D
Deleted member 427
Guest
Poniżej kopiuję w całości (na wypadek wygaśnięcia albo usunięcia źródła) tekst Mikołaja Stachowiaka opisujący jego doświadczenia z państwem polskim przy okazji ubiegania się o zezwolenia na broń palną. Link do artu --> Policyjne państwo w państwie vs. Prawo posiadania broni w Polsce
Jak pisze sam autor: Zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł jest dość długi, ale chciałem bardzo dokładnie wytłumaczyć osobom spoza kręgu miłośników broni, jaką gehenną jest otrzymanie pozwolenia w Polsce i dlaczego tak jest. Opisałem też jak wygląda kwestia oskarżeń o nielegalny handel i posiadanie broni.
Mikołaj Stachowiak zaczyna od stwierdzenia, iż w III RP pozwolenia na broń to prawniczy Dziki Zachód, biurokracja i czeski film w jednym. Z czeskim filmem i biurokracją - zgoda, ale co ma do tego "prawniczy Dziki Zachód"? Przecież gdybyśmy mieli "prawniczy Dziki Zachód" (jak w Arizonie albo Utah), to by facet chodził już z Glockiem przy pasie i AR15 na plecach. Więcej szacunku dla "prawniczego Dzikiego Zachodu" proszę.
Choć mało, kto o tym wie, istnieje jedna dziedzina życia w Polsce, w której notorycznie naginane lub łamane jest prawo. Chodzi tutaj o wydawanie pozwoleń na broń. Paradoksalnie stroną, która owe prawo łamie jest instytucja, która ma za zadanie pilnować ładu i praworządności w naszym kraju, czyli polska policja. Niestety ze względu na złożoność sytuacji za pośrednictwem mediów (które opierają się na tym, co mówią polscy policjanci, błędnie uznając to za rzetelne informacje) do szarego obywatela bardzo często dociera zniekształcony lub wręcz zakłamany obraz rzeczywistości. Przykładem mogą być ostatnie wydarzenia w Gdańsku, gdzie zamordowano trzyosobową rodzinę, a jedną z ofiar Adama K., znanego w środowisku kolekcjonerów sprzedawcę militariów, niemającego nic wspólnego ze światem przestępczym, media przedstawiały jako gangstera i groźnego handlarza bronią. Tak, więc zapraszam was w podróż po świecie polskich kolekcjonerów i miłośników broni, a jest to świat, w którym króluje prawniczy absurd, biurokracja i samowola funkcjonariuszy polskiej policji.
Samowola policji
Jest rok 1999. Dziesięć lat po upadku komunizmu dochodzi do zmiany starej komunistycznej ustawy o broni i amunicji (skrót UoBiA), która z racji, że została stworzona przez system totalitarny była bardzo restrykcyjna i ograniczała wolność obywatelską. Nowa ustawa określała warunki, które trzeba spełnić, by dostać pozwolenie. Mogła je dostać osoba, która ma skończone 21 lat, nie stanowi zagrożenia dla porządku publicznego, przeszła testy lekarskie i zdała egzamin praktyczny i teoretyczny z obsługi broni. Dodatkowo trzeba było uzasadnić potrzebę posiadania broni. Tworzyła kategorie pozwoleń ze ze względu na cel. Były to kolejno pozwolenie do celów ochrony osobistej, sportowych, kolekcjonerskich, pamiątkowych, szkoleniowych. Kiedy przygotowywano nową ustawę, cała społeczność strzelecka miała nadzieję, że znormalizuje ona kwestie wydawania pozwoleń w Polsce i przybliży nas do standardów zachodniego, wolnego świata. Stało się jednak inaczej, praktyka wydawania pozwoleń przypominała tę sprzed 1989 roku.
Łatwy dostęp do broni mieli praktycznie tylko myśliwi (łatwo było im uzasadnić potrzebę posiadania broni), osoby ze znajomościami lub te osoby, które dały łapówkę. Wynikało to głownie z postanowienia, że za kwestię wydawania pozwoleń dalej będzie odpowiedzialna policja, ponieważ pozornie wydaję się, że będzie to organ najbardziej kompetentny i rzetelny, co więcej, dano policji duży margines zaufania w postaci zapisów ustawy o uzasadnianiu potrzeby posiadania broni, które powodowały, że wydanie pozwolenia było decyzją dalece uznaniową. Niestety polska policja, tkwiąca mentalnie w PRL-u, okazała się bardzo stronnicza. Wykorzystując możliwości prawne, jakie jej dano, bardzo mocno ograniczyła prawo do posiadania broni w Polsce, oczywiście tłumacząc to bezpieczeństwem obywateli.
Polska była państwem, w którym prawo i praktyka wydawania pozwoleń były jednymi z najbardziej rygorystycznych w Europie. Najczęściej osoba, która spełniała warunki ustawy, pozwolenia nie dostawała z powodu "widzimisię" policyjnego organu wydającego pozwolenia, czyli Wydziału Postępowań Administracyjnych, w skrócie WPA. Wyobraźcie sobie, że przeszliście kurs na prawo jazdy, zdaliście egzaminy, zapłaciliście za wszystko, a potem na komendzie, gdzie przyszliście po wasze zdane prawko, dowiedzieliście się, że go nie dostaniecie. Dlaczego? A no dlatego, że pan policjant z WPA stwierdził, że prawo jazdy nam nie potrzebne, bo np. możemy sobie dojeżdżać do pracy autobusem.
Właśnie tak wyglądało wydawanie pozwoleń przed 2011 rokiem. Zwrotu pieniędzy za kurs i egzamin oczywiście nie było. W przypadku pozwoleń do celów sportowych częstą praktyką było to, że WPA wymagało pozaustawowych wymyślonych przez siebie warunków np. domagały się przedstawienia wyników z zawodów sportowych, po czym stwierdzali z własnej subiektywnej oceny, że są za niskie i odmawiali wydania pozwolenia. Mieli nadzieję, że ludzie się zniechęcą, bo w takim przypadku trzeba było walczyć na drodze sądowej, a to trwało i nie wszyscy mieli ochotę na takie batalie.
Prawniczy bałagan i nadinterpretacja prawa przez policję
Nadchodzi rok 2004, a wraz z nim nowelizacja ustawy UoBiA. A w niej dwie najciekawsze zmiany. Pierwsza to zmiana definicji broni pneumatycznej. Od 1999 r. bez pozwolenia można było posiadać broń wiatrówki z lufą gładką, natomiast moc nie odgrywała żadnej roli. Od 2004 r. można posiadać wiatrówki gwintowanie i gładkie do mocy 17 J. Problemem okazało się tzw. Rozporządzenie Millera, które mimo zmiany w ustawie nadal wymagało koncesji na handel wiatrówkami gwintowanymi. Był to zapis sprzeczny z ustawą, a tym samym był niezgodny z zasadą hierarchiczności aktów prawnych. Niestety konstytucja nie wygasza takich zapisów z automatu. Prokuratorzy i sędziowie musieli zdać się na własną wiedzę prawniczą. W praktyce wyglądało to tak, że bardzo dużo osób zostało, oskarżonych o handel wiatrówkami bez koncesji i musieli bardzo długo walczyć przed sądami o uniewinnienie. Dopiero w 2009 roku uchylono ten jeden z największych bubli w historii polskiego prawa.
Druga zmiana dotyczyła broni historycznej. Wcześniej można było posiadać broń wyprodukowaną przed 1850 rokiem, zmiana pozwoliła, bez zezwoleń posiadać również w pełni funkcjonalne repliki broni opracowanej przed ta datą. Podobnie jest w wielu państwach europejskich. I znowu pojawił się problem. Dotyczył on amunicji, a dokładniej czarnego prochu. Replikę można było mieć bez pozwolenia, natomiast z czarnym prochem był kłopot, żeby go kupić trzeba było okazać pozwolenie, co było kuriozalne. W końcu głos zabrał Sąd Najwyższy, który stwierdził, że prawo upoważnia posiadaczy replik do posiadania czarnego prochu. Radość wśród miłośników starej broni nie trwała jednak zbyt długo. Czujna policja, która sprawia wrażenie, że jedyny cel jej istnienia jest taki, żeby nie dopuścić do normalnego dostępu do broni w Polsce, zareagowała bardzo szybko. Stróże prawa stwierdzili, że owszem proch można posiadać bez zezwolenia, ale kupić go bez zezwolenia już nie można! Była to ewidentna nadinterpretacja prawa. Taką sytuację umożliwił wyrok,który odnosił się tylko do posiadania prochu, nie wspominając o jego nabywaniu. Sklepy z bronią, pod policyjną groźbą odebrania koncesji na wykonywanie swojej działalności, nadal wymagały okazania pozwolenia przy zakupie prochu. Z tą sytuacją radzono sobie, sprowadzając proch z Czech, gdzie można taki proch nabyć bez żadnych problemów. Obecnie, żeby kupić proch do repliki trzeba wyrobić Europejską Kartę Broni, co jest stosunkowo proste i nie ma z tym kłopotów, to zakończyło problemy związane z replikami historycznej broni.
Jak pisze sam autor: Zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł jest dość długi, ale chciałem bardzo dokładnie wytłumaczyć osobom spoza kręgu miłośników broni, jaką gehenną jest otrzymanie pozwolenia w Polsce i dlaczego tak jest. Opisałem też jak wygląda kwestia oskarżeń o nielegalny handel i posiadanie broni.
Mikołaj Stachowiak zaczyna od stwierdzenia, iż w III RP pozwolenia na broń to prawniczy Dziki Zachód, biurokracja i czeski film w jednym. Z czeskim filmem i biurokracją - zgoda, ale co ma do tego "prawniczy Dziki Zachód"? Przecież gdybyśmy mieli "prawniczy Dziki Zachód" (jak w Arizonie albo Utah), to by facet chodził już z Glockiem przy pasie i AR15 na plecach. Więcej szacunku dla "prawniczego Dzikiego Zachodu" proszę.
Choć mało, kto o tym wie, istnieje jedna dziedzina życia w Polsce, w której notorycznie naginane lub łamane jest prawo. Chodzi tutaj o wydawanie pozwoleń na broń. Paradoksalnie stroną, która owe prawo łamie jest instytucja, która ma za zadanie pilnować ładu i praworządności w naszym kraju, czyli polska policja. Niestety ze względu na złożoność sytuacji za pośrednictwem mediów (które opierają się na tym, co mówią polscy policjanci, błędnie uznając to za rzetelne informacje) do szarego obywatela bardzo często dociera zniekształcony lub wręcz zakłamany obraz rzeczywistości. Przykładem mogą być ostatnie wydarzenia w Gdańsku, gdzie zamordowano trzyosobową rodzinę, a jedną z ofiar Adama K., znanego w środowisku kolekcjonerów sprzedawcę militariów, niemającego nic wspólnego ze światem przestępczym, media przedstawiały jako gangstera i groźnego handlarza bronią. Tak, więc zapraszam was w podróż po świecie polskich kolekcjonerów i miłośników broni, a jest to świat, w którym króluje prawniczy absurd, biurokracja i samowola funkcjonariuszy polskiej policji.
Samowola policji
Jest rok 1999. Dziesięć lat po upadku komunizmu dochodzi do zmiany starej komunistycznej ustawy o broni i amunicji (skrót UoBiA), która z racji, że została stworzona przez system totalitarny była bardzo restrykcyjna i ograniczała wolność obywatelską. Nowa ustawa określała warunki, które trzeba spełnić, by dostać pozwolenie. Mogła je dostać osoba, która ma skończone 21 lat, nie stanowi zagrożenia dla porządku publicznego, przeszła testy lekarskie i zdała egzamin praktyczny i teoretyczny z obsługi broni. Dodatkowo trzeba było uzasadnić potrzebę posiadania broni. Tworzyła kategorie pozwoleń ze ze względu na cel. Były to kolejno pozwolenie do celów ochrony osobistej, sportowych, kolekcjonerskich, pamiątkowych, szkoleniowych. Kiedy przygotowywano nową ustawę, cała społeczność strzelecka miała nadzieję, że znormalizuje ona kwestie wydawania pozwoleń w Polsce i przybliży nas do standardów zachodniego, wolnego świata. Stało się jednak inaczej, praktyka wydawania pozwoleń przypominała tę sprzed 1989 roku.
Łatwy dostęp do broni mieli praktycznie tylko myśliwi (łatwo było im uzasadnić potrzebę posiadania broni), osoby ze znajomościami lub te osoby, które dały łapówkę. Wynikało to głownie z postanowienia, że za kwestię wydawania pozwoleń dalej będzie odpowiedzialna policja, ponieważ pozornie wydaję się, że będzie to organ najbardziej kompetentny i rzetelny, co więcej, dano policji duży margines zaufania w postaci zapisów ustawy o uzasadnianiu potrzeby posiadania broni, które powodowały, że wydanie pozwolenia było decyzją dalece uznaniową. Niestety polska policja, tkwiąca mentalnie w PRL-u, okazała się bardzo stronnicza. Wykorzystując możliwości prawne, jakie jej dano, bardzo mocno ograniczyła prawo do posiadania broni w Polsce, oczywiście tłumacząc to bezpieczeństwem obywateli.
Polska była państwem, w którym prawo i praktyka wydawania pozwoleń były jednymi z najbardziej rygorystycznych w Europie. Najczęściej osoba, która spełniała warunki ustawy, pozwolenia nie dostawała z powodu "widzimisię" policyjnego organu wydającego pozwolenia, czyli Wydziału Postępowań Administracyjnych, w skrócie WPA. Wyobraźcie sobie, że przeszliście kurs na prawo jazdy, zdaliście egzaminy, zapłaciliście za wszystko, a potem na komendzie, gdzie przyszliście po wasze zdane prawko, dowiedzieliście się, że go nie dostaniecie. Dlaczego? A no dlatego, że pan policjant z WPA stwierdził, że prawo jazdy nam nie potrzebne, bo np. możemy sobie dojeżdżać do pracy autobusem.
Właśnie tak wyglądało wydawanie pozwoleń przed 2011 rokiem. Zwrotu pieniędzy za kurs i egzamin oczywiście nie było. W przypadku pozwoleń do celów sportowych częstą praktyką było to, że WPA wymagało pozaustawowych wymyślonych przez siebie warunków np. domagały się przedstawienia wyników z zawodów sportowych, po czym stwierdzali z własnej subiektywnej oceny, że są za niskie i odmawiali wydania pozwolenia. Mieli nadzieję, że ludzie się zniechęcą, bo w takim przypadku trzeba było walczyć na drodze sądowej, a to trwało i nie wszyscy mieli ochotę na takie batalie.
Prawniczy bałagan i nadinterpretacja prawa przez policję
Nadchodzi rok 2004, a wraz z nim nowelizacja ustawy UoBiA. A w niej dwie najciekawsze zmiany. Pierwsza to zmiana definicji broni pneumatycznej. Od 1999 r. bez pozwolenia można było posiadać broń wiatrówki z lufą gładką, natomiast moc nie odgrywała żadnej roli. Od 2004 r. można posiadać wiatrówki gwintowanie i gładkie do mocy 17 J. Problemem okazało się tzw. Rozporządzenie Millera, które mimo zmiany w ustawie nadal wymagało koncesji na handel wiatrówkami gwintowanymi. Był to zapis sprzeczny z ustawą, a tym samym był niezgodny z zasadą hierarchiczności aktów prawnych. Niestety konstytucja nie wygasza takich zapisów z automatu. Prokuratorzy i sędziowie musieli zdać się na własną wiedzę prawniczą. W praktyce wyglądało to tak, że bardzo dużo osób zostało, oskarżonych o handel wiatrówkami bez koncesji i musieli bardzo długo walczyć przed sądami o uniewinnienie. Dopiero w 2009 roku uchylono ten jeden z największych bubli w historii polskiego prawa.
Druga zmiana dotyczyła broni historycznej. Wcześniej można było posiadać broń wyprodukowaną przed 1850 rokiem, zmiana pozwoliła, bez zezwoleń posiadać również w pełni funkcjonalne repliki broni opracowanej przed ta datą. Podobnie jest w wielu państwach europejskich. I znowu pojawił się problem. Dotyczył on amunicji, a dokładniej czarnego prochu. Replikę można było mieć bez pozwolenia, natomiast z czarnym prochem był kłopot, żeby go kupić trzeba było okazać pozwolenie, co było kuriozalne. W końcu głos zabrał Sąd Najwyższy, który stwierdził, że prawo upoważnia posiadaczy replik do posiadania czarnego prochu. Radość wśród miłośników starej broni nie trwała jednak zbyt długo. Czujna policja, która sprawia wrażenie, że jedyny cel jej istnienia jest taki, żeby nie dopuścić do normalnego dostępu do broni w Polsce, zareagowała bardzo szybko. Stróże prawa stwierdzili, że owszem proch można posiadać bez zezwolenia, ale kupić go bez zezwolenia już nie można! Była to ewidentna nadinterpretacja prawa. Taką sytuację umożliwił wyrok,który odnosił się tylko do posiadania prochu, nie wspominając o jego nabywaniu. Sklepy z bronią, pod policyjną groźbą odebrania koncesji na wykonywanie swojej działalności, nadal wymagały okazania pozwolenia przy zakupie prochu. Z tą sytuacją radzono sobie, sprowadzając proch z Czech, gdzie można taki proch nabyć bez żadnych problemów. Obecnie, żeby kupić proch do repliki trzeba wyrobić Europejską Kartę Broni, co jest stosunkowo proste i nie ma z tym kłopotów, to zakończyło problemy związane z replikami historycznej broni.