Unia Europejska: nieoficjalna kronika postępującego zamordyzmu

ckl78

Well-Known Member
1 881
2 036
Przecież to było wiadomo od początku, że trybunał wyda taki wyrok. Wyborcy już otwierają szampana xD
Najważniejsze - po ile benzyna w przyszłym tygodniu? Obstawiam 8zl.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
Na razie tylko federaliści szczekają.

Nie mam pojęcia, jakiego rozstrzygnięcia się spodziewali i co myśleli o statusie prawa obowiązującym do tej pory. Taki bitchslap się przyda i oby się okazał gestem otrzeźwienia oraz zmiany kursu UE w stronę modelu dawnego EWG.

Jeżeli Unii nie da się zrebootować reformami, to trzeba z niej wyjść. Bo korzyści handlowe korzyściami, ale zdrowie psychiczne jest jednak ważniejsze i nawet to Schengen nie jest warte ryzyka popadania w jakiejś progresywne zamordyzmy czy inne wariackie pomysły. Można niby udawać, że zamożny wujo jest tym Napoleonem za jakiego się uważa a w zamian przyjmować od niego pieniądze, ale kiedy zaczyna się widzieć w lustrze Fouché'a, wypada przestać, bo to niezdrowe.


Było fajnie, ale jeśli to ma dalej iść w tę stronę, to ja już wolę cła i kontrole na granicy. Dostatnie kiszenie się w klubie z jakimiś popaprańcami nie jest za bardzo przyszłościowe, gdyż profity w końcu przeminą, a te szkodliwe głupstwa pozostaną.

So long and thanks for all the fish.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
A nie, ci to są po prostu pożyteczni idioci ludzi, którzy za wszelką cenę chcą odzyskać utraconą lokalną władzę, nawet jeśli mieliby w tym celu podporządkować kraj Stanom Zjednoczonym Europy i rządzić już tylko jako namiestnicy swojego euroregionu.

Inna sprawa, że PiSowcy niczym się od nich nie różnią i mają podobne pomysły, na przykład wpisania do jego konstytucji stałej zależności od Brukseli.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
Powiem jak introś - Unia jest jak impreza: tym fajniejsza, im łatwiej z niej wyjść.
Także proszę nie psuć jej atrakcyjności i zostawić opcję wyjścia w takim kształcie, jak jest do tej pory.

Niestety, obawiam się, że te ostatnie cyrki spowodują, że nawet rząd, żeby ugłaskać opozycję zrobi coś, co kryteria wystąpienia z UE zaostrzy, utrudniając proces wyjścia. Ot, rządzący z opozycją wykorzystają metodę na dobrego i złego policjanta, żeby uzyskać zeznania, na jakich im zależy.

Nie potrzeba ani referendum, ani specjalnej większości w Sejmie, wymaganej choćby przy odrzucaniu weta prezydenta. Do podjęcia decyzji o opuszczeniu Unii Europejskiej wystarczy zwykła większość, czyli ta, którą osiąga się, kiedy więcej osób biorących udział w głosowaniu opowiada się za danym wnioskiem niż przeciw.
  • Zmiany w prawie dotyczące umów międzynarodowych wprowadzone zostały w 2010 r., gdy rządził obóz PO-PSL
  • Już trzy lata temu, na łamach portalu prawo.pl prof. Ewa Łętowska alarmowała, że prawo nie zabezpiecza wystarczająco naszej obecności w UE
  • Tyle że nic się w przepisach nie zmieniło - co oznacza, że do podjęcia decyzji o opuszczeniu Unii wystarczy zwykła większość w Sejmie i notyfikacja prezydenta
  • Oczywiście, zgodnie z unijnymi traktatami, po podjęciu takiej decyzji proces wychodzenia z Unii podlegałby dwuletniej karencji, jednak odwrócenie tego procesu byłoby de facto niemal niemożliwe
  • - Gdyby do tego doszło, odpukać, to na mapie Europy stalibyśmy się jakby samotną wyspą otoczoną prawną pustynią - mówi Onetowi sędzia Dariusz Mazur, karnista, specjalista od prawa międzynarodowego, rzecznik Stowarzyszenia Themis
  • Wskazuje, że pozycja przed sądem i prawa oraz wolności obywatelskie Polaków po wyjściu z Unii stałyby się niewiele warte
Zwykła większość w Sejmie i ratyfikacja takiej decyzji przez prezydenta - tyle wystarczy, by Polacy, a konkretnie posłowie, zdecydowali o opuszczeniu przez Polskę Unii Europejskiej.

Takie zmiany w prawie dotyczącym wypowiadania umów międzynarodowych - a taką umową jest nasze członkostwo w UE - wprowadził w 2010 r. rządzący wtedy obóz PO-PSL przy okazji zmieniania ustawy o koordynacji współpracy między Sejmem i Senatem, w związku z członkostwem w UE. W praktyce realne opuszczenie Unii wymagałoby wielu wyjątkowo skomplikowanych zabiegów, jednak samo podjęcie wiążącej decyzji byłoby - jak się okazuje - wyjątkowo łatwe i przy obecnych sejmowych obyczajach mogłoby zająć mniej niż jeden dzień.
Zgodnie z art. 22a ust. 2 ustawy o umowach międzynarodowych "przedłożenie Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej projektu decyzji o wystąpieniu z Unii Europejskiej jest dokonywane po uzyskaniu zgody wyrażonej w ustawie".
W tej sytuacji obowiązywałaby większość zwykła. Zostaje osiągnięta, gdy w głosowaniu oddanych jest więcej głosów "za" niż "przeciw". Głosy wstrzymujące nie są wliczane do wyniku, dlatego minimalną liczbą głosów potrzebną do osiągnięcia większości zwykłej jest jeden głos.
Należy jednak pamiętać, że zgodnie z konstytucją Sejm uchwala ustawy w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, która wynosi 230.

Jeden głos

- Wiele osób wyobraża sobie, że skoro przed przystąpieniem do Unii niezbędne było referendum w Polsce, oraz że kiedy z Unii wychodziła Wielka Brytania to także doszło do referendum, to w sytuacji, gdyby Polska chciała wyjść z Unii, także musiałby zabrać głos cały naród. Tymczasem wcale tak nie jest, żadne referendum nie jest konieczne - mówi Onetowi sędzia Dariusz Mazur, rzecznik Stowarzyszenia Themis, karnista i specjalista od prawa międzynarodowego. Wskazuje, że jako pierwsza w 2018 r. przed taką sytuacją ostrzegała prof. Ewa Łętowska na łamach portalu prawo.pl.
- To, co wtedy pisała pani profesor, dokładnie odpowiada dzisiejszej sytuacji prawnej. Nic się w tej kwestii nie zmieniło - mówi sędzia Mazur. - To jest po prostu przerażające, że wystarczy jeden głos "za", przy zwykłej większości i Polska może znaleźć się poza Unią - podkreśla.
Sędzia zaznacza, że w praktyce proces opuszczania Unii musiałby się wiązać z rozwiązywaniem całego mnóstwa skomplikowanych i wielopoziomowych zależności, co trwałoby długo i wprowadzałoby stan prawnego chaosu, jednak samo podjęcie decyzji o wyjściu z Unii to kwestia jednego głosowania w Sejmie.

Polska na prawnej pustyni

- Oczywiste jest, że gdyby Polska podjęła tak łatwo, jak się okazuje, decyzję o opuszczeniu Unii, to polski obywatel przed sądem zostałby pozbawiony wielu praw, które ma obecnie - mówi nam sędzia Mazur.
- To trochę tak, jakbyśmy się znaleźli na pustyni prawnej, zdani na łaskę bądź niełaskę aktualnego obozu władzy. A to dlatego, że wszelkie już obowiązujące umowy dotyczące sądownictwa, funkcjonujące w ramach UE, po naszym wyjściu z Unii zostałyby automatycznie anulowane, przestałyby obowiązywać. Dziś kraje Unii obowiązuje wspólna baza prawna, która opiera się na tysiącach aktów prawnych wspólnych dla wszystkich krajów członkowskich - wyjaśnia.
- Ich anulowanie poprzez nasze wyjście z Unii w praktyce oznaczałoby, że nie byłoby choćby szans na sprowadzenie przestępcy do Polski w ramach Europejskiego Nakazu Aresztowania. Dziś zajmuje to około kilkunastu, maksimum kilkudziesięciu dni. Nie można np. wykluczyć, że po wyjściu z Unii musielibyśmy od nowa podpisywać z krajami członkowskimi osobne z każdym umowy o ekstradycji - mówi prawnik.
- Realizacja tej procedury ekstradycji zajmowałaby co najmniej rok, przy "pomyślnych wiatrach - wskazuje. - Jeszcze gorsze dla obywateli jest to, że poziom przestrzegania praw i wolności obywatelskich w Polsce nie podlegałby kontroli przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości, a nasz własny, wewnętrzny bezpiecznik demokracji i przestrzegania praw człowieka został już dawno "zawatowany" i przestał pełnić tę funkcję, stając się uległym narzędziem w rękach władzy - mówi prawnik.
- Kiedyś już, w rozmowie z państwem, przed tym scenariuszem ostrzegałem, jednak od tego czasu przyszłość pod tytułem: "Polska opuszcza Unię" stała się niestety o wiele bardziej prawdopodobna. Więcej, po czwartkowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego my tę Unię już częściowo opuściliśmy prawnie, czego konsekwencje odczujemy już niebawem - przestrzega Mazur. Jak mówi, poza problemami z realizacją ENA, niewyobrażalne kłopoty mieliby także zwykli obywatele stający przed polskimi sądami.

"Ochrona przed nadużyciami władzy? Możemy zapomnieć"

Sędzia podkreśla, że dziś każdy Polak stający przed sądem ma gwarancje, że jego podstawowe prawa będą honorowane. - Chodzi o domniemanie niewinności, prawo do adwokata, prawo do godności, do właściwego traktowania - wymienia.
- Także prawo nieletnich czy upośledzonych i niepełnosprawnych do tego, że ich potrzeby wynikające z ich stanu będą w odpowiedni sposób uwzględnione. Te gwarancje daje nam m.in. członkostwo w Unii, gdzie takie standardy są niekwestionowaną normą. Po opuszczeniu Wspólnoty nikt nie byłby w stanie zapewnić nas, że którekolwiek z naszych praw byłyby przestrzegane - ostrzega prawnik.
- Owszem, wciąż moglibyśmy powoływać się na Europejską Konwencję Praw Człowieka i skarżyć się do Trybunału w Strasburgu, jednak to zajmuje długie, bardzo długie lata, a poza tym wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka co do zasady obowiązuje tylko w konkretnej, indywidualnej sprawie - wyjaśnia. - Akurat ten Trybunał nie ma wystarczających narzędzi prawnych, żeby wymusić zmiany systemowe - wskazuje.
- No i nie zapominajmy, że Europejską Konwencję Praw Człowieka ratyfikowała także Rosja. Co dobrego dało to rosyjskim obywatelom? Cóż, niech każdy sobie sam odpowie - mówi sędzia Mazur. - Poza tym warto pamiętać, że pan Zbigniew Ziobro już zaskarżył do TK Europejską Konwencję Praw Człowieka, jako rzekomo niezgodną z polską konstytucją. A biorąc pod uwagę praktykę orzeczniczą TK pod wodzą pani Julii Przyłębskiej za chwilę możemy okazać się jedynym, poza Białorusią, krajem, który EKPCz nie uznaje - dodaje sędzia Mazur.
Jak dodaje, po wyjściu z Unii Polacy znaleźliby się poza władzą najważniejszego sądu w Europie, czyli Trybunału Sprawiedliwości UE. - A tylko ten Trybunał ma środki, by wymusić na państwach członkowskich natychmiastowe zastosowanie się do cywilizowanych reguł czy zasad, w tym również w dziedzinie ochrony praw człowieka. Jego podstawowy instrument prawny w tym zakresie to Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej, która zapewnia wyższy poziom ochrony praw podstawowych, niż Europejska Konwencja Praw Człowieka - wyjaśnia.
- Tylko ten Trybunał może za niestosowanie się do jego wytycznych karać, jak w przypadku kar dla Polski za niezaprzestanie wydobycia w kopalni w Turowie, czy za wycinkę Puszczy Białowieskiej. I tego właśnie zostalibyśmy pozbawieni, tego parasola ochronnego dla każdego obywatela - podkreśla.
- Mówiąc wprost, mielibyśmy "polski Dziki Wschód" w sądach. Przy skrajnie upolitycznionej prokuraturze, przy kontrolowanym przez władzę Trybunale Konstytucyjnym i częściowo kontrolowanym Sądzie Najwyższym, przy coraz większej ilości nominatów tej władzy w sądach powszechnych każdy Polak już chyba powinien zacząć się o siebie i o swoją przyszłość bać. Tym bardziej że wyjście z Unii formalnie okazuje się procedurą na, ot, "jeden sejmowy pstryk" - kwituje sędzia Mazur.
 

ckl78

Well-Known Member
1 881
2 036
TSUE: Polska zapłaci 1 mln euro kary za każdy dzień pracy Izby Dyscyplinarnej.

Polska, z uwagi na to, że nie zawiesiła stosowania przepisów krajowych odnoszących się w szczególności do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, została zobowiązana do zapłaty na rzecz Komisji Europejskiej okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 miliona dziennie - poinformował Trybunał Sprawiedliwości UE.

Przypomnijmy, iż 14 lipca wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości UE zobowiązała Polskę do natychmiastowego zawieszenia stosowania przepisów krajowych odnoszących się w szczególności do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

W wydanym w środę postanowieniu obecny wiceprezes Trybunału - Lars Bay Larsen - zobowiązał Polskę do zapłaty na rzecz Komisji Europejskiej okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 mln euro dziennie, licząc od dnia doręczenia Polsce tego postanowienia do dnia, w którym to państwo członkowskie wypełni zobowiązania wynikające z postanowienia z dnia 14 lipca 2021 r., lub – w braku zastosowania się do tego postanowienia – do dnia wydania ostatecznego wyroku.


Same wrogi dookoła na świecie.
 

Prozac

Active Member
100
235
Nie potrzeba ani referendum, ani specjalnej większości w Sejmie, wymaganej choćby przy odrzucaniu weta prezydenta. Do podjęcia decyzji o opuszczeniu Unii Europejskiej wystarczy zwykła większość, czyli ta, którą osiąga się, kiedy więcej osób biorących udział w głosowaniu opowiada się za danym wnioskiem niż przeciw.

Straszne, że w demokracji może się zdarzyć to co starszym i mądrzejszym się nie podoba. Wydłubać na podatkami ostatni grosz chociaż z kręgosłupa to git majonez. Odebrać prawo do samoobrony? No pewnie! Ale święta, namaszczona, tęczowa i EUROPEJSKA, podkreślam EUROPEJSKA? Bohaterów? Prądem?

Tyle że nic się w przepisach nie zmieniło - co oznacza, że do podjęcia decyzji o opuszczeniu Unii wystarczy zwykła większość w Sejmie i notyfikacja prezydenta

W sensie taka na telefon? Że na messendżerze odczytane to zaklepane?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772

gospodarka
Najpierw pandemia, a teraz długotrwałe wyłączenia prądu - to scenariusze, które zdaniem ekspertów kilku europejskich rządów realnie zagrażają w najbliższych miesiącach Europie. Jak przygotować się przed blackoutem - kilkudniowym wyłączeniem prądu - uczy m.in. austriackie ministerstwo obrony, niemiecki rząd i służby cywilne Hiszpanii.
Wiedeń. Czteroosobowa rodzina je kolację przy kuchennym stole. Nagle w pomieszczeniu robi się ciemno. Nikt się nie denerwuje, rodzice spokojnie zapalają świeczki, kładą na środku stołu latarkę i wszyscy jedzą dalej. Tak zaczyna się ponad 4-minutowe wideo, którym austriacki rząd chce przygotować społeczeństwo do ewentualnych długotrwałych wyłączeń prądu zimą. Bo - jego zdaniem - są one "wysoce realne".


View: https://www.youtube.com/watch?v=mHWcOQ_7Y-U

Wskazówek, jak radzić sobie z ewentualnym "blackoutem" - przerwą w dostawie energii elektrycznej na dużą skalę - udzieliło kilka dni temu austriackie ministerstwo obrony. Zaleca aby mieć w domu świece, baterie, zapałki, tranzystorowe radio, apteczkę pierwszej pomocy, wodę pitną i żywność w puszkach.
- Podczas długotrwałego braku w dopływie prądu nie zalecamy używania samochodu. Nie będzie działała sygnalizacja świetlna, a drogi mogą blokować auta, którym zabrakło benzyny - czytamy we wskazówkach austriackiego MON-u.
Czy grożą nam zimowe wieczory bez prądu? /Wojtek Basalygo /SE/East News
Czy grożą nam zimowe wieczory bez prądu? /Wojtek Basalygo /SE/East News

Problem jest też analizowany w Niemczech. Dwa dni temu Wydział Ochrony Cywilnej Nadrenii Północnej-Westfalii zorganizował Dzień Wsparcia w Sytuacjach Kryzysowych. Odbyło się ono w centrum Bonn przy współpracy z Federalnym Ministerstwem Ochrony Cywilnej, a hasło wydarzenia brzmiało "Blackout: co robić, gdy nic nie działa".
Jednym z zaleceń niemieckich ekspertów było przygotowanie dla każdego członka rodziny plecaka z odzieżą na pięć dni, środkami pierwszej pomocy, artykułami higienicznymi i niepsująca się żywnością. Niemcy wciąż pamiętają wielką awarię w Münster, 15 lat temu, gdzie z powodu śniegu tysiące osób w środku zimy przez 6 dni pozostało bez prądu.
Ostrzeżenie do swoich mieszkańców wysłała też Szwajcaria. Tamtejszy rząd argumentuje, że obawy przed blackoutem związane są przede wszystkim z trudnościami kraju w aktualizacji umów handlowych i energetycznych z UE oraz zależnością od europejskiego rynku energetycznego. Szwajcarska prasa ujawniła kilka dni temu dokument rządowy ostrzegający przed możliwymi przerwami w dostawach prądu.
"Świat bez elektryczności może mieć o wiele gorsze konsekwencje niż pandemia" - czytamy w publikacji "Neue Zürcher Zeitung". W rządowym dokumencie poważny blackout został uznany za "najgorsze zagrożenie dla Szwajcarii" w ciągu najbliższych czterech lat - do 2025 roku.
Temat możliwości długotrwałych przerw w dostawach prądu jest też od tygodni analizowany w Hiszpanii. W imieniu rządu wypowiedziała się tam Teresa Ribera, trzecia wicepremier i minister ds. transformacji ekologicznej i wyzwań demograficznych. Uspokoiła, że w Hiszpanii możliwość blackoutu nie jest duża, bo kraj prawie nie jest połączony z Europą siecią przesyłową.
- W tym sensie jesteśmy swego rodzaju wyspą energetyczną - uspokajała wicepremier. Hiszpania jest jednak uzależniona od Północnej Afryki, a od poniedziałku gaz przestał płynąć jedną z dwóch głównych nitek gazociągu Maghreb-Europa (GME), który z Algierii zasila Madryt w około 42 proc. surowca. Nie wszystkich uspokoiły zobowiązania Algieru do kontynuowania przesyłu gazu drugą nitką i utrzymania dostaw zbiornikowcami.
Europa przygotowuje się do zimy bez prądu /Marcin Smulczyński /East News
Europa przygotowuje się do zimy bez prądu /Marcin Smulczyński /East News

Od miesięcy przed kryzysem energetycznym w Europie przestrzega tam m.in. Antonio Turiel - doktor fizyki teoretycznej, matematyk i badacz CSIC (Consejo Superior de Investigaciones Científicas) - największej w Hiszpanii publicznej instytucji naukowej. Jego zdaniem, na blackout realnie narażone są wszystkie kraje Starego Kontynentu.
- To może być przerwa w dostawie prądu nie na kilka godzin, ale na dni lub tygodni - ostrzegał dwa dni temu Turiel. Tłumaczył, że dotąd kraje kompensowały niestabilności przesyłowe za pomocą regulatorów mocy do włączania i wyłączania elektrowni cieplnych. - Odbywało się to przy użyciu gazu, a ponieważ teraz go brakuje, zaczynamy mieć problemy - argumentował naukowiec.
Hiszpan przypomniał, że od dawna wiadomo było, że Europa będzie miała problemy z dostawami gazu, ponieważ Algieria i Rosja osiągnęły maksimum jego produkcji a są głównymi dostawcami surowca do naszego kontynentu.
- Kryzys energetyczny już się rozpoczął, a sprzedajemy go jako fakt, który nagle spadł z nieba, o którym nie wiedzieliśmy. A to nieprawda, wiedzieliśmy o nim od lat - zapewniał doktor fizyki teoretycznej i badacz w CSIC. I ostrzegł, że dla Europejczyków gaz jest tylko jednym z problemów. - To zapowiadany od lat temu kryzys surowcowy na dużą skalę - obwieszcza Turiel.
Ewa Wysocka
Piękne, po prostu piękne. Gdyby to wykoleiło poparcie dla UE, to ja to propsuję... w ciemno. :)
 

noniewiem

Well-Known Member
617
976
TSUE: Polska zapłaci 1 mln euro kary za każdy dzień pracy Izby Dyscyplinarnej.

Polska, z uwagi na to, że nie zawiesiła stosowania przepisów krajowych odnoszących się w szczególności do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, została zobowiązana do zapłaty na rzecz Komisji Europejskiej okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 miliona dziennie - poinformował Trybunał Sprawiedliwości UE.

Przypomnijmy, iż 14 lipca wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości UE zobowiązała Polskę do natychmiastowego zawieszenia stosowania przepisów krajowych odnoszących się w szczególności do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

W wydanym w środę postanowieniu obecny wiceprezes Trybunału - Lars Bay Larsen - zobowiązał Polskę do zapłaty na rzecz Komisji Europejskiej okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 mln euro dziennie, licząc od dnia doręczenia Polsce tego postanowienia do dnia, w którym to państwo członkowskie wypełni zobowiązania wynikające z postanowienia z dnia 14 lipca 2021 r., lub – w braku zastosowania się do tego postanowienia – do dnia wydania ostatecznego wyroku.


Same wrogi dookoła na świecie.
I co dalej będzie? Polska zapłaci czy postara się o polexit?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
W ogóle, w telewizorni już nawet w tym bogatym Reichu, wiadomości okołoeuropejskie mają tematykę dziwnie biedystyczną, jak zza Żelaznej Kurtyny na wschodzie. No sami rzućcie okiem na ten materiał.

 

Slavic

Wolnorynkowiec
577
1 691

Za 3 lata Unia Europejska chce wprowadzić zakaz jazdy autami spalinowymi w weekendy. Diesel tylko we wtorki i czwartki​


Na łamach Business Insider, prof. Konrad Świrski przedstawił ironiczną prognozę polityki m.in. wobec samochodów w Unii Europejskiej. Znając jednak zapędy eurodeputowanych takie pomysły są jak najbardziej realne, dlatego już teraz warto się nad nimi pochylić. Otóż ta wymyślona, ale i realistyczna wizja zakłada, iż UE rozważa radykalne podwyższenie celów redukcji emisji CO2. To miałoby poważnie uderzyć w kierowców aut spalinowych. Jedna z fikcyjnych propozycji na stole zakłada jazdę pojazdami na diesel i benzynę tylko w wybrane dni tygodnia. Przepisy mogłyby wejść w życie już w 2025 r.

Według wizji autora radykalizacja europejskiej walki ze zmianami klimatu zawiera się w tzw. Zaawansowanym Zielonym Ładzie. To projekt zmian zaprezentowany przez kilka krajów członkowskich, który zakłada surowszą redukcję emisji niż tę zapisaną w „Fit for 55”. Przedstawiono tam pomysły, które miałyby obniżyć emisję w UE nawet o 80 proc. do 2030 r.

Jedną z dróg do osiągnięcia tego celu miałoby być mocne uprzywilejowanie samochodów elektrycznych. Zaawansowany Zielony Ład proponuje, aby samochody spalinowe mogły poruszać się tylko w określone dni tygodnia. Benzyniaki mogłyby jeździć legalnie tylko w poniedziałki, środy i piątki. Diesel byłby dopuszczony wyłącznie we wtorki i czwartki. W weekendy na drogi można by było wyjechać tylko i wyłącznie autami na prąd

No i tu rodzą się problemy​

Samochodowe rozwiązania brzmią przerażająco i absurdalnie. Jednak historia pokazuje, że Unia Europejska jest gotowa na wiele radykalnych kroków w imię walki ze zmianami klimatu. Trudno jednak wyobrazić sobie przeforsowanie zmian w takim kształcie, ponieważ niesie to ze sobą całą masę problemów. Przede wszystkim przywileje dla samochodów elektrycznych w skali całej UE są kontrowersyjne, ponieważ zachód i wschód Wspólnoty to pod tym względem dwa różne światy.

Czy to aż takie ważne? Wydaje się, że kluczowe, bo wprowadzenie gruntownych zmian w przepisach unijnych wymaga jednomyślności państw członkowskich. Wschodnia flanka UE, w tym Polska byłby mocno poszkodowane takimi rozwiązaniami. Ulice musiałyby naprawdę opustoszeć, mimo że elektryków przybywa w rekordowym tempie. To jednak wciąż zbyt mały przyrost w porównaniu do tego, co już wypracowano na zachodzie.

Co z pozostałymi technologiami?​

Dochodzi do tego założenie mocnego kagańca dla innowacyjności. Przed uzależnieniem się od jednej technologii mocno przestrzega m.in. ACEA (Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów). Choć elektryki z baterią stanowią dziś podstawę zeroemisyjności w transporcie, to wodór i paliwa syntetyczne także są rozwijane. To, że alternatywne opcje są dziś droższe lub mniej efektywne energetycznie, to nie oznacza, że w tej dziedzinie nie może dojść do przełomów. Zwłaszcza, że te technologie wcale nie muszą ze sobą konkurować, a wręcz powinny się uzupełniać.

 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
Ten pewnie nie wejdzie, ale z drugiej strony, Europa Wschodnia i tak ma szansę zostać spalinogrodowym Eldorado.


Poza marnymi próbami zawstydzania nas tego rodzaju narracjami, niech oni się tam na Zachodzie pakują w to bagno a później stoją w kolejkach do ładowarek. Przy takich rządach jakie mamy do tej pory, prąd pewnie i tak będzie wkrótce na kartki.

Uzależnianie się od jednego źródła energii jest zwyczajną głupotą. Elektromobilność jest chińskim koniem trojańskim.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 772
Onet już tak otwarcie jedzie po instytucjach UE? Jak to możliwe? Co ja widzę?

Gdy Polska wciąż czeka na akceptację Krajowego Planu Odbudowy, zdecydowana większość państw członkowskich już wydaje z niego pieniądze. Jednak zasady ich wydawania są ustalane za zamkniętymi drzwiami między przedstawicielami rządów państw członkowskich UE i Komisji Europejskiej. Dziennikarze z całej Unii poprosili Komisję o wgląd w te negocjacje. Ale KE niespodziewanie stanęła okoniem.
Piotr Maciej Kaczyński
Dzisiaj, 16:44
  • Chociaż Komisja deklaruje przywiązanie do zasady przejrzystości, okazuje się to pustosłowiem. Odmawia ujawnienia setek dokumentów dotyczących wydawania ogromnego funduszu 723,8 mld euro na odbudowę po pandemii COVID-19
  • Aby pomóc państwom członkowskim wyjść z zapaści po pandemii, Unia Europejska rozpoczęła pożyczanie miliardów euro na międzynarodowych rynkach kapitałowych i zaczęła wypłacanie środków państwom członkowskim. Do tej pory KE przekazała 46,6 mld euro dotacji i prawie 20 mld euro niskooprocentowanych pożyczek
  • Brakuje jednak demokratycznego nadzoru nad procesem wydawania pieniędzy. Udostępniania szczegółów negocjacji odmawiają zarówno rządy państw członkowskich, jak i sama Komisja
  • Przewodnicząca Ursula von der Leyen obiecywała "zapewnić przejrzystość" procesowi, ale urzędnicy Komisji Europejskiej nadal zbyt często korzystają z klauzuli poufności zapisów
  • Eksperci prawni krytykują argumenty Komisji o odmowie dostępu. Niektóre są uważane przez ekspertów za "absurdalne", podczas gdy inne są kwalifikowane jako "niechlujne"
  • Grupa europejskich dziennikarzy, w ramach projektu Teczki Odbudowy (#RecoveryFiles), złożyła wnioski o udostępnienie dokumentów z negocjacji między Komisją a państwami członkowskimi w sprawie planów, w tym obiecywanych reform oraz planowanych wydatków.
Utworzony w lipcu 2020 r. Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności to fundusz o bezprecedensowej wielkości, z określonym udziałem dla każdego państwa członkowskiego, w tym 58 miliardów euro zapisanych dla Polski. Prawie połowa pieniędzy, około 338 miliardów euro, to dotacje. Reszta jest dostępna jako możliwe niskooprocentowane pożyczki.
Aby uzyskać dostęp do tych środków, kraje UE musiały przedstawić ambitne plany reform. I choć niektóre z tych planów budzą emocje i kontrowersje, to kontrola nad nimi nie była zbyt szczelna. Chociażby dlatego, że parlamenty większości państw członkowskich rzadko były zaangażowane w ich przygotowanie.
Jak więc zostaną wydane te pieniądze i czy rzeczywiście pomogą osiągnąć zakładany cel, jakim jest budowanie gospodarek odpornych, nowoczesnych i przyjaznych dla klimatu?
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć w ramach projektu Teczki Odbudowy (#RecoveryFiles) europejska grupa dziennikarzy. Ale od samego początku członkowie zespołu napotykali się z murem: opóźnieniami, przeszkodami, a nawet bezmyślną obstrukcją ze strony urzędników Komisji. To wszystko mimo zapewnień Ursuli von der Leyen o "zaangażowaniu KE w zapewnienie przejrzystości instrumentu na rzecz odbudowy i zwiększania odporności, (…) ponieważ podzielamy zdanie, że pełna odpowiedzialność przed obywatelami UE jest warunkiem wstępnym zapewnienia jego powodzenia".

Mur nieprzejrzystości

W lipcu 2021 niemiecki dziennikarz Hans-Martin Tillack poprosił o dostęp do wszystkich dokumentów dotyczących niemieckiego planu, którego przyjęcie warunkowało wydanie 25,6 mld euro. Komisji zajęło 15 dni by odpowiedzieć, że dziennikarz powinien być bardziej konkretny.
Kiedy Tillack odpowiedział prosząc o listę wszystkich dostępnych dokumentów dotyczących oceny niemieckiego planu, Komisja stwierdziła, że nie jest w stanie dostarczyć tej listy bez "konsultacji z odpowiednimi państwami członkowskimi".
Następnie Tillack złożył skargę do biura europejskiej rzeczniczki praw obywatelskich Emily O’Reilly, której przewodnicząca KE Ursula von der Leyen obiecywała pełną przejrzystość procesu wydawania gigantycznych pieniędzy.
Urzędnicy brukselscy zmienili wówczas ton i zaoferowali wykazy dokumentów, jakie posiada Komisja i przekazali części akt. Ale tylko część. Kiedy dziennikarze odwołali się od decyzji o wstrzymaniu niektórych dokumentów, Komisja wielokrotnie przekraczała 30 dni roboczych na rozpatrzenie odwołań argumentując, że "nie zakończono jeszcze wewnętrznych konsultacji" W jednym przypadku urzędnik Komisji napisał, że... Komisja po prostu nie miała wystarczającej liczby pracowników, aby odpowiedzieć na czas.
— Dziennikarze i inni obywatele powinni mieć możliwość kontrolowania dystrybucji i wydatkowania pieniędzy — mówi Helen Darbishire, dyrektor wykonawcza Access Info Europe Darbishire. — Jeśli nie będziemy odpowiedzialni, będziemy mieć skandale, bo prędzej czy później dojdzie do chybionych wydatków. A to podminowuje zaufanie publiczne, co z kolei niszczy europejską demokrację. Jeśli te fundusze są zaplanowane jako ratowanie europejskiej demokracji, przejrzystość jest oczywiście kluczem — dodała.
Rzeczniczka O’Reilly wyraziła podobne zdanie, oceniając dokumenty Komisji o niemieckim planie jako mające "istotne znaczenie publiczne, dotyczące bezprecedensowych środków podejmowanych przez UE w kontekście globalnego kryzysu".
Komisja odmówiła dostępu do szeregu dokumentów dotyczących oceny niemieckiego planu, argumentując, że ich ujawnienie może prowadzić do "spekulacji", a następnie nawet "zagrożenia dla stabilności finansowej Niemiec".
Niemcy, gospodarczy gigant w sercu Europy, zagrożony przez dostęp do kilku dokumentów? — To absurdalny argument — mówi berliński prawnik i ekspert ds. wolności informacji Christoph Partsch.
W odniesieniu do innych dokumentów niemieckiego planu to sam rząd niemiecki zażądał nieujawniania dokumentów. — Ujawnienie naruszyłoby ochronę interesu publicznego w odniesieniu do stosunków międzynarodowych — przekonywał niemiecki rząd. Ale Profesor Päivi Leino-Sandberg z Uniwersytetu w Helsinkach podkreśla, że państwa członkowskie nie mają weta w tej sprawie i że Komisja może odrzucić prośby państw członkowskich o nieujawnianie dokumentów. — Komisja sama dokonuje ostatecznej oceny. Nie może chować się za żadnym państwem członkowskim, bo to ona odpowiada za podjęcie ostatecznej decyzji — wyjaśnia.

Przejrzystość "nadwyręża" relacje

Kolejny przykład to Rumunia, która ma otrzymać 30 mld euro. W sierpniu 2021 r. dziennikarz Attila Biro poprosił o dokumenty związane z ewaluacją rumuńskiego planu. 19 listopada dostał odpowiedź od zespołu Komisji oceniającego rumuński plan: Komisja odmówiła ujawnienia 89 dokumentów, argumentując, że mogłoby to zagrozić "klimatowi wzajemnego zaufania" z władzami rumuńskimi i "nadwyrężyć stosunki robocze" między Brukselą a Bukaresztem. Według urzędnika Komisji władze rumuńskie sprzeciwiły się ujawnieniu kolejnych 168 dokumentów.
Rumuni nie byli sami. W przypadku Danii, Komisja odmówiła ujawnienia 35 dokumentów, posługując się tym samym argumentem: "nadwyrężyłoby to stosunki robocze między Komisją Europejską a duńskimi władzami krajowymi".
— Pomysł nadwyrężania relacji jest śmieszny, ponieważ nie można używać koncepcji stosunków międzynarodowych wewnątrz UE. Ale w ich mniemaniu to wciąż Komisja negocjuje z państwem członkowskim — komentuje Darbishire.
W sumie nasz zespół złożył wnioski o udostępnienie dokumentów 15 planów państw członkowskich. W każdym przypadku Komisja sprzeciwiła się ujawnieniu wszystkich lub przynajmniej części dokumentów, lub jeszcze nie udzieliła odpowiedzi.

Odmowy muszą być uzasadnione

Komisja nie może kategorycznie odmówić obywatelom dostępu do dokumentów: co do zasady obywatele UE mają prawo wglądu do dokumentów Komisji. Instytucja UE może odmówić ujawnienia tylko wtedy, gdy opublikowanie żądanych dokumentów naruszyłoby szczególny interes publiczny.
Rozporządzenie UE w sprawie dostępu do dokumentów określa możliwe wyjątki, z których może skorzystać Komisja. Na przykład można odmówić dostępu, jeśli ujawnienie "naruszyłoby proces podejmowania decyzji" przez instytucję.
Komisja często korzysta właśnie z tego wyjątku odmawiając dziennikarzom. W przypadku prośby o dokumenty związane z polskim KPO oraz planem węgierskim miało to pewien sens: Komisja wszak nie zatwierdziła jeszcze tych planów. — Ujawnienie żądanych dokumentów naruszyłoby ochronę procesu decyzyjnego Komisji, ponieważ ujawniłoby poglądy i opcje polityczne, które są obecnie rozważane — stwierdziła Komisja w obu odmownych przypadkach.
Ale instytucje UE mogą odmówić dostępu do dokumentów ze względu na ochronę procesu podejmowania decyzji tylko wtedy, gdy mogą uzasadnić, że takie postępowanie przeważa nad korzyściami interesu publicznego, któremu służy publikacja dokumentu.
Innymi słowy, nawet jeśli proces decyzyjny jest zagrożony, dokumenty powinny zostać ujawnione, jeśli interes publiczny jest ważniejszy. Tymczasem ani w odpowiedzi na prośbę dotyczącą planu Słowenii, ani w odpowiedzi na wniosek holenderskiego dziennikarza Petera Teffera, Komisja nie wspomniała czy przeprowadziła taką próbę wyważenia.
Nie mówiąc o tym, że Komisja użyła tego samego argumentu w przypadku planów już zatwierdzonych, i to wiele miesięcy wcześniej, np. w przypadku planu słoweńskiego.

"Absurdalny argument"

Profesor Leino-Sandberg, która zajmuje się transnarodowym prawem europejskim na Uniwersytecie w Helsinkach oraz specjalizuje się w zastosowaniu rozporządzenia o dostępie do dokumentów UE zauważyła w rozmowie z nami, że wobec instytucji, które chcą używać klauzuli o naruszeniu procesu decyzyjnego, jest wyraźne rozróżnienie między sprawami zakończonymi, a tymi, które wciąż się toczą.
— W sytuacjach, gdy decyzja zapadła, zakres ochrony dokumentów jest mocniej ograniczony w porównaniu z drugim przypadkiem — mówi Leino-Sandberg. Jedynie dokumenty zawierające "opinie do użytku wewnętrznego w ramach narad i konsultacji wstępnych" mogą pozostać nieujawnione.
Tymczasem Komisja wydaje się używać argumentu rozszerzającego: oto nie tylko "opinie do użytku wewnętrznego w ramach narad i konsultacji wstępnych", ale wiele innych dokumentów powinno pozostać nieujawnionych aż do zakończenia wszystkich etapów Instrumentu Odbudowy i Odporności, w tym płatności, monitoring, czy pośrednie oceny ewaluacyjne.
Cały program odbudowy potrwa do końca 2026 r. — To bardzo długi czas i dotyczy całkowicie odrębnych procesów decyzyjnych — mówi Leino-Sandberg.
Dr hab. Maarten Hillebrandt, który zapoznał się z odpowiedzią Komisji dotyczącą planów holenderskich zauważył, że w rzeczywistości Komisja nie podaje żadnych powodów do odmowy ujawnienia. — Komisja odnosi się do ryzyka, nie wyjaśniając, dlaczego spodziewa się, że ryzyko zaistnieje — mówi Hillebrandt. — Jako prawnik, określiłbym to jako uzasadnienie opracowane niechlujnie - dodaje.
W odniesieniu do argumentu Komisji, że zachowanie poufności żądanych dokumentów chroniłoby jej niezależność i obiektywizm, Leino-Sandberg uważa, że w rzeczywistości jest odwrotnie. — Wszyscy wiemy, że mając na uwadze kwoty pieniędzy, które są w grze, Komisja będzie pod ogromną presją polityczną ze strony państw członkowskich. Przejrzystość pomogłaby Komisji zachować obiektywność i niezależność, dając do zrozumienia, że wykonała należytą pracę i nie poddała się presji — ocenia badaczka.

Rządy krajowe i przejrzystość: mieszane wyniki

Niektórzy członkowie zespołu #RecoveryFiles złożyli również wnioski o dostęp do dokumentów do rządów krajowych. Odpowiedzi były różne.
Rząd w Helsinkach opublikował ponad tysiąc dokumentów, głównie notatek, prezentacji i e-maili. Jednak inflacja dokumentów nie przesłoni tego, czego brakuje: fiński plan został przygotowany przez grupę koordynacyjną powołaną przez premier. Rząd ujawnił 111 dokumentów z tych spotkań, ale grupa nie prowadziła protokołów posiedzeń, a porządki obrad są bardzo ogólne. Nie ma również zapisów konsultacji wideokonferencji i negocjacji między Helsinkami a Brukselą. Sporą liczbę dokumentów udostępniy Dania i Szwecja.
Urząd Kanclerski w Berlinie pod nowym kanclerzem Olafem Scholzem odmówił dostępu do jakichkolwiek dokumentów dotyczących przygotowania niemieckiego planu ze względu na "stosunki międzynarodowe", które należałoby chronić. Niemieckie Ministerstwo Gospodarki udostępniło przynajmniej kilka dokumentów, które rzucają ciekawe światło na… tajność przygotowania całego niemieckiego planu. Okazuje się, że minister finansów Olaf Scholz, a następnie kanclerz Angela Merkel przejęli odpowiedzialność za opracowanie niemieckiego planu na spotkaniu liderów partii koalicyjnych CDU, CSU i SPD 25 sierpnia 2020.
Wynik tych ustaleń wydawał się jednak mało spektakularny. Pieniądze dla Niemiec zostały przeznaczone głównie na refinansowanie starszego niemieckiego pakietu stymulacyjnego, który przeznaczono na wsparcie m.in. potężnego niemieckiego przemysłu samochodowego. Niemiecki rząd nie chce ujawnić, w jaki sposób szczegóły tego planu zostały wypracowane z Komisją.
W Słowenii za opracowanie planu odpowiadało Ministerstwo Rozwoju i Polityki Spójności (SVRK). Odbyło się kilka spotkań z interesariuszami, ale w odpowiedzi na prośbę o dokumenty stwierdzono, że nie ma żadnych dokumentów związanych z tymi spotkaniami. Zasugerowano kontakt z innymi ministerstwami, które z powrotem odsyłały dziennikarzy do SVRK.
Ale zawsze może być jeszcze gorzej. Na Węgrzech nasza dziennikarka złożyła wniosek w ramach dostępu do informacji publicznej do urzędu premiera Viktora Orbána 2 października 2021. Do dziś nie otrzymała nawet zdania odpowiedzi.
Wywiad z Helen Darbishire przeprowadził Marcos García Rey. Projekt Teczki Odbudowy jest wspierany z funduszu IJ4EU.
Jest to drugi artykuł publikowany w ramach Teczek Odbudowy, ogólnoeuropejskiego projektu dziennikarzy śledczych nt. europejskiego funduszu odbudowy. Pierwszy nasz artykuł możesz przeczytać tutaj.
Nad "teczkami odbudowy" pracuje zespół:
  • Gabi Horn, Átlátszó (Węgry)
  • Attila Bíró, Context Investigative Reporting Project (Rumunia)
  • Staffan Dahllöf, DEO.dk (Dania / Szwecja)
  • Petr Vodsedalek, Deník (Czechy)
  • Remy Koens, Follow the Money (Niderlandy)
  • Peter Teffer, Follow the Money (Niderlandy)
  • Lise Witteman, Follow the Money (Niderlandy / Bruksela)
  • Marcos García Rey, freelance (Hiszpania)
  • Jarno Liski, Iltalehti (Finlandia)
  • Giulio Rubino, Irpimedia (Włochy)
  • Marie Charrel, Le Monde (Francja)
  • Adrien Sénécat, Le Monde (Francja)
  • Piotr Maciej Kaczyński, Onet.pl (Polska)
  • Ante Pavić, Oštro (Chorwacja)
  • Matej Zwitter, Oštro (Słowenia)
  • Hans-Martin Tillack, Die Welt (Niemcy)
  • Ben Weiser, ZackZack (Austria)
 
Do góry Bottom