Muza

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
13 003
W wiekach średnich, grubas Yngwie zostałby spalony na stosie za konszachty z diabłem. Przecież nie jest możliwe tak zapierdalać! Nawet teraz wydaje się to wręcz niewiarygodne, jeszcze przy tych parówkowatych paluchach. Dżizas, ten Malmsteen to jakiś jebany cyborg z wgraną manią klasycznych skali? Ciekawe, czy dalej chleje, ale chyba tylko żre, żyje i napierdala.

 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
13 003
34 minuty znakomitego, agresywnego, ale również technicznego metalu. Coroner "No More Color". Okładka. Jedna z lepszych, jakie widziałem. Emil Cioran na jej widok majtałby fredem.

 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
13 003
Świetny ten Satriani, wreszcie wyhamował i układa fajne kawałki. Teraz przeszło na mnie, już infoanarchizuję album i liczę, że będzie to płyta nie tylko na jeden tydzień albo kilka dni.

Dziś prawie zapchałem se łeb Coronerem, a potem z innej bajki - Underworld ("Peach Tree") - przepiękne, rozmyte, oddychające przestrzenią ambientowe nagranie Brytoli i wiadomo - "Dark And Long", wykorzystany w "Trainspotting" Boyle'a.

GAZDA coś pisał na szałcie o Breakout. No to ja se wczoraj właśnie słuchałem Nalepy. Ten kawałek wpada po jednym słuchaniu i zostaje dożywotnio tworząc kanon.

 

MaxStirner

Well-Known Member
2 778
4 721
Świetny ten Satriani, wreszcie wyhamował i układa fajne kawałki.
Mnie on tam kręci zawsze - wtedy jak shredduje i wtedy jak gra reggae, jazz, blues albo prosty pop.
Lubię jak gra akademicko jak i prosto, wszędzie wychodzi mu świetnie.
Szczególnie fajne ma albumy tematyczne, łączenie na jednym krążku kawałków zbliżonych klimatem z reguły wziętym ze sci-fi przetworzonym na miliard sposobów. Na tym akurat albumie podpada mi mocno jeszcze jeden numer - Goodbye Supernova - podobno ma ilustrować problem człowieka który umiera, lecz wie że jego alter ego odrodzi się w innej galaktyce. W innej wersji podanej przez niego, ma nawiązywać do grupy ocalonych w świecie post apo, którzy opuszczają Galaktykę w poszukiwaniu Nowej Ziemii. Śmierć i początek. Jak się tego słucha, ma się idealne wrażenie takiej podróży..
Zdecydowałem kupić album. Zasłużył se.
 

Kelsi

Well-Known Member
1 040
19 973
Kultowy kawałek sprzed ponad 30 lat...
Szanowny Panie Krzysztofie, przepraszam za moje pytanie, ale ciekawa jestem:) bywa pan na koncertach swoich ulubionych zespołów, wykonawców solowych?
Ja często jestem na różnych koncertach, i zawsze udaje mi się być blisko bohaterów, tuż za ochroną i barierkami. Ale wstydzę się swojego zachowania - płaczę.:(Na ostatnim koncercie Purpli, kiedy zagrali "Child in Time" rozpłakałam się strasznie, może dlatego dostałam od Glovera śliczne, czerwone serduszko?, nie wiem. Odpowiedzią na Jego miły gest była nowa kaskada łez. Niestety, bardzo się wzruszam i tak reaguję.

 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
648
1 212
Co do wspomnianego wcześniej Satrianiego, to - jak ktoś jeszcze nie wie - 18 października będzie grał w Warszawie. Bilety za 140/160 zł. Tydzień później Deep Purple w Łodzi.
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
13 003
Co do wspomnianego wcześniej Satrianiego
Muszę wyznać, że cierpię na nawracające poczucie ambiwalencji w stosunku do tego typu gitarzystów. To chyba nigdy się nie skończy. Myślałem, że ostatecznie dam sobie siana, ale kiedy widzę ich grę - to jak grają - rośnie we mnie jakaś niezdrowa fascynacja. Gdy słucham, wrażenia są mniejsze i wówczas wychodzi, że to jest sztuka dla sztuki, że brak tam budowania klimatu, konkretnej kompozycji, często pojawiają się koszmarne, banalne, chałturzaste melodyjki przypominające muzykę do jazdy windą (vide Satriani właśnie albo Petrucci i wielu, wielu innych).


Mimo, że ogólnie uważa się ten gatunek muzyków za cyrkowych shredderów, to jednak przy odrobinie dobrych chęci, da radę zauważyć ogromny potencjał w praktycznie każdym gatunku. Gdybym miał wskazać moich ulubionych onanistów, byłby to m.in. Vai, w czym utwierdziło mnie ostatecznie to, co pokazał podczas koncertu "Where The Wild Things Are", gdzie towarzyszyła mu laska ze skrzypcami i drugim skrzypkiem płci przeciwnej. Na scenie widać było doskonale bawiących się, pewnych siebie muzyków. Jest radocha, gadanie do siebie instrumentami, fajna muzyka, ogólnie byłem mocno zaskoczony i chyba z powodu tego koncertu naszło mnie napisać.

Trochę o samym koncercie. Fajny jest, mimo, że Vai zachowuje się jak ... zawsze. Taki bufoniasty arystokrata gitary, choć coś w tym jest, bo facet gra po prostu WYTWORNIE. Jest jak stare wino z najlepszej winnicy. Żaden dźwięk mu nie ucieka, tu nie ma miejsca na przypadek, choć bywa to wadą podczas występów live. Brzmienie jego JEM-ów niekoniecznie mi odpowiada, ale by się przekonać o jego wyjątkowości i oryginalności, wystarczy posłuchać naśladowców, którzy z reguły brzmią cienko jak dupa węża. Biorą se te same modele dedykowane, które w ich rękach po prostu "nie działają". Tak często krytykowałem Vaia za wiele rzeczy, ale trochę ciepłych słów się przyda. Zawsze mogę usłyszę "a cożeś ty osiągnął?", że hejtujesz wybitnego przecież muzyka. I byłoby to pytanie słuszne.

Co jest dobre u Vaia? Po pierwsze, wielobarwność i żywa wyobraźnia. Facet ubiera się kolorowo i jego gra taka jest. Po drugie, mistrzostwo, jakie niewątpliwie osiągnął w grze tremolo i na wysokich rejestrach. To skrzypek wśród gitarzystów. Gdy go widzę i słucham, mam wrażenie, że jest wysłannikiem tej elity iluminatów, o których się gada po internetach. Czasem wyzwala z gitar kaskady nut, jakby chwilę wcześniej jebnął boskiego grzybka, wiecie - pojawia się jakiś niebiański patos.

Rzadko sięga po mięsiste brzmienie, częściej jego instrumenty śpiewają jak skrzypce. Vai gra bardziej kobietą w sobie, takie mam wrażenie. Gdy schodzi w niskie rejestry, pojawia się styl, jaki wyniósł ze współpracy z Zappą. Robi to jednak rzadko, choć muszę przyznać, że te jego "evo" i "flo" potrafią ryknąć jak t-rex.

Ma swój styl, bez dwóch zdań, swoje brzmienia itd, a także miliony naśladowców, ludzi głupich przy okazji, bo chyba w tym zapatrzeniu nie widzących, że wystawiają się na śmieszność kopiując kogoś z tak mocno wyrysowanym muzycznym charakterem.

Na koniec. Jest perfekcjonistą w każdym calu. Nawet najmniejsze sprzężenie jest u niego częścią utworu. To cyborg z wgranym programem mającym wywołać wrażenie, że Paganini pospołu z Hendriksem reinkarnowali właśnie w jego osobę.

Tu koncert:


ps: Pewno za jakiś czas napiszę, że nie cierpię tego rodzaju cyrkowców.
 
Do góry Bottom