Geneza marksizmu kulturowego

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
Skoro państwo Wielomscy stwierdzili już wstępnie, że marksizm kulturowy jest stereotypem, to powinni pociągnąć temat dalej i zapytać szerzej o to, jakie stereotypy mają szansę na skuteczne oddziaływanie, a jakie nie. Jakich stereotypów oni życzyliby sobie w sferze publicznej, jeśli marksizm kulturowy im nie odpowiada?
marksizm kulturowy się przyjął bo marksizm się źle kojarzy
Wielomskim źle kojarzy się (jak sądzę) postęp to może życzyli by sobie stereotyp "postępizm"
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Ale chodzi o wskazywanie problemów i ich rozwiązywanie, czy chodzi o szukanie winnych i na tym drugim się koncentrowanie? Tym bardziej jeśli to drugie poprzez rażące uproszczenia staje się raczej szukaniem kozłów ofiarnych? Gdy chodzi o to pierwsze, to gdy na drodze do wolności stoi czyjaś propaganda, to trzeba w tą propagandę uderzać. Postawa polegająca na byciu wyczulonym na propagandę jednej strony i jednoczesnym pielęgnowaniu najbardziej prymitywnych zagrywek drugiej prowadzi do tego, że pracuje się na konto kogoś innego. Próbuję znaleźć jakiś sens rozpowszechniania różnych głupot, które mają mieć jedynie wartość propagandową. Można robić to cynicznie, ale komu należy wciskać ten kit? Libertarianie libertarianom? Każdy każdemu wewnątrz środowiska libertariańskiego ma urządzać akcję dezinformacyjną? Co dobrego się dzięki temu osiągnie?
Jeżeli chcesz się zabrać za naukowe opracowanie tematu, zawsze możesz zorganizować szkołę, przyjąć jakąś metodologię i zajmować się tym w pełni profesjonalnie, stawiając wszystkim wokół podobne wymogi.

W przypadku działalności politycznej, w której chcesz skrzyknąć ludzi wobec jakichś problemów czy przeciwnych sił, godzących w ich interesy, potrzebujesz propagandy, a ta nie musi być w całości prawdziwa. Oczywiście, lepiej gdy jest, ale nie jest to wymóg niezbędny. Uproszczenia są w propagandzie mile widziane.

Na samym początku więc wypadałoby się zapytać, czy chcemy robić naukę, czy politykę, a później trzymać wybranej opcji.
Aby skończyć temat Wielomskich, to to wzdryganie się przed braniem udziału w wpływaniu na świat bierze się z dosłownego podchodzenia do oldskulowego konserwatyzmu: https://konserwatyzm.pl/wielomski-utopia-konstruktywizmu-rojalistycznego/
Ten antykonstruktywizm był też obecny w myśli niektórych liberałów. W XX wieku u Hayeka. Temat kiedyś poruszałem, więc po krótce tylko napiszę, że Hayek był wrogiem konstruktywizmu a zwolennikiem tradycyjnych instytucji, prawa naturalnego rozumianego jako prawa powstałego w procesie ewolucji, a nie stworzonych przez racjonalistów wolnościowych aksjomatów. Stąd radykalny racjonalista Hoppe taką pogardą darzy Hayeka i tą jego teorię ewolucji społecznej. Hayek uważał, że racjonalistyczny liberalizm francuski skończy się … socjalizmem.
Wiem, pamiętam tę dyskusję. Mogę tylko powtórzyć swój zarzut, sprowadzający się do spostrzeżenia, że wszystkie tradycyjne instytucje rozpoczynają się od jakiegoś autorskiego konstruktywizmu, który później jest wygładzany i korygowany przez kontynuatorów, zatem stanowisko Hayeka, przynajmniej w najogólniejszej postaci jest pozbawione sensu. Można zastanawiać się nad poszczególnymi formami konstruktywizmu, niepoddającymi się utradycyjnianiu, bo pewnie takie istnieją, ale to już temat na inną dyskusję.

W ocenie Voegelina dochodziły sprawy duchowe. Wymiar bosko-duchowy został zamieniony w jakiś naukowo-materialny i takiemu nadano pewnego rodzaju boskość. Dla Hayeka planowanie gospodarki było drogą do totalitaryzmu, u tego drugiego geneza totalitaryzmu tkwiła w religii. Wszystkiemu winna była gnoza. Zdaniem Voegelina gnostycy to ludzie, którzy są niezadowoleni ze swego położenia i upatrują to swe położenie w tym, że świat jest zły a rozwiązaniem tego ma być wybawienie tego doczesnego świata od zła. Gnostycy zatem to ludzie konstruujący receptę na zbawienie świata i stający się prorokami tej recepty. Czyli ta gnoza nie musi dotyczyć tylko komunistów, ale odnosić się może ona też do liberałów. I tak też jest! Widać to po tym zamieszczonym cytacie z Bartyzela, który wskazuje za Voegelinem jako gnostyków osoby, które przysłużyły się w rozwoju klasycznego liberalizmu tj. Turgota czy Condorceta. Zatem Królu Julianie to nie są jedynie zarzuty pod adresem marksistów, ale również liberałów i wszystkich tych co chcą zmieniać rzeczywistość.

A ja połączyłbym te dwie perspektywy w jedną. Intuicyjnie uważam, że należy powrócić do neoplatonizmu i go naprawić, zwalczając inspirowanych nim gnostyków, uznając ich za pierwotne siły gnilne obecne w kulturze wobec zachodniej cywilizacji i jej pochodnych. Aby naprawić zło nowoczesności, należy najpierw złamać jej kark a dawny program liberalny oprzeć na irracjonalizmie, realizując strategią sakralną - przypisując wolności funkcję teologiczną, aby stała się niezbędnym elementem w codziennej praktyce religijnej. Atak na wolność, byłby podniesiony do aktu świętokradczego, przy okazji mógłby stać się atakiem na wolność wyznania i prowadził do zadrażnienia stosunków z wiernymi.

Tyle, że jeśli wymyśione zostaną jakieś rytuały, a z nich wyprowadzone zostanie znaczenie dla obyczajów, które później podniesione zostaną do rangi tradycji, wciąż początek będzie konstruktywistyczny, bo każdy prorok-prawodawca z konieczności jest konstruktywistą, nawet jeśli wydaje się nam, że zajmuje się on wyłącznie prawonaturalną etyką.


Aktualizacja:

W zasadzie, zamykając już ten wątek, pozwolę sobie wyjaśnić powód, dla którego uważam, że pozycja Wielomskich jest niezbyt przemyślana.

Otóż, sami nie są konsekwentni i przyjmują za dobrą monetę posługiwanie się stereotypem antykomunizmu.

Można byłoby zapytać, a kim dokładnie są ci antykomuniści? Przecież antykomunizm to pojęcie zbiorcze podobne do marksizmu kulturowego. Zaciekłym antykomunistą może być konserwatysta, libertarianin czy nawet człowiek bez przemyślanej pozycji aksjologicznej, niezorientowany wystarczająco w polityce, ale kierujący się resentymentem i czysto emocjonalną niechęcią do lewicy. Potencjalnie można być przeciwko z lewicy z bardzo różnych ideologicznych pobudek - antykomunizm może je wszystkie połączyć.

W demokracji często nie głosuje się za czymś czy za kimś, a przeciwko komuś. Z tego względu antykomunizm jako taki może charakteryzować bardzo różne grupy, dla których naturalny mógłby być polityczny sojusz przeciw lewicy.

Tym bardziej niezrozumiałe wydaje mi się uderzenie w ten stereotyp, skoro organizuje on siły zdeterminowane do powstrzymywania lewicy, która nie będzie miała żadnych skrupułów, aby posługiwać się własnymi stereotypami, a sympatyzujący z nią profesorowie nie będą ich rozmontowywać, a wspierać.

Jedyny poważny powód, dla którego można byłoby zakwestionować taki stereotyp, to próba wprowadzenia innego, na przykład czysto konserwatywnego, libertariańskiego - próba zawojowania i zdominowania sfery ideologicznej bez uciekania się do szerokiej, negatywnej postpolityki.

Ale jeżeli uznamy, że Wielomskich nie interesuje wprowadzanie żadnych konserwatywnych stereotypów, to nie mają uzasadnionego interesu, aby występować przeciwko marksizmowi kulturowemu, nie oferując niczego w zamian.
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Jeszcze garść refleksji ode mnie.

Jeśli mielibyśmy już oddzielić politykę od nauki, uznać z jakiegoś powodu, że dla tej pierwszej istotne jest kreowanie prostego obrazu świata, wręcz sprowadzającego wszystkie problemy do jednej przyczyny, a z drugiej bardziej wnikliwe analizy zostawić nauce to nasuwają się proste wnioski.

1) Libertariański monokazualizm demagogicznie powinien wskazywać jako jedyne poważne źródło problemów tendencje etatystyczne. Koncentrowanie się na jakiś innych zjawiskach zaburza już tę prostotę a próba zachowania jej stawia libertarian przed alternatywą co jest ważniejsze i z czego zrezygnować. Z jakiś obcych propagandowych bzdur czy z libertariańskich pryncypiów. Jeśli ktoś potrzebuje negatywnego stereotypu to wystarczy etatysta czy totalitarysta. Cóż potrzeba więcej?

2) Jeśli mamy zostawić analizowanie zjawisk nauce to po co analizować przyczyny tego co uważamy za złe? Patrząc na aspekt utylitarystyczny libertarianizmu to często jest tak, że gdy chcemy naprostować jakąś jednozdaniową ekonomiczną bzdurę potrzebne jest do tego naprodukowanie znacznie, znacznie większej ilości zdań. Czy oprócz wysiłku wkładanego w to należy dokładać jeszcze wysiłku na to aby analizować autora jakiejś bzdury? To jakie miał dzieciństwo, czy miał wujka w UB, a może iść dalej w te stereotypy i jeszcze próbować doszukać się filozoficznych źródeł tej bzdury analizując wiele nurtów filozoficznych w tym tych o egzotycznym rodowodzie, powstałych wieki temu i jeszcze szukać jakiejś ciągłości pomiędzy nimi? Jak ma być prosto to wypadałoby zrezygnować z jakiegoś (pseudo)filozoficznego marnotrawstwa energii.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Co tu się dzieje? @FatBantha aktywistyczny wymachujący sztandarem na barykadzie walki demokratycznej, żadający dobrych haseł na ten sztandar. o_O

Mamy kompletne zamieszanie - prawie wszędzie doprowadzono do systemów dwupartyjnych i we wszystkich przypadkach walczą ze sobą dwa bezideowe obozy technokratów władzy, lekko tylko podbarwione jakimiś popłuczynami po ideach. To co, mamy szukać haseł trafiających na podatny grunt w obu obozach? No, my jeszcze możemy, ale co ma powiedzieć taki konserwatysta jak Wielomski? Jedyne hasło które by się nadawało to "proszę, przestańcie". Bo już nie ma czego konserwować.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Jeszcze garść refleksji ode mnie.

Jeśli mielibyśmy już oddzielić politykę od nauki, uznać z jakiegoś powodu, że dla tej pierwszej istotne jest kreowanie prostego obrazu świata, wręcz sprowadzającego wszystkie problemy do jednej przyczyny, a z drugiej bardziej wnikliwe analizy zostawić nauce to nasuwają się proste wnioski.

1) Libertariański monokazualizm demagogicznie powinien wskazywać jako jedyne poważne źródło problemów tendencje etatystyczne. Koncentrowanie się na jakiś innych zjawiskach zaburza już tę prostotę a próba zachowania jej stawia libertarian przed alternatywą co jest ważniejsze i z czego zrezygnować. Z jakiś obcych propagandowych bzdur czy z libertariańskich pryncypiów. Jeśli ktoś potrzebuje negatywnego stereotypu to wystarczy etatysta czy totalitarysta. Cóż potrzeba więcej?
Konsekwencji. Problem w tym, że większość libertarian nie traktuje krzewienia libertarianizmu jako zawodu czy misji. Libertarianizm jest dla większości libertarian bardziej hobbystycznym zainteresowaniem i osobistym ćwiczeniem intelektualnym, niż zorganizowaną działalnością i poletkiem do obrabiania znanymi środkami, którego można wyuczyć innych, powiększając zasięg wpływu idei. Libom kiepsko idzie produkcja swoich demagogów, być może przez to, że libertarianizm zalicza się jako filozofię polityczną, co oni traktują nadzwyczaj serio. Dlatego też inwestują mnóstwo czasu i środków w coś, co ma niemal nieistniejącą stopę zwrotu.

Libertarianie, jako tacy - są też zbyt inteligentni i ciekawi tego, czym się zajmują, by zostawać sprawnymi propagandzistami i aplikować masom jedną, prostą narrację, którą sami by się zanudzili na śmierć. Jak to w przypadku hobby, wolą je pogłębiać, szukać nowych poznawczych perspektyw i niuansów, a nie dopracowywać i dostrajać sobie przekazy dla pudeł rezonansowych w społeczeństwie. Z masami nie ma u nas komu rabotać.

2) Jeśli mamy zostawić analizowanie zjawisk nauce to po co analizować przyczyny tego co uważamy za złe? Patrząc na aspekt utylitarystyczny libertarianizmu to często jest tak, że gdy chcemy naprostować jakąś jednozdaniową ekonomiczną bzdurę potrzebne jest do tego naprodukowanie znacznie, znacznie większej ilości zdań. Czy oprócz wysiłku wkładanego w to należy dokładać jeszcze wysiłku na to aby analizować autora jakiejś bzdury? To jakie miał dzieciństwo, czy miał wujka w UB, a może iść dalej w te stereotypy i jeszcze próbować doszukać się filozoficznych źródeł tej bzdury analizując wiele nurtów filozoficznych w tym tych o egzotycznym rodowodzie, powstałych wieki temu i jeszcze szukać jakiejś ciągłości pomiędzy nimi? Jak ma być prosto to wypadałoby zrezygnować z jakiegoś (pseudo)filozoficznego marnotrawstwa energii.
Bo jesteśmy ciekawi. I to jest wystarczający powód.

Natomiast jeżeli pytasz mnie o powiązania filozofii czy nauki z ideologią i wzajemne relacje między nimi, to ja widzę to w ten sposób:
  • mimo wszystko ideolodzy są niesamodzielni, potrzebują kreatywnej pracy filozofów albo żerują na hipotezach naukowych, do których prości ludzie i tak samodzielnie nie docierają. Ideologów można więc po części uznawać za propagatorów czyichś myśli, podporządkowanych do osiągania jakichś wymiernych celów. Aby osiągać te wymierne cele i tak z konieczności trzeba przyjąć jakieś założenia światopoglądowe oraz zaadaptować przynajmniej w części jakąś, na ogół cudzą i bardziej dopracowaną, wizję świata. Jak to pisał Keynes: „Choć rządzący zazwyczaj uważają się za niezależnych pragmatyków, to tak naprawdę w rzeczywistości zawsze są niewolnikami teorii jakiegoś dawno zmarłego ekonomisty”
  • do naukowców i filozofów należy pierwotny impuls, ale nie mają oni zdolności oceny, jak wielka i która część ich pracy zostanie uznana za użyteczną dla osób trzecich, zajmujących się upowszechnianiem jej, na ogół w zwulgaryzowanej postaci. O ile etosem filozofii oraz nauki powinno być dążenie do czystego poznania, wyzbywania się złudzeń, uprzedzeń i biasów, po to aby dotrzeć do najbardziej wiernego opisu rzeczywistości, a także praca i doskonalenie intelektu, aby osiągnąć zdolność jeszcze większej przenikliwości, której może wymagać tworzenie owego opisu, o tyle ideałem ideologów jest dążenie do skuteczności wpływu, a także zaprzęgnięcie wspomnianych złudzeń, uprzedzeń oraz biasów na korzyść prezentowanego, często uproszczonego obrazu rzeczywistości. Ideolog w przeciwieństwie do naukowca czy filozofa nie może sobie pozwolić na stawianie ludziom wymagań intelektualnych - nie, on ma być przystępny dla nich takimi, jakimi są. Nawet jeśli są nieokrzesanymi, niewyrobionymi i podatnymi na jakieś złudzenia.
Z tego względu dobry ideolog powinien zdawać sobie sprawę z tego, w co wierzą współcześni mu ludzie, co są w stanie zaakceptować, a czego już nie łykną bez dodatkowej pracy z nimi (na którą ideologowi szkoda czasu, środków) i dopracować przekaz - jak iluzjonista powinien mieć wyczucie, by najmniejszym nakładem środków trick wypalił. Dobrym przykładem był ten z reformacją i dalekosiężnością jej skutków. Ideolog może wykorzystać część z takich spostrzeżeń na temat świata nowoczesnego, aby pogłębić przez siebie snutą wizję i nawiązać do szerszej gamy problemów, które trapią jego publiczność, ale zdając sobie sprawę, że współcześni mu ludzie bez dodatkowej edukacji nie będą skłonni uwierzyć, że tak odległe wydarzenia mogą mieć wciąż wpływ na ich życie (co przecież osłabi wpływ jego przekazu), przypisze odpowiedzialność komuś innemu, w co już uwierzą bez trudu. Kompromisowo przemyci więc część prawdy, na której będzie mu zależało, aby dotarła do ludzi, przy okazji zafałszowując inną część informacji lub po prostu nie mówiąc całości.

Ideolog jest bardziej jak artysta - operuje na granicy zawieszenia niewiary. Jest zależny od tego, w co ludzie wierzą, a w co nie, bez względu na to, czy to w co wierzą jest akurat prawdziwe czy nie. O ile filozofowie często starają przekonać się sami, że można potwierdzić prawdziwość swoich wniosków, a te starania później często skutkują rozbudową do całego systemu koherentnych sądów, nawet jeśli starają się udowadniać bardzo nieintuicyjne prawdy, o tyle dla ideologa bardziej od prawdziwości liczy się łatwowierność. I nie mówię tu o ludzkiej łatwowierności, tylko o właściwości ich narracji. Coś, w co łatwiej jest uwierzyć, jest lepsze od czegoś, w co uwierzyć trudniej. Tymczasem niektóre prawdy są dla ludzi na tyle niewiarygodne, że nie da się ich sprzedać. Mogą one być co najwyżej probierzem dla najbardziej wytrwałych poszukiwaczy tych prawd, ale dla ideologów są bezużyteczne.​

Można oczywiście zżymać się na to, podobnie jak Wielomscy, kiedy niektóre ideologiczne terminy zyskują popularność (co świadczy o ich sukcesie) i przeszkadzają prawdzie przez wielkie p - Prawdzie. Albo nawet prawdzie przez wielkie, wyboldowane p - Prawdzie. Ale zawsze można podejść do tego na spokojnie, zaznaczyć, że istnieje różnica między ideologią a nauką, zainteresować nią ludzi, czy nawet wejść im na ambicję i spytać, czy potrafiliby znaleźć ją w przypadku analiz współczesnego świata. Różnica miedzy Prawdą a ideologią sprowadza się do nieredukowalnych ludzkich ułomności poznawczych i kompromisów z nimi związanych a do tego dochodzą jeszcze najzwyklejsze partykularyzmy.

Mimo wszystko ja bym ideologów nie nazywał mało inteligentnymi, bo oni jednak dość inteligentnie upraszczają bardziej skomplikowane prawdy do bardziej strawnych dla mas postaci. Zwłaszcza, jeżeli udaje im się wypromować dany stereotyp, który kupowany jest bez większych zastrzeżeń.

Żadna zresztą mitologia nie jest tworzona, aby była najpełniejszym odwzorowaniem rzeczywistości. Mitologię tworzy się po to, aby oddziaływała z wyobraźnią i popychała ludzi do działania, przyjmowania przez nich odpowiednich postaw, a nie po to, by ją biernie kontemplowali.

Z tego, że p jest p niewiele wynika. Ale z tego, że marksiści kulturowi chcą seksualizować dzieci, wywrócić obyczajowość do góry nogami, posłużyć się niekontrolowaną imigracją do zniszczenia tożsamości Zachodu, rozwalić relacje międzypokoleniowe i międzypłciowe a potem jeszcze po horkheimerowsku postawić klocka na instrumentalnym rozumie, wynika już więcej. I można bić na alarm, organizować obronę, informować innych o zagrożeniu i coś zaczyna się dziać.
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Oj dużo napisałeś FatBantho. Przed ewentualną dalszą dyskusją pozwolę sobie to co do tej pory napisałeś skrócić i trochę własnymi słowami opowiedzieć.

Nie podoba Ci się jak ktoś wskazuje na bzdurności w prawackiej propagandzie, bo nie chcesz odbierać prawakom ich stereotypu i uważasz, że do ciemnego ludu trzeba wychodzić z uproszczonym modelem rzeczywistości, czasami wręcz odbiegającym od prawdy. Ale to zbytnio nie powinno targać sumieniem, bo prawda jest przereklamowana. A jak komuś to nie daje spokoju to można mu wytłumaczyć, że prawda i propaganda to dwie różne rzeczy.
Jednak gdy zasugeruje Ci się, że w przypadku uznania tej strategii za właściwą najlepszym rozwiązaniem dla libertarianizmu miałoby być
- przedstawianie etatyzmu jako jedynego źródła wszelkich problemów
- i zaniechanie przez libertarian zajmowania się dodatkowymi teoriami na gruncie politycznym jako mało istotnymi a wręcz będącymi przeszkodą w tej libertariańskiej monokazualności, to nagle próbujesz odwieść libertarian od tej niby genialnej strategii i robisz zastrzeżenia, że
- libertarianie to cienkie bolki, nie dadzą sobie rady z tym
- mimo że cienki bolki, to inteligentne chłopaki i nie potrafiliby się skupić na jednej rzeczy. Czorty te są na tyle ciekawe różnych rzeczy, że nadal będą zajmować się bzdurnymi teoriami przez co nie da się osiągnąć libertariańskiej demagogicznej monokazualności. A jak już ktoś chce walczyć ze stereotypami to nich zajmie się tymi lewackimi. Prawackich ruszać nie wolno, bo one dobrze wskazują na wroga, który jest zagrożeniem dla wartości pewnych prawicowych kręgów.

Mam pytanie czy nic nie pokręciłem. Dobrze opisałem Twe poglądy?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Tworzysz ideologiczny obraz moich rzeczywistych poglądów. :)

Nie staram się odwodzić libertarian od żadnych genialnych strategii, po prostu oceniam ich przez pryzmat podjętych wysiłków i tego jak generalnie działa to środowisko.

Powiedziałbym raczej, że prawackich stereotypów ruszać nie wolno, bo prawaki i tak biorą w dupę od nowoczesności od kilkuset lat i nie zapowiada się, aby długoterminowy trend miał się dla nich zmienić. Lewackie stereotypy jako mainstreamowe są po prostu groźniejsze, mają większy wpływ na świat i to od nich wypadałoby zacząć rozbrajanie, jeśli ktoś już takim bojownikiem o Prawdę.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Chcę być po prostu pewny co chcesz przekazać. A, że jestem zdania, że również walenie po prawicowej propagandzie ma sens to jestem w stanie wytłumaczyć. Mniej więcej tak.
Istnieje szeroka scena polityczna. Mogą na niej zachodzić różne zmieniany takie jak np. liberalizacja, która może przyjąć dwie formy:
1)rzeczywistą - podmioty z różnych jej rejonów mogą zwiększać liczbę postulatów wolnościowych, a w zasadzie to powinny realizować te postulaty
2) pozorną – można nauczyć się używać wolnościowej retoryki i na tym poprzestać.
Czym będzie się ta druga forma charakteryzowała?
-Tam gdzie na drodze ku własnemu interesowi stoi państwo zaczyna używać się do walki haseł wolnościowych nawet jeśli interesem nie jest wolność sama w sobie (np. jeśli mamy konstytucyjny, antywolnościowy zakaz propagowania ideologii totalitarnych, to komuniści czy naziści, którym zależy na prawie do głoszenia swych ideologii, mogą przedstawiać się jako obrońcy wolności słowa, chociaż ogólnie mogą oni wcale nie chcieć takiej wolności dla wszystkich i chętnie by komuś innemu kneblowali usta)
- Tam gdzie się chce wprowadzić państwowe ograniczenia wolności, to można je przedstawiać jako konieczne działania, które tak naprawdę zwiększają zakres wolności.
- W walce politycznej można przede wszystkim wykazywać antywolnościowe elementy programu wrogich obozów, bądź w takim świetle je próbować przedstawić.
To taka krótka charakterystyka cynicznego udawania liberałów. Oczywiście jakieś ugrupowania mogą w jakimś stopniu rzeczywiście się zliberalizować, a na dodatek trochę popozować. To się nie wyklucza. Niemniej podszywactwo i pozerstwo trzeba piętnować. Taką pozerską technikę opanowało już dawno etatystyczne centrum, które mówiło liberalnym językiem. Podobnie było z częścią lewicy. Na prawej stronie były kiedyś z tym kłopoty, ale coraz większa jej część sobie z tym radzi. Nie znającym historii polskiego libertarianizmu wskażę, że Jacek Sierpiński przeforsował kiedyś w Federacji Anarchistycznej postulat zakazu współpracy z organizacjami i partiami lewicowymi. Właśnie tylko lewicowymi, a nie lewicowymi i prawicowymi. Argumentem wtedy było to, że nikogo o wolnościowych poglądach nie będzie ciągnęło do prawicy, a lewica złudnie potrafi mamić wolnościowymi hasłami. Po dwóch dekadach sytuacja diametralnie się zmieniła i prawica, przynajmniej ta niszowa, całkiem sprawnie operuje wolnościową retoryką, przy czym czyni to bardzo wybiórczo. Jacek Sierpiński z wielką cierpliwością w kółko tłumaczy prawicowej gawiedzi podstawowe z wolnościowego punktu widzenia rzeczy, a tamci dalej swoje, z czarnego robią białe i często występują w roli wolnościowców. Postupeerowska prawica coraz bardziej oddala się od liberalizmu, a coraz więcej prawaków pozuje na libertarian. Środowiska się mieszają i robi się syf. Dlatego uderzanie w prawicowe manipulacje jest dobre dla libertaianizmu. Mi się już nie chce zajmować poszczególnymi przypadkami. Kiedyś nawet postanowiłem więcej tych kwestii nie poruszać, a jednak dałem się w ten wątek wkręcić ten ostatni raz, ale to dlatego, że to dotyczy sprawy bardziej fundamentalnej. Jak ktoś w jakimś konkretnym przypadku cweli logikę i chce przedstawić ograniczenie wolności jako jej dawanie to to widać od razu, ale jak operuje się propagandowymi teoriami, które mącą w głowach to nie jest już takie oczywiste.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Trochę odszedłem od tematu i by wrócić to z cyklu co mają do powiedzenia znani i lubiani po raz drugi Jakub Bożydar Wiśniewski „Neoliberalizm i marksizm kulturowy, czyli o wiecowych oszczerstwach”:


„Pojęcie <<marksizm kulturowy>> jest lustrzanym odbiciem pojęcia <<neoliberalizm>>. Oba te pojęcia - przy odpowiedniej precyzji definicyjnej - mogą teoretycznie służyć opisowi pewnych konkretnych zjawisk, takich jak, odpowiednio, marksizm odwracający relację baza-nadbudowa i <<liberalizm>> zanieczyszczony wpływami <<państwa regulacyjnego>> (czyli inaczej tzw. kapitalizm kolesiowski), ale w praktyce funkcjonują niemal wyłącznie jako przeciwstawne, nieskończenie pojemne oszczerstwa. Tym samym są na dobrą sprawę spalone jako elementy jakiejkolwiek rzetelnej analizy zjawisk ekonomiczno-społecznych.

Innymi słowy, żaden postęp intelektualny nie dokonałby się w sytuacji, w której produkcja typowej akademickiej makulatury z zakresu <<nauk społecznych>>, gdzie co parę zdań pojawia się mityczny potwór neoliberalizmu, zostałaby zrównoważona czy też zastąpiona produkcją akademickiej makulatury, gdzie co parę zdań pojawiałby się równie mityczny potwór marksizmu kulturowego. Definicje i zbiorcze kategorie mają swoje istotne poznawcze zastosowania, ale te z nich, które funkcjonują prawie wyłącznie jako obelgi i semantyczne pałki, mają na ogół ujemną wartość poznawczą. Wówczas tam, gdzie najczęściej się one pojawiają, potrzeba tym większego analitycznego wysiłku, by precyzyjnie, beznamiętnie i bezstronnie opisać zaciemniane przez nie zjawiska.”

http://www.jakubw.com/2016/05/neoliberalizm-i-marksizm-kulturowy.html
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Oj dużo napisałeś FatBantho. Przed ewentualną dalszą dyskusją pozwolę sobie to co do tej pory napisałeś skrócić i trochę własnymi słowami opowiedzieć.

Nie podoba Ci się jak ktoś wskazuje na bzdurności w prawackiej propagandzie, bo nie chcesz odbierać prawakom ich stereotypu i uważasz, że do ciemnego ludu trzeba wychodzić z uproszczonym modelem rzeczywistości, czasami wręcz odbiegającym od prawdy. Ale to zbytnio nie powinno targać sumieniem, bo prawda jest przereklamowana. A jak komuś to nie daje spokoju to można mu wytłumaczyć, że prawda i propaganda to dwie różne rzeczy.
Jednak gdy zasugeruje Ci się, że w przypadku uznania tej strategii za właściwą najlepszym rozwiązaniem dla libertarianizmu miałoby być
- przedstawianie etatyzmu jako jedynego źródła wszelkich problemów
- i zaniechanie przez libertarian zajmowania się dodatkowymi teoriami na gruncie politycznym jako mało istotnymi a wręcz będącymi przeszkodą w tej libertariańskiej monokazualności, to nagle próbujesz odwieść libertarian od tej niby genialnej strategii i robisz zastrzeżenia, że
- libertarianie to cienkie bolki, nie dadzą sobie rady z tym
- mimo że cienki bolki, to inteligentne chłopaki i nie potrafiliby się skupić na jednej rzeczy. Czorty te są na tyle ciekawe różnych rzeczy, że nadal będą zajmować się bzdurnymi teoriami przez co nie da się osiągnąć libertariańskiej demagogicznej monokazualności. A jak już ktoś chce walczyć ze stereotypami to nich zajmie się tymi lewackimi. Prawackich ruszać nie wolno, bo one dobrze wskazują na wroga, który jest zagrożeniem dla wartości pewnych prawicowych kręgów.

Mam pytanie czy nic nie pokręciłem. Dobrze opisałem Twe poglądy?
O Takie syntezy prosimy, a nie te rozwlekłe eposy...
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
No i trochę offtopowo z cyklu co mają znani do powiedzenia również po raz kolejny Wielomski.

"Przygarnąłem ostatnio bezpańskiego pieska, co uwieczniłem jego fotką na Facebooku. Ku mojemu zaskoczeniu część moich znajomych przyjęła to ze zgorszeniem. Jeden z nich pisał, że bezdomnymi psami powinny zajmować się służby (w domyśle wiemy, co miałyby z nimi robić), a inny znajomy, że psy „śmierdzą i roznoszą zarazki”, więc należy je częstować szpadlem lub łopatą. Przy okazji dowiedziałem się, że sympatia dla psów świadczy o <<zlewaczeniu>>.

Wcześniej, przy okazji finału Mundialu, kilkakrotnie wyraziłem dezaprobatę dla niestosownych wpisów dotyczących francuskiej drużyny. Oczywiście, rozumiem, że ktoś może sympatyzować z Chorwatami, bo mu się bardziej podoba ich gra, ambicja i wytrwałość czy też dlatego, że spędził wakacje w Dalmacji i ma z nich miłe wspomnienia. Wyrażałem jednak naganę dla argumentacji rasistowskiej, częstej na Facebooku, gdzie niechęć do Francuzów argumentowana była czarnym kolorem skóry części graczy, a sympatia dla Chorwacji faktem, że składała się w z białoskórych graczy. Przy tej okazji także zasypano mnie oskarżeniami o <<zlewaczenie>>.

Jeszcze wcześniej miałem kilka dyskusji dotyczących sposobu traktowania żony i w ogóle, szerzej, kobiet. Ponieważ występowałem przeciw poglądom, że kobiety powinny spędzać całe dnie przy garnkach i pieluchach oraz twierdziłem, że absolutnie mężczyzna nie powinien wykorzystywać swojej przewagi fizycznej i bić żony, to także oskarżano mnie o <<zlewaczenie>>.

Przy wszystkich tych trzech dyskusjach, poza terminem <<zlewaczenie>>, za każdym razem pojawiała się także kwestia, że mam <<poglądy jak Michnik>>, <<mówię Michnikiem>>, <<cytuję Michnika>>, <<naczytałem się Michnika>>, etc.

I tak po tych dyskusjach w mediach społecznościowych dochodzę do wniosku, że istnieje w Polsce spora grupa osób uważających się za prawicę, konserwatystów, tradycjonalistów, katolików – i Bóg jeden wie kogo jeszcze – która samookreśla się i samo definiuje przede wszystkim w kategoriach opozycji do poglądów i idei Adama Michnika i jego gazetki, która podobno ma swoją świetność już za sobą. Jeśli więc w gazetce tej pojawi się artykuł w obronie bezpańskich psów i apel, aby je adoptować, to natychmiast pojawią się tacy, którzy rozumieją z tego tyle, że psy trzeba traktować łopatą lub szpadlem. Jeśli ta sama gazetka będzie występować w obroni bitych kobiet, to ci sami ludzie natychmiast dostają impuls, że być prawicowcem, to znaczy grzmocić żonę ile wlezie, a czym mocniej, tym będą bardziej prawicowi. Jeśli wreszcie znana nam już gazetka potępia rasizm i walczy z jego prawdziwymi lub wyimaginowanymi objawami w Polsce – przyznajmy: jest w tej kwestii dość monotonna i jednostronna – to prawdziwy człowiek prawicy powinien natychmiast ogłosić się wyznawcą ideologii o supremacji intelektualnej, moralnej i organizacyjnej białej rasy.

Takiemu myśleniu, takiemu samo definiowaniu się prawicy można odpowiedzieć tylko trzema słowami: NIE, NIE i jeszcze raz NIE!

Lewica, szczególnie przedstawiciele Szkoły Frankfurckiej, przekonują nas, że istotą społeczeństwa tradycyjnego jest jawna lub utajona przemoc, która wyraża się albo w przemocy bezpośredniej i fizycznej, albo za pomocą struktur społecznych, tradycji i obyczaju (<<przemoc strukturalna>>). Lewica ta postawiła sama przed sobą zadanie emancypacji człowieka od stosunków opartych na przemocy, tak fizycznej, jak i tej ukrytej. Adam Michnik i jego środowisko całkowicie wpisują się w tę narrację. Stąd lewica tak często nadużywa słowa <<faszyzm>>, widząc jego przejawy dosłownie wszędzie, gdyż termin ten nie kojarzy się jej tylko z określoną, a już martwą od dziesięcioleci, ideologią, lecz ze stosowaniem przemocy fizycznej. Z punktu widzenia obiektywnej narracji naukowej jest to oczywiście nadużycie, które sam wielokrotnie zwalczałem. Określenie swoich wrogów mianem zwolenników przemocy jest niczym innym, jak tylko walcem propagandowym, który ma nas przedstawić jako istoty odczłowieczone, pozbawione wrażliwości, serca, jako zwolenników tyranów i bandytów.

Problem zaczyna się wtedy, gdy prawica… uwierzy neomarksistowskiej narracji rodem ze Szkoły Frankfurckiej, że istotą prawicowości, konserwatyzmu, tradycjonalizmu jest przemoc w rozmaitych postaciach. Tragedia zaczyna się wtedy, gdy lewak zarzuca komuś z prawicy chęć stosowania przemocy, a ten ostatni wstaje i z dumą potwierdza: <<Tak, jestem z prawicy, więc pochwalam stosowanie przemocy>>. I aby to potwierdzić nie tylko ogólnikowo, ale i w szczegółach, taki <<prawak>> zaczyna chwalić przemoc w stosunku do kobiet, Murzynów i zwierząt. Co więcej, jest przekonany, że im bardziej będzie się nią chełpił, tym bardziej zaprzeczy standardom środowiska Adama Michnika, a więc wykaże się większą <<prawicowością>>.

Błąd tego narzuconego prawicy poglądu polega nie tylko na tym, że tak rozumiana prawica przemienia się w bandę troglodytów z maczugami w ręku bijących kobiety, Murzynów i psy, ale ma on także charakter logiczny. Prawicowiec taki jest tylko i wyłącznie <<anty-Michnikiem>>, dbającym, aby nie powiedzieć, ani nie zrobić niczego, co mogłoby zostać uznane za <<zlewaczenie>>. Tak wytresowana przez lewicę prawica nie posiada własnych idei pozytywnych, lecz jest niczym księżyc odbijający światło słońca, którym staje się lewica. To zaś czyni z prawicy karykaturę, którą tworzą lewicowe media. Tymczasem prawica ma swój program pozytywny, którego twórcami są Platon i Arystoteles, św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu, znakomici myśliciele Renesansu i Kontrreformacji, a także cała falanga wielkich myślicieli konserwatywnych, kontrrewolucyjnych i katolickich. Zapewniam, że ani Edmund Burke, ani Joseph de Maistre, którzy byli ludźmi wielkiej kultury literackiej i osobistej, nie bili ani Murzynów, ani kobiet, ani psów. Człowiek cywilizacji łacińskiej – najwspanialszej z cywilizacji ludzkich – nie dostrzega kwestii ras, widząc wszystkie różnice jako kulturowe, a więc możliwe do przejścia; w kobiecie widzi drugiego człowieka, a w psie najlepszego przyjaciela. "

https://konserwatyzm.pl/wielomski-prawica-jako-anty-michnik/

Powyżej to jest wczorajszy tekst Wielomskiego, który dziś dopiero przeczytałem. Taki zbieg okoliczności, że również o tym chciałem wczoraj pisać ale, że niektórzy mi zarzucają zbyt rozwlekłe pisanie odpuściłem sobie. Teraz wracam i tłumaczę dlaczego.
FatBantha napisał:
Powiedziałbym raczej, że prawackich stereotypów ruszać nie wolno, bo prawaki i tak biorą w dupę od nowoczesności od kilkuset lat i nie zapowiada się, aby długoterminowy trend miał się dla nich zmienić. Lewackie stereotypy jako mainstreamowe są po prostu groźniejsze, mają większy wpływ na świat i to od nich wypadałoby zacząć rozbrajanie, jeśli ktoś już takim bojownikiem o Prawdę.
Klasyczna prawica może dostaje po tyłku, ale podobnie klasyczna lewica. Wielu tu pewnie uważa, że współczesny świat jest zlewaczony i dlatego lepiej wspierać prawaków. Ale przekonanie to bierze się z tego, że za punkt obserwacji wybiera się skrajną pozycję. Ale nie chodzi o to, że jest to jakaś skrajnie konserwatywna pozycja. To jest ubieranie się w chochoła, którego stworzyli lewacy i nadawanie duszy temu chochołowi. Pomimo różnic ideowych pomiędzy mną a Wielomskim ja go doskonale rozumiem i widzę, że ten problem dotyczy zarówno jego jak i mojego środowiska. Spójrzmy na Hansa Hermanna Hoppego. To jest ciekawy przypadek. Jest on radykalnym racjonalistą, gdyby przyjrzeć się jego filozofii to nie ma ona chyba nic wspólnego z konserwatyzmem. U Hayeka można znaleźć konserwatywne wątki i choć wielu libertarian, nawet tych lewicowych jest w jakimś stopniu w stanie docenić jego filozofię polityczną, to nie Hoppe, który jest jego największym hejterem, przynajmniej wśród tych bardziej znanych. Ale Hoppe uchodzi za mocno konserwatywnego libertarianina. A dlaczego? Bo jest do bólu antylewacki. Tylko ta antylewackość opiera się na lewackiej wizji świata. Jakby poprosić jakiegoś lewaka z Occupy Wall Street, aby nakreślił obraz jak będzie wyglądać skrajnie wolnorynkowy system, a później zmienić wartościowanie, wszystkie bluzgi i wyrazy obrzydzenia zamienić w pochwały i zachwyty to się pewnie otrzyma coś w stylu tych poglądów Hoppego zawartych w jego tekstach dla mas. Przy czym Hoppe to się jeszcze przynajmniej trzyma libertariańskich zasad. A ilu jest takich niby prawicowych libertarian, a w zasadzie to ani prawicowych ani libertarian? Ludzi, którzy zdaje się, że przyjmują jakąś pozę, bo niby jest ona zaprzeczeniem michnikowszczyzny, zaprzeczeniem marksizmu w tym tego mitycznego, kulturowego, a robią to, bo się Michnikami i marksistami straszy. Zostawiam to pod osąd.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
@alfacentauri
Wystawienie nielewicowego programu pozytywnego oznaczałoby natychmiastowe wypchnięcie poza margines, a i prawdopodobnie delegalizację. Socjaldemokratyczne postulaty - czyli demokracja, redystrybucja i etatyzm - są do tego stopnia zabetonowane.

Stąd też mainstreamowa tzw. prawica rozpaczliwie szuka sobie jakichś tematów zastepczych w desperackich próbach poszukiwania sensu istnienia. Nie mając jaj i siły by wystawić postulaty własne, skazuje się na bezproduktywną reaktywność.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Ech, w zasadzie zachowanie Wielomskich staje się dla mnie zrozumiałe, o tyle, że można je wytłumaczyć przedawkowaniem socjocybernetyki i doprowadzeniem do skrajności modelu cywilizacji łacińskiej.

Wedle tego modelu, cywilizacja łacińska charakteryzuje się przewagą norm poznawczych nad ideologicznymi. Rzecz w tym, że przewaga niekoniecznie musi oznaczać totalną dominację, ani tym bardziej całkowitego braku i wykluczenia jakiejkolwiek ideologii ze sfery publicznej. Chyba, że mówimy o karykaturalnej formie cywilizacji łacińskiej, z zupełnie przeakcentowanymi cechami dla niej charakterystycznymi.

Nie widzę problemu, aby łacinnicy w ramach dbania o czystość norm poznawczych, bronili na przykład uniwersytetów czy generalnie wyższych uczelni przed zalewem kierunków z rzeczywistą agendą ideologiczną oraz propagandową, jak gender studies, czy czegokolwiek co wpychają na uniwerki środowiska feministyczne, chcące forsować swoje egalitarne tezy. Tym bardziej, gdy wyższe szkolnictwo ma być ucieleśnieniem instytucji rządzonych czystością norm poznawczych, dla nauki będącą podstawą i warunkiem jej skutecznego uprawiania.

Są takie instytucje publiczne i ludzie pretendujący do zarządzania nimi, dla których prawda powinna być nieodzowna, więc od nich wypadałoby zacząć swoje łacińskie krucjaty.

Jeżeli ktoś jednak swoje siły użytkuje na obsztorcowywanie zwykłego ludu za użytkowanie jakichś środków ideologicznych, jak stereotypy - w dodatku wymierzonych w lewicę, zupełnie przecież nieprzychylną łacińskości [no chyba, że ktoś udowodni, że szkoła frankfurcka, postmoderniści, feministki tak naprawdę zostały źle zrozumiane i w istocie bardzo cenią normy cywilizacji łacińskiej], to albo stara się być hiperpoprawny, albo raczej brak mu najzwyklejszej roztropności. Równie dobrze na tradycyjnym polu bitwy mógłby zaatakować siły swojego sojusznika, tylko z tego względu, że nie podobałoby mu się ich uzbrojenie. Wróg nieważny, ważne, że sojusznik brzydko się zachowuje i wygórowanych standardów nie spełnia.

Osobiście nie rozumiem zaironizowanego obruszenia (bo tak to odebrałem), moją tolerancją dla norm ideologicznych, obecnego tutaj:
Nie podoba Ci się jak ktoś wskazuje na bzdurności w prawackiej propagandzie, bo nie chcesz odbierać prawakom ich stereotypu i uważasz, że do ciemnego ludu trzeba wychodzić z uproszczonym modelem rzeczywistości, czasami wręcz odbiegającym od prawdy. Ale to zbytnio nie powinno targać sumieniem, bo prawda jest przereklamowana. A jak komuś to nie daje spokoju to można mu wytłumaczyć, że prawda i propaganda to dwie różne rzeczy.
Prawda oraz ideologia to są dwie różne rzeczy i nie widzę powodu, aby się o to fochać.

Nawet najbardziej zaciekły łacinnik, taki co to sobie wytatuuje na bicu "Prawda was wyzwoli", jeżeli się go przyciśnie, w końcu przyzna, że w społeczeństwie jakieś normy ideologiczne i tak muszą istnieć. Przewaga norm poznawczych nad ideologicznymi też implikuje, że jakieś normy ideologiczne w jego ukochanej cywilizacji łacińskiej jednak istnieją, a nie są w niej zupełnie nieobecne. Pytanie: gdzie jest ich miejsce?

Ha! I tutaj może się okazać, że jeżeli by wypytywać różnych łacinników, którzy się nad tym nie zastanawiali, gdzie w cywilizacji łacińskiej jest miejsce dla norm ideologicznych, można zapewne będzie dostać mnóstwo sprzecznych odpowiedzi.

Tak czy owak, chodzenie z intelektualną pałką i naparzanie nią na ślepo w każdego, kto posługuje się ideologicznymi stereotypami - oczywiście, ku chwale Okcydentu - wydaje mi się być po prostu niewysublimowanym, groteskowym idiotyzmem.

Ale tak się sprawy mają, gdy Kossecki wejdzie za mocno...
 

Norden

Well-Known Member
723
900
Nawet najbardziej zaciekły łacinnik, taki co to sobie wytatuuje na bicu "Prawda was wyzwoli", jeżeli się go przyciśnie, w końcu przyzna, że w społeczeństwie jakieś normy ideologiczne i tak muszą istnieć. Przewaga norm poznawczych nad ideologicznymi też implikuje, że jakieś normy ideologiczne w jego ukochanej cywilizacji łacińskiej jednak istnieją, a nie są w niej zupełnie nieobecne. Pytanie: gdzie jest ich miejsce?

Ha! I tutaj może się okazać, że jeżeli by wypytywać różnych łacinników, którzy się nad tym nie zastanawiali, gdzie w cywilizacji łacińskiej jest miejsce dla norm ideologicznych, można zapewne będzie dostać mnóstwo sprzecznych odpowiedzi.

Tak czy owak, chodzenie z intelektualną pałką i naparzanie nią na ślepo w każdego, kto posługuje się ideologicznymi stereotypami - oczywiście, ku chwale Okcydentu - wydaje mi się być po prostu niewysublimowanym, groteskowym idiotyzmem.
W socjocybernetyce ideologia jest tożsama z religią stąd w cywilizacji łacińskiej ideologią jest chrześcijaństwo lub w bardziej rygorystycznym podejściu katolicyzm jak zbiór nadrzędnych norm i zasad etycznych.
Przy czym wg Konecznego dobro moralne jest elementem zaliczanym do duchowości.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Na mises.pl pojawił się parę dni temu tekst Balfoura, który w zasadzie przychyla się do mojej interpretacji tego, co robi dziś lewica.
Balfour: Dlaczego marksizm porzucił ekonomię na rzecz kultury?
Opublikowano 2 listopada 2018 | Autor: Brian Balfour
Autor: Brian Balfour
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Przemysław Rapka
Wersja PDF
W swoim niedawnym artykule dla magazynu Reason redaktor Brian Doherty zapewnia, że „marksizm kulturowy” nie jest niczym innym, jak „paranoicznym urojeniem” „teoriospiskowej prawicy”, zmyślonym w celu odwrócenia uwagi od ich nienawiści do „multikulturalizmu, praw homoseksualistów i radykalnego feminizmu”.

Otwarcie wyśmiewa pogląd, że wyraźny wzrost znaczenia polityki tożsamości w ciągu ostatnich kilku dekad ma związek z „złowrogimi dążeniami komuchów do zniewolenia nas”.

Według Doherty’ego trzeba być „zagubionym” i „naiwnym”, żeby wierzyć, że skoordynowane dążenia do stworzenia ruchu, mającego na celu zastąpienie tożsamością rasową, narodową i płciową standardowej marksistowskiej tożsamości „klasowej” są czymkolwiek więcej niż „miernymi teoriami spiskowymi”.

Opinia Doherty’ego zaskakuje, biorąc pod uwagę to, że przywódcy ruchów socjalistycznych od dekad otwarcie pisali o stosowaniu tej taktyki.

Spójrzmy przykładowo na książkę Hegemony and socialist strategy z 1985 roku, napisaną przez teoretyków socjalizmu Ernesto Laclau i Chantal Mouffe. Idee, które zainspirowały książkę, zawarli w artykule zatytułowanym bardziej wymownie: Strategia socjalizmu. Co dalej?” w „Marxism Today” w styczniu 1981 roku.

Autorzy rozpoczynają artykuł od deklaracji, że „socjalistyczna walka polityczna” toczy się na nowym polu. Twierdzili, że „tradycyjny dyskurs marksizmu, skupiony na walce klas i analizie ekonomicznych sprzeczności kapitalizmu, nieadekwatnie tłumaczył rzeczywistość”.

Laclau i Mouffe starali się przezwyciężyć ten problem i ostatecznie zmienili „pojmowanie walki klas” tak, by dotyczyło także grup niedających się łatwo zakwalifikować jako „klasa” ekonomiczna, pod względem ich związków ze środkami produkcji.

Ich celem było wymyślenie, jak włączyć „nowe podmioty polityczne — kobiety, mniejszości narodowościowe, rasowe i seksualne, ruchy antynuklearne, antyinstytucjonalne itd.” do ruchu socjalistycznego, tradycyjnie utożsamianego z podziałem ludzi na klasy.

Ta nowa strategia rewolucji, która ewoluowała wraz z upływem czasu, jak zauważyli autorzy, potrzebowała „możliwości postrzegania podmiotów politycznych w formach innych i znacznie szerszych niż klasy i istniejące przez liczne sprzeczności demokracji, które ruchy socjalistyczne powinny brać pod uwagę i być w stanie je wyrazić”.

Przypomina to post na Facebooku Rona Paula, który cytuje Doherty: „Marksiści zastosowali trik z „wyzyskiem” na polu kultury: mężczyźni wyzyskują kobiety — heteroseksualiści wyzyskują homoseksualistów — młodzi są wyzyskiwani przez starych — i vice versa — wymieniać można bez końca”.

Co ciekawe, Doherty wspomina o obrazku dołączonym do posta, jednocześnie unikając dyskusji o tym, co napisał Paul. Jednakże kilka akapitów dalej Doherty niechętnie uznaje, co było oczywiste nawet dla zwykłego obserwatora przez lata, że „to prawda, iż lewica uniwersytecka przestała interesować się wyłącznie kwestiami ekonomicznymi, skupiając się na kwestiach tożsamości kulturowej”.

Jednak zaraz po tym, gdy zgodził się z tą obserwacją, Doherty ponownie strofuje osoby, które „uważają, że pretensje homoseksualistów, czarnoskórych czy kobiet spowodowane są przez komunizm, a nie wydarzenia historyczne w Ameryce”, mówiąc, że „nie rozumieją świata, który je otacza”.

Laclau i Mouffe prawdopodobnie by się nie zgodzili z prostym zanegowaniem przez Doherty’ego zależności pomiędzy socjalistycznymi rewolucjonistami a polityką tożsamości. W rzeczy samej, podkreślali, że jedyną drogą do osiągnięcia socjalistycznych celów jest stworzenie nowej koncepcji „wyzyskiwanej klasy”, która byłaby określana nie poprzez tradycyjne marksistowskie kategorie ekonomiczne, ale przez „formy dominacji inne, niż wyzysk ekonomiczny”.

Ponieważ, jak twierdzą autorzy, społeczeństwo „oczywiście jest kapitalistyczne, to nie jest to jego jedyna charakterystyka; jest także seksistowskie, patriarchalne, nie wspominając o rasizmie”.

„Te nowe podmioty polityczne: kobiety, studenci, młodzi, mniejszości rasowe, seksualne i regionalne oraz różni bojownicy antyinstytucjonalni i ekologiczni”, piszą dalej Laclau i Mouffe, „nie tylko nie mogą być określone poprzez swoją rolę w procesie produkcji […] to na dodatek określają oni swoje cele w radykalnie inny sposób”.

Zastąpienie prostej do wskazania „klasy” politycznej, jak proletariat, którą łatwo zorganizować pod skrzydłami „ruchu robotniczego”, według Laclau i Mouffe tworzy problem dla nowej awangardy rewolucji. W obliczu tak szerokiej gamy grup (określonych na podstawie płci, rasy, orientacji seksualnej etc.) dbających o swoje interesy, istnieje ryzyko, że każda grupa będzie się wyodrębniać z ruchu i agitować na rzecz swoich żądań.

Potrzebny jest zjednoczony front tych wszystkich grup, aby pochnąć do przodu sprawę socjalistyczną, gdyż „walka z kapitalizmem może jedynie nabrać na sile dzięki walce na nowych polach”.

Z tego powodu potrzebne jest przemianowanie socjalizmu tak, by każda z tych grup mogła go zinternalizować, jak twierdzą Laclau i Mouffe.

Ten nowy zjednoczony front socjalistyczny „musi obejmować szeroki zakres sojuszy, które wciąż będą redefiniowane i renegocjowane. Jest to jednak niemożliwe bez wypracowania ideologicznego punktu odniesienia, „organicznej ideologii”, która służyłaby jako spoiwo nowej zbiorowej woli”.

Weźmy starania o dokooptowanie ruchu feministycznego. „Nie można po prostu dopisać żądań kobiet do listy postulatów uznawanych za socjalistyczne; połączenie socjalizmu i feminizmu musi uwzględniać radykalną transformację zwyczajowego postrzegania socjalizmu jako uspołecznienia środków produkcji. To oznacza przewartościowanie postulatów, które są uznawane za fundamentalne” — piszą.

Ta nowa „organiczna ideologia” i „przewartościowanie postulatów”, o których wspominają Laclau i Mouffe, musi „wziąć pod uwagę skalę zmagań mających na celu zniesienie stosunków dominacji i stworzenia prawdziwej równości oraz współpracy we wszystkich dziedzinach społecznych”.

Wyrażając to bardziej przystępnie, nowa rewolucja socjalistyczna potrzebuje, by socjaliści „zastosowali trik z „wyzyskiem” do kultury: mężczyźni wyzyskują kobiety — heteroseksualiści wyzyskują homoseksualistów — młodzi są wyzyskiwani przez starych — i vice versa”.

Ron Paul miał rację.

Doherty jest albo ignorantem albo jest naiwny, odrzucając opinie tych, którzy zauważyli, że dzisiejsza polityka tożsamościowa jest narzędziem współczesnego ruchu socjalistycznego. Tacy znaczący teoretycy socjalizmu, jak Laclau i Mouffe otwarcie proponowali tę strategię przez lata. To nie jest szalone doszukiwanie się spisków, czy też „sprawne retorycznie przypinanie łatek”, lecz prawidłowe utożsamianie polityki tożsamościowej z „marksizmem kulturowym”, jako preferowanej strategii współczesnych socjalistów.
 
Ostatnia edycja:

Norden

Well-Known Member
723
900

Autorzy rozpoczynają artykuł od deklaracji, że „socjalistyczna walka polityczna” toczy się na nowym polu. Twierdzili, że „tradycyjny dyskurs marksizmu, skupiony na walce klas i analizie ekonomicznych sprzeczności kapitalizmu, nieadekwatnie tłumaczył rzeczywistość”.

Laclau i Mouffe starali się przezwyciężyć ten problem i ostatecznie zmienili „pojmowanie walki klas” tak, by dotyczyło także grup niedających się łatwo zakwalifikować jako „klasa” ekonomiczna, pod względem ich związków ze środkami produkcji.

Ich celem było wymyślenie, jak włączyć „nowe podmioty polityczne — kobiety, mniejszości narodowościowe, rasowe i seksualne, ruchy antynuklearne, antyinstytucjonalne itd.” do ruchu socjalistycznego, tradycyjnie utożsamianego z podziałem ludzi na klasy.

Ta nowa strategia rewolucji, która ewoluowała wraz z upływem czasu, jak zauważyli autorzy, potrzebowała „możliwości postrzegania podmiotów politycznych w formach innych i znacznie szerszych niż klasy i istniejące przez liczne sprzeczności demokracji, które ruchy socjalistyczne powinny brać pod uwagę i być w stanie je wyrazić”.
Dokładnie to samo pisałem w tym i innych wątkach na ten temat.

Skoro sami uznawani w środowisku lewicowców / marksistów ideolodzy deklarują w swoich pracach, że rozwijają, dostosowują ideologię marksizmu do nowych warunków to dyskusja nt. słuszności określenia "kulturowy marksizm" jest zamknięta.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Z drugiej strony, środowisko lewicowców jest tak szerokie, że zawsze może trafić się jeden, niekoniecznie wpływowy, który wpisze się jako potwierdzenie w przeciwne narracje.

W społeczeństwach masowych prościej o kozłów ofiarnych do wytykania palcami, bo sami się w sumie znajdują. ;) Tak czy owak, bardzo wygodne.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Na mises.pl pojawił się parę dni temu tekst Balfoura, który w zasadzie przychyla się do mojej interpretacji tego, co robi dziś lewica.
Balfour: Dlaczego marksizm porzucił ekonomię na rzecz kultury?
Opublikowano 2 listopada 2018 | Autor: Brian Balfour
Autor: Brian Balfour
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Przemysław Rapka
Wersja PDF
W swoim niedawnym artykule dla magazynu Reason redaktor Brian Doherty zapewnia, że „marksizm kulturowy” nie jest niczym innym, jak „paranoicznym urojeniem” „teoriospiskowej prawicy”, zmyślonym w celu odwrócenia uwagi od ich nienawiści do „multikulturalizmu, praw homoseksualistów i radykalnego feminizmu”.

Otwarcie wyśmiewa pogląd, że wyraźny wzrost znaczenia polityki tożsamości w ciągu ostatnich kilku dekad ma związek z „złowrogimi dążeniami komuchów do zniewolenia nas”.

Według Doherty’ego trzeba być „zagubionym” i „naiwnym”, żeby wierzyć, że skoordynowane dążenia do stworzenia ruchu, mającego na celu zastąpienie tożsamością rasową, narodową i płciową standardowej marksistowskiej tożsamości „klasowej” są czymkolwiek więcej niż „miernymi teoriami spiskowymi”.

Opinia Doherty’ego zaskakuje, biorąc pod uwagę to, że przywódcy ruchów socjalistycznych od dekad otwarcie pisali o stosowaniu tej taktyki.

Spójrzmy przykładowo na książkę Hegemony and socialist strategy z 1985 roku, napisaną przez teoretyków socjalizmu Ernesto Laclau i Chantal Mouffe. Idee, które zainspirowały książkę, zawarli w artykule zatytułowanym bardziej wymownie: Strategia socjalizmu. Co dalej?” w „Marxism Today” w styczniu 1981 roku.

Autorzy rozpoczynają artykuł od deklaracji, że „socjalistyczna walka polityczna” toczy się na nowym polu. Twierdzili, że „tradycyjny dyskurs marksizmu, skupiony na walce klas i analizie ekonomicznych sprzeczności kapitalizmu, nieadekwatnie tłumaczył rzeczywistość”.

Laclau i Mouffe starali się przezwyciężyć ten problem i ostatecznie zmienili „pojmowanie walki klas” tak, by dotyczyło także grup niedających się łatwo zakwalifikować jako „klasa” ekonomiczna, pod względem ich związków ze środkami produkcji.

Ich celem było wymyślenie, jak włączyć „nowe podmioty polityczne — kobiety, mniejszości narodowościowe, rasowe i seksualne, ruchy antynuklearne, antyinstytucjonalne itd.” do ruchu socjalistycznego, tradycyjnie utożsamianego z podziałem ludzi na klasy.

Ta nowa strategia rewolucji, która ewoluowała wraz z upływem czasu, jak zauważyli autorzy, potrzebowała „możliwości postrzegania podmiotów politycznych w formach innych i znacznie szerszych niż klasy i istniejące przez liczne sprzeczności demokracji, które ruchy socjalistyczne powinny brać pod uwagę i być w stanie je wyrazić”.

Przypomina to post na Facebooku Rona Paula, który cytuje Doherty: „Marksiści zastosowali trik z „wyzyskiem” na polu kultury: mężczyźni wyzyskują kobiety — heteroseksualiści wyzyskują homoseksualistów — młodzi są wyzyskiwani przez starych — i vice versa — wymieniać można bez końca”.

Co ciekawe, Doherty wspomina o obrazku dołączonym do posta, jednocześnie unikając dyskusji o tym, co napisał Paul. Jednakże kilka akapitów dalej Doherty niechętnie uznaje, co było oczywiste nawet dla zwykłego obserwatora przez lata, że „to prawda, iż lewica uniwersytecka przestała interesować się wyłącznie kwestiami ekonomicznymi, skupiając się na kwestiach tożsamości kulturowej”.

Jednak zaraz po tym, gdy zgodził się z tą obserwacją, Doherty ponownie strofuje osoby, które „uważają, że pretensje homoseksualistów, czarnoskórych czy kobiet spowodowane są przez komunizm, a nie wydarzenia historyczne w Ameryce”, mówiąc, że „nie rozumieją świata, który je otacza”.

Laclau i Mouffe prawdopodobnie by się nie zgodzili z prostym zanegowaniem przez Doherty’ego zależności pomiędzy socjalistycznymi rewolucjonistami a polityką tożsamości. W rzeczy samej, podkreślali, że jedyną drogą do osiągnięcia socjalistycznych celów jest stworzenie nowej koncepcji „wyzyskiwanej klasy”, która byłaby określana nie poprzez tradycyjne marksistowskie kategorie ekonomiczne, ale przez „formy dominacji inne, niż wyzysk ekonomiczny”.

Ponieważ, jak twierdzą autorzy, społeczeństwo „oczywiście jest kapitalistyczne, to nie jest to jego jedyna charakterystyka; jest także seksistowskie, patriarchalne, nie wspominając o rasizmie”.

„Te nowe podmioty polityczne: kobiety, studenci, młodzi, mniejszości rasowe, seksualne i regionalne oraz różni bojownicy antyinstytucjonalni i ekologiczni”, piszą dalej Laclau i Mouffe, „nie tylko nie mogą być określone poprzez swoją rolę w procesie produkcji […] to na dodatek określają oni swoje cele w radykalnie inny sposób”.

Zastąpienie prostej do wskazania „klasy” politycznej, jak proletariat, którą łatwo zorganizować pod skrzydłami „ruchu robotniczego”, według Laclau i Mouffe tworzy problem dla nowej awangardy rewolucji. W obliczu tak szerokiej gamy grup (określonych na podstawie płci, rasy, orientacji seksualnej etc.) dbających o swoje interesy, istnieje ryzyko, że każda grupa będzie się wyodrębniać z ruchu i agitować na rzecz swoich żądań.

Potrzebny jest zjednoczony front tych wszystkich grup, aby pochnąć do przodu sprawę socjalistyczną, gdyż „walka z kapitalizmem może jedynie nabrać na sile dzięki walce na nowych polach”.

Z tego powodu potrzebne jest przemianowanie socjalizmu tak, by każda z tych grup mogła go zinternalizować, jak twierdzą Laclau i Mouffe.

Ten nowy zjednoczony front socjalistyczny „musi obejmować szeroki zakres sojuszy, które wciąż będą redefiniowane i renegocjowane. Jest to jednak niemożliwe bez wypracowania ideologicznego punktu odniesienia, „organicznej ideologii”, która służyłaby jako spoiwo nowej zbiorowej woli”.

Weźmy starania o dokooptowanie ruchu feministycznego. „Nie można po prostu dopisać żądań kobiet do listy postulatów uznawanych za socjalistyczne; połączenie socjalizmu i feminizmu musi uwzględniać radykalną transformację zwyczajowego postrzegania socjalizmu jako uspołecznienia środków produkcji. To oznacza przewartościowanie postulatów, które są uznawane za fundamentalne” — piszą.

Ta nowa „organiczna ideologia” i „przewartościowanie postulatów”, o których wspominają Laclau i Mouffe, musi „wziąć pod uwagę skalę zmagań mających na celu zniesienie stosunków dominacji i stworzenia prawdziwej równości oraz współpracy we wszystkich dziedzinach społecznych”.

Wyrażając to bardziej przystępnie, nowa rewolucja socjalistyczna potrzebuje, by socjaliści „zastosowali trik z „wyzyskiem” do kultury: mężczyźni wyzyskują kobiety — heteroseksualiści wyzyskują homoseksualistów — młodzi są wyzyskiwani przez starych — i vice versa”.

Ron Paul miał rację.

Doherty jest albo ignorantem albo jest naiwny, odrzucając opinie tych, którzy zauważyli, że dzisiejsza polityka tożsamościowa jest narzędziem współczesnego ruchu socjalistycznego. Tacy znaczący teoretycy socjalizmu, jak Laclau i Mouffe otwarcie proponowali tę strategię przez lata. To nie jest szalone doszukiwanie się spisków, czy też „sprawne retorycznie przypinanie łatek”, lecz prawidłowe utożsamianie polityki tożsamościowej z „marksizmem kulturowym”, jako preferowanej strategii współczesnych socjalistów.
Ach. Zaserwowano kolejny tekst pisany przez matoła dla matołów.
 
OP
OP
Król Julian

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Znalazłem w sieci stary tekst Tomasza Gabisia na temat marksizmu kulturowego (postmarksizmu):

Postmarksizm, czyli świadomość określa byt
10.08.09 | brak komentarzy

Co jakiś czas w różnych krajach, także w Polsce, wybuchają, podsycane przez redaktorów demokratyczno-liberalnych mediów, dyskusje na temat aktualności marksizmu. Trwa zażarta debata, czy z różnych jego odmian pozostał już tylko marksizm braci Marx czy może jeszcze coś. Niektórzy dziwią się, że postmarksiści czy też „egzystencjalni komuniści” w rodzaju Slavoja Žižka i Alaina Badiou goszczą na łamach demokratyczno-liberalnych gazet. Nie jest to jednak przypadek, lecz logiczna konsekwencja ewolucji powojennej, marksistowskiej lewicy, która stopniowo traciła swój związek z tradycyjnymi partiami komunistycznymi. Warto tu przypomnieć włoskiego filozofa Augusta Del Nocego (1910-1989) i jego, napisany w 1989 roku, tekst Marksizm umiera na Wschodzie, ponieważ został urzeczywistniony na Zachodzie [1], będący przedmową do książki Marcella Venezianiego Processo all`Occidente. La società globale e i suoi nemici (Proces Zachodu. Społeczeństwo globalne i jego wrogowie), która ukazała się w 1990 roku w Mediolanie. Teza, zarówno Del Nocego, jak i Venezianiego, brzmi następująco: marksizm został na Zachodzie w pełni zrealizowany za cenę utraty swoich wielkich obietnic. Urzeczywistnione zostały wszystkie marksistowskie negacje odnoszące się do myśli kontemplacyjnej, religii i metafizyki; natomiast odrzucona została rewolucyjno-mesjanistyczna strona marksizmu. Zrezygnowała z niej sama marksistowska lewica, która pomogła wyzwolić się społeczeństwu burżuazyjnemu od wszystkich „reliktów”, od sentymentów religijnych i moralnych, łączących je jeszcze ze społeczeństwem tradycyjnym, tak aby osiągnęło status na wskroś materialistyczny i laicki. Marksistowska lewica nie podważyła struktur ekonomiczno-społecznych kapitalizmu, natomiast, jak stwierdzał Veneziani, społeczeństwo zachodnie realizuje samą istotę marksizmu, którą stanowią „radykalny ateizm i materializm, internacjonalizm i uniwersalne wykorzenienie, prymat pragmatyzmu i śmierć filozofii, dominacja produkcji i globalne manipulowanie naturą, technologiczny faustyzm i równość, wyrażająca się w homogenizacji społecznej”.

Najważniejsze wydarzenie w historii powojennej lewicy, czyli rewoltę 1968 roku, Veneziani i Del Noce interpretują jako rewolucję wewnątrzburżuazyjną, ponieważ oznaczała ona jedynie przejście burżuazji do nowego etapu historycznego. Najlepiej głęboką istotę kontestacji uchwycił Pier Paolo Passolini, stwierdzając, iż kontestacja pomogła nowej władzy zniszczyć wartości, od których neoburżuazja chciała się wyzwolić: tradycję, religijność, zakorzenienie, autentyczność, odczucie tajemnicy, organiczną więź ze wspólnotą ludzi i wartości. Tzw. rewolucja kulturalna „z lewa” była, zdaniem Passoliniego, uderzeniem w próżnię, ponieważ stanowiła tylko kontynuację poprzedzającej ją rewolucji neoburżuazyjnej. Niszcząc sieć regionalnych i socjalnych kontekstów, które jednostce dawały język, poczucie godności i sens życia, dokończyła dzieło stworzenia społeczeństwa złożonego z konsumentów o wyłącznie pragmatycznej i hedonistycznej mentalności [2].

Kontestatorzy 1968 roku błędnie utożsamiali tradycyjne wartości z systemem burżuazyjnym, będącym de facto największym tychże wartości wrogiem. W ten sposób kontestacja przyczyniła się „do złamania nie filarów kapitalizmu, lecz ostatnich tam zabezpieczających przed nim”. Innymi słowy, już w drugiej połowie lat 60. XX wieku nastąpiło pogodzenie się marksistowskich kontestatorów – którzy zaspokajanie konsumpcyjnych potrzeb ozdobili „emancypacyjną” retoryką – z porządkiem kapitalistycznym, ba, zawarli z nim sojusz dla dalszego „postępu” i kontynuacji procesu wyzwalania jednostki z tego, z czego można ją było jeszcze wyzwolić. Dawny rewolucyjny marksizm umarł i narodził się postmarksizm, którego główne wyznaczniki zanalizował amerykański politolog i historyk idei Paul E. Gottfried w swojej w książce o Dziwnej śmierci marksizmu [3].

Współczesna postmarksistowska lewica, w Polsce reprezentowana chyba najpełniej przez środowisko „Krytyki Politycznej”, to lewica, która porzuciła tradycyjny marksizm na rzecz „kulturalnego trockizmu” czy „kulturalnego marksizmu”. Jak do tego doszło, opowiada Gottfried w swojej książce. Według niego źródeł przejścia od marksizmu do postmarksizmu należy szukać – na płaszczyźnie ideologicznej – u filozofów Szkoły Frankfurckiej i u Antonia Gramsciego. Szkoła Frankfurcka przestawiła akcent ze zniesienia ekonomicznego wyzysku, co było istotą klasycznego marksizmu, na zwalczanie mentalnych uprzedzeń; już nie likwidacja niesprawiedliwego porządku ekonomicznego, ale odwołujące się do psychoanalizy diagnozowanie i leczenie „osobowości autorytarnej” stanęło w centrum zainteresowania „teorii krytycznej”. Podobne skutki jak porzucenie starego materialistycznego paradygmatu miała idea Gramsciego, który zaproponował, żeby, zamiast dążyć do uspołecznienia środków produkcji, prowadzącego do zmiany panującej kultury, najpierw zdobyć hegemonię kulturalną. W ten sposób to psychologia i kultura stały się kluczem dla zrozumienia historycznych warunków rozwoju społecznego. Nastąpiło odwrócenie marksistowskiego schematu – zamiast zaczynać od zmiany „bazy”, zaczęto zmieniać nadbudowę, porzucając rewolucyjną walkę o zmianę struktury ekonomiczno-społecznej na rzecz walki o zmianę świadomości. Rewolucja zostaje zreinterpretowana jako kulturalny przewrót, świadomość klasowa czy socjalistyczne planowanie ekonomiczne już nie są przewidziane jako konieczne dla realizacji lewicowych celów; najważniejsza zmiana nie dotyczy materialnej struktury społeczeństwa, ale jej ideologicznych komponentów. Była to de facto akceptacja filozofii konserwatywno-reakcyjnej prawicy, że świadomość określa byt (duch jest przed materią) – w tym sensie postmarksizm byłby nurtem prawicowym.

Porzucenie rewolucji w „bazie” znalazło swoje uzupełnienie w tezie, że klasa robotnicza jest faktycznie siłą reakcyjną, ponieważ dominują w niej postawy i osobowości autorytarne (robotnicy I poł. XX wieku wyznawali ekonomiczny radykalizm i pewien socjalno-kulturalny konserwatyzm). Skompromitowała się szczególnie niemiecka klasa robotnicza, która poparła Hitlera i antysemityzm – stąd nie nadawała się już jako podmiot wielkiego rewolucyjnego projektu.
 
OP
OP
Król Julian

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123

Współczesnemu postmarksizmowi („kulturalnemu marksizmowi”) – przyświeca wizja permanentnej zmiany kulturowej i biurokratycznie przeprowadzanej socjalnej inżynierii; jego naczelną zasadą jest multikulturalizm realizowany m.in. poprzez importowanie mas biednych obcokrajowców z Trzeciego Świata (ideologia imigracjonizmu). Porzucenie marksistowskiej idei rewolucyjnego przekształcenia „bazy” ekonomicznej nie oznacza, że porzucony zostaje cel, jakim jest egalitarna, wyemancypowana, radykalnie demokratyczna wspólnota, pozbawiona narodowych, rodzinnych, klasowych (np. robotniczych), religijnych tożsamości i lojalności – stanowi ona „substytut utraconego radykalizmu” dawnych rewolucjonistów. Postmarksistowska lewica nie zrezygnowała, rzecz jasna, z historycznej i wręcz antropologicznej transformacji zachodnich społeczeństw, zrezygnowała jedynie z uspołecznienia środków produkcji jako instrumentu tej transformacji.

Gottfried uważa postmarksizm za nową religię polityczną: postmarksiści nastawieni na „reformowanie świadomości ludu” dziedziczą zapał chrześcijańskich misjonarzy. Owa postchrześcijańska religijna żarliwość postmarksistowskiej lewicy, dążącej do „społecznej metanoi” dokonanej przy pomocy zmiany ludzkich uczuć, języka, kulturalnych i politycznych symboli, manifestuje się także w odpowiedniej polityce historycznej, w której zawiera się projekt transpozycji chrześcijańskich symboli i doktryn w wielokulturową religię winy, pokuty i odkupienia grzechów. Propaguje się tzw. rozrachunek z przeszłością cywilizacji i kultury zachodniej przedstawianej jako pasmo zbrodni i opresji wobec innych ludów, redukuje się historię Europy (i USA) do rasizmu, szowinizmu, ucisku kobiet i mniejszości wszelkiego rodzaju. Za te winy narody cywilizacji europejskiej muszą pokutować, samobiczować się i bezustannie wyznawać swoje grzechy, a w konsekwencji godzić się na tzw. dyskryminację pozytywną potomków tych grup, które niegdyś podlegały rasowej, płciowej czy religijnej dyskryminacji, redystrybuując na ich rzecz zasoby materialne i odpowiednio ich gratyfikując na płaszczyźnie symbolicznej i psychologicznej. W ten sposób mogą odkupić swoje winy, aczkolwiek zaznaczyć należy, że tutaj – inaczej niż w ramach struktury teologiczno-moralnej chrześcijaństwa – proces odkupienia win jest procesem permanentnym, który tak naprawdę nigdy się nie kończy.

Postmarksistowskiej lewicy wystarcza utrzymanie państwowej edukacji, progresja podatkowa, rozbudowa instytucji państwa opiekuńczego. Tutaj nie ma co zmieniać, natomiast zmieniona ma być sfera kulturalno-obyczajowa – „małżeństwa” homoseksualne, obniżenie wieku dla legalnej męskiej prostytucji, budowanie meczetów na koszt podatników europejskich, odrzucenie wszelkich ograniczeń w „ekspresji seksualności”, propagowanie alternatywnych stylów życia, „genderyzm”, transseksualizm, zwalczanie homofobii i uprzedzeń rasowych, „tolerancjonizm”, obalenie „patriarchalnej” rodziny etc.

Del Noce i Veneziani uważali, że kontestatorzy 68 roku się mylili, sądząc, że kiedy zwalczają tradycyjne społeczeństwo, uderzają w kapitalizm, podczas gdy w rzeczywistości mu pomagali. Obecnie, na początku XXI wieku, postmarksistowska lewica – wywodzi Gottfried – przeszła na inne pozycje, tu nie ma mowy o pomyłce: kapitalizm przestał być uważany za filar dawnego burżuazyjnego porządku, który należy zniszczyć, ale za pomocne narzędzie multikulturalizmu. Globalistyczny kapitalizm staje się siłą „antyfaszystowską”, niszczącą przestarzałe lojalności narodowe i więzi, „wyzwalającą” kobiety, gejów i wszelkie inne mniejszości spod opresji tradycyjnej kultury i obyczajowości, sprzyjającą wykorzenieniu reakcyjnych przesądów i związanych z nimi socjokulturalnych struktur. Ta zmiana nastawienia potwierdza opinię Marcella Venezianiego o postmarksistach, że „gdy młodzi wyzwalają się z politycznych i ideologicznych »superstruktur« typu rewolucyjnego, które sprawują nad nimi pieczę, stają się agentami i funkcjonariuszami konsumerystycznego utylitaryzmu i typowymi burżujami”. Jeśli, jak chce Veneziani, nowy globalistyczny liberalizm inkorporuje doktryny marksistowskie, oczyszczając je tylko z wszelkich profetycznych i antymodernistcznych wątków, to dlaczego postmarksiści nie mieliby go akceptować? Za przykład takiej postawy może służyć brytyjski pisarz i dziennikarz Christopher Hitchens. Wyznał on: „Gdyby ktoś mnie zapytał o moje polityczne afiliacje, to jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych bym odpowiedział, że jestem socjalistą i marksistą. (…) Marksizm przynajmniej ma jakąś teorię rozwoju i modernizacji. Teraz mi się wydaje, że tylko globalny kapitalizm jest rewolucyjny. To jest moje marksistowskie spojrzenie na tę kwestię” [4]. Postmarksista Hitchens wierzy w światową rewolucję tak samo jak marksista, tyle że rewolucyjną siłą nie jest już światowy proletariat, ale światowy kapitał.

Postmarksiści akceptują te fragmenty Manifestu Komunistycznego, które zawierają apologię kapitalizmu jako siły modernizującej, postępowej, rewolucjonizującej stosunki społeczne, sprawiającej, że „wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu” [5]. W Kapitale Marks pisał, że dzięki industrialnemu kapitalizmowi „obalone zostały wszelkie szranki ustalone przez przyrodę i obyczaj, wiek i płeć, dzień i noc”. Czyż „obalenie wszelkich szranków” nie brzmi w uszach postmarksistów jak słodka muzyka?

Ponieważ celem postmarksizmu nie jest już opanowanie środków produkcji materialnej, to tym bardziej rzuca on wszystkie siły na opanowanie środków produkcji kulturalnej i symbolicznej („środków produkcji prawdy”), aby móc prowadzić permanentną reedukację „ludu” zawsze skłonnego do recydywy faszyzmu. Celem jest zatem panowanie nad dyskursem (panowanie ukryte na przykład pod maską habermasowskiej komunikacji wolnej od panowania, w której to Habermas decyduje o granicach dyskursu i jego regułach). Nadzór nad językiem, kontrola werbalnych wymian skorelowane są z rolami społecznymi i profesjami przyjmowanymi przez postmarksistów: edukacja, uniwersytety, media, dziennikarstwo, instytucje kulturalne (słynny marsz przez instytucje był w rzeczywistości marszem do instytucji), wielkie fundacje, tzw. organizacje pozarządowe – postmarksiści są wszędzie tam, gdzie mogą stosować „symboliczną przemoc” i narzucać swój „totalizujący dyskurs” kamuflowany hasłami superpluralizmu.

Postmarksistowska lewica jest dopasowana do masowej demokracji i państwa terapeutyczno-menedżerskiego; już dawno zauważono, że ideologia Szkoły Frankfurckiej, „teoria krytyczna” Adorna i Horkheimera oraz koncepcja „osobowości autorytarnej” cieszyły się taką popularnością w USA (a potem w krajach Europy Zachodniej) wśród pracowników stanowych i federalnych agencji, w mediach i przemyśle rozrywkowym. Nadawały się one szczególnie dobrze do politycznie motywowanych zmian ludzkiego zachowania; administratorzy, edukatorzy i biurokraci mogli użyć ich jako legitymizacji socjalnego planowania i uzasadnienie technik terapeutycznych stosowanych wobec całych grup społecznych, zarówno dzieci, młodzieży, jak i ludzi dorosłych – eliminowanie lub reinterpretowanie odpowiednich wątków tradycji w literaturze i sztuce (usuwanie z kulturalnego kanonu dzieł „Wielkich Białych Martwych Europejczyków”), kampanie medialne i edukacyjne zwalczające „homofobię” i propagujące inne niż tradycyjne „modele rodziny” oraz ról społecznych, treningi „tolerancji” i „wrażliwości”, oduczanie obywateli używania słów i określeń uznanych za obraźliwe wobec „Innych”, przy czym zakres tego, co obraźliwe, ulega stałemu poszerzaniu i coraz to nowe obszary języka zaliczane są do „hate speech”.

Obietnica postmarksistowska, choć nie tak totalna jak marksistowska, nie zostanie spełniona, dokończy tylko zniszczenia wartości tradycyjnych. Marcello Veneziani uważa, że anihilacja sakralności religijnej i sakralności narodowej, utrata tożsamości, wyobcowanie z własnego środowiska, dezintegracja wspólnoty i „brak ojczyzny”, w heideggerowskim znaczeniu tego słowa, oznaczać będzie pogłębienie alienacji, dalszą redukcję człowieka do poziomu towaru. Żadna „Rewolucja u bram” nie stoi, tego nie należy się obawiać, rewolucjoniści zasiadają dzisiaj w radach nadzorczych i w redakcjach tabloidów; dawne totalitaryzmy przeminęły, służą dzisiaj (szczególnie jeden z nich) raczej do postraszenia ludności (zgodnie z propagandą świń z Folwarku zwierzęcego – „Chyba nie chcecie, żeby pan Jones wrócił”?). Grozi raczej, jak to określał Tocqueville – le doux despotism (łagodny despotyzm). Ten „soft totalitarianism” oparty jest na politycznym managemencie dążącym ku coraz większej kontroli nad zachowaniami i poglądami obywateli, ale bez używania widocznej, bezpośredniej fizycznej przemocy. Potwierdza to diagnozę Jeana Baudrillarda, że każde wyzwolenie staje się krokiem ku jeszcze większemu zniewoleniu. Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak stawić opór tym, którzy przybywają nas wyzwalać.

http://www.tomaszgabis.pl/2009/10/08/postmarksizm-czyli-swiadomosc-okresla-byt/
 
Do góry Bottom