Norwegia - najbardziej zamordystyczne miejsce na świecie?

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Ten moment, gdy nawet eurokołchoz widzi, że coś tu jest nie tak:

TVP Info: dyplomaci krajów UE ujęli się za konsulem RP w Norwegii
QyiktkqTURBXy9jMmZjMWJhZjRiYTRiNGQ3Yjg0NGJhNTAxMjljMjZlZi5qcGVnkpUDzQVdAM0MJc0G1ZMFzQMUzQG8

Jak informuje tvp.info, "sprawą zainteresowało się szereg krajów unijnych, m.in. Włochy, Węgry, Bułgaria, kraje bałtyckie czy Wielka Brytania. Wszystkie te kraje mają kłopot z cieszącym się złą sławą i mającym duże wpływy urzędem Barnevernet".

Norweskie MSZ poinformowało w poniedziałek, że zdecydowało wydaleniu z Norwegii polskiego konsula Sławomira Kowalskiego. Dyplomata jest znany z obrony polskich dzieci przed tamtejszym urzędem Barnevernet.

Według rzeczniczki norweskiego MSZ "przyczyną decyzji o wydaleniu jest niezgodna z rolą dyplomaty działalność konsula w kilku sprawach konsularnych, w tym jego niewłaściwe zachowanie wobec funkcjonariuszy publicznych". Polski dyplomata ma trzy tygodnie na opuszczenie Norwegii.

Sławomir Kowalski, który jest kierownikiem wydziału konsularnego w ambasadzie RP w Oslo, udzielił pomocy 150 polskim rodzinom w związku ze sprawami o odebranie dzieci przez norweskie Barnevernet, czyli ośrodek zajmujący się ochroną praw dzieci.

W 2016 roku Kowalski został "Konsulem Roku" w konkursie organizowanym przez polskie MSZ "za adekwatne działania i umiejętną współpracę ze stroną norweską w sprawach małoletnich obywateli polskich, znajdujących się pod opieką miejscowych służb socjalnych".
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Uciekłam z synkiem przed Barnevernet. "Żeby uwierzyć, trzeba to przeżyć samemu"
...
Zaczęło się od wizyty u dentysty
Synek pani Izy urodził się w Norwegii w 2015 r. Miał 2,5 roku, kiedy na mlecznych ząbkach pojawił się nalot. Iza pomyślała, że to początek próchnicy butelkowej i od razu zapisała Patryka do stomatologa. To wydawało się tak oczywiste, że zdziwiła się, kiedy zaprzyjaźniona norweska sąsiadka poradziła jej, żeby tego nie robiła. – Jeśli dziecko poniżej trzeciego roku życia w Norwegii ma próchnicę, to są kłopoty – powiedziała znacząco Norweżka.
– Wróciłam do domu, usiedliśmy z mężem i zaczęliśmy o tym rozmawiać. „No przecież nie może być tak, że będę się bała pójść z dzieckiem do lekarza” – przekonywałam bardziej siebie niż męża. Pomyślałam, że nie mogę popadać w paranoję, a jednak niepokój został zasiany. Zaczęłam czytać o Barnevernet w internecie. Znalazłam norweski tekst „Jeśli twoje dziecko ma próchnicę, twoją rodziną zainteresuje się Barnevernet”.

Wciąż jednak staraliśmy się myśleć racjonalnie: nawet jeśli stwierdzą u dziecka próchnicę zobaczą przecież, że jesteśmy normalną rodziną i dadzą nam spokój – opowiada pani Iza.
Do dentysty wybrała się z synkiem sama. – Wiedziałam, że w tej przychodni pracuje dentystka z Polski, poprosiłam więc o wizytę u niej. Choć przyjmowała w tym dniu, to wyznaczono mi inny termin – opowiada.

Dzień pierwszy – kobieta z tabletem z logo Barnevernet
Na kolejną wizytę wybrali się całą rodziną. – W poczekalni byłam zajęta dzieckiem i w ogóle nie zwracałam uwagi na kobietę, która pisała coś obok na tablecie. Kiedy weszłam do gabinetu byłam zdziwiona, że mimo zmiany terminu wizyty, polskiej lekarki nie ma. Była tylko pielęgniarka, która obejrzała ząbki dziecka i zaleciła podawanie fluoru. Kiedy wyszłam z gabinetu mąż, który jest na co dzień bardzo spokojnym i racjonalnym człowiekiem, zaczął nas pośpieszać. Wybiegliśmy z przychodni. – Tej kobiecie w poczekalni wypadł identyfikator z czerwonym ludzikiem, taki sam znaczek miała na tablecie – mówił zdenerwowany. To było logo Barnevernet. Wtedy po raz pierwszy zapaliła mi się czerwona lampka. Wcześniej czytałam, że rodziny są przez kilka dni obserwowane przez urzędników, zanim zabierają dziecko – opowiada Iza.

Dzień drugi i trzeci – atmosfera coraz gęstsza
Patryk od niedawna chodził do prywatnego przedszkola. – Zaproponowano nam, że na początku będę mogła przebywać w przedszkolu razem z Patrykiem, żeby dać mu czas na aklimatyzację. Następnego dnia po wizycie u dentysty, do przedszkola przyjechał po nas mój mąż. Zauważył, że przed przedszkolem Patryka stoi charakterystyczny samochód, identyczny stał dzień wcześniej przed przychodnią. Mój ojciec, który mieszkał u nas i pomagał przy Patryku, śmiał się z nas, że popadamy w paranoję – wspomina Iza.

Ale kolejnego dnia znowu wydarzyło się coś dziwnego. Uśmiechnięta i miła do tej pory przedszkolanka, z którą wcześniej Iza dużo rozmawiała i żartowała, nagle stała się oschła i milcząca. – Unikała mnie. Powiedziała chłodno, że zmieniono zasadę i dzisiaj nie będę mogła już zostać w przedszkolu przez cały dzień, tylko do godz. 10. Wyszłam, ale nie wróciłam do domu, stanęłam za żywopłotem. Pomyślałam, że i tak zaraz po mnie zadzwonią, kiedy Patryk zacznie płakać. I wtedy pod przedszkole podjechał ten sam charakterystyczny samochód. Wbiegłam do środka, zabrałam Patryka, wymyślając na poczekaniu jakąś bajkę i uciekłam z nim. Potem ten sam samochód jeszcze kilkakrotnie widzieliśmy przed naszym domem. Mieszkaliśmy pod lasem, przy ślepej uliczce, nikt inny nie miał powodu tutaj przyjeżdżać. Przeanalizowaliśmy wszystko z mężem jeszcze raz na spokojnie i doszliśmy do wniosku, że jesteśmy obserwowani. Zadzwoniliśmy do znajomych Polaków, którzy przechodzili podobną historię. Też interesowało się nimi Barnevernet i byli z tą sprawą u polskiego konsula w Norwegii. Chcieliśmy się dowiedzieć, co im poradził. „Wyjeżdżajcie, już nie ma na co czekać” – usłyszeliśmy.

Wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, bo czytaliśmy, że Barnevernet często przychodzi w nocy.
– Z domu zabrałam tylko pierścionek, który dostałam od męża po urodzeniu Patryka i trochę ubrań dla dziecka. Nie mieliśmy samolotu do Polski, więc mąż wywiózł mnie, Patryka i mojego ojca do Szwecji i zostawił w hotelu, sam wrócił do Norwegii. Następnego dnia złapaliśmy samolot do Warszawy. Dopiero w Warszawie zorientowałam się, że mam na nogach dwie różne skarpetki. Następnego dnia wysłałam sms na oficjalny numer przedszkola, że Patryka tego dnia nie będzie w przedszkolu, i że ojciec skontaktuje się z nimi. Norweska nauczycielka odpisała mi z prywatnego numeru, że rozumie i życzy powodzenia. To mnie upewniło, że postąpiliśmy słusznie – wspomina pani Iza.

Iza: Byliśmy na celowniku Barnevenet
Wróciła do Norwegii po trzech miesiącach, żeby pozamykać swoje sprawy i sprzedać dom.

– Nie mieliśmy dowodów, że chciano nam odebrać dziecko, a jednak pojawiały się kolejne sygnały, które tylko to potwierdzały. Z naszymi norweskimi sąsiadami zza płotu byliśmy blisko, bardzo lubili Patryka i obdarowywali go prezentami. Rozmawialiśmy codziennie, a kiedy nas nie widzieli, telefonowali, żeby sprawdzić, czy coś się nie stało. Po naszym wyjeździe nie zadzwonili ani razu. Dopiero w dniu mojego przyjazdu do domu w Norwegii, odebraliśmy od nich telefon: – O, widzimy, że Iza wróciła, a gdzie Patryk, też wrócił? – dopytywali. Przestraszyłam się, że zaraz będziemy mieć Barnevernet na głowie. Poszłam do nich pożegnać się. – Wiecie, co nam chcieli zrobić, że chcieli nam odebrać dziecko? – zapytałam. Wiedziałam, że Barnevernet ma obowiązek rozpytywania sąsiadów.

– Iza, przepraszamy, nie możemy o tym rozmawiać – powtarzali.

Całkowitą pewność zyskałam jednak dopiero po wizycie w przychodni. Pojechałam tam, żeby odebrać całą dokumentację medyczną Patryka. W karcie była zakładka na komentarze, a tam takie notatki: „Ojciec śmierdzi papierosami, na pytanie dlaczego, odpowiada, że pali (wydaje mi się, że pali w domu przy łóżeczku dziecka)” albo „matka przyszła rano zaszczepić dziecko nieumalowana, wygląda na zaniedbaną, nie potrafi połączyć macierzyństwa z codziennym życiem”, a nawet takie szczegóły jak „przyjechała babcia (matka ojca)”. Widocznie od wielu miesięcy byliśmy na celowniku – uważa Iza.

Taki Barnevernet straszny jak go malują?
„Barnevernet to instytucja publiczna, której celem jest pomoc w zapewnieniu dzieciom i młodzieży bezpiecznego dzieciństwa i rozwoju. Głównym zadaniem Barnevernet jest przyjście w odpowiednim momencie z niezbędną pomocą dzieciom, żyjącym w warunkach mogących stanowić zagrożenie dla ich zdrowia lub rozwoju oraz zapewnienie im opieki” – zakres odpowiedzialności Barnevernet regulowany jest przez Ustawę o ochronie praw dziecka z 17 lipca 1992 r.

W założeniu idea jest słuszna. Dlaczego więc zainteresowania Barnevernet polscy rodzice boją się jak ognia? Bo nagłaśniane przypadki interwencji tej instytucji to jednocześnie te najbardziej kontrowersyjne, nierzadko obarczone błędami urzędników.

Głośna, także w Norwegii, była osiem lat temu sprawa 9-letniej Nikoli, odebranej polskim rodzicom wskutek interwencji Barnevernet, którą wykradł norweskiej rodzinie zastępczej i wywiózł z Norwegii Krzysztof Rutkowski. To po tym wydarzeniu ówczesna polska konsul Adrianna Warchoł porównała działania urzędników Barnevernet do Hitlerjugend i straciła za to stanowisko.

W „Wyborczej” opisywana była historia innej polskiej rodziny, którym urząd odebrał dwójkę dzieci: 8-letnią dziewczynkę i półtorarocznego chłopca, po zaledwie jednym dniu badania sprawy. Dopiero po czterech miesiącach licznych odwołań i protestów rodzice odzyskali prawa do opieki. Okazało się, że urzędnicy popełnili szereg błędów, potwierdzonych w wyroku quasi-sądowej komisji wojewódzkiej.

Świeża jest sprawa polskiej rodziny z ósemką dzieci, która po 13 latach życia w Norwegii, zdecydowała się wyjechać pod osłoną nocy, ponieważ obawiała się, że Barnevernet odbierze im synka. 3-letni chłopiec, w czasie zabawy złamał rękę, a to poruszyło lawinę. Pielęgniarka z pogotowia powiadomiła Barnevernet, bo jej zdaniem ojciec chłopca zachowywał się agresywnie, domagając się badania dziecka przez lekarza, co wzbudziło jej podejrzenia, że to on mógł złamać dziecku rękę. Barnevernet zainteresował się rodziną, urzędnicy przesłuchali dzieci bez wiedzy rodziców. Rodzina wyjechała z Norwegii.

O nieprawidłowościach w podobnych sprawach donosiły media na Litwie, w Indiach, Czechach, Rosji.
Ale problem dotyczy także samych Norwegów. Dwa lata temu głośna była sprawa Silje Garmo, córki norweskiego parlamentarzysty, która uciekła z niespełna roczną córką do Polski. Ojciec jej dziecka oskarżył ją o to, że nadużywa leków przeciwbólowych, jej styl życia jest niezorganizowany. Barnevernet stwierdził też, że matka cierpi na zespół przewlekłego zmęczenia i to wystarczyło, żeby zdecydować o odebraniu jej córki. Wkrótce zaszła w kolejną ciążę, a dzień po urodzeniu drugiej córki usłyszała, że i ją może stracić. Wraz z dzieckiem trafiły do specjalnego ośrodka, w którym monitorowano zachowanie Silje. Stamtąd kobieta razem z niemowlęciem uciekła do Polski, gdzie otrzymała azyl.
...
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Ciekawe czy dzieci muzułmanów są całkowicie bezpieczne przed tym urzędem. Choć podejrzewam, że tak. Już pomijam strach o rasizm i podobne mowy nienawiści, ale jestem pewien, że muzułmanin w przypadku odebrania dzieciaka nie pierdoliłby się w tańcu i (najbardziej słusznie) zrobiłby im taki dym, że Barnevernet 5 razy zastanowiłby nad podobną interwencją wobec muslimów.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Ciekawe czy dzieci muzułmanów są całkowicie bezpieczne przed tym urzędem. Choć podejrzewam, że tak. Już pomijam strach o rasizm i podobne mowy nienawiści, ale jestem pewien, że muzułmanin w przypadku odebrania dzieciaka nie pierdoliłby się w tańcu i (najbardziej słusznie) zrobiłby im taki dym, że Barnevernet 5 razy zastanowiłby nad podobną interwencją wobec muslimów.
Dobre pytanie. By znaleźć odpowiedź wypadałoby pogooglować. Nie wiem co masz na myśli pisząc całkowicie bezpieczne i nie wiem czy bycie pod opieką tego urzędu oznacza utratę tego bezpieczeństwa, jak również nie wiem jakiego wyznania są te dzieci z Iraku, ale tak na w miarę szybko nie marnując sporo czasu znalazłem to:

At the end of 2014, Child Welfare Services had 8,569 children aged 0-17 years old under its care - the equivalent of 7.6 per 1,000 for this age category. The corresponding figures for immigrants and those born in Norway to immigrant parents from a selection of countries was:
- 2.0 per 1,000 children from Poland (35 children)
- 6.6 per 1,000 children from Russia (31 children)
- 5.0 per 1,000 children from Romania (12 children)
- 8.4 per 1,000 children from Iraq (91 children)

Żródło: https://www.bufdir.no/en/English_start_page/Child_welfare_services_for_children_with_a_minority_background/#heading17955
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Norweski Barnevernet odebrał dziecko młodej Polce, a wcześniej namawiał ją do dokonania aborcji
Barnevernet.jpg

Norweski urząd Barnevernet odebrał dziecko młodej Polce, a wcześniej namawiał ją do dokonania aborcji. Urzędnicy niemal całkowicie ograniczyli możliwość widzenia się matki z córką – informuje Instytut Ordo Iuris, który udziela kobiecie pomocy w tej sprawie. W pomoc zaangażował się również były konsul RP w Norwegii Sławomir Kowalski.

Pani Joanna wyjechała wraz z matką do Norwegii w 2010 r. jeszcze jako dziecko. Po roku obie trafiły do centrum pomocy kryzysowej dla samotnych matek. W 2012 r. opiekę zastępczą przejął Barnevernet – norweski urząd ds. dzieci. Jak informuje Ordo Iuris, dziewczynka nie otrzymała potrzebnej pomocy i jeszcze wielokrotnie zmieniała domy zastępcze, wracała do matki i ponownie trafiała pod opiekę zastępczą.


Gdy 2015 r. pani Joanna zaszła w ciążę, urzędnicy Barnevernetu nawiali ją do dokonania aborcji. Kobieta jednak się nie zgodziła i – obawiając się odebrania dziecka zaraz po urodzeniu – uciekła do Polski, gdzie zatrzymała się u rodziny. Urodziła córkę Lenę w kwietniu 2016 r., ale ze względu na trudną sytuację rodzinną w październiku postanowiła wrócić z dzieckiem do Norwegii i zamieszkać ze swoją matką. Wkrótce potem urząd ds. dzieci odebrał Lenę i umieścił ją w rodzinie zastępczej. Pani Joanna otrzymała prawo widzenia się z córką tylko trzy razy w roku po jednej godzinie, dodatkowo pod nadzorem urzędnika. Doprowadziło to kobietę do problemów ze zdrowiem, m.in. depresji – podaje Ordo Iuris.

Jeszcze w czasie sprawowania swojej funkcji w pomoc kobiecie zaangażował się konsul RP Sławomir Kowalski, który został wydalony przez Norwegię w lutym za nadmierne zaangażowanie w pomoc polskim rodzinom. Obecnie pani Joanna przebywa w Polsce, a jej sprawą zajmuje się Instytut Ordo Iuris, który skierował do Ministerstwa Sprawiedliwości wniosek o przejęcie pieczy nad trzyletnią Leną przez jej ciocię mieszkającą w Polsce. Dzięki temu dziecko powróciłoby do kraju, a o jego dalszym losie mogłyby dalej decydować polskie władze. Ordo Iuris podkreśla, że na takie rozwiązanie pozwala Konwencja Haska z 1996 r., którego stronami są Polska i Norwegia.

„Konwencja o Prawach Dziecka nakłada na Norwegię obowiązek poszanowania prawa dziecka do zachowania jego tożsamości, a także stosunków rodzinnych. Ustalenie kontaktów z dzieckiem na poziomie trzech godzin rocznie bezsprzecznie narusza ten obowiązek. Kontakty w takim wymiarze nie pozwolą utrzymać więzi na żadnym poziomie. W naszej ocenie najlepszym dla dobra dziecka jest ustanowienie pieczą zastępczą zamieszkałych w Polsce członków rodziny dziewczynki” – zaznacza cytowany w komunikacie prezes Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Za zbrodnie rodziców karę dostaną dzieci. Normalka. I tylko nie rozumiem dlaczego decyduje o tym minister finansów?
 

workingclass

Well-Known Member
2 131
4 151
I tylko nie rozumiem dlaczego decyduje o tym minister finansów?

Siv Jensen, jest szefem partii https://pl.wikipedia.org/wiki/Partia_Postępu, która jest silną częścią koalicji rządowej. To są słowa, które padły podczas jakiegoś spotkania szefów tej partii. Dotyczyły kobiet, której facet bojownik zginą w Syrii i twierdzi, że była zabrana siłą i była tylko matką i pomocnicą w grupy terrorystycznej IS.
Teraz jest w jakimś obozie dla uchodźców, jej dzieci są chore a ona chce wrócić do Norwegii.
Siv powiedziała, że wracający terroryść będą aresztowani osądzeni a ich dziećmi zajmie się opieka społeczna i ona im osobiście wcale nie współczuję bo sami zdecydowali się dołączyć do terrorystów i nie powinniśmy ruszyć palcem, żeby wam pomóc wrócić do kraju.
A przedstawiciel ministerstwa spraw zagranicznych, powiedział że to są bardzo trudne sprawy i wiele krajów europy boryka się z takim problemem i dlatego ściśle z nimi współpracują, żeby najlepiej rozwiązywać takie sprawy.

Śmieszne jest to, że ani w norweskiej ani angielskiej wiki, przy politycznej ideologi nie ma nic o libertarianiźmie a jakiś nadgorliwy polak wpierdolił przy ideologi politycznej libertarianizm a z tego co wiem nie mają oni z libertarianizmem wiele wspólnego.
 
Ostatnia edycja:

workingclass

Well-Known Member
2 131
4 151
https://m.mojanorwegia.pl/zycie-w-n...-zlamanie-jej-zasad-slono-kosztuje-17825.html

“Nikt mnie nie sprawdził”...
… i w zasadzie nie musi. Kwarantanna w Norwegii bardzo różni się od tej w Polsce, gdzie odizolowane osoby codziennie muszą meldować się w aplikacji Kwarantanna, czy też machać z okna stróżom prawa, by potwierdzić, że przebywają w domu. W kraju fiordów można wyjść na spacer czy po niezbędne zakupy, jednak należy pamiętać, by zachowywać dystans od innych osób. Nie wolno chodzić do pracy czy w miejsca, gdzie przebywa więcej ludzi, niezdozwolone są też podróże komunikacją miejską.
 
Do góry Bottom