Jaki system audio posiadasz w domu?

Jaki masz system dźwiękowy w domu?

  • Stereo (Wysoka jakość- Audiofilska/Prawie Audiofilska)

    Votes: 7 24,1%
  • Stereo (Średnia)

    Votes: 8 27,6%
  • Stereo (Bieda)

    Votes: 13 44,8%
  • 5.1

    Votes: 5 17,2%
  • 6.1

    Votes: 0 0,0%
  • 7.1

    Votes: 1 3,4%
  • 10.2

    Votes: 0 0,0%

  • Total voters
    29

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Aha, ten dość fajny sajt HeadRoom Labs, bardzo się brandzluje pomiarami, a w opisie mierzonych parametrów jest taki wykres:

Square_Wave_50hZ_Sennheiser_HD800.png


U góry mamy opisane zakresy częstotliwości (bas, średnie, wysokie), choć skala pozioma wcale nie jest skalą częstotliwości, ale czasową, zresztą pozbawioną wartości (same zera). No full pro.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Akurat żadne z moich słuchawek nie są jakoś specjalnie bogatystyczne. Poza 2 sztukami, wszystkie dostałem w prezencie. I akurat najdroższe nie są wcale najfajniejsze.
No to jeśli już je wspomniałeś, to już powiedz, jakie to słuchawy...
To wszystko bardzo fajne, ale kto właściwie powiedział, że najfajniejsze są słuchawki, która mają płaską charakterystykę? One, w teorii, mogą oddać najwierniej zapisany na płycie materiał, ale tak naprawdę, to wcale nie oznacza, że tak jest dobrze, czy że nawet doświadczymy tego, co miał na myśli artysta/producent. Pamiętajmy, że to, co oni słyszeli było wynikową wielu rzeczy - ich sprzętu monitorującego (który choć powinien być neutralny, rzadko kiedy jest), ale przede wszystkim akustyki pomieszczenia studia nagraniowego i/lub masteringowego, która ma znacznie większy wpływ na brzmienie niż monitory i ich różnice.
Oraz własnej anatomii - o czym było przed chwilą. Ale subiektywnych wrażeń artysty w zasadzie nie da się interpersonalnie przenieść, dlatego jeśli już chcemy dążyć do jakiejś wierności, to warto zmierzać ku neutralnej reprodukcji tego, co już zostało nagrane.

Ja mam obecnie chyba 6 par słuchawek i w zadzie trudno mi dokonać jakiejś jednoznacznej oceny, które z nich są najlepsze - wygrywają parametry pozasonicznie, czyli np. wygoda, materiał poduszek, itp.
Heh, no to jeśli chodzi o wygodę, to ja swoich bym za nic nie oddał, pod tym względem trudno je przebić. Do długich, nocnych posiedzeń w sam raz. Można zapomnieć, że ma się je na głowie.

No ale pochwal się, co tam masz...
 
Ostatnia edycja:

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 410
jak sprawdzic jaki mam system audio? muzyki z yt hd przez jack-2xCinch slucham na wieży philips fw-m355 (kupiłem ją dawno temu z pieniędzy które dostałem na pierwszą komunię) albo na sluchawkach philips shp2500
 

vast

Well-Known Member
2 745
5 808
Aha, ten dość fajny sajt HeadRoom Labs, bardzo się brandzluje pomiarami, a w opisie mierzonych parametrów jest taki wykres:

Square_Wave_50hZ_Sennheiser_HD800.png


U góry mamy opisane zakresy częstotliwości (bas, średnie, wysokie), choć skala pozioma wcale nie jest skalą częstotliwości, ale czasową, zresztą pozbawioną wartości (same zera). No full pro.

Bo to nie jest wykres spektrum, tylko przebieg fali... Pionowo jest amplituda, poziomo czas... Zera są dlatego, bo jest to zaledwie mikro wycinek - input sygnał ma 50hz, na obrazku masz ukazane zaledwie dwa przebiegi (0, faza negatywna, 0, faza pozytywna - i potem drugi raz to samo) i początek trzeciego przebiegu. Fala 50hz = 50 przebiegów na sekundę. Podziel sekundę na 50 i pomnóż razy dwa. Stąd te zera. Za to podziałka u góry na bass, midrange i treble to pewnie pomyłka autorów. Mało profesjonalne, fakt.
 
Ostatnia edycja:

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Ale ja wiem, czego to jest wykres przecież - nie musisz mi tłumaczyć. Skoro jednak daje się taki wykres, to można zadbać, aby był poprawny. Zlikwidować opisy u góry, na dole dać skalę w milisekundach i już da się użyć sensownych jednostek, a nie 0. To jest jakieś minimum "naukowego" warsztatu.

No ale pochwal się, co tam masz...

Sennheiser HD 280 Pro, Senneiser EH 2270, Audio Technica ATH-PRO500MK2, Superlux HD681 EVO MKII, Logitech G230, Logitech G633.
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 855
To wszystko bardzo fajne, ale kto właściwie powiedział, że najfajniejsze są słuchawki, która mają płaską charakterystykę? One, w teorii, mogą oddać najwierniej zapisany na płycie materiał, ale tak naprawdę, to wcale nie oznacza, że tak jest dobrze, czy że nawet doświadczymy tego, co miał na myśli artysta/producent. Pamiętajmy, że to, co oni słyszeli było wynikową wielu rzeczy - ich sprzętu monitorującego (który choć powinien być neutralny, rzadko kiedy jest), ale przede wszystkim akustyki pomieszczenia studia nagraniowego i/lub masteringowego, która ma znacznie większy wpływ na brzmienie niż monitory i ich różnice.

Anyway, wybór sprzętu audio jest cholernie trudny, trzeba się czasem posiłkować jakimiś danymi technicznymi, aby jakieś skrajnego badziewia nie nabyć, ale reszta to jest subiektywne odczucie, co dobrze brzmi (często wzmacnianie znajomością ceny danego komponentu).

Ja mam obecnie chyba 6 par słuchawek i w zadzie trudno mi dokonać jakiejś jednoznacznej oceny, które z nich są najlepsze - wygrywają parametry pozasonicznie, czyli np. wygoda, materiał poduszek, itp.
Ja najbardziej lubię głośniki i słuchawki o jak najbardziej płaskiej charakterystyce, bo to (z doświadczenia mówiąc, nie tylko apriori) zwiększa prawdopodobieństwo, że każda muzyka będzie na nich brzmiała dobrze. W przypadku urządzeń z wyraźnie wyczuwalnym "charakterem" zdarza się, że uwydatnione częstotliwości będą w niektórych nagraniach przeszkadzać, zaburzając selektywność, powodując zdudnienia itp. Mimo wszystko, jeśli chcieć utrafić w charakterystykę, która będzie statystycznie wartością oczekiwaną dla dużej próbki warunków odsłuchowych w studiach nagraniowych, będzie to właśnie charakterystyka liniowa. Więc statystycznie rzecz biorąc, im bardziej wypłaszczona charakterystyka, tym bardziej zbliżamy się do oryginalnego zamysłu artystycznego. Jedno studio będzie od tej charakterystyki odbiegało w jedną stronę, inne w inną, ale wszyscy zmierzają do jednego celu, więc najbezpieczniej stawiać też na ten sam cel (oczywiście, jeśli celem jest słuchanie muzyki "uszami" twórców).
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
A może tu rzeczywiście chodzi o relacje z matką? :)

[SIZE=4 napisał:
jsisk[/SIZE]]Human hearing has evolved (like other animals) to be most sensitive to the frequency of each person's (or animal's) Mother's voice.

This means that those mid to high frequencies are psychologically tied to the relationship you share(d) with your mother.

As a result, if you (like me) routinely got in trouble as a child and the voice of your mother calling your name (First, Middle, and Last name) was usually followed by some type of reprimand or punishment, you are more likely to enjoy music more with the frequencies between 4k and 8k toned down a bit. And you probably use and enjoy the effects of an equalizer to get your mother out of your music.

On the other hand, if you were Mommy's favorite and were raised as a Momma's boy, you are probably one of the "We don't need no tone controls" croud as a flat signal (or "pure" sound) is actually boosted by our hearing curve to accentuate the frequencies of our mother's vocal range.

Or not.
http://audiokarma.org/forums/index....cy-response-a-good-thing.517932/#post-6740624

Why is sonic clarity more important than a flat frequency response in your room?
November 15, 2012
Contrary to popular belief the big problem with bass in hifi is not lumpy bass, standing waves, room modes, hot spots and suckouts. The big problem is sound masking.

That’s right, sound masking is what happens when an unwanted sound overpowers our ability to hear and discern the fine details of a wanted sound. We’ve found over our 25 years of bringing acoustic upgrades to the audiophile world that by and large, customers prefer clarity in their sound over having a smooth frequency response in their room.

Let’s take this idea to the extreme to get a better grasp on what is going on here. A thought experiment:

Let’s move your hifi system, carpet and listening chair from your house to a local racquetball court. Here the walls and ceiling are 7 layers thick and the floor is solid concrete, and they are rigid and unmovable. In this big room we pop a balloon and listen to the noise slowly decay. It takes maybe 7 seconds for the noise of the pop to completely disappear. The room has an RT60 (reverb time) of 7 seconds. Next we turn on the stereo and sit back to listen to a good record.

As the speakers play music the sound we hear is a combination of the direct sound, the one that travels from the speaker to our ears, plus a cacophony built up out of the previous 7 seconds of music we have been playing. If we are sitting say 8’ back from the speakers the built up cacophony of diffuse reverberance we hear is at least 10 to 15 dB louder than the desired direct sound we wanted to hear. Under these circumstances we cannot begin to hear the direct sound because the diffuse reverberance overpowers and drowns out the direct sound. This is an example of serious sound masking.

Next thing to do is whip out our spectrum analyzer or download one of the many free ones on the internet. We take a look at the frequency response of the music and it looks pretty flat. If we play a sound-test track, pink noise, such as on Stereophile Test CD 2, Track 15 and look at what we get on the RTA, real time spectrum analyzer, we see a pretty flat frequency response. Well, isn’t that what we think the goal of audio room tuning is all about? Getting a flat frequency response? Well, one thing is for sure, play audio in a reverb chamber and you get a flat frequency response.

If we magically left the racquetball court, on our flying carpet, and landed somewhere outside on a grassy field and played the same music. All we would hear would be is the direct sound, there being no reflections or diffusion, hence no possibility of a sound masking reverb buildup. Now we hear perfectly clear sound. The spectrum analyzer response curve jumps around with each note or musical moment, reflecting the tonal character of each of the rapidly passing by train of sonic events, called music. Then we play Track 15 of the test CD again and we again measure a flat frequency response.

Playing our system outside, we measure it to have a flat frequency response, with no EQ adjustments. Playing our system inside the reverb chamber we measure it to have a flat frequency response, with no EQ adjustments. Outside, where the sound is 100% clear, we like a flat frequency response. Inside the reverb chamber, where the sound is 100% not clear, we also have a flat frequency response. But we don’t care about having a flat frequency response because we care more about having sonic clarity.

There. We’ve said it. We care more about sonic clarity than having a flat frequency response.

As we leave these two extremes, listening in an open field and listening in a reverb chamber, and move back into real rooms we discover that in real rooms we do not have a flat frequency response nor do we have crystal clear clarity. Next we have the opportunity to upgrade our audio playback room. Do we upgrade with an eye for improving the frequency response towards being more flat? Or, do we upgrade with an ear for improving the clarity of sonic events in the room. Given the choice, most choose to improve clarity.

We know how to test, listen to and measure a flatter frequency response. We use Track 15, Stereophile Test CD 2. When we EQ for a flatter frequency response we only change how loud certain bandwidths are. Notice that we cannot change the decay time of a bandwidth by using EQ, only acoustics can change reverb times.

Can we test, listen to and measure improved clarity? Yes, we use Track 19, Stereophile Test CD 2 to determine if we have any blurred bandwidths that are loud. If so, we use EQ to lower the volume of the slurred frequency ranges down a little, about 5 dB, just enough so they are not both loud and slurred at the same time (no one likes a loud drunk). Similar to reverb, EQ does not change the Clarity of sound in the system, it only changes how loud it is or isn’t.
 

Łukash

Well-Known Member
261
531
U mnie Old schoolowa Yamaha A 1020 z preampem - topowy model z '90 . Tuner Yamaha 550 tez z tych serii. BD Player Pioneer LX-71 - moje cacko - obraz wraz z plazmą Panasa rozpierdala wieczorową porą. Do tego ostatnio gramofon Thorens 318 na razie z wkładką Ortofo Red którą dojeżdżam mam nadzieję do choinki w grudniu a później przesiadam się na Bronze'a... Całość na używce Infinity Reference 41 mkII. Takie większe monitory , miały byc tymczasowe ale jakoś tak zostały. Może uda mi się wyrwać kiedyś B&W 802 te starsze piekne brzydale :D ...
W kinie jest akurat jak na 2.0 wiecej nie potrzebuję. Tym bardziej że Transformersów przy popcornie nie oglądam. Natomiast stereo, myślę nad zmianą kolumn na jakieś zamknięte albo przynajmniej z bassreflexem z przodu bo mam taki a nie inny pokój. Może własnie wspomniane B&W albo coś z Kefa ostatniego Q500 , ATC scm seria. No i nowa wkładka do Tereski wyciśnie z niej spoooro wiecej. CD na razie odstawiłem zakochawszy się w LP. Ale BD Pionka daje ładnie na chipsetach Wolfsona więc na CD nie narzekałem aż tak a BD koncertyi filmy idą jak należy. Jak mi padnie dziad to może jakieś Oppo poszukam. Ale mam nadzieję że pogra jeszcze długo jak i gramiak i wzmacniacz bo one wszystkie sprzed epoki księgowego stojącego nad inżynierem. Trzymają się rówieśnicy :D .A w dalszej przyszłości są plany na zmianę wysłużonej Yamahy która gra jak to Yamaha na lekkim haju marihuanowym na jakiegoś Accuphase. Może przed czterdziestką dam radę :D ...
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
Używam od jakiegoś czasu windowsa i zauważyłem coś dziwnego. Ściągnąłem sobie audiobooka i z braku innych programów odpaliłem to jako folder w SMPlayerze. Słuchałem na laptopie bez słuchawek. Dźwięk był jakiś przytłumiony i charczący. Pomyślałem: "wtf, przecież próbka na youtube ma dobrą jakość, a pliki mp3 mają bitrate ponad 100". Odpaliłem jakoś windows media playera i zdołałem odpalić na nim jeden plik z tego audiobooka. Zdawało mi się, że jest trochę lepiej. Zainstalowałem foobara i tam dźwięk był super i dało się słuchać. Jak to możliwe, że w 2016 na najpopularniejszym systemie operacyjnym programy odpierdalają takie rzeczy?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
W Windowsie - gdy go jeszcze miałem - korzystałem z PotPlayera (wersji rozwojowej KMPlayera) do filmów - bo można było łatwo konfigurować kodeki do każdego z formatów audio i video, samemu ustalając, z jakich program ma korzystać. Głównie dlatego, że miałem słabego kompa, jeszcze na architekturze 32 bitowej i zależało mi na jak najlepszym stosunku jakości do wydajności. Możesz sobie pokombinować i zobaczyć, co daje radę, a co nie. Foobar2000 to zawsze była pozycja obowiązkowa dla dźwięku, ze wszystkimi możliwymi pluginami, ale też z bezpośrednim wyjściem ASIO do karty dźwiękowej, omijającym chujowy software Windowsa.

Teraz jak już siedzę na linuchu, przestałem się bawić w takie rzeczy. Znalazłem sobie przykładową konfigurację mojego modelu karty dźwiękowej, abym miał bezpośredni dźwięk bit-perfect bez żadnego programowego resamplowania, przeszedłem na kernel rt i jest spokój. Poza tym, passthrough DTS czy AC3 działa bez zarzutu, więc do multimediów komp jak znalazł. Na początku były z tym kłopoty, żeby wszystko ruszyło i wymagało trochę pracy, ale jak już działa, to bezproblemowo przez 1,5 roku.

Foobara w sumie sobie zostawiłem, z dawną konfiguracją, ale służy mi raczej do masowego tagowania utworów, dodawania do plików informacji z ReplayGaina i słuchania obrazów z SACD, bo nie znalazłem niczego natywnego dla linuksów.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Najlepsze i tak były jednak mastery lecące na wczesne płyty CD (80's) w czasach, kiedy brzmienie było optymalizowane pod dobry domowy sprzęt audio. CD ma jednak nieporównywalnie większe możliwości od vinylu i jest neutralny dla brzmienia, podczas gdy vinyl nakłada swoje "efekty" na dźwięk (które mogą się, oczywiście, podobać, ale zmniejszają kontrolę artysty nad ostatecznym produktem). No i CD pozwala też uzyskać... większą dynamikę, hehe.

Ja mam taką zasadę:
  • muzykę 80's i do połowy 90's staram się zdobywać zmasterowaną oryginalnie na wczesne wydania CD
  • późniejsza muzyka zwykle lepiej brzmi w masterach lecących na vinyl (najlepiej, jeśli da się zdobyć taki master zanim trafił na vinyl :) )
  • 50's, 60's i 70's - różnie, czasem lepiej od CD brzmią dobrze zachowane vinyle, chyba że ktoś się podjął naprawdę profesjonalnego remasteru / remiksu z oryginalnych taśm (The Beatles Box, remiksy Steve'a Wilsona itp). Mastery muzyki 60's i 70's lecące na wczesne płyty CD w latach 80-tych i 90-tych były zwykle robione na szybko i często pochodziły z odrestaurowanych vinyli, a nie z taśm, więc zdarza się, że używając współczesnych algorytmów można uzyskać lepsze ripy z oryginalnych vinyli niż te, które trafiły na oficjalne CD (np. niejaki Dr. Ebbett uzyskał lepsze mastery Beatlesów od tych, które były dostępne oficjalnie przed The Beatles Box). Wczesne transfery na CD były często brutalnie odszumianie i słychać w nich działanie odszumiającego filtra (wydanie "Aqualung" z lat 90-tych). Lubię też mastery robione przez zboczeńca Steve'a Hoffmana i jego padawana Kevina Greya (wydawnictwa DCC, Audio Fidelity, Analogue Productions), chociaż mają, powiedzmy, dyskusyjne brzmienie - prawie zero kompresji, equalizera, można wręcz powiedzieć, że są to niemal niezmasterowane czyste miksy. Na dobrym sprzęcie brzmią świetnie - naturalnie, dynamicznie i potężnie, ale na słabszym "zamulają" i wydają się mało selektywne.
Bardzo interesujące zagadnienie. Ja chyba mam bardziej zniuansowaną metodę doboru nośników, niż tylko cezura czasowa, bo jeszcze uzależniam całą rzecz od gatunku muzycznego. Nie lubię na przykład muzyki klasycznej na winylu - kilka razy próbowałem, ale za każdym razem jak zbity pies wracałem do wydań cyfrowych tych samych koncertów, uznając je za lepsze. Orkiestrę lubię mieć podaną "na sucho", w sterylnej, cyfrowej jakości, bez żadnych zmiękczeń i innych zniekształceń. Prawdopodobnie dlatego, że zdarza mi się chodzić do filharmonii w realu, wiem jak naprawdę brzmią różne instrumenty a winyl czyni je zbyt fejkowymi. Muzyki klasycznej z czarnej płyty unikam jak ognia, tym bardziej, że za jej realizację na cyfrze odpowiadają już ludzie, którzy niespecjalnie są poddani dyktatowi loudness war. Nie ma więc czego unikać, eskapizm winylowy zatem nie ma większego sensu.

Natomiast jeśli chodzi o muzykę rockową, to jest już bardzo różnie - część jest lepsza na analogu, część na cyfrze. Ale nie chodzi tylko o dynamikę. Zauważyłem, że subiektywnie sporo zależy również od basu - zmiękczony, rozlazły bas na winylu, którego jest więcej, brzmi dla mnie znacznie lepiej, dodaje wielu kawałkom odpowiedniego kopa i charakteru. Ostatnio tak miałem z Manfredem Mannem - z ciekawości sięgnąłem po zremasterowane, oczyszczone wydania i bas, mimo że precyzyjny, nie robił już na mnie takiego wrażenia. Wróciłem więc do ripa z analoga. Chociaż winyl jako nośnik kiepsko radzi sobie z niskimi częstotliwościami (a im niżej, tym gorzej), częstokroć właśnie dlatego wypada pod względem brzmienia lepiej. Można zresztą odpalić sobie jakiś w miarę precyzyjny miernik spektrum muzycznego i w postaci graficznej pooglądać ile jest jakich częstotliwości w dolnych rejonach - na winylowych wydaniach, właśnie przez nieprecyzyjność medium, będzie ich znacznie więcej niż na cyfrze. Winyl "pogrubia" doły, dodając sąsiadujące częstotliwości, których nie uświadczymy, ani na oryginalnych taśmach, ani tym bardziej w postaci cyfrowej - i to właśnie jest fajne, ale też przy odpowiednim materiale, bo czasem może przeszkadzać. Znowu kluczowy jest repertuar. Tak czy owak, nawet na oko można zauważyć po charakterystycznych zaokrąglonych, obłych "górkach", że mamy do czynienia z nagraniem z czarnej płyty, bo w wersji cyfrowej nie ma tam żadnych obłości tylko zaledwie kilka wyróżniających się "szpikulców". Dla miłośników tłustego basu dominującego często nad wszystkim innym - winyl jak najbardziej wskazany.

A dalej to już mam tak jak u pampa, często zależy od miksów różnych albumów i tego czy bardziej podobają mi się takie czy inne.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Mance napisał:
Fałszem jest twoja zdolność do wyczucia różnicy miedzy 320 mp3 a flacc czy innymi formatami. Twoje informacje są tak na prawdę chuja warte, to tak jakby podniecać się tym że kamera może uchwycić ultrafiolet albo podczerwień i że jak tego nie robi to jest chujowa, tyle że i tak tego nie da się przecież zobaczyć...
Jak to dobrze, że jestem pamiętliwy. Teraz mogę to wrzucić:

Zwycięstwo HiFi! Naukowcy twierdzą, że MP3 wypierze muzykę z pozytywnych emocji
06.12.2016 14:43
Instrumenty muzyczne powstały po to, by wprawny muzyk wydobywał z nich dźwięki, które wywołają w słuchaczach emocje. Weźmy na przykład skrzypce i klasyka, którego zna zapewne każdy – „Cztery pory roku” Vivaldiego. Ten sam instrument może brzmieć radośnie i promiennie w „wiośnie”, łagodnie w „lecie”, bojowo w „jesieni”, smutno i ponuro w „zimie”. Wpływa na to oczywiście kontekst i tonacja, ale też sposób wydobywania z niego dźwięku. Precyzyjne badanie spektrum i tempa pozwala odnaleźć wzory obwiedni, które zagrają na naszych emocjach. Korelacja między tempem i sposobem grania na instrumentach była wielokrotnie badana i znaleziono sporo ciekawych połączeń między brzmieniem i emocjami słuchaczy, tłumacząc tym samym ogromny wpływ tej dziedziny sztuki na nasze życie.

Badanie naukowców z Hongkongu pokazało jednak, że te emocje możemy bardzo łatwo stracić. Nietrudno się domyślić, że obróbka dźwięku zmienia obwiednię i wpływa na charakterystykę, nawet jeśli słuchacz nie zwróci na to uwagi. Wpływ mogą mieć subtelne zmiany, jak zmiana otoczenia nagraniowego, a także bardziej bezpośrednie, jak obróbka i mastering. Okazuje się, że wystarczy skompresować muzykę, by stracić część ładunku emocjonalnego, jaki niosą ze sobą utwory muzyczne.

Naukowcy zbadali wpływ kompresji bardzo popularnym kodekiem MP3 (korzystali z LAME) na obwiednie dźwięków w utworach muzycznych i ich odbiór przez słuchaczy. Wyniki zostały opublikowane w ogólnodostępnym dokumencie, więc możecie je przeanalizować samodzielnie. W skrócie jednak powiem, że propagatorzy bezstratnych formatów i muzyki analogowej mogą świętować zwycięstwo. Badanie dowiodło, że kompresja nie tylko „spłyca” brzmienie, ale też pozbawia dźwięki tych części, które budzą w nas pozytywne emocje. Obrazowo można powiedzieć, że od słuchania „empetrójek” ludzie są wystraszeni i nieszczęśliwi.

Po części za zmiany odpowiedzialna jest kwantyzacja zapisu. Jak gęste by nie było próbkowanie przy kompresji, dźwięk zawsze zostanie zmieniony względem oryginału. Co ciekawe, różne instrumenty są w różnym stopniu wrażliwe na te zmiany. Mocno reaguje na przykład saksofon, podczas gdy o róg nie trzeba się martwić.

Metodologia badania objęła słuchanie par nagrań, oryginalnych i skompresowanych w formacie MP3, z różnych kategorii „emocjonalnych”, przez 20 osób bez wykształcenia muzycznego (czyli przeciętnych słuchaczy), na profesjonalnych słuchawkach. Testowane MP3 były dość mocno skompresowane (112 kb/s, 56 kb/s i 32 kb/s). W badaniu wzięły udział relatywnie proste fragmenty utworów na fagot, flet, róg, obój, saksofon, trąbkę i skrzypce. Instrumenty nie zostały dobrane przypadkowo – ich dźwięk jest bardzo bliski drganiom harmonicznym i ma niewiele składowych.

Na poniższych wykresach możecie zobaczyć przykładowe wyniki badań dla różnych melodii (emocji), instrumentów i stopni kompresji. Warto zauważyć, że skompresowana muzyka została oceniona jako mniej radosna od oryginału. Na drugim końcu spektrum jest odwrotnie – skompresowane utwory zostały ocenione jako bardziej przerażające i smutne niż oryginalne nagrania.







Przy niektórych emocjach, jak „wściekły” czy „romantyczny” wyniki nie były tak jednoznaczne i zależały od instrumentu, więc nie można jednoznacznie stwierdzić, że stopień kompresji przekłada się na wzbudzanie tych emocji. Jeśli jednak chodzi o wywoływanie radości albo smutku, wyniki są jasne – skompresowana muzyka sprawi nam mniej radości niż nieskompresowana, za to więcej smutku i wyda się bardziej straszna.

wartości ujemne oznaczają osłabienie emocji przez kompresję, dodatnie – wzmocnienie

To badanie pokazuje nie tylko wyższość HiFi nad LoFi. Przede wszystkim, ujawniając słabość jednego z najpopularniejszych kodeków dźwięku, otwiera drogę do badań nad ulepszeniem kompresji muzyki. Liczy się nie tylko brzmienie i bogactwo dźwięków, które docenia wprawne ucho. Możliwość przenoszenia ładunku emocjonalnego jest o wiele ważniejsza w odbiorze utworów przez przeciętnych słuchaczy. Bo czym jest radosny utwór, jeśli nie budzi w nas radości? Czym jest romantyczna melodia, przy której nie robi się ciepło na sercu? Na kompresji mogą zyskać jedynie ścieżki dźwiękowe do horrorów (co pewnie tłumaczy niechęć wielu osób do albumu „St. Anger” grupy Metallica).

Na marginesie dodam, że widzę obszar, w którym koniecznie trzeba wprowadzić taki „czuły na emocje” kodek, gdy tylko zostanie opracowany. Nie chodzi tu o usługi streamingowe ani sklepy z cyfrową muzyką – tam często można sobie wybrać jakość utworów, często nawet bezstratną. Audiofile i tak sięgną po FLAC albo płyty. Chodzi o radio – medium może i przestarzałe, ale wszechobecne w salonach fryzjerskich i samochodach. To z radia wiele osób czerpie informacje o sytuacji na świecie, w radiu słucha nowości i szlagierów z brodą, nie mając żadnego wpływu na jakość dźwięku i stopień kompresji przesyłanych utworów.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Abstrahując od badania, bo nic o nim nie wiem, to ten tekst jest słaby.

Po części za zmiany odpowiedzialna jest kwantyzacja zapisu. Jak gęste by nie było próbkowanie przy kompresji, dźwięk zawsze zostanie zmieniony względem oryginału.

Kwantyzacja nie ma nic wspólnego ani z gęstością próbkowania, ani też z kompresją. Z tego zdania nijak nie wynika, co właściwe jest odpowiedzialne za "straty emocjonalne".

ich dźwięk jest bardzo bliski drganiom harmonicznym i ma niewiele składowych.

Co to są "dragania harmoniczne" i jak dźwięk może im być bliski? Bo drgania harmoniczne to wszystkie całkowite wielokrotności dźwięku podstawowego i ze swojej natury są właśnie składowymi dźwięków złożonych.

Rozumiem, że autorowi chodziło, że wybrano brzmienia, które tych harmonicznych mają stosunkowo niewiele.

Jak czytam takie coś, to aż mi przykro. BTW, byłem speakerem na 138th AES Convention.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 153
Przejrzałem ten paper i to były testy na 20 studentach, którzy porównywali audio nieskompresowane z kompresję MP3 w 112, 56 i 32 kbps. Jest to test zupełnie nieadekwatny do powszechnie przyjętych standardów, gdzie 320 kbps jest powszechnym standardem, a nawet nie podjęto próby z kiedyś popularnym bitratem 128 kbps.

Każdy zauważy różnicę przy 56 i 32 kbps, bo jest olbrzymia, 112 może w pewnych sytuacjach sprawić problem mniej kumatym słuchaczom, ale też daje zauważalne rezultaty.

Tak przeprowadzony eksperyment nie ma żadnego przełożenia na prawdziwe życie i prezentowane w tekście tezy nie znajdują potwierdzanie w badaniu. Inaczej, wyciąganie tak daleko idących wniosków z tego eksperymentu jest nadużyciem, nawet nie wchodząc w dalsze analizy jego metodologii, bo się na tym nie znam.

Generalnie - ciekawe, ale to clickbait.
 

Alu

Well-Known Member
4 634
9 694
112, 56 i 32 kbps? Kto takiego bitrate używa? To badanie w najlepszym razie jest nierzetelne a w najgorszym to manipulacja przygotowana pod z góry założoną tezę i część rządowego spisku.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Propagatorem "powrotu do mono" był zawsze legendarny Phil Spector. Argumentował, że tylko przy miksie mono inżynier dźwięku ma pełną kontrolę nad tym, co słyszy słuchacz (niezależnie od tego, w którym miejscu pomiędzy głośnikami się ustawi). Niestety, siedzi teraz w pierdlu, bo zastrzelił aktorkę.
Widocznie upierała się, żeby mu wstawić drugą kolumnę do pokoju... To zrozumiałe.
Ja mam taką zasadę:
  • muzykę 80's i do połowy 90's staram się zdobywać zmasterowaną oryginalnie na wczesne wydania CD
  • późniejsza muzyka zwykle lepiej brzmi w masterach lecących na vinyl (najlepiej, jeśli da się zdobyć taki master zanim trafił na vinyl :) )
  • 50's, 60's i 70's - różnie, czasem lepiej od CD brzmią dobrze zachowane vinyle, chyba że ktoś się podjął naprawdę profesjonalnego remasteru / remiksu z oryginalnych taśm (The Beatles Box, remiksy Steve'a Wilsona itp). Mastery muzyki 60's i 70's lecące na wczesne płyty CD w latach 80-tych i 90-tych były zwykle robione na szybko i często pochodziły z odrestaurowanych vinyli, a nie z taśm, więc zdarza się, że używając współczesnych algorytmów można uzyskać lepsze ripy z oryginalnych vinyli niż te, które trafiły na oficjalne CD (np. niejaki Dr. Ebbett uzyskał lepsze mastery Beatlesów od tych, które były dostępne oficjalnie przed The Beatles Box). Wczesne transfery na CD były często brutalnie odszumianie i słychać w nich działanie odszumiającego filtra (wydanie "Aqualung" z lat 90-tych). Lubię też mastery robione przez zboczeńca Steve'a Hoffmana i jego padawana Kevina Greya (wydawnictwa DCC, Audio Fidelity, Analogue Productions), chociaż mają, powiedzmy, dyskusyjne brzmienie - prawie zero kompresji, equalizera, można wręcz powiedzieć, że są to niemal niezmasterowane czyste miksy. Na dobrym sprzęcie brzmią świetnie - naturalnie, dynamicznie i potężnie, ale na słabszym "zamulają" i wydają się mało selektywne.
Ach, to raz jeszcze. Znasz serię Black Triangle CD? To są wydania japońskie tłoczone przez Toshiba-EMI. Ludzie chwalili niektóre albumy z czarnym trójkątem - Iron Maiden na przykład. Próbowałeś z tego coś może?

http://forums.stevehoffman.tv/threads/toshiba-emi-black-triangle-cd-listing.44853/#post-863400

Kolejny fajny odcin Reduktora Szumu, tym razem o kręceniu gałą i przesterowywaniu wzmacniaczy.

W komentarzach ktoś podał pożytecznego lifehacka:

Jakub Kijak napisał:
Ja mam i polecam taką metodę zabezpieczenia wzmacniacza przed przesterowaniem sygnałem z komputera: do wyjścia karty dźwiękowej podłączam multimetr nastawiony na pomiar napięcia AC, w Audacity generuję sinus 1kHz o maksymalnej amplitudzie i podczas jego odtwarzania nastawiam master volume karty muzycznej tak, by na wyjściu uzyskać napięcie równe lub maksymalnie bliskie czułości wejścia wzmacniacza (w moim przypadku akurat 150mV RMS), i taki pozostawiam już na stałe.
Skorzystałem, bo kobiety u mnie w domu od tego punk rocka słuchu nimajo i w porywach entuzjazmu ekscytują się clippingowym brzmieniem. A ja wtedy lecę z drugiej strony domu, bo Muh amps! Muh tweetz!
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Jak to dobrze, że kapitalizm nie powoduje niedoborów i dzięki niemu można skubnąć niezłe okazje, zwłaszcza na rynku wtórnym. Po kilkunastu latach ostrego użytkowania padł mi stary amplituner, natomiast za takie śmieszne pieniądze jak pięć stów znalazłem jego nowszy ekwiwalent. Też Marantz o przyjemnym brzmieniu, tylko że z trochę innym basem - bardziej sprężystym (pewnie wyższy damping factor albo inna cholera). Kusiło mnie, żeby w końcu wziąć sobie zwykłe stereo, ale potrzeby kolektywu zaważyły i stanęło znowu na kinie domowym. Jeżeli pogra te 15-20 lat, podobnie jak poprzedni, będę zadowolony z zakupu.

Teraz takiego mam, o:
https://www.cnet.com/products/marantz-sr5002/specs/

Dodatkową atrakcją jest dekoder HDCD, który wreszcie zrobi pełny użytek z części mojej zgromadzonej przed laty dyskografii - głównie płyt Oldfielda, jakich nie można było słuchać na zwykłym kompakt dysku we właściwej dla tego formatu, 20-bitowej dynamice. To znaczy ostatnio powstały software'owe wersje dekoderów HDCD - na przykład w postaci plugina do foobara i ludzie ripowali te nagrania, ale bez tych wszystkich ceregieli jest wygodniej. Z pewnością częściej będę sięgał po te płytki, kiedy mogę ich poprawnie wysłuchać bez ograniczania komfortu.

Z innej beczki - zauważyłem, że trend rozpadu środowisk miłośników sprzętu audio przyspiesza i teraz o wiele łatwiej można podzielić całe to środowisko na dwa przeciwstawne obozy:
  • Obóz ortodoksyjny cechuje się przywiązaniem do tradycyjnie postrzeganych wartości high fidelity. Według nich sprzęt ma prezentować dźwięk w najbardziej wierny z możliwych sposobów i nic ponadto.
  • Obóz hedonistyczny albo hedonistyczno-eufoniczny z kolei nie stawia już wcale na wierność odtwarzanego dźwięku, a na maksymalizację subiektywnej przyjemności płynącej z obcowania z odpowiednio potraktowanym, zniekształconym materiałem, przetworzonym przez sprzęt.
Ortodoks oczywiście nie zrozumie, jak można czerpać przyjemność a tym bardziej ją maksymalizować poprzez słuchanie czegoś, co w podobieństwie oddala się jeszcze od rzeczywistości, a inni mogą powiedzieć, że podział ten oczywiście istniał jeżeli nie od zawsze, to przynajmniej od czasu, gdy na świecie pojawili się niedzielni mistrzowie equalizera, przyprawiający bardziej słono lub pieprznie to, co upichcili im muzycy i realizatorzy dźwięku - tym bardziej gdy dostali do łap różne DSP.

Okazuje się jednak, że obóz hedonistyczny umacnia się i co dla mnie trochę niespodziewane, może znaleźć ciekawe argumenty na swoją korzyść. Ostatnio bowiem natknąłem się na taki wynalazek jakim jest bufor lampowy. Cóż to za ustrojstwo i co ono ma niby robić? Ano jest to jakaś taka odmiana pre-ampa, która jednak niczego nie wzmacnia - po prostu podkoloryzowuje brzmienie, imitując dźwięk wzmacniacza lampowego. Ludzie więc są skłonni płacić niezły hajs, za ulampowienie swoich tranzystorowców...

Ale nie to jest jeszcze w tej sprawie najciekawsze - najlepszy jest bowiem marketing. Jeden z producentów takiego ustrojstwa powołuje się na badania niejakiego doktora Jürgena Ackermanna z Frankfurt Hochschule für Musik und Darstellende Kunst, który stwierdza, że słuchanie lampowego brzmienia lepiej łagodzi napięcie psychiczne, pozwala się wyluzować i odprężyć oraz w większym stopniu czerpać przyjemność i cieszyć muzyką - przynajmniej w porównaniu ze sprzętem tranzystorowym.

Całość na pierwszy rzut oka wygląda na niezły przykład tzw. gównonauki: uczony, który jest pasjonatem wzmacniaczy lampowych i chce potwierdzić ich specjalne moce, niewielkie grupy kontrolne, szkoła o niezbyt technicznym profilu, producent sprzętu, który się na to wszystko powołuje, aby opchnąć swój produkt. Zresztą nie takie rzeczy się ze szwagrem po kilku głębszych empirycznie udowadniało... Załóżmy jednak na chwilę, że nie ma tu żadnego przekrętu i rzeczywiście opisywane efekty istnieją i zostają potwierdzone przez innych badaczy. Czy może to pogrzebać ideały high fidelity?

Lampowa magia umilająca niemiłą, chociaż wiernie zarejestrowaną rzeczywistość, sączona z terapeutycznego wzmacniacza łagodzącego skołatane nerwy, zyskałaby wtedy poważny argument za. Należałoby zapytać o podstawową sprawę: czy muzyki słuchamy dlatego, że jest prawdziwa, czy dlatego, że jest przyjemna i ma na nas pożądany wpływ? Po którą kapsułkę z audiofilskiego matriksa powininien sięgnąć Neo ze swoimi gnostyckimi kablami?

A może w ogóle należałoby wtedy odpuścić sobie ekspozycję na muzykę serwowaną na żywo, za pośrednictwem prawdziwych instrumentów, czasem o bardzo szorstkim, zgrzytliwym brzmieniu, niezłagodzonym przez dającym dodatkową przyjemność, domowym wzmaku? Potraktować to jak ewolucyjne wyparcie barbarzyńskich nieeufonicznych źródeł dźwięku z przeszłości? Substrat zwyciężyłby w ten sposób oryginał.

Tak czy owak, jest to dosyć ciekawy problem z punktu widzenia konfliktu estetyki z epistemologią...
 
Do góry Bottom