Absurdy politycznej poprawności

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Ja pierniczę. Żebrać o to by ktoś za twoją własną kasę raczył postawić u siebie pomnik sławiący armię twoich przodków. Ten Sobieski na kilometr wali polskimi kompleksami historycznymi. Jeśli Austriacy pomnika do tej pory nie postawili, to kit z nimi.
BTW, w Wiedniu widnieje monumentalny pomnik wdzięczności radzieckiej:
btw. to Austria i Norwegia były odbijane przez armię sowiecką, ale Sowieci tam nie zostali. Obowiązywała umowa o podziale stref wpływów. (Umowę kontestował gen. Patton, ale spotkał go wypadek).
Status ZSRR nie jest w tych krajach taki sam jak np. w Polsce. Norwegowie naprawdę mogliby być wdzięczni Kacapom, ale Austriacy to chyba nie, ale nie wypada się przyznać :). Zburzenie tego pomnika miałoby zupełnie inny wymiar niż np. w Polsce.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Nie znosiłem czytać książek z tego cyklu, ale nigdy, przenigdy nie życzyłbym fan(k)om tej serii tak wypaczonych adaptacji filmowych... Co będzie dalej; Pippi Transwestytka? Seksualizowane dzieci z Bullerbyn?

Ania z tęczowego wzgórza czyli lewicowy jak Netflix
Ponad 100 milionów subskrybentów, w tym blisko 400 tys. w Polsce – osiągnięcia platformy telewizyjnej Netflix robią wrażenie. W dodatku serwis nieustannie się rozwija, wydając krocie na pozyskiwanie kolejnych widzów. A przy tym sączy w ich umysły postępową propagandę.

Netflix zrewolucjonizował rynek telewizyjny. Postanowił bowiem zrobić to, o czym marzyło wielu bawiących się internetowymi formatami wideo – spersonalizował treści, do jakich dociera widz. Jeśli lubisz filmy sensacyjne – Netflix prędko ci podpowie, jakie tytuły mogą cię zainteresować; jeśli komedie – również nie ma problemu. Wszystko to bez długoterminowych umów i bez namawiania do wykupienia ogromnych pakietów telewizyjnych. Widz płaci za to, co chce oglądać. I w dodatku ogląda, gdzie chce – na telewizorze, laptopie, tablecie czy smartfonie.

W dodatku wiele produkcji Netflixa prezentuje niezwykle wysoki poziom. Seriale dorównują wysokobudżetowym produkcjom filmowym, zaś filmy – tak, tak Netflix zajmuje się produkcją także większych formatów – potrafią swoim rozmachem wcisnąć w fotel. Wszystko dopasowane do gustów i guścików człowieka z pilotem w dłoni lub palcem trzymanym na smartfonie. Platforma bowiem bada dokładnie, jakie produkcje najczęściej wybieramy, w którym momencie kończymy je oglądać i przestajemy wracać do kolejnych odcinków ulubionego dotąd serialu.

Wszystko brzmi bajecznie, niemal jak ze snów sfrustrowanego gigantycznymi pakietami telewizyjnymi widza, gdyby nie fakt, że Netflix w swoich wysmakowanych produkcjach proponuje nam zalew propagandy. Próżno szukać tam wzorów do naśladowania, chyba że za takie mieliby uchodzić walczący o swoje „prawa” homoseksualiści lub zapici wódą policjanci.


Ania i homopropaganda
Jednym ze sztandarowych seriali Netflixa jest adaptacja „Ani z Zielonego Wzgórza”, odczytana oczywiście zgodnie ze wzorem współczesnych kryteriów. Twórcy serialu przedstawili historię tej sympatycznej dziewczynki, opierając się na genderowych nowinkach. Roi się tam więc od „prześladowanych” (nie wiadomo przez kogo właściwie, ale jednak zaszczutych) homoseksualistów, dziewczynek przebierających się za chłopców, chłopców „lubiących inaczej” innych chłopców, a nawet przebierającego się za kobietę pastora. Innymi słowy: cały skomplikowany labirynt przełamywania tzw. kulturowych stereotypów, stanowiących – jak uczą lewaccy ideolodzy – ciasny gorset społecznej opresji. Jeśli zatem ktoś planował obejrzeć serial z dziećmi, łudząc się, iż zapozna pociechy z barwną opowieścią o Ani Shirley, ten się srodze zawiedzie.

Jednak obok natrętnej genderpropagandy, Netflix funduje nam inne produkcje, ukazujące świat pełen zła, mroku, pozbawiony nadziei. Wystarczy sięgnąć po serial „Narcos”, by zobaczyć, jak wygląda obraz totalnej moralnej zgnilizny. Serial opowiada historię pościgu za jednym z największych handlarzy narkotyków w historii świata. Pablo Escobar ścigany jest zatem przez, powiedzmy, „dobrych” policjantów. Jak łatwo się jednak domyślić czarny charakter niewiele różni się od swoich tropicieli. Lub – należałoby raczej napisać – oni sami niewiele różnią się od narkotywego bossa. Jeden jest erotomanem, drugi zaś pełnym obsesji alkoholikiem. Jak wiadomo bowiem, dobrzy ludzie wyginęli, a „przyjaciół to ja mam na Powązkach”. W takim świecie nie jest trudno stracić resztki wiary w to, że dobro może zwyciężyć. Liczy się wszak cwaniactwo i brudne metody. Kto ostrzej sfauluje – ten wygrywa. Taka logika zaczyna stopniowo ujmować widza, wszak wiadomo, że zasady są po to, by je łamać.

Obraz ten przypomina ponure sceny ze słynnego „House of Cards”, gdzie nieustannie dominowało zło i okrucieństwo. Całość sączyła w umysły widzów poczucie dekadencji, niemocy wobec wszechpotężnych polityków, wykoślawiając kategorie dobra i zła. Dobrym nie jest ten, kto postępuje w zgodzie z moralnym kodeksem, lecz ten, kto osiąga zamierzone cele. Czyni to z jednej strony dla własnej korzyści, z drugiej okazuje się przy okazji twardym przywódcą, reprezentującym godnie interesy swojego państwa.

Królewski oldschool i uśmiech rednecka

Jeśli Netflix pokazuje cokolwiek tradycyjnego, to jest to monarchia – ale ukazana oczywiście w taki sposób, w jaki pragnie ją widzieć wielu współczesnych – zdegenerowaną, zmurszałą, nie przystającą do współczesnych realiów, a wszelkie zasady przyzwoitości traktującą wyłącznie jako fasadę, niezbędną dla podtrzymania nieproduktywnej instytucji. Taki obraz przynajmniej wyłania się z serialu „The Crown”, ukazującego brytyjską monarchię w okresie upadku imperium, nad którym nie zachodziło słońce.

Powyższe przykłady można by jeszcze uzupełnić o rozmaite seriale dokumentalne, jednak szkoda czasu i miejsca, by opisywać tutaj całą zwartość Netflixa i analizować pod kątem natężenia lewackiej propagandy. Dość powiedzieć, że platforma znakomicie wpasowała się w obrany target – wielkomiejskiego odbiorcę, zachwyconego nowinkarstwem, tęczową awangardą, święcie przekonanego, że oto żyjemy w czasach absolutnego wyzwolenia spod tyranii chrześcijaństwa, dominacji płci męskiej, heteroseksualistów czy oderwanych do rzeczywistości monarchów. Słowem najpopularniejszy serwis internetowy video wzmacnia pseudintelektualne spojrzenie na współczesne nam czasy i historię.

Można w Netflixie znaleźć oczywiście pewne nieśmiałe próby nawiązywanie do konserwatyzmu „zdroworozsądkowego”, rodem z południa Ameryki. Jak słusznie zauważył nie tak dawno na łamach PCh24 Jerzy Wolak, właśnie w filmach klasy B możemy odnaleźć jeszcze okruchy normalności. Netflix również proponuje takie seriale, jak choćby „Strzelec” czy „Designated survivor”. Nietrudno się jednak domyślić, iż przez każdego ceniącego się „oglądacza” Netflixa są one traktowane jako klasyczne „odmóżdżacze”. Ani nie podbijają sieci, ani nikt się ich oglądaniem specjalnie nie chwali na Facebooku czy Instagramie. Próżno też szukać reklam takich produkcji – nie są to bowiem dla Netlflixa sztandarowe produkcje, porównywalne z tymi, opisywanymi powyżej. Sztuka przecież – nawet ta Netflixowa – dzieli się na ekskluzywną i inkluzywną. Pierwszą „wypada” konsumować, by mieć o czym pogadać na Zbawiksie czy Zabłociu, zaś drugą można połknąć w trymiga a potem zapomnieć. Nawet jeśli po cichu ta druga oferta bardziej do widza przemówi.

„Netflix” swoim zasięgiem kształtuje trendy i popyt na określone treści. Włos się jeży na głowie, gdy przychodzi zastanowić się, jak mogą wyglądać produkcje tej platformy za kilka lat…

Tomasz Figura
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Nie znosiłem czytać książek z tego cyklu, ale nigdy, przenigdy nie życzyłbym fan(k)om tej serii tak wypaczonych adaptacji filmowych... Co będzie dalej; Pippi Transwestytka? Seksualizowane dzieci z Bullerbyn?

Ania z tęczowego wzgórza czyli lewicowy jak Netflix
Ponad 100 milionów subskrybentów, w tym blisko 400 tys. w Polsce – osiągnięcia platformy telewizyjnej Netflix robią wrażenie. W dodatku serwis nieustannie się rozwija, wydając krocie na pozyskiwanie kolejnych widzów. A przy tym sączy w ich umysły postępową propagandę.

Netflix zrewolucjonizował rynek telewizyjny. Postanowił bowiem zrobić to, o czym marzyło wielu bawiących się internetowymi formatami wideo – spersonalizował treści, do jakich dociera widz. Jeśli lubisz filmy sensacyjne – Netflix prędko ci podpowie, jakie tytuły mogą cię zainteresować; jeśli komedie – również nie ma problemu. Wszystko to bez długoterminowych umów i bez namawiania do wykupienia ogromnych pakietów telewizyjnych. Widz płaci za to, co chce oglądać. I w dodatku ogląda, gdzie chce – na telewizorze, laptopie, tablecie czy smartfonie.

W dodatku wiele produkcji Netflixa prezentuje niezwykle wysoki poziom. Seriale dorównują wysokobudżetowym produkcjom filmowym, zaś filmy – tak, tak Netflix zajmuje się produkcją także większych formatów – potrafią swoim rozmachem wcisnąć w fotel. Wszystko dopasowane do gustów i guścików człowieka z pilotem w dłoni lub palcem trzymanym na smartfonie. Platforma bowiem bada dokładnie, jakie produkcje najczęściej wybieramy, w którym momencie kończymy je oglądać i przestajemy wracać do kolejnych odcinków ulubionego dotąd serialu.

Wszystko brzmi bajecznie, niemal jak ze snów sfrustrowanego gigantycznymi pakietami telewizyjnymi widza, gdyby nie fakt, że Netflix w swoich wysmakowanych produkcjach proponuje nam zalew propagandy. Próżno szukać tam wzorów do naśladowania, chyba że za takie mieliby uchodzić walczący o swoje „prawa” homoseksualiści lub zapici wódą policjanci.


Ania i homopropaganda
Jednym ze sztandarowych seriali Netflixa jest adaptacja „Ani z Zielonego Wzgórza”, odczytana oczywiście zgodnie ze wzorem współczesnych kryteriów. Twórcy serialu przedstawili historię tej sympatycznej dziewczynki, opierając się na genderowych nowinkach. Roi się tam więc od „prześladowanych” (nie wiadomo przez kogo właściwie, ale jednak zaszczutych) homoseksualistów, dziewczynek przebierających się za chłopców, chłopców „lubiących inaczej” innych chłopców, a nawet przebierającego się za kobietę pastora. Innymi słowy: cały skomplikowany labirynt przełamywania tzw. kulturowych stereotypów, stanowiących – jak uczą lewaccy ideolodzy – ciasny gorset społecznej opresji. Jeśli zatem ktoś planował obejrzeć serial z dziećmi, łudząc się, iż zapozna pociechy z barwną opowieścią o Ani Shirley, ten się srodze zawiedzie.

Jednak obok natrętnej genderpropagandy, Netflix funduje nam inne produkcje, ukazujące świat pełen zła, mroku, pozbawiony nadziei. Wystarczy sięgnąć po serial „Narcos”, by zobaczyć, jak wygląda obraz totalnej moralnej zgnilizny. Serial opowiada historię pościgu za jednym z największych handlarzy narkotyków w historii świata. Pablo Escobar ścigany jest zatem przez, powiedzmy, „dobrych” policjantów. Jak łatwo się jednak domyślić czarny charakter niewiele różni się od swoich tropicieli. Lub – należałoby raczej napisać – oni sami niewiele różnią się od narkotywego bossa. Jeden jest erotomanem, drugi zaś pełnym obsesji alkoholikiem. Jak wiadomo bowiem, dobrzy ludzie wyginęli, a „przyjaciół to ja mam na Powązkach”. W takim świecie nie jest trudno stracić resztki wiary w to, że dobro może zwyciężyć. Liczy się wszak cwaniactwo i brudne metody. Kto ostrzej sfauluje – ten wygrywa. Taka logika zaczyna stopniowo ujmować widza, wszak wiadomo, że zasady są po to, by je łamać.

Obraz ten przypomina ponure sceny ze słynnego „House of Cards”, gdzie nieustannie dominowało zło i okrucieństwo. Całość sączyła w umysły widzów poczucie dekadencji, niemocy wobec wszechpotężnych polityków, wykoślawiając kategorie dobra i zła. Dobrym nie jest ten, kto postępuje w zgodzie z moralnym kodeksem, lecz ten, kto osiąga zamierzone cele. Czyni to z jednej strony dla własnej korzyści, z drugiej okazuje się przy okazji twardym przywódcą, reprezentującym godnie interesy swojego państwa.

Królewski oldschool i uśmiech rednecka

Jeśli Netflix pokazuje cokolwiek tradycyjnego, to jest to monarchia – ale ukazana oczywiście w taki sposób, w jaki pragnie ją widzieć wielu współczesnych – zdegenerowaną, zmurszałą, nie przystającą do współczesnych realiów, a wszelkie zasady przyzwoitości traktującą wyłącznie jako fasadę, niezbędną dla podtrzymania nieproduktywnej instytucji. Taki obraz przynajmniej wyłania się z serialu „The Crown”, ukazującego brytyjską monarchię w okresie upadku imperium, nad którym nie zachodziło słońce.

Powyższe przykłady można by jeszcze uzupełnić o rozmaite seriale dokumentalne, jednak szkoda czasu i miejsca, by opisywać tutaj całą zwartość Netflixa i analizować pod kątem natężenia lewackiej propagandy. Dość powiedzieć, że platforma znakomicie wpasowała się w obrany target – wielkomiejskiego odbiorcę, zachwyconego nowinkarstwem, tęczową awangardą, święcie przekonanego, że oto żyjemy w czasach absolutnego wyzwolenia spod tyranii chrześcijaństwa, dominacji płci męskiej, heteroseksualistów czy oderwanych do rzeczywistości monarchów. Słowem najpopularniejszy serwis internetowy video wzmacnia pseudintelektualne spojrzenie na współczesne nam czasy i historię.

Można w Netflixie znaleźć oczywiście pewne nieśmiałe próby nawiązywanie do konserwatyzmu „zdroworozsądkowego”, rodem z południa Ameryki. Jak słusznie zauważył nie tak dawno na łamach PCh24 Jerzy Wolak, właśnie w filmach klasy B możemy odnaleźć jeszcze okruchy normalności. Netflix również proponuje takie seriale, jak choćby „Strzelec” czy „Designated survivor”. Nietrudno się jednak domyślić, iż przez każdego ceniącego się „oglądacza” Netflixa są one traktowane jako klasyczne „odmóżdżacze”. Ani nie podbijają sieci, ani nikt się ich oglądaniem specjalnie nie chwali na Facebooku czy Instagramie. Próżno też szukać reklam takich produkcji – nie są to bowiem dla Netlflixa sztandarowe produkcje, porównywalne z tymi, opisywanymi powyżej. Sztuka przecież – nawet ta Netflixowa – dzieli się na ekskluzywną i inkluzywną. Pierwszą „wypada” konsumować, by mieć o czym pogadać na Zbawiksie czy Zabłociu, zaś drugą można połknąć w trymiga a potem zapomnieć. Nawet jeśli po cichu ta druga oferta bardziej do widza przemówi.

„Netflix” swoim zasięgiem kształtuje trendy i popyt na określone treści. Włos się jeży na głowie, gdy przychodzi zastanowić się, jak mogą wyglądać produkcje tej platformy za kilka lat…

Tomasz Figura
Raptem to uwspółcześnili. Przecież akcja dzieje się w Szwecji... tylko chyba brakuje uchodźców...
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
W jakiej Szwecji? Oryginał toczył się w Kanadzie, w fikcyjnym miejscu położonym tu:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wyspa_Księcia_Edwarda

No chyba, że mówisz już o samej adaptacji. Inna sprawa, że współczesna Kanada to też taka trochę Szwecja. Wątpię, aby dali zagrać Jordanowi Petersonowi jakieś cameo...

Swoją drogą;

Zasoby naturalne
Na wyspie występują złoża węgla kamiennego, gazu ziemnego oraz rud uranu i wanadu.

W mojej akapowej adaptacji Ani, protagonistka wydobywałaby albo oczyszczała już od dziecka uran na potrzeby produkcji krasnali, romantyzując niegodziwą harówkę. Później, już jako dorosła panienka zostałaby sprośną barmanką w przybytku świadczącym usługi dla zmęczonych górników.

Ania z promieniotwórczego wzgórza to byłby hit akapowej literatury dziecięcej.
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Australijski karykaturzysta oskarżony o rasizm. Narysował Serenę Williams i Naomi Osakę

Australijski karykaturzysta został oskarżony o rasizm i seksizm po tym, jak opublikował w gazecie karykaturę odnoszącą się do finału US Open i zachowania Sereny Williams.


Karykatury Marka Knighta pojawiają się w wydaniach australijskiego tabloidu "Herald Sun". Tym razem stworzył on obrazek z finału US Open, który wywołał oburzenie niemal na całym świecie. Źli byli fani nie tylko Sereny Williams, ale też kibice Naomi Osaki. Do sprawy odniosła się nawet J.K Rowling.



Knight pokazuje Serenę Williams, która starła się z sędzią Carlosem Ramosem, po tym jak arbiter oskarżył ją o otrzymanie instrukcji od trenera, co jest niezgodne z zasadami.

Serena Williams ukarana. Amerykanka musi zapłacić 17 tysięcy dolarów

23-krotna zwyciężczyni Wielkiego Szlema została przedstawiona jako kobieta z powiększonymi wargami, złamaną rakietą i smoczkiem na ziemi, co ma sugerować, że jej zachowanie było po prostu dziecinne.

Uwagę przykuł również wygląd Naomi Osaki, która została pokazana jako blondynka o jasnej karnacji skóry - w rzeczywistości Osaka jest córką Japonki i Haitańczyka.

Rasizm i seksizm

Ludzie dość ostro skrytykowali pracę Knighta. - Straszne jest nie tylko to, w jaki sposób przedstawiasz Serenę, ale i to, że Naomi narysowałeś jako chudą blondynkę. Imponująco gówniana praca - pisze jeden z twitterowiczów w odpowiedzi na karykaturę Knighta. Wtórują mu inni, którym nie podobał się obrazek Australijczyka - Osoba, która to narysowała, jest śmieciem - pisze kolejny.

Do sprawy odniosła się również autorka książek o Harrym Potterze, J.K Rowling - Dobra robota w sprawie umniejszania jednej z największych sportsmenek rasistowskimi i seksistowskimi komentarzami oraz przekształcenia drugiej świetnej tenisistki w rekwizyt bez twarzy - napisała ironicznie.
 

inho

Well-Known Member
1 635
4 511
Ocenzurowano. :(
Trzeba robić zrzuty ekranu.
ge5gZVS.jpg
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
J.K. Rowling musiała wsadzić swoje 3 grosze do tej karykatury. Oczywiście skrytykowała, że "rasizm". Niezły bilans: Hermiona wspiera Hillary Clinton (bo kobieta), a Żyd Daniel Radcliff walczył w jakimś filmiku z białym supremasizmem.
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
Sexism Claims Against Apple - Because New iPhones Are Too Big For Women's Hands
Apple product launches are usually fraught with intrigue, expectation and controversy as fans all over the world discuss what is going to happen, what on earth is happening on stage and then what has just happened right in front of them.

Apple, whatever you might think about their products, have got their media marketing down to an art form in terms of generating publicity.

The great maxim holds that all publicity is good publicity, but in the age of #MeToo and heightened awareness of institutional sexism, that has been proven to be patently not the case.

And while nobody is suggesting anything of the like about Apple, they have found themselves in something of a sexism scandal after this week's most recent launch - because, according to some women online, their phones are too big for women's hands.

""Welcome to the big screens" says Apple and women like me with small hands who need the most secure phone for safety reasons are stuck with something they can't hold and constantly risk dropping," wrote Zeynep Tufekci, a tech writer for the New York Times.

"Company that designs $5 billion headquarters without a childcare center for the win;" she added, referencing other claims of institutional sexism that have been levelled against Apple

British feminist journalist Caroline Criado-Perez concurred, claiming that the increased size of the iPhone 6 had given her repetitive strain injury because it was too big for female hands.

She switched to the smaller iPhone SE and her symptoms subsided, only for Apple to announce that they are to discontinue the SE.

"I genuinely have RSI from having an iPhone 6, and it went as soon as I switched to an iPhone SE," she said.

"It genuinely does affect women's hand health, women do buy more iPhones than men, it just baffles me that Apple doesn't design with our bodies in mind.

"We should be furious about this, we are paying just as much money for it as men for a product that doesn't work as well for us.


"I have to make a choice between making an upgrade to the only phone that fits my hand before they discontinue it - soon there will be no iPhone that fits the average woman's hand size - even though the technology is two years out of date," she said.

Jess Phillips, a Labour MP and outspoken campaigner for women's rights, added: "In so much design and technology development the default standard is always that which suits a man. Companies have got to get better at recognising that their idea of normal should account for all their customers.

http://www.ladbible.com/news/news-are-apples-new-iphones-too-big-for-womens-hands-20180915
 
OP
OP
Staszek Alcatraz

Staszek Alcatraz

Tak jak Pan Janusz powiedział
2 790
8 462
Tak wygląda prawdziwy terror XXI wieku.

Megyn Kelly żegna się z NBC po krytyce jej słów o malowaniu twarzy na czarno (wideo)

Dziennikarka Megyn Kelly rozstaje się ze stacją NBC, po tym jak w swoim programie z aprobatą wyraziła się o przemalowywaniu twarzy na czarno z okazji Halloween. Kelly przeprosiła już za wypowiedź, którą część odbiorców uznała za niestosowne nawiązanie do rasistowskich zachowań.


We wtorek Megyn Kelly w swoim codziennym programie w NBC rozmawiała z gośćmi o różnych przebraniach na Halloween, z których część jest oceniana jako niestosowna i obraźliwa. Dyskutowano m.in. o malowaniu twarzy na czarno przez białe osoby oraz na biało przez ludzi o ciemniejszych odcieniach skóry. Dziennikarka zdziwiła się, że taka stylizacja może zostać uznana za rasistowską. - Kiedy byłam dzieckiem, to było OK, dopóki było się przebranym za jakąś postać - stwierdziła. Kelly broniła też aktorki Luann de Lesseps, która wiosną br. na premierę nowego sezonu serialu z jej udziałem przyszła wystylizowana na czarnoskórą piosenkarkę Dianę Ross (m.in. z fryzurą afro i przyciemnioną skórą).


Słowa Megyn Kelly o przemalowywaniu twarzy na kolor innej rasy część odbiorców oceniła jako obraźliwe. Dlaczego? W USA w latach 40. i 50. w niektórych filmach i programach telewizyjnych występowali biali aktorzy z twarzami pomalowanymi na czarno (tzw. blackface). Odgrywali bohaterów leniwych i nierozsądnych. Obecnie jest to uznawane za przejaw dyskryminacji Afroamerykanów. Dziennikarka kilka godzin po emisji programu przeprosiła za swoją wypowiedź w e-mailu do pracowników NBC. Stwierdziła, że przemalowywanie twarzy na kolor innej rasy oceniła pozytywnie tylko jako część zabawy z okazji Halloween i wcielania się w lubiane osoby takie jak Diana Ross. - Teraz zdaję sobie sprawę, że takie zachowanie jest w istocie złe i przepraszam. Historia blackface w naszej kulturze jest odrażająca, rany są zbyt głębokie - dodała dziennikarka. Zaznaczyła, że w kwestiach rasy i pochodzenia należy być bardziej wrażliwym. W środę Megyn Kelly na początku swojego programu w NBC przeprosiła widzów za wtorkową wypowiedź. - Biorąc pod uwagę to, jak blackface było wykorzystywane w tym kraju przez rasistów, nie jest OK, żeby było częścią jakiegokolwiek przebrania: halloweenowego lub innego - stwierdziła.


Natomiast w czwartek Megyn Kelly nie pojawiła się już w swoim programie. Zamiast pasma na żywo wyemitowano nagrany wcześniej odcinek. Angielskie i amerykańskie media, powołując się na źródła w NBC, podały, że dziennikarka nie wróci już do stacji. - Pracujemy teraz nad oficjalnym ogłoszeniem tej decyzji, ale Megyn Kelly nie pojawi się już u nas na żywo - powiedział anonimowy menedżer NBC dziennikowi „Daily Mail”. Megyn Kelly przeszła do NBC na początku ub.r., według mediów podpisała 3-letnią umowę wartą 69 mln zł. Poprzednio przez ponad 10 lat była związana z Fox News. Kiedy w połowie 2016 roku wybuchła afera związana z posądzeniami Rogera Ailesa, ówczesnego szefa Fox News o molestowanie pracownic, Kelly była jedną z najaktywniejszych dziennikarek domagających się odejścia Ailesa, do czego doszło po kilku tygodniach. Natomiast w drugiej połowie 2015 było o niej głośno, bo kiedy wytknęła Donaldowi Trumpowi stwierdzenia obraźliwe dla kobiet, ówczesny kandydat na prezydenta USA kilkakrotnie ją krytykował.
 
Ostatnia edycja:

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Powinni jeszcze wypieprzyć
- Homera, bo w sposób obraźliwy przedstawia białego ojca rodziny z przedmieść
- Montgomerego Burnsa, bo obraża przedsiębiorców.
:)
Tak nawiasem mówiąc te kreskówki są chwilami nawet zabawne, ale to taki trochę humor jak w "Uchu prezesa" garbatego nosa z KMN, tzn. człowiek na początku ma wrażenie, że obcuje z humorem Stańczyka, że to jakaś głębia, podteksty dla dorosłych i celna satyra, a to się okazuje cholernie płytkie i zakłamane.
Widzowie tych filmów są po cichu wychowywani. np. ta scenka z Family Guya gdzie sprawdza się odpowiedniość koloru:
IrGQdSe.png

Przecież to jest charakterystyczne dla reżimu (czyli szeroko pojętego rządu) wdrukowywanie w świadomość "white privilege". Ludzie to oglądają i potem mają haluny.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Akurat Simpsonowie i Family Guy ostatnio wbijali szpilę SJW i NPC. A gdy Simpsonowie nawiązali do dokumentu Kondabulu, (od którego zaczęła się drama z Apu) to wiadome osobniki pokręciły nosem. No i twórca Simpsonów, Matt Groening zamiast sztandardowych przeprosin powiedział, że ludzie lubią zgrywać urażonych. Więc tak źle nie jest:
https://www.theguardian.com/tv-and-...pu-row-people-love-to-pretend-theyre-offended

Wspomniany Family Guy:


BTW. Niedawno producent Simpsonów zaprzeczył plotkom o usunięciu Apu:
https://www.nme.com/news/tv/al-jean-denies-reports-that-apu-is-being-written-out0-2394238

Powinni jeszcze wypieprzyć
- Homera, bo w sposób obraźliwy przedstawia białego ojca rodziny z przedmieść
- Montgomerego Burnsa, bo obraża przedsiębiorców.
:)
I Ralphiego Wigguma, bo naśmiewa się z upośledzonych dzieci.
 
Do góry Bottom