"Za Hitlera Niemcom żyło się dobrze"

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 794
Jak ulał pasuje do tego wątku...

Wpadka w reklamie Fanty. III Rzesza w 1940 roku to "stare, dobre czasy"
past
09.03.2015 , aktualizacja: 10.03.2015 10:58
Z okazji swojej 75. rocznicy Fanta przypomina, jak napój został wynaleziony. Z pozoru to typowy pomysł na reklamę. Jednak reklama okazała się wpadką, gdy internauci zwrócili uwagę, że Fanta powstała w 1940 roku... w nazistowskich Niemczech.
- 75 lat temu w Niemczech zabrakło składników do produkcji naszej ukochanej coca-coli - słyszymy w reklamie. O czym nie wspomniano, to powód, dla którego zabrakło składników. W 1940 roku III Rzesza toczyła wojnę w Europie i w związku z tym na kraj nałożono embarga.

- Na szczęście pracownicy Coca-Coli wpadli na świetny pomysł. Z dostępnych składników stworzono nowy napój, a dzięki jego fantastycznemu smakowi nazwano go Fanta - chwali się firma w reklamie.

Na koniec reklamy słyszymy hasło: "Świętujmy rocznicę i wspominajmy stare, dobre czasy z nową Fantą Clasic".



- Mogłoby być ogólną zasadą, że firmy, które powstały w nazistowskich Niemczech, powinny unikać w swoich reklamach nostalgii - kpił amerykański komik John Oliver.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 794
Wstydliwa zdrada niemieckiej komuny
Piotr Semka
Polski korespondent w Berlinie był zdumiony tym, co stał się w Niemczech po zwycięstwie wyborczym Hitlera. Komuniści zaczęli masowo przechodzić do NSDAP.

Wiosną 1933 r. – po zdobyciu władzy nad Rzeszą przez Adolfa Hitlera – świat zdumiewał się zaskakującą polityczną przemianą. Większość Niemców popierających dotąd Komunistyczną Partię Niemiec (KPD) – jedną z największych partii marksistowskich w krajach Zachodu – zachowywało się nadzwyczaj biernie. Po pożarze Reichstagu tysiące aktywistów KPD trafiło wtedy do obozów koncentracyjnych lub uciekało, decydując się na emigrację. W tym samym czasie dziesiątki tysięcy szeregowych komunistów zapisywało się lub – jak to wtedy mówiono – „chroniło się” w NSDAP i SA. Szybkość i łatwość tej przemiany zaskoczyła wszystkich. Czerwoni rozpuścili się w brunatnym państwie jak cukier w herbacie.

Natchnienie Iljicza
Gdyby w 1918 czy 1920 r. ktoś przepowiedział Leninowi, że niemieccy robotnicy w chwili próby obojętnie odwrócą się od komunizmu, uznałby to za śmieszny nonsens. Rosyjscy bolszewicy uważali niemiecką klasę robotniczą za absolutną awangardę wszechświatowej rewolucji. Jeśli już, to oni mieli ciche kompleksy, że marksizm zwyciężył najpierw w chłopsko-feudalnej Rosji, a nie w jakimś kraju rozwiniętego kapitalizmu takim jak Anglia czy właśnie Niemcy. „Giermania” była mrocznym obiektem pożądania Lenina i to ona miała być głównym celem przemarszu „po trupie Polski na zachód”. W opinii bolszewików to niemiecki proletariat osiągnął najwyższy stopień samoorganizacji i to w Berlinie – lada dzień – czerwony sztandar miał zostać zatknięty na Reichstagu.

Ten zryw uważany był za tak oczywisty, że Lenin nie brzydził się skorzystać z pomocy Kajzera w powrocie do Rosji, gdyż był pewny, że chwilę potem niemieccy spartakusowcy obalą Wilhelma II. W listopadzie 1918 r. Lenin mógł triumfalnie uznać, że jego przewidywania się spełniły. Ale po obaleniu monarchii plan Włodzimierza Iljicza przestał się sprawdzać. Na czele rewolucji stanęli umiarkowani socjaliści z SPD, a próba puczu pod wodzą Karla Liebknechta i Róży Luksemburg, mająca wykreować „drugą radykalniejszą fazę rewolucji”, została stłumiona przez wojsko podobnie jak Bawarska Republika Rad. Równie bezskuteczne były lokalne komunistyczne powstania w latach 1920 i 1923.

Mimo tych klęsk Komunistyczna Partia Niemiec w Republice Weimarskiej była największą partią komunistyczną na Zachodzie, uzyskującą najlepsze wyniki w wyborach parlamentarnych. Jako pierwsza – długo przed powstaniem SA – KPD założyła własne umundurowane bojówki Roter Frontkämpferbund, zwane potocznie Rotfrontem.

W 1924 r. KPD liczyła 150 tys. członków, ale w kolejnych latach jej szeregi rosły, by w 1932 r. dojść do stanu 360 tys. członków. W wyborach do Reichstagu 6 listopada 1932 r. KPD pobiła rekord popularności, zdobywając 16 proc. głosów – poparło ją wtedy około 5,9 mln wyborców.

Właśnie wtedy na początku lat 30., w czasach wielkiego kryzysu, powszechnie uważano w Europie, że jeśli gdzieś ma dojść od przejęcia władzy przez marksistów, to najbliższe są tego Niemcy.

Kto się czubi, ten się lubi
Już od początku lat 20. komunistów i świeżo powstałą NSDAP wiele łączyło. Choćby określenie „partia robotnicza” w nazwie partii Hitlera czy czerwony sztandar ze swastyką.

Wyrazistym wyznawcą socjalizmu był Joseph Goebbels, który zawsze wyczulał partię, aby była wrażliwa na „potrzeby ludzi pracy”. Inny symbol nazizmu – przewodniczący trybunału ludowego sędzia Roland Freisler – jako jeniec wzięty do rosyjskiej niewoli był w latach 1917–1920 sowieckim komisarzem, co dobrotliwie przypominał potem Adolf Hitler, nazywając Freislera „starym bolszewikiem”. Z kolei Erich Koch, późniejszy gauleiter Prus Wschodnich, podkreślał, że w zbitce „narodowy socjalizm” zawsze akcentował bardziej człon „socjalizm” i jeszcze w latach 30. spierał się z ministrem rolnictwa Waltherem Dareém o kolektywizację niemieckiego rolnictwa.

Idea narodowego bolszewizmu bliska była braciom Ottonowi i Gregorowi Strasserom czy takim politykom jak Ernst Nikitsch, którzy jednak nie zyskali większej popularności.

Mało kto pamięta, że to skłonność do przemocy bojówek KPD znieczuliła Niemców na brutalność NSDAP. Mieszczanie przerażeni wizją bolszewickiego przewrotu zaczęli uznawać SA i partię Hitlera za mniejsze zło. W to, że komunistów pod wodzą Ernsta Thälmanna zatrzyma bezsilna SPD czy partia Centrum, mało kto wierzył.

To SA i Rotfront najczęściej toczyli walki uliczne na pięści, noże, pałki, a nawet na ostrą amunicję. Hymn NSDAP „Horst-Wessel-lied” powstał ku czci SA-mana zastrzelonego przez komunistycznego bojówkarza Albrechta Höchlera i oddawała hołd SA-manom „zastrzelonym przez Rotfront, ale i reakcję”.

Goebbels podziwiał propagandowe chwyty KPD i jak tylko mógł, zalecał nazistom kopiowanie ich najlepszych pomysłów. Zachwycały go np. orkiestry Rotfrontu i natychmiast nakazał, by podobne stworzyło SA. Gdy komuniści wyprodukowali w 1932 r. własny film fabularny „Die kühle Wampe”, w odpowiedzi kazał nakręcić pierwszy nazistowski film „Hitlerjunge Quex” o dzielnym chłopcu z robotniczej rodziny, który mimo indoktrynacji ojca komunisty zostaje bohaterem nazistowskiej młodzieżówki i ginie z rąk komunistycznej bojówki.

Co charakterystyczne, film nie przekreśla ojca komunisty. Wyraźnie podkreślone jest, że uległ on propagandzie KPD wskutek fatalnej sytuacji robotników w latach kryzysu i w końcu filmu ojciec zaczyna przekonywać się do idei „narodowej rewolucji”. Film oparto na autentycznej historii 16-letniego Hermanna Norkusa z Moabitu, robotniczej dzielnicy Berlina, który prawdopodobnie został naprawdę zabity nożami przez komunistów w styczniu 1932 r.

Ale choć na ulicach co rusz lała się krew SA-manów i bojowców Rotfrontu, obie strony najbardziej nienawidziły słabnącej demokracji weimarskiej. W Reichstagu Hermann Göring i Ernst Thälmann na zmianę zrywali sesje parlamentarne i wywoływali awantury. Niekiedy czerwoni i brunatni działali ręka w rękę, jak w listopadzie 1932 r., gdy strajk komunikacji berlińskiej wspierały zgodnie bojówki nazistowskie i komunistyczne, które rozkręcały tory i napadały na łamistrajków.

KPD odrzucała współpracę z „socjalfaszystami” z SPD. Komuniści do samego końca Weimaru byli przekonani, że Hitler to tylko marionetka w rękach wielkich bankierów i przemysłowców, „lokaj Kruppów i Thyssenów”. W jego samodzielne talenty polityczne nie wierzyli. Agitatorzy Thälmanna wręcz wzywali, by cieszyć się na ewentualne przejęcie władzy przez Hitlera, bo ten miał być nowym Kiereńskim, który zaostrzy walkę klasową i wywoła ostateczną rewolucję, po której zapanuje komunizm.

I jedynie socjaldemokraci trafnie głosili, że naziści i komuniści to ideowi pobratymcy.

Reichstag płonie, robotnicy siedzą cicho
Jak na swoje buńczuczne rewolucyjne zapowiedzi polityka KPD po objęciu funkcji kanclerza Niemiec przez Adolfa Hitlera 30 stycznia 1933 r. była wręcz szokująco bezradna.

Swoistym zwiastunem nowej epoki była bezkarna demonstracja SA 22 stycznia 1933 r. pod oknami Rosa Luxemburg Haus – siedziby KPD na berlińskim Bülowplatz. Pozornie ofensywna niemiecka partia komunistyczna nie była w stanie zorganizować żadnej kontrdemonstracji. Ostatnie demonstracje komunistów w połowie lutego 1933 r. były już stosunkowo niewielkie. A gdy w nocy z 27 na 28 lutego 1933 r. zapłonął Reichstag, stało się to pretekstem do wyłapywania komunistów i socjaldemokratów. Do obozów koncentracyjnych i katowni SA trafiały dziesiątki tysięcy liderów komunistycznych, a ich zwolennicy dali się sparaliżować strachem, tak jak królik zahipnotyzowany wzrokiem węża. W ostatnich wolnych wyborach do Reichstagu odbywających się w aurze terroru 5 marca 1933 r. do Reichstagu weszło jeszcze 81 komunistycznych deputowanych, ale większość z nich szybko została aresztowana i wtrącona do obozów.

Ilu członków KPD zostało wtedy aresztowanych? Ilu wyjechało na emigrację, głównie do Moskwy? Trudno o dokładne dane. Podawane przez niemiecką lewicę liczby 160 tys. aresztowanych i 30 tys. zabitych ciężko dziś zweryfikować. Na pewno po roku czy dwóch liczba więźniów politycznych szybko spadła. Niemiecki historyk Götz Aly pisze: „Gdy opadła fala początkowego terroru, w 1936 r., a więc prawie trzy lata po narodowej konsolidacji (w obozach koncentracyjnych), przebywało tylko 4761 więźniów, wliczając w to alkoholików i kryminalistów”.

Oczywiście, nie wolno odmawiać tragizmu losom wielu członków KPD zadręczonych w obozach, zamordowanych przy „próbie ucieczki” czy w nielegalnych katowniach w brunatnych domach NDSAP i SA. Jeśli pamiętamy jednak o liczbie 360 tys. członków KPD z 1932 r., oznacza to, że znacząca ich większość została w Niemczech. Co się stało z tymi ludźmi?

 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 794
Komuniści tak, socjaldemokraci nie
„Nauczyłem się bardzo wiele dzięki marksizmowi, czego nie waham się przyznać. Różnica polega na tym, że ja rzeczywiście wprowadziłem w życie to wszystko, o czym ci kramarze i gryzipiórki nieśmiało napomykali. Cały narodowy socjalizm na tym się opiera” – te słowa Adolfa Hitlera uwiecznił Hermann Rauschning, konserwatysta, który w latach 1932–1934 miał okazję być parokrotnym słuchaczem monologów Hitlera i jako późniejszy krytyk nazizmu odtworzył je z pamięci. W swojej książce „Hitler mówi” Rauschning odtwarza monolog, w którym wódz III Rzeszy wyjaśniał, dlaczego po przejęciu władzy w styczniu 1933 r. rozkazał NSDAP, aby szeregowi komuniści byli bez czynienia zbędnych trudności przyjmowani do partii nazistowskiej.

„Niemcy nigdy się nie zbolszewizują, ale bolszewizm stanie się odmianą narodowego socjalizmu. Więcej wiąże nas z bolszewizmem, niż dzieli. Mieszczański socjaldemokrata czy przywódca związkowy nigdy nie stanie się narodowym socjalistą, ale komunista – niezawodnie”.

Książka Rauschinga jest kwestionowana jako literalny zapis monologów dyktatora, ale uznawana jest za wiarygodne źródło wiedzy o ówczesnej linii NSDAP. Jak to często bywało w przypadku Hitlera, polecenie otwarcia szeregów NSDAP dla członków KPD było zapewne wydane ustnie i przekazywane w dół jako „wola Führera”.

Antoni Sobański, korespondent „Wiadomości Literackich” w Berlinie, tak pisał w maju 1933 r.: „Kiedy wybory 5 marca [1933 r.] wykazały kompletne zwycięstwo Hitlera – wówczas wśród komunistów padł mot d’ordre [instrukcja] – wstępować do SA i w ogóle do partii narodowosocjalistycznej”.

Jak długo trwał ten transfer? Pewne jest, że naziści w marcu 1933 r. zachłysnęli się masową liczbą przejść do SA i NSDAP, aż po pewnym czasie pojawiły się zalecenia, aby ten wysyp tzw. marcowych fiołków zatrzymać. Jak pisze Sobański, dwa miesiące po marcu 1933 r. „oficjalnie mówi się, że skoro nastąpił Gleichshaltung, czyli koordynacja całego ruchu robotniczego i zawodowego pod sztandarem narodowego socjalizmu, to ipso facto jaczejki tej partii i rozszerzanie samego członkostwa partii są zbyteczne. Każdy Niemiec jest w duchu nazistą, choć nie udokumentował tego oficjalnym przystąpieniem do ruchu. Tak przynajmniej daje się do zrozumienia”.

Sobański relacjonuje rozmowę z młodzieńcem imieniem Kurt, który opisuje ten ówczesny klimat masowego pędu do partii władzy: „Pytam Kurta o jego rówieśników, o chłopców poniżej trzydziestki. Co się z nimi dzieje? Co też myślą o przewrocie? Słyszę w odpowiedzi, że wszyscy są w partii [nazistowskiej – przyp. aut.]. Co, i komuniści, i socjaliści też? A jakże.

– Więc, znaczy, masz dużo znajomych w partii?
– O, chyba setkę.
– Co, i wszyscy z przekonania?– Nie, nie znam ani jednego, który by się entuzjazmował.
– Więc jakież są powody, że ci wszyscy chłopcy są w SA?

Następuje dość jasne, widać, że przemyślane wyjaśnienie. Powodów jest wiele. Chyba najważniejszy to bieda. Nęci jedzenie, płaca, mundur prawie darmowy, ewentualne koszary. Komorne przestaje być zmorą. [...] Dalszy powód to strach. [...] Trzeba wstydliwą przeszłość zamazać. Można stracić posadę, jeżeli się ją ma. Jak lepiej zamanifestować swą lojalność, niż wstępując do SA?”.

Führer nas rozumie!
Na forum Historycy.pl odnalazłem ciekawy głos jednego ze śląskich internautów o nicku „Glasich” z Bytomia, którego dziadek był sympatykiem SPD przed 1933 r.:

„Nie powinno dziwić, że większość [Niemców] wybrała nazistów, którzy przy tej liczbie bezrobotnych i całej beznadziei i marazmie obiecali pracę, podstawę ludzkiej egzystencji i [Niemcy cenili] sobie tych, którzy ich nie oszukali. Potem były również urlopy dla »pracobiorców« i rejsy liniowcami KdF do fiordów norweskich i na wody Morza Śródziemnego. Pokaż mi drugie państwo na świecie, które gwarantowało taką otoczkę socjalną, po latach upodlenia i biedy? Toż to czysty socjalizm [...]? Człowiek żyje tylko raz na świecie! Znam to z opowiadań mojego dziadka, Paula, mieszkającego w tych burzliwych czasach w Beuthen, teraz Bytom, członka SPD [który] po dojściu [do władzy] »brązowych« miał problemy z nową władzą, bo się musiał zgłaszać co tydzień na policji, ale nikt go z pracy nie wyrzucał – na nieistniejącej już dzisiaj kopalni »Barbara« – a swoją pracą i pilnością przekonał ich, żeby mu dali święty spokój, bo z polityki się wyleczył”.

Ta relacja, choć anonimowa, brzmi wiarygodnie.

Pojednawcze deklaracje „z polityki się wyleczyłem”, podkreślanie uznania dla troski Führera o ludzi pracy czy wspomnienia „jak poniewierano robotnikiem w czasach Weimaru” – wszystko to stworzyło mieszaninę strachu i serwilizmu. I stało się moralnym alibi dla byłych wyborców KPD. Działał zarówno kij – lęk przed trafieniem do kacetu, obawa przed donosem, jak i marchewka: duma z otwartej ścieżki awansu dla robotniczych synów w Hitlerjugend czy – bardziej demokratycznym niż Wehrmacht – Waffen-SS.

Hitler rozumiał to bardzo dobrze i aby uwieść dawny elektorat komunistyczny, wprowadził wiele elementów z symboliki robotniczej do obrzędowości III Rzeszy.

Pierwszym gestem Hitlera było ustanowienie dnia 1 maja Świętem Pracy niemieckiej. Potem ideały szacunku dla robotnika podjął Deutsche Arbeit Front (DAF) – niemiecki front pracy, który zapamiętano najlepiej z akcji „Kraft durch Freude” (Siła przez radość) – systemu wycieczek pracowniczych – niekiedy bardzo atrakcyjnych, tak jak wspomniane już rejsy statkami KdF, np. słynnym potem „Wilhelmem Gustloffem” do fiordów. Götz Aly udowadnia, że to dopiero III Rzesza zburzyła skutecznie postfeudalne bariery karier w Niemczech. Socjaldemokraci byli w latach 20. i na początku 30. superlegalistami i nie wpadli ani na pomysł zbiórek ulicznych „pomocy zimowej”, ani na państwowe garkuchnie dla biednych, ani na ograniczenie eksmisji na bruk, ani wreszcie na sposoby realnego polepszenia bytu rodzin robotniczych. Wszystko to naziści czynili kosztem wywłaszczenia Żydów, a potem wyzysku okupowanej Europy, ale niemiecki robotnik, przed którym chylił czoło sam Führer, był zachwycony.

Do nazizmu i z powrotem
Oczywiście podziemny ruch komunistyczny nie zanikł, ale był bardzo ograniczony i działał w izolowanych grupach konspiracyjnych. Rychło wielkie czystki w ZSRS przetrzebiły emigracyjną KPD. Wojna domowa w Hiszpanii, w której licznie wzięli udział emigracyjni niemieccy komuniści w brygadzie im. Thälmanna, zakończyła się klęską. Jakieś resztki grup oporu spod znaku sierpa i młota wegetowały na obrzeżach niemieckiego społeczeństwa.

Gestapo zamalowywało napisy wzywające do słuchania Radia Moskwa. Działający w pojedynkę sympatyzujący z KPD zamachowiec Georg Elser omal nie wysadził w powietrze samego Hitlera w listopadzie 1939 r. Tacy ukryci komuniści niemieccy jak Richard Sorge czy siatka Czerwonej Orkiestry dostarczali Stalinowi bezcennych informacji. W latach wojny gestapo likwidowało takie grupy komunistycznej konspiracji jak np. grupa Antona Saefkowa z Berlina. Ale to były pojedyncze, niewielkie wyspy oporu w morzu poparcia dla nazizmu.

Trzeba było upadku III Rzeszy i wkroczenia Armii Czerwonej, aby niemal wszyscy sympatycy komunizmu – nawróceni potem na nazizm – na wyścigi zaczęli znów przypominać swoją przeszłość w KPD. Nowe władze NRD najwyższe stanowiska rezerwowały dla niepokalanych towarzyszy, którzy przetrwali obozy koncentracyjne lub wrócili z emigracji. Ale na średnim i niższym szczeblu tolerowano byłych członków NSDAP, bo inaczej nie udałoby się skompletować aparatu nomenklatury. Znów bardziej pożądani byli naziści niż socjaldemokraci.

Do najwyżej postawionych dygnitarzy komunistycznej partii SED, mających za sobą członkostwo NSDAP, zaliczali się m.in. Ernst-Joachim Giessmann, sekretarz SED do spraw szkolnictwa wyższego, Heinz Eichler, sekretarz rady państwa NRD, Herbert Weiz, zastępca szefa rady ministrów NRD i członek komitetu centralnego SED czy Kurt Nier – wiceminister spraw zagranicznych NRD.

Niewinnych w NRD-owskiej Sodomie i Gomorze było zbyt mało, aby można było wybrzydzać. I tylko NRD-owskie podręczniki historii KPD mimo podkoloryzowania historii nie były w stanie wyjaśnić, dlaczego po zdobyciu władzy przez Hitlera ponad 5 mln wyborców KPD było jak sparaliżowanych.

To kłopotliwe milczenie trwa tak naprawdę do dziś. Dlatego prawie nikt nie wspomina fenomenu przemarszów kolumn Rotfrontu pod sztandary ze swastyką sprzed 80 lat.

To tak na marginesie, gdyby ktoś trafił na czubka twierdzącego, że komunizm i nazizm nie miały ze sobą niczego wspólnego. Niczego wspólnego poza zwolennikami... :)
 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 410
Naukowcy rzucili nieco światła na życie lesbijek w III Rzeszy

n-lesbijki-54e9573957c1ae0f78fb38db931524c8.jpg


O ile homoseksualiści byli w III Rzeszy ścigani, to lesbijki mogły liczyć na pewną tolerancję. Systematyczne prześladowania przez III Rzeszę homoseksualnych mężczyzn zostały dobrze udokumentowane przez historyków. Jednak dotychczas nie zajmowano się dogłębnie kwestią sytuacji homoseksualnych kobiet.

Postanowił ją zbadać doktorant historii Samuel Clowes Huenke. Przejrzał on akta policyjne z lat 40., dotyczące naruszeń przepisów odnośnie relacji pomiędzy osobami tej samej płci.

Prawo III Rzeszy uznawało stosunki homoseksualne pomiędzy mężczyznami za przestępstwo. Z wcześniejszych badań historycznych wiemy, że około 50 000 mężczyzn skazano za naruszenie odpowiednich przepisów, z czego 5-15 tysięcy trafiło do obozów koncentracyjnych, których nie przeżyło około 60% z nich. Jednak wspomniane przepisy nie dotyczyły kobiet, więc nie było wiadomo, jaka była sytuacja lesbijek w Niemczech Adolfa Hitlera. Dotychczas znanych jest niewiele dokumentów dotyczących tej kwestii.

Brak dokumentacji wskazującej na prześladowania skłonił niektórych historyków do wysuwania hipotezy, że reżim nie prześladował lesbijek, albo dlatego, że kobiety nie były postrzegane przez władze jako stworzenia seksualne, albo też nie uznawano, by ich homoseksualizm zagrażał prourodzeniowej polityce państwa. Huenka zgadza się z obiema tymi hipotezami i dodaje też swoją – w III Rzeszy nie uznawano lesbijek za zagrożenie polityczne dla władz, gdyż kobiety i tak nie były dopuszczone do większości sfer polityki i życia publicznego.

Jeśli weźmiemy pod uwagę surowe prześladowania homoseksualnych mężczyzn oraz spostrzeżenia naukowców łączące te prześladowania z prourodzeniową polityką narodowego socjalizmu, to brak prześladowań lesbijek jest zdumiewający, tym bardziej, że rząd nakładał na kobiety różne znaczące obowiązki – mówi Huenke, który pisze pracę doktorską na temat homoseksualizmu w powojennych Niemczech.

Podczas swoich badań Huenke odkrył akta czterech spraw prowadzonych przez Kripo (Kriminalpolizei). Dotyczyły one ośmiu pań i znajdowały się w archiwum w Berlinie. W aktach były zeznania świadków oraz oskarżonych. W każdej ze spraw kobiety zostały oskarżone o naruszenie przepisów dotyczących stosunków pomiędzy osobami tej samej płci, a oskarżenie pojawiło się wskutek donosu osoby znanej tym kobietom – sąsiada, współpracownika czy rodzica. W każdej ze spraw policja, sąd lub prokuratura stwierdzały, że kobiety nie mogą być postawione w stan oskarżenia z przepisów ustawy skierowanej przeciwko homoseksualistom. Huenke nie znalazł żadnych dowodów, by którakolwiek z oskarżonych została ukarana.

Badacze są przyzwyczajeni do tego, że w III Rzeszy istniała istna dżungla nakładających się kompetencji, jurysdykcji, prywatnej inicjatywy i praw opierających się na woli Fuhrera. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z kuriozalną dla hitlerowskich Niemiec sytuacją, w której wymiar sprawiedliwości trzyma się ściśle przepisów prawa – zauważa Huenke.

Naukowca szczególnie zadziwiła odkryta niedawno sprawa Margot Liu, z domu Holzmann. Holzmann była Żydówką i lesbijką, która mieszkała w Berlinie. W 1941 roku wyszła za mąż za chińskiego kelnera i otrzymała chińskie obywatelstwo. W związku z tym policja stwierdziła, że – jako obywatelka Chin – nie podlega ona deportacji do obozu koncentracyjnego. Gdy mąż pani Liu dowiedział się o jej homoseksualizmie, rozwiódł się z nią i poinformował o tym fakcie policję. Pomimo tego – tak jak i w trzech innych sprawach – policja nie podjęła żadnych działań. To zadziwiające, że policja kryminalna wielokrotnie na piśmie potwierdzała, że niemiecko-żydowska lesbijka jest chroniona przed prześladowaniami ze względu na swoje formalne chińskie obywatelstwo – dziwi się uczony.

Huenke podkreśla, że jego analizy są siłą rzeczy bardzo ograniczone ze względu na niewielką dokumentację. Zauważył jednak, że w sprawie Holzmann Liu jak i trzech pozostałych kobiet pojawia się nazwisko tego samego detektywa. Być może zatem nie był on aż takim służbistą jak inni oficerowie. Jednak fakt, że w każdej z tych spraw widzimy niezwykle skrupulatne przestrzegania prawa wskazuje na pewien poziom tolerancji III Rzeszy w stosunku do lesbijek, dodaje Huenke.

Wygląda też na to, że i niemieckie społeczeństwo tamtego okresu tolerowało kobiecy homoseksualizm. Z akt policyjnych wynika bowiem, że wiele z oskarżonych kobiet całymi latami prowadziło dość otwarte życie i nie ukrywały się zbyto ze swoją orientacją. Ta społeczna tolerancja mogła wynikać z faktu, że reżim III Rzeszy rysował obraz kobiety, jako kogoś, kto nie niesie ze sobą zagrożenia. To prawdopodobnie płeć zdecydowała o tym, że lesbijki nie były prześladowane.

http://kopalniawiedzy.pl/lesbijka-homoseksualista-III-Rzesza-przesladowania,26610
 
Do góry Bottom