Koronawirus czy wszyscy padniemy?

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
D

Deleted member 427

Guest
Wobec tego jaka jest alternatywna teoria? Że skąd ten wirus?
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Wobec tego jaka jest alternatywna teoria? Że skąd ten wirus?
Wpierw trochę faktów, z oficjalnych źródeł.
2012 - Chińczycy i Amerykanie prowadzą w USA wspólne badania nad koronawirusem, który ma posłużyć do zrobienia szczepionki
2014 - Kongres zabrania finansowania takich badań, bo to niebezpieczne i nieetyczne, ale badania są kontynuowane, bo to wcześniejsza umowa.
2015 - Amerykanie odcinają kurek z kasą, co nie przeszkadza ich kontynuowaniu, bo płacą za to Chińczycy.
2019 - Chińczycy kontynuują badania u siebie, a Amerykanie oficjalnie (no wojsko się nie przyzna) nic nie robią.
Więc jest pewne, że wirusa mają zarówno Amerykanie jak i Chińczycy.

Możliwości są trzy.
  1. odpalili Chińczycy
  2. odpalili Amerykanie
  3. odpalili jedni i drudzy
IMO najbardziej prawdopodobny jest wariant ostatni. Nie wykluczam ustawki (w tym ustawki wojskowych ponad prezydentami) i nie wykluczam dorozumienia.

Kolejność wybuchów jest taka.
- Chiny, Wuhan
- Iran
- Włochy
- USA, NY
- USA, Wschodnie Wybrzeże

Iran. To budzi podejrzenia. Po kiego Chiny miałyby tam robić wrzutkę? Samo przeszło omijając inne rejony? - mało prawdopodobne.
Włochy. Komu zależało na zdyscyplinowaniu Włoch? Chinom? - bez jaj.
Patrzeć też trzeba na tych co generują panikę. Kto im płaci? Wszyscy to gównojady?

Moja teoria jest taka. Amerykanie odpalili w Wuhan, w Iranie i potem we Włoszech. Chińczycy opalili w NY (podczas Chanuki) i na Wschodnim Wybrzeżu. Każdy z nich zarobił i zbiera bonusy. Zamiast atomowej napierdalanki mamy operetkę.
 

NoahWatson

Well-Known Member
1 297
3 200
Kolejność wybuchów jest taka.
- Chiny, Wuhan
- Iran
- Włochy
- USA, NY
- USA, Wschodnie Wybrzeże
A może jednak to rozeszło się samoistnie? Lombardia intensywnie handluje z Chinami*, a w Północnych Włoszech jest wielu robotników z Chin**. Robotnicy wrócili na chiński nowy rok (w 2020 przypadł na 25 stycznia) do Chin i kilka dni później przylecieli z powrotem do Włoch.
Iran przez te wszystkie sankcje, głównie ze strony USA, ma zażyłe stosunki handlowe z Chinami.

*
It spread around Lombardy, the Italian region that has by far the most trade with China and the home of Milan, the country’s most culturally vibrant and business-centered city.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
A może jednak to rozeszło się samoistnie?
Możliwe. Choć z tym Iranem, to nie mają tak wielkiego ruchu osobowego.


Jak? Gospodarkę im katastrofa napędziła xD ?
Rządom nie chodzi o gospodarkę, dla rządów gospodarka jest środkiem, a nie celem.

Co dobrego zrobił dla rządów koronawirus:
  • Dał pretekst do manewrów na światową skalę w walce z bronią biologiczną i nie tylko. Test dyscypliny społeczeństw. My też w tych manewrach uczestniczymy nosząc zamordniki i wypełniając idiotyczne polecenia władzy.
  • Dał pretekst do wprowadzania restrykcji i społecznie niepopularnych przepisów. Dzięki niektórym z tych przepisów, w niektórych krajach, gospodarka po epidemii szybciej ruszy.
  • Dał pretekst do zamknięcia granic i rynków, a tym samym do wycofania się z umów międzynarodowych. Po zakończeniu pandemii da możliwość zawarcia nowych innych umów międzynarodowych. Będzie nowy porządek międzynarodowy.
  • Wywołał spadek cen ropy. Tańsza produkcja dla energochłonnej wojskówki i dla infrastruktury.

Dodatkowo w przypadku USA koronawirus będzie uzasadnieniem (wytłumaczeniem dla motłochu wyborczego), dla spadku z pozycji hegemona do pierwszej ligi. Czy w tej pierwszej lidze będzie wraz z Chinami, czy też i Rosją, czy w przyszłości z Indiami (tak, tak, kiedyś Indie miały ponad 40% światowej produkcji, a Bangladesz produkował 10 razy więcej staków niż USA) - to nie jest takie istotne.
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 851
12 246
Wpierw trochę faktów, z oficjalnych źródeł.
2012 - Chińczycy i Amerykanie prowadzą w USA wspólne badania nad koronawirusem(...)
Więc jest pewne, że wirusa mają zarówno Amerykanie jak i Chińczycy.

Możliwości są trzy.
  1. odpalili Chińczycy
  2. odpalili Amerykanie
  3. odpalili jedni i drudzy
Ta teoria wykłada się już na starcie gdy uświadomimy sobie, że nie ma czegoś takiego jak Koronawirus. Są koronawirusy, to cały gatunek. Wikipedia podaje, że znane są od połowy ubiegłego wieku. https://pl.wikipedia.org/wiki/Koronawirusy Na szybko nie widzę żadnych źródeł pokazujących, że odmiana (?) SARS-CoV-2 była znana komukolwiek przed końcem zeszłego roku.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Lubię czytać wywiady ze szwedzkimi epidemiologami. Wydają się mi oni być bratnimi duszami.

Agnieszka Lichnerowicz: Doradza pan m.in. szwedzkiemu Urzędowi Zdrowia Publicznego. Czy nie obawia się pan ryzyka, które wiąże się ze szwedzką polityką dotyczącą postępowania w obliczu epidemii koronawirusa, bardziej liberalną niż w innych krajach Europy?

Prof. Johan Giesecke, doradca Szwedzkiej Agencji Zdrowia Publicznego oraz WHO, w latach 1995-2005 był głównym epidemiologiem w Szwecji
: Moim zdaniem to polska strategia wiąże się z większym ryzykiem. Nie wiecie jeszcze, jakie mogą być rezultaty tak drakońskich ograniczeń. A może to być mnóstwo problemów w przyszłości, nawet jeśli jeszcze nie w tym roku, to w następnych. Możecie mieć problem z demokracją, bo autorytarni przywódcy w takich czasach poszerzają władzę, jak na Węgrzech, i nie wiadomo, co z nią zrobią. To mnie naprawdę niepokoi.

Kraje, które wprowadzają tzw. lockdown, podejmują ogromne ryzyko. Nie ma żadnych podstaw i dowodów naukowych na skuteczność takich działań, a ich konsekwencje są naprawdę przerażające. Ludzie i tak umrą, tylko później, bo w którymś momencie trzeba będzie lockdown uchylić. Będziecie mieć w Polsce przypadki śmiertelne - z którymi Szwecja teraz ma do czynienia, kiedy zaczniecie zdejmować obostrzenia.

Spowalnianie rozprzestrzeniania się wirusa mogłoby się okazać właściwym wyborem, gdybyśmy mieli nadzieję na uzyskanie szczepionki w ciągu kilku miesięcy. Naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego mają takie ambitne plany, ale prawda jest taka, że szczepionka nie będzie gotowa za pół roku. Co do leku na Covid-19, potrzeba będzie mnóstwa czasu, by odpowiednio go przetestować. Nie należy więc teraz liczyć ani na szczepionkę, ani prawdopodobnie na lekarstwo.

To na co pan liczy?

Na przejście choroby. Covid-19 to nowa choroba, która jest znacznie bardziej zakaźna i rozprzestrzenia się szybciej, niż nam się wydawało. Każda osoba na świecie w którymś momencie się z nią zetknie. 98,5 proc. zakażonych przejdzie ją bezobjawowo albo lekko, tak jak w przypadku ciężkiej grypy. Zatem wszystkie ograniczenia, które nakładają: Polska, Wieka Brytania czy Francja przynoszą bardzo małe rezultaty. Dobrym potwierdzeniem tej tezy jest fakt, że Wielka Brytania, Irlandia i Belgia, trzy państwa, które nałożyły restrykcyjny lockdown, mają tyle samo zgonów w domach opieki co Szwecja.


Z doniesień naukowców wynika, że nie jest jasne, jak trwała jest odporność na wirusa i czy dotyczy wszystkich. Jeśli tej odporności nie daje przechorowanie, wtedy jesteśmy w ogromnych tarapatach. W większości chorób lepsze dla układu odpornościowego jest przejście choroby niż szczepionka, bo przechorowanie daje silniejszą odporność niż zaszczepienie. Jeśli przechorowanie Covid-19 nie daje odporności, nie mamy szansy stworzyć szczepionki.

Jak ocenia pan naszą odporność na koronawirusa?

Wydaje mi się, że jest mało prawdopodobne, by zachorować dwa razy w ciągu miesiąca. Myślę, że odporność będzie się utrzymywać od sześciu miesięcy do roku. Są cztery inne rodzaje koronawirusa, które dają dobrą odporność, ale nie na długo.

Wydaje się jednak, że wprowadzenie poważnych ograniczeń w funkcjonowaniu społeczno-ekonomicznym było konieczne, by chronić system ochrony zdrowia.

To prawda. Ale akurat w Szwecji na oddziałach intensywnej terapii nadal leżą pacjenci, ale są też wolne łóżka. Jesteśmy już za szczytem epidemii

Pan przekonuje, że tzw. lockdowny niewiele zmieniają, nie prowadzą do ratowania życia ludzkiego, tylko opóźniają zachorowania i zgony, a na drastyczne ograniczenia życia społecznego postawiła większość rządów. Jak to rozumieć?

Politycy chcą pokazać, że działają i że są stanowczy, chcą przekonać, że panują nad sytuacją. Oni to uwielbiają. W Europie doszło niemal do wyścigu między państwami o to, które z nich wprowadzi bardziej restrykcyjny lockdown. To były jednak decyzje polityczne a nie naukowe, w tym mnóstwo niepotrzebnych. Mój ulubiony przykład to widoczne na nagraniach z Azji, z Chin czy Tajlandii, spryskiwanie ulic chlorem. To jest zupełnie bezsensowny pomysł, władza chce jednak pokazać mieszkańcom, że coś robi.

Przewiduje pan, że pandemia potrwa do końca roku?

Tak. Oficjalne dane są niższe, ale szacunki wskazują, że do tej pory zaraziło się od 3 do 5 procent europejskich społeczeństw. Na razie testy nie są zbyt wiarygodne, zaniżają liczbę zakażonych. W najlepszym przypadku ich czułość wynosi około 70 proc.

Ile w takim razie pana zdaniem ludzi już przeszło zakażenie?

W Szwecji mamy tylko dane na temat Sztokholmu, gdzie mieszka około 2,5 miliona osób. Szacujemy, że zachorowało około 500-600 tysięcy, czyli 25 proc. ludzi. 99 proc. z nich nawet o tym nie wiedziało. 1 proc. faktycznie choruje, a 0,1 proc. umiera.

Niektórzy przekonują jednak, że - nazwijmy to roboczo - strategia szwedzka może być realizowana tylko w Szwecji, a w Polsce zaufanie społeczne, ludzi do ludzi i ludzi do instytucji państwowych jest dużo niższe. Również dlatego, że nasze instytucje są słabsze niż szwedzkie. Pana zdaniem szwedzka strategia byłby skuteczna również w Polsce?

Tak, bo ludzie nie są głupi. Nawet jeśli zaufanie do władzy jest niskie, to akurat te zalecenie są dosyć zrozumiałe. Jeśli władze ogłaszają, że należy myć ręce 20 razy dziennie i zachować odległość od siebie, większość ludzi na świecie to rozumie.

Jednak we Włoszech, nawet w bogatszej Lombardii, bez wprowadzenia ograniczeń system ochrony zdrowia by się załamał.

Tak, zgadzam się, ale jest jedna różnica. Pandemia uderzyła we Włochy na samym początku, zaskoczyła je. Poza tym w Lombardii populacja jest starsza, średnia wieku jest znacznie wyższa niż w wielu innych krajach. Zaznaczę też, że włoscy lekarze bardzo szybko podłączają chorych do respiratorów, co prowadzi do większego popytu na sprzęt. Ale przede wszystkim Włochy były po prostu całkowicie nieprzygotowane na chorobę. Szwecja w ciągu trzech tygodni zdołała potroić możliwości oddziałów intensywnej terapii. W Polsce też możecie to zrobić.

Jak pan z perspektywy epidemicznej ocenia sensowność zamknięcia granicy?

To jest naprawdę głupie, zwłaszcza teraz. Choroba jest już w Polsce czy we Francji, więc po co zamykać granice? Przecież wirus jest już w każdym z tych państw. Są naukowe dowody, że w przypadku grypy zamykanie granic nie pomaga.

A zamykanie szkół?

Uważam, że naukowe argumenty i dowody powinni mieć ci, którzy decydują o zamknięciu szkół. Badania naukowe nad grypą sugerują, że efektywność takiego rozwiązania jest bardzo wątpliwa.

Gdy się pana słucha, trudno zrozumieć, jak to możliwe, że tak wiele rządów...

Dla mnie to też niebywale zaskakujące.

Czy pan nie wątpi jednak w swoją analizę? Skoro wszyscy wkoło dochodzili do tak różnych wniosków niż pan, nie obawiał się pan, że jednak coś źle ocenia? Że podejmuje zbyt duże ryzyko?

Ryzyko w Szwecji nie jest większe niż w Polsce. Różnica rzeczywiście może dotyczyć wydolności systemu zdrowia, ale liczba zachorowań i zgonów będzie taka sama, przy dużym lockdownie może ich być nawet więcej. Nie uważam, że to my podejmujemy ryzyko, robią to pozostałe kraje. I jest to wielkie ryzyko.

Wracając do pana prognozy, że pandemia potrwa do końca roku: dotyczy to Europy czy całego świata?

To zależy od czasu trwania lockdownów - utrzymywanie restrykcji przez dłuższy czas opóźnia zachorowania. Rozmawiałem z głównym epidemiologiem Finlandii, gdzie udało się znacznie ograniczyć liczbę zachorowań. Ale teraz jest obawa o to, co stanie się jesienią. W którymś momencie trzeba będzie zdjąć lockdown. Jak długo będziecie w stanie utrzymać go w Polsce? Trzy, cztery miesiące?

A może taki wstrząs, jak ograniczenie życia społeczno-ekonomicznego, był potrzebny, bo ludzie początkowo lekceważyli zagrożenie? Teraz, kiedy już je lepiej rozumiemy, możemy wziąć więcej odpowiedzialność na siebie.

Może, choć nie jestem pewien, czy ma pani rację. Po głosie zgaduję, że ma pani od 30 do 40 lat. Pewnie byłoby dla pani lepiej przejść chorobę jak najszybciej i mieć to za sobą. Osoby poniżej 50. roku życia często nie orientują się nawet, że są chore albo przechodzą chorobę lekko. Dlatego choć wirus rozprzestrzenia się szczególnie wśród osób między 10. a 50. rokiem życia, nie wychwytujemy tych przypadków.

Chyba najbardziej szokujące dla mnie jest to, że choć wszyscy wiedzieli, że najbardziej zagrożoną grupą są ludzie starsi, to państwom europejskim nie udało się ich ochronić, ani w Szwecji, ani we Francji, ani w Polsce. Dlaczego?

Ponieważ mamy do czynienia z ekstremalnie zaraźliwą chorobą. Wystarczy, że jedna osoba popełni błąd, że dotknie jakiegoś przedmiotu, którego potem dotknie ktoś inny, i wirus zaczyna się rozprzestrzeniać. Naprawdę mały błąd jednej osoby może spowodować wybuch epidemii w domu opieki.

Źródło: https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,171710...log-kraje-ktore-wprowadzaja-tzw-lockdown.html
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
No cóż, policzymy może trupy po roku, gdy będzie po sprawie, zyskamy dostęp do najpełniejszych statystyk i wtedy zobaczymy jak kto wypadł. Będzie można też uzgodnić libertariańską narrację.

Nawet jeśli rząd PiSu będzie chciał się chwalić niższą liczbą zgonów teraz jak również ukrywać liczbę zgonów późniejszych, to i tak dla kronikarskiego obowiazku prześledzimy ten temat.

Zawsze zresztą będzie można też porównać poszczególne kraje z lockdownami. Myślę na przykład, że tacy Brytyjczycy i tak są w najciemniejszej dupie, ponieważ wybrali największe zło z obu rozwiązań - ani do końca nie wprowadzili szwedzkiej strategii (bo się z niej wycofali po przygodzie zdrowotnej Borisa), a lockdown urządzili już po tym, gdy herbata się rozlała, hamując sobie gospodarkę dla samego zadośćuczynienia nastrojom społecznym, mimo rosnącej sterty trupów. Półśrodki są zawsze najgorsze.

Hitch jednak w swoim anegdotycznym dowodzie o przygodach z brytyjską służbą zdrowia zawarł w pełni fenomen NHSu.

Tak czy inaczej, na ten moment wyspiarze raczej zazdroszczą Europie Centralnej i Wschodniej.


Dobra, korwinistyczna narracja. Na wschodzie starzy ludzie po prostu nie dożywają wieku, w którym koronawirus mógłby im bardziej zaszkodzić, więc nie ma kto na niego umierać. :)

Taki morał, dla wszystkich którzy na starość chcą się na siłę trzymać życia. Nie warto, bo statystyki w swoim kraju popsujecie. ;)
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Mam jeszcze jeden (a w zasadzie kompilację dwóch) wywiad z brytyjskim socjologiem prof. Frankiem Freudim zajmującym się kulturą strachu. Warto przeczytać w całości. Na końcu linki. Ja wybrałem tu fragmenty.


W książce “How Fear Works” twierdzi pan, że od lat 90. świat znajduje się pod coraz większym wpływem kultury strachu. Czym jest kultura strachu?


Kultura strachu nie polega na tym, że ludzie boją się bardziej niż kiedyś. Nie można bowiem porównywać różnych etapów historii. Polega natomiast na tym, że dużo więcej mówi się o strachu, i w wskazuje się nam o wiele więcej rzeczy, których powinniśmy się bać, niż kiedykolwiek wcześniej. Jedną z konsekwencji tej kultury jest to, że zinternalizowaliśmy strach jako formę normalnego zachowania.
Podam aktualny przykład. Obecnie w Austrii [wywiad był prowadzony 17.04.2020] zaczęto rozluźniać restrykcje związane z pandemią, ale mimo to wielu obywateli nie chce wychodzić z domu. W Wielkiej Brytanii rząd naprawdę martwi się, że po zakończeniu lockdownu wielu ludzi będzie zbyt przerażonych, by wychodzić z domu, bo tak mocno wzięli sobie do serca ten przekaz. Strach nabrał samodzielnego charakteru. Nie jest to już strach przed czymś konkretnym, ale rodzaj bierności, niezdolności do radzenia sobie z niepewnością. I ta niezdolność bardzo mocno wpływa na to, jak przeżywamy życie.

Dlaczego wpływ kultury strachu wzrósł tak bardzo właśnie w ciągu ostatnich 30 lat?

Jednym z powodów jest sposób, w jaki od wielu pokoleń wychowujemy dzieci. Zaczęło się to dużo wcześniej, ale tak silny rozwój w latach 90. wynika z tego, że potrzeba około trzech, czterech pokoleń, zanim ludzie zmienią swoje wartości. Patrzę na to, w jakich warunkach wychowywał się mój syn i jego szkolni koledzy. Nie można było ich krytykować. Chroniono ich przed takim doświadczeniem, zgodnie z przekonaniem, że świat jest bardzo niebezpiecznym miejscem.
W ciągu kilku pokoleń te poglądy przebiły się do powszechnej świadomości. Jeden z moich kolegów przeprowadził ankietę na ten temat wśród różnych pokoleń. Wynika z niej, że młodsze pokolenia są pod znaczącym wpływem kultury strachu, podczas gdy osoby w wieku 60 czy 70 lat mają o wiele spokojniejsze podejście do świata. Zwłaszcza młodzi rodzice widzą często świat jako przerażający.

W książce pisze pan o tym, że związek między kulturą a strachem uległ istotnej, a nawet rewolucyjnej zmianie w pierwszej połowie XX wieku, przede wszystkim w czasie I i II wojny światowej i wkrótce potem. Co się wtedy stało?


Po I wojnie światowej (która, jak sądzę, jest najważniejszym doświadczeniem Europy, nawet ważniejszym niż II wojna światowa) wiele osób wyciągnęło wniosek, że wszystko, w co wcześniej wierzyliśmy, było fałszywe, lub przestało być aktualne. Pojawiły się takie opinie: „Zostaliśmy okłamani. Wierzyliśmy w oświecenie i ono nie nadeszło. Wierzyliśmy w wartości moralne, a one po prostu nie mają sensu”.
W okresie międzywojennym nastąpił bardzo głęboki kryzys moralny, który często pozostawał niezauważony, bo uwagę przyciągał kryzys ideologiczny. Widzieliśmy powstawanie komunizmu i faszyzmu, i to wydawało się najważniejsze. Nie zauważyliśmy natomiast, że pod tym wszystkim kryło się znaczące osłabienie moralności i poczucia sensu. Zaczęto kwestionować zdolność sądzenia moralnego, możliwość uzyskania jasności co do tego, co jest dobre, a co złe. A bez zdolności sądzenia nie istnieje żaden język ani system wartości, który mógłby pomóc w radzeniu sobie z zagrożeniami, i dzięki któremu można byłoby te zagrożenia zrozumieć. Bo tylko kiedy zrozumiemy zagrożenie, możemy sobie z nim poradzić.
Właśnie w tych czasach powstała współczesna kultura strachu. Następnie nabrała rozpędu i jej kształt zaczął krystalizować się w latach siedemdziesiątych.

Jaki jest jej kształt teraz? Jakie są najważniejsze przejawy kultury strachu we współczesnym społeczeństwie?

Jeden z tych przejawów nazywam prezentyzmem. Oznacza on, że postrzegamy przeszłość całkowicie negatywnie, jako „stare, złe czasy”, a nie jako „stare, dobre czasy”. W myśl tego przekonania, przeszłość niczego nie może nas nauczyć. Trzeba ją zostawić za sobą. Jednocześnie przyszłość jawi się coraz częściej jako dystopia. Dziś tak naprawdę nie wierzymy, że świat w przyszłości może być lepszy niż ten dzisiejszy. W typowym filmie hollywoodzkim czy w serialu na Netfliksie przyszłość jest prawie zawsze straszna. Utknęliśmy więc w teraźniejszości, a ten prezentyzm wywołuje reakcje psychologiczne, intelektualne i polityczne.

Jakie reakcje?

Przede wszystkim czyni nas bardzo ostrożnymi. Ostrożność staje się naszym sposobem postępowania. Staliśmy się bardzo niechętni do ryzyka, do podejmowania wyzwań, niechętnie eksperymentujemy. To bardzo zaskakujące w tym hipertechnologicznym, pozornie innowacyjnym świecie.
W kulturze strachu istnieje jedna wartość, w którą wszyscy uwierzyliśmy. To „święte bezpieczeństwo”. Nie chodzi już o bezpieczeństwo jako roztropny sposób postępowania w świecie, ale jako cel sam w sobie. Znaczenie pojęcia „bezpieczeństwo” rozszerza się na wszelkiego rodzaju nowe obszary. Widzimy to w bezprecedensowej chęci ludzi do poddawania się restrykcjom w dobie pandemii. Niektóre sprawozdania wskazują, że rząd brytyjski był całkowicie zaskoczony stopniem, w jakim obywatele byli skłonni do przestrzegania przepisów. Trudno było uwierzyć, że tak wiele osób po prostu chce zostać w domu.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Co motywuje ludzi do tak pilnego przestrzegania przepisów?

Ta sytuacja nie jest zaskakująca, ponieważ jeszcze przed pojawieniem się koronawirusa prowadzono – na przykład – kampanie na rzecz tzw. stref bezpieczeństwa na uniwersytetach (jak wskazuje Łukasz Pawłowski – strefy bezpieczeństwa to „miejsca gwarantujące ochronę nie tylko przed fizyczną lub słowną agresją, ale też przed wszelkimi poglądami czy ideami mogącymi powodować dyskomfort” – przyp. JP). Wyrażenie „strefa bezpieczeństwa” zaczęło być stosowane w bardzo różnych obszarach. Sposób, w jaki widzimy człowieka, osobę ludzką, jest również bardzo odmienny niż w poprzednich pokoleniach.

Na czym polega ta różnica?

Widzimy człowieka jako kogoś dużo mniej zdolnego do radzenia sobie z wyzwaniami, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie znam polskiego słowa, ale w języku angielskim cały czas używamy słowa „vulnerable”.

W języku polskim nie ma jednego słowa. „Vulnerable” to „podatny na zagrożenia”, „wrażliwy”, „bezbronny”…

W dawnych czasach to słowo oznaczało podatność na zagrożenia: zdolność do bycia łatwo zranionym, zniszczonym. Używało się go także wobec obiektów infrastruktury, np. mostów i dróg. Jednak to znaczenie zmieniło się w latach siedemdziesiątych. Dziś to nie jest tylko przymiotnik, a określenie tożsamości. To tak, jakby powiedzieć, że np. Frank nie jest Węgrem, ale „podatnym na zagrożenia”, „bezbronnym”. To jest jego tożsamość.
W czasach pandemii politycy zawsze mówią, że musimy dbać o tych „podatnych na zagrożenia”. Ale kim są „podatni na zagrożenia”? To przecież może być każdy z nas. Mamy więc do czynienia z redefinicją osobowości. Uważamy się za niezdolnych do radzenia sobie z wyzwaniami pochodzącymi z zewnątrz.

A co, jeśli to prawda? Może dzięki rozwojowi nauki i masowej komunikacji nauczyliśmy się, że ludzi można zranić i zniszczyć na wiele sposobów? Może potrzebujemy tej ostrożności, aby wyeliminować niepotrzebne cierpienie?

To ciekawy argument. Ludzie często wskazują na to, że dopiero teraz rozumiemy tak naprawdę, że dzieci mogą mieć depresję; rozpoznajemy autyzm, dysleksję. Wcześniej nie znaliśmy tych problemów. Dopiero w latach 70. zaczęliśmy mówić o tym, jak ważna jest interwencja medyczna u dzieci. W Ameryce rozpoczęto wówczas wielką kampanię na rzecz podnoszenia poczucia własnej wartości, aby zaszczepić ludzi przed problemami. Miało to sprawić, że dzieci nie wyrosną na nieszczęśliwe, miało zapobiec problemom psychicznym.
A jednak po 50 latach interwencji w zakresie zdrowia psychicznego w szkołach sytuacja nie poprawia się. Ludzie nie mają mniej problemów ze zdrowiem psychicznym, ale z każdym rokiem rozmiary tych problemów i liczba dotkniętych nimi osób – rosną.

Może pan powiedzieć, że my, ludzie, w końcu zdaliśmy sobie sprawę, jak słabi i krusi jesteśmy, i że musimy się chronić. Ale paradoks polega na tym, że im bardziej myślimy w ten sposób, tym bardziej staje się to samospełniającą się przepowiednią. Na niektórych uniwersytetach prawie 40% studentów domaga się specjalnych zwolnień i ulg z powodu problemów ze zdrowiem psychicznym. Ta liczba stale rośnie i rośnie. Z epidemiologicznego punktu widzenia taki wzrost w nieskończoność jest niemożliwy. Tymczasem im więcej uniwersytetów tworzy ośrodki zdrowia psychicznego, by pomóc studentom, tym bardziej wzrasta zapotrzebowanie.

Powiedziałbym więc, że właśnie przez ten pesymistyczny sposób myślenia stajemy się coraz mniej zdolni do radzenia sobie z codzienną rzeczywistością. Choroba staje się normalnością, a granica między byciem zdrowym a chorym zaciera się.

W poprzednim wywiadzie rozmawialiśmy o kulturze strachu. Czy świat zachodni byłby lepiej przygotowany na kryzys pandemiczny, czy lepiej by sobie z nim radził, gdyby nie kultura strachu i zasada ostrożności?

Pandemia jest oczywiście prawdziwym zagrożeniem, ale trzeba sobie z nią radzić w bardziej zniuansowany sposób. Gdybyśmy mieli bardziej pozytywne nastawienie do podejmowania ryzyka, potrafilibyśmy na przykład rozróżniać między osobami starszymi a pozostałymi grupami przy tworzeniu i wprowadzaniu restrykcji. Być może zostawilibyśmy szkoły otwarte. Polegalibyśmy bardziej na ludziach i ich zdrowym rozsądku, zamiast dążyć do ustanowienia prostej zasady czy też jednego, jedynego sposoby reagowania na zagrożenie.

Dlaczego uważa pan, że tak byłoby lepiej? Może wtedy zmarłoby więcej osób?

Musimy pamiętać, że jest to problem zdrowia publicznego. Choroba w końcu zniknie, ale w Anglii i Ameryce słyszymy, że pandemia zmieni nasz sposób życia na zawsze. Sugeruje się, że kiedy pandemia się skończy, powinniśmy nadal nosić maski. Że nie powinniśmy już podawać sobie rąk, że musimy zmienić nasze wyobrażenie o kontakcie fizycznym. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie mogę uścisnąć dłoni przyjaciela, nie mogę pocałować lub przytulić bliskiej osoby. Nie chcę żyć w świecie dystansu.
Mówię o tym nie z powodu mojej lekkomyślności, ale dlatego, że już przed rozpoczęciem pandemii to podejście oparte na dystansowaniu było częścią kultury strachu. Przez pandemię idea, że nie powinniśmy być zbyt blisko siebie, może stać się normą, gdy zagrożenia SARS-CoV-2 dawno już nie będzie. W Anglii w szkołach obowiązuje tzw. „no touch rule” – zasada „bez dotyku”. Pielęgniarki i inni dorośli nie mogą dotykać dzieci. W dawnych czasach, gdybym miał 9 lat i płakałbym na ulicy, od razu podeszłaby jakaś pani i przytuliła mnie. Dziś nikomu nie wolno tak zrobić. Poszliśmy już tą drogą i dlatego taka jest nasza automatyczna reakcja na pandemię. To pryzmat, przez który rozumiemy świat.

Jak ocenia pan strategie lockdownu w zachodnim świecie? Na przykład w Polsce minister zdrowia stwierdził, że będziemy musieli nosić maseczki, dopóki nie będzie dostępna szczepionka. Eksperci twierdzą, że to może trwać rok, dwa lata albo dłużej. Czy te obawy są przesadzone?

Myślę, że to nie jest rozsądne podejście. Nawet z czysto technicznego, medycznego punktu widzenia wiemy, że maseczki nie robią wielkiej różnicy. W zasadzie jedynym celem ich noszenia jest to, by samemu nie rozprzestrzeniać wirusa, jeśli akurat jesteśmy zakażeni.
Bardzo często, gdy politycy nie wiedzą, jak reagować, stosują symboliczne gesty tylko po to, by pokazać, że cokolwiek robią. Wiele rządów przyjęło strategie, które wskazują, że ich członkowie sami są trochę przestraszeni. Zamiast dobrego, przemyślanego przywództwa jest szybkie i głośne reagowanie na bieżące zmiany.
W Anglii rząd na początku miał własną strategię. Wtedy jednak media zaczęły szaleć: „Spójrzcie, we Francji, w Norwegii i we wszystkich innych krajach stosowana jest inna strategia. Dlaczego my tak nie robimy?”. Była to bardzo silna presja na rząd. Powodem, dla którego rządzący zmienili zdanie, był strach, że jeśli choć jedna osoba umrze, media skoczą im do gardła. Wygląda to tak, że klasa polityczna nie robi tego, co konieczne, ale to, co wydaje się dobrze wyglądać na zewnątrz.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Jak pan myśli, jaki będzie wpływ obecnej pandemii na kulturę światową, zwłaszcza na kulturę strachu? Bartłomiej Radziejewski twierdzi w swoim eseju, że być może „nastąpi ponowne związanie zasług z prestiżem i sławą. (…) Będzie więcej miejsca dla bohaterów i ludzi elementarnie użytecznych, mniej – dla «znanych z tego, że są znani»”. Myśli pan, że to możliwe?

Chciałbym, żeby red. Radziejewski miał rację. Taka zmiana byłaby dobra. Ale wątpię, że do niej dojdzie. Przeprowadziłem wiele badań nad katastrofami i reakcjami na nie i widzę, że zawsze w pierwszej kolejności istniejące wcześniej tendencje stają się silniejsze.
Jestem pewien, że wydarzą się dwie rzeczy. Po pierwsze, postawy ostrożnościowe staną się silniejsze. I to będzie miało naprawdę bardzo niedobry wpływ na nasze życie. Po drugie, naprawdę martwię się, że tyrania zdrowia publicznego stanie się jeszcze silniejsza. Pojęcie „zagrożenia dla zdrowia” może być skutecznie wykorzystywane do regulowania wszystkich obszarów życia, do ustanawiania zasad. Zdrowie staje się moralnością zastępczą. W takim ujęciu dobry człowiek to ktoś, kto nosi maseczkę, a zły jest ktoś, kto jej nie nosi.
Zmiany takie jak ta, o których mówi red. Radziejewski, również mogą nastąpić, ale pozostaną niszowe. Wiele osób będzie czerpać naukę z doświadczenia pandemii i uświadomi sobie, że aby odzyskać siły, musimy zacząć współpracować i budować wspólnotę. Wiele osób zda sobie sprawę, że rodzina jest ważniejsza, niż to sobie wcześniej wyobrażaliśmy, że potrzebujemy swoich społeczności i sąsiadów i możemy na nich polegać.
Być może w niektórych przypadkach sytuacja pandemii da ludziom większe poczucie identyfikacji z narodem. Część osób zda sobie sprawę, że nie można po prostu polegać na tanich chińskich towarach. Że dobrze jest mieć nieco większą kontrolę nad własną egzystencją społeczną i ekonomiczną.

W wywiadzie dla magazynu „Reaction” krytykuje pan Unię Europejską za niechęć do ryzyka. Twierdzi pan, że według UE „jeśli coś się rusza, to powinno zostać uregulowane”. Jednak Stany Zjednoczone, które są powszechnie uznawane za przychylne wobec ryzyka, wcale nie radzą sobie o wiele lepiej z pandemią…

W Stanach Zjednoczonych zawsze więcej było gadania niż działania. Kultura strachu rozwinęła się w Kalifornii, potem przeniosła się do wschodnich stanów, a stamtąd – do Europy. Chociaż w USA istnieje solidna mniejszość, która się jej sprzeciwia, to jednak Ameryka zawsze była najbardziej niechętna ryzyku ze wszystkich krajów świata.
Mówi się, że miejsca takie jak Palo Alto z Doliną Krzemową, gdzie byłem kilka razy, to królestwo eksperymentatorów, innowatorów, ludzi skłonnych do podejmowania ryzyka. Ale potem idziesz do domów tych ludzi, wchodzisz do kuchni, i widzisz, że jest jedna lodówka dla żony, jedna dla męża, jedna dla dziecka – bo każdy członek rodziny ma inne alergie! Kuchnia jest jak laboratorium medyczne. Supermarket w Palo Alto jest jak apteka. Twierdzenie, że Amerykanie to „twardzi faceci z pogranicza”, przychylni ryzyku, to mit. Indywidualnie rzecz biorąc, Polacy wydają mi się o wiele bardziej skłonni do ryzyka niż Amerykanie.


https://nowakonfederacja.pl/jak-zachod-stracil-wiare-w-czlowieczenstwo-i-uwierzyl-w-strach/
https://nowakonfederacja.pl/kultura-strachu-utrudnia-radzenie-sobie-z-pandemia/
 

dzwonek polifoniczny

Active Member
116
121
Możliwe. Choć z tym Iranem, to nie mają tak wielkiego ruchu osobowego.



Rządom nie chodzi o gospodarkę, dla rządów gospodarka jest środkiem, a nie celem.

Co dobrego zrobił dla rządów koronawirus:
  • Dał pretekst do manewrów na światową skalę w walce z bronią biologiczną i nie tylko. Test dyscypliny społeczeństw. My też w tych manewrach uczestniczymy nosząc zamordniki i wypełniając idiotyczne polecenia władzy.
  • Dał pretekst do wprowadzania restrykcji i społecznie niepopularnych przepisów. Dzięki niektórym z tych przepisów, w niektórych krajach, gospodarka po epidemii szybciej ruszy.
  • Dał pretekst do zamknięcia granic i rynków, a tym samym do wycofania się z umów międzynarodowych. Po zakończeniu pandemii da możliwość zawarcia nowych innych umów międzynarodowych. Będzie nowy porządek międzynarodowy.
  • Wywołał spadek cen ropy. Tańsza produkcja dla energochłonnej wojskówki i dla infrastruktury.

Dodatkowo w przypadku USA koronawirus będzie uzasadnieniem (wytłumaczeniem dla motłochu wyborczego), dla spadku z pozycji hegemona do pierwszej ligi. Czy w tej pierwszej lidze będzie wraz z Chinami, czy też i Rosją, czy w przyszłości z Indiami (tak, tak, kiedyś Indie miały ponad 40% światowej produkcji, a Bangladesz produkował 10 razy więcej staków niż USA) - to nie jest takie istotne.
No a jaki rządy mają profit z uciskania swoich obywateli?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736

Naukowcy są jak tribute band. Wydali swój cover przeboju ostatniego sezonu. Macie port koronki, żeby uciąć narzekania, że wirus jednak nie powstał w laboratorium i nie był dziełem człowieka. Już powstał i stał się jego dziełem. Wszyscy zadowoleni?

Mimesis naszych czasów.

Dzisiaj, 6 maja (06:01)
Naukowcy w ciągu zaledwie tygodnia stworzyli syntetyczne klony SARS-CoV-2, koronawirusa wywołującego COVID-19.
Syntetyczne klony SARS-CoV-2 zostały stworzone w laboratorium o wysokim stopniu bezpieczeństwa należącym do Instytutu Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu w Bernie w Szwajcarii. Dzięki odtworzeniu mało poznanego wirusa, naukowcy mają nadzieję na opracowanie nowych metod walki z trwającą pandemią. Klony koronawirusa mogą być wykorzystane jako narzędzie do opracowania lepszych testów diagnostycznych czy szczepionek.
Wirusy w rzeczywistości składają się z materiału genetycznego (DNA lub RNA) zamkniętego w białkowej skorupce. W przypadku SARS-CoV-2 sekwencjonowanie genomu wykazało, że jego kod genetyczny składa się z jednoniciowej cząstki RNA złożonej z ok. 30 000 par zasad, zawierających 15 genów. Dla porównania, warto podać, że ludzki genom ma postać podwójnej helisy DNA i składa się z 6,4 mld par zasad (ok. 25 000 genów).

Szwajcarscy uczeni wykorzystali poznaną sekwencję genomu SARS-CoV-2 do zrekonstruowania materiału genetycznego z syntetycznego DNA. Został on połączony i wprowadzony do komórek drożdży Saccharomyces cerevisiae, tworząc syntetyczną wersję wirusa, która jest wierna oryginałowi. Naukowcy zauważyli jednak pewne różnice w replikacji.

Niektóre wirusy można klonować przy pomocy podobnej metody, wykorzystując bakterie Escherichia coli, ale z koronawirusami jest znacznie trudniej.
- Udało nam się zreplikować wirusa w ciągu tygodnia. Nasz modelowy system wykorzystujący komórki drożdży pokazuje, że idealnie nadaje się do rekonstrukcji koronawirusów i innych patogenów - powiedział prof. Volker Thiel, jeden z uczonych z Uniwersytetu w Bernie.

Tworzenie syntetycznych wirusów może być pomocne organom służby zdrowia, firmom farmaceutycznym i badaczom do uzyskania próbek klinicznych bez konieczności transportowania próbek wirusów z odległych miejsc, co jest ryzykowne i czasochłonne. Póki co, nie ujawniono kiedy klony koronawirusa mogą zostać użyte w badaniach.
 
Do góry Bottom