M
MichalD
Guest
Czy libertarianie popierają istnienie komunikacji miejskiej (metra, autobusów , kolejek, tramwaji ), solidnie dotowanej z podatków?
Czy nie sądzicie, że możliwość istnienia taniego, masowego transportu , wpływa pozytywnie na PKB, gdy ludzie są bardziej mobilni i mogą pracować lub konsumować w lokacjach odległych od swojego miejsca zamieszkania?
Czy nie sądzicie, że nawet w akapie, znalazłaby się potrzeba istnienia takiej komunikacji , z takim zastrzeżeniem, że mogą być utrudnienia związane z finansowaniem tego, ponieważ w przykładowej Warszawie ceny biletów wystarczają na 40% kosztów funkcjonowania, podobnie jest w innych miastach w UE , nawet tych bogatszych? Być może lepiej skolektywizować płacenie na ten cel, biorąc od każdego mieszkańca po kilkadziesiąt złotych rocznie, które i tak wyda na bezmyślną konsumpcję, niż zakładać, że wesprze to jakaś grupka filantropów, którzy majątek osiągnęli ciężką pracą i szanują każdą złotówkę?
Oczywiście powiecie, że zwykli ludzie będą "dobrowolnie dotować" , tylko że te dotacje będą niestałe , a każde przerwy w finansowaniu i jednocześnie działaniu komunikacji poważnie naruszą zaufanie do tego rodzaju transportu oraz pozostawią wiele osób bez drogi dojazdu do swojego miejsca pracy/mieszkania/sklepu itd. Tak więc argument za "widzialną ręką państwa" jest tu wskazany.
I zapytam jeszcze, czy prawdą jest , że koszerny Tru Libertarianin nie korzysta z tego odrażajacego państwowego narzędzia wyzysku i jak niechcący znajdzie się na drugim końcu miasta z 3,60 w kieszeni , to pocina z Ursynowa na Bielany na piechotę (wymieniam tu przykład dobitny, bo mówimy o dystansie ponad 31 km w terenie zurbanizowanym)?
Czy nie sądzicie, że możliwość istnienia taniego, masowego transportu , wpływa pozytywnie na PKB, gdy ludzie są bardziej mobilni i mogą pracować lub konsumować w lokacjach odległych od swojego miejsca zamieszkania?
Czy nie sądzicie, że nawet w akapie, znalazłaby się potrzeba istnienia takiej komunikacji , z takim zastrzeżeniem, że mogą być utrudnienia związane z finansowaniem tego, ponieważ w przykładowej Warszawie ceny biletów wystarczają na 40% kosztów funkcjonowania, podobnie jest w innych miastach w UE , nawet tych bogatszych? Być może lepiej skolektywizować płacenie na ten cel, biorąc od każdego mieszkańca po kilkadziesiąt złotych rocznie, które i tak wyda na bezmyślną konsumpcję, niż zakładać, że wesprze to jakaś grupka filantropów, którzy majątek osiągnęli ciężką pracą i szanują każdą złotówkę?
Oczywiście powiecie, że zwykli ludzie będą "dobrowolnie dotować" , tylko że te dotacje będą niestałe , a każde przerwy w finansowaniu i jednocześnie działaniu komunikacji poważnie naruszą zaufanie do tego rodzaju transportu oraz pozostawią wiele osób bez drogi dojazdu do swojego miejsca pracy/mieszkania/sklepu itd. Tak więc argument za "widzialną ręką państwa" jest tu wskazany.
I zapytam jeszcze, czy prawdą jest , że koszerny Tru Libertarianin nie korzysta z tego odrażajacego państwowego narzędzia wyzysku i jak niechcący znajdzie się na drugim końcu miasta z 3,60 w kieszeni , to pocina z Ursynowa na Bielany na piechotę (wymieniam tu przykład dobitny, bo mówimy o dystansie ponad 31 km w terenie zurbanizowanym)?