- Moderator
- #101
- 8 902
- 25 790
Jasne - przy nagrywaniu. Ale później? Zresztą 24 bity to przede wszystkim więcej poziomów głośności. W przypadku skompresowanej ściany dźwięku bez żadnych niuansów, a tak często wygląda przecież nagranie, które padło ofiarą wojny głośności, nie ma to żadnego sensu - wszystko i tak przez większą część czasu leci najgłośniej jak się da.Przy nagrywaniu potrzebujesz 24 bitów minimum jak najbardziej. Każda cyfrowa operacja (choćby zmiana głośności w miksie) zwiększa błąd kwantyzacji. Biorąc pod uwagę, że każda ścieżka przechodzi przez minimum kilka, a często kilkanaście albo i kilkadziesiąt operacji cyfrowych zanim trafi do miksu - tak, ma to znaczenie.
No tak. Dlatego 24 bity są sensowne o tyle, że niechlujni partacze mogący dodatkowo polec przy zejściu do 16 bitów, nie mają do wykonania kolejnego kroku, który mogliby spieprzyć. Pozostawanie przy takiej głębi minimalizuje ryzyko wystąpienia kolejnych błędów ludzkich i dalszego psucia nagrań. Ale przecież przy dzisiejszej praktyce na ogół te błędy i tak są popełniane; kaszanią te miksy po całości, więc te 24 bity są odpowiednikiem listka figowego dla gwałciciela.I zgadzam się, że współczesne DR to abominacja! Ostatnio oglądałem wywiad ze Stevenem Wilsonem. Powiedział, że jego tajemnicą jest to, iż nie oddaje swoich nagrań do "mastering engineera". Czyli dostajemy, jakby, niezmasterowane miksy.
Co tam słuchawki! W akapie mu się wytnie uszy i też sprzeda na aukcji.BTW - dla zainteresowanych, Steven Wilson miksuje na monitorach studyjnych Genelec. Więc jeśli jesteście fanboyami i chcecie słuchać muzyki jego uszami, to sobie je kupcie, hehe.