Opresja ze strony rynku (efekt gry rynkowej)

T

Tralalala

Guest
Jakich hardcoreowych? Normalni ludzie żyją obok siebie i się nie wpierdalają w swoje sprawy. Ja Ci powiem tak jak wypalam pierdolone liście to czekam na czas gdy nie będzie wiało w stronę innych domów, i nie jakieś prawo mi tego nie nakazuje tylko normalnie nie chcę sąsiadowi domu zadymić, nigdy nie było umowy ale tak się robi, bo się kurwa żyje obok siebie. Czemu miałbym żyć w jakimś skurwiałym społeczeństwie co chce mi coś narzucić? Widzisz problem w tym, że ludzie normalni potrafią się dogadać a skurwiałe lewactwo nie potrafi bo oni mają wieczne pretensje i chęć rządania innymi, to są zwykłe kurwy. Lubię posłuchać głośniej muzyki ( tyle ile lapek daje ewentualnie + głośniki ) ale jak do mnie przyjdziesz i się normalnie zapytasz czy bym mógł ściszyć bo dzieciak nie może spać to tak zrobię, tak kurwa robią normalni ludzie.
 
D

Deleted member 4151

Guest
Jeśli ktoś chce bym przestrzegał jakiś reguł danej społeczności które odbiegają od libertariańskich niech zaznaczy to jako warunek sprzedaży nieruchomości. Jeśli nic takiego nie zaznaczy to mam prawo malować sobie dom jak tylko chce, sadzić tam konopie indyjską, stawiać miny i co tylko sobie zapragnę bo to MOJA własność a nie tej społeczności. Zamordyzm to zamordyzm bez różnicy czy wprowadza go oddolnie społeczność czy odgórnie zcentralizowane państwo (choć w praktyce odgórny zamordyzm jest oczywiście gorszy).
 

inho

Well-Known Member
1 635
4 516
W jednych miejscach tworzyłby się zamordyzm w innych libertarianizm a w jeszcze innych systemy pośrednie. Wszyscy będą swojego systemu bronić i lokalnie się wspierać - lewaki będą wtykać kwiatki w lufy karabinów odwiedzających ich komunę libów, a propy będą odstrzeliwać śpiochy w propenklawie. Według mnie, tak samo bez sensu jest próba przekonania zamordystów do libertarianizmu jak libertarian do komunizmu. To co imho można by osiągnąć, to rozproszony, zdecentralizowany, zróżnicowany prawnie system lokalnych samorządów, żeby każdy był zadowolony.
Serio chciałby ktoś z was w takim systemie zamieszkać w środku czerwonego syfu i przekonywać wszystkich dookoła do libertarianizmu? ;)
 

deith

Active Member
230
169
@Tralalala
Ale nie wszyscy jesteśmy tacy sami i niektórzy lubią sobie słuchać głośno muzyki cały czas i to jest dla nich normalność. I po to są sądy, żeby to co tobie wydaje się normalne nie łamało wolności innych. No chyba, że ty jesteś jednym z tych co nie wierzą w istnienie ankapowych sądów.

Serio chciałby ktoś z was w takim systemie zamieszkać w środku czerwonego syfu i przekonywać wszystkich dookoła do libertarianizmu? ;)
He no właśnie tak teraz jest nie?:>

Ale tak pewnie można to osiągnąć. Pytanie tylko czy zupełnie przypadkiem pewne systemy nie będą dominujące, nie będą powolnie wchłaniać innych a potem same korodować z powodu braku konkurencji.

Chodzi mi o to, jak zabezpieczyć się aby kolejna dzika ameryka nie stała się dzisiejszą ameryką. Trzeba drzewko wolności podlewać krwią czy da się inaczej? Może to już gdzieś było na forum.
 
Ostatnia edycja:

inho

Well-Known Member
1 635
4 516
He no właśnie tak teraz jest nie?:>
Chodziło mi o warunki jakie opisałem - zdecentralizowany i zróżnicowany system: zakładając, że ma się wybór pomiędzy jakimś libowym miastem a komuszym miastem. ;)

Ale tak pewnie można to osiągnąć. Pytanie tylko czy zupełnie przypadkiem pewne systemy nie będą dominujące, nie będą powolnie wchłaniać innych a potem same korodować z powodu braku konkurencji.
Przy braku centralnych zakazów i regulacji zawsze będzie reprezentowane całe spektrum poglądów również skrajnych - taka ludzka natura. W związku z tym nie obawiałbym się, że nie będzie się z kim porównywać. Na przykładzie: w Niemczech nie ma zakazu istnienia organizacji faszystowskich jawnie odwołujących się do Adolfa - stanowią margines społeczeństwa, ale przynajmniej wszyscy pozostali wiedzą czym jest faszyzm. W Polsce mamy faszystowski zakaz głoszenia faszyzmu i przez to nikt nie wie czym tak naprawdę jest faszyzm i mamy 90% nieświadomych posłów faszystów. ;)

Chodzi mi o to, jak zabezpieczyć się aby kolejna dzika ameryka nie stała się dzisiejszą ameryką. Trzeba drzewko wolności podlewać krwią czy da się inaczej? Może to już gdzieś było na forum.
Kiedyś w wątku o Szwajcarii wspominałem, że podoba mi się pomysł, w którym można dowolnie ustanawiać prawo na szczeblu samorządowym. Jedyna opcja zmiany prawa ogólnego/konstytucyjnego możliwa wyłącznie przy akceptacji wszystkich samorządów (lub odpowiednio małych jednostek administracyjnych) bez wyjątku.

Co do Ameryki, to widać, że zamordyzm głównie idzie z centrum. USA się zmienia w takim a nie innym kierunku, bo coraz więcej kompetencji przejmuje od samorządów rząd federalny. To powoduje, że nie ma konkurencji systemów więc kraj się stacza. Takie moje zdanie. ;)
 

Solitary Man

Człowiek raczej piwnicy
492
2 228
Jedyna opcja zmiany prawa ogólnego/konstytucyjnego możliwa wyłącznie przy akceptacji wszystkich samorządów (lub odpowiednio małych jednostek administracyjnych) bez wyjątku.

Tak było w I Rzeczypospolitej. Posłowie reprezentowali daną ziemię i byli zobowiązani głosować zgodnie z instrukcjami ustalonymi na sejmikach. Do wprowadzenie nowego prawa na Sejmie potrzebna była zgoda wszystkich posłów, a więc wszystkich ziem (samorządów).
 
D

Deleted member 427

Guest
Copy-paste z innego wątku (mój post)

Nock w książce "Our Enemy - The State" wspomina o niezwykle ciekawym projekcie Thomasa Jeffersona. System organizacji politycznej, jaki chciał początkowo przeforsować Jefferson, w ostateczności nie przeszedł - sam autor z niego zrezygnował, twierdząc, że nigdy nie uzyska na to potrzebnej większości. Po latach do niego wrócił i rozwinął, poświęcając mu sporo miejsca w listach do przyjaciół. Generalnie z tych listów wyłania się mega radykał.

Jefferson uważał, że ostateczną jednostką polityczną, depozytariuszem i źródłem władzy oraz inicjatywy politycznej, powinna być jednostka najmniejsza - nie żadna federacja, nie stan ani nie hrabstwo - lecz okręg [township] lub - jak sam to określał - dzielnica [ward]. Okręg i tylko okręg powinien decydować o ewentualnym delegowaniu władzy wyżej, do hrabstwa, stanu i jednostki federalnej. TJ idzie nawet dalej: owa najmniejsza jednostka powinna zarezerwować tylko dla siebie władzę nakładania podatków. Większe jednostki nie miałyby żadnej władzy nakładania podatków bezpośrednich czy pośrednich, lecz jedynie mogłyby przedstawiać swe propozycje okręgom, które by je spełniały na zasadzie kontyngentów. Przyczyniałoby się to do redukcji organizacji większych jednostek do formy szkieletowej i silnie działałoby przeciw przyjmowaniu przez nie jakichkolwiek funkcji poza tymi, które dana dzielnica im wyznaczała.

W lutym 1816 roku Jefferson napisał do Josepha C. Cabella: "Cóż to jest, co niszczyło wolność człowieka pod każdym rządem, jaki kiedykolwiek istniał na świecie? Wszechwładne skupienie wszystkich zadań i władz w jednym ciele, bez względu na to, czy będą to autokraci Rosji czy Francji czy też arystokraci senatu Wenecji. Tajemnica wolności leży w jednostce, czyniącej z siebie depozytariusza szanujących ją władz, na ile jest kompetentna wobec nich, i delegującej jedynie to, co leży poza jej kompetencją, na drodze syntetycznego procesu, do urzędników coraz to wyższego rzędu, tak aby ufać coraz to mniej licznym władzom, proporcjonalnie do stopnia, w jakim wykonawcy tych władz stają się coraz bardziej oligarchiczni".

Obserwacja Jeffersona jest moim zdaniem bardzo precyzyjna i bierze pod uwagę fakt, że nazwijmy to mądrość, uczucia i emocje pojedynczego człowieka mają wbrew pozorom raczej krótki promień oddziaływania. Nie można ich rozciągać na obszar znacznie przekraczający okręg. A szczytem absurdu jest przypuszczenie, że jakikolwiek człowiek lub grupa ludzi może arbitralnie z powodzeniem korzystać ze swej mądrości, interesów i uczuć na obszarze całego stanu czy federacji. Na banał zakrawa twierdzenie, że istnieje stale pogłębiająca się przepaść między faktyczną wiedzą, jaką posiada człowiek, a wiedzą konieczną do tego, by móc podejmować racjonale decyzje także w imieniu innych ludzi. Przepaść ta musi się z czasem tylko powiększać z racji niemożności zatrzymania postępu technologicznego, a co za tym idzie, ilości informacji, jaką należy posiadać, aby cokolwiek w pełni zrozumieć.

Jefferson uważał zatem, że im większy obszar działania, tym mniej liczne i dokładniej sformułowane powinny być sprawowane funkcje. Pisał: "Umieszczając przed każdym jedynie to, co jego wzrok może nadzorować, tworzy się najpewniejszą gwarancję przed uzurpowaniem funkcji. Tam, gdzie każdy człowiek jest wspólnikiem w kierowaniu swym okręgiem-republiką i czuje, że jest uczestnikiem w rządzeniu nie tylko podczas wyborów, przez jeden dzień w roku, lecz każdego dnia, ludzie dadzą sobie raczej wyrwać serce z ciała niż pozwolą sobie wyrwać władze przez jakiegoś Cezara albo Bonapartego".
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Prowadzę korespondencję z Phoutym dalej. Nawet zajrzał do tego wątku. Zaraz opublikuję nasze najnowsze posty, bez mojej odpowiedzi bo jeszcze jej nie napisałem.

Wiadomość 5 i odpowiedź na nią (w kolejnym poście wiadomość 6):

Premislaus napisał:
Bardzo dziękuję! Zamieściłem tam naszą rozmowę i parę słów o Tobie. Gdyby coś było źle, popełniłem omyłkę. To proszę mi zwrócić uwagę!

https://libertarianizm.net/threads/opresja-ze-strony-rynku-efekt-gry-rynkowej.5255/

Pozdrawiam!

Phouty napisał:
Wpadłem na tą zalinkowaną stronkę i widzę, że udziela się tam kawador, z którym też czasami prywatnie koresponduję.

Natomiast wydaje mi się, iż tamtejszy użytkownik Tralalala (chyba dobrze te "la" policzyłem)
wink.gif
, to myli pojęcia wolnościowe z anarchizmem.
Teoretycznie "wolnoć Tomku w swoim domku" działa.
Jednakże nie wtedy, gdy się żyje i działa pomiędzy innymi ludźmi, którzy też przecież mają jakieś prawa.
W "idealnym" anarchizmie nie można więc mówić o współpracy, ponieważ ludzie walczą między sobą, gdy czerwono pomalowany dom kłuje moje oczy. Więc ja się odwdzięczam sąsiadowi, zakładając sobie hodowlę świń przy jego płocie i dokupuję całe stado kogutów, ażeby piały o 4-tej nad ranem. Wolno mi przecież na mojej własnej posesji?
Nie, nie wolno, ponieważ smród z moich świń przechodzi na drugą stronę płotu, tak samo jak pianie kogutów.

Jeżeli walczymy pomiędzy sobą, to nie jesteśmy w stanie się razem zorganizować, gdyby przyszło jakiekolwiek zagrożenie z zewnątrz!
Stajemy się wtedy łatwym łupem dla naszych wrogów i nie ważne jest, czy tymi wrogami są zjawiska naturalne, takie jak trzęsienie ziemi, pożar, czy też tornado, czy też najazd Mongołów, lub zielonych ludzików z Krymu, czy też Rzymu.
wink.gif


Tylko jakaś umowa społeczna pozwala nam więc ze sobą skutecznie kooperować i działać na naszą wspólną korzyść, tworząc bardzo silne więzy społeczne.

W kompletnym anarchizmie, to zerwany most przez powódź nigdy nie będzie naprawiony, bo nie będzie umowy społecznej, no i dlaczego ona miała by być, skoro sąsiad mi dokopuje czerwonymi ścianami, a ja mu się odgryzam odorem z warchlaków i pianiem kogutów.

Czyli jeżeli ktoś nie chce współżyć na ogólnie panujących zasadach w danym "community", to przecież może on sobie kupić dom na kompletnym odludziu i pomalować go tak jak mu się to żywnie podoba i nikt mu nie będzie robił problemów.

Sypnę tutaj kilkoma frazesami:

Jeżeli ta osoba natomiast kupiła dom obok mnie, to "widziały gały co brały", oraz, "jak już wlazłeś między wrony, no to krakaj jak i one", albo..."spadaj frajerze, bo my w naszym "community" ciebie popędzimy i co ważniejsze, podbijemy ci oko, jak nie będziesz malował domu tak jak wszyscy, a jest nas wielu, więc mamy więcej broni i tym samym znacznie większą siłę ognia"!
wink.gif


Czyli inne hasełko: W jedności siła!
A jedność się tylko osiąga na bazie wzajemnej współpracy i kooperacji, zrozumienia obopólnego, oraz podporządkowania się dobrowolnie przyjętym umowom społecznym.
I jest to prawdą.

Dobrobyt <===> siła <===> zamożność <===> stabilność społeczna <===> kooperacja <===> umowa społeczna <===> egzekwowanie umów społecznych <===>siłowe pozbywanie się elementów szkodzących społeczności <===> wolność osobista.

Z drugiej strony:
Wolność osobista <===> anarchia <===> konflikt <===> degeneracja <===> słabość <===> podbicie przemocą przez silniejszych fizycznie <===> niewola <===> kompletny brak wolności.

Z dwojga złego, to osobiście wolę stracić trochę na osobistej wolności na rzecz dobra ogólnego, niż stać się czyimś niewolnikiem pozbawionym jakicholwiek praw, a tym samym kompletnie pozbawionym tej wolności.
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Wiadomość 6, odpowiedź w następnym poście bo lekko przekraczam limit:

Premislaus napisał:
Muszę się nie zgodzić. Na mojej ulicy każdy dom wygląda inaczej i niektórzy ludzie wciąż trzymają jakieś zwierzęta - kury. Większość ma psy, obok drogi z głośnymi autami i od rana do wieczora słychać przeróżne narzędzia, od pił, przez betoniarki, po szlifierki. W okresie letnim słychać krzyki i śmiechy dzieci. Nawet w Krakowie, na Błoniach ludzie mają jeszcze prawo wypasać krowy (dzielnice były kiedyś wioskami i mieli przywilej od jakiegoś króla, którego nigdy nie uchylono), a jest to teraz miejsce wypoczynkowe, obok stadion, park. Ponoć był to jeszcze całkiem niedawno, niezbyt rzadki widok
smile.gif
.

Przywilej wziął się stąd, że chłopi mieli liche chaty kryte strzechą i jeśli w okolicy wybuchł pożar, to zagrażało to miastu. Było to w nagrodę w zamian za pokrycie dachów innym materiałem.

To nie jest tak, że ludzie nie zrobią nic bez państwa. Gdyby było inaczej to system socjalistyczny by się powiódł. Oczywiście most powinien być prywatny. Ale nie mam nic przeciwko jeśli będzie kolektywną własnością jakiejś społeczności.

Takie ograniczenia o jakich mówisz, mogą powstać np. jak ktoś na danym osiedlu chce kupić dom i poprzedni właściciel w umowie go do tego zobowiąże. To już się dzieje, kupując mieszkanie w mieście, ma się w umowie wskazane określone firmy (internet, wywóz śmieci, firma ochroniarska). Tu właśnie chodzi o jednostkowe, samemu narzucanie sobie jakichś ograniczeń. W naszym przypadku umowa ma moc ustawy dla tych konkretnych osób, które zawiązały ze sobą kontrakt. Gdy umowa jest źle skonstruowana, to sąsiad może odmówić wejścia techników na jego własność, w celu dokonania napraw np. linii energetycznej. Mieliśmy taki przypadek kilka lat temu, w sąsiedniej wiosce. Jakaś rodzina nie miała prądu pół roku, bo sąsiad był wredny (w końcu weszli z policją, chyba po wyroku sądu). Ale to wina elektrowni, że się dopuściła takiego prawnego zaniedbania! Oczywiście ze strony swojej własności, nieruchomości, można dokonać agresji na kogoś. Ale na pewno nie fotonami, czyli wyglądem, ponieważ sam widok niezbyt urodziwej osoby, mógłby obrażać czyjeś uczucia, poczucie smaku, lub ktoś mógłby twierdzić, że widok brzydkiej kobiety pogarsza jego samopoczucie, a z godnie z teoriami naukowymi, kiepskie samopoczucie może mieć wpływ na niektóre choroby. Co innego gdy deweloper postawił osiedle i sprzedaje domy na określonych warunkach. Na szczęście w Polsce mamy trochę większy liberalizm niż na Zachodzie, dzięki czemu każdy na ścianie budynku, lub na swojej podwórku może umieścić reklamę.

Jakie przypadki mogłyby być uznane za naruszenie czyjejś własności? Myślę, że na pewno emitowanie zbyt głośnych dźwięków np. powodujących ból, pękanie szyb. Bądź promieniowania np. elektromagnetycznego. Czy inne lżejsze ale wkurzające przypadki też? To już zależy od lokalnego kontekstu. Rynkowi arbitrzy którzy będą roztrząsać spory, na pewno każą sobie za to słono płacić
smile.gif
.

Czy mogę tę wymianę zdań tam wkleić?

Pozdrawiam!
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Odpowiedź Phouty'ego na wiadomość 6:

Phouty napisał:
Znów sypnę przypowiastką:
"Co kraj to obyczaj", czyli to co opisałeś, to z mojego amerykańskiego punktu widzenia nazwałbym niepraworządnością. (Co w mojej głowie natychmiast tworzy skojarzenie z innym słowem-hasłem: "niedostatek". O tym napiszę poniżej).
Kłóci się ten opisany przez ciebie obrazek z moimi standardami dobrobytu (a o życie w dobrobycie, nie oszukujmy się, każdemu przecież chodzi na tym świecie) i nie tylko jest to definiowane uwarunkowaniami materialnymi, ale także i przede wszystkim duchowymi. Piszę właśnie tego posta i mogę się skupić nad tym co robię, ponieważ nie przeszkadza mi jazgot szlifierki, ani nie muszę co kilka minut odpędzać krowy sąsiada, która by chciała zeżreć moje storczyki przed domem.
wink.gif
Przy czym słowo dobrobyt należy rozumieć w znacznie szerszym kontekscie, który dla mnie osobiście oznacza życie według mojego własnego wyboru w takim otoczeniu dalszym i bliższym, na który ja mam jakiś osobisty wpływ, czyli daje mi to poczucie wartości osobistej.
A poczucie wartości osobistej daje mi innymi słowy poczucie władzy (bo mam wpływ na moje otoczenie), czyli zanika w mojej głowie podział na "oni", czyli tak zwany "rząd" lub "państwo", który/które wszystko może i mną maluczkim pomiata, a "my", czyli nic nieznacząca tłuszcza, która jest tylko podmiotem czyjeś działalności, bo jesteśmy pozbawieni jakiegokolwiek udziału we władzy.
Zwróć proszę uwagę, iż sam użyłeś tej frazy w swojej wypowiedzi kilka linijek wcześniej.
Cytuję:
"To nie jest tak, że ludzie nie zrobią nic bez państwa."
Czyli wprowadziłeś pojęcie "państwa" w miejsce które należy się "samorządowi", czyli "nam", nawiązując do naszego omawianego przykładu zerwanego mostu po powodzi.

Czuję się więc współodpowiedzialny, zarówno za siebie samego (ponieważ żyję tak jak ja chcę...wulgaryzując; nie lubię odgłosów szlifierek, ani widoku krów, natomiast lubię oglądać pięknie rozkwitające róże sąsiada, który z kolei zachwyca się moimi storczykami), jak i za moje otoczenie.

Już to zauważono w moim kraju kilkaset lat temu, więc nie przypadkiem jeden bardzo słynny kawałek tekstu napisanego na pergaminie zyczyna się od słów: "We the people...", a nie dajmy na to "we the government", czy też "we the state".

Tutaj więc mamy te różnice kulturowe, o których często wspominam pisząc moje posty na "historycy-dot-org".

Nie chciałbym ażebyś mnie źle zrozumiał!!!
Ja nie krytykuję waszego punktu widzenia, ani waszego stylu życia, ani też nie podważam w najmniejszym stopniu waszego prawa do posiadania poglądów innych niż moje...(żyj i daj żyć innym)...a jedynie wykazuję różnice pomiędzy dwoma odległymi od siebie w przestrzeni społecznościami, mającymi jakże różne doświadczenia na przestrzeni ostatnich 500 lat.

Wróćmy więc do pojęcia dobrobytu.
Oczywiście pierwszym skojarzeniem nasuwającym się do głowy jest słowo "pieniądze".
Czy kasa jest więc warunkiem koniecznym, ażeby osiągnąć dobrobyt?
Odpowiedź wbrew pozorom nie jest taka prosta.

Uważam, że na poziomie jednostki, to sprawy materialne odgrywają znacznie mniejszą rolę. Możemy tu sobie wyobrazić faceta, który żyje sobie w bardzo prymitywnych warunkach, sam na środku pustyni, czy też głęboko w puszczy i jest kompletnie zadowolony ze swojego życia.
Czy żyje on w dobrobycie?
Uważam że tak! Zbudował on swoje idealne otoczenie, żyje on kompletnie według jego własnych reguł i jest mu z tym autentycznie dobrze, więc żyje on w dobrobycie.

Sprawa się komplikuje, gdy przyglądamy się jednak większym grupom ludzi, które nazywamy społecznościami.
Tutaj sprawy materialne nabierają ważnej roli, ponieważ wychodzą na światło dzienne różnice...bo jeden mieszka w pałacu, a drugi śpi za rzędem kubłów na śmieci w jakimś zaułku.

No i każdy z nich musi zdobyć pożywienie, za które też przecież trzeba zapłacić.
Czyli mamy konflikt interesów, ponieważ bogaty musi wykorzystywać biednego (tutaj wychodzi ze mnie krwawy kapitalista), inaczej nie byłby on bogatym, a biedny musi zginać karku przed bogatym, ponieważ jest skazany na okruszki ze stołu tego bogatego.
Oczywiście czasami dochodzi do zaburzeń, które generycznie nazywamy rewolucjami.

Nie jestem historykiem, ale wydaje mi się, że jedyną rewolucją, która się jako-tako udała i jej skutki przetrwały kilka stuleci w miarę w "oryginalnej formie" (napisane w cudzysłowach), to jest właśnie amerykańska rewolucja, która (tutaj przypominam), zaczęła się wręcz od słów "we the people", co daje dużo do myślenia.

Czyli kasa odgrywa dużą rolę, chociaż jest jeden mały szkopuł, bo trzeba ją mieć!!!
Wtedy stać jest nas wirtualnie i w rzeczywistości na wszystko.

Tutaj wspomnę o moim małym marzeniu, które zawsze miałem od najwcześniejszego dzieciństwa.
Zawsze marzyłem, ażeby mieć na własność tropikalną wyspę i być na niej "panem i władcą".

Otóż kilka lat temu zacząłem zamieniać moje marzenia na rzeczywistość. Wiadomo...kasa, czyli wszystko jest na sprzedaż i wszystko można kupić. (Przynajmniej nam, tym homo sapiens sapiens tak się wydaje, że wszystko można kupić).

Wraz z małżonką zaczęliśmy oglądać potencjalne wyspy na Pacyfiku, na Filipinach, a także na Karaibach w Belize, oraz oglądaliśmy pewną bardzo uroczą "skałkę", która była do sprzedania w Grecji.

I wiesz co?
Im bliżej było do zrealizowania tych marzeń, to tym mniej byłem entuzjastyczny!!!
Dlaczego?
Ponieważ zdałem sobie sprawę, iż żyjąc praktycznie na odludziu w odcięciu od świata, byłbym raczej "rozbitkiem" (w sensie duchowym), niż "panem i władcą" mojej własnej wyspy.

Odstąpiłem więc od tych planów, co wcale nie znaczy, że "wyspy" nie kupiłem...ponieważ znajduje się ona w stanie Wyoming i jest to po prostu duży kawał ziemi, na której mogę robić, co mi się żywnie podoba i nikt mi nie wchodzi w paradę. (Wyoming jest tylko troszkę mniejsze niż Polska, a jest zamieszkałe przez tylko pół miliona ludzi, więc tłoczno raczej tam nie jest).
Ale to też nie jest to, bo teren jest zbyt daleko od cywilizacji, więc następna "wyspa" będzie najprawdopodobniej w stanie Utah, lub w Arizonie, a być może w Teksasie. (Kalifornię stanowczo odrzucam, ponieważ zrobiła się ona zbyt "komunistyczna", są zbyt duże podatki, oraz ma dużo ograniczeń, a w zasadzie "upierdliwości" w tamtach powszechnego dostępu do broni palnej).
Po prostu czuję taką potrzebę, ażeby być jednak członkiem jakiejś społeczności, ponieważ moja interakcja z innymi ludźmi daje mi właśnie poczucie wartości, poczucie władzy, a tym samym uważam, że żyję w dobrobycie!!!

Myślałem też intensywnie na temat wypowiedzi użytkownika Tralalala z tamtego forum, na którym zamieściłeś naszą korespondencję.
Oczywiście nie można zbudować sobie obrazu ideologii człowieka na podstawie jego dwóch krótkich postów tam zamieszczonych, jednakże po głębszym namyśle cały czas uważam, iż jego poglądy (podkreślam jeszcze raz, że moja opinia jest bazowana tylko i wyłącznie na treści jego postów tam zamieszczonych) nie mają nic wspólnego z libertarianizmem, przynajmniej rozumianym w kontekscie amerykańskiego libertarianizmu (czy ja dobrze to słowo piszę po polsku (?), bo chodzi mi o angielskie słowo "libertarian") są bardziej zbliżone do anarchizmu.

Zresztą nieważne!
Starałem się znaleźć takie społeczeństwo, które by było oparte na tych założeniach o których Tralalala pisał w spoich postach.

Zabrało mi to trochę czasu, jednak udało mi się takie społeczeństwa znaleźć, gdzie indywidualna wolność jednostki jest posunięta do maksymalnych granic!
Jest ich więcej, ale ograniczę się tylko do wymienienia dwóch i pozostawię to bez komentarzy.
Haiti i Somalia!

PS
Oczywiście możesz zamieściś tego posta, którego zresztą intencjonalnie napisałem w bardziej "filozoficznym" tonie.
Geo
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Kilka uwag:

Błędów stylistycznych i literówek nie poprawiam. W sumie nie zamieszczałem tutaj dat i godzin korespondencji, gdyby kogoś to interesowało to mogę podać. Jeżeli rozmowa będzie dalej kontynuowana, to oczywiście można to skompilować w PDFa plus komentarze z tematu.

Do rozmów nie przygotowuje się jakoś specjalnie, bo nie chodzi mi o miażdżenie i wykazanie wyższości swoich racji, ale o rozmowę. Nie co dzień zdarza się porozmawiać z kimś doświadczonym życiowo, znającym dobrze amerykańskie i polskie realia, język polski. Wiadomości są pisane przeze mnie rano, kiedy nie mam dużo czasu, albo w nocy gdy jestem zmęczony :p.
 
D

Deleted member 427

Guest
Premi, spytaj Phouty'ego o broń palną w Tustin. Bo ja w sumie zapomniałem o tym, gdy rozmawialiśmy nt. Kalifornii. Hrabstwo Orange ma teraz ta babe-szeryfa, która strasznie truje dupe i rzuca ludziom kłody pod nogi w tej kwestii.
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Wiadomość 7 - właśnie ją wysłałem.

Głównie nasuwa się jeden, konkretny wniosek. Kontekst kulturowy jest niezwykle istotny. Zależnie od współrzędnych geograficznych, coś innego może uchodzić za agresję. Mam nadzieję, że moja odpowiedź dobrze brzmi. Podzielcie się swoimi odczuciami względem głównej tezy tego tematu i tego jak wyglądała dyskusja.

Premislaus napisał:
Jeszcze raz bardzo dziękuję za tak obszerną odpowiedź.


Nie krytykuję Twojego stylu życia. Społeczność w której mieszkasz, zasady jakimi się kierujecie, jak najbardziej są kompatybilne z libertarianizmem. Sam libertarianizm to dzieło pokoleń amerykańskich myślicieli, ekonomistów, filozofów, działaczy politycznych (Murray Rothbard, Lew Rockwell, Instytut Misesa, etc). Wyrósł właśnie na tej wolnościowej tradycji narodu amerykańskiego. Trudno wyrokować jak dokładnie będzie wyglądał świat, w którym władza, administracja i służby porządkowe podlegają zasadom działania rynku. Moja i Twoja koncepcja porządku, mogą współistnieć obok siebie, ze względu na to, że w anarchokapitalizmie to dobrowolne umowy pomiędzy konkretnymi ludźmi kształtują rzeczywistość. Jak jest więc różnica? Czy umysłowo, światopoglądowo musicie się godzić na przymusowy samorząd, czy wolelibyście się nie oglądać na władze lokalne, stanowe i federalne? Wasz porządek zawiązać na drodze dobrowolnych umów?


Dlaczego jest to istotne? W USA istnieją bardzo potężne siły, dążące do kompletnego rozbrojenia Waszego społeczeństwa. Jakie to może mieć konsekwencje? Gdyby dziś, w tej chwili upadły struktury państwowe Polski i USA. To w Polsce z racji istnienia rozbrojonego społeczeństwa i etatyzmu wpajanego od pokoleń, mielibyśmy do czynienia ze zbrojnymi bandami byłych policjantów i wojskowych, którzy terroryzowaliby kraj i zmuszali do niewolniczej pracy na rzecz nowej kasty. W Twoim mieście policjanci na drugi dzień, zapewne poszliby normalnie do pracy. Póki co wolność od tyranii tej grupy ludzi gwarantuje Wam druga poprawka. Ci ludzie są bardzo wpływowi, bardzo lewicowi, opanowali główne media, kulturę, etc. Ich przeciwnicy zostali obsmarowani, jako ograniczeni umysłowo wieśniacy i ludzie nieznoszący inności. Na ich drodze stoi jedynie pryncypialna zasada, że Amerykanin może posiadać i nosić broń. Gdyby uchylono drugą poprawkę, bądź przeredagowano ją tak, że dzisiejszy stan rzeczy (posiadanie broni przez masy społeczne), stałby się de facto nielegalny, wprowadzał jakąś uznaniowość... Wtedy ta wspomniana grupa ludzi, uruchomiłaby potężne środki, nakręcała spiralę strachu, manipulowała, fałszowała badania, urządzaliby publiczne pokazówki z miażdżeniem odebranej broni za pomocą walców, etc. Co stałoby wtedy na przeszkodzie tyranii większości? Demokratyczny wybór byłby wiążący dla tej mniejszości wolnych ludzi. Nic by nie zmieniło to, że prawda i racja moralna jest po stronie wolnych, zdroworozsądkowych ludzi, ale stanowiących mniejszość.


Co jeśli samorząd, w duchu modnej ekologii zakaże poruszania się prywatnymi samochodami? Rozkaże korzystać z komunikacji publicznej i ustanowi podatek na ten cel? Już dziś, czasem w polskich mediach można usłyszeć, że wyruszanie w trasę samemu jest niemoralne, nieekologiczne. Moja własność, mój samochód, moja prywatna droga, albo droga należąca do jakiejś firmy która nie chce zabraniać poruszania się samochodami, bo nie będzie mogła na tej drodze zarabiać!


Idea libertariańska, system anarchokapitalistyczny, to dalszy poziom rozwoju oddolnej demokracji, starający się rozwiązać te niedostatki demokracji o których wspominam. Nie wola większości narzucana siłą mniejszości, ale efekt gry rynkowej, prawo powstające na podstawie dobrowolnych umów pomiędzy podmiotami. Tworzenie prawa prywatnego, przez prywatnych właścicieli, ich wola ograniczana zaś jest umowami jakie zawiązują i dyskryminacją rynku, jeśli temu rynkowi (ludziom) coś się nie podoba. Dlaczego ludzie mieliby tak funkcjonować, chcieć tego? Nikt z nas nie jest w stanie w pełni funkcjonować, realizować siebie w oderwaniu od innych ludzi. Każdy człowiek musi handlować, nawet jeśli ten handel to zwykła wymiana godzin pracy na wynagrodzenie. Ludzie na wolnym rynku głosują każdego dnia, w każdej chwili, a nie w dni przeznaczone na zebrania rady miejskiej.


Człowiek żeby żyć musi oddychać, jeść i pić. Powietrze jest ogólnodostępne, pokarm i napoje zapewniają mi prywatni przedsiębiorcy, którzy wytwarzają, dostarczają i sprzedają mi te dobra. Płacę za nie dzięki wynagrodzeniu, jakie otrzymuję od prywatnej osoby, która wykazała się swoją prywatną inicjatywą i założyła biznes. Wszystko to działa rewelacyjnie! Dlaczego administracji która układa nam życie, także zbrojnego bezpieczeństwa, nie scedować na wolny rynek i wolną przedsiębiorczość? Tyle narzekań na biurokrację. W PRLu ciągle czegoś brakowało, po 1989 r. nagle wszystkiego już było pod dostatkiem. Jestem przekonany, że jeżeli prywatny kapitał daję radę w produkcji marchewki, to czemu nie mógłby dać rady w rozsądzaniu ludzkich sporów i konfliktów? Dlatego opowiadam się za likwidacją "monopolu na przemoc".


Nie chcę Ciebie obrazić, nie mam takiego celu, ale uważam, że tkwisz w pewnym błędnym przekonaniu. Jakim? Thomas Hobbes stwierdził kiedyś, że naturalny stan w jakim tkwił człowiek, to chaos i bezprawie i niezbędne jest państwo które zapanuje nad ludzkimi namiętnościami. Nie zgadzam się z tym. Gdyby to było prawdą, to niemożliwe byłoby kooperatywne stowarzyszanie się pierwotnych łowców zbieraczy, nie dokonałby się żaden postęp, nie zawiązałaby się społeczność w której mieszkasz, nie gwarantowalibyśmy sobie praw które chronią każdego człowieka. John Locke już był bliski moim przekonaniom. Opis jego pierwotnego stanu natury czasami mógł prowadzić do niebezpieczeństw. By je zażegnać, ludzie zdecydowali się (konkretniej to intuicyjnie to prawo stosujemy względem siebie) na określone zasady postępowania, zwane prawem naturalnym.


Jedną z zasad prawa naturalnego, jest prawo własności.


Polscy i amerykańscy libertarianie, podzielający te same przekonania, mogą się różnić właśnie ze względu na różnice kulturowe. W USA jest silnie poczucie społeczności (community), Polakom nieraz przypisywany jest skrajny indywidualizm, przez który działamy wspólnie jedynie w chwili zagrożenia. Dlatego to co określamy normalny życiem, dla nas obu może być różne. Mieszkam na wsi która w porównaniu do miasta rządzi się swoimi prawami. Praca na roli u mnie już dawno odeszła w zapomnienie, powstała masa prywatnych interesów, które ludzie prowadzą w warsztatach obok swoich domów. Pewne prace remontowe i pielęgnacyjne (koszenie) można wykonać jedynie w czasie wolnym. Oczywiście im więcej kapitalizmu będzie w Polsce, tym ludzie staną się zamożniejsi i może będzie tak jak w Ameryce, że każdy wynajmie sobie firmę, która to zrobi za niego i to w godzinach gdy wszyscy są w pracy i szkole. Poczucie tego co jest agresją może różnie ewoluować. O wiele więcej sobie pozwalamy na terenie prywatnym, więcej różnych zachowań tolerujemy. Pomimo tego donosicielstwo z zawiści ma się świetnie. Na szczęście jeszcze składanie donosów jest postrzegane bardzo źle w naszym kraju.


Czy to jest złe? Nie. To unifikacja jest zła. Zaś wielorakość możliwych efektów gry rynkowej, prowadzi do silnej decentralizacji i wtedy każdy człowiek znajdzie jakieś miejsce dla siebie. Nie będzie musiał migrować na inny kontynent, gdy coś mu nie odpowiada, ale kilka miejscowości dalej, kilka ulic dalej, etc.


Uściślając. Najważniejszy w naszej doktrynie jest właściciel, który może dowolnie rozporządzać swoją własnością. Ogranicza siebie i pozwala żyć innym, dzięki zawiązywaniu dobrowolnych umów. Tym samym uczestniczy w rynku, który ma prawo kogoś dyskryminować ze względu na coś. Ludzie muszę się pilnować, by nie łamać aksjomatu nieagresji, nie naruszać czyjegoś samoposiadania (self-ownership). Prawo jest tworzone na podstawie tych dobrowolnych umów i zwiemy je efektem gry rynkowej. Efekt może być różny, dlatego musimy starać się przekonać jak najwięcej ludzi, by przyjęli etykę wolnościową. Czy libertarianie zniszczyliby społeczność w której żyjesz? Nie. Nigdy nie uchyliliby dobrowolnie zawartych umów, znieśli by jedynie to co zostało narzucone odgórnie, przez rząd.


W moim przekonaniu, ta idea zapewnia najwięcej wolności i jest najbardziej wydajna, efektywna ekonomicznie.


Mam jeszcze parę drobnych uwag. Na gruncie libertarianizmu nie postrzegamy, że kapitalista jest zły a pracownik ofiarą. Oboje zyskują, bo się dobrowolnie wymieniają (praca = pieniądze). W handlu nikt nie traci, zyskują wszystkie strony. Bo chcą się wymienić! Czy kupując chleb powinienem się czuć pokrzywdzony, bo niby straciłem parę złotych?


Haiti i Somalia są bardzo złym przykładem. Choćby dlatego, że nie funkcjonują one w kapitalizmie, jest tam silny trybalizm, etc. W samej Somalii istnieje kilka państw. Uznawany rząd centralny w Mogadiszu i separatystyczne republiki (Puntland, Somaliland). Pobierane są podatki, powstają nowe uniwersytety i firmy, działa sieć komórkowa, system bankowy, etc. Z tego co się orientuję, nie powstają tylko nowe drogi, bo ludzie poruszają się samochodami terenowymi i wielbłądami (przynajmniej wtedy, kiedy jeszcze interesowałem się tym tematem).

http://en.wikipedia.org/wiki/Economy_of_Somalia

Wojna ma miejsce głównie na południu, gdzie grasuje islamistyczna milicja Asz-Szabab. Jest to problem regionu. W Syrii która jest silnie przesiąknięta bezpieką, trwa aktualnie krwawa wojna domowa.


Przede wszystkim kraje te, nie funkcjonują w tej kulturze, na gruncie której teraz poruszamy się.


PS. Mam pytanie od Kawadora :) - „Premi, spytaj Phouty'ego o broń palną w Tustin. Bo ja w sumie zapomniałem o tym, gdy rozmawialiśmy nt. Kalifornii. Hrabstwo Orange ma teraz ta babe-szeryfa, która strasznie truje dupe i rzuca ludziom kłody pod nogi w tej kwestii. „


Pozdrawiam!
 
T

Tralalala

Guest
@deith
Widzisz to już kwestia rozwiązania ewentualnego sporu można do tego zatrudnić mediatora albo jak człowiek podejść i powiedzieć co leży na sercu i chuj, ja tam nie chcę mieszkać wśród jakiś spierdolin z którymi nie da sie dogadać jak z normalnymi ludźmi bo kurwa we łbie mają gówno, konflikty tylko prowadzą do chujni lepiej się dogadać zawrzeć umowę i po kłopocie. Są 2 drogi albo kurwa żyjemy normalnie działamy i tworzymy ( rozwój nauki ) albo się napierdalamy wiecznie jak pierdolone dzikusy.

Premislaus czy Phouty będzie tu zaglądał ( obstawiam, że tak ) czy będziesz przesyłał mu wiadomości na tych historykach?

@Phouty
Premislaus dobrze to wyłożył, wszystko jest kwestią umowy, jeżeli chcesz mieszkać sobie na osiedlu gdzie są konkretne zasady to droga wolna możesz się dowolnie ograniczać umowami z innymi ludźmi, ale jeżeli nie ma umowy to narzucanie komuś co może robić ze swoją własnością prowadzi do zamordyzmu. Jeżeli mogę mówić komuś jaki ma mieć kolor ścian to może jutro powiem mu aby nosił konkretne ubrania? A za kilka dni powiem mu aby zburzył dom, czemu nie? Człowiek nie ma prawa dysponować cudzą własnością bez zgody właściciela.
 
OP
OP
P

Przemysław Pintal

Guest
Nadeszła odpowiedź na wiadomość 7. Jest utrzymana w tonie tej piosenki: :).

Phouty napisał:
Przemysławie!
Po przeczytaniu Twojego listu postanowiłem wziąść kilkugodzinną przerwę, ażeby go dogłębnie przemyśleć.

Dlaczego?
Ponieważ podchodzimy do omawianych zagadnień z kompletnie niekompatybilnych punktów widzenia, które nie dadzą się w realnym świecie pogodzić ze sobą.

Twój post traktuję jako bardzo szczery i osobisty list, pomimo faktu, iż będzie on zamieszczony publicznie, co między innymi jest właśnie celem naszej wymiany myśli, ażeby inni ludzie mieli okazję, ażeby się zapoznać z szeroką gamą najprzeróżniejszych punktów widzenia, które występują na tym naszym świecie zwanym Matką Ziemią.

Nie ma to nic wspólnego z próbą "przekonywania", ponieważ jako ten stary zgred, który pamięta jeszcze z czasów PRLu towarzysza Bieruta wiem (tak, tak...takie jest ze mnie starocie), iż ludzi nie da się przekonać "słowem", a tylko i wyłącznie "czynem", gdzie ten "czyn" powinien być ściśle rozumiany jako czysta przemoc fizyczna!
Powtarzam: Czysta przemoc fizyczna!

Przyczytałem wielokrotnie Twoją wypowiedź ażeby móc wyłowić wszelkie podteksty i pojęcia "między wierszami", które były tam zawarte.

Więc odpowiadam w trybie "szczerość za szczerość" i mam nadzieję, iż nie będzie to powodem ataków, czy to na moją własną osobę, czy też na system w którym ja żyję, a który to system wszyscy nazywamy popularnie i eufemistycznie USA.

Czyli proszę, ażeby nie strzelać do posłańca!
wink.gif


Po przemyśleniu sprawy pragnąłbym tutaj zwrócić uwagę na pewien rozłam ideologiczny, który nas niewątpliwie dzieli i który wpływa na nasze, a tak różne, punkty widzenia na sprawę, pomimo faktu, iż możemy mówić o sobie, że obaj jesteśmy osobami miłującymi "wolność". (Proszę zwrócić uwagę na użyte cudzysłowy, w które wpisałem słowo "wolność").

Więc na czym polega ten rozłam?

Sprawa w.g. mnie jest prosta!
Ja należę do tej mniejszościowej grupy populacji, którzy "mają"!!!
Tak!
To ja (jako uosobienie pewnej grupy społecznej) jestem przedmiotem tego "zła", z którym WY próbujecie walczyć ideologicznie (nic w tym złego, dopóki ludzie nie łapią za Kałachy, czy też RPGs, lub nie próbują zestrzeliwać cywilnych samolotów pasażerskich).

To ja należę do tego przysłowiowego 1%, który wyzyskuje te pozostałe 99%!

To ja powoduję, iż kilkaset tysięcy ludzi traci życie w kraju lub krajach, którego (lub których) nawet 1/3 amerykańskiej populacji nie potrafi wskazać na mapie świata.

To ja manipuluję miliardami dolarów, tylko po to, ażeby zaspokoić własne "uczucia estetyczne" grupy społecznej, której jestem przedstawicielem, a które to "uczucia estetyczne" powodują wręcz zniewolenie kilku setek milionów (a może miliardów) ludzi zamieszkującyh tą planetę.

To ja mam okazję wręcz na codzień (i to bez żadnej przenośni, czy też przesady) poklepywać się po ramieniach z wielkimi i możnymi tego świata....Obama...Merkel...Cameron...i kto by tam jeszcze. Bynajmniej nie podchodzimy do nich jako "bossów", ponieważ to my im narzucamy (przy pomocy naszej kasy) jak oni mają zaspakajać nasze zachcianki i fanaberie.

To ja (a piszę to jako bardzo osobiste wyznanie) jestem w stanie zasypywać moją 6-cio letnią wnuczkę podarkami, których materialna wartość przekracza wielkorotnie całoroczne budżety wielu miliardów wielodzietnych rodzin żyjących na tym świecie.

I co?

Spędza mi to sen z powiek?

Absolutnie NIE!!!

Ja "mam", a jeżeli ktoś "nie ma", to już nie jest mój problem.

(He, he...przecież wcześniej uprzedzałem, iż jestem tym krwiożerczym i bezwzględnym wyzyskiwaczem i kapitalistą...to przecież coś w praktyce znaczy do jasnej Anielki)!

Teraz pomyślmy wspólnie:

Czy ja pozwolę, ażeby mi ktoś ten mój "lifestyle" odebrał?
(Czy to na zasadzie persfazji, czy też przemocą)?

Oczywiście że NIE!
Będę gryzł, kopał, rzucał kamieniami, bo "to co moje", to sobie nie dam dobrowolnie odebrać!

Jak rzucanie kamieniami nie pomoże, to będą latały Tomahawki, a jak to nie przyniesie rezultatów, to i Pershingi wyjadą ze swoich komór, w których są one składowane.

Wiem, że "pojechałem po bandzie" i bądźmy tutaj bardzo szczerzy, ponieważ takie było filozoficzne założenie mojej wypowiedzi.

Oczywiście nie jest to moją intencją, ażeby kogokolwiek przekonywać do mojego punktu widzenia, a jedynie chcę zapoznać jak najszerszy krąg ludzi z filozofią, do której nie mają oni codziennego dostępu.

Bardzo rzadko się zdarza, że facet "mojego pokroju"
wink.gif
decyduje się, ażeby jasno i bez owijania w przysłowiową bawełnę wyjaśnić w sposób jak najbardziej brutalny, jak te sprawy wyglądają z tej strony płotu.

Przemysławie.
Cały dzień się śmieję, ponieważ niechcący we wcześniejszej naszej korespondencji użyłem przykładu krasuli, która mogła by zeżreć moje storczyki.

Hej...to nie jest bynajmniej jakaś bajka!
Oto one!!! (To znaczy tylko jeden z nich i zakładam, że ten żart wypowiedziany z lekkim przymróżeniem oka będzie odpowiednio zrozumiany. Ale żadna tam krowa nie będzia jadła moich kwiatków. Jest to przecież najzwyklejszą w świecie ideologią, chociaż troszkę inną niż ideologia skupiająca użytkowników forum poświęconego ideom liberiartańskim). (Czy ja dobrze piszę to słowo po polsku? Nie wiem, a jestem zbyt leniwy, ażeby to sprawdzić w sieci).



Tak, tak! To są moje storczyki i żadna krasula nie będzie ich mi żarła!

Dla użytkownika Tralalala (ze specjalną dedykacją) załączam też zdjęcie mojego "podwórka", które niestety zrobiłem zbyt późno, ażeby było widać jak się pięknie słońce układa na równiusieńko przystrzyżonej trawie. (Trawa znów będzie strzyżona jutro, oczywiście rano, gdy mnie nie będzie w domu...ja do takich przyziemnych spraw nie mam zamiaru dokładać swojej ręki...mam od tego ludzi, którzy to dla mnie robią. Mam też nadzieję, iż ostatnie zdanie było utrzymane w odpowiednio aroganckim stylu. Chodzi mi właśnie o okazanie pewnej arogancji...tych którzy "mają" i nie mają oni zamiaru tego "mania" się pozbyć na rzecz osób trzecich. Strzyżenie trawy jest regulowane prawami obowiązującymi w moim mieście i tak musi być, a jeżeli komuś to nie pasuje, to...już go w moim "community" nie będzie...gwarantowane.
Widać na tym zdjęciu pękniąty chodnik, który za kilka dni będzie wymieniony, jednakże jest to nigdy niekończąca się robota, ponieważ w Kalifornii grunt "żyje" i tego typu naprawy pochłaniają olbrzymią kasę i muszą być przeprowadzane wręcz co kilka miesięcy. Mój sąsiad tego nie widzi (!!!), ale to nie jest ważne, ponieważ to widzę ja i powoduje to, że nie czuję się, że żyję w "dobrobycie", gdy widzę tego rodzaju "zakłócenia" moich uczuć estetycznych. Przecież to wpływa negatywnie na moje poczucie życia w"raju", czymkolwiek by ten raj nie był!



Ponieważ wiem, że ta wypowiedź będzie zamieszczona na publicznym forum, którego tematem jest ideologia kompletnie niekompatybilna z moją własną, więc zdaję sobie doskonale sprawę, iż wywoła ta moja wypowiedź wiele nieprzychylnych mi komentarzy.

Nie mam zamiaru się tam osobiście udzielać ażeby bronić swojego punktu widzenia, więc proszę użytkowników tego forum, ażeby nie wieszali psów na mojej osobie.

Proszę potraktować moją wypowiedź jako bardzo szczere zwierzenie faceta żyjącego po "drugiej stronie (ideologicznego) płotu".
That's it!
Do we have mutual understanding? I bet we don't! Do we?
 

father Tucker

egoista, marzyciel i czciciel chaosu
2 337
6 521
Jeżeli phouty to czyta, to proszę wiedzieć, że ja te rozwiązania, które ma u siebie w mieście wziąłbym z pocałowaniem rączki w miejsce tej chujni którą mamy teraz u siebie w Polsce. Fakt nie jest to stan idealny, ale jest dużo, dużo bliższy ideałowi libertariańskiemu niż cokolwiek co jest teraz w Europie, gdzie biurokraci po prostu zastąpili królów i cesarzy. Szczerze mówiąc, przypomina mi to trochę idee o których pisał Thomas Jefferson pod koniec życia ( Ameryka jako zbiór samoorganizujących się gmin). Albo coś jak XIX-wieczni anarchosyndykaliści, tylko że oni jeszcze podobnie chcieli prowadzić zakłady pracy.
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 110
I takie rozwiązania sprzyjają decentralizacji, bo takie miasteczko bez włóczęgów staje się wyobcowane, jak by powiedział lewak, czyli po prostu cechuje się inną kulturą. Jej mieszkańcy uważają je za lepsze miejsce do życia od innnych miejsc, powstaje lokalny patriotyzm. Teraz wystarczy tylko wymyślić flagę i motto XD
 
D

Deleted member 427

Guest
father Tucker napisał:
przypomina mi to trochę idee o których pisał Thomas Jefferson pod koniec życia ( Ameryka jako zbiór samoorganizujących się gmin)

Patrz kilka postów wyżej - pisałem o tej idei Jeffersona, porzuconej z powodu nikłego poparcia.
 
Do góry Bottom