Aresztowano kobietę bo zabijała własne noworodki.

Trikster

Active Member
361
26
Hitch:
To, że dla Ciebie nieukaranie morderstwa jest odrażające, nie znaczy, że jest to zgodne z aksjomatami. Na gruncie Rothbarda i całej zgrai libertarian-zwolenników prawa naturalnego Twoje zachowanie jako mściciela (czy kogokolwiek innego) jest nie do przyjęcia, bo otwarcie łamie prawo agresora do posiadania siebie. Nigdzie w prawie naturalnym nie jest przecież napisane, że morderca traci część prawa samoposiadania w ogóle, tzn. w stosunku do każdego. Rothbard wyraźnie stwierdził w Etyce wolności, że prawo odwetu dotyczy tylko osoby poszkodowanej, ew. osób bliskich, choć nie wytłumaczył, na jakiej podstawie bliscy mogą wysunąć roszczenie do ciała mordercy np. ich ojca, męża, itd. Innymi słowy, wprowadzenie czegoś na kształt actio popularis w libertarianizmie oznaczałoby, że nie mamy do czynienia z libertarianizmem, który jest oparty na aksjomatach: samoposiadania i nieagresji.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
FatBantha: twoje i niektórych kolegów wywody są tak fajnie pozornie logiczne, ale w rzeczywistości nie mają sensu. Zawsze, ale to zawsze zakładacie - o czym już pisałem - że wszyscy działają jak maszyny: każda decyzja została podjęta logicznie, na spokojnie, bez działania w afekcie, i na pewno nie wiąże się z żadnymi emocjami. Otóż ludzie działają pod wpływem emocji. Nieracjonalnie. Bez namysłu. Niektórzy nie są zdolni do działania z namysłem - na przykład noworodki. Stąd też gadanie o tym, że nie przeniosły one prawa zemsty na kogoś innego jest zwyczajną głupotą. Tak samo jak głupotą jest rozpatrywanie faktu posiadania dzieci w kategorii posiadania przedmiotów. To zupełnie inna sprawa, inaczej nacechowana emocjonalnie, czego staracie się za wszelką cenę nie zauważać. Bo nie macie dzieci (a z chęcią bym z wami, cwaniakami, porozmawiał, jak już dorobicie się małego gnojka).
Nie interesuje mnie jak inni działają. Rozemocjonowanie niczego tu nie zmienia. Podniecony złodziej kradnąc, narusza własność w takim samym stopniu jak ktoś, kto robi to chłodno. Albo uznajemy, że dochodzi do naruszenia i przekroczenia czyichś uprawnień, tzw. agresji, albo nie.

Ludzie mogą robić różne rzeczy pod ich wpływem, ale dla stwierdzenia czy zrobili to prawomocnie, ma to zerowe znaczenie. Chyba, że postulujesz bzdurę, że pod wpływem emocji wolno wszystko i się jest bezkarnym.Uzasadnienie "bo nie macie dzieci" w ogóle wywoło u mnie podwójnego facepalma. Otóż wbijcie sobie do tych swoich statusiałych łepetyn, że nie wszyscy muszą iść po najkrótszej linii oporu i zmieniać poglądy na temat praworządności, gdy tylko wyda im się, że jakoś ułatwi to im rodzicielstwo.

Zresztą co niby spłodzenie dziecka miałoby zmienić w moich poglądach? Gdybym żył w swoim wymarzonym akapie i miał jakieś dzieci, jak najbardziej uznawałbym je za swoją własność, za której działania ponosiłbym odpowiedzialność. I to, że starałbym się zapewnić im najlepsze dzieciństwo i także w pełni wykorzystać ten czas na przygotowanie do samodzielnego życia w akapie oraz rozwijanie wrodzonych talentów, w niczym nie zmieniłoby mojego stanowiska w sprawie ich statusu. Byłyby moją własnością i już. Do momentu w którym same zadeklarowałyby chęć usamodzielnienia się, albo w chwili, gdy uznałbym, że to odpowiedni moment do "wypchnięcia z gniazda" nim się w nim zasiedzą na dobre. Gdy odpowiednia chwila by nadeszła, wrzuciłbym newsa na bloga z obwieszczeniem, że z dniem takim i takim moi synowie i córy, które poszły w świat, odpowiadają same za siebie, więc za ewentualne przestępstwa których dokonają odjebywać łby należy im, a nie mnie. Bo dzieci jako własność to też ciężar zobowiązania, tak samo jak zwierzęta, które pójdą komuś w szkodę.

Więc, gdybym miał dzieci, starałbym się przygotować je do dorosłego, samodzielnego życia. A to, jakie inni popełniają błędy wychowawcze (takie jak zabicie swojego dziecka), co mnie to w sumie obchodzi? Skupiam, aby zapewnić najlepszą pozycję wyjściową swoim pociechom - przystosowanie do warunków w jakich przyjdzie im żyć. Ich status mojej własności, w niczym by tu nie przeszkadzał. Później one powieliłyby ten schemat, uznając swoje dzieci za własność do momentu w którym i tamte by się nie usamodzielniły, i tak dalej i dalej i dalej.

A to, że patologia obok by się taplała autonomicznie i bezkarnie we własnym sosie? Co mi do tego? Posłużyliby za ciekawy antywzór wychowawczy. :)

Mógłbym więc być jednocześnie kochającym ojcem, a z drugiej strony, praworządnie odjebać Was za uzurpację czyichś praw, wyjaśniając dzieciom, że tacy jak Wy są szkodnikami, które naruszają ład, jaki zapewni im w przyszłości możliwość takiej swobody, jaką ja mogę cieszyć się obecnie, włącznie ze swobodą decydowania na swojej ziemi o czyimś życiu i śmierci podług własnego mniemania na temat: kto na co zasługuje, czyli w ramach wolności sumienia. Odbieranie tej swobody bez mojej zgody, jest także uzurpacją, a uzurpatorów należy odjebywać, bo to złodzieje i w dodatku wyjątkowo perfidna ich odmiana.

Co więc ojcostwo miałoby zmienić w moich poglądach? Że wyszedłbym od dobra moich dzieci do dobra wszystkich dzieci? Nie jestem kolektywistą, więc nie wiem co sobie uwidziałeś.

Na koniec oświadczam, że w obecnych warunkach nie będę świadomie dążył do zostania ojcem. Istotą wychowania jest przygotowanie do dorosłego życia. A ja nie chcę przygotowywać nikogo do życia w niewoli, bo to obrzydliwa aberracja ojcostwa.

Największą wolnością jest wolność życia, i jeśli państwo ma istnieć w minimalnym wymiarze, to w zakres tego wymiaru powinna wchodzić nie tyle ochrona życia, co kara za odebranie komuś tej wolności, jeśli ta osoba nie zrobiła niczego, by zasłużyć na jej odebranie.
No więc o tę "największą wolność życia" można zadbać bez zapisywania jej w aksjomatach i dybania na cudze uprawnienia.

Podsumowując: dzieci tej kobiety nie zrobiły niczego, co uzasadniałoby morderstwo. Kobieta miała inne wyjścia: mogła zostawić je w szpitalu, oddać do domu dziecka, zrzec się swoich dzieci. Tymczasem odebrała im podstawową wolność, więc należy ją za to ukarać, choćby miał to zrobić działający niezależnie "kat".
Ich podstawowa wolność była jej (i jej gacha) własnością. Jeśli nie zobowiązała się osobie trzeciej do zachowania ich przy życiu, żadna osoba trzecia nie ma prawa do pociągania jej do odpowiedzialności.
 

Hitch

3 220
4 876
nie znaczy, że jest to zgodne z aksjomatami

A co mnie aksjomaty obchodzą? Serio, nie masz własnego rozumu, żeby określić, co godzi w twoją wolność? Potrzebujesz kryteriów rozpisanych przez OBCĄ osobę, żeby móc poznać zakres SWOJEJ wolności?

Dla mnie sprawa jest prosta. Każdy, kto nie zgadza się z zasadą nieagresji, tj. najprostszym, najkonkretniejszym, najbardziej kompleksowym jednosłownym, potencjalnym prawem ever, zrzeka się swojego statusu człowieka świadomie i dobrowolnie. Nie chce żyć w pokoju z innymi i prosi się o kulkę, kiedy tylko zaczyna nastawać na cudzą wolność. Niezależnie od tego czy robi to na komuchu z przekonania, ojcu Tadeuszu czy noworodku, i niezależnie od tego, co go z nimi łączy. Kobieta dobrze wie, że popuszczając komuś szpary, może się doczekać dziecka. Nie tamagochi, z którego wyjmie sobie baterie, jak zacznie ją wkurwiać. Ale osobnej istoty ludzkiej.

Albo wszyscy ludzie są równi wobec zasady nieagresji, albo niektórzy niech znajdą sobie aksjomat, który każe im pierdolnąć się w łeb, bo tego typu podziałowo-wybiórcze farmazony leżą zajebiście daleko od wszelako pojętej wolności jednostki.
 

Trikster

Active Member
361
26
Ale mówimy o libertarianizmie, czy nie? Bo ja na pewno mówię, Ty na pewno nie; a skoro przedmioty naszych rozmów się nie zgadzają, to na kij w ogóle gadać? Ty se stworzyłeś swój własny aksjomat, ok, ale mi to zwisa i powiewa, bo to, co Ty określasz jako libertarianizm, dla Rothbarda byłoby jawnym pogwałceniem podstawowych założeń libertarianizmu. Więc sorry, ale w starciu Hitch-Rothbard w kwestii definicji libertarianizmu wybieram Rothbarda. Nie zrozum mnie źle, dla mnie libertarianizm - ani w wersji Twojej, ani Rothbarda - nie jest wolnościowy, ale zdecydowanie stwierdzić trzeba, że libertarianizm Rothbarda jest spójny. Twój z kolei leży i kwiczy: zasada, że ktoś "zrzeka się swojego statusu człowieka świadomie i dobrowolnie" jest zasadą KONWENCJONALNĄ, nieprzynależącą do żadnej teorii praw własności, co więcej - sprzeczną z nimi, więc jako taka nie jest prawdziwa sama przez się i nie jest dedukowana z prawa własności. Nie ma, co więcej, żadnego powodu, żeby w ogóle została przyjęta.

A wracając do meritum: na jakiej zasadzie ktoś "zrzeka się swojego statusu człowieka świadomie i dobrowolnie"? Nie jest przecież tak, że prawo samoposiadania jest prawem kolektywnym - to prawo zasadniczo jednostkowo, przynależne jednostce przez wzgląd na bycie człowiekiem. To, że ktoś nie przestrzega zasad libertariańskich - np. zasada nieagresji - nijak nie zmienia faktu, że prawo samoposiadania mu przysługuje; nie przestał być bowiem człowiekiem. Ty z kolei chcesz przenieść roszczenie do ciała człowieka na całą ludzkość/wspólnotę, przez co czynisz z prawa samoposiadania prawo kolektywne, czego konieczną implikacją jest powstanie niby-państwa. Punktem odniesienia dla jednostki w libertarianizmie nie jest wspólnota, lecz inna jednostka - i tylko na jej rzecz można zrzec się praw i tylko poszkodowana jednostka może dochodzić odszkodowania/zemsty. W przeciwnym razie nie tyle masz Dziki Zachód - tam może nie było spokojnie, ale na pewno nie panował chaos - co Hobbesowską zasadę "człowiek człowiekowi wilkiem" oraz Locke'owską "każdy jest sędzią we własnej sprawie" wprowadzone w życie.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Agresją jest zobowiązywanie kogoś poza obszarem swojej jurysdykcji wynikającej z prawa własności, wbrew jego woli, do przestrzegania jakiegokolwiek prawa. Nawet jeśli treścią tego prawa byłaby zasada nieagresji. "Mój jest ten kawałek podłogi, nie mówcie mi więc co mam robić"/bądź nie.

Zobowiązywać do różnych rzeczy można tylko siebie i ludzi naruszających naszą własność. Jeśli ktoś narusza czyjąś własność, jest to sprawa wyłącznie między ofiarą i przestępcą, a nie społeczności. Chyba, że ofiara zobowiąże społeczność, zostawiając oświadczenie woli takie jak zrobił Lancaster. ;) Jeśli nie zobowiąże i zginie, to społeczność dalej nie ma nic do powiedzenia poprzez przymus. Może najwyżej zbojkotować takiego przestępcę.
 

Hitch

3 220
4 876
na jakiej zasadzie ktoś "zrzeka się swojego statusu człowieka świadomie i dobrowolnie"?

Na takiej, że nie chce swoim zwierzęcym rozumkiem objąć zasady nieagresji. Świadomie podnosi rękę na cudzą sferę prywatną. Kradnie, żeby kraść, zabija, żeby zabijać itd. Pies liże się po jajach, bo może; podobnie te wszelkiej maści wypierdki ludzkości, między innymi ta kurwa, o której jest ten temat.

Mój jest ten kawałek podłogi, nie mówcie mi więc co mam robić"/bądź nie

A niech będzie twój i rób na nim, co chcesz. Póki np. podstępem nie zwabisz ludzi na swoją podłogę, żeby ich gwałcić i mordować. Wtedy dla mnie byłbyś niczym więcej niż trochę bardziej kumatym, ale jednak wściekłym zwierzątkiem, które trzeba uśpić :)
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Hitch zwalcza religię w temacie obok, ale sam chodzi jak jehowita z zasadą nieagresji i oczekuje, że będzie funkcjonowała nawet za zamkniętymi drzwiami w czyimś domu, czy się komuś podoba czy nie. Gdyby był księdzem, sprawdzałby, czy ktoś nie łamie zasady zachowania czystości przedmałżeńskiej :) Jedni nie chcą przyjmować do serca Jezusa, inni Rothbarda. Mają niefart, ci Żydzi... :D Dobrze, że Rothbard nie urodził się w stajence.
 

Rebel

komunizm warstwowy
679
822
No fajnie by było, ale chyba nie sądzisz, że od jutra tusk i ruski wywiad rozwiązują ośrodek władzy, wprowadzają wolny rynek, a my żyjemy sobie tak jak sobie tylko zachcemy? O ile dojdzie do jakiejś poprawy pod tym kątem, najpierw rolę państwa się będzie sukcesywnie ograniczać.

:)
Polecam poczytać Nocka. Państwo zawsze się rozrasta z biegiem czasu, a nie maleję.
 

Trikster

Active Member
361
26
Ach, widżylantyzm. Za dużo Deadwood się naoglądałeś. A poważniej - żaden człowiek nie podpisuje umowy z całym światem, że w razie pogwałcenia zasady nieagresji, zrzeka się prawa do swojego ciała. Ty tworzysz tutaj libertariańską wersję umowy społecznej, zgodnie z którą każdy, kto złamał prawo, może być ukarany przez każdego. To nie przejdzie, niestety, bo libertarianizm jasno stwierdza, że człowieka obowiązują tylko te umowy, które podpisał - to jest właśnie jeden z powodów, dla których libertarianie odrzucają liberalną (np. Rawlsowską) umowę społeczną. A obowiązują tylko te, jako że tylko podpisanie czy też inny rodzaj wolicjonalnie wyrażonej zgody może świadczyć o tym, że osoba zapoznała się z warunkami umowy. Dlatego - tak, złamała prawo, ale tylko pod warunkiem, że zawarła umowę na zrzeczenie się prawa do własnego ciała w przypadku morderstwa, będzie mogła zostać ukarana. W przeciwnym razie, zachowanie dobrotliwego mściciela będzie taką samą agresją, jak tamta, ponieważ kobieta nie podpisywała umowy z mścicielem na zrzeczenie się prawa do własnego ciała. Proste jak drut. Choć bez sensu - ale to już inna kwestia.
 

Hitch

3 220
4 876
każdy, kto złamał prawo, może być ukarany przez każdego

To odnosiłem tylko do niemowlaków, które nie mogą się bronić, mścić się itd. Cała reszta byłaby załatwiana w ramach obrony własnej.

Za dużo Deadwood się naoglądałeś.

Zdecydowanie wolę Deadwood z kart historii. O ile serial od HBO jest świetny, niepotrzebnie nakręca mit diabelskiego miasteczka wyjętego spod prawa. W rzeczywistości było tam bardzo spokojnie. Do czasu wkroczenia prawa federalnego rzecz jasna.
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 855
Ty tworzysz tutaj libertariańską wersję umowy społecznej, zgodnie z którą każdy, kto złamał prawo, może być ukarany przez każdego. To nie przejdzie, niestety, bo libertarianizm jasno stwierdza, że człowieka obowiązują tylko te umowy, które podpisał - to jest właśnie jeden z powodów, dla których libertarianie odrzucają liberalną (np. Rawlsowską) umowę społeczną.

Nie podpisywałem też z nikim umowy, że nie będę korzystał z cudzego samochodu. Prawa własności to też rodzaj umowy społecznej w tym rozumieniu.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Jeśli wywodzi się je z góry, jak Locke czy Rothbard, to owszem. Jeśli z dołu, jak Hobbes czy ja - prawo własności powstaje w formie praktyki, a nie umowy społecznej. Jedna strona deklaruje wszem i wobec, że w danym miejscu nie zamierza schodzić nikomu z drogi. A inni, zdając sobie sprawę z tego, co jest wskazaną własnością, unikają tego miejsca, żeby nie spotkać się z manifestacją nie schodzenia z drogi, wybierając te niewskazane, gdzie ze strony wskazującego nie spotka ich utrudnienie z korzystania z ich własnych, przyrodzonych uprawnień. ;)

Zrezygnować z jakiegoś uprawnienia do jakiejś rzeczy, jest to wyzbyć się wolności przeszkadzania innemu człowiekowi w korzystaniu z jego uprawnienia do tej samej rzeczy. Ten bowiem, co się uprawnienia zrzeka lub innemu oddaje, nie daje temu innemu uprawnienia, którego ten ostatni nie miałby przedtem, albowiem z natury nie ma rzeczy do której każdy człowiek nie miałby uprawnienia. Rezygnując ze swego uprawnienia, człowiek tylko ustępuje z drogi temu drugiemu, iżby ten mógł korzystać ze swego własnego uprawnienia przyrodzonego bez przeszkody z jego strony, lecz nie bez przeszkody ze strony innych ludzi. Tak więc, gdy jeden człowiek zrzeka się swego uprawnienia, to wychodzi na korzyść drugiego tylko to, że zmniejszają się dla niego przeszkody w korzystaniu z jego własnego przyrodzonego uprawnienia.

Człowiek zrzeka się swego uprawnienia bądź po prostu rezygnując z niego, bądź też przekazując je komuś innemu. Po prostu rezygnując, gdy nie troszczy się on o to, komu wyjdzie to na korzyść; przekazując zaś, gdy korzyść z tego oddaje jakiejś określonej osobie lub osobom. I gdy człowiek na jeden z tych sposobów wyzbył się swojego uprawnienia albo je komuś innemu zapewnił, wówczas mówi się, że jest zobowiązany […]

W tym miejscu należałoby rozważyć kwestię zawłaszczenia. Na ogół, potocznie uznaje się je za działanie, którym jednostka coś nabywa, pozbawiając tym samym, tego kogoś innego. Tymczasem w świetle powyższych słów, jest dokładnie odwrotnie. Zawłaszczający, który grodzi dany teren, bądź wskazuje pewien przedmiot oznajmiając, że odtąd będzie on jego własnością, de facto zrzeka się w części swoich uprawnień! Konkretnie tych, które dotyczyłyby innych, niewskazanych przez niego przedmiotów czy też otoczenia ogrodzonej przez niego działki oraz jego pretensji do posiadania ich na wyłączność. Właściciel sam nakłada na siebie ograniczenie i określając się tym mianem, oznajmiając, że ze swoich przyrodzonych uprawnień w pełni korzystać będzie jedynie tam, gdzie uzna określoną ziemię czy przedmiot za swoją własność, rezygnując z roszczenia wyłącznej kontroli do reszty świata, jak może to mieć miejsce przed zawłaszczeniem. Akcentując swoje prawo do wyłącznego posiadania czegoś, odgraniczamy ten przedmiot od pozostałych rzeczy, zmniejszając innym przeszkody w korzystaniu z ich własnych uprawnień do tych rzeczy. Co jest kolejnym dowodem na to, że własność jest raczej wolnościową instytucją, a także że jej respektowanie jest wolnościowe.

Gdzie bowiem nie została początkowo zawarta żadna ugoda, tam żadne uprawnienie nie zostało przeniesione i każdy ma prawo do każdej rzeczy, i co za tym idzie, żadne działanie nie może być niesprawiedliwe. Lecz gdy zostanie zawarta ugoda, wówczas złamać ją jest rzeczą niesprawiedliwą. […]
 

Hitch

3 220
4 876
Pampalini rozpieprzył w kawałki twoją logikę i konsekwencję. Czas się poddać i przyznać rację, albo obwieścić swoją lojalność dla czerwonej gwiazdy ;)
 

Trikster

Active Member
361
26
Pampalini:
Pełna zgoda, tyle że to jedna z kolejnych bolączek libertarianizmu: nie może on zapewnić prawu, które chce, żeby było skuteczne wobec wszystkich, statusu erga omnes, gdyż byłoby to sprzeczne z libertariańską koncepcją stosunków społecznych. Jeśli uznajemy, że prawo własności po prostu jest, a nie że wyewoluowało drogą praktyki, to na gruncie libertarianizmu w gruncie rzeczy musimy przystać na stosunki inter partes. Każde działanie z kolei, które miałoby sprawić, że prawo własności będzie skuteczne erga omnes, będzie niczym innym, jak agresją, gdyż nie mogę zmusić kogoś do respektowania swojej własności (polecam Coase'a). Dotyczy to rzecz jasna wyłącznie libertarianizmu skrajnie aksjomatycznego, tj. opartego na prawie samoposiadania i nieagresji; wyjść z tego impasu jest wiele, ale żadne nie będzie trv.
 

Hitch

3 220
4 876
Fat czy Trickster, w moim mniemaniu jeden diabeł. Ja jestem strasznie przeczulony na punkcie pseudo-intelektualnego odkrywania Ameryki. Oczywistością jest, że każdy system regulujący społeczne zależności jest jakąś tam formą narzucania. Dowcip polega na tym, żeby owy system robił to rozsądnie, kładąc nacisk na odpowiedzialność jednostkową, nie zbiorową (przy jednoczesnym nieblokowaniu wszelkich potencjałów każdego z nas). Samoposiadanie, własność prywatna czy też zasada nieagresji są naprawdę świetnymi koncepcjami, na których powinien się opierać post-komunistyczny porządek. Ale żeby nie były tylko pustymi komunałami muszą obowiązywać wszystkich i zawsze. Różne patologie nie istnieją tylko przez obecny burdel, ale po prostu występują naturalnie.

W momencie, kiedy jakiś skurwiel narusza moją wolność, naprawdę nie interesuje mnie jego aksjologiczne samoposiadanie złodzieja, w które wpisany jest szereg jego kretyńskich zachowań. Nie obchodzi mnie jego punkt widzenia, tylko to czy mogę go zastrzelić, nie musząc potem się obawiać, że ktoś wyskoczy mi z faktem, że nie miałem z nim umowy o możliwość odjebania. Nie wszystko da się sprowadzić do takiego poziomu i nie udawajmy, że jest inaczej.

Naprawdę roztrząsanie kwestii seryjnych morderców, zawodowych złodziei czy matek-patolek to strata czasu. Bo to nie kwestie do roztrząsania tylko do rozstrzelania. Albo na gorącym uczynku, albo po fakcie w zemście, albo przez czyn dobrej woli obcego. Jeśli chcesz mieć porządek, musi istnieć jakiś wzór według, którego będzie on wprowadzany. Jak masz bałagan w mieszkaniu to je sprzątasz, wprowadzając po kolei szereg czynności zbliżających je do modelu porządku, jaki sobie obrałeś. Jak ktoś zabija i twierdzi, że dalej będzie zabijał to go sprzątasz jak karton po pizzy, nie zamiatasz pod dywan lub nie czekasz, że narobi się tyle syfu, że ci się wpierdoli do mieszkania, żeby dopiero zareagować.

Kwestia dzieci też nie ma najmniejszego sensu, bo wystarczy odwrócić sytuację, żebyście piali z oburzenia i sprzeciwu. Skoro możecie sobie rościć prawo do swoich dzieci jak do swoich rzeczy, czemu one nie mogą zrobić tego samego względem was jak już dorosną i się usamodzielnią? Albo czemu domagalibyście się możliwości odjebania swojego dziecka, jeśli przyjdzie ono do was, któregoś dnia stwierdzić, że teraz należycie do nich i będziecie ich czarnuchami bez umowy?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Pampalini rozpieprzył w kawałki twoją logikę i konsekwencję. Czas się poddać i przyznać rację, albo obwieścić swoją lojalność dla czerwonej gwiazdy ;)
Obawiam się, że nie wiesz co się wokół Ciebie dzieje, Hitch. Jeśli rozpieprzył na kawałki czyjąś logikę i konsekwencję, to pana Murraya, a nie moją. Bo rzeczywiście w rozumieniu tegoż, prawo własności jest formą umowy społecznej. I tu każdemu wolnościowcowi powinno skoczyć ciśnienie, bo żadnej umowy społecznej z nikim nie zawierał, więc Rothbi i jego aksjomatyczne chcenia stają się analogiczne do chceń państwa, które też działa przecież w oparciu o umowę społeczną. Epic fail.

Zresztą, między innymi z tego powodu, pojeździłem sobie ostro po libertarianach. Okazuje się bowiem, że uprawomocnienie swoich chceń, mają równie słabiutkie jak państwo, z którym walczą, a uważają że mają nad nim jakąś moralną przewagę. :)

Nie muszę obwieszczać lojalności dla czerwonej gwiazdy, bo instytucja własności prywatnej może zostać wywiedziona i powstać w zupełnie inny sposób. Czytajcie "Lewiatana", to się dowiecie jaki. Próbkę macie w cytatach w poście nr 92, bo one właśnie od Tomasza pochodzą. W ogóle wypadałoby "Dwa traktaty..." Locke'a też machnąć, żeby wiedzieć o czym rozmawiamy i skąd się wzięły różne rzeczy libertarianom.


Akurat to, co Fat podesłał w odpowiedzi - całkiem ciekawe.
Dzięki, łaskawco. To fragment "W obronie suwerenności właściciela...", do której wszyscy boją się zajrzeć, gdyż jest tak propertariańska, że mogłaby zawłaszczyć ich neurony. Jest tam tego więcej i pokazuję alternatywę dla rozwiązania Hobbesa, który sądził, bądź chciał sądzić, aby uprawomocnić państwo, że jedynym rozwiązaniem, które pozwoli na uniknięcie nieprzyjemności stanu natury (czyli tego, w którym nie została zawarta żadna ugoda i wszyscy korzystają z nieograniczonych uprawnień do wszystkiego - stanu wojny wszystkich ze wszystkimi) jest powszechna cesja swoich uprawnień na jeden podmiot i podporządkowanie się każdemu jego rozporządzeniu.

Tymczasem istnieje inne rozwiązanie, na które wskazuje sam Hobbes:

Człowiek zrzeka się swego uprawnienia bądź po prostu rezygnując z niego, bądź też przekazując je komuś innemu.

On proponuje przekazanie ich komuś innemu - państwu i to nazywamy umową społeczną. Ja wykorzystuję drugą możliwość - rezygnację z nich poza obszarem uznawanym za swój, przez jednostkę.
 

Hitch

3 220
4 876
skąd się wzięły różne rzeczy libertarianom

Ale one znikąd się nie wzięły. To po prostu naturalna potrzeba świętego spokoju i oporu przed obcymi dyrygującymi, gdzie i kim sobie tylko zechcą. I to jest dobra potrzeba i każdy niech w jej ramach sobie dowolnie egzystuje. Póki oczywiście nie wpadnie na pomysł, żeby swojej wolności używać do zniewalania innych. To naprawdę nie jest trudne, złe ani nie wymaga żadnych aksjomatów wymyślonych przez chuj wie kogo.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Naturalną potrzebę świętego spokoju bez wnikania skąd się co wzięło, to mogą przejawiać, z całym szacunkiem, takie rednecki jak Ty, Hitch. Jeżeli ktoś opracowuje myśl polityczną, jak robił to Rothbard, żeby w ogóle coś zaproponować, potrzebuje w cholerę dobrego wytłumaczenia dla tego, co proponuje. Taka specyfika produktu, którego nazwa kończy się na "-izm".

Gdy ostatnio sprawdzałem, libertarianizm kończył się na "-izm". Potrzebuje więc uzasadnienia. Twórcy libertarianizmu zaopatrzyli go w słabe. Ja pokazuję dlaczego. I proponuję swój, konkurencyjny produkt, który nie powiela tamtych wad. Tyle.

Naturalną potrzebę świętego spokoju można zaspokajać niemalże zawsze, więc nie trzeba jej wiązać akurat z libertarianizmem. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby jakoś nie było. To optymistyczna wiadomość dla rednecków, których nie obchodzi skąd biorą się rzeczy i co sprawia, że są takie, jak są. Więc rozłóż leżak, wyjmij piwo i ciesz się życiem, zamiast wtrącać się w rzeczy, które:
  • Cię nie interesują,
  • są dla Ciebie niezrozumiałe.
Oczywiście wszystko można przyjmować na wiarę, na czuja. Libertarianizm, konserwatyzm, szamanizm i inne -izmy. Co nie znaczy, że nie są one wadliwe. Tak, można przymykać na to oko. Tak robią ludzie religijni, wobec których nie jesteś wielce wyrozumiały. Ja jestem, po prostu z nimi o wadach tego w co wierzą, nie rozmawiam.
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 855
Dzięki, łaskawco. To fragment "W obronie suwerenności właściciela...", do której wszyscy boją się zajrzeć, gdyż jest tak propertariańska, że mogłaby zawłaszczyć ich neurony.

Proszę bardzo. Raczej z lenistwa, ale odrobina megalomanii zawsze poprawia samopoczucie, nie? :)
 
Do góry Bottom