyzywać go i po nim jechać. Bo kto mu miałby zabronić? W akapie mógłby z kimś, z kim się nie zgadza, zerwać wszelkie kontakty, czy interesy, a nawet nawoływać do bojkotu jego działalności zarobkowej. Bo znowu, na jakiej podstawie i kto miałby mu tego zakazać? Ale jakby miał, komuś innemu, się wpierdalać w jego życie, przyłazić do jego domu i mu go meblować bez zgody właściciela, pobierać od niego obowiązkową składkę na jakąś świątynię, albo siłą zmuszać typa do rezygnacji z dobrowolnego haremu na rzecz monogamii, to nie jest libem tylko komuchem i niech spierdala, zanim ów pasza odstrzeli mu, słusznie, dupę od pleców.
Czy ktoś postuluje tradycyjne więzi społeczne, czy pełen indywidualizm; czy chciałby zawierać kontrakt lenny, czy zakładać małą, dobrowolną, komunę; to dopóty nie ma znaczenia, dopóki nie narusza NAPu.
Aksjomat o nieagresji, to pryncypium libertarianizmu, z niego wynika samostanowienie i własność. Jak się na to zgadzamy, to każdy może, nie naruszając NAPu, robić w piwnicy, co mu się podoba. Na zewnątrz na własną rękę, czy wspólnie (w ramach zbieżności interesów), warto się skupić na tym, by uświadamiać ludziom, czym jest wolność i jakie ma podstawy. Dlatego uważam, że libertarianin powinien pilnować swojej koszerności. Bez niej wszystko pójdzie w diabły.
Zgadzam się z kr2y513m, że trzeba dokładnie doprecyzować pojęcie własności, przynajmniej tak daleko jak się da. Resztę można zostawić rynkowi.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Coraz częściej będziemy gadać o tym, jak dbać o libertariańską tożsamość, postaramy się wypracować coś w rodzaju starożytnego poczucia odpowiedzialności za swoje libnetowe polis i sprawy wewnątrzśrodowiskowe. Będzie to integracja w cieniu kwestii ideowych, które do tej pory zaniedbane leżały odłogiem.

Trudne czasy lepiej znosić z naprawioną duszą, zyskując zdolność przyciągania do siebie innych, ale niestety trzeba zacząć od robienia porządku na swoim podwórku. Pozmieniać rutyny, które do niczego nie prowadzą, odrzucić co się nie sprawdziło i przejść odnowę.

Następne miesiące zapowiadają się jako ogólny rachunek sumienia za ostatnią, przewegetowaną dekadę, ale powinniśmy dojść do jakiegoś porozumienia i wyciągnąć wnioski z tego dryfu.
Nowe wieści!

Nie poprzestaliśmy na czczych deklaracjach.

Dwa dni temu na Discordzie miała miejsce premierowa, wstępna narada dotycząca kondycji libertarianizmu w Polsce oraz potencjału libnetu jako głównego huba opiniotwórczego, koncentrującego ortodoksów, udzielających poparcia, koordynującego i promującego różne libertariańskie akcje w świetle zmieniających się komunikacyjnych technologii.

@tosiabunio, @Alu, @mikioli, @workingclass i ja spotkaliśmy się, by po raz pierwszy zmierzyć się z przynajmniej częścią wymienionych problemów. Przebieg głosówki wyglądał następująco:

Przedstawiłem swoje stanowisko dotyczące wcześniej podjętych działań i zmiany polityki moderowania na Discordzie. [przeznaczenie domyślnego kanału na kwestie czysto ideowe i reprezentacyjne, przeniesienie codziennej prywaty w mniej eksponowane miejsce]

Mikioli wyraził swoje wątpliwości, kwestionując możliwości zaprowadzenia dyscypliny i traktowania libnetu jak statku pirackiego Tosi, w którym krnąbrną załogę nie zamierzającą parać się akapowym piractwem moglibyśmy oddelegować do czyszczenia pokładu lub wyrzucenia za burtę.

W ramach diagnozowania przyczyn kryzysu libertarianizmu, podzieliłem się swoim przekonaniem, że podstawowymi codziennymi przyczynami ogólnego rozprężenia i uwiądu morale wśród libertarian są:
  • domyślne występowanie z punktu widzenia ofiary, uzależnionej od mechanizmu obronnego polegającego na sarkastycznym traktowaniu rzeczywistości i jej ironizowaniu.
    Ironizm, sarkazm jest postawą obronną ofiar, oswajających świat, rozładowujących napięcie nie zaś kogoś kto czynnie chce go przekształcać. Ośmieszanie problemów nie zachęca do mierzenia się z nimi, jest metodą ich oddalania.
    ze śmieszkowaniem jest jak z masturbacją, która sprawia, że krótkoterminowo może i robi się komuś znośnie, ale nie zachęca to do sięgania po coś więcej i bardziej długoterminowych inwestycji.
W tym punkcie oberwało się zwłaszcza strategii promowania libertarianizmu za pomocą memów z akapballem, które może i naszą ideologię dość mocno wypromowały, ale jednocześnie sprawily, że trudno traktować ją poważnie, nawet samym libertarianom.

  • błąd polegający na traktowaniu indywidualizmu metodologicznego, który jest jednym z założeń w ekonomii (ASE) jako sensownej wytycznej przydatnej do koordynowania działań.
Uspokoję was: popadliśmy w błąd, ale nie jest on częścią libertarianizmu, tylko naszej lokalnej jego interpretacji.
Wpadliśmy w dokładnie tę samą pułapkę co multikulturaliści. Zastosowaliśmy idee przynależne zaledwie do warsztatu badawczego, w etyce.
Jakiś czas temu, wklejałem tekst o tym, że multikulti wzięło się z przeniesienia na etykę założeń kulturoznawstwa, zakładającego domyślnie równość wszystkich kultur. To założenie w nauce można zrozumieć i zaakceptować jako filtr przed naturalną ksenofobią, która mogłaby być przeszkodą w zrozumieniu i opisie naukowym zjawiska.
Problem polega na przeniesieniu żywcem tej idei w sferę praktyki, polityki.
Idee przydatne do osiągania wiernego opisu rzeczywistości niekoniecznie sprawdzają się w roli wytycznych do organizowania wokół nich realnego życia. Opis życia sam nie jest życiem.
Opis naukowy po fakcie różni się od zrozumienia powinności niezbędnych do wykonywania, aby osiągnąć jakiś cel.
OK. A wiecie jaką ideę i skąd myśmy równie niesłusznie przeszczepili? Indywidualizm metodologiczny z ekonomii, z podejścia ASE. W metodologii nauk może przydatnym założeniem jest to, że wspólnoty i byty kolektywne nie istnieją, a istnieją tylko byty jednostkowe.
Rzecz w tym, że takie podejście jest kompletnie bezużyteczne, jeżeli chce się skoordynować w realu jakieś działanie więcej niż pojedynczego człowieka. Nawet jeśli wspólnoty nie istnieją samodzielnie, są przydatne jako fikcje do planowania wysiłków wielu osób, przybierających jakąś tożsamość, która ułatwia działanie we wspólnym interesie. Jeżeli na starcie zakładamy, że nie chcemy tworzyć takich fikcji i się nimi posługiwać, aby dostać to czego chcemy, wiążemy sobie ręce.
W gruncie rzeczy to jest błąd opisywany przez Hume'a. Is-ought problem. Tzw. gilotyna Hume'a.
Myślę, że warto jednak oddzielić praktykę i jej powinności od wiernego opisu rzeczywistości, bo jak już zauważyłem, to co jest przydatne do sporządzania jednego, jest bezużyteczne w drugim wypadku.

Tosia zwrócił uwage, że libnet jako forum dyskusyjne może mieć problem ze ściągnięciem nowych pokoleń, bo fora dyskusyjne są dla nich archaiczne i obce. Zalecał zainteresowanie się innymi metodami komunikacji i formami oddziaływania - omówił pomysł tworzenia podcastu (bo ludzie niewiele czytają i jeszcze mniej piszą).

Obgadaliśmy też kilka innych spraw i pomysłów na aktywizację libertarian.

Na kolejnych naradach wojennych pod czarnozłotym sztandarem liczymy na wyższą frekwencję i zapraszamy wszystkich libnetowych patriotów oraz tych, którym dobro libertarianizmu w Polsce nie pozostaje obojętnym. W tym wątku będziemy informować o kolejnych zaplanowanych spotkaniach.

Do kompletnego podsumowania "okresu błędów i wypaczeń" wciąż jeszcze nam daleko, do wypracowania rozwiązań, które pomogą dokonać restauracji naszego środowiska - jeszcze dalej. Nie zmienia to faktu, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zaczęliśmy o tym rozmawiać i ponownie postawiliśmy ideę w centrum naszego zainteresowania. Zawsze to jakiś krok do uzdrowienia sytuacji.

Masz pomysły na odnowę libertariańskiej tożsamości? Wiesz jak przywrócić świetność wolnościowej idei? Wpadnij na następny sejmik akapowej szlachty, jaki zwołamy albo śmiało pisz o tym tutaj.

Z wolnościowym pozdrowieniem,
FatBantha
 
Ostatnia edycja:
Do góry Bottom