counter
=
- 648
- 1 212
Żeby móc pokazywać to i owo dorobiły sobie ideologię. Wcześniej nie mogły, bo są tak brzydkie, że nikt nie chciał patrzeć.
Wcześniej nie mogły, bo są tak brzydkie, że nikt nie chciał patrzeć.
Piszesz, że czegoś nie rozumiesz, więc mam do Ciebie kilka pytań:Raising the skirt to celebrate diversity of vaginas
http://www.raisingtheskirt.com/
Ja feministek nie rozumiem. Nie to że nie chcę, nie kumam po prostu i tyle.
Niby uważają że kultura je odczłowiecza przez seksualizacje, ale kiedy same non stop to robią, to jest ok?
Niekoniecznie musi tak być:Czy zatem nie wrzucasz do jednego wora przeciwstawnych sobie nurtów i przez to nie możesz czegoś zrozumieć?
Całość: http://waldek-myst.blog.onet.pl/2011/06/24/eu1-rozmowa-z-agata-bielik-robson-czy-feminizm-dojrzeje/Myśl feministyczna nadal jest tylko importem z anglosaskiej akademii, niezbyt dobrze dostosowanym do polskich warunków, które znacznie odbiegają od tych, w jakich protest feministyczny pierwotnie się ukształtował. Kobieca idea emancypacyjna wyrosła w północnych krajach demokracji liberalnej, zdominowanych przez wpływy protestantyzmu, który istotnie spycha kobietę na margines (także w sensie wychowawczym, czyli tak zwanej władzy domowej). Pojęcie patriarchatu jako rządu mężczyzn (dosłownie: ojców) było w tym kontekście całkiem uzasadnione. Czy jednak pojęcie to jest tak ogólne i uniwersalne, jakby chciała tego teoria feministyczna? Czy obejmuje wszystkie ustroje społeczne, także te uformowane przez wpływy katolicyzmu, który tradycyjnie przyznaje ważną rolę kobiecie w jej
funkcji macierzyńskiej? Nietrudno zauważyć, że w Polsce, także wśród kobiet, feminizm napotyka na opór właśnie w tym punkcie: kobiety boją się tego, że podnosząc, a być może kiedyś nawet realizując „nowe“ postulaty feministyczne, utracą prerogatywy, jakie wynikają z tradycyjnie uwznioślonej roli Matki.
Feministki są w Polsce nieskuteczne, bo sądzą, że walczą z patriarchatem, podczas gdy w rzeczywistości panuje tutaj matriarchat?
Słabością teorii feministycznej jest przekonanie, że każde ludzkie społeczeństwo, bez względu na różnice czasu i miejsca, jest z istoty swojej patriarchalne: nieomalże wszelka władza równa się tu patriarchatowi, czyli władzy mężczyzn. Tymczasem społeczeństwo polskie wydaje się raczej nieoczywistą mieszaniną elementów patriarchalnych (władza polityczna) i matriarchalnych (władza domowa), gdzie ta druga przybiera postać bezwzględnej kontroli obyczajowej. Młode kobiety w Polsce bardzo często skarżą się na to, że najbardziej opresyjne w stosunku do nich okazują się starsze kobiety; nie mężczyźni, którzy często nie biorą intensywnego udziału w procesie wychowawczym, ale właśnie kobiety, które urządzają kolejnym kobiecym pokoleniom
coś na kształt „fali“. Cezurą, która oddziela kobietę-ofiarę od kobiety- opresorki, jest menopauza: dopiero wraz z wejściem w okres postseksualny, kobieta może stać się prawdziwą matroną, uosabiającą pełną władzę domową
– i chętnie z tej władzy korzysta.
Feministki powinny buntować przeciw władzy matron, żeby przekonać do siebie młodsze wyemancypowane Polki?
Owszem. Tym bardziej, że problemem polskiego matriarchatu jest nie tylko represja wobec młodszych kobiet, którym narzuca się niezwykle restrykcyjne normy obyczajowe, ale także osobliwa relacja z synami, w psychologii nazywana syndromem nieprzerwanej pępowiny. W odróżnieniu od krajów protestanckich, gdzie wychowanie mężczyzn (ale także kobiet) polega na stopniowym osłabianiu więzi z matką, w krajach katolickich więź ta jest pielęgnowana i podtrzymywana, tworząc kanwę dla najbardziej chyba patologicznej w Polsce formy władzy, jaką jest wpływ matki na syna. Niemal normą w zachowaniu polskiej matki jest przeświadczenie, że jej syn nadal pozostaje posłusznym dzieckiem; każdy przejaw niezależności jest natychmiast karany całym arsenałem środków umiejętnie rozgrywających szantaż psychologiczny: matka wyniośle i cierpiętniczo się obraża, budząc w synu otchłanne poczucie winy. Ten model więzi zostaje następnie symbolicznie przeniesiony na inne „matczyne“ ciała, jak Ojczyzna czy Kościół (zdecydowanie żeńska ecclesia), gdzie wszelki niezachowawczy przejaw buntu czy zwykłej autonomii karany jest analogicznie. Matka – realna bądź symboliczna – zawsze czuje się zdradzona i porzucona; syn, zawsze zdradzając i porzucając, skazany jest na wieczne poczucie winy. Działania całej wielkiej kancelarii prezydenckiej ulegają paraliżowi, odwołuje się zagraniczne wyjazdy głowy państwa oraz wizyty polityków zagranicznych, ponieważ prezydent Rzeczypospolitej musi czuwać u łoża chorej matki. I cały kraj, dogłębnie zanurzony w relacjach matriarchalnych, to rozumie, nie podnosząc jednego słowa buntu. Tymczasem feministyczna teoria w Polsce całkowicie tę zależność przemilcza, gdyż nie pasuje ona do „uniwersalnego“ podobno teoretycznego wzorca patriarchatu. Pytanie zatem: czy polski feminizm nie powinien uwzględnić tej lokalnej
specyfiki i obiektem swej krytyki uczynić także kobiety żądne władzy domowej – a nie tylko mężczyzn żądnych władzy politycznej? Czy nie powinien dostrzec w powszechnej mizoginii polskich mężczyzn elementu rywalizacji i mechanizmu obronnego?
Jak widać propozycje są różne.
Ale jestem tolerancyjny, dopóki walka z istniejacymi rolami czy stereotypami odbywa się również rynkowo, a nie przez narzucenie przy użyciu władzy politycznej jakichś parytetów czy tym podobnych.
Tylko że nie widzę żadnego nurtu feministycznego który chciałby się do walki rynkowej ograniczyć.
tolep napisał:Większość z nich uważam za idiotyczne, ponieważ to co feminizm nazywa patriarchatem, władza mężczyzn czy opresją wobec kobiet, w rzeczywistości nie jest władzą, a ukształtowało się spontanicznie, "rynkowo" - tak jak np. pozycje społeczne w stadach zwierząt. A z głupich założeń raczej nic rozsądnego nie może wyrosnąć.
Nie chcę się bawić w szermierkę językową, ale jeśli role społeczne ukształtowały się samorzutnie i nie są formalnie zinstytucjonalizowane, to to jest specjalizacja a nie władza. Tadziu Norek robi w kanalizacji a Norkowa pierze mu te śmierdzące ciuchy. Nie mówię że tak powinno być, ani czy to dobrze czy to źle. To samo ze stereotypami wszelkiego rodzaju. Nikt ich nie zaprojektował ani nie narzucił.??? Czyli jak się jakaś władza ukształtuje spontanicznie to nie będzie władzą?
Przewrotnie powołam się na znanego konserwatystę Adama Wielomskiego, który twierdzi, że tradycyjny model rodziny, wcale nie jest tradycyjny, a jest on czymś co było charakterystyczne dla XIX wieku.
Poza tym Wielomski twierdzi, że np. we Francji upośledzenie społeczne kobiet miało jak najbardziej etatystyczne źródło między innymi w Kodeksie Napoleona.
Byłaby. Tak władza Katarzyny II jak i władza Piotra III, bez różnicy.Intersuje mnie to czy dla Ciebie władza, jak najbardziej polityczna wykształcona w sposób spontaniczny nie byłaby władzą.
Dobry pomysł by zacząć od poczytania. A jak nie masz czasu na czytanie i rozmyślanie nad tym to podpowiem, żę Wielomski w pierwszym zalinkowanym artykule przypisuje pogłębienie się dysproporcji w położeniu mężczyzn i kobiet rewolucji przemysłowej i to na ten czas przypada jego zdaniem powstanie czegoś co jest jego zdaniem fałszywie nazywane tradycyjnym modelem rodziny. W drugim opisuje Francję, gdzie upośledzenie prawne kobiet datuje od czasów napoleońskich. Pamiętając o tym, że rewolucja przemysłowa we Francji nastąpiła później niż w Anglii, czyli we francuskim przypadku prawne dokopanie kobietom poprzedziło rewolucję przemysłową. Z jakich powodów to uczyniono nie pisze. Ale konserwatysta Wielomski jak wiadomo nie lubi XIX wieku, więc może być nieobiektywny i pomijać wcześniejsze niewygodne mu fakty. Jeśli siedzisz w temacie i jesteś w stanie obalić tezy Wielomskiego, wal śmiało!...ale skoro jednak poszliśmy w tym kierunku, to Kodeks Napoleona prawdopodobnie (niesłusznie z mojego wolnościowego punktu widzenia) formalizował i usztywniał istniejący stan stosunków społecznych, a nie próbował je wywracać w imię jakichś.rojeń. Poczytam później.
Jak już kilka dni temu pisałem feminizm nie jest jakimś monolitem. Osoby określające się jako feministki mają na różne sprawy często przeciwstawne sobie poglądy. Mógłbym poświęcić czas, wygooglować odpowiednie materiały by pokazać Ci punkt po punkcie, które powyżej wyszczególniłeś, przykłady feministek, które z tymi punktami się nie zgadzają (i mam tu na myśli te co nie są libertariankami, bo podawanie libertarianek byłoby zbyt trywialne). Ale zajęłoby mi to dużo czasu, a Ty i tak nie masz go na tyle by przeczytać nawet dwa krótkie teksty Wielomskiego. Od razu z głowy mogę Ci jedynie jako kontrprzykład do parytetów podać niektóre z tych co się określają jako anarchofeministki. Ten przedrostek anarcho odnosi się do tej opcji politycznej, którą promuje u nas na forum Zachodzące Słońce. Czyli chodzi o to, że te anarchofeministki nie chcą parytetów w rządzie sejmie czy zarządach firm, bo ich zdaniem nie powinno być sejmu, rządu i zarządów firm i walka o parytety w tych instytucjach jest ich zdaniem postulatem reakcyjnym.Feminizm, dopóki te wszystkie formalne usztywnienia zwalczał, nie był mi wrogiem. Ale ten etap został zakończony jeszcze prawdopodobnie przed moimi narodzinami. Odkąd zaczęło się państwowe wyrównywanie szans, punkty za pochodzenie, affirmative action, parytety, zakaz prywatnej dyskryminacji i tak dalej - feminizm przekroczył granicę tolerancji wolnościowca i usadowił się na trwałe po ciemnej stronie mocy.
A ja uważam zgodnie z tym co ciągle piszę, że feministki są po różnych stronach i jasnych i ciemnych. One się już dawno podzieliły i co najwyżej mogą zmieniać się proporcje. A, że są jakieś po jasnej stronie mocy świadczy sam fakt, że w ruchu libertariańskim są feministki.Nie widzę perspektyw, by mógł na jasną stronę powrócić.
Feministka twierdząca, że karmienie dzieci piersią jest nienaturalne...