OP
OP
Antoni Wiech
Guest
GAZDA napisał:w niemczech też nie wolno im tak łazić a na stanowiskach publicznych jakichś to chyba nawet chusty nie wolno...
w belgii jak i włoszech chodzenie w burkach jest zakazane, we włoszech kosztuje to 500 euro mandatu...
W Niemczech nie ma zakazu. We Włoszech tez nie ma centralnego przepisu. Dotyczy to tylko rozporzadzęń "części lokalnych władź". Może nie jest to dramatyczna różnica ale jednak.
Co do Belgii jest zakaz, ale to nowa ustawa, która najprawdpodobniej będzie zaskarżona.
Poza tym burka, burką. Chciałem zwrócić uwagę na ogólnie problem kobiet. Fragment tekstu z "Polityki":
"Jako kobieta, której mąż odmówił rozwodu, gdy uciekłam z kraju i przybyłam do Kanady, uchodzę w Iranie za jego żonę do końca moich dni. Nie ma znaczenia, że od lat już żyję z dala od niego, że w moim nowym kraju przeprowadziłam rozwód i związałam się z innym mężczyzną. Według irańskiego prawa i konstytucji, opartych na jak najsurowszej wykładni praw islamskich, jestem nadal jego żoną i narażam się na ukamienowanie za cudzołóstwo, gdybym kiedykolwiek wróciła do Iranu. Jako kobieta nie mam w Iranie prawa rozwieść się z moim mężem, jemu natomiast przysługuje przywilej poślubienia jeszcze trzech kolejnych kobiet, bez konieczności rozwodu ze mną. Tak wygląda sytuacja niezależnie od tego, czy prezydentem byłby Ahmadinedżad czy Musawi.
Jako dziennikarka i filmowiec nie mogłabym, pracując w Iranie, przekroczyć swego rodzaju czerwonej linii. Za tą linią znajduje się wiara, respekt dla Najwyższego Przywódcy oraz okrutnie niesprawiedliwe przepisy tradycyjnego prawa islamskiego obowiązujące w moim kraju. Nie byłoby mi wolno o nich pisać ani domagać się równych praw. Nie byłoby mi wolno jawnie robić filmów takich, jakie po kryjomu kręciłam 12 lat temu: na temat losu kobiet zmuszonych do prostytucji i o innych bolesnych problemach społecznych Iranu. W gruncie rzeczy nie wolno by mi było zrobić żadnego filmu bez pozwolenia i ocenzurowania przez irańskie ministerstwo kultury. Gdybym to wszystko spróbowała robić w Iranie jawnie, przepadłabym bez wieści, torturowano by mnie, zgwałcono i wreszcie zabito tak jak wiele innych kobiet - dziennikarek, autorek filmów czy działaczek w Iranie. Do tych ofiar należy także Zahra Kazemi, irańsko-kanadyjska fotoreporterka, którą brutalnie torturowano i zamordowano za próbę fotografowania i publikowania okrucieństw popełnianych przez reżim w Iranie.
Gdybym urodziła się w islamskiej rodzinie i później nawróciła na jakąś inną wiarę albo gdybym była osobą niewierzącą i w związku z tym nie stosowała się do surowych islamskich reguł moralnych, uznano by mnie za niewierną. Napiętnowanie jako niewiernej skończyłoby się publicznym zamordowaniem mnie, najpewniej przez ukamienowanie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
Zostałabym publicznie wychłostana, zgwałcona w więzieniu, a być może nawet stracona albo ukamienowana, gdybym sprzedawała swoje ciało, aby wyżywić rodzinę. Wiele nieszczęśliwych irańskich kobiet, zwłaszcza samotnych matek, jest zmuszonych sprzedawać się po kryjomu, gdyż nie przysługuje im żadna pomoc społeczna w Iranie - kraju tak bogatym, ale głęboko niesprawiedliwym. Nawet tak prosta rzecz, jak miłość, jest tam przestępstwem, jeśli łączy dwoje ludzi niezwiązanych węzłem małżeńskim w myśl islamskiego prawa. A co dopiero, gdy owocem takiej miłości jest przychodząca na świat nowa ludzka istota! Dziecko z takiego związku uchodziłoby za bękarta i zostałoby mi zaraz odebrane, a mnie wymierzono by sto batów natychmiast po porodzie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, odmówiono by mi możliwości studiów na wyższej uczelni, pracy w administracji państwowej i udziału w działalności politycznej, gdybym wyznawała bahaizm. Byłoby wówczas tak, jakbym wcale nie istniała. Natomiast gdybym była chrześcijanką, żydówką, wyznawczynią zoroastryzmu czy choćby nawet muzułmanką, ale zaliczającą się do sunnitów, byłabym powszechnie uważana za wartą o połowę mniej od szyity.
Zniknęłabym bez wieści i mogłabym zostać znaleziona martwa, gdybym pisała, domagając się moich podstawowych praw jako kobieta i jako intelektualistka, niemająca nic do powiedzenia w polityce (nawet w „reformatorskim" gabinecie Mohamada Chatamiego nie zasiadała ani jedna kobieta). Taki spotkałby mnie los, gdybym nadal próbowała krytykować władze i wytykać im fakt, iż choć Iran jest - pod względem posiadanych bogactw - jednym z najbogatszych krajów na Ziemi, to jednak 70 proc. mojego ludu żyje w biedzie, a to z powodu korupcji panującej wśród rządzących oraz ich hojnego wsparcia dla różnych beneficjantów poza granicami Iranu - od fanatycznie muzułmańskiego Hezbollahu w Libanie po komunistyczne władze Wenezueli. Nasz rząd w ten sposób nawiązuje sojusze z całym światem, podczas gdy w Iranie mnóstwo dzieci kładzie się spać głodnych. Małe dziewczynki muszą się prostytuować na ulicach Teheranu, Dubaju czy nawet Chin - po to tylko, aby utrzymać się przy życiu.
Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, jako kobieta nie mogłabym zostać sędzią ani nawet wystąpić w sądzie jako świadek. A to dlatego że - według islamskich sądów - świadectwo kobiety warte jest tyle, co pół świadectwa mężczyzny. Niezależnie od mego stopnia wykształcenia, sąd uznawałby mnie tylko za pół człowieka, a moje zeznanie za mniej wiarygodne od zeznania mężczyzny - niezależnie od jego wykształcenia i tego, co by sobą reprezentował.
Zostałabym wychłostana, gdybym nie zakryła głowy i całego ciała zgodnie z obowiązującymi islamskimi regułami dotyczącymi ubioru. Nawet gdyby złapano mnie z odkrytą głową tylko na prywatnej imprezie rodzinnej, na weselu czy u przyjaciół w mieszanym towarzystwie, zostałabym ukarana za to „przestępstwo". Jeszcze gorszy los spotkałby mnie, gdybym została przyłapana na piciu alkoholu. I nie miałoby znaczenia, że np. jestem osobą niewierzącą, która uważa, że nie dotyczą jej przepisy islamu. Zostałabym surowo ukarana, wychłostana i zgwałcona w więzieniu jeszcze przed rozprawą w sądzie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, zostałabym zabita, gdybym otwarcie przyznała się do homoseksualizmu. Odmówiono by mi wszelkich praw, jako że homoseksualizm w Irańskiej Republice Islamskiej uchodzi za jeden z najcięższych grzechów. Uznano by mnie za zbrodniarkę i zabito, ponieważ „w Iranie nie ma żadnych homoseksualistów!". Jest to dziwne, gdyż niektórzy spośród moich przyjaciół w Iranie są gejami - ale ukrywają się z tym w obawie przed egzekucją.
Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu, opozycyjni irańscy działacze żyjący na emigracji - tacy jak ja i wielu innych - nie zostaną wpuszczeni do Iranu. Służby specjalne na usługach reżimu zatrzymałyby mnie na lotnisku i kazały podpisać list przepraszający za moją opozycyjną działalność. W wypadku odmowy zostałabym zatrzymana. Pozbawiono by mnie podstawowych praw obywatelskich, nazwano szpiegiem i osadzono w więzieniu, gdzie czekałyby mnie tortury, gwałty i egzekucja. Wszystko to stałoby się niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu."
http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikfo ... ranie.read