Brehon
Well-Known Member
- 555
- 1 486
Jak wspólne, to też nie jest to problem, bo kwestie związane z rzeczami wspólnymi rozwiązuje się na zebraniu akcjonariuszy. I tu też akcjonariusze mogą sobie ustalić dowolne prawo. Co innego na ziemi niczyjej.
@Brehon, Tylko że jak zauważył Lebiediew I moim zdaniem ma racje.
Dlatego mam czasem taką fanaberię, że uznaję, iż nie jestem "libertarianinem", bo nie postrzegam "własności" i "agresji" tak skrajnie fizykalnie. Uważam, że obszary i definicje "własności" i "agresji" to kwestie, które ustalają się w toku codziennych relacji pomiędzy ludźmi. Nie spływają one na nas z góry od Ojców Założycieli libertarianizmu i ich aksjomatów.
Wedle mojego sumienia osoba, która odpowiada pięścią na pewne wyzwiska, jest w pełni usprawiedliwiona.
Naprawdę uważasz, że możesz podciągnąć czyjąś "męczącą obecność" pod agresję fizyczną? Próbujesz obiektywizować swoje subiektywne preferencje przez próby zaczepienia ich o arbitralne aksjomaty dostarczone przez starszyznę plemienną, zamiast przyznać, że to są właśnie tak samo subiektywne preferencje, jak i moje.
I teraz łamigłówka dla Ciebie - czy włamanie na konto internetowe jest agresją przy fizykalnym traktowaniu agresji i własności?
No właśnie. I przechodzimy do dyskusji, którą już kiedyś toczyłem z Fatem.Rozumiem Cię, ale pojawi się tutaj ryzyko dowolności i chyba łatwiej uznać jest, że wolno wyzywać, jeśli mamy własność, na której możemy schronić się przed wyzwiskami, wyzwiska są aktywnością czysto dyskursywną (tekstową), a nie fizyczną. Wolałby nie otwierać tej furtki, bo Twoja intuicja każe Ci prać po mordzie każdego, kto Cię brzydko nazwie. Po to mamy w arsenale takie środki jak bojkot i ostracyzm, by się do nich odwoływać.
(a) ludzie mogą nie chcieć osiedlać się na jakimś terenie, (b) ktoś może umrzeć i pozostawić teren niezajętym, (c) istnieją głębie oceanów i przestworza, które nie będą zajęte, (d) istnieją inne planety, przestrzeń kosmiczna itp.
Nie uważam, żeby można było sobie w domu albo na tajnym spotkaniu sprokurować jakąś ideę, doszlifować ją, żeby zminimalizować ryzyka "dowolności" i następnie zrzucić na wszystkich ludzi świata niczym jakąś prawdę objawioną, która nagle staje się ciałem i determinuje działania całej ludzkości. Nie mam takich megalomańskich zapędów.
Jeśli myślimy o praktyce - uważam, że w praktyce ustanowienie anarchii ma szansę dać lepsze rezultaty niż "odgórne" rządy i że jeśli wartości będą ustalać się spontanicznie, mam największą szansę na znalezienie takiej "wspólnoty", która ma mniej więcej podobne preferencje do moich. Wolę więc skupiać się na przekonywaniu ludzi do "oddolnych", agorystycznych inicjatyw, do brania spraw w swoje ręce albo uzmysławiać im, przy użyciu skrawków ekonomicznej wiedzy, że to, czego myślą, że chcą, tak naprawdę da rezultaty, których wcale nie chcą.
To jest dla mnie sensowne. Wyskakiwanie natomiast z arbitralnymi kodeksami mija się z celem, bo zasadniczo arbitralne kodeksy mało kogo obchodzą.
Jeśli natomiast myślimy o ideale - dla mnie ideałem jest moje sumienie. Z perspektywy mojego sumienia "idealnym" wyrokiem jest taki, który usprawiedliwi osobę, która odpowiedziała pięścią na "rażące" wyzwisko (a to, czy wyzwisko jest "rażące", czy nie, to znowu moja subiektywna ocena).
Zauważ też, że nigdzie tego swojego zdania na temat wyzwisk nie forsuję. Wszystko sformułowałem raczej w formie subiektywnej preferencji i zagadki, którą już każdy sobie musi samemu rozwiązać.
Te obszary nie są własnością dlatego, że nie ma takiej potrzeby. W momencie, w którym na takim terenie pojawiają się rowerzyści z ojcami i natrętni komentatorzy, taka potrzeba powoli się pojawia. Dopóki nie jest ustalone, kto jest właścicielem, każdy może sobie próbować narzucać tam swoją moralność. Po pewnym czasie ktoś zwycięży i zostanie właścicielem tego miejsca. Na tym polega akap.
Jeżeli pampalini i Śnieżny w akapie będą mieli poczucie misji i będą się starali na każdym takim terenie narzucić swoją moralność, to po pewnym czasie ustalą, gdzie panują jakie zasady, i problem zniknie. Żaden z tych kodeksów nie będzie bardziej libertariański - libertariański będzie jedynie fakt ustalenia właścicieli.
Ziemia niczyja to teren bezprawia. Nie znaczy to jednak, że morderstwo w lesie jest zgodne z moją moralnością. Ja jednak w przeciwieństwie do niektórych nie pragnę narzucić swojej moralności całemu światu.Ciekawa teoria, czyli na obszarze niczyim wolno zrobić wszystko. Przyjmując Twoją moralność, na obszarze państwa (który jest zabrany bezprawnie społeczeństwu, a więc - de facto - niczyj), np. w lesie - możesz kogoś zabić, bo tam nie ma ustalonego prywatnego prawa. I akap polega na tym, że tam gdzie nie ma prawa rządzi silniejszy.
No to w ogóle nie ma problemu, bo władze Polski miały poczucie misji i narzuciły zamordyzm w Polsce i siedź cicho i nie krytykuj.
Ziemia niczyja to teren bezprawia. Nie znaczy to jednak, że morderstwo w lesie jest zgodne z moją moralnością. Ja jednak w przeciwieństwie do niektórych nie pragnę narzucić swojej moralności całemu światu.
No taka jest prawda i dopóki ta władza jest respektowana przez społeczeństwo, to nic nie możemy zrobić. Jeśli zaś chcemy wolności, to musimy przekonać ludzi, że nasi władcy są uzurpatorami, a nasza własność należy do nas, a nie do nich.
Nie znaczy to jednak, że jako libowie musimy wymyślić uniwersalne zasady zachowania na ziemi niczyjej. Jeśli jakieś libertariańskie oficjum twierdzi, że pewnych zachowań należy na ziemi niczyjej zakazać, to nie robi nic innego tylko rości sobie prawo do bycia suwerenem na tej ziemi. O ile takie roszczenie odnośnie swojej własności rozkradanej przez państwo jest dość zrozumiałe, o tyle trzeba będzie być niezłym dyplomatą, by przekonać ludzi, że ma się takie prawo również odnośnie wszystkich niezawłaszczonych dotąd terenów.
A skąd przypuszczenie, że "ludzie" będą chcieli akurat Ciebie słuchać? Ja się nie wywyższam poza innych, nie staram się wytworzyć "ludziom" żadnych ram postępowania. Mogę powiedzieć konkretnym osobom, co mi odpowiada, co nie, próbować negocjować warunki, przedstawiać logiczne argumenty przeciwko niektórym zachowaniom itp. Tak jak mówię - nie mam megalomańskich zapędów. Nie spodziewam się, żebym za swojego życia został uberdyktatorem całej kuli ziemskiej, który będzie mógł wytworzyć minarchizm wedle swoich reguł. A nawet jeśli - to znowu - wybrałbym takie reguły, które ja uznaję za stosowne.Skąd pewność, że ludzie wybraliby prawo wolnościowe? A jeśli nie, to może warto przedstawić jakiś jego zarys, na którym ktoś może się wzorować? Mówisz, że ludzie muszą sami się dogadać i ustalić, co im pasuje, ale skąd ludzie mają wiedzieć, jak się dogadać?
Aha. No to się grupujcie. Mnie jest łatwiej wierzyć w tę mglistą wizję, bo jest spójna z całą resztą mglistych wizji niescentralizowanych, wolnorynkowych wymian.Obchodzą, obchodzą. Arbitralne kodeksy tworzą pewną wizję państwa, wokół której możemy się grupować i tworzyć wspólnotę. Łatwiej jest wierzyć w akap (lub minarchizm), jeśli mniej więcej wie się, jak będzie wyglądał, niż w mglistą wizję utrzymujących się w szachu prywatnych systemów prawnych.
Nie przeczę, że Twoim zdaniem jest.No i z tym się właśnie nie zgadzam. Stosowanie przemocy w odpowiedzi na słowa jest moim zdaniem przesadą.
Dla Ciebie może nie ma, a dla innych być może jest. Dla mnie w sumie też nie ma w tym zagadki - pranie po pysku za rzucenie "ty cioto" jest dla mnie w pełni usprawiedliwione. I co teraz zrobimy?No właśnie walnięcie kogoś w twarz za obrazę byłoby forsowaniem swego zdania. Nie widzę żadnej "zagadki" i żadnej argumentacji, tylko preferencję.
Nie gdy się z kimś nie zgadza, tylko kiedy ktoś do kogoś rzuci - "ty cioto". Jak dla mnie to się nie nazywa "wyrażeniem opinii", tylko rzuceniem wyzwiska.Moim zdaniem nie wolno bić kogoś, kto wyraził swoje zdanie na jakiś temat. Nie wiem, co taki pogląd ma wspólnego z libertarianizmem i nie doczekałem się jak na razie odpowiedzi (poza stwierdzeniem, że komuś sumienie mówi, że ma prawo bić, gdy się z kimś nie zgadza).
A skąd przypuszczenie, że "ludzie" będą chcieli akurat Ciebie słuchać? Ja się nie wywyższam poza innych, nie staram się wytworzyć "ludziom" żadnych ram postępowania. Mogę powiedzieć konkretnym osobom, co mi odpowiada, co nie, próbować negocjować warunki, przedstawiać logiczne argumenty przeciwko niektórym zachowaniom itp. Tak jak mówię - nie mam megalomańskich zapędów. Nie spodziewam się, żebym za swojego życia został uberdyktatorem całej kuli ziemskiej, który będzie mógł wytworzyć minarchizm wedle swoich reguł. A nawet jeśli - to znowu - wybrałbym takie reguły, które ja uznaję za stosowne.
Aha. No to się grupujcie. Mnie jest łatwiej wierzyć w tę mglistą wizję, bo jest spójna z całą resztą mglistych wizji niescentralizowanych, wolnorynkowych wymian.
Dla Ciebie może nie ma, a dla innych być może jest. Dla mnie w sumie też nie ma w tym zagadki - pranie po pysku za rzucenie "ty cioto" jest dla mnie w pełni usprawiedliwione. I co teraz zrobimy?
Wręcz przeciwnie! Jak najbardziej masz prawo bronić zabijanego! Jest to równie uprawnione jak to, co robi morderca. I ja rozumiem próby wymyślania zasad moralnych, które miałyby obowiązywać wszędzie na ziemi niczyjej. Mają one jednak taki sam związek z libertarianizmem, jak wymyślanie składu najlepszego proszku do prania.Czyli na ziemi niczyjej powinieneś dać się zabić, by nie narzucać innym swojej moralności. Albo na ziemi niczyjej nie możesz bronić zabijanego, bo będzie to narzucanie moralności.
Różnica jest taka, że ja wyraźnie piszę, że wyrażam jedynie swoją etyczną preferencję, podczas gdy Ty sugerujesz, że mówisz z pozycji jakiejś obiektywnej moralności.Co jest megalomańskiego w twierdzeniu, że nie powinno się bić ludzi, którzy wyrażają swój pogląd? Ja uważam, że się nie powinno, Ty uważasz, że wolno. Dlaczego moje zdanie jest zdaniem megalomańskim, a Twoje skromną "zagadką i subiektywną preferencją"? Jasne, że ani Ty, ani ja nie będziemy uberdyktatorami i wyrażamy, tylko swoje zdanie.
Jak w życiu - jeśli mi się nie podobają układy gdzieś, to albo wynoszę się w inne miejsce, albo próbuję negocjować i argumentować, albo używam swojej szeroko pojętej "siły", żeby przeforsować własne przekonania. Jednym ze światów, który by mi się nie podobał, byłby taki, w którym ludzie rzucaliby do siebie "ty cioto" na chodniku.Czy uważasz, że każdy system prawny, który wytworzy się na rynku będzie ok, czy tylko taki, który będzie zgodny z NAPem? Czy gdy na rynku wytworzy się system prawny oparty na różnych formach inicjacji agresji (przeciw którym ofiary agresji nie będą mogły się bronić, z braku środków), to uznasz go za właściwy, bo rynkowy, czy będziesz w jakiś sposób protestował?
Wręcz przeciwnie! Jak najbardziej masz prawo bronić zabijanego! Jest to równie uprawnione jak to, co robi morderca. I ja rozumiem próby wymyślania zasad moralnych, które miałyby obowiązywać wszędzie na ziemi niczyjej. Mają one jednak taki sam związek z libertarianizmem, jak wymyślanie składu najlepszego proszku do prania.
W momencie, w którym na forum libertariańskim pojawiają się dyskusje takie jak powyższa używające słów "prawo do czegoś" i "powinność" (ewentualnie: "bycie inicjacją agresji") zaczynam się obawiać, że dyskutanci chcieliby na całej ziemi niczyjej narzucić swoją moralność w imię libertarianizmu.
Natomiast próby obiektywizacji jednego z takich zachowań i uważanie go za jedynie słuszne pachnie takim samym etatyzmem jak koncesjonowanie firm produkujących proszki do prania. Jeśli libertarianizm jako ideologia uznaje któreś z tych zachowań za jedynie zgodne z ideologią, nie jestem libertarianinem!
Różnica jest taka, że ja wyraźnie piszę, że wyrażam jedynie swoją etyczną preferencję, podczas gdy Ty sugerujesz, że mówisz z pozycji jakiejś obiektywnej moralności.
Jak w życiu - jeśli mi się nie podobają układy gdzieś, to albo wynoszę się w inne miejsce, albo próbuję negocjować i argumentować, albo używam swojej szeroko pojętej "siły", żeby przeforsować własne przekonania.
Jednym ze światów, który by mi się nie podobał, byłby taki, w którym ludzie rzucaliby do siebie "ty cioto" na chodniku.
Co do reszty - nie zauważyłeś pewnie, że dodałem jeszcze jeden akapit do mojej poprzedniej odpowiedzi. Więc, tak jak tam napisałem, każdy uznaje jakiś punkt graniczny, kiedy słowa zaczynają łamać NAP. Ty mówiłeś o uporczywym powtarzaniu - "ciota, ciota". Próba udowodnienia, że jest to faktycznie fizyczna agresja, byłaby karkołomna.
Ależ będę się musiał wynosić, bo wiele rzeczy może mi nie odpowiadać, nawet jeśli NAP jest spełniony (znowu - na przykład rzucanie do siebie "ty cioto" na ulicy, ale równie dobrze tysiąc innych rzeczy). Demokracja polega IMO na tym (ale taka idealna, nie jej implementacje w postaci np demokracji przedstawicielskiej, bo te mają dodatkowe wady), że 49% osób nie ma się, gdzie wynieść, bo 51% ustala dla całej kuli ziemskiej, co wolno, a czego nie.Tak jest w demokracji. Libertarianie próbują zaproponować alternatywny system, w którym nie trzeba się wynosić. By taki system działał, musimy zgodzić się co do pewnych bazowych poglądów, jednym z nich jest wolność słowa.
No to jeśli nikt by tak nie robił, to i nie ma problemu, czy grozi za to "plomba", czy nie. Z jednej strony wychodzisz z założenia, że wszystko musi być zawarte w idei, bo inaczej zostawiamy "furtki". Teraz zaczynasz się odwoływać do spontanicznego ładu. Skąd wiesz, że pozostawienie tej "furtki" nie spowoduje, że ludzie będą się wyzywać na porządku dziennym?I myślisz, że w systemie, w którym byłoby to dozwolone, ludzie by tak robili? To czemu nie nazywasz każdej słabej osoby pizdą i ciotą? Czemu 99% ludzi tego nie robi, choć jest to zasadniczo dozwolone? Nikt normalny nie będzie się tak zachowywał, a nienormalni w akapie/minarchizmie zostaną szybko odseparowani.
Ale w jaki sposób to jest naruszenie nietykalności cielesnej? No to tak samo, jak ktoś wybiegnie na kogoś na ulicy i krzyknie - "ty cioto, twoje dziecko ma dwie mamy", jest dla mnie naruszeniem nietykalności cielesnej.Dla mnie bieganie za kimś i krzyczenie ciota to raczej naruszenie nietykalności cielesnej niż przestępstwo tekstualne. Czy według Ciebie wolno bić ludzi, którzy nazwali Cię ciotą przez internet, w książce, gazecie? Ja jestem zwolennikiem absolutnej wolności słowa, bo od słów bardzo łatwo można się odseparować (nie słuchać, nie czytać itp.), więc nie przekonuje mnie argument, że są formą przemocy. Równie dobrze, jak mógłbym się obrazić za aluzję o megalomaństwie, czy miałbym prawo się na Ciebie rzucić? Czy to nie przesada?
Nigdzie nie napisałem, że jestem za tym, żeby bić za obrażenie kogoś w gazecie, necie itp. Napisałem o konkretnym przypadku - dwie osoby spotykają się "na realu" i jedna drugą zaczyna wyzywać, i napisałem, że ja w takiej sytuacji w pełni usprawiedliwiam tego, który się "odwinie" pięścią (i zapytałem, czy Wy byście takiej osoby nie usprawiedliwili). Podałem też przykład koleżanki, której zachowanie uważam za usprawiedliwione. Nigdzie nie uogólniałem. Nie płacą mi za to, żebym teraz ustalał konkretne paragrafy. Uważam, że rolą sądów jest "odkrywanie" tych szczegółowych preferencji i tworzenie na ich podstawie uogólnionych, możliwie efektywnych kodeksów.
Istnieje sobie moja posesja, na której panuje nielibertariańskie prawo, które mówi że można odjebywać bez ostrzeżenia przerzucanych na nią śpiochów. Dlaczego wszyscy mają się na to zgadzać, aby takie prawo obowiązywało, skoro ziemia należy do mnie?W tym sensie nie trzeba bać się tego, że libertarianizm narzuca ludziom etykę, gdyż zezwala on na to, by istniały takie tereny, na którym panuje prawo nielibertariańskiej jeśli wszyscy się na nie zgodzili (np. libertarianizm dopuszcza stosowanie narkotyków i handel nimi, ale dopuszcza także tworzenie osiedli, na których ów handel i stosowanie jest zakazane). To różni libertarianizm od innych systemów, ponieważ inne systemy nie dopuszczają działania zgodnie ze swoją moralnością na określonym terenie.
Hehe. To właśnie cały libertarianizm. Zaczyna się obiecująco, a później okazuje się, że to po prostu krypto-kolektywizm, w którym wszystko kręci się wokół jakichś mitycznych wspólnot i one są tam głównym punktem odniesienia.Rozumiem, że Ty chciałbyś żyć w takiej wspólnocie, w które "wyzywanie" byłoby zakazane. Ok, jeśli znalazłbyś taką wspólnotę, w której wszyscy by się zgodzili na takie zasady, to ta wspólnota byłaby libertariańska (bo byłaby zgodna z NAP-em). Ale jeśli nie żyjesz w takiej wspólnocie i bijesz ludzi za słowa, to postępujesz niezgodnie z etyką libertariańską.
Hehe. To właśnie cały libertarianizm. Zaczyna się obiecująco, a później okazuje się, że to po prostu krypto-kolektywizm, w którym wszystko kręci się wokół jakichś mitycznych wspólnot i one są tam głównym punktem odniesienia.